piątek, 25 marca 2022

Korżana z Pomory

 

,,Pomora (nie mylić z Pomori, jedną z prowincji Analapii) ze stolicą w Mieście (…) leżała nad Morzem Białym (…), będącym częścią Oceanu Lodowatego Północnego. Satrapia obejmowała część kontynentalną i wyspy Sołówki, nazwane tak przez Ilję Muromca na cześć Sołowieja Chąsiebnika, na których znajdowały się liczne, prastare labirynty, służące junakom i magom do odbywania inicjacji (w jednym z owych labiryntów – vaviłonów mieszkała potworna Wija – Skoropana). Pomora była republiką kupiecką, która założyła jako swą kolonię, Mangazję w Białopolsce, Jej mieszkańcy słynący jako doskonali żeglarze dostarczali imperium sarmackiemu ryb, tranu, mięsa fok i wielorybów, kłów morsów i skór niedźwiedzi polarnych oraz złota i srebra z ruin miast zaginionego królestwa Polaris (…). Pomorcy (nie mylić z Pomorzanami) do perfekcji opanowali budowę tzw. koczy, łodzi o elastycznych burtach zszywanych korzeniami świerku, przystosowanych do pływania po morzach polarnych. [...]’’ - ,,Codex vimrothensis’’




W czasach kiedy na tronie w Toropiecku zasiadała królowa rusałek Udmuria, w Pomorze żyła Korżana (Corsana). Była rusałką niezwykłej urody o cerze gładkiej jak jedwab i jasnej niczym kość słoniowa, długich włosach podobnych do złotej przędzy i przenikliwych, seledynowych oczach. Nosiła na przegubach i kostkach złote manele, dzieło karłów – kowali z Wielkiego Księstwa Nordy, zaś okrycie jej stanowiła kusa sukienka uszyta czarodziejskim sposobem z morskiej piany i przyozdobiona białymi perłami. Tak jak jej liczne siostry pędziła dnie na pływaniu w zimnym morzu oraz tańcach i śpiewie na brzegu. Znała mowę ryb, fok i mew. Na plaży stała jej chatka zbudowana z wyrzuconych przez morze kości wieloryba, przyozdobiona muszlami i bursztynem. Ilekroć Korżana dmuchnęła w noszony na szyi gwizdek z kości polarnego lisa, z fal Białego Morza biegł ku niej jej przyjaciel. Był to śnieżnobiały jeleń Maruwit, poczęty i zrodzony z morskiej piany pobłogosławionej przez Juratę. Miał ci on piękne, złote poroże, z którego zwieszały się ociekające wodą morszczyny, a także miedziane racice i turkusowe oczy. Korżana uwielbiała dosiadać morskiego jelenia Maruwita, aby na jego grzbiecie galopować brzegiem morza. Czasem jeleń i rusałka pędzili radośnie po falującej powierzchni spienionego żywiołu, odprowadzani zaciekawionymi spojrzeniami fok i białuch. Korżana czuła się wówczas taka wolna i beztroska! Nie przypuszczała, że już niebawem przyjdzie jej drogo sprzedać swoją wolność.


*


Na początku jesieni ustały radosne pieśni i pląsy rusałek w Pomorze. Stało się to za sprawą Wiedźmy – Krasawicy, istoty równie urodziwej co zepsutej i okrutnej. Czarownica ta składała krwawe żertwy smoku piekielnemu Rykarowi, żądając w zamian, aby wszystkie wydzieliny jej ciała mocą Čortów zamieniały się w klejnoty. Pragnęła również własnego carstwa, którym mogłaby zarządzać knutem oraz tabunów niewolników i niewolnic, aby mieć kogo dręczyć. Mieszkała w strzelistej, alabastrowej wieży nazywanej Kostnicą, wybudowanej na małej wysepce pośrodku Morza Białego. Odwiedzał ją tam i składał jej hołd pocałunkiem w kolano, Urviso, kniaź tursasów.



,,Była to odmiana morskich wodników, które przypominały niskich i krępych ludzi pokrytych grubą a spękaną skórą morsów. Tursasy miały świecące w ciemności, żółte oczy oraz ostre zęby, którymi władne były kruszyć nawet najgrubsze muszle czy kości. Walczyły uzbrojone w trójzęby i harpuny, sieci oraz tarcze ze skorup żółwi morskich. Ponadto potrafiły zionąć ogniem jak smoki’’ - ,,Codex canumis’’.


Tursasy pochodziły od Tilmena i Telimeny Rosmary zrodzonych przez Juratę. Z ich rodu pochodził kniaź Urviso, który zadurzony w urodzie Wiedźmy – Krasawicy, nakłonił swe plemię do oddawania czci Rykarowi. Tak się właśnie złożyło, że Wiedźma – Krasawica umyśliła sobie podbić Pomorę, a hordy wynurzających się z morza tursasów miały jej w tym dopomóc.



- Nie miejcie litości dla rusałek i wodników z Pomory! - Wiedźma – Krasawica przemawiała do swych wojsk z okna Kostnicy. - Każdy kark, który się nie zegnie przed moim majestatem, ma zostać złamany! Wydaję te zdziry w wasze ręce. Możecie je do woli gwałcić i pożerać, aby ich krzyki pieściły moje uszy! - Urodziwej czarownicy obca była litość, a słuchające jej tursasy pomrukiwały z zadowolenia i pokazywały palcami literę ,,Z’’ jak zagłada.


*


Korżana siedząc okrakiem na swym białym jeleniu, galopowała po plaży z rozwianymi włosami, uzbrojona w łuk i strzały. Zdążyła odbyć przyspieszony kurs strzelania do celu, teraz zaś mierzyła w małe ślepia tursasów. Skóra pokrywająca nagie ciała najezdników była twarda i gruba jak zbroja, przeto ich oczy stanowiły jedyny słaby punkt. Korżana strzelała, a Strzybóg, opiekun Pomory, nosił strzały prosto do celu. Już dwa tursasy padły ustrzelone przez złotowłosą rusałkę. Nie walczyła sama. U jej boku wił się długi i gruby jak męskie udo wąż połoz o połyskliwej, złocistej skórze. W jego oczach zaklęta była straszliwa moc zadawania śmierci tak jak w oczach bazyliszka. Kiedy intensywnie się wpatrywał w wychodzące z morza tursasy, z jego oczu zaczynały wydobywać się małe, złote strzałki, lekkie i zwinne niczym osy. Leciały w stronę najezdników i wbijały się w ich ciała. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Gruba skóra tursasów pękała z hukiem i poczęła schodzić z ciał, obnażając mięso i kości. Z żółtych oczu poddanych kniazia Urviso poczęła sączyć się obficie krew i ropa, a ich kości łamały się jak zapałki. Tursasy próbowały spalić połoza ogniem ze swych paszcz, lecz zranione jego wzrokiem, ginęły od własnych płomieni. Tym sposobem połoz ubił piętnaście tursasów. Należy o nim wiedzieć, że z urodzenia był zaprzyjaźnionym z Korżaną wodnikiem imieniem Kocz, który na czas wojny wziął na siebie postać zabijającego wzrokiem węża.

Kocz i Korżana nie byli jedynymi obrońcami Pomory. Morskie rusałki szyły do wrogich hord z łuków i raziły najezdników włóczniami o zatrutych grotach. Wodniki uzbroiły się w trójzęby, harpuny i maczugi, staczając na plaży krwawe walki wręcz w obronie swej ojczyzny. Nawet mewy chcąc na coś się przydać, nosiły kamienie i z dużej wysokości zrzucały je na głowy tursasów.

Wiedźma – Krasawica widziała całą bitwę, kiedy zamknięta w swej wieży, Kostnicy, wpatrywała się w zwierciadło, którego ramy wyrzeźbione były ze smoczej kości. Mimo woli odczuła podziw widząc ile tutsasów położyła trupem Korżana.

- Gdzie ona tak nauczyła się strzelać? - pytała samą siebie wiedźma. - Ech, chciałabym ją pojmać. Przypiekałabym jej boczki, ale najpierw musiałaby mnie zabawiać w łożnicy!

Uwadze Wiedźmy – Krasawicy nie uszedł również walczący wzrokiem połoz.

- Ten przeklętnik wygubi całą hordę, jeśli czegoś nie zrobię! - syknęła Wiedźma – Krasawica.

Czym prędzej sporządziła z białej kartki papieru łódeczkę i włożyła do środka zgniłe jajo. Następnie śpiewając zaklęcia przejmujące trwogą, puściła łódeczkę na fale. Inkantacja zrobiła swoje. Papierowa łódeczka rosła, aż przemieniła się w łódź z białego drewna. Zbuk ożył i urósł większy niż jajo strusia. Nawa pchana zaklęciami, przybiła do brzegu, na którym walczyli Korżana i Kocz. Ogromne jajo poczęło z głuchym trzaskiem pękać, aż wyroiły się z niego małe, ciemno ubarwione wężyki o ostro zakończonych głowach przypominających szydła. Kocz struchlał na ich widok.

- Czego się boisz? - Spytała z niepokojem Korżana. - Czyż nie możesz ubić ich wzrokiem tak jak pozbawiłeś życia hordę tursasów?

- Niestety – odparł po chwili Kocz. - To są szydłowce, larwy połozów. Żaden gad nie jest władny ubić ich wzrokiem.

- Skoro zamieniłeś się w połoza, to czemu obawiasz się larw tego gatunku? - Dalej nie rozumiała Korżana.

- Szydłowcom obca jest miłość do swych rodzicieli – wyjaśnił Kocz – przeto ci muszą schodzić im z drogi, aby nie być pożartymi. Władne są rozprawić się z każdym zwierzęciem, które nie zdoła przed nimi uciec.

- Ach! - Z ust Korżany wyrwał się jęk przerażenia.

Tymczasem Wiedźma – Krasawica uśmiechając się szelmowsko, obserwowała w zwierciadle jak kłębowisko szydłowców otoczyło Kocza zamienionego w połoza. Larwy zadawały mu dotkliwe rany. Wnikały przez nie pod skórę i powodowały nieznośny ból prowadzący do śmierci.

- Tak właśnie mój pan, smok Rykar nakazuje rozwiązywać kłopoty: podobne zwalczać podobnym! - Zaśmiała się Wiedźma – Krasawica, z lubością wpatrując się w krew wyciekającą z połoza.

Korżana na próżno rzuciła się pomóc przyjacielowi, próbując zapalać ciała szydłowców ognistym błyskiem swych oczu. Skończyło się na tym, że szydłowce przedziurawiły jej dłonie i stopy, aż pociekła z nich modra krew zamieniająca się w lapis lazuli. Korżana krzycząc z bólu, wskoczyła na grzbiet białego jelenia i rzuciła się do ucieczki.

- Uciekaj, myszko do dziury, bo ciebie złapie kot bury, a jak cię złapie kot bury, to cię obedrze ze skóry! - Wiedźma – Krasawica patrząc w zwierciadła, szydziła z uciekającej Korżany, zaśmiewając się przy tym do rozpuku.

Kiedy kniaź Urviso dowiedział się o bohaterskiej śmierci wodnika Kocza zaklętego w połoza, wydał nowej hordzie tursasów rozkaz szturmu na Pomorę. Nad Morzem Białym polała się obficie niebieska krew rusałek i wodników, a zwycięski sztandar Wiedźmy – Krasawicy, wyobrażający płonący srom niewieści, załopotał na plaży, głosząc wszem i wobec nastanie nowej, strasznej niewoli.


*


- Nadzieja umiera ostatnia. Pomora nie umarła tak długo, jak ty żyjesz i nosisz ją w sercu! - W brzozowym zagajniku biały jeleń Maruwit pocieszał płaczącą przy ognisku Korżanę, delikatnie trącając pyskiem jej atłasowy policzek.

- Co przyjdzie z mojej nadziei, skoro tursasy okazały się od nas silniejsze?! - szlochała rusałka.

- Nie rozpaczaj, bo z tego na pewno nic dobrego nie wyniknie – rzekł jeleń. - Trzeba, abyś udała się na Wyspę Labiryntów i po dotarciu do niej złożyła żertwę mojej pani, Juracie, która powołała mnie do życia z morskiej piany. Jest ona obrazem sprawiedliwości Ageja, przeto pomoże nam ocalić Pomorę.

- Rozumiem, że mam popłynąć na Kretę – Korżana przestała już płakać.

- Jaką Kretę? - Zdziwił się Maruwit. - Ależ nie, mam na myśli Wyspę Labiryntów (Inżieła Vaviłonis), która leży na Morzu Białym o rzut kamieniem od Nowej Ziemi, którą włada car kikimor, Niemal Człowiek.

- Wyruszę tam bezzwłocznie! - Oznajmiła Korżana z błyskiem zapału w oczach.

- Razem wyruszymy, tak nam dopomóż Jurata! - Dodał biały jeleń, a wzruszona Korżana zarzuciła mu ramiona na szyję i gorąco ucałowała pysk zwierzęcia.

Rusałka zgasiła ognisko trzy razy mrugając prawą powieką, po czym wsiadła na jelenia i pognała w kierunku Białego Morza, pilnie bacząc by nie natknąć się na patrole tursasów.


*


Wiedźma – Krasawica, odziana w suknię ze srebrzystych, rybich łusek, przyozdobioną perłami, bursztynem i amuletami wyrzezanymi z kłów morsa, od rana wpatrywała się w zwierciadło w ramie ze smoczej kości. Jej urodziwą twarz pokryły czerwone plamy zrodzone z wielkiego gniewu, zaś zdobione pierścieniami palce szarpały za końce złotych loków. Powodem gniewu czarownicy był Korżany i Maruwita stojących o blasku na plaży. Biały jeleń począł śpiewać pieśń czarodziejską. W miarę jak śpiewał, jego ciało przekształcało się, aż w miejscu jelenia stanęło czółno z białego drewna. Korżana bezzwłocznie zasiadła w nim, łódź zaś poczęła płynąć przez fale.



Wiedźma – Krasawica zawyła z wściekłości. Poczęła warczeć, mruczeć i syczeć zaklęcia sprowadzające dotkliwy mróz, grad i wichurę. W podmuchu orkanu wydała rozkaz Iku, setnikowi tursasów, aby ścigał białą łódkę i zabił płynącą nią rusałkę. Iku miał pod swoją komendą siedemnastu tursasów uzbrojonych w harpuny, którzy w morzu poruszali się znacznie szybciej niż na lądzie. Gonili oni czółno Korżany, lecz przeminiony w nie Maruwit, umykał po falach chyżo jak jeleń. Iku cisnął harpunem w rusałkę, licząc, że przebije jej pierś na wylot. Korżana zdołała jednak chwycić oręż w locie, po czym gdy tursasy ją dopędziły, walczyła z nimi wręcz. Zadawała ciosy prosto w oczy. W walce zdobyła drugi harpun i też użyła go przeciw tursasom. Z jej ręki zginął z przebitą czaszką sam Iku, a także jego zastępca imieniem Prilepa. Tursasy przeraziły się widząc u zwykłej, zdawałoby się, bezbronnej rusałki, taką zajadłość w boju. Stchórzyły kryjąc się w zimnych falach.

Wówczas Wiedźma – Krasawica za pomocą zawiłej inkantacji, przywołała z Najdalszej Północy wielką krę lodową o ostrych krawędziach. Kierowała nią tak, aby kra staranowała łódkę. Wówczas jednak Maruwit znów przybrał postać jelenia, który z rusałką na grzbiecie, przebiegł po krze, rozbijając ją miedzianymi racicami, po czym jako czółno znów począł płynąć przez morze.



Widząc to Wiedźma – Krasawica spaliła tran z magicznymi ziołami jako żertwę dla morskich Čortów. Na jej wezwanie stawiły się potworne, białe niedźwiedzie z wyłupiastymi, czerwonymi ślepiami, krwiożerczy rekin, którego ciało pokrywały lodowe kolce, wieloryb Czarnobiał z wielką paszczą pełną straszliwych kłów, smok Funar ziejący ogniem i blada jak trup czarownica Asna na rozkaz zabijająca sztyletem wrogów Wiedźmy – Krasawicy.



Jednak Korżana i Maruwit nie przepadli wśród odmętów. Czuwała nad nimi Jurata, która rozpięła zasłonę z mgieł chroniącą przed wzrokiem siepaczy. Jej córka, Glada, za pomocą złotego płomienia wydobywającego się z serca, wskazywała zaklętej łodzi bezpieczną drogę wśród mgieł i kry lodowej. Z kolei jytnas Zielenica, rusałka z polarnego morza o zielonym ciele i włosach, odpędzała morskie potwory ciosami złotego trójzębu, niegdyś wykutego w kuźni Swarożyca. Skrzydlata syrena Meluzyna, oblubienica Pochwista – Strzyboga, za pomocą potężnego dmuchnięcia, strąciła czarownicę Asnę na wystającą z morza skałę, która wnet stała się pomarańczowa od wiedźmiej posoki. Tak wśród niebezpiecznych przygód, upłynęło czterdzieści dni i nocy, aż ostatniego, zaklęta łódź przybiła do brzegu Wyspy Labiryntów.



*


,,Mimo upływu tysiącleci, wciąż obca jest nam wiedza, kto wzniósł zawiłe konstrukcje na Wyspie Labiryntów na Morzu Białym. Różne stare księgi wymieniają tu krasnoludy, tursasy, Zajęczan, Żbiczan, Lynxów, Neurów bądź olbrzymy, lecz żadna z tych hipotez nie jest pewna. Osobiście skłaniam się do przypuszczenia, że tajemnicze labirynty zrodziła sama Mokosza, Mat’ Syraja Ziemla, mocą swego potężnego łona, aby służyły obrzędom istot rozumnych’’ - rusałka Radostka z Zielonego Gaju ,,Opisanie dziwów Królestwa Toropieckiego’’.


Kiedy Maruwit poczuł brzeg, z łodzi znów przybrał postać jelenia. Na Wyspie Labiryntów nie rosły drzewa, za to wiał przeszywający, zimny wicher. Kamiennych konstrukcji, porośniętych mchem i porostami nie trzeba było długo szukać.

- Jurata pomoże ci w walce, wcześniej jednak musisz złożyć jej żertwę – oznajmił Maruwit.

- Co miałabym jej złożyć w ofierze? - Zaniepokoiła się Korżana. - Do Juraty należą wszystkie skarby morza; perły, korale, bursztyn, bisior, sól, algi, ryby, tran i kły morsów. To wszystko z mandatu Ageja, od wieków należy do niej.

- Możesz dać jej swoje serce – odrzekł biały jeleń.

- Och, to pewnie boli! - Przestraszyła się Korżana.

- Nawet nie wiesz jak bardzo boli – przytaknął zwierz – ale gdy już to uczynisz, będzie ci lżej, o niebo lżej.

Rusałka i biały jeleń szli przez zrujnowany labirynt, aż zaszli do pogrążonej w mroku komnaty. Stał w niej ołtarz z białych kamieni, na nim zaś spoczywał złoty bałwan nagiej Juraty rodzącej ławicę śledzi. Szafirowe oczy posągu rozbłysnęły w mroku jak ślepia nocnego zwierzęcia. Obok niego stał złoty puchar pełen po brzegi.

- Pij do dna – przemówiły złote usta – a twój ból ocali Pomorę.

Korżana trącona pyskiem Maruwita, podeszła do ołtarza i ujęła obiema dłońmi nóżkę kielicha. Następnie przytknęła go do ust i poczęła pić znajdujący się w czaszy opalizujący płyn podobny nieco do białego wina. W miarę jak piła, czuła jak po całym jej ciele rozlewa się coraz większe gorąco. Delikatną skórę rusałki zrosił gęsty pot, a jej włosy wyglądały jak po wynurzeniu się z wody. Wreszcie z uszu Korżany począł wydobywać się dym i całe ciało rusałki stanęło w płomieniach. Złoty kielich wypadł jej z dłoni.

- Wolność Pomorze! - Zawołała rusałka nim zamieniła się w garstkę popiołu.

Widząc to biały jeleń zapłakał gorzkimi łzami, które zamieniły się w drogocenne perły wielkości jaskółczych jaj. Ofiara została przyjęta.


*

Dusza Korżany, lekko jak piórko unosiła się nad sklepieniem. Ujrzała swe spalone na sypki popiół ciało i wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Wzięła na siebie widzialną postać i ukazała się płaczącemu Maruwitowi.

- Umiłowana Korżano – dobiegł ją głos Juraty wydobywający się ze złotego posągu znajdującego się na ołtarzu – leć chyłkiem do sąsiedniej komnaty. Tam znajdziesz miecz samosieczny, wykuty przed eonami przez morskie karły, który posłuży ci do wyzwolenia ojczyzny! - Rusałka posłusznie spełniła polecenie królowej mórz i oceanów.



Miecz samosieczny słuchał się jej, jakby został wykuty specjalnie dla niej. Był długi i ciężki jak Zerwikaptur. Miał bogato zdobioną złotem rękojeść. Na jego klindze kowale umieścili krótką inwokację do Swarożyca, mistrza kowali i dwugłowego Mieczysława, pana wojny sprawiedliwej, spisaną pismem toropieckim w języku starokrasnym. Ostry zaś był tak, że przecinał najtwardsze kamienie, jakby to było masło.

- Uważaj! - Zaryczał Maruwit, gdy do komnaty wkroczyły tursasy trzymające w rękach zapalone pochodnie.

Był z nimi osławiony kniaź Urviso, który prowadził pod rękę samą Wiedźmę – Krasawicę. Czarownica przyniosła ze sobą przymocowany do łańcucha hak wykonany z kości wielkiego płaza, zwanego łapiduchem, którym można było okaleczać i zabijać duchy.

- Poddaj się, pomorska szmato! - Słodkim jak trucizna głosem rzekła Wiedźma – Krasawica.

Korżana odpowiedziała jej głosem donośnym jak trąba.

- Otrzymałam od Pani Juraty oręż potężniejszy od waszego. Zostawcie moją Ojczyznę w spokoju! To wasza ostatnia szansa, abyście ocalili swe nędzne życie!

Wiedźma – Krasawica z gniewnym okrzykiem kazała swym tursasom, aby pod groźbą pożarcia ich dusz, biły się do ostatka. Nim zdążyły rzucić się na Maruwita, Korżana wydała rozkaz mieczowi samosiecznemu. Cóż to była za rzeź! Gruba skóra tursasów nie stanowiła żadnej przeszkody dla miecza samosiecznego. Dość powiedzieć, że kniaź Urviso zginął z odciętym czerepem i błyskiem przerażenia w oczach. Taki sam los spotkał też Wiedźmę – Krasawicę. Jej czarodziejska uroda przeminęła na zawsze, zmyta potokami pomarańczowej posoki. Kiedy odcięta głowa czarownicy uderzyła o kamienną posadzkę, z jej koralowych ust wyleciało jajo. Jego skorupka pękła i wyszedł z niej odrodzony wodnik Kocz, ten sam, który walczył z tursasami pod postacią połoza.

- Wracaj do Pomory, przyjacielu i ogłoś jej mieszkańcom, że jest już wolna! - Zawołała dusza Korżany udając się w kierunku Nawi Jasnej.

W przeciągu kilku chwil wodnik Kocz urósł do dawnych rozmiarów. Wsiadł na grzbiet Maruwita i przypasał sobie miecz samosieczny, na wypadek konieczności walki z niedobitkami okupantów.

- Wiedz, wodniku, że męstwo tej rusałki mogłoby zawstydzić niejednego lwa! - Zapewnił jeleń Maruwit, kiedy biegł po Białym Morzu w stronę Pomory.