sobota, 4 maja 2013

Wspomnienie z liceum ...


Poniżej chciałbym zaprezentować drogiemu Czytelnikowi swoją pracę na konkurs filozoficzny, którą napisałem w trzeciej klasie liceum pod kierunkiem pana Andreusa ov Leovishinera.


 Tadeusz Klarowski


ZSO Mistrzostwa Sportowego
w Szczecinie





Na jakie dylematy filozoficzne i moralne natrafimy przestrzegając zakazu zabijania?



PROLOG:

Korzenie śmierci



„Więc kimże w końcu jesteś? Jam częścią tej siły, co zła wiecznie pragnąc wiecznie czyni dobro”J.W. Goethe „Faust”

Historia życia na Ziemi jest także historią śmierci, gdzie umieranie i narodziny stanowią podstawę trwania i rozwoju każdego gatunku. Śmierć zwalnia nisze ekologiczne i pozwala zajmować miejsca tych gatunków, które wymarły. Stąd rolę przyrodniczą śmierci można porównać do roli Mefistofelesa w „Fauście” – „ ... co wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. Bez śmierci nie byłoby postępu ewolucyjnego, a uwzględniając rozmnażanie – lokum i wyżywienia, a nie wiadomo czy organizmy nie podzieliły by losu mitycznego Titonosa. Dla człowieka mogą to być słowa bolesne – zwłaszcza, gdy jest śmiertelnie chory lub przeżył śmierć kogoś bliskiego.
Z wszystkich organizmów człowiek najbardziej boi się śmierci, bo jako jedyny ją wartościuje.
We wszystkich kulturach śmierć jest czymś złym, tajemniczym i co stanowi granicę między rozumem a wiarą. Jednak śmierć stanowi naturalne uzupełnienie świata przyrody. W swej wartości pozostaje ona sposobem finalizacji każdego zjawiska życia. Nie można poznać wartości życia bez aksjologii śmierci, tak jak cienie podkreślają piękno światła. W dużej mierze to ta właśnie perspektywa nadaje ostatecznie realny sens i cel ludzkiego życia.
Miarodajną perspektywę dla ludzkiej egzystencji nadaje świadomość jej skończoności, gdzie kruchość i delikatność życia zmusza do wewnętrznego zachwytu nad samym jego procesem, gdyż w tej określonej znaczeniowo kulturą przeżywania śmierci doznajemy głębokiej radości z faktu życia. Starożytni uznawali, że prawdziwa filozofia polega na praktykowaniu śmierci. Dopiero z tą perspektywą można należycie docenić naturalną wartość i sens życia, zarówno ludzi jaki i całej przyrody. Współczesna kultura zachodnia jest stale nasycona śmiercią, której rzeczywistą realność zdołano wyprzeć. Dlatego pozostała w niej tylko fikcja śmierci jako „śmierć wirtualna” i całkowicie wyalienowana od naszego świata. Jednak jej znaczenie nie straciło na ważności, lecz tym bardziej stało się ono elementem naszego zbrutalizowanego życia.
Sein zum Tode” Martina Heideggera „Bycie ku śmierci” przenika całą ludzką refleksję, a jej wyparcie z potocznego myślenia w ogóle nie uwolniło nas. W tym względzie stała się ona często niezdrową fascynacją i jej „niekwestionowane” znaczenie przenika niemal wszystkie działania, bowiem ta właśnie perspektywa otwiera nas na wartość ludzkiego człowieczeństwa, pozwala je określić i nadać jemu granice. Dlatego śmierć jest kategorią najbardziej kontrowersyjną w ludzkim życiu. Jest perspektywą, która uruchamia całe zaplecze egzystencji w każdym człowieku, w którego ramach element twórczy musi przeważać nad naturalną konstrukcją bytową. Określając czas do samorealizacji i stawania za tym, ku czemu samo życie nas uzdatniło. W tym względzie śmierć niczym cień podkreślający światłość jest twórczym składnikiem życia, co w kontekście wartości wszystkich form życia pozwala z nadzieją spoglądać na przyszłość. Jest to tym bardziej istotne, że sama śmierć jest apogeum życia, w którym jego wiara, nadzieja i miłość muszą odwoływać się do jego jakościowych form i znaczeń.

WARTOŚĆ ŻYCIA


Żaden organizm nie może zmienić swojej przynależności gatunkowej. Choć człowiek jako embrion może przypominać ptaka, lub rybę zawsze będzie człowiekiem.

„Podczas wizyty i wykładu w Warszawie Arne Naess wyjaśnił te wątpliwości mówiąc, że oprócz równości istnieje jeszcze zasada odpowiedzialności. Prawo do życia jest jedno i to samo, ale potrzeby życiowe naszych najbliższych (i odpowiedzialność za nich) są na pierwszym miejscu.” – Anna Kalinowska „Ekologia – wybór przyszłości”
Tradycyjna etyka lekarska... nigdy nie stawia pytania, czy życie pacjenta ma wartość, ponieważ pojęcie życia pozbawionego wartości obce jest i tradycji hipokratejskiej i angielskiemu prawu karnemu, które wierne są zasadzie świętości ludzkiego życia, głoszącej, że zawsze jest złem rozmyślne zabijanie niewinnych istot ludzkich, ponieważ wszelkie życie posiada niezbywalną wartość.” – John Keown 1993 r.
Definicja eutanazji oznacza zabójstwo z litości, w celu skrócenia cierpień”.
Mówi się o niej w przypadku zwierząt – starych i chorych, „usypianych” przez weterynarzy.
Wielu ludzi to akceptuje, ale za Zuzanną Stromenger („Koty domowe”) spróbujmy zrobić „bioetyczny” rachunek sumienia – uśpiliśmy psa lub kota naprawdę „z litości”, czy może z lenistwa, znieczulicy, z powodu znudzenia? Naziści kierowali się „darwinowską” etyką jakości życia ludzkiego. W jej imię oprócz podbijanych narodów i mniejszości narodowych (np. Żydzi, Polacy, Rosjanie, Cyganie) na wielką skalę stosowali eutanazję. Tępiono więc upośledzonych psychicznie chorych, niepełnosprawnych, szpitale zamieniono w miejsca masowych mordów. Hitlerowcy nakazali lekarzom zabijać pacjentów – co np. w Holandii spotkało się z żarliwym oporem. Dziś ta sama Holandia słynie na całym świecie z eutanazji i zbiera pochwały od Petera Singera. W „Życiu i śmierci...” opowiada się on za eutanazją osób, które straciły świadomość oraz tych, co sobie życzą. Obecnie wielu chorych obawia się, że zostanie zabitych bez własnej wiedzy i zgody – dawniej cenieni w całej Europie lekarze stają się egzekutorami społeczeństwa „Tylko głupiec zna odpowiedź na wszystkie pytania” – rzekł Anatol France. Jest też wielu chorych, którzy nie chcą eutanazji – nauczaniu chorego na Parkinsona Jana Pawła II nadaje temu autentyczności. Być może, chętnych należy zapoznać z cierpieniem innych i dać możliwość pomocy -–skoro tak wielu ludzi cierpi, to czemu nie można się dzielić cierpieniem? Żyjąc w prawdzie trzeba uznać, że trauma cierpienia i śmierci nakłada się w samo sedno ludzkiego życia. Tak nadaje mu wyższą wartość i odpowiednią wrażliwość na sam sens i teologalny cel śmierci i cierpienia, zwłaszcza w wymiarze religijnym. Przykładem tego jest, że w XVII wieku odmawiano zwierzętom odczuwania bólu, aby usprawiedliwić swoje okrucieństwo.

WOJNA I REWOLUCJA A RELIGIA



Gdy znów do murów klajstrem świeżymprzylepiać zaczną obwieszczenia, [...]i byle drab, i byle szczeniakw odwieczne kłamstwo ich uwierzy,że trzeba iść i z armat walić,mordować, grabić, truć i palić;gdy zaczną na tysięczną modłęojczyzną szarpać deklinacją [...]gdy wyjdzie biskup, pastor, rabinpobłogosławić twój karabin, [...]O, przyjacielu nieuczony,mój bliźni z tej czy z innej ziemi!wiedz, że na trwogę biją dzwonykróle z panami brzuchatymi;wiedz, że to bujda, granda zwykła,gdy ci wołają: „Broń na ramię!”,że im gdzieś nafta z ziemi sikłai obrodziła dolarami;że coś im w bankach nie sztymuje,że gdzieś zwęszyli kasy pełnelub upatrzyły tłuste szujecło jakieś grubsze na bawełnę.Rżnij karabinem w bruk ulicy! [...]” – Julian Tuwim „Do prostego człowieka”

Wojna jako fakt historyczny wypaliła piętno na wielu kulturach. „Zabić, czy oszczędzić”? – to pytanie pojawia się za każdym razem. Już australopiteki zabijały się między sobą, a z wykopalisk neolitycznych z Sudanu znamy ślady pierwszego ludobójstwa (14 000 lat p.n.e.). Wiek XX zaczął i zakończył się wojną, a XXI już teraz zapowiada się podobnie. Zawsze wojny stanowiły sposób drastycznego sprawdzianu kultury i tężyzny duchowej narodu, jednocześnie okaleczając te wartości. Nadając realną wartość i siłę w zajadle walczących ze sobą aksjologicznych i ideologicznych przesłaniach, w których koślawiły się lub zdobywały właściwą formę ludzkie charaktery i postawy. Odnośnie wojen imperialnych, starożytni koloniści greccy i średniowieczni chińscy byli daleko bardziej humanitarni od nowożytnych Europejczyków. Obok dumy narodowej, nakręcania koniunktury i zapewnienia krajowi środków do życia, dochodził kolejny argument – „misji cywilizacyjnej”. W 1935r. odwoływał się do niego B. Mussolini znosząc niewolnictwo w zniewolonej przez Włochy Abisynii. Wariantem jedynej wartościowej moralnie wojny jest wojna obronna, prowadzona w celu odparcia najazdu. Zwielokrotnioną wewnętrznie walką jest wojna domowa, która toczy się w obrębie jednego państwa, między frakcjami politycznymi (starożytny Rzym, Polska 1945 – 1947), etnicznymi (Palestyna, Czeczenia, Ruanda), oraz religijnymi (Niemcy w XVI i XVII w). Jest najbardziej krwawa, bo „bratobójcza”. Gdyby teraz wybuchła w Polsce, niejeden przeżywałby dylematy, widząc we wrogim szeregu kogoś z bliskich...
W ferworze wewnętrznych walk, dokonywana była zawsze rewolucja, która miała doprowadzić do zmiany zastałego systemu przez grupę ludzi, przy pomocy siły. Mówimy o rewolucji francuskiej, amerykańskiej, lipcowej i październikowej, ale też o „rewolucji kulturalnej” w Chinach, seksualnej w USA, moralnej na ziemiach polskich etc. Istnieją nieliczne bezkrwawe (np. „aksamitna rewolucja” w Czechosłowacji), ale na ogół przybierają postać wojny domowej. Mówi się nawet: „Wielka rewolucja potrzebuje wielkiej krwi”. Zawsze wybuchła w dobie nędzy i ucisku. Obalony przywódca często zostaje zabity (Ludwik XVI, Mikołaj II, Nicolae Ceaucescu). Często niszczy się zastane instytucje ( zwłaszcza religijne), stosuje terror ( np. za pomocą gilotyny), toczy walki frakcyjne i ujawnia skłonności dyktatorskie ( jakobini, bolszewicy), prowadzi rozbudowaną propagandę (J.J. Rousseau na karcie do gry) oraz indoktrynuje dzieci i młodzież. Gdy wreszcie obali się władzę jednostki, często zastępuje ją inna jednostka ( Napoleon, Lenin), a nowy ustrój może być jeszcze gorszy od poprzedniego. Religia jest zwalczana z całym okrucieństwem - w Ameryce Południowej istnieje „teologia wyzwolenia” – herezja łącząca doktrynę chrześcijaństwa z marksizmem na potrzeby rewolucyjne.
Czarnymi charakterami” w oczach rewolucjonistów są też inni bojownicy – kontrrewolucjoniści lub reakcjoniści ( Wandejczycy, Biała Gwardia). W czasie walk frakcyjnych wyodrębnia się trzeci „wraży” stan – zdrajcy ( Madame Roland, Lew Trocki). Teoria spisku władzy, religii i apostatów daje rewolucji usprawiedliwienie masowych rzezi, mających utrzymać społeczeństwo „w szachu”. Dobrym dziełem o rewolucjach (zwł. październikowej) jest „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella. Pokojowe metody, które zrewolucjonizowały społeczeństwo stosowali Mahatma Ghandi i Martin Luther King.
Czy rewolucjonista zawsze musi walczyć tylko na te dwa sposoby? Włoski marksista Antonio Gramsci głosił „marsz przez instytucje” idei walki klas – społeczeństwo burżuazyjne miało być zniszczone „od środka” przez oficjalną propagandę marksizmu od szkół, przez kulturę do elit politycznych. Z kolei ks. Jose Luis Martin Descalzo pisze, że prawdziwym buntownikiem nie jest ten kto niszczy i neguje wszystko wokół, lecz ten kto buduje i trudzi się przy tym. Hasłem prawdziwego rewolucjonisty mogą być słowa św. Pawła: „Zło dobrem zwyciężaj”. Takimi wielkimi buntownikami byli: Jezus Chrystus, św. Benedykt z Nursji, św. Albert Wielki, Mikołaj Kopernik, Galileusz, Karol Lineusz, Georges Cuvier, Charles Darwin, Maria Curie – Skłodowska, M. Ghandi, św. Maksymilian Maria Kolbe, M. Luther King, papieże bł. Jan XXIII i Jan Paweł II, Louis Pasteur, Henri Dunnant, Helen Keller, Albert Schweitzer, Albert Einstein, bł. Matka Teresa z Kalkuty etc. Było ich wielu, a ci byli rewolucjonistami, nie zabijając ludzi!
Ważne zadanie przemiany myśli ludzkiej spełniały wojny religijne. Jednak religia to pierwszy czynnik kulturowy, który wydał zakaz zabijaniu. Jej kontakt z wojną przebiegał rozmaicie – do dziś mają miejsce próby zapewnienia pokoju. Jak wiemy z historii te próby kończyły się często niepowodzeniem. Politycy i tak „zrobili swoje” mimo nałożonych ograniczeń. W religiach politeistycznych występują bóstwa wojny jak Ares, czy Mars ( chiński bóg wojny zajmował się jej zapobieganiu). Cechą wojny religijnej, która używa religijnej propagandy („Gott mit uns”, złe rozumienie słowa „dżihad”) jest wyjątkowe okrucieństwo, zwłaszcza w obrębie tego samego wyznania ( wojna trzydziestoletnia). Dopuszcza udział idealistów (pierwsza krucjata), ale służy celom nie religijnym, ale politycznym i ekonomicznym (podboje tureckie). Do religii odwołują się przywódcy wojskowi nawet w XXI wieku, choć jak uczy Jan Paweł II: „Żadna wojna nie jest święta”.
Na zakończenie tej części rozważań pozostaje stwierdzenie, że mimo wielu rodzajów wojen, wszystkie są podobne, a najbardziej obiektywny podział obejmuje tylko wojnę zaborczą i obronną.


RELIGIA WOBEC WOJNY


Niechlubnym aspektem są ofiary z ludzi – popularne w kulturach starożytnych, miały kiedyś miejsce w hinduizmie. U ich podstawy jak się twierdzi leżała władza kapłanów – aby utrzymać społeczeństwo „w szachu” stosowali terror ukryty za parawanem religii.
Nie można jednak przemilczeć, że religie mają duży wkład w zachowanie i propagandę pokoju. Buddyści mają opinię ludzi szczególnie pokojowych. „Buddyzm jest jedyną religią, która nie stała się przyczyną wojny” – ktoś kiedyś powiedział. Aśoka po konwersji stał się pacyfistą i bardzo dobrym władcą Indii. Rzadko bierze się pod uwagę, że w Bhutanie inne doktryny i religie są zakazane, a na Sri Lance mają miejsce krwawe walki z udziałem buddystów.
Biblia” zawiera wiele opisów bardzo okrutnych wojen ( rzezie, niszczenie miast, grabieże itd.), w których Naród Wybrany wspierał Jahwe. W oburzeniu nawet ludzi wierzących, umyka uwadze oszczędzenie Rachab z rodziną z Jerycha, zakaz niszczenia drzew i możliwość zastąpienia masakry niewolą. Były to wojny religijne, lecz koncepcja Boga Wszechmiłosiernego rozwijała się wiekami. Armie Mojżesza i Jozuego nie były bardziej okrutne od im współczesnych.
Pytany przez rzymskich legionistów św. Jan Chrzciciel, odpowiadał, żeby nikogo nie łupili i poprzestawali na swoim żołdzie. Tylko tyle? Czy: aż tyle? Św. Marcin był legionistą, co budziło w nim kontrowersje. Żył w czasach Juliana Apostaty i podczas walki z barbarzyńcami odmówił zabijania ludzi. Na znak, że nie robi tego z tchórzostwa, wyszedł naprzeciwko wroga z krzyżem. Ku zdumieniu Rzymian, barbarzyńcy poprosili o pokój.
Kościół w średniowieczu walczył z plagą wojny, za pomocą „pokoju Bożego”, ekskomunik, sojuszy antywojennych etc. Walki między chrześcijanami były bardzo źle widziane, a przed powstaniem kultury rycerskiej, rycerzami gardzono jako zwykłymi „rezunami” ( „Non militia sed malitia”). Dlatego w czasie chrystianizacji Europy, wielu władców korzystało z pomocy pogan ( św. Henryk II przeciwko Polsce, Bolesław Chrobry przeciwko Rusi). W XIII w. św. Tomasz z Akwinu za „wojnę sprawiedliwą” uznał wojnę obronną, trwającą do momentu usunięcia najeźdźcy z terytorium i nie wyrządzającą większych szkód niż sam najazd ( w XV wieku rozwinął to Paweł Włodkowic, za sprawiedliwą uznając wojnę pogan w obronie swej niezależności, której nie wolno naruszyć nawet cesarstwu czy papiestwu). Idea „pokoju Bożego” zawodziła, toteż jako „mniejsze zło” wybrano walki z poganami. W Europie było ich pod dostatkiem – Prusów, Jaćwięgów, Arabów, Finów, Kumanów, czy Sasów. Były też krucjaty walczące z muzułmanami (Arabami i Turkami) o Jerozolimę. Pierwszej przyświecały wysokie ideały, ale już wtedy doszło do grabieży i pogromów a następne były zwykłymi najazdami – min. na chrześcijańskie Bizancjum. Doprowadziły do pogłębienia przepaści między chrześcijanami a judaistami i muzułmanami. Stworzyły jednak kulturę rycerską i etos chrześcijańskiego wojownika kierującego się honorem i wiarą, nie prowadzącego wojen totalnych z chrześcijanami i wolącego miast zabijać wroga, uwolnić go za wysoki okup. W duchu tejże kultury stworzono mit o Rolandzie. Roland, Oliver i biskup Turpin bez litości zabijają Maurów w Hiszpanii; na cześć Boga, „słodkiej Francji” i Karola Wielkiego. Biskup Turpin nie żałuje tego, że uśmierca bliźnich, a nawet gardzi mnichami. Za pokutę nakazuje „tęgo walić”. Jednak w rzeczywistości sam Roland padł ofiarą Basków.
Podobne tendencje łączy się z islamem i „świętą wojną” – dżihadem. W „Koranie” oznacza to walkę duchową, lecz jako wojnę w celu szerzenia islamu zinterpretowali ją średniowieczni Arabowie po śmierci Mahometa. Był to koczowniczy naród pasterzy z pustyń, który dzięki islamowi stał się średniowieczną potęgą kulturalno – militarną. Byli jak na owe czasy bardzo tolerancyjni ( vide Europa). Pojęcie dżihadu do skrajności doprowadzili Turcy ( kolejny naród z ubogiego kraju żyjący z podbojów), środkowoazjatyccy „Sowieci” i ekstremiści.
Gdy w Europie upadły „pokoje Boże” i kultura rycerska, hiszpańscy konkwiskadorzy odkryli, że wojownicy inkascy po zabiciu wroga wycofywali się z pola bitwy, by złożyć ofiarę bóstwu. Z tego okresu pochodzi stosunek do wojny, jaki reprezentowali Erazm z Rotterdamu i św. Tomasz Morus. Pierwszy z nich był radykalnym irenistą. Drugi pisał, że monarchowie marnują na niepotrzebne wojny multum środków, pieniędzy i czasu, zaniedbując ważniejsze sprawy pokojowe ( jako świadoma polityka totalitarna pojawia się to u Orwella: „Rok 1984”). Mimo to, mieszkańcy Utopii prowadzą wojny nie zawsze etycznymi środkami. Najradykalniejszymi irenistami byli arianie – demonstrowali to nosząc drewniane miecze. Wieki XVI i XVII były czasem okrutnych wojen religijnych między katolikami („papistami”) a protestantami.
Metody obu stron niewiele różniły się od metod późniejszych totalitaryzmów.
O tym, że patriotyzm nie polega na zabijaniu ludzi przekonuje nas św. Maksymilian M. Kolbe – z przyczyn moralnych nie wstąpił do Legionów. Dużo można też mówić o dorobku Jana Pawła II – dość, że zapobiegł wojnie między Chile a Argentyną, występując jako mediator... To on powiedział: „Żadna wojna nie jest święta”.

„Nie jestem pacyfistą, ale pacyfistą walczącym. Nic nie położy kresu wojnom, jeśli ludzie sami nie odmówią swego w nich udziału” – Albert Einstein.

Pacyfizm ( z łac. „pax” – pokój) to ruch antywojenny, często powiązany z ruchem „ekologicznym” a nawet z rewolucją seksualną (vide Irenaus Eibl – Eibelsfeldt „Miłość i nienawiść”). Pacyfiści odrzucają wojnę i wojsko, czasem nawet święta państwowe ( dla nich ustanowiono służbę zastępczą). Często organizują manifestacje antywojenne, piszą petycje, a nawet chcą być „żywymi tarczami”. Pytania jakie się tu budzą: dlaczego przywódcy nie wyzywają się na pojedynki? Jeśli jest to wojna obronna i bierny opór nie jest możliwy? Czy pacyfizm i „ekologizm” naprawdę pasują do rewolucji seksualnej? Czy wszyscy żołnierze są źli? Czy Amerykanie mają przestać świętować uzyskanie niepodległości? Co to jest patriotyzm?
Powoli kończymy nasze rozważania. Jak pisał Paweł Jasienica – zmienia się wszystko, ale „libido dominandum” trwa i pcha do wojen. Georges Minois kończąc „Kościół i wojnę” pisał, że wojna rodzi się w sercu i tam powinien działać Kościół. Z kolei ks. Descalzo przytoczył przykład pacyfisty i „ekologa”, który był przykry dla żony i dzieci – bardziej antywojenny byłby prowadząc „dżihad” – świętą wojnę z własnymi wadami.


ŚMIERĆ W KULTURZE I SPOŁECZEŃSTWIE

Jest truizmem, że mass – media toną w morzu krwi. Strzelaniny, zabójstwa, przemoc seksualna, „mordobicie”, potwory i bandyci oraz brutalne kreskówki. U wielu ludzi powoduje to niechęć i protesty. W 1999r. wprowadzono w Polsce kolorowe oznaczenia jakości programów. Dlaczego jednak z pojęciem kiczu łączy się brutalność? Może dlatego, że kicz odwołuje się do tego co łatwe, a agresja przychodzi nam często bez trudu (choć czasami mają miejsce sytuacje odwrotne). Poza tym sztuka – zarówno wysoka jak i masowa, „komentuje” przeróżne aspekty życia – również te negatywne, jak strach, lęk czy agresja. Pozwala to na ich odreagowanie i spojrzenie z „dystansu”. Jednak jak stwierdza Desmond Morris w „Ludzkim zoo” owa „lecznicza” dawka agresji w telewizji nie wyczerpuje całego „potencjału zaczepnego” człowieka. Często ów potencjał jest raczej potęgowany – zwłaszcza jeśli proponowany (lub narzucany mimochodem) program składa się z samej agresji. W efekcie widz, miast się zrelaksować otrzymuje „zastrzyk energii” do krzywdzenia innych ludzi. Wiedzą o tym typy patologiczne, które wykorzystują pornografię jako instruktaż. Tak więc lubując się w scenach burd i gwałtów nie jesteśmy widać bez winy.
Tak naprawdę (według ks. Descalzo „Dlaczego warto mieć nadzieję?”) wszyscy jesteśmy mordercami, bo nie pomagamy np. żyjącym w skrajnej nędzy – wzruszamy się od czasu do czasu, ale na co dzień są nam obojętni. Świat jest ogromnym obozem koncentracyjnym , w którym tylko ofiara nie jest katem. Świadomość tego może niejednego zabić – stąd „ślepota jest wielkim miłosierdziem”. Również artyści nie są bez winy – sztuka (poza odwoływaniem się do sumień) nie łagodzi cierpienia, a nawet je przesłania. Wiele przykładów można tu podać. Jest to bardzo przykre. Bycie wielkim artystą nie jest równoznaczne z byciem dobrym człowiekiem (vide Mickiewicz, Bułhakow). Dlatego dorobek artystyczny, choćby najlepszy nie może nikogo „wybielić” – artysta podlega tym samym prawom moralnym, co „szary, zwykły człowiek”. Czy w takim razie warto tworzyć sztukę? Może odrzucimy „sztukę dla sztuki” na rzecz takiej, która niesie wartości i rozbudza wrażliwość? Czy jest dla takiej miejsce we współczesnym świecie kapitalistycznym, rządzonym przez pieniądz? A może każdy artysta powinien żyć zgodnie z sumieniem i żyć według tego co głosi?
W kulturze każdej zbiorowości ujawnia się i implikuje wewnętrzna relacja do samobójstwa. Obecnie stosunek ten zostaje przemilczany, chociaż jest najczęściej potępiany we wszystkich kulturach. W religii jest uważane za grzech ciężki przez Kościół – ów w przypadku samobójstwa kieruje się zasadą aby „nienawidzić grzechu, ale kochać grzesznika”. Popełniają je często ludzie zdesperowani, nieszczęśliwi, sfrustrowani, nie doznający miłości lub nie wierzący w jej istnienie ( np. „Pan Graba”). Niektórzy uważają samobójców za ludzi odważnych – wszak wszyscy boją się śmierci. Oddanie życia – dla ratowania ofiar kataklizmów i wypadków, aby nie zabić poczętego dziecka ( np. św. Joanna B. Molla), w wojnie obronnej, w obronie osoby napadniętej – wymaga odwagi, choć nie wszyscy uważają to za godne naśladowania ( np. P. Singer). Dlatego żołnierzy uważa się za bohaterów, choć czasami większego męstwa wymaga bycie matką. Czy skoro życie jest trudne – bohaterstwem nie jest raczej walka z przeciwnościami? Wszak samobójstwo trwa krótko, a to drugie długo a w obu przypadkach istnieje wiara...
W kulturze europejskiej słynną samobójczynią była Antygona. Oto postać kontrowersyjna – dla jednych jest wzorem bohaterstwa, dla innych jego zaprzeczeniem. Uwięziona przez Kreona za złamanie jego zakazu – wiesza się, czym rujnuje wszystkich swoich bliskich. Grzebiąc Polinejka twierdziła, że pełni wolę bogów, ale samobójstwem sama ją złamała. Dla Greków również było czymś złym, mimo zasad: „Najlepiej się nie rodzić” i „Wybrańcy bogów umierają młodo”.
Oprócz zwykłego ryzyka związanego z udziałem w wojnie, w historii zapisali się żołnierze samobójcy. W Japonii byli to lotnicy – kamikadze ( jap. „boski wiatr”), którzy rozbijali swe samoloty o statki Amerykanów. Byli to większości szintoiści. Swoje samobójcze loty traktowali jako najwyższą ofiarę dla cesarza i Japonii – oba pojęcia wyrażały dla nich tę samą wartość. Istniały nawet plany, aby obwieszone bombami dzieci wysadzały czołgi. Kamikadze to element orientalnej tradycji, negującej zarówno indywidualizm, jak i chrześcijańską solidarność i podporządkowujący jednostkę ogółowi. Dlatego też azjatyckie odmiany komunizmu okazały się jeszcze okrutniejsze od europejskich.
Publiczne samobójstwo może być formą protestu – przykładem byli R. Siwiec w Polsce, J. Palach w Czechosłowacji, pewni Litwini w ZSRR i bohater książki „Mała apokalipsa” Tadeusza Konwickiego. Pytania jakie budzą: jaka jest ich ocena moralna i czy istnieje oprócz samobójstwa, terroru i emigracji jakaś czwarta droga, wreszcie czy osłabi to tyranię? Znamy też samobójstwa, popełniane aby nikogo nie wydać pod wpływem tortur. Pewna kobieta podczas wojny pozwoliła dzieciom wypić swoją krew. Kościół nie uważa za samobójstwo czynu pewnej męczennicy, która weszła w ogień aby nie wyrzec się Chrystusa – w przeciwnym razie popełniłaby grzech śmiertelny. Ks. Descalzo porównuje do samobójcy Jezusa, który nie niszczy swego życia lecz rozdaje je innym.
W religii Azteków istniały samobójstwa rytualne – ofiarowanie życia bogu było dla nich najwyższą wartością. Podobnie dla hinduistów znaczy utopienie się w świętej rzece – Gangesie. Do tego typu samobójstw chętnie nawiązują sekty i terroryści ( ci wywodzący się ze środowisk muzułmańskich, wykorzystują w propagandzie wiarę, że poległy na wojnie z giaurami pójdzie prosto do Raju).
Kończąc rozważania o samobójstwie pozostaje sprawa kary za nie spadająca na rodzinę sprawcy. Nasze zatomizowane społeczeństwo uważa takie rzeczy za sprawy prywatne i może się powoływać na prywatność, prawo decydowania o sobie, brak znajomości interpersonalnej i czasu oraz na potrzebę wytężonej pracy zarobkowej.


Ważnym też aspektem życia społecznego jest stosunek do kary śmierci. We wczesnej starożytności istniała jako zasada odpowiedzialności zbiorowej. Shumanitaryzował ją Hammurabi, wprowadzając zasadę „oko za oko”, którą przeniesiono do mozaizmu. Szczególne spory budzi to w kontekście chrześcijaństwa gdzie czci się Jezusa – Ukrzyżowanego przez niesprawiedliwy wyrok. Nawet w okrutnym ( nie bardziej od innych epok) średniowieczu, kara śmierci budziła poważne opory ( św. Jan Gwalbert, św. Franciszek z Asyżu, św. Tomasz z Akwinu). Zwolennicy powoływali się na św. Pawła ( „List do Rzymian”) uznającego „miecz” władzy karzącej zbrodniarzy. W XVI w. przeciwko karze śmierci opowiadał się św. Tomasz Morus ( „Utopia”), który nawet wypraszał na kolanach łaskę dla skazanych! W tym czasie Andrzej Frycz Modrzewski postulował, aby uśmiercać szlachciców i magnatów zabijających członków niższych stanów. Oprócz tego miały miejsce wojny i wyroki śmierci prowadzone i wydawane przez duchownych ( Juliusz II, Tomasso Torquemada). Przeciwnikiem tej instytucji jest min. obecny Papież. Do zwolenników należy prof. Bogusław Wolniewicz ( „Pod napięciem”). Kara ta istnieje w wielu państwach jak USA i Chiny, zaś w formę terroru przeradza się zawsze w systemach totalitarnych.
Jakie są racje „za” i „przeciw”?



  1. Pro”: Kara śmierci utrzymuje w ryzach społeczeństwo, dzięki temu, że jest nieodwracalna i uczy dyscypliny. Rozwiązuje problem przepełnienia więzień, a poza tym wielu kryminalistów już nie można zmienić. Jest to adekwatna odpowiedz dla niszczących ludzkie życie i sama jest wyrazem szacunku dla niego ( jej nakaz występuje w „Biblii”). Stosowana w wojsku chroni cywilów przed nadużyciami ze strony żołnierzy, a ich dowódców przed reputacją zbrodniarzy.
  2. Contra”: Fiodor Dostojewski w „Biesach” porównywał kryminalistów do ewangelicznych wieprzy opętanych przez Legion – nie są źli z natury, lecz skupiły się w nich wszystkie wady przejawiające się w „uczciwej” społeczności. Jest to ciekawe porównanie: czy czasem Legion przebywający w „bandytach” nie trapi mnie i ciebie? Wielu żyjących zasługuje na śmierć, a wielu umierających na życie – w dziele Tolkiena mówił Gandalf do Froda. „Potępiamy innych, bo chcemy usprawiedliwić siebie” – pisał św. Serafin Sarowski. Ma tu miejsce typowy konflikt między miłosierdziem a sprawiedliwością. Poza tym w razie skazania niewinnej osoby nie można jej zwrócić życia...
Spory te są namiętne i polityczne. Prawdą może być to, że zarówno czyny zasługujące na karę śmierci i jej wyroki będą miały miejsce do końca historii – w każdym z nas drzemie i heretyk i inkwizytor; przestępca i policjant; kat i sędzia; ofiara...


Społeczeństwo zgodnie z filozofią prawa dopuszcza prawo do obrony koniecznej. Każdy z nas może być postawiony wobec dylematu: ma obowiązek chronić życie swoje i innych zaś jego przeciwnik nie uznaje tego! Celem samoobrony nie jest zabójstwo, a tylko odparcie ataku, niemniej podczas tego odpierania może mieć miejsce - zabójstwo. Polskie prawo uczy, aby odpierać atak środkiem zbliżonym do używanego przez napastnika. Czy zawsze jest to możliwe? Czy zabójstwo w samoobronie jest lżejsze od tego popełnianego w innych przypadkach? Wreszcie kto jest ( bardziej) winny – sprowokowany czy prowokator? Henryk Sienkiewicz („W pustyni i w puszczy”) ustami ojca Tarkowskiego opowiadał się za tą drugą możliwością. Wreszcie czy nie mówimy czasem o zbrojnej obronie ojczyzny w miniaturze? Nadaje to sens sztukom walki, ale czy zmusza to wszystkich do ich opanowania?
Zwiększa zarobki sprzedawców środków obronnych.
Jest też przedmiotem politycznej gry o wyborców – ci ostatni będą prawdopodobnie głosować na te ugrupowania, które zechcą łagodnie traktować zabijających w samoobronie...


EPILOG „IN PECTORE”

... kto się gniewa na swojego brata jest winny zabójstwa” – Jezus Chrystus.

Kiedyś słyszałem taką wypowiedź: „Ja nikogo nie zabiję”. Wielu może tak mówić; jeśli jednak będzie się żołnierzem lub dokona aborcji? Może „skusi” nas eutanazja, spirala domaciczna lub samobójstwo? Może zabijemy kogoś w samoobronie, będziemy domagać się kary śmierci dla morderców, potrącimy samochodem, kierując supermarketami obarczymy pracownice takimi ciężarami, że będą roniły, jako lekarze popełnimy „błąd w sztuce”? A może już dziś – nasze nastolatki i dzieci zabijają wirtualnych wrogów na ekranach komputerów? A może zabijamy obojętnością, brakiem miłości, świadomym zadawaniem cierpień; psychicznych i moralnych?
Na zakończenie chciałbym przytoczyć jedną z historii ks. Descalzo. W Afryce, złodzieja owoców sądzili francuscy koloniści i autochtoni. Ci pierwsi skazali złodzieja, a drudzy – właściciela sadu, który odmówił mu owoców dla chorej żony. Ktoś – nie powiem gdzie, powiedział, że o wysokości kultury świadczy szacunek dla człowieka. Która w tym wypadku okazała się „wyższa”?
























Poczet królewski





Poniżej przedstawiam sporządzoną w liceum wczesną listę władców Analapii - wymyślonego przeze mnie starożytnego i wczesnośredniowiecznego państwa, które leżało na terenach dzisiejszej Polski. Część owych
,,królów bałwochwalców'' wymyśliłem sam, część zaś wziąłem z polskich legend.



DYNASTIA DALMACKA
Lech I Dalmacki
Ślągwa ( Silena, Silen Rydómiel)
Poznan
Opolon
Wizimir
Syward
Jurand I
Cztan I
Cztan II
Jeleń
Dzik
Gniewosz
Mściwuj I
Mściwuj II
Jurand II
Jeż
Dębiec I
Dębiec II
Orzeszko
Cztan II
Myszko
Wisław I
Bień
Birut I
Birut II
Birut III
Niedźwiedzie Uszko
Sęp
Bolko
Kaźko
Mszczuj
Spiczymir
Rysław
Skuba
Awdaniec
Masław
Orzeł
Lasota
Boruta
Buk
Grabiec
Mścisław
Niedźwiedzia Juszka
Żuk
Wołch
Jovan
Wandal
Poleli
Wacław
Ziewan
Milowan
Arvot
Gardzina
Sulimir
Gniewomir
Częstogniew
Lestek I
Aleksander
Pełka
Waldemar
Ileli
Polel
Leszek I Wyścigowy
Leszek II Płodny




DYNASTIA GRAKCHÓW
Krak ( Grakchus) i Julia Rzymska
Lech II i Bożena Wieszczka
Juliusz
Wanda Dziewicza ( Vana Virkena)
Wilk
Cztan III
Olszan
Bogdal
Artur Apostata
Lis
Abraham Prochownik i Karolina




DYNASTIA POPIELIDÓW
Popiel I
Popiel II i Brunhilda



DYNASTIA PIASTÓW
Piast i Rzepicha
Ziemowit
Lestek II
Siemomysł i Górka
Mieszko I


Królowa Tatra oczami prasłowiańskiego encyklopedysty




,,Tatra (nowoludzkie ,,Tircja") - jytnas opiekująca się górami i rzekami. Urodziła się w III wieku ery XI w siole Toreniu (Nowym Głogowie) w kraju Montanii. Jej ojcem był Giewont, a matką - Limba. Miała też rodzeństwo - brata Bielskowłada i siostrę Kaztię, a ponadto - czarną jamniczkę Malkieš. Wyglądała następująco: smukła, blada, długie, czarne włosy i niebieskie oczy. Jej imię tylko rodzinne brzmiało: ' Sura'. Pewnego razu na rodzinnej wycieczce do Śnieżelicy uratowała tonącego człowieka. Wielu śnieżeliczan uznało ją za wariatkę 'osłabiającą wodę'.
Gdy miała 14 lat, w czasie święta Kupały do Torenia przybył z Księżyca król aplański Opplan w 'jaju płomienistym' Płanetników. Zlecił on Tatrze misję obalenia Kościeja I Nieśmiertelnego. Dziewczyna wahała się i spadła ze wzgórza. Następnego dnia przybył do niej dobry potwór Wiłkokuk, zapowiedziany przez króla Opplana. Cała rodzina była wystraszona nie na żarty, ostatecznie brat Bielskowład słowami 'Moja siostra pokornie prosi o czas do namysłu' odroczył całą sprawę. Tatra ostatecznie zdecydowała się na misję, gdy Agej i Enkowie wysłuchali jej modlitwy za ludzi w domu napadniętym przez Oyów (ob. Montania. Historia). Wyruszyła z Wiłkokukiem i Malkiešą na zachód, aby przejrzeć plany Kościeja i ostrzec swój lud. W drodze do Presnau przeżyli wiele przygód i widzieli wiele stworów - ludzi kozogłowych, ogromnego dzięcioła zielonego, przyjaznych im żołnierzy Kościeja, węża Glizdnika, zielonego jaszczura w sidłach (próba charakteru Tatry), Lynxa Uszaka chcącego pić krew rusałczego dziecka (Tatra dała mu swojej krwi do napicia się), aż zaszli do Dyskoteki Pana Dżeka Piętro Niżej.
Tam spotkała Mokoszę i dostała od niej panaceum - jad węża Abajowa. Ponadto Enka powiedziała jej, że Limba początkowo była bezpłodna, lecz Mokosza uzdrowiła niewiastę, dzięki czemu mogli się urodzić: Tatra, Kaztia i Bielskowład. Wiłkokuk ją opuścił i była już w stołecznym Presnau, gdzie spotkała w lektyce Kościeja, a obok jego sługę Mięsojada. Bezlitosny pan Zachodu kazał pochwycić wędrowniczkę i wtrącić do lochu. Tam Mięsojad w wyjątkowo okrutnych torturach nakłaniał Tatrę, by się wyparła Ageja i Enków, a uznała Rykara i Kościeja. Skutek był odwrotny od zamierzonego. Wściekły Mięsojad zostawił ją na łożu tortur i jednocześnie na łożu śmierci. Gdy myślał, że przebił jej serce, w istocie przedziurawił fiolkę z jadem Abajowa (dar Mokoszy), a ten ją uzdrowił. Oprócz tego, Tatrę odwiedziła w lochu Mokosza i dała liść unieszkodliwiający wszystkie trucizny.
Kościej przeraził się widząc Tatrę całą i zdrową. Zrugał Mięsojada od rzeźników, po czym podstępnie zaprosił ocaloną na ucztę. Tam zatruł jej posiłek i wino: zmieszał jad żmii, mantrykony, ropuchy, neomysa, rzęsorka, salamandry, krew hydry, jad kiełbasiany, cykutę, sok muchomora i rtęć, ale liść był bardzo skuteczny. Wtedy w słodkich, acz obłudnych słowach rozpoczął w jej życiu cykl 10 ciężkich i strasznych prac.
1. Oczyszczenie Kalska (w Orlandzie, obecnie Rox). Mieszkający tam czarodzieje i czarownice stworzyli Górę Gnojową. Tatra ją spaliła, lecz nikt nie zginął, a wszyscy kalszczanie byli jej wdzięczni.
2. Przywiezienie do Presnau raka Estinusa z jeziora Synar w Burus. Gdy miała odmrożenia uratował ją Deneb, a także Tinez i Ridan; rozgrzała się w chacie Kurki. Poznała też miejscowych Enków. Nurkując po raka wielkości słonia, złamała rękę i wylądowała w paszczy szczupaka (ocalił ją Kłobuch). Złowiła go dopiero po spaleniu gnojowicy wytwarzanej przez Świniule i ich ratowaniu - podobno (jak twierdzi K. Oppman w ,,Perłowym latopisie") rak sam przyszedł w niewolę.
3. Zabicie skorpiona z Çatal Höyük - ob. Skorpiony.
4. Spędzenie nocy w chacie opanowanej przez wąpierze (podstęp Kościeja). Król Erydan z Burus, mszcząc się za spalenie gnojowicy ugryzł Tatrę i zamienił ją w wąpierzycę. 'Ageju, przechwyciłem twoje narzędzie'! - chwalił się Kościej. Enkowie naradzali się co zrobić; Weles, Betel - Gausse, Świętowit, Mokosza, Jarowit, Gromorodna pragnęli dla niej przede wszystkim miłosierdzia. Tymczasem Kościej nakazał jej by gryząc pozmieniała w wąpierze rybaków nadmorskich, zbuntowanych przeciw niemu. Tatra - jako wąpierzyca nie mająca już wolnej woli, spełniła rozkaz, a wówczas sprawiedliwa Jurata nakazała Rdzeniejewowi by ją zabił. Ten posłuchał, ale Mokosza ocaliła swoją łotkip zbierając jej łzy i tym samym zdejmując złu czar. '... w ramach ekspiacji Tatra miała powtórnie wrócić do łona', co wypełniło się, gdy trafiła do kopalni gwiezdników.
5. Przeżycie wesela u Neurów, zwanych 'wilkołakami' (głupi Kościej wiedząc o zniszczeniu ulicy Bliźniąt w Presnau - ob., wysłał Tatrę na wesele do nich, myśląc, że zostanie zabita). Jednak Neurowie nie mieli złych zamiarów. 'Codex vimrothensis' przytacza ciekawe rozmowy gościa z gospodarzami o wilkołactwie, magii i przebaczeniu [...].
6. Przepłynięcie Morza Smoły z Puany (obecnie Tracja) do Kartwelii (Kolchidy). Mięsojad podpalił morze, lecz gdy Tatra wykrzyknęła 'Przyjmuję'!, przybył Agej i uratował ją z ognia - zaniósł do Kartwelii, gdzie z głodu musiała jeść jaja bażantów większych od strusi.
7. Taniec w żelaznych, podgrzewanych butach (Rykar wmówił jej, że powinna takie nosić, by być w pełni człowiekiem). Spaliła sobie nogi, lecz Mokosza dała jej nowe.
8. Przywiezienie do Presnau niedźwiedzia z Jeziora. Pracę wykonała z pomocą rusałki Ruty, niedźwiedź został przyjacielem tej ostatniej i otrzymał imię: 'Arvot Baldas'. Wszyscy troje byli w Velehradzie, Redarii (rozmowa z wielkim dzikiem, oznajmiajacym wojnę tarzaniem się w błocie na oczach tłumu - ob. Dzik) i w Presnau.
9. Zachowanie dziewictwa w Sybaris - mieście najbardziej wyuzdanych rozpustników w dziejach. Tatra, której się to udało, ponadto spaliła świńskie skóry Sybarytów, które zakładali, by żerować jako zwierzęta.
10. Oddanie się Kościejowi - sprzeciw, Kościej uderzył ją kańczugiem w twarz i wtrącił do lochu. Miała wówczas 18 lat.
Przybył do niej biały wilk Ovov Tęczookinson, brat Wiłkokuka i razem uciekli. Pędząc przed siebie, by zmylić pogoń zmieniali postaci (np. Ovov był bukiem, a Tatra puszczykiem), lecz zostali pochwyceni i uwięzieni w kopalni gwiezdników. Tatra miała na czole numer 777. Nadzorcą był Uszak. Spotkali też Rutę i Arvota Baldasa. Uszak był niewiarygodnie srogi, lecz pewnego razu gdy wykryto Amosowa w Chlobębie, wyruszył na powierzchnię, zostawiając niewolników bez nadzoru. Wówczas Tatra i Ruta objęły przewodnictwo. Ta pierwsza znalazła zatopiony w skale ząb Rykara, którym sprowokowała do wymiotów wielkiego wija. W jego trzewiach siedział król Płanetników Ixovodrav, który zabrał wszystkich na Księżyc.
Obie kobiety zamieszkały w stołecznym Kinperokabadzie (Chorsogrodzie wg. ,,Codex vimrothensis') i żyły w szacunku i luksusie. Jednak po ponownej rozmowie z królem Opplanem, żyjącym jako pustelnik nad mlecznym morzem, Tatra zdecydowała się wrócić na Ziemię, by ostrzec króla Aplanu, Lecha III przed planowaną przez Kościeja wojną. Ixovodrav kochał ją jak córkę, więc się zgodził. Dał Ovovowi i jej 'jajo płomieniste' z pilotem.
Niestety nad Morzem Joldów (obecnie: Morze Srebrne) zestrzeliła je machina wojenna Kościeja, u wybrzeży wyspy Wolin. Tam przeżyli atak potwora Mirungova z południowego Końca Świata (ob. Terra Australis Incognita). Równocześnie spotkali Wiłkokuka, który pomógł przy pogrzebie Mirungova i wszyscy troje udali się najpierw do Montanii, bo tam był król. Za całą trójką podążali Uszak i Mięsojad. Ten pierwszy nasłał na Tatrę w karczmie dziada Waruża, którego zabił bazyliszek. Ów potworny zwierz, wraz z kamratem został zabity przez dziewczynę za pomocą diamentu o dziesięciu kolcach, wyobrażających 10 imion Mokoszy (ob. Volch Alabasta). Smutną wiadomością była dla niej śmierć ojca (ob. Giewont).
Tatra ujrzała króla jak oglądał skoki Małiła Człowietyszyła i od razu rozpoznała go ('Panie, tyś jest królem' - rzekła, a nie znała jego wyglądu, nawet z opowiadań Opplana [?]). Opowiedziała o złych planach Kościeja, względem Aplanu, a rychłe wydarzenia potwierdziły prawdę jej słów. Wg. Kosy Oppmana (,,Perłowy latopis") skrzywdzony przez własną matkę i nienawidzący kobiet, król od razu zakochał się w niej. W czasie wojny dał jej za zadanie leczyć rannych (ona w dobroci swego serca leczyła nawet wrogów!) Po zwycięstwie na lodach Mamiru, Lech III postanowił pojać ją za żonę.
Gdy przebywała w pałacu swojego szwagra Bielskobiała, król kazał wojsku sprowadzić ją ze Śnieżelicy do stołecznego Grodu Korabia (przy okazji złamali jej rękę, za co król zabił winnego żółnierza i rzucił go do nóg Tatry). Spoliczkowany po tym jak ją pocałował w twarz, wtrącił ją do lochu. Gdy wrócił z Velehradu z burą od ojca Opplana (powiedział, że Tatra kochała jego syna bezinteresownie, ale jego okrucieństwo sprawiło, że widzi w nim Kościeja), ujrzał jak szczury gryzły jej zwłoki. W tym miejscu tekst ,,Perłowego latopisu" jest bardzo zagadkowy - pełno w nim metafor i symbolicznych scen. Oboje mieli być w jakimś tunelu, walczyć z alegorycznymi [?] Szkieletohienami, innymi bestiami, a w końcu z własnym odbiciem. Czas tam spędzony miał jakoby wynosić 777 lat, a jest to liczba doskonała. Ostatecznie przebaczyli sobie. Pobrali się i wyprawili wesele w grodzie Svantemot (obecnie Sinetov) na rzeką Żvinie; Tatra uzyskawszy od męża obietnicę spełnienia każdego życzenia, wyprosiła wolność dla pary niewolników. Na weselu byli obecni: Ruta, Arvot Baldas oraz trzy białe niedźwiedzie: Igor Lorenzkrafft, Gotard Urmeier i Wilson Eaneawatt. Igor i Wilson zasłynęli wówczas z ciekawych opowiadań o rodzie 'Inilatus' i o wielkiej wędrówce Rysiego Uszka, którego Deneb, Wiłkokuk i Ovov Tęczookinson zabrali do Krainy Białych Pól. Na weselu, Lech III uroczyście koronował Tatrę na królową Aplanu i Montanii.
Jako królowa zasłynęła z dobroci, pobożności, prostolijności, skromności, pracowitości i wielkiej miłości do swych poddanych. Często wpływała na łagodniejsze wyroki, opiekowała się sierotami, wdowami, trędowatymi [!], umysłowo chorymi. Za zgodą męża założyła piękny zwierzyniec, w którym były wśród wielu innych: okularowce, krokodyle z rzeki Nilus, czarne salamandry, zaskrońce rybaczki, foki z Morza Joldów, rozgwiazdy, kraby, kraki, słowiki, pingwiny z Teutmanii (obecnie Germanii)1, sępy, łabędzie, strusie, bobry, muhalu, serwale, mngvy, czui - mfisi, marozi, wilki, dzikie osły, tury, żubry, duby z Nandii, suhaki, borsuki, rosomaki, rzęsorki, roslinożerne nietoperze, wielbłądy, słonie i nosorożce. ,,Perłowy latopis" mówi nawet o gryfach i mamutach.
Pewnego razu, gdy Kosciej został uwolniony i z armią bezmózgich wojów pomaszerował na stołeczny Nist, Tatra dzielnie go broniła, podczas gdy Lech III salwował się ucieczką do lasu. Raniła z łuku księcia Wieńczesława, lecz musiała ulec przemocy. Zaprowadzono ją przed oblicze Kościeja, Wieńczesława, Kylnema z Małego Młyna, krasnoluda Ixmarga (wg. ,,Codex vimrothensis" 'Iżmargła') i sępa Nąpkśa. Ten ostatni (zwany 'Nopokoś') miał ją pozbawić mózgu, lecz królowa skręciła mu kark. Skazano ją na tortury w beczcie, lec zocalił ją ... Lech III, który zawstydzony swym tchórzostwem wrócił z lasu. Kylnema i Ixmarga zabił Arvot Baldas. Wszyscy (Tatra, Lech III, Ruta, Arvot Baldas, trzy białe niedźwiedzie) uciekli z płonącego miasta, a Kościej i Wieńczesław wyznaczyli nagrodę za ich głowy w nieistniejącym już płacidle, zwanym 'viridis vesponiust', lub 'papierową monetą'.
Udali się nad zamarznięte zimą jezioro Tormayrtanus, które opuścili z racji postoju wojsk Mięsojada i udali się nad inne jezioro - Lykayuk, gdzie azylu udzieliła im Zima. Tatra widziała jak jej mąż gromił Mięsojada i mu współczuła gdy Ruta spaliła go żywcem. Gdy Kościej zrezygnował z prowadzenia wojny w zamian za hegemonię pieniężną, w trakcie zawarcia pokoju w Presnau, zgodnie z kaprysem Kościeja musiała być w klatce, którą połamał Lech III.
Gdy nastał już pokój, troszczyła się o jego trwałość, dlatego ostro zwalczała filozofa Evoliusza z Apapu i Głupie Głowy, pchających jej męża do nowej wojny. Jednak Lech III zlekceważył ostrzeżenia i rady żony i wyzwał Kościeja na pojedynek. W rezultacie Aplan został podzielony między Presmanię (ob.) a Orland, zaś król i królowa poszli na poniewierkę.
Zaszli aż do karczmy 'Pod Wołem u Pala' prowadzonej przez Lesława i Urienę. Tam przeżyli napad księcia Tarasa Długiej Kity. Tatrę strasznie pokaleczyli służący pod jego rozkazami Uszak i żmij Kąsacz, zabici przez Lecha III. Wbili jej nóż w ramię. Trudnej operacji podjął się stary wracz Żyrwak. Następnie zaszli do Ojcowa, gdzie Mokosza uleczyła bezpłodność Tatry, odziedziczoną po matce - Limbie i ofiarowała swój złoty łańcuch. Po dziewięciu miesiącach Tatra w Jaskini Hien urodziła sześcioro dzieci (3 chłopców i 3 dziewczynki), w trzech kolorach skóry (z tego powodu jej symbolem jest lubart; który sam czarny może mieć cętkowane młode i na odwrót). Ich imiona: Mieczysław i Anej Tabiena (ob. Tabiena), Burus i Anej Mari (ob. Mari), Przerośl - Żyrwak i Anej Afaraka (ob. Afaraka). Złoty łańcuch Mokoszy uratował dzieciątka przed Lochą (ob.) i innymi mamunami. Locha powiedziała o dzieciach Kościejowi, a ten właśnie szykował się do ostatecznej rozprawy z wolnymi Aplańczykami. Przybył na ziemię Opplan, a król Płanetników Ixovodrav postanowił udzielić pomocy królowi Aplanu.
Tatra modląc się o pokój do Ageja, Mokoszy, Juraty, Świętowita, Złotej Baby, Boruty i Leśnej Matki otrzymała nakaz wydania się w ręce okrutnego Kościeja. Zostawiwszy dzieci pod opieką Ruty i Mokoszy, która przybrała jej postać, popłynęła w dół Visany, aż do jej ujścia. Tam czekali na nią Kościej i Grabiuk - drzewny potwór. Na szczęście na poszukiwanie udał się Lech III - pomógł mu zaskroniec z Czterowody. Gdy przybył na plażę ujrzał Grabiuka katujacego Tatrę i zabił go. Tymczasem Kościej, dzięki ofierze Tatry, stracił nieśmiertelność i umarł zadławiwszy się karasiową ością. Z morskich fal wynurzył się wąż Abajow i uleczył królową swym jadem, a Jurata podarowała jej piękną, białą suknię. Małżonkowie wrócili by żyć w szczęściu i spokoju.



*

Długo po śmierci Kościeja, pewien Or, imieniem Ucław z kolonii Oska Navłaya zabił lwa pręgowanego, a inne zwierzęta zniszczyły osadę. Ucław naopowiadał królowi Orlandu, Rutysławowi, że Europie grozi najazd lwów pręgowanych z Białopola, a ten się przeraził. W konsekwencji Lech III ( z Rutym i Kellu Simi - Abö) przez pięć lat błąkał się po Krainie Białych Pól, Ułan - Raptor, Sinea, Imalainie, Bharacji, Seylanie, Sokotrze i Tassilii. Tymczesem Tatra i jej dzieci pożegnały Lecha w Niście. Zaopiekował się nią biały ryś Deneb, a każdej nocy Sirrah przylatywał i opowiadał losy wyprawy. To czego nie opowiedział, królowa z dziećmi przeżywała podczas snu. Natomiast jej zażartym wrogiem był król wąpierzy Naraicarot I, chcący pomścić śmierć Erydana, którego wcześniej Tatra udusiła w swoich długich włosach.
Z pomocą Deneba, królowa w ciągu jednej nocy unieszkodliwiła inne straszydło - Čorta - potwora Vrougę z Mrocznych Błot (Darkynera Akamasia) w Ojcowie. Choć ten uciął jej obie ręce (Deneb uleczył ją oskołą brzozy ojcowskiej), Tatra rzuciła weń złotym łańcuchem Mokoszy (jeszcze tego samego dnia przeraziła nim dusiołka) i pogrążyła potwora aż do potopu w błocie. Poselstwo, które nakłoniło ją ku temu czynowi, składało się z człowieka, ojcowskiego wodnika i krasnoludka.
Niestety w tym samym czasie, król Naraicarot I i Locha, wywołując ducha Erydana, dowiedzieli się, że jego zabójczynią była Tatra (w czasie gdy Mokosza wyzwoliła ją od bycia wąpierzycą). Wówczas w Żelaznym Zamku zapadła straszliwa przysięga:

,,Ysen deklarata štirchliś horribilis alden Tatra; susa ad kudeliniera, Leien ov Tyjen - tiranus aplanitis ad erzu kydaren".2

Zgodnie z tą przysięgą zaczął się ciąg zamachów; raz Deneb zabił w ogrodzie 2 brukołaki, a wracając ujrzał jak Anej Mari i Mieczysława użądliła mantrykona. Dzieci strasznie chorowały; Deneb zdobył jad Króla Węży, lecz schwytał go troll i wtrącił do Čortlandu, Tatra zaś skorzystałą w dobrej wierze z usługi znachora służącego Naraicarotowi. Ów oszust wzywając imienia Rykara i Lochy, spowodował opętanie dzieci. Oczyszczone zostały w wyniku wyprawy Tineza, Króla Węży i Kurki, lecz wcześniej Locha pod postacią Ruty, ale bez niebieskiej blizny na szyi, utopiła Przerośla - Żyrwaka w rynsztoku, a ten stał się wodnikiem. Do matki przyprowadziła go para Wydrzan.
Tymczasem Naraicarot I nakazał swym potworom siać terror i grozę. Na Aplan napadły hordy trolli, mantrykon, olbrzymów, smoków, leofontonów, wąpierzy i strzyg. Ponadto rozszalała się szarańcza, Nagowie z Bharacji, a nawet chąsiebnicy z Wolina, Velehradu, Tmu - Tarakania i montańscy zbójnicy. Wreszcie Tatra przystąpiła do oblężenia Żelaznego Zamku w Burus. Latała w powietrzu, bo Rdzeniejew dał jej czarodziejskie błoto z Britainy (obecnie Brytania). Mieczem zabijała wąpierze i strzygi, Naraicarotowi darowała życie, lecz ten sam się przebił osinowym kołem, zranił królową i nasłał na nią czerwone i czarne ręce. Uratowali ją Wiłkokuk i Ovov Tęczookinson. Jeńcami były siostry Szyłka i Nerka, które stały się przyjaciółkami rodziny. Żelazny Zamek został roztopiony. Smętek ofiarował jej swój wieniec z jemioły.
Początkowo nie żałowała zabitych przez siebie strzyg i wąpierzy, lecz po rozmowie z Denebem - pożałowała ich.
W piątym roku gościła u siebie Białego Tulipana - młodego króla Tassilii, który przybył by złożyć hołd poległemu w Aplanie Mavratisowi.
Jednocześnie usłyszała o Żar - Ptaku i o tym jakiej pomocy może udzielić. Wybrała się do Afryki wraz z dziećmi, Denebem, Wydrzanami i paru innymi osobami. W Valkanicy przed ałami i ażdachami bronili ich stuha Światopluk i Świętopełk, a także Jarog, Jarowit, Mokosza i Jeźdźcy Ognistego Pioruna. Do Afryki dostali się drogą morską, aż zaszli do grodu Teostovo. Tam znaleźli Żar - Ptaka, lecz wcześniej przeżyli sztorm.
Gdy cała rodzina była już razem, udała się przez Valkanicę do Aplanu.
Tatra była dobrą matką, żoną, królową. Hamowała gwałtowność swego męża. Jej wielkim celem było wyzwolenie niewolników, którzy kochali ją jako swoją dobrodziejkę i matkę. Przyczyniła się do uwolnienia całej niewolniczej służby pałacowej, nakładała też prawne ograniczenia na handel niewolnikami. Zaskarbiła sobie dozgonną nienawiść handlarzy ludzi - wg. K. Oppmana (,,Perłowy latopis'') zrujnowała wiele majątków wyrosłych na tym handlu. W czasach nam bliższych, królowa Wanda (Vana Virkena) wzorowała się na czynach Tatry.
Okazywała też dobroć ofiarom napadów i gwałtów, trędowatym, umysłowo chorym, ofiarom lawin i dzieciom. Zabroniła wkładać niemowleta do dzbanów, by hodować 'potworki', a także uznała za zbrodnię zabicie poczętego dziecka. Ponadto uważała poterczuki za istoty dobre, a nie mściwe.
Umarła w wieku 60 lat, co nawet dziś stanowi poważny wiek, otruta przez rody handlarzy niewolników - Starodworskich i Dębaków (,,Codex vimrothensis''). Po otruciu żyła jeszcze tydzień, lecz bez mocy widzenia. Umarła otoczona rodziną w pogodzie ducha.
Pochowano ją w Niście, gdzie przed potopem znajdował się wielki kurhan - Kopiec Tatry. Po potopie, Słowianie wielką czcią otaczają przechowywany w Toreniu kobiecy szkielet, mając go za szkielet królowej.
W wizji Zorzenia, Agej koronował ją na jytnas gór i rzek (oprócz rzeki Nil - przynależnej Leśnej i Jeziornej Matce i Gór Ryfejskich, na wschodnim Końcu Świata - Tatra co roku rozmawia z ich strażnikami u króla Wiluja). Otrzymała tytuł : 'gorska majka'. Jej sanktuaria znajdują się w odbudowanym Toreniu - Nowym Głogowie i na górze Gerlach. Wiemy o niej z ,,Perłowego latopisu" K. Oppmana, z ,,Codex vimrothensis" Innowojciecha Błyszczyńskiego i z ,,Żywota Tatry".
Jako jytnas zabiła i zamieniła w górę smoka Wołoszyna, syna Gorynycza, ale też opiekowała się Zorzeniem, Światogorem, Aredvi Milovaną, Czechem i Serbią - Sorabą, Żmeją z Łysej Góry, Grakchusem - Krakiem, Julią Rzymską i Wandą" - encyklopedia ,,Vadyj pikturał" (,,Obraz świata''), V wiek naszej ery.

1 nie były to prawdziwe pingwiny, lecz wytępione już alki olbrzymie, dawniej zwane pingwinami
2 Przysięgamy straszną śmierć Tatrze; świni i suce, Lechowi III - tyranowi Aplanu i im dzieciom

Ragnarok






Minęły już wakacje i Rodzeństwo po raz drugi poszło do szkoły. Brat i Siostra poznali wielu nowych kolegów i koleżanek. Pewnego dnia postanowili zaprosić całą klasę na swoje urodziny. Podczas gdy w Domu szykowała się wspaniała zabawa, nieubłaganie nadchodziły przerażające wydarzenia – Ragnarok Pożar Domu.



-Kiedy Dom spłonie? – pytał się Dziadek Wyroczni Domowej.
-Trzy na trzy, L7, R6 – odpowiedział telewizor.
-Nie wiecie co to znaczy? – zapytał Dziadek pozostałych zdumionych członków Rodziny – znaczy to, że Dom spłonie jeśli staną przed nim trzy limuzyny ( siedem to liczba doskonała) zaś w środku pojawią się trzy resoraki ( 6 to 7- 1, a więc negatywna antyteza siódemki).
-Na niebie ukazał się znak słonia... – ciągnęła Wyrocznia Domowa.
-Słoń nie należał do żadnego z bóstw egipskiego panteonu, toteż może symbolizować wszystko, czego nie symbolizują pozostałe zwierzęta jak: szakal, krokodyl nilowy, ibis czczony etc. – zinterpretował Dziadek.
-Słoń symbolizuje to, że antychryst będzie kobietą – królową Daniką – mówił telewizor.
Gdy to mówił na ekranie pojawił się wizerunek słonia powstały z połączonych gwiazd i siedzącą na tronie rudowłosą dziewczynkę w białej, powłóczystej sukni.
-Poznaję! – wykrzyknęła Siostra – Przecież to moja koleżanka Danika Nowaczyńska.
-Wyrocznia Domowa moim zdaniem nie ma racji – powiedział Brat, - a tylko obrzuca bezpodstawnymi oskarżeniami niewinne osoby – Danika przecież nie może być antychrystem!
Niestety Wyrocznia Domowa miała rację. Omawiana osoba już raz była w Domu – do Piwnicy schodziła bez Mydła na szyi, zaś w toalecie Herr Kurz koronował ją na królową Piwnicy i przekazał rozkaz Brudu, aby przyczynić się do zniszczenia Domu. Tymczasem na ekranie pojawił się nowy obraz. Była noc i zalegała las. Chodziły po nim dziwne istoty nieco podobne do egipskiego boga Totha – blade i szarozielone, z dużymi, wyłupiastymi oczyma i długimi, ptasimi dziobami. Ubrane były na biało. Na niebie napis głosił: Połowa ludzkości już umarła. Człowiek żywą gwiazdą.
-Znaczy to, że większość gwiazd, które my widzimy już dawno zgasła, a tylko ich światło dopiero teraz do nas dociera – tłumaczył cierpliwie Dziadek, - ale kontekstu nie rozumiem...
Na ekranie ukazała się zakrwawiona strzykawka.
-Już rozumiem – powiedział smutno – chodzi o to, że ktoś będzie próbował na urodzinach rozprowadzać narkotyki.
-Ej coś smutno się to zaczyna – westchnął Wujek Aloś z Elbląga – najpierw jakieś szóstki, siódemki, resoraki, limuzyny, koleżanki, truposze, narkotyki – kto to widział taką chandrę przed samymi urodzinami?! Trzeba być wesołym, a nie takim mrukiem i pesymistą...
Tymczasem w Piwnicy...
-Nareszcie będę miał „stołek” – cieszył się Brud.
-Ależ szefie, przecież my stale chcemy odebrać Dziadkowi „stołek”, a się nie udaje – zaoponował jakiś Śmieć
-Tym razem się uda, bo w Domu będą trzy resoraki, a przed Domem trzy limuzyny.
-Kiedy atakujemy? – spytał Nieład.
-Jak coś się zapali, to Piwnica się otworzy, a wtedy zemsta będzie słodka... A wy co się gapicie?! – wrzasnął do Strzykawki i Smogu – przygotujcie może Mani – Pedi.
Był to statek zbudowany z uciętych paznokci.
-Danika obiecała przynieść broń palną – mówiła Nienawiść.
Tak więc zarówno dobrzy jak i źli przygotowywali się na Ragnarok.
Tymczasem dzień urodzin Brata i Siostry już nastąpił. O wyznaczonej godzinie przyszli goście w znacznej mierze razem z rodzicami. Ci ostatni zaparkowali przed Domem trzy limuzyny.
-Niedobrze – mówił Tata do Dziadka. – Musimy im przynajmniej zabronić przynoszenia resoraków do Domu.
Jednak wszystko przebiegało zgodnie spokojnie. Dzieci zgodnie się bawiły, rodzice też i aż do wieczora było bardzo przyjemnie. O złowrogiej groźbie wszyscy zdążyli zapomnieć. Nikt nie zwrócił uwagi jak jakiś przedszkolak bawił się w kąciku resorakiem. Niepokojony przez nikogo wyciągnął drugi samochodzik, a gdy się ściemniło – trzeci. Od tego momentu wydarzenia mijały jak w kalejdoskopie!
Wyrocznia Domowa sama się włączyła i na ekranie ukazały się słowa Mene, Tekel, Fares. Następnie Telewizor eksplodował i wybuchł pożar. Ragnarok! Wrota Piwnicy się otworzyły i wylazł rządny władzy Brud na Mani – Pedi, oraz jego stronnicy. Ogień i panika ogarnęły cały Dom. Kózkowate Wujka zostały rozdeptane przez uciekających. Kał rzucił z całej Celmarem o ścianę i go rozbił, ale Dziadek uzdrowił odkurzacz. Tymczasem Herr Kurz zdarł ubranie z Hel i zamierzał ją zgwałcić, ale Smog chciał to zrobić pierwszy. Gdy Kurz i Smog kłócili się o Hel, przyszedł Nieład i kuchennym nożem zabił służącą, aby zażegnać konflikt. W podobnych okolicznościach zginął rycerz Zawisza Czarny po przegranej bitwie pod Warną. Danika Nowaczyńska miała przy sobie pistolet oficerski skradziony z poligonu w Drawsku Pomorskim. Strzelała z niego do ludzi, sprzętów i obrazów. Te ostatnie broczyły prawdziwą krwią – rodzice gości zdążyli je uratować, a teraz są czczone w kościołach jako relikwie. „Królowa Piwnicy” postrzeliła Brata i Siostrę. Brat leżał na plecach i broczył krwią, zaś Siostra została ranna w kolano. Danika podeszła do niej i stanęła jej na głowie, poczym wycelowała lufę w klatkę piersiową. Nie zdążyła zabić, bowiem została zwęglona przez piorun z pistoletu Taty. Ta sama broń położyła kres życiu dwóm handlarzom narkotyków; Stellianinowi i Asterzyńskiemu, utrzymującym kontakty z Daniką. Tata uzdrowił rany swoich dzieci. Celmar pochłonął Kurz, smog, Nieład, a także Smród. Mama i babcia obroniły się przed Kałem za pomocą płynnego mydła. Mydlana kostka zraniła parszywy pysk przeniewierczego Brudu. Norab pochwycił Strzykawkę i rzucił ją w płomienie. Palisław Antyzdrowiecki i Krwistonos Antyrodziniecki zostali zabici Mjollnirem.
-Haku, haczyku kochany! – prosiła Siostra. – Ratuj moją klasę!
Hak, który uważał się za członka rodziny i bardzo współczuł potrzebującym, wyszedł ze ściany i złapawszy kilka koleżanek i kolegów „za chochołę’ wyprowadził z Domu, w którym był pożar.
-Niestety nadeszło to czego nikt się nie spodziewał – pojawili się kolaboranci! Byli to Midgard i Fenrir. Wąż przywiązał Dziadka swoim ciałem do sedesu. Natomiast Fenrir zjadł połowę firany ( drugą spalił ogień), żyrandol, oraz rzucił się na Wujka Alosia z Elbląga!
-Bracia jesteśmy... – rzęził elblążanin.
Fenrir zjadał go żywcem, a krew lała się po dywanie. Aloś wiedział już, że nie ma szans na ratunek. Przed śmiercią postanowił jednak ocalić Dziadka. Rzucił Mjöllnirem tak, że młotek poleciał do toalety i trafił Midgarda w głowę. Wąż rozluźnił sploty ciała. Jego głowa krwawiła. Nagle Dziadek w pysku zobaczył... zęby jadowe.
-Midgard! – krzyknął. – Przecież ty jesteś jadowity!!!
-A co myślałeś frajerze? – odparł boa dusiciel.
Umierając, gad moczył jadem całą łazienkę, a z łazienki trujący płyn zalał cały Dom, łącznie z Ogrodem. To był koszmar! Jad, ogień, Brud, krew, szkło, trupy, gruz – wszystko to tworzyło upiorną scenerię. Nieoczekiwanie na jaw wyszła dawno zapomniana prawda – kiedy jest wojna nie ma zwycięzców, ani przegranych. Mars ze wspólnego pionka staje się jedynym graczem, do roli pionków spychającym walczące strony. Ta wojna stała się celem ( już nie środkiem!), podmiotem( nie przedmiotem!), osobą( nie pojęciem abstrakcyjnym!) Ani Dziadek, ani Brud nie otrzymają laurów zwycięstwa – obaj poniosą druzgocącą klęskę. Wezwana przez uciekających straż pożarna, pędziła ile benzyny w baku, ale było już za późno. Potężny wybuch zakończył historię Domu w jej ostatnim, żałobnym rozdziale. W całym Szczecinie widać było olbrzymią chmurę ognistego dymu, z wyglądu przypominającą owocniki grzybów kapeluszowych.
-To bomby od Saddama! – komentowali jedni.
-Chyba zemsta talibów! – drudzy.
-Chyba Putin się „wtapczanił” za tych ambasadorów i czekał z zemstą, aż do tego momentu? – zastanawiali się trzeci.
-A ja zawsze mówiłem aby nie ufać Unii Europejskiej! – znowu kto inny.
-Myślę, że to zrobiły ufoludki! – przypuszczali miłośnicy tego zagadnienia.
Wybuch pozostawił po sobie tylko plamę czarnej, spalonej ziemi. Nie było już Dziadka, Brudu, Babci, Kału, Taty, Smrodu, Mamy, Nędzy, Brata, Nieładu, Siostry, Kurzu, Hel, Smogu, Wujka Alosia z Elbląga, Noraba, Midgarda i Fenrira. Wszystkich pochłonął niebyt otchłani dziejów.
Rano na pobojowisko spadł deszcz i z prochu powstały jedyne pozostałe przy życiu istoty – Brat i Siostra. Od tej strasznej nocy nie mieli już nic – ani ubrania, ani rodziny, ani Domu, ani niczego innego. A mimo to nie jeszcze wszystko było stracone, niczym w pierwszej strofie polskiego hymnu. Na popiołach Ogrodu nieśmiało zieleniły się pierwsze rośliny, a wraz z nimi – nadzieja na nowy, lepszy Dom.


Szczecin 14 luty 2003r.      

Podziemna wyprawa


To nie konie tak cwałują i uszami strzygą,
Jeno tańcują dwaj opoje – Świdryga z Midrygą (...)
Zaskoczyła ich na słońcu Południca blada
I Świdrydze i Midrydze i tańcowi rada.
Zaglądała im do oczu chciwie, jak do żłobu.
„Który w tańcu mię wyhula, bom jedna dla obu”? –

„Moja będzie – rzekł Świdryga – ta pierś i ta szyja!”
A Midryga pięścią przeczy: „Moja lub niczyja!” (...)
A ona im prosto w usta dyszy bez oddechu,
A ona im prosto w oczy śmieje się bez śmiechu.
I rozdwaja się po równo, rozczepia się żwawo
Na dwie dziewki, na siostrzane – na lewą i prawą (...)
B. Leśmian Świdryga i Midryga




Wakacje trwały nadal. Brat i Siostra razem z wężem Midgardem, bawili się w łazience. Puszczali papierowe łódki w wypełnionej wodą wannie. Natomiast Midgard pełzał po całej łazience, ciekawie wysuwając widełkowaty język. Co jakiś czas, Rodzeństwo sprawdzało czy nie robi sobie krzywdy. Muszla sedesowa była otwarta. Boa lubił wodę, więc zanurzył łeb w sedesie. Klozetka to nie jest dobre miejsce dla węży. Spostrzegli to Brat i Siostra.
-Midgard! Co robisz?! Wyjdź natychmiast! Będziesz mógł pływać w wannie! – krzyczały dzieci.
Niestety węże są głuche. Nieletni zdążyli schwytać go za ogon, ale zwierz był silniejszy. Silny gad wciągnął Brata i Siostrę do sedesu, aż ci strasznie krzyczeli ze strachu. Było coraz ciemniej i ciaśniej, pojęli, że zwierzę wciąga ich do rury kanalizacyjnej (przez ten czas hydraulicy zdążyli naprawić to co zniszczył Rdzeniejew). Woda weszła im do nosa, uszu, oczu, ust, aż stracili przytomność.
Po pewnym czasie ją odzyskali. Wokół było ciemno, tylko z góry wpadało przez kilka podłużnych otworów światło. Dzieci stały mokre „do suchej nitki” na jakiejś szarej posadzce nad brzegiem podziemnej rzeki, zawierającej rozmaite śmieci i nieczystości. Pełno było szczurów. Nad głowami wisiały wielkie, żelazne rury wypełnione wodą. Wszędzie unosił się zapach zgnilizny.
-Gdzie my jesteśmy? – trwożliwie zapytała Siostra.
-W kanale dzieci – odparł jakiś głos.
Rodzeństwo odwróciło się. Za nimi stał kloszard z dużą, czarną brodą.
-Nie bójcie się – powiedział. – Czy nie macie domu i rodziców, że tu przebywacie?
-Mamy – odparła Siostra, -ale może pan nie uwierzy, ale my bawiliśmy się w toalecie, a nasz wąż wpełzł do toalety, to znaczy do ki... sedesu, a my chcieliśmy go wyciągnąć, a on nas chyba poniósł tu gdzie jesteśmy.
-Straciliśmy przytomność i nie wiemy kto nas tu zaniósł – dodał Brat.
Bezdomny słuchał uważnie i dobrotliwie.
-Jestem Henryk Rak... – przedstawił się - ... byłem wiceprezesem firmy samochodowej, a jej prezesem był mój brat. Chciał więcej zarobić, toteż aby przedłużyć zwolnienie od podatku zmieniliśmy nazwę firmy. Kłóciło się to z moim sumieniem, ale nie takie rzeczy już się robiło dla pieniędzy. Mój brat nadal uważał, że za mało zarabia, więc postanowił przeprowadzić nowy fortel. Zamierzał dać mi stanowisko prezesa i zadanie doprowadzenia do upadku firmy. Gdy już miała upaść, plan przewidywał sprzedanie jej bogatym przedsiębiorcom z zagranicy za ustaloną cenę, znacznie wyższą niż nasze dochody. Natomiast seria czystek w firmie, przypominająca terror stalinowski (wielu biznesmenów zachowuje się jakby było panami życia i śmierci swoich podwładnych, wiem co mówię!) miały być selekcją pracowników, aby było ich tak dużo aby firma sprawnie funkcjonowała i jednocześnie tak mało, aby zaoszczędzić pieniądze na wypłatach pracowniczych...
Dzieci słuchały oszołomione niewiele rozumiejąc. Dotychczas uważały wszystkich bezdomnych za ludzi niewykształconych i od dziecka głodujących.
-...Moje sumienie kazało mi złamać rozkaz. Odmówiłem doprowadzenia firmy do bankructwa. Wtedy straciłem posadę, Brat wysłał płatnych morderców, którzy pod moją nieobecność zabili żonę i dzieci. Sąd nic nie pomógł, bowiem mój brat wynajął dobrego adwokata, a sprawę umorzono. Byłem bezrobotny, aż w końcu komornik mnie eksmitował. Teraz tu jest mój dom.
Z opowiadania pana Henryka dzieci zrozumiały tylko jedno: w demokratycznym państwie prawa można być najgorszym zbrodniarzem i łajdakiem, jeśli tylko ma się dużo pieniędzy. Współczuły bezdomnemu.
-To nie jest zwykła kloaka – mówił pan Rak – gdybym mówił wam, co tu wszystko widziałem, znalazłbym ciepły kąt i miskę strawy na ul. Broniewskiego!1 Kloszard, Brat i Siostra szli brzegiem cuchnącej, toksycznej rzeki, w której pływały szczury i unosiły się śmieci.
-Mieszka nas tu trochę, chociaż lepsze są kanały ciepłownicze niż ściekowe – ciągnął Henryk. - Utrzymuję się z żebrania w kościele św. Jana Chrzciciela, trochę też sprzedaję makulatury i butelek. Oprócz mnie jest też taki „facet”, co potrafi udawać, że nie ma głowy, serio. Zawsze gdy żebrze, to wydaje się jakby jej nie miał. Taki mógłby w cyrku występować, a podobno niektórzy dają mu jałmużnę ze strachu! Co za kraj! Zdolni ludzie, a muszą żebrać. Jest tu też taka kobieta w okularach, zielonym ubraniu i z czarnymi, krótkimi włosami, żebrząca na podwórkach. Ostatnio nie chciała przyjąć danej jej zamiast pieniędzy kurtki myśląc, że jest to forma molestowania seksualnego. No i kogo jeszcze mogę wymienić? No tak, - kontynuował bezdomny – znam takiego chłopaka, co gdy go eksmitowali w młodym wieku, zabrał z domu szklankę. Teraz chodzi z nią po mieście i sprzedaje mleko, ale niektórzy myślą, że jest zatrute...
-A skąd ma mleko? – spytał Brat.
-... Żebym to ja wiedział! – odparł żebrak – Podobno zabiera kotom...
-Wczoraj Norab się skarżył, że ktoś mu „gwizdnął” miskę z mlekiem – szepnęła Siostra do ucha Brata.
-... albo bierze z innego źródła, ale wstyd o tym mówić – zakończył. – Musimy się trzymać razem, aby nie zginąć i przede wszystkim zapomnieć o starej hierarchii, która zdezaktualizowała się wraz z utratą domu. Np. to, że niegdyś byłem wiceprezesem nie ma już najmniejszego znaczenia. Co jeszcze chciałem powiedzieć? Zapomniałem dodać, że mieszka tu jeszcze jedna kobieta – nie uwierzycie, ale Matylda, czyli ta co nie chciała kurtki jak chce zapalić, przykłada tamtej papierosa do oka, a ten się zapala. No dlaczego patrzycie na mnie jak na latającą krowę? – zapytał wesoło.
-Szukamy Midgarda – powiedział Brat.
-A kto to taki?
-Ten nasz wąż, który dostał się do sedesu.
Szli dalej, aż zobaczyli jakąś nagą kobietę siedzącą na stercie śmieci i szlamu. Oczy miała intensywnie czerwone i świecące w półmroku. Biło od nich ciepło, a spod powieki unosiła się ledwo widoczna smużka dymu.
-Teraz ta pani się wami zaopiekuje – oznajmił Henryk Rak i odszedł.
-Poznaję! – wykrzyknęła Siostra – przecież to pani Wanda Przepiórczewska; koleżanka Mamy ze szkoły. Jak się tu pani znalazła?
-Dla was jestem dziwożoną, a gdybyście byli na wschodzie kraju nazwalibyście mnie rusałką – odparła Przepiórczewska. – Mam niebieską krew jak małż, skrzela i płuca niby ryba dwudyszna, oraz zdolność do regeneracji niczym stułbia, mogę rozmnażać się partenogenetycznie niczym molinezja meksykańska, oraz potrafię zadawać zagadki jak Sfinks.
-Ale pani przecież zna mamę? – nie ustępowała Siostra. – Dlaczego pani jest teraz rusałką i mieszka w kanalizacji ściekowej?
-Początkowo byłam zwykłą kobietą jak Mama czy Babcia. Kiedy chodziłam do szkoły uczyłam i zachowywałam się dobrze, ale rodzice, nauczyciele i księża tylko o jedno mieli do mnie pretensję – o bezwstydne odzienie skłaniające mężczyzn do nieczystości. Nie słuchałam się ich mimo próśb, gróźb i rzetelnych przykładów, że we Włoszech w takim stroju wyprosiliby mnie z kościoła.
-Przepraszam; dlaczego pani mówi jak trzeba się ubierać, a sama nic nie nosi? – spytał Brat.
-A dlaczego politycy karzą za rozboje i kradzieże, a w dużej mierze ( choć nie w całości!) postępują nie lepiej np. wywołują wojny, oraz uchwalają zbrodnicze i idiotyczne ustawy od abolicji podatkowej i aborcji poczynając, a na winietach i wyprzedaży majątku narodowego kończąc? – zapytała rusałka.
Postanowiła jednak dokończyć swoją opowieść.
-Nocą wracałam z dyskoteki z niejakim Räthgardem von Hintertischem, synem jednego z członków Związku Wypędzonych. Okazało się, że chciał mnie zgwałcić i w tym celu zaprowadził w ustronne miejsce, rzekomo prowadząc na spacer. Zdołałam uciec, a on mnie gonił razem z innymi bandziorami. Uciekając wpadłam do studzienki kanalizacyjnej i się w niej utopiłam. Przypomniałam sobie, umierając historię cesarza Heliogabala, który z powodu swego bydlęcego żywota został pochowany w kloace. Kiedy się obudziłam spostrzegłam, że zamieniłam się w rusałkę. Później spotkałam tych bezdomnych. Ten, który was tu przyprowadził, po wysłuchaniu mojej historii, przytoczył mi jeden z końcowych epizodów „Przedwiośnia”, który mnie bardzo zawstydził. Jeśli miałabym wyjść za mąż to tylko za niego, a nie za Franka co chodzi ze szklanką po ulicy, czy tego Staśka co klęczy przed, to znaczy – naprzeciw kościoła najstarszego z katolickich w Szczecinie i żebrze udając, że nie ma głowy. Powinien występy dawać, a nie żebrać.
-A co się stało z Hintertischem? – spytał Brat.
-Na drugi dzień szedł do tej samej dyskoteki szukając innej dziewczyny. Był już późny wieczór, a ja wyszłam z kanału i stanęłam przed nim. Udawał radość z ponownego spotkania ze mną i zaprowadził w to samo miejsce, które miało być świadkiem mojego zgwałcenia. Wcześniej mieliśmy zatańczyć i to było moją zemstą – zatańczyłam go nas śmierć. Do dziś pamiętam jak półprzytomny zwymiotował cały posiłek, jak mdlał i jak w końcu w wieku 18 lat dostał wylewu krwi do mózgu. Jego ołówkiem napisałam w jego notesie:

A to uważajcie panny i panie
Aby się nie znaleźć
Pod stołem razem z psami.2

Wiem, że szukacie swojego węża. Jak się nazywał? – spytała.
-Midgard. – mówił Brat. – To był boa dusiciel powstały z krwi Dziadka.
-Wierzę, że go odnajdziecie – mówiła Przepiórczewska. – A teraz idźcie spać. Jutro oprowadzę was po kanałach, później zaś zwiedzicie trzy krainy, ale po trzeciej będzie was oprowadzał ktoś godniejszy ode mnie.
Brat i Siostra położyli się na kartonowych platformach – nigdy nie spali w kanalizacji! Rano uznali, że to wszystko sen, a jednak obudzili się w tym samym miejscu, do którego przybyli.
-Kiedyś słyszałem, że małym dzieciom daje się dużo mleka rano – powiedział Franciszek Towot.
-A nie jest zatrute? – spytał nieufnie Brat.
-Skąd! To najlepsze świeże mleko! – zachwalał bezdomny młodzieniec.
-Przedwczoraj naszemu kotu ktoś zabrał miskę z mlekiem – czy to nie pan? – spytała Siostra.
-No nie! – oburzył się Franek – Tak nisko jeszcze nie upadłem, aby kraść cokolwiek kotom, a już na pewno nie mleko! Mam wam powiedzieć skąd je biorę?
Brat i Siostra słuchali zaciekawieni pijąc ze smakiem.
-To jest mleko od suki; doję sukę co w tym roku straciła szczenięta i sprzedaję pyszne, psie mleko.
Rodzeństwo jakoś dziwnie to odebrało. Zjedli do tego kilka gotowanych żołędzi zebranych w Parku Łyczywka, rozwodniony chleb, który ktoś bezmyślnie wyrzucił, oraz pieczone nad ogniskiem obierki ziemniaków.
-I jak wam się spało? – spytała rusałka. – Dzisiaj macie szansę poznać nasz podziemny dom.
-Dziękujemy, ale tęsknimy za swoim Domem i nie wiemy co się stało z Midgardem. – powiedziało Rodzeństwo.
-Nie martwcie się. – uspokoiła Wanda. – Midgard się znajdzie. Będę odpowiadać za wasze bezpieczeństwo, a co w Domu będziecie mogli opowiadać!
Rusałka zaprowadziła Rodzeństwo w głąb rynsztoka. Na szarej, pokrytej pleśnią ścianie były jakieś przyciski z sygnaturami i napisami: Portfel, Brzuch, Podbrzusze, Serce.
-Wybierzcie ten, który jest najbliższy waszym ideałom – poradziła dziwożona i wybrała Serce. Brat i Siostra nacisnęli ten sam guzik.
-Dobrze wybraliście – pochwaliła topielica – bowiem wybierając inne guziki, lub rezygnując z wyboru skazalibyście się na zagładę.
Była koleżanka Mamy, zanurzyła się w zimnej, cuchnącej, głębokiej, zielonej wodzie, a Rodzeństwo również to zrobiło i to jeszcze w ubraniach. Oczy Brata i Siostry przywykły już do mroku. Razem z wiłą powoli opadali na dno idąc na spotkanie niezwykłym przygodom.


*

Rodzeństwo ze zdziwieniem spostrzegło, że swobodnie oddycha pod wodą. Wszyscy wpłynęli w jakieś zagłębienie. Choć dzieci nie zapomniały o swoim wężu spotkały się z inną znajomą osobą z Domu, a dokładniej – z Piwnicy. Był to nie kto inny, ale... Kał! Obrzydliwy i chory z nienawiści do Rodziny. Kolaborował z Brudem, zaś jego „alter ego” był Smród. Brat i Siostra nie mieli przy sobie Mydła na szyi, którego boją się wszyscy zdradzieccy mieszkańcy Piwnicy. Kał i Smród odkryli obecność Brata i Siostry.
-Was bym się nigdy nie spodziewał zobaczyć! – wykrzyknął Kał. – Widzę, że jesteście na tyle głupi, aby odwiedzić mnie bez Mydła. Nie mogę już się doczekać powrotu do Piwnicy... z waszymi głowami jako pamiątką z kanałów – zakończył.
Dzieci były w faktycznie złej sytuacji – nawet pani Wanda nie mogła ich teraz bronić. Smród wszedł w nozdrza i sprowokował do wymiotów.
-Komaryna! – rozległo się jej wołanie.
Na ten dźwięk zjawiło się czworonożne zwierzę podobne do antylopy. Z pyska wystawały kły jak u piżmowca, na głowie rogi jak u impali. Futro brązowe, a oczy czerwone. Najdziwniejsze jednak były kopyta niesamowitego zwierzęcia – były metrowe, szare, powierzchnią przypominały pumeks. Dzieci nigdy nie widziały podobnej istoty. Zwierzę weszło w Kał i ten prysnął na wszystkie strony jak błoto. Komaryna pruła ciemną mierzwę kłami jak pługami glebę, zaś agresor nie mógł schwytać silnego i ruchliwego ssaka. Wreszcie Kał i Smród rozpuścili się w wodzie, aby sobie znanymi drogami powrócić do Piwnicy.
-Zapewne oprócz tych bezdomnych jesteście jedynymi ludźmi, którzy widzieli Komarynę? – spytała Przepiórczewska. – No cóż, dawniej jeździłam konno, a teraz ... „komarynno”! – zażartowała.
-Czy ona gryzie? – zapytał Brat.
-Ależ skąd! – zaprzeczyła rusałka. – Komaryny są roślinożerne.
Następnie zwróciła się do wierzchowca, prosząc o użyczenie grzbietu dzieciom. Zwierzę umyło butopodobne kopyta, nieproporcjonalnie wielkie przy całym ciele, oraz przepłukało białe kły w zielonej wodzie. Następnie zgięło łapy przed siebie i pod brzuch, a dzieci ostrożnie usadowiły się na oklep na brązowym grzbiecie. Jadąc w głąb dziury ujrzały wiele przerażających rzeczy. Byli tam ludzie z krokodylimi głowami, ubrani w jakieś mundury, ogromne, zielone węże, przy których Midgard mógłby być nazwany „dżdżownicą”, lwy z ludzkimi kończynami, oraz wiele innych koszmarnych istot uciekających na znak krzyża. Dzieci pojęły, że są w piekle. Ujrzały tam: państwa Majkowskich, którzy zamordowali syna (jego brat – współuczestnik zabójstwa, ukarany śmiercią przez Juratę, królową Bałtyku, zdążył się nawrócić w trakcie umierania) i wiele postaci pokutujących przez całą wieczność. Na karę składały się: ciemność, materialny ogień, stałe poczucie winy połączone ze stałą obecnością diabła. Ukarani nie mogli kochać, zaś najciężej doświadczane były te części ciała, które były używane do popełniania grzechu. Wanda Przepiórczewska i Komaryna z Rodzeństwem na grzbiecie, schodziły w dół zagłębienia, które okazało się gigantycznym lejem. Na jego dnie znajdował się Lucyfer przywiązany ogromnym, grubym łańcuchem, zawieszonym gdzieś w górze.
-Każdej wiosny – mówiła przewodniczka – Bóg wzmacnia ten łańcuch piorunem ( swego czasu Słowianie czcili pierwszy wiosenny grzmot, uderzając się kamieniem w głowę na chwałę Jarowita i ku poprawie zdrowia). Jednak z każdym rokiem łańcuch staje się coraz słabszy, a gdy zostanie zerwany, nastąpi koniec świata.
Dzieci przytłoczone widzianymi zewsząd okropnościami nie miały już siły aby się bać, tylko patrzyły pobladłe.
-Ale ostatnie słowo zawsze należy do Boga – powiedziała Przepiórczewska – a gdyby nie nasze grzechy, nie byłoby teraz takich problemów.
Wiła wiodła Komarynę z dziećmi na grzbiecie wzdłuż łańcucha, który początkowo zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Przy końcu drogi okazało się, że jest przytwierdzony do jakichś korzeni.
-To są korzenie Wielkiego Dębu – mówiła Przepiórczewska. – Jest to największe z wszystkich drzew – korzeniami sięga piekła, a jego korona tworzy sklepienie nieba.
-Myślałam, że najwyższym drzewem jest sekwoja – zaoponowała zdziwiona Siostra.
-To stereotyp – zaprzeczyła Wanda. – Wielki Dąb jest jednak niewidzialny.
-Dlaczego? – spytał Brat.
-,,Słońce, Księżyc, gwiazdy dawno by już znikły, gdyby znalazły się w zasięgu drapieżnych rąk ludzkich’’ – jak mówił Havelock Ellis. – A teraz przygotujcie się na niebezpieczną jazdę po pionowej powierzchni – ostrzegła rusałka.
Podróżnicy opuścili piekło i nareszcie zobaczyli dawno nie widziane światło słoneczne. Komaryna niczym mucha, pająk, ślimak, czy gekon, ewentualnie rzekotka, lub lotopałanka swobodnie wędrowała po gładkiej korze. Stamtąd Brat i Siostra obserwowali widok rozciągający się na jakąś pustynię – czy to nie dziwne, żeby w kilka dni na zwierzęcym grzbiecie przenieść się na inny kontynent? Tą pustynią była Sahara, ale dwoje małych podróżnych nie wiedziało tego. Z przerażeniem myśleli jak daleko są od domu.
-Kiedyś była tu kwitnąca cywilizacja – opowiadała koleżanka Mamy, - lecz ilekroć ktoś zgrzeszył spadało ziarnko piasku. Ludzie jednak nie wzięli poważnie tej przestrogi, toteż z czasem zostali zasypani i to z własnej winy. Przeżyły tylko niedobitki pierwotnych mieszkańców. Przez wiele lat owa rdzenna ludność przekazywała sobie z pokolenia na pokolenie opowieść o bóstwie Sutsirc, który wydobędzie zaginione miasto spod piasku. Kiedy przyszedł tylko nieliczni Go poznali, mimo że chciał dobra wszystkich, nawet mieszkańców innych rejonów, którzy nie znali boga Ełaj, który posłał swego syna Sutsirc. Został On nawet zamordowany, ale klęskę ponieśli sami mordercy, zaś Narzędzie Kary zostało uświęcone przez Skazanego. Sutsirc zwyciężył Śmierć, bo ginąc złamał jej Oścień, a była to najsroższa broń, którą można było zwyciężyć wyłącznie poświęceniem. Tych co Go uznali, zaprowadził do oazy, zaś ci co poszli swoją drogą widzieli podobne enklawy wody i bujnej roślinności. Biegli ku nim z nadzieją, lecz rozkoszowali się wyłącznie złudzeniem – zakończona została opowieść.
Dzieciom wydawała się ona czymś znajomym, co słyszały już dawno, podobne okoliczności, nawet imiona były nienowe, a tylko wymówione wspak.
-A czy Sutsirc odkopie miasto? – zapytała Siostra.
-Może zrobić to w każdej chwili, ale wraz z piaskiem zginęliby ci co przyczynili się do jego opadu. On zaś chce dać szansę wszystkim, dlatego ciągle ofiarowuje jeszcze jedną szansę na odejście od czynionego zła – zakończyła pani Przepiórczewska.
Komaryna wreszcie dotarła na koronę drzewa. Wszyscy stanęli przed drzwiami o siedmiu zawiasach i siedmiu wyrytych krzyżach.
-To są drzwi do czyśćca – powiedział pilnujący ich Anioł.
Komarynę odesłano na Ziemię, zaś Brat i Siostra otrzymali tak jak niegdyś Dante siedem plam na czole, zaś Wanda dostała znak ongiś otrzymany przez Kaina; wstęgę w kształcie litery „V” zawieszoną na czole. Miała odpokutować, min. za zabicie Hintertischa. To, że zasłużył, to swoją drogą, ale przecież wszyscy ludzie są grzeszni i gdyby Bóg nie miał Miłosierdzia już dawno nikt by nie żył! Poza tym policjanci pracują w Polsce nie tylko po to, aby budzić zachwyt swoimi pięknymi pałkami, psami, mundurami i radiowozami! W czyśćcu było bardzo podobnie jak w piekle, ale istniały znaczne różnice. Pokutujący byli zdolni do miłości, ich kara miała swój koniec, oraz chwalili Boga. Goście widzieli jak co jakiś czas spływała Krew i uwalniała ileś dusz.
-To znaczy, że właśnie odprawiana jest Msza Święta – Brat i Siostra przypomnieli sobie z lekcji religii.
Ujrzeli jak przybyła Matka Boska i zabrała ze sobą wielką liczbę pokutników, a wśród nich dzieci. Pani Wanda musiała jeszcze poczekać. Nic i nikt nie może opisać ich wrażeń z Raju. Najtęższy umysł, najlepsze pióro, pędzel, film, inscenizacja są tu całkowicie bezsilne, wobec przedstawienia radości wynikającej z miłowania nie mającego końca, ni początku. Ze spotkanych tu osób był nastolatek z USA pochodzenia polskiego Donald Rodecky. Początkowo był chuliganem, zaś po wypiciu pod nieobecność rodziców wódki z pieprzem stracił przytomność. W czasie snu doznał objawienia, które zmieniło jego dotychczasowe życie – śnił, że w szkole na języku angielskim otrzymał złą ocenę z powodu popełnianych grzechów i hipokryzji. Po odzyskaniu przytomności odbył szczerą spowiedź i zaczął naprawiać dotychczasowe błędy, a pomocą było mu odmawianie Różańca. Wreszcie gdy organizm wyniszczony poprzednim hulaszczym trybem życia sprzed nawrócenia, przestał podlegać władzy mózgu, Donald umarł i przeniósł się do Nieba. Teraz był przewodnikiem Brata i Siostry po swoim nowym domu. Wspólną modlitwą na różańcu, uzyskali łaskę zwolnienia z czyśćca pani Przepiórczewskiej, zaś dzięki wstawiennictwu Marii otrzymali łaskę zobaczenia Boga.
-Chciałabym wiecznie tu mieszkać! – powiedziała Siostra.
-Ja też! – dodał Brat.
-Wystarczy, że będziecie przestrzegać najważniejszego przykazania: Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, z wszystkich sił swoich, z całej mocy swojej, a bliźniego swego jak siebie samego – powiedział Bóg.
Epigoni Dantego wrócili, chociaż niechętnie do materialnego świata. Rusałka znów zamieszkała w swoim kanale ściekowym, zaś dzieci stały w Ogrodzie pod jabłonią, wokół której owijał się stęskniony boa dusiciel – Midgard.



Dzieci nie było w Domu przez cztery dni, a rodzice bardzo się martwili z tego powodu. Brat i Siostra godzinami rozprawiali o swoich przygodach, a Wujek Aloś z Elbląga tylko komentował z uznaniem: „Zdolne dzieciary – książki mogłyby pisać”! Rodzina spróbowała pomóc bezdomnym, o których mówiły dzieci. Spośród nich pani Matylda co nie chciała kurtki była już w czyśćcu, zaś Franek co sprzedawał sucze mleko – w Niebie. Stanisława „konfabulującego” akefalię przygarnęła trupa cyrkowa. Natomiast ze składek zebranych przez Tatę i Dziadka na posiedzeniu rady parafialnej, panu Henrykowi kupiono mieszkanie w Centrum na ul. Jedności Narodowej. Ex – bezdomny znalazł pracę stolarza w jednej ze szkół językowych, oraz ożenił się z Wandą Przepiórczewską, której ofiarował ubranie. Razem dożyli późnej starości i doczekali się licznego potomstwa.
Tak oto toaletowa ucieczka węża zakończyła się „happy endem”.


1 W Szczecinie na ul. Broniewskiego mieści się szpital psychiatryczny
2 zaczerpnięte z Przecława Słoty