poniedziałek, 3 czerwca 2013

Tur Tor

,, [...] Ostrowidz I był astronomem, który imieniem Deneba nazwał odkrytą przez siebie gwiazdę’’ - ,,Gesta hybridorum’’.


Uralisław syn Dona był ojcem Ryszy, pogromcy Czudy – Judy. Rysza spłodził Rysia I, ten zaś Drzewodrapa, Rysia II, ojca królowej Rokitki, macierzy Białego Rysia, ojca królowej Ravy, na której skończyła się dynastia. Po jej śmierci nad Lynxami zaczęli panować królowie wybierani przez poddanych. Byli to Wydrzyc z Oxlandu, Ryś III, Foczyc z Oxlandu, Beldonek, Kietlicz Weteran – rzekomy uczestnik powstania Gerlacha, Viran przez Polaków zwany Wartem, Odiran przez Polaków zwany Odrzanem, królowa Visana, Borowy, Czarnouch z plemienia Czarnych Uszu, Ryś IV, Drzewołaz, Hrybun z Białej Wieży, Boruń, Lesavik I, Laskowik, Lesavik II, Skakun z plemienia Czarnych Uszu, potrafiący złapać dudka w locie, Rysiobiał i Ostrowidz I, bohater niniejszej historii.

*
Król Ostrowidz I udał się na łowy do pewnej krainy na północy, która w erze jedenastej otrzymała nazwę Nürt, na cześć króla Nurtusa I, syna Wiła Sławicza. Potężny łoś spokojnie przechadzał się pod wysokim jesionem, nie przeczuwając nic złego. Wtem coś miękko spadło na jego grzbiet i obaliło. Był to władca Lynxów i odkrywca gwiazdy Deneba. Miał zielony płaszcz a na obnażonych rękach i nogach wymalowane zielone i czarne plamy. Ostrowidz zatopił w ciele zwierza czarne szpony, takie same, w jakie są uzbrojone orły czy sokoły, po czym w mig przegryzł mu gardło. Ozdobiona okazałym porożem głowa została odgryziona, a później po obraniu z mięsa, skóry, oczu, mózgu i uszu, powieszona na gałęzi jako ofiara dla Boruty. Każdy Lynx przed zabiciem jakiegokolwiek zwierzęcia, niczym chłopi z Pawlaczycy, publicznie ogłaszał je swouim wrogiem. Teraz łoś piekł się na ognisku, na żer dla króla i jego drużyny. Opuszczając sioło stołeczne, ludzie – rysie zabrali ze sobą grajka, a był nim serwal z Rajku (Afryki).

,,Serwal to mały kot o cętkowanym, ewentualnie czarnym futrze, średnim ogonie i ogromnych uszach’’ – Kosa Owinniczew ,,Animalistyka’’.

Cętkowany zwierzak siedział przy ognisku trzymając lirę. Jakiś Lynx popijając mięso miodem rzekł:
- A ja jakoś nie wierzę, że król Kietlicz Weteran był tym samym Kietliczem, który w poprzedniej erze pomógł drużynie Gerlacha zejść ze Szklanej Góry. Żaden Rysianin nie żyje tak długo! – panujący nastrój był pogodny. Król Ostrowidz poprosił o coś.
- Drogi mistrzu Otocjano z Dalekiego Południa – serwal zastrzygł uszami – zechciej uradować nasze zakończone pędzelkami uszy i serca jakąś balladą – cętkowany rybałt na chwilę zwrócił swe myśli w stronę Gołębi Dziewańskich; nosicieli natchnienia, a następnie trącając aksamitną łapą struny liry począł wdzięcznie mruczeć:



,,Na rajeckiej ziemi, tam gdzie Nilus płynie, tam gdzie Nandia stoi, tam gdzie żyją słonie; zwierząt hufce zachodziły w głowę, czy ich królem jest lew czy lampart, lubartem zwany. Lew, Pan z Wielką Głową, Zamęt Budzący, toczył spór z lewartem o skórze jak niebo gwiazdami usianej. Zapaśnicy byli siebie godni – w kły i pazury jak smoki uzbrojeni; szybcy, zwinni, postrach zwierząt, a na ich wojnę patrzyło całe Południe. Raz lew wdarł się w pantery ziemne siedziby, myśląc, że z boju ostatniego zwyciężcą wyjdzie. Jakże się omylił! W tunelu utknął, a mniejszy odeń leopard był nad lwem górą...’’


Gdy Lynxowie pożarli łosia, do ostatniej kropli szpiku, znów ruszyli na łów, gdy tymczasem sycery zabrakło...
Ostrowidz I uzbrojony w posrebrzany łuk, skradał się przez knieje wraz z towarzyszami Hałaburdą, Pardelem i Tukulti – sahelem z afrykańskiego plemienia Bastów, czyli ludzi o głowach kotów z Nubii. Ich oczom ukazał się pasący tur, z którego mogliby urządzić ucztę na co najmniej trzy tygodnie. Król napiął łuk, gdy wtem jakiś patyk pękł pod stopą jednego z łowców. Tur zaryczał i podbiegł w ich stronę. Wycelowane były w niego strzały króla, Hałaburdy, Pardela i dziryt Tukulti – sahela. Wtem zdarzyła się rzecz niesłychana.
- Cóż ci zrobiłem, ty, który z zabijania robisz zabawę, że chcesz mnie uśmiercić? – zapytał się tur, a myśliwi odłożyli broń. – Nie jesteście chyba tutejsi?
- Jam Ostrowidz I, syn Gałsztoda, król Lynxów – przedstawił się władca – a wasza godność zwierzu?
- Jestem Tor, syn Bubalosa; tur jak widzisz. Liczę sobie wiele wiosen i mam jakieś doświadczenie. Kiedyś byłem przewodnikiem stada – na te słowa bast wpadł na pewein pomysł.
- Czy możesz turze zapoznać nas z krowami z tego stada? Nie zrobimy krzywdy, ani im ani tobie – Tor się zgodził i przyprowadził mleczne krowy do obozu łowców. Lynxowie pobrali ich mleko, zmieszali z miodem świeżo wydobytym z barci i leśnymi owocami, komponując wspaniały deser. Ostrowidz I zaniechał pomysłu zabijania Tora, a nawet czując doń sympatię zawarł z nim przymierze. ,,Odtąd będziemy sobie pomagać i chronić przed wrogami i jeśli kłamiemy, niech zginiemy od włąsnych rogów i kopyt, od własnych zębów, pazurów i broni; niech nas Weles wyzłoci i będziemy złoci jak złoto’’ – następnie odbyła się uczta, w czasie której Tor zjadł wiele siana, buczyny i buraków. Owa przyjaźń Lynxa i tura miała się stać najsłynniejszą w erze siódmej...
Król spał, gdy Tor trącił go mokrym pyskiem.
- Zbudź się Ostrowidzu! – rzekł.
- Dla jakiej przyczyny? – burknął Lynx, a była jeszcze noc.
- Jak się zbudzisz, zdobędziesz oręż jakiego nie mieli nawet Uralisław i Rysza; dzięki któremu twe imię przetrwa w pieśni z powodu czynów jakich możesz nim dokonać.
- Jak tak, to prowadź turze – rzekł Ostrowidz i ziewając ruszył za przyjacielem. Tur Tor prowadził go przez puszczę, przez rzeki i strumienie, przez góry, którymi władał Arktur – Enk o postaci burego niedźwiedzia... Świtało już gdy zatrzymali się u stóp wierchu z kryształu. Promień Słońca padł na kryształową górę i odsłonił dziwny kształt zatopiony w krysztale.
- Czymś podobnym, za króla Ryszy walczył niedźwiedź Wiaczesław, ale ten młot jest, zdaje się, szczerozłoty.
- Jest twój władco Lynxów – rzekł tur i przyklęknął.
Wielka była radość króla, składającego dzięki Borucie i Dziewannie i ściskającego Tora, ale pozostała jedna niesłychana trudność: jak wydobyć złoty młot z kryształowej skały?
- Tu nie pomoże oręż, rogi, kopyta, ni pazury – rzekł tur. – Spójrz co masz na palcu! – Ostrowidz spojrzał i ujrzał pamiątkę rodzinną: złoty pierścień ozdobiony czerwonym diamentem w kształcie serca. Dobrze Czytelnik przeczytał; nie rubinem. Kamień ten wydobyły mrówki wielkości ludzi, na ziemi, która później na cześć królowej rusałek Bharatieny otrzymała nazwę ,,Bharacja’’. Ostrowidz z nauk krasnoludka, mistrza Piędzimężyka wiedział, że diament jest najtwradaszym z kamieni i może nawet przecinać inne minerały. Zresztą to Piędzimężyk obudził w nim miłość do ,,świateł płonących na niebie’’. Król począł ciąć kryształ diamentem w kształcie serca, aż wreszcie wydobył młot z góry, która zawaliła się. Złoty młot był tak ciężki, że nawet niedźwiedź Wiaczesław miałby kłopot z udźwignięciem go, jednak Lynxowie przewyższali siłą niedźwiedzie (według słowiańskich kmieci niedźwiedź potrafił pokonać Čorta). Ostrowidz zatknął młot za pas, wsiadł na tura i popędził w stronę obozu, a było już rano. W obozie od godziny piątej panował frasunek; bo król i Tor znikli jak kamfora. Trwały poszukiwania z wypytywaniem leśnych istot, snuły się najdziwniejsze domysły, a tu władca i jego przyjaciel zjawili się rozpromienieni i do tego z pięknym, złotym orężem.
- Wybaczcie nie powinienem was tak zostawiać – rzekł król naprawdę żałując.
- Skąd wzięliście panie taki młot? – spytał Pardel.- Czy to prawdziwe złoto?
- prawdziwe, bo ciężkie jak ten łoś, którego ostatnio zagryzłem – następnie opowiedział jak go zdobył, a sława jego i Tora wzrosła znacznie wśród drużyny. Łowcy niedługo po tym wydarzeniu opuścili ziemie późniejszego Nürtu i razem z budzącym podziw złotym młotem i sędziwym turem Torem wrócili do sioła stołecznego Ynańska. Tor z racji swej mądrości i doświadczenia został doradcą króla i zamieszkał w lesie przylegającym do osady. Wielka była ich przyjaźń, a nadchodzące zdarzenia miały poddać ją próbie niby ogień złotnika...



*
Król nie rozstawał się z młotem; nosił go zawsze u pasa, a posłowie z plemion Zajęczan i Żbiczan, Bastów i Czarnych Uszu, Centaurów i satyrów, Płanetników i krasnoludków, okazując mu poważanie, z czcią całowali jego złoty oręż. Zdążył nim nawet ubić smoka i różne latające dziwadła jak wielkie wrony o błoniastych skrzydłach, płonącą miotłę i pochodnię, worełę, czyli hydrę powietrzną, rój czarno ubranych ludzików zionących miazmatami, a młot zawsze powracał do niego. Jednak tego poranka nie znalazł go przy sobie i stropił się bardzo. Rycząc jak ranny żubr wypytywał domowników i bożęta, ale nie znalazł winnych i przeprosił. Bliski płaczu zasiegnął rady tura – doradcy przybranego złotym łańcuchem, ale i ten nałamał swą rogatą głowę. Żałośnie rycząc wśród drzew, błagał o pomoc Ageja i Enków, a także usiłował pocieszyć króla, opowiadając kojące serce opowieści z lasów Północy. Wojownicy z dworskiej drużyny szukali złotego młota w całym Ynańsku i okolicach, wydry i żaby szukały w głębinach Ynańska Lykanus, lecz daremne były ich trudy. Ostrowidz mimo ogromu swego frasunku, nie zaniedbywał rozsądzania sporów, obrony poddanych przed sługami smoka Rykara, przyjmowania posłów z innych szczepów. Razem ze swym turem zaczął już godzić się ze stratą – wszak to kawał złota, a Lynxowie nie byli chciwi jak ludzie. Na grzbiecie Tora objeżdżał sioło stołeczne, gdy wtem z pobliskiego drzewa zleciał doń orzeł, trzymający ozdobną buławę w szponach.
- Nie trapcie się! – zawołał. – Rychło odzyskacie drogocenny młot!
- Muuu! Kimże jesteś, że o tym wiesz? – zdziwił się Tor.
- Jestem Tajaz z północnych gór, gdzie włodarzy Arktur, ale złorzyłem homagium białemu orłu Tinezowi, królowi ptaków. Ten piernacz – wskazał buławę – pochodzi od niego – wtem buława przemówiła: ,,Agej jest najwyższym dobrem, a Rykar zbuntowanym stworzeniem’’. – Od pana Tineza wiem gdzie jest złoty młot – po tych słowach usiadł na pięści.
- Mów! – rozkazał Ostrowidz.
- Twój młot, królu, porwało Licho, u nas na Północy nazywane ,,Loki’’ – Lynxowie odważniejsi od najodważniejszych ludzi zamarli słysząc to, bowiem Licho to groźny Čort o ludzkim tułowiu i kończynach, głowie komarzycy i skrzydłach z kości. – Złoty oręż znajduje się teraz gdzieś w pobliżu Szklanej Góry, na której ongiś Gerlach chronił się przed Latavcem, a droga wiedzie przez bagna, gdzie grasuje Komarnica – królowa komarów. Młota strzegą dwa ogromne węże. Mogę być waszym przewodnikiem – zakończył orzeł.
- Uralisław zwyciężył Latavca, Rysza zabił Czudę – Judę jego własnymi rogami - po chwili namysłu rzekł król. – Jeśli Agej i przeczysta Dziewanna pozwolą, mogę być narzędziem ich triumfu nad straszliwym Lichem. Kto chce do mnie dołączyć? – mężne słowa króla wyzwoliły burzę oklasków.
Stary Zajęczanin Jarmuż przygotował mapę, a na wyprawę pod lazurowym sztandarem z białą głową rysia w koronie stawili się: przewodnik – orzeł Tajaz; sługa Tineza, tur Tor – wierny przyjaciel i doradca króla, Lynxowie: Pardel, Hałaburda, Ostromir, Ryczymir, Kolvica, rzezikrów i wyborny rybałt; serwal Otocjano z Dalekiego Południa, po którym nikt nie spodziewał się takiej odwagi. Opuszczając Ynańsk, król wyznaczył na swego następcę znanego z mądrych rad puchacza Modraka. Zgodnie z mapą Jarmuża drużyna wyruszyła na wschód i południe, a Licho obserwując ich z czeluści Čortieńska piętrzyło przeszkody. Uczestnicy wyprawy rozłożyli się obozem na śródleśnej polanie pod rozłożystym dębem. Wedle mapy byli coraz bliżej celu, a panujący nastrój był pogodny. Tor leżał i przeżuwał trawę, a serwal z Rajku na polecenie władcy zaczął śpiewać o gołębiu, który uratował mrówkę z wody, a później został przez nią ocalony przed bosym łucznikiem. Lynxowie siedzieli pijąc sycerę i pożerając leśne ptaki, takie jak jarząbki, gdy na niebie przesuwały się czarne punkciki. Ot, nic niezwykłego – można by pomyśleć; stada ptaków. Jednak orzeł Tajaz był zaniepokojony i już leciał ostrzec towarzyszy, gdy rzekome ptaki zaczęły pikować prosto na drużynę Ostrowidza. Wówczas Lynxowie porwali za łuki, bo zaatakowałą ich powietrzna hulajpartia Poterczuka. Małe stworki podobne do ludzików; latały na olbrzymich dłoniach, podobnych do łap kretów. Miały zielone, świecące oczy, spiczaste uszy i kończyste zęby jak wąpierze, a także ptasie stopy. W zębach trzymały kindżały. Nim Tajaz zdążył uśmiercić pierwszego z nich, poczęły przekładać noże w łapy i wrzeszczeć; od ich wrzasku pękła głowa Hałaburdy. Poza tym swoimi ogromnymi łapskami robiły wiatr, mogący pomieszać zmysły. Posypały się strzały i wiele potworków padło brocząc zieloną krwią, lecz straszydłą miały za sobą przewagę liczebną. Wrzask Poterczuka rozsadził głowę Pardela, gdy oczom walczących na dole ukazały się cwałujące po niebie konie, pegazy i jednorożce, na których grzbietach zasiadali zakuci w stal Lynxowie i istoty z innych gatunków. Poterczuka trafiła kopia pancernego Lynxa i padł martwy na polanę, a spadając rozbił sobie łysą głowę. Jego banda darła się ile sił w płucach i szaleńczo machała krecimi łapami, lecz latających wojowników chroniła przed wibrującym wrzaskiem i zawianiem dobroczynna moc Mokoszy i panny Glady o miękkim sercu, córy Pochwista i Meluzyny. Postrachem hulajpartii był lampart Buzyrys (Busiris, Vusiris) o skrzydłach niczym czarny orzeł Ridan i spiżowych pazurach godnych smoka. Po śmierci Poterczuka, straszydła rażone strzałami z ziemi i powietrza, cięte mieczami i szablami, zdobytymi na ażdachach, błagając o litość rozpierzchły się, a zwycięzcy zaniechali pogoni. Trzeba wiedzieć, że tymi wojownikami byli rycerze z zakonu stuha; zakonu bardzo starego, założonego już w erze drugiej przez samego Pochwista – Enka wiatru. Pierwsze istoty, które weszły do tego zakonu rycerskiego to Płanetnicy; z biegiem eonów wstępowały tam wszystkie rasy czczące Ageja, łącznie z ludźmi. Zduchacze, bo tak też ich nazywano, z gracją wylądowali na zasłanej trupami polanie, a w Ostrowidzu I rozpoznając króla Lynxów, oddali mu pokłon, a niektórzy całowali jego brzuch, lub obejmowali za nogi.
- Niech wam Agej wynagrodzi, waleczni stuha – zaryczał Tor.
- Żałuję, że nie mam przy sobie srebrnych kłów i pazurów, by was odznaczyć – wyznał król. – Cieszę się, że nie odwróciliście się ode mnie, choć Licho ukradło mój złoty młot.
- Wiemy o tym – rzekł Lynx w kolczudze, wódz stuha, zdejmując szłom z rysiej głowy. – Zechciej jednak pamiętać, Wnuku Boruty, że nasza Pani, nieskalana Aredvi nie sądzi za to co mamy, ale miłym jej sercu jest ten, kto z darów Ageja czyni właściwy użytek i unika jak ognia mamienia Pokuśników. Niech mój pan, raczy mi wybaczyć uchybienie; zapomniałem się przedstawić. Jestem Rębajło, syn Urwiwymienia znad rzeki Nemany.
- Ciekaw jestem, co to za słudzy Licha nas napadli? – pomyślał głośno Ostrowidz.
- To była banda niejakiego Poterczuka, którego Rębajło ubił kopią – zabrał głos skrzydlaty lubart Busiris. – Stwory te same siebie nazwały sprośnie Świńskim Łajnem – mówię to całkiem serio. Cóż; trudno szanować kogoś, kto gardzi honorem i nawet samego siebie obraża.
- Raczcie zważyć, Odkrywco Gwiazdy Deneba, że nawet chrobry Uralisław z niewielką garstką i bez błogosławieństwa Enków nie pokonałby Licha, lutego Čorta. Spuść się na nas, panie, oddajemy się pod twoje rozkazy! – zaoferował swą pomoc Rębajło w stalowej zbroi, a pozostali stuha potwierdzili swą gotowość. Tor w odpowiedzi polizał jego dłonie okryte grubymi rękamicami, a serwal; zdolny grajek, zaintonował: ,,Kto ma przyjaciół, jest jak step szeroki, kto ich nie ma, jako dłoń jest mały...’’
Stuha pomogli drużynie spalić i pochować zwłoki Hałaburdy i Pardela, których głowy pekły od wrzasku, a ciała Poterczuka i innych członków Świńskiego Łajna, spopielili na osobnym stosie. Następnie obie drużyny posżły przed siebie, zgodnie z mapą uczonego Zajęczanina.
- Wybaczcie zacni towarzysze – ozwał się Rębajło – ale nim wejdziecie spocząć w naszej siedzibie, musimy zgodnie ze statutem naszego zakonu, zawiązać wam oczy, byście, niech Aredvi broni, nie wskazali drogi sługom Rykara. Myślę, czy dla króla nie zrobić wyjątku...
- Król Lynxów z łaski Boruty i Dziewanny Šumina Mati stoi na straży prawa – ozwał się Ostrowidz I. – Jako taki musi dawać dobry przykład poddanym – po tych słowach stuha zawiązali wszystkim oczy, co parę kroków obracali, aż ściągnęli opaski wewnątrz siedziby. Była wykuta w dziś nieistniejącej już skale niczym gniazda Orłowców; ofiar króla Latavca i jej wejścia były świetnie zamaskowane roślinnością. Ostrowidz, Tor i reszta drużyny znaleźli się w komnacie tak przestronnej, że mogłaby pomieścić kilka chat królów rysiańskich, oświetlona pochodniami wystającymi z kamiennych ścian, zdobnych oponami. Pośród sali stał ogromny stół, nakryty śnieżnobiałym obrusem i zastawiony wspaniałymi potrawami i napojami. Kręciły się tu różne stworzenia – Lynxowie, Płanetnicy, Hathor z libijskiej ziemi; mąż o krowich rogach i krowim ogonie, mogący przybierać postać byka, turoń, ogr imieniem Skrzek – niedźwiedź z ludzką głową z wyspy Britainy, bocian, rosomak, biały sokół z Północy imieniem Białozór... Za stołem siedziała wydra i jadłą rybę, a na sofie śliczna rusałka, licząca sobie piątą wiosnę życia, mająca długie, ciemnozielone włoski, grała na lutni i wdzięcznie śpiewała o Mokoszy, co wyleczyła osiołka. (Rusałki nie były jeszcze stworzone, choć istniała ich idea zapisana w Czarach). Tajaz nawiązał rozmowę z Białozorem, serwal począł się jak kot łasić do rusałczego dziecka i dowiedział się, że dziewczynka zowie się Żwanka, a jej macierz to ,,wielka pani’’, Tor rozmawiał z Hathorem i turoniem, a Lynx Kolvica niepolitycznie wykrzyknął na widok wydry ze sztyletem u pasa.
- Toż to zwierzątko jest za małe, by bić się z wąpierzami!
- Zważ panie, że my wydry jesteśmy silne; moi krewni z rzeki Jordanus niczym ichneumony walczą z wężami wszego rodzaju. Mój ojciec skutecznie bronił się przed orłem, a mój brat Łurat zabił rysia samymi zębami! – rzekła wydra.
- Radujmy się w Ageju! – zawołał Rębajło wznosząc toast pucharem miodu, a zaraz potem zaczęła się uczta, podobna do tych, które w erze trzynastej urządzał Lukullus. Drużyna króla spędziła noc u Lynxów, a zawieszone u drzwi sypialni główki czosnku miały chronić przed wąpierzami. Nazajutrz Ostrowidz podziękowawszy za gościnę, ruszył w drogę prowadzącą przez bagna, gdzie grasowała Komarnica, królowa komarów, a kilku rycerzy stuha towarzyszyło jego drużynie z oddali. Zarówno król jak i jego przyjaciel kategorycznie zabronili towarzyszyć sobie pięcioletniej Żwance – wszak wyprawa przeciwko sługom Licha to nie rzecz dla dziecka, nawet jeśli jego matką jest ,,wielka pani’’. Jednak rusałcza dziewczynak za wiedzą Rębajły opuściła siedzibę stuha i szła za Ostrowidzem i Torem z oddali, a poruszała się po lasach i bezdrożach tak swobodnie jak większość ludzi po swoim domu... Poszukiwacze złotego młota znaleźli się na bagnach; zbyt rozległych by je obejść...
- Pamiętajcie, że tu nie wolno zabijać komarów, bo ich królowa się zemści, a jest większa ode mnie – ostrzegł przewodnik; orzeł Tajaz.
Komary wiedziały o tym i bezkarnie żłopały krew całej drużyny. Serwal siedział na grzbiecie tura, orzeł lawirował między olchami, a wszyscy pozostali brodzili w wodzie i błocie, aż po kolana. Mistrz Otocjano by dodać im męstwa zaintonował pieśń o chrobrym Gerlachu przed śmiercią męczonym przez ażdachy. Lynxowie byli bardziej odporni na ból i niewygody niż ludzie – ich hart poznali oprawcy Latavca i Czudy – Judy. Jednak Kolvica tyle wycierpiał od komarów, całymi chmarami wchodzących mu do bystrych oczu, nosa, pyska i uszu zakończonych pędzelkami, że z trudem odpędzał myśl o ich zabijaniu. ,,Te krwiożercze psie juchy dręczą niczym wilki Czudy – Judy, bana Culanusa za króla Ryszy. Nasi ojcowie dwa razy powstali przeciw Żbiczanom, a my, potomkowie witezi spod Daralu, nie możemy podnieść ręki na zwykłe komary! A ja nie posłucham Tajaza; Komarnica nie jest nieśmiertelna’’ – tak myśląc, Kolvica aż czarny od pokrywających go krwiopijców, począł je tłuc zapamiętale, aż spłoszone odleciały poskarżyć się królowej.
- Źle uczyniłeś – orzeł Tajaz pokręcił głową, a Lynx rzekł z butą:
- Niech no ta latająca glizda przyleci, to zawróci do Rokitnicy bijąc łbem o ziemię – wtem rozległo się bzyczenie niczym łopot skrzydeł smoka. Ogromne skrzydła, przezroczyste i pokryte żyłkami, łamały gałęzie olch i brzóz i robiły fale na przepojonej zgnilizną wodzie. Oczom drużyny ukazała się komarzyca wielkości dwóch rosłych mężów z długimi, kruchymi odnóżami. Na głowie miała złotą koronę, a jednym z odnóży dzierżyła złoty sceptr zwieńczony figurką komara Pinga, przez Polaków zwanego Widliszkiem. Komary, meszki, bąki i inne pijące krew owady czciły go jako swego bożka. Potworną istotą była Komarnica. Tajaz rzucił się na nią z dziobem i szponami, lecz uderzenie berła odrzuciło go w błoto. Tak samo bezradny był Tor – niepokonany w szarży, Lynxowie rażący strzałami i włóczniami; berło Widliszka odbijało cięcia mieczy lepiej od najlepszej tarczy. Lynx Rzezikrów zginął od uderzenia nim, a jego duch udał się w ślady Hałaburdy i Pardela. ,,Gdybym miał swój złoty młot, z Komarnicy zostałaby mokra plama’’ – pomyślał król Ostrowidz, który złamał miecz w ataku na potwora.
- Kto do jasnej muchy – zahuczała królowa komarów – ważył się zabijać moje córeczki? - ,,Trzeba wiedzieć, że u komarów, jeno samice piją krew’’ – pisał Kosa Owinniczew w ,,Animalistyce’’.
- Ja – rzekł hardo Kolvica powstając ze szlamu – nie żałuję tego i wsadź mordę w kubeł! – Komarnica zabzyczała gniewnie, po czym szybko jak myśl, rzuciła się lu butnemu Lynxowi i swym aparatem pyszczkowym przekłuła go na wylot. Kolvica padł z pluskiem w gnijącą wodę i począł barwić ją na czerwono. Ten owad zdawał się być groźniejszy od Latavca i Czudy – Judy. Wtem wszyscy dojrzeli śliczną dziewczynkę w białej sukience do kostek. Jej rozpuszczona kosa była barwy ciemnej zieleni i wydawała cichutkie melodie. Oczy rusałczego dziecka lśniły jak szafiry. Stała na głazie wystającym z wody i drżała ze strachu i zimna.
- Żwanka! – ryknął Ostromir. – Jak się tu zabłąkałaś? – tymczasem Komarnica wrzasnęła ,,A’’! i niczym piorun rzuciła się ku Żwance. Pochwyciła dzieweczkę w łapska i zanurzyła kłujkę w jej sercu, a drużyna patrzyła oniemniała. Jeno serwal Otocjano oburzony, że ,,przerośnięta komarzyca’’ może bezkarnie krzywdzić dziecię, jak lewart skoczył ku niej i począł odgryzać nogi. Widząc to Tajaz, Tor i Ostrowidz, którzy byliby czerwoni ze wstydu gdyby byli ludźmi, rzucili się na Komarnicę. Ostromir posłał sztylet w jej pęczniejący od krwi odwłok. Martwe ciało Żwanki padło z pluskiem w wody bajora, lecz z Komarnicą stało się coś dziwnego. Kurczyła się i kurczyła, aż przybrała rozmiary motyla i już nikomu nie mogła szkodzić. Od niej pochodzą owady zwane komarnicami, które lud zowie ,,królowymi komarów’’. Cała drużyna pochyliła się nad zabitą Żwanką i pełna gniewu pytała: ,,Gdzie byli stuha, że jej nie bronili’’? Już mieli wydobyć jej ciałko z wody, gdy rozbłysło światłem niczym małe słoneczko. Już nie było Żwanki; na jej miejscu stała przecudna dziewica o złotej kosie, ubrana w suknię uszytą z białych chmur, przepasana szerokim pasem ze złota, za którym nosiła sztylet zdobiony głową słonia. Nad jej głową płonęła korona z ognia, a podobną do eburnu dłoń, którą zdobił pierścień z turkusem, wzniosła w geście błogosławieństwa. Na pierś opadał jej rubin na złotym łańcuszku – znak rany zadanej przez Komarnicę.
- Witaj przesławna Devano; córo Boruty; Perło Lasów! – zawołał król klęcząc w wodzie. Wówczas Tor zaryczał do cudnego zjawiska:
- Prześliczna Devano z krwi Leśnej Matki; czy jest wolą Ageja by nasi towarzysze ożyli? – zapadła cisza, bo prośba tura była niezwykle śmiała.
- Jest – po chwili namysłu rzekła Devana i dotknęła ciał Kolvicy i Rzezikrowa swym berłem, a był to pręt z owiniętymi wokół paprociami. Obaj Lynxowie powstali z gnijącej wody, a ich zadane przez Komarnicę rany zniknęły jak ręką odjął.
- Wielka Devano, czy możesz ożywić też Hałaburdę i Pardela? – spytał orzeł Tajaz, lecz panna piękna jak Księżyc i Słońce znikła jak mgła.
Już na drugi dzień po tym zdarzeniu, drużyna opuściła bagna, a eskorta rycerzy stuha przepraszała ich za nieobecność tamtego feralnego dnia. Udała się bowiem na bój ze smokiem palącym lasy. Długo można by mówić o kolejnych dniach wędrówki według mapy Jarmuża, dość, że wskrzeszony Pardel zrezygnował z dalszego udziału w wyprawie. Tymczasem już z oddali sokole oczy Tajaza wypatrzyły lśniący jak kryształ masyw Szklanej Góry. Wierch to był niezwykły; zrodzony jak wszystkie inne góry przez Mokoszę, lecz kształt miał kopulasty i miast ze skały, cały był z białego szkła. Tajaz rzekł coś królowi, a ten przemówił:
- Jak drzewiej, tak teraz, nasz przyjaciel ostrzega nas przed strażnikami młota, a są to dwa węże straszliwe, włądne łykać żubry czy łosie. Kto się ich lęka, a nie chce zostawić samki i cządów, niechże zawróci, a gniewu mego ni hańby na siebie nie ściągnie. Nawet nie wiem, czy Licho nie przeniosło łupu! – nie tylko Tor i Tajaz, ale i reszta drużyny, nawet serwal – muzykant, postanowiła iść za królem. Jeno Kolvica zawahał się i usiłował się cofnąć, lecz poskromił strach i też został. Ruszono więc dalej, lecz coś złego czaiło się u podnóży Szklanej Góry. Zmęczenie było nienaturalne, nęciły jakieś magiczne opary, do głów przychodziły dziwne myśli. Mistrzowi Otocjano próbującemu coś zagrać, by je rozproszyć, plątały się słowa. Siódmego dnia, orzeł wracając ze zwiadów tak powiedział:
- Ujrzałem samkę w bieli przykutą do szklanego wierchu. Jest to postać niewieścia o głowie rysia, a wąż wielki i luty; czarny w żółte plamy, zanurza język z żądłem w jej sercu i pije krew. Drugiego wężą nie dostrzegłem! – mimo zmęczenia drużyna poszłą w stronę Szklanej Góry. Zgodnie z relacją Tajaza, wąż pił krew z serca Lynxyjki i wciąż pytał:
- Jak Lubawo, chcesz być lubą trusia Połoza Luzonicy? – Lynxyjka, zwana Lubawą milczałą, a potwór zwany Połozem wciąż wysysał jej krew kropla po kropli.
- Nie przyjmę nigdy nasienia sługi Licha i łupieżcy – cicho miauknęła Lubawa, a Połoz Luzonica zachichotał. Tak było dzień w dzień; oprawca czuwał, by nie wypić zbyt wiele krwi od razu. Wreszcie, zupełnie niespodziewanie, bo Rykar i Licho nie ostrzegają swych niewolników; dostał prosto w oko skórzaną rekawicą pokrytą żelaznymi kółeczkami i kamieniami. Czując ból syknął wściekle i odwróciwszy się spostrzegł Lynxów, tura, orła i serwala z lutnią. Ostrowidz I natarł na potwora z mieczem, a swym towarzyszom rozkazał uwolnić i opatrzyć Lynxyjkę. Jednak jadowity truś był szybki jak błyskawica – broń Jarowita, a uczestników wyprawy zmęczenie wywołane czarami krępowało jak łańcuchy. Połoz przewrócił Tora jakby to był klocek i wysyczał:
- Albo to bydlę, albo twój drogocenny oręż! – na te słowa spod ziemi wypełznął kolejny wąż – długi jak dziewięć żubrów, podobny do żmii z rogiem nosorożca na nosie. – Korfanty; nasz pan pozwala ci zjeść i strawić ten kawał złota! – aby się Czytelnik nie gorszył, przypominam, że chrześcijanie utożsamiali tego rogatego węża, noszącego imię od słowa ,,cornus’’ – róg, z diabłem, od którego pochodziło nazwisko pewnego wielkiego Polaka. Tak oto Ostrowidz I znalazł się w rozterce; ratować tura czy młot? Nie było czasu na długie delibracje; skoczył ku Polozowi, który już wyszczerzył nań zęby i odciął mu głowę, a tą, nadal groźną i kłapiącą szczękami zmiażdżył Kolvica. Potem, choć bez wielkich nadziei odwrócił się ku Korfantemu. Dojrzał, że wąż ma sztylet w oku i odłamany róg, ale żył i próbował połknąć złoty młot. Sztylet wbił mu serwal Otocjano, a róg nosorożca odłamał Ostromir. Król dobił potwora jego własnym rogiem. Następnie z jego trzewi wydobył swój ukochany oręż, którym skruszył okowy Lubavy. Ranę w piersi wyleczyły krasnoludki, a rok potem Lynxyjka została królową. Po śmierci węży w niwecz obróciły się ich czary i druzyna odzyskała dawną rześkość, wielbiąc Ageja, Borutę i Leśną Matkę. Ostrowidz i Tor wrócili do sioła stołecznego, a król odznaczył wszystkich towarzyszy. O wyprawie po złoty młot zaczęto układać pieśni, które przetrwały jeszcze w obecnej erze trzynastej pod postacią mitów o Thrymie kradnącym młot Thora.


*

Lynxowie, gardzący miastami, żyli w harmonii z przyrodą. Nie niszczyli niczego bezmyślnie, ani nie marnowali, ci co by ważyli się tak postąpić podlegali potępieniu, jako nie szanujący darów Ageja i leśnych Enków. Oczywiście nie wolno im było deptać grzybów – nawet trujących, ani rozkopywać miejsc, z których były zebrane. Nieprzestrzeganie tego zakazu miało grozić gniewem niejakiego Borowika (Vorovicus); nie wiadomo czy był to sługa Boruty i Dziewanny czy ich wróg. Pilnował grzybów i ich niszczycieli; zwłaszcza ludzi, karał wkładając im do koszyka grzyby trujące; zwłaszcza borowiki, obecnie zwane ,,szatańśkimi’’. Mieszkał w domu zbudowanym z grzybów, a wyglądać miał następująco. Przybierał postać rogatego Żbiczanina (człowieka z głową żbika), lub czarnego kota z rogami. ,,Ostrowidzu nie niszcz grzybków, bo srogi Borowik cię otruje’’ – ostrzegał króla Lynxów ojciec, ale niestety późniejszego króla i astronoma zawsze kusiło by poczuć jak to jest podeptać grzyby. Już po wyprawie po złoty młot, król przechadzając się po lesie, ujrzał kilka grzybków, zwanych ,,psiakami’’, lub ,,psimi grzybami’’. Rozejrzał się, a nie widząc nikogo z poddanych, stawiał stopę na grzybach i je miażdżył. ,,Nie wiem czemu tak mocno tego pragnąłem. Nic nadzwyczajnego’’ – pomyślał i przebiegł go dreszcz. W drewnianym dworku, królowa Lubava miała dlań zupę grzybową. ,,Wszystkie grzyby są jadalne, ale niektóre tylko raz w życiu’’ – mówią Polacy. Minął dzień, gdy nazajutrz Ostrowidz, silniejszy, zwinniejszy i wytrzymalszy od niejednego człowieka, nie mógł wstać z łoża. Choć Tor i królowa sprowadzali doń najlepszych wraczy, daremne były ich wysiłki. Lubava wnet się domyśliła, że pochorował się tak po jej zupie. Lynxowie znali się na grzybach i nie tylko, lepiej od ludzi i nie mylili jadalnych i trujących borowików między sobą. Taki błąd mógł się zdarzyć wyłącznie wskutek czarów Borowika. Wielkie było przerażenie Lubavy i Tora, gdy usłyszeli o podeptanych psiakach. Tymczasem przy łożu chorego stanęła sama Złota Baba; opiekunka wraczy.
- Biedaku; w coś ty się wpakował! – pokręciła smutno głową w czerwonej chustce. – Żaden wracz ci nie pomoże, ale Agej jest mocniejszy od Borowika. Naści tu syrop na przedłużenie życia; mam misję dla twojego tura, głupolku.
- A co z Lubavą? – spytał Ostrowidz.
- Zostanie przy tobie, by cię doglądać – po tych słowach Złota Baba wyszła z chaty.
Tor pouczony przez nią, pobiegł w las, rycząc do leśnych Enków. Niestrudzenie przemierzał knieje, wypytując inne tury, ptaki i sarny, czy wiedzą gdzie mieszka Borowik, lecz zapytani truchleli słysząc to imię. Jedynie jeż Zavadek odważył się wskazać drogę, a trzeba wiedzieć, że dom Borowika podobnie jak Wieża Ślimaka zmieniał miejsca; raz był w tym lesie, innym razem w innym... Tor podziękowawszy jeżowi pędził jak burza i biada drzewu, które by stanęło mu na drodze; jednak nawet tur ,,czarny byk biorący na rogi’’ (,,Codex vimrothensis’’) może paść z wyczerpania. Byk przewrócił się i zapadł w głęboki sen. Zrobił to wbrew swej naturze, bo przecież tury spały na stojąco jak krowy i to z otwartymi oczami. Gdy się przebudził ujrzał zagubioną wśród matecznika chatę; bardzo dziwną, bo nie zbudowaną z drewna czy kamienia, ale z grzybów. W całości z grzybów. Tor zajrzał przez okno i ujrzał w izbie rogatego Żbiczanina palącego machorkę. Prychnął i już miał roznieść chatę i jej gospodarza, gdy na grzbiecie poczuł miękką dłoń. Odwrócił się i ujrzał postać niewieścią piękniejszą nad wyobrażenia, ustępującą krasą tylko Mokoszy, ubraną w powłóczystą, szmaragdową suknię, przetykaną złotymi liśćmi. Jej diadem był zdobiony wizerunkiem dudka a nad głową płonęła korona z ognia. Cudna istota, której puszysta kosa byłą barwy łupiny orzecha laskowego, z rysów twarzy przypominała Devanę, co pod postacią Żwanki zwycięzyła Komarnicę i ożywiła Kolvicę i Rzezikrowa. W jej włosach spały nietoperze, a zamiast pasa nosiła żywego zaskrońca. Tor padł przed nią na kolana.
- Pozdrawiam cię Dziewanno Šumina Mati, którą Agej stworzył z nogi Niepodzielnego. Wiedz jaśniejąca pani, że mój przyjaciel, król Lynxów Ostrowidz I został otruty i tylko ty...
- Nic nie mów. Wiem o tym – rzekła czysta Dziewanna, a na jej atłasowym policzku niczym perłą zabłysła łza. – My Enkowie nie jesteśmy bogami, tylko Agej wszystko może. Możemy jeno zanosić do jego przybytku wasze prośby. Ostrowidz będzie uleczony, bo taka jest wola Ageja.
- A co ja mam zrobić? – spytał Tor.
- Aby wyprosić zniweczenie czarów Borowika, ścigaj się z moim wierzchowcem, a u kresu wyścigu wyrecytuj wyryty na głazie hymn ku czci Boruty i mojej , lub jeszcze lepiej powiedz coś swoimi słowami – wówczas zza drzewa wyszedł osiodłany jednorożec Leśnej Matki; zwierzę bardzo piękne. Był biały, a jego grzywa, ogon, róg, kopyta i podkowy – złote. W biegu przewyższał prędkością sokoły Lelum i Polelum służące Pochwistowi, lecz miłosierna Dziewanna szepnęła mu do aksamitnego ucha, by pozwolił turowi się dogonić. Następnie zwinnie wskoczyła na siodło i słowami: ,,Agej bieatifikoł’’ dała znak do biegu. Zwierzęta ruszyły jak piorun. Pędziły przez knieje, polany i moczary, przez brody i łąki. Jednorożec był szybszy, a Tor toczył pianę z pyska, potykał się i leżał, lecz sam podobny do szemrzącego strumyka głos Dziewanny stawiał go na nogi. Raz z trzaskiem złamał kończynę, lecz wyleczyło ją samo dotknięcie spiralnie skręconego rogu. Wierzchowiec Leśnej Matki w pełnym galopie wpadł do dołu, wraz ze swą panią, lecz gdy po trzech godzinach Tor ich dopędził, znów biegli aż nad głową likorny pojawił się płomień. W momencie gdy Swaróg zgasił Słońce i udał się na spotkanie Juraty; Tor zrównał się z współzawodnikiem i przez chwilę biegli razem, aż jednorożec niosący Dziewannę zatrzymał się nad głazem pokrytym znakami.

,,Lynxowie mieli własny język (miauczeli i mruczeli jak rysie, z połączenia słów starokrasnych i rysich stworzyli język lynxyjski.)’’ – K. Oppman ,,Perłowy latopis’’

Było już za ciemno by czytać cokolwiek, ale na rozkaz dziewanny miriady świetlików, albo jak kto woli robaczków świętojańskich, oświetliły inskrypcję swym zimnym, zielono – żółtym światłem. Tor rycząc zaintonował hymn do:

,,Prowadiera Jeźdźców Leśnych i Pani Złotego Kwiatu, Strażników Lasu, Rodzicieli Leśnych Enków, Rodzicieli istot rozumnych i nierozumnych, posyłających strzały w Haraba Myśliwca i Arafa, do Boruty Silnego i Płodnego jak Byk i do czystej Dziewanny Šumina Mati, Królowej Złotego Kwiecia i Srebrnego Łuku; Nieskalanej Mokoszy Mateczników...’’


Tor cały czas wierzył, że jego przyjaciel zostanie uratowany. Dziewanna pogłaskała go po kłębie i rzekła:
- Możesz wracać, Ostrowidz żyje! – tur padł na kolana i z czcią polizał jej białe dłonie, po czym ruszył truchtem w stronę jeziora Ynańska Lykanus. Zmęczony podjadł trawy, a także obejrzał się za siebie. Ujrzał jak Dziewanna w ognistej koronie tuli do piersi śliczną głowę jednorożca, a pod jej stopami leży rogaty Żbiczanin, trzymający w ręku muchomor sromotnikowy. Wizja ta wnet się rozwiała, a Tor westchnął: ,,Błogosławię cię czysta pani zagajników, co podeptałaś Borowika, węże i smoki’’! Gdy nad ranem powrócił do sioła stołecznego, król i królowa Lubava wybiegli mu na spotkanie; liżąc po pysku i razem tarzając się po soczystej murawie z wielkiej radości. Tor opowiedział o swej przygodzie, a Ostrowidz I zrobił trzy rzeczy. Bałwanowi Dziewanny w kamiennym chramie, który w erze trzynastej służył ludziom jako zamek, ofiarował nową suknię z białego jedwabiu, przetykaną złotymi nićmi i naszywaną perłami. Dla całego Ynańska i przyległego lasu wydał ucztę trwającą tydzień, a dwa nowo odkryte przez siebie gwiazdozbiory nazwał Turem i Płaszczem Dziewanny. Łono królowej Lubavy opuścił syn Jolkos, córka Złoty Kwiat i najmłodszy synek – Jamioł. Po tych przygodach żyli razem w szczęściu i miłości. Tor chociaż sędziwy, o futrze przetykanym srebrnymi nitkami, przeżył swojego przyjaciela. Gdy serce Ostrowidza I, Mar – Zanna przebiła lodowym ościeniem, wierny tur pełen żałoby, osiadł przy jego kurhanie i trwał tam okrągły miesiąc, aż i jego para stanęła przed sądem Welesa. Lynxów, Tor napawał podziwem, bo cenili oni wierność i nieraz byli wierniejsi od ludzi. Królowa Lubava wystawiła wiernemu zwierzowi pomnik z brązu, w miejscu gdzie zakończył życie. Minęły lata, a królowie na tronie w Ynańsku zmieniali się jak w kalejdoskopie. Gdy królem był Tarpan, pomnik tura wciąż stał, a pewein młody Lynx rzekł ze wzgardą: ,,Azaż to się godzi stawiać pomniki dzikim bydlętom’’? Jednak jego stary, mądry ojciec odpowiedział:
- Lepiej stawiać pomnik Torowi niż Czudzie – Judzie, bo Agej nie patrzy na krew, ale na serce.



*

Po śmierci Ostrowidza I, Lynxowie wybrali na króla Laskowca. Ostatni władcy wybierani przez poddanych to Ostrowidz II Harcerz, Tarpan i królowa Limba. Po jej zgonie na tronie w Ynańśku zasiadła nowa dynastia z Lasu Północno – Wschodniego, która wydałą Bolę I Wschodniego i Bolę II Rokitę. Ów został obalony i pożarty przez Neurów zwanych ,,wilkołakami’’, a wraz z nim upadło królestwo Lynxów. 

Czuda - Juda

Za panowania króla Latavca, Dziewanna, oblubienica Boruty, urodziła dwoje dzieci o głowach rysiąt; Rysia i Lincję, od których wywodzi się rasa zwana Lynxami, Leśnymi Ludźmi Lynx, lub Rysianami.

,, [Lynxowie] kochali lasy i zwierzęta, a w szczególności rysie. Choć bywali w miastach Żbiczan, uważali je za hałaśliwe i brudne; sami nigdy nie założyli własnego. Budowali małe wsie, najchętniej nad wodą. Były w nich chaty kryte chrustem, papą, lub strzechą, a w przypadku królów całe drewniane. Największą z wsi był Ynańsk (obecnie Ińsko w Polsce), stolica Lynxów. Niektórzy woleli mieszkać w szałasach, ziemiankach i jaskiniach. Żyli z łowów, zbieractwa, rybołóstwa, pasterstwa (na północy ‘udomowili’ renifery), sadownictwa, bartnictwa, smolarstwa i handlu. Na ulicach Karpat i Beskidów [miast żbiczańskich] widziano ich jako żołnierzy (byli świetnymi partyzantami; w erze trzynastej pokonali Aleksandra Wielkiego), trabantów i straż miejską. Lubili sport i muzykę. Pływali, chodzili po drzewach, biegali, skakali w dal i wzwyż, cenili też zapasy. Ułożyli wiele hymnów o Enkach. Troskliwie opiekowali się dziećmi i chorymi, a także okaleczonymi w wypadkach i z urodzenia. Wielbili Borutę, Dziewannę Šumina Mati, Rybołowa i Dziwicę, często odwiedzali Rokitnickie Sioło [siedzibę Boruty i Leśnej Matki]. Wielu z nich należało do [zakonu rycerskiego] stuha – lubili tańczyć z szablami odebranymi ażdachom [...]’’ - ,,Gesta hybridorum’’.

Żbiczanie od początku traktowali ich bardzo źle i niesprawiedliwie (do wyjątków należał Pienin). Lataviec podstępem uwięził Rysia i zmusił do walki w amfiteatrze na oczach ośmiu tysięcy żądnych krwi widzów. Ryś uciekł, ale wielu jego potomków zostało niewolnikami Żbiczan, lub ginęło z rozkazu króla. Pienin, pomagający tym, których zniewoliło picie soku čorciego ziela, udzielał schronienia prześladowanym Lynxom. W koszarach niewolników mających ginąć na arenie, w Górkach, wybuchło powstanie Gerlacha, które rozszerzyło się na całe Żbikowo, a miało na celu porzucenie domu niewoli i osiedlenie się w krainie Murawi, o której opowiadał stary Lynx Mugorek, a która niestety nie istniała. Mimo męstwa, powstańcy zostali rozgromieni, a samego Gerlacha rozsiekały szablami ażdachy u stóp góry, która otrzymała jego imię. Na czele następnej insurekcji stanął potężny Lynx z Lasu Północno – Wschodniego, Roxyzorion, syn Dona, przez Polaków zwany Uralisławem, a przez Rosjan – Uralem. Pod jego sztandarem Żbiczanie zostali pokonani, a sprośny Lataviec za swe liczne zbrodnie, zabity przez kata. Niestety Lynxowie upodleni długą niewolą, dali posłuch Čortom – Gniewnikowi i Przecherze – Frantowi; patronowi rozbójników. Zabijali Żbiczan aż ci przeżyli tylko na wyspie Man na Dalekim Zachodzie. Od tego czasu trwa nienawiść rysia do żbika, a dobry król Uralisław pokutuje wypompowując krew z ziemi za pomocą kołowrotu, za to, że pozwalał na przelanie krwi samek i cządów (dzieci). Pierwszy król Lynxów popłynął na wyspę Man, lecz Dziewanna i biały ryś Deneb doprowadzili do pojednania Lynxów i Żbiczan. Na pamiątkę pozabijanych dzieci obu ras, na wierzbach, za sprawą Dziewanny pojawiły się puszyste bazie, zwane ,,kotkami’’. Uralisław w miejscu gdzie ujrzał czerwonego orła wzniósł sioło stołeczne Ynańsk nad pięknym jeziorem Ynańska Lykanus. Jego następcą był Rysza. Spragniony sławy wojennej planował złupić Fiszhuzę – stolicę Wydrzan i Saremę – wyspę Oxiów. Odwiodła go od tego Jurata, dała mu też róg obfitości. Od tego wydarzenia upłynęło już dziesięć lat, gdy na królestwo Leśnych Ludzi Lynx zwaliła się nowa wojna – z potworem Czudą – Judą.



*
Było to tak. W lesie na drugim brzegu Ynańska Lykanus pojawił się potężny i luty potwór; zionący ogniem jak smok, masowo zabijający stwory i zwierzęta, lecz tylko niektóre pożerający, wreszcie wymykający się z każdej pułapki. Świadkowie porównywali go do żubra, tura i smoka. W siedzibie królewskiej; drewnianym domku, przed obliczem Ryszy stanęli dwaj wywiadowcy; zając Skośnooki i sokół Sokole Oko.
- Opowiadajcie proszę, co wiecie o tej nowej bestii? – zapytał król, siedząc na bujanym fotelu, wynalazku Zajęczan z ery czwartej.
- Panie – przemówił dzielny zając – potwór przybył z Puszczy Vrastan w Azji, nazywa się Dziki Weprja, lecz wszyscy zowią go Czuda – Juda. Ogłosił się spadkobiercą Čorta Leina, podobnego do jelenia z czerwoną gwiazdą między rogami.
- Pod swymi rozkazami ma armię turów, żubrów, niedźwiedzi i wilków. Jego prawym skrzydłem (prawą ręką) jest dowódca niedźwiedzi, niedźwiedź Wiaczesław, walczący młotem tak ciężkim, że może nim łupać skały jak orzechy – zabrał głos Sokole Oko. – Gotuje się do wojny z waszym królestwem i w tym celu zawarł przymierze ze smokiem Fafnirem – był to przodek tego Fafnira, którego ubił Zygfryd w erze trzynastej – zwanym Smokiem Urukajewiczem. Fafnirowi znad rzeki Danu służą smoki, trusie – ogromne węże, bazyliszki, kuroliszki, hydry, zmieje i boreły. Ten krwawy szaleniec pali ogniem i truje oddechem – zabrzmiał raport sokoła, a król Rysza zdziwiony zmarszczył pysk.
- Cały las i Ynańsk zawsze mówiły, że to śmiertelni wrogowie!
-Wy Lynxowie jesteście uczciwi i dla was ,,tak’’ znaczy ,,tak’’, a ,,nie’’ znaczy ,,nie’’, czarne jest czarne, a białe białe – rzekł sokół. – Jednak Czuda – Juda i Fafnir to szachraje, potrafią składać przysięgi i zawierać przymierza co godzinę, a potem je zrywać. Ciężko będzie ich pokonać – zakończył smutno. – Poza tym obaj czczą przeklętego Rykara jak boga – dodał po chwili.
- Agej wyrwał mojego ojca z ręki Latavca, to i może ocalić mój lud od tych dwóch potworów – rzekł spokojnie Rysza. – Dziękuję wam; dostaniecie marchewkę i jarząbka – zwiadowcy opuścili dom króla, a ten padł na kolana, zwracając bystry wzrok na wschód, w stronę Rokitnicy...
W lesie nad rzeką Lebaną, w mateczniku stał niewiarygodnie szpetny potwór pijący wino z wiadra. Wielkie jak tur, w nozdrzach, z których leciał dym, nosił złoty kolczyk, jego skroń szpeciła blizna, a pierś – czarna tarcza orderu z czerwonym łbem Rykara. Pokryty burym futrem miał smocze zęby, długi, szkaradny język, krasne, lśniące w mroku oczy, białe rogi tura ze złotymi kolcami, czarne uszy, czarne, zjeżone włosy na grzbiecie, podobne do pazurów racice i okazały ogon z bujną kitą. Przy jego boku stał brunatny niedźwiedź, podpierający się spiżowym młotem, tęgo popijający wódkę z pieprzem i wydający pijackie okrzyki: ,,Ageja nie ma i nie będzie i nie trzeba’’. Naprzeciw nich wylegiwał się wielki, czarno – zielony smok o jednej głowie, błoniastych skrzydłach i czterech szponiastych łapach. Obok syczał wielki wąż o oślej głowie, a imię jego Kornifel (Rogalec), bo zamiast uszu miał długie rogi; zionął ogniem, a jego pysk był zbrojny w ostre zęby.
- Zaczynajcie, Czudo – Judo! – ryknął smok.
- Zaczynajcie, kumie Fafnirze Urukajewiczu! – odezwał się Czuda – Juda.
Wówczas jakiś alp; szkaradny stwór podobny nieco do człowieka, przyniósł pod pachą przerażone jagnię. Postawił je na trawie, a oba potwory z imieniem Rykara na pyskach, rzuciły się i rozdarły je na strzępy. Następnie Wiaczesław i Kornifel objęli się i ucałowali, wyżłopali dwie stągwie kamienne wódki z pieprzem i sokiem cytryny, aby wreszcie krwią złożyć podpisy na wężowym pergaminie. Zawyły wilki i zaryczały smoki. Pakt został zawarty.



*

Czuda – Juda zaatakował bez wypowiedzenia wojny, a nawet zapewniając przez lisa o chęci zachowania pokoju. Zdradziecki Fafnir również uderzył jakby wbijał nóż w plecy. Na Ynańsk szły Armia Rogata z lasów Wschodu, a od zachodu – Lud Przeklęty Fafnira. Byli to wrogowie nie znający litości – palący, duszący, rażący jadem i piorunami z oczu, zagryzający, rozdzierający i tratujący. Jednak Lynxowie zahartowani w bojach ze Żbiczanami niezmiernie drogo sprzedawali swe życie. W lesie nad rzeką Sus (Wepra, Wieprz), cały oddział dzików, służących Czudzie – Judzie dostał się w zasadzkę. Zginął dowódca Morchołt Gruby a Sprośny i głosiciel szaleństw tyrana – kozioł sarny z głową szczupaka. Po wielu podobnych potyczkach, wojska trzech mocarzy spotkały się nad siołem Daral nieopodal stolicy. Pod lazurowym sztandarem z głową białego rysia Deneba w koronie, zebrali się Lynxowie z Ynańska i Daralu, Lasu Północno – Zachodniego, Południowo – Zachodniego, Północno – Wschodniego; ojczyzny króla Uralisława, Południowo – Wschodniego, Irlandii, która wydała króla olbrzymów Atkaina (Dagdę), Krainy Białych Pól i Sonoru. Przybyli też najemni wojownicy z afrykańskiego plemienia Czarnych Uszu; ludzie z głowami karakali, czyli rysiów stepowych, Żbiczanie z wyspy Man i z Wysp Owczych (Varoży), gdzie na tych ostatnich żyły zgodnie z Lynxami, wreszcie niedobitki Zajęczan z wysepek na Morzu Rajskim, czyli Śródziemnym, krasnoludki, podobne do puchaczy bubony, których wodzem był król Bubacz (Vuvač), Płanetnicy, rosomaki, wołaki, Centaury, jednorożce, satyry, Cyjanopody, Parocytowie, Ucholoty, mające wylewać gorącą smołę, Kynokefale i Wilkogłowcy, olbrzymy, krasnoludy, wreszcie drzewne stwory jak entowie, driadowie, leśniki i świerczki. Na czele zwiadowców stał Świecek – wyglądający jak świeca z twarzą i kończynami podobnymi do ludzkich. W armii króla Ryszy byli nawet Enkowie – biały wilk Ovov Tęczookinson z lazurowymi ślepiami i jego brat Wiłkokuk, biały ryś Deneb, walczący incognito jako zwykły ryś i córka Srebronia i Srebrennicy, czysta Dziwica o łabędziej szyi. Słodka jak miód, czysta jak łza, piękna i delikatna jak lilia, potrafiła robić mieczem lepiej od lutego Kalin – cara i nigdy nie chybiała z łuku. Jej kosa przypominała piżmo. Pod kolczugą nosiła suknię z białego atłasu, a na czole gładkim jak oliwa, nosiła srebrną gwiazdkę. Pod jej rozkazy stanął hufiec brytanów. W oboezie ludzi – rysiów stał biały namiot oznaczony pękiem leczniczych ziół. Pieczę nad rannymi miał sprawować sędziwy krasnoludek Dieduszka, pamiętający jeszcze Lisyvka, ojca Latavca, a który przybył z sioła Didki na granicy puszcz północnego Wschodu i południowego Wschodu lądu, który od ery dziewiątej zowie się Europą. Pomagała mu Biała Dama – śnieżnobiała od stóp do głów. Pochodziła z zamku warownego Opołonek, wzniesionego przez Zajęczan do obrony przed Żbiczanami. Król Rysza spoglądał na wojowników z grzbietu zaprzyjaźnionego leśnego tarpana, okrytego czaprakiem z krasnej kitajki. Jego orężem była maczuga z drewna jabłoni ważąca tyle co dwa dziki (Lynxowie przewyższali siłą ludzi). Władcę okrywała surowa skóra płoci z jeziora Nidean, albo z rzeki Te – y – aka (Czterowoda). Nogi chroniły spiżowe nagolennice o srebrnych klamrach, a na palce dłoni i stóp, Rysza nałożył stalowe, zatrute szpony. Właśnie nadeszli wojownicy księcia Kampinosa (Campinos) niosący ciemnozielony sztandar ze złotą głową rysia, gdy król przemówił (Dziwica była bardziej godna wygłosić mowę, lecz Enkowie chcieli walczyć jak zwykli wojownicy).
- Ojcowie nasi wyrzynali Żbiczan; teraz Agej doświadcza nas srogością Fafnira i Czudy – Judy, lecz nie odbiera nam świętego prawa i obowiązku obrony. Na krew Gerlacha i Uralisława – nie będzie bestia deptać nam twarz ni dzieci nam pożerać! W jedną Mat’ Syraję Ziemlę wsiąkła krew ojców naszych i waszych – mówił to o poległych w wojnie z Latavcem – pamiętajmyu by się to nie powtórzyło. Takichmać! – ryknął jak lew wyciągając z pochwy z rekiniej skóry wyszczerbiony na karku Żbiczanina miecz. Następnie skierował donośną mowę do obu wrogich armii.
- Na Ageja! Niewolnicy i słudzy tyranów; pokajaliśmy się za rzeź Żbiczan i nie chcemy waszej. Nie powtarzajcie błędu naszych ojców. Zawróćcie i wydajcie nam tyranów; niech wasze samice nie będą wdowami, a młode – sierotami! – na te słowa Czuda – Juda zahuczał jak orkan.
- Nie słuchajcie tego krwiopijcy! Po jego trupie wiedze droga do światowego pożaru !!! – Fafnir zaś zawołał jak grzmot:
- Ludu Przeklęty! Wyzbądź się litości, morduj ile wlezie, uczcij tym Rykara Dyzbeła Czarnoboga! – Rysza nałożył szłom z żelazną maską zasłaniającą pysk. Jego wojsko odśpiewało ,,Marsz Gerlacha’’, a Armia Rogata i Lud Przeklęty wyryczały hymny do smoka Rykara.
- Za Borutę i Królestwo! – Rysza wyciągnął miecz i rzucił się na wroga. Czudę – Judę okrywał stalowy kirys i otaczało mrowie wojowników. Siał spustoszenie. Na widok Dziwicy bestie cofnęły się zmieszane.
- Ageja nie ma i nie będzie i nie trzeba! – ryczał niedźwiedź Wiaczesław, wywijając ogromnym młotem i miażdżąc nim przeciwników jak żelazną maczugą. Wąż Kornifel dusił i palił ogniem z oślego pyska, lecz wtem jego rogata głowa trzasnęła pod stopą Dziwicy. Wiaczesław umorusany krwią i mózgami, podbiegł w jej kierunku ze swym bojowym okrzykiem. Szafirowe oczy córy Chorsa rozbłysły jak gwiazdy, a wyzierała z nich litość i żal nad bezlitosnym wrogiem, bo prawdziwi bohaterowie są zdolni przebaczać i oszczędzać słabszych. Spiżowy młot już miał roztrzaskać jej śliczną główkę, gdy strzeliła ze srebrnego łuku. Wiaczesław wypuścił oręż z łap, pociemniało mu w pięknych, czarnych oczach i ze słowem: ,,Zakręt mać’’!, jak kłoda runął na skrwawioną murawę. Pod królem Ryszą biły się też skrzeble zbrojne w sztylety. Były to białe tchórze, czyli fretki; dziwne, bo miały troje oczu na głowie, a na piersi miały siną plamę. Pod sztandarem Czudy – Judy śmierć rozsiewał pewien jagodnik imieniem Jagoda (Jahoda). Cóż; stwór jeszcze dziwniejszy niż skrzeble. Przypominał ogromną jagodę, mającą ręce i nogi kościotrupa. Okrywała go miękka skóra, przez której pory pobierał pokarmy i napoje, a w kościstej dłoni dzierżył bicz z płomieni, mogący odcinać głowy z karków. Skrzeble biegły ze sztyletami w pyskach. Jagoda nadepnął jedną z nich, lecz kolejna przecięła mu ścięgna w kościach nóg tak, że przewrócił się, a jego owocowe ciało przekłuł grad sztyletów. Umierając, okrutny jagodnik wzywał Ageja i Mokoszy. Żubry, którymi dowodził wojewoda Włodzimierz Żubrow znad rzeki Narvi, szarżując rozgniotły Jagodę na miazgę, a niektóre ginęły, potykając się o jego ognisty bicz. Olbrzymy kniazia Wielguda (Vilhuda) rzuciły się na Lud Przeklęty Fafnira, siekając smoki i węże, ginąc od ran i oparzeń. Wielgud złapał wodnego Čorta Arafa za słoniową trąbę i wyrzucił wysoko, wysoko... Gdy Wiaczesław otworzył ślepia, spostrzegł, że leży pod białym namiotem, a obok niego ranni. Opiekowali się nimi stary skrzat Dieduszka, troskliwa Biała Dama z Opołonka i zastępy polnych myszek.
- Hej, do jasnej pszczoły! – ryknął, aż namiot się zatrząsł. – Gdzie jestem?
- Tu leczy się rannych – rzekł zgrzybiały Dieduszka. – waćpan został tu przyniesiony przez panią Dziwicę, która waćpana zraniła.
- Gdzie jest mój młot, zakręt? – spostrzegł na sobie zakrwawione szarpie i strumień krwi lecący ciurkiem z rany. Nie dość tego. Po jakimś czasie ujrzał u swego wezgłowia pannę w bieli, nieopisanej krasy. Pięć niezwykle silnych brytanów dźwigało jego młot. Panna była bez kolczugi, za to zbrojna w łuk, strzały i miecz, przyozdobiona koroną z ognia. Poznał ją.
- Zakręt... – wymamrotał, nie umiejąc inaczej wyrazić myśli: ,,Przyszła mnie dobić’’. – Ja ci pokażę! – wycharczał i zamierzył się łapą, lecz nie udało mu się uderzyć.
- Zamilcz, nieszczęsne stworzenie – czystym głosem rzekła Dziwica. – Ta rana jest zaczarowana i tylko Posłańcy Ageja mogą ją uleczyć.
- Do jasnej małpy, twojego Ageja nie ma – zbluźnił Wiaczesław.
- Idziesz prosto w paszczę smoka Otchłani – ostrzegła Dziwica.
- Przestań miodzić – burknął niedźwiedź, przed którego oczyma latały już czarne płaty.
- Niebiańska Łuczniczka dobrze waćpanu radzi – ośmielił się odezwać Dieduszka.
- Zpszczelaj dziadu! – ryknął niedźwiedź. – Jejku, krwawię jak zarżnięta świnia, a to ten frant Dyngus z Čortnawi, na śmingus dyngus oblewa mnie rozpaloną smołą... O ja cię , co się dzieje; chyna jednak uwierzę w tego Belbuka, to jest ... Ageja. Dobra, precz z Czudą – Judą i Rykarem, żałuję, żem was ztyrał za ratowanie życia. A ... Pani Ogarów, Brytanów i Char... ra... o... o.... o.... – zasłabł, a Dziwica rozpromieniona , wezwawszy imienia Ageja położyła na zaczarowanej ranie śliczną, białą dłoń ozdobioną pierścieniem z turkusem. Rana znikła i krew przestała się sączyć. Niedźwiedź westchnął z ulgą i na znak wdzięczności polizał jej piękną twarz.
- Teraz możesz naprawić, co się da – rzekła Dziwica. – Jeśli tego chcesz to powinieneś... – Wiaczesław nadstawił uszu.
Bitwa trwała w najlepsze. Wiele turów, żubrów i innych wojowników Armii Rogatej, często od początku niechętnych zaborczej wojnie i tyranowi, opuszczało szeregi, bądź zmykając do lasu, bądź też przechodząc na stronę króla Ryszy. Podobnie było w Ludzie Przeklętym. Rysza zbryzgany krwią i mózgiem usiłował zmierzyć się z Czudą – Judą, lub Fafnirem, lecz ci tchórzliwie zasłaniali się ciałami swych poddanych. Straszna to była bitwa. Nieoczekiwanie przeniewierczy Fafnir podniósł głaz i cisnął nim w Czudę – Judę, aż ten się przewrócił, a jego kirys pękł. Każdy tur czy żubr zginąłby po takim ciosie, ale nie Czuda – Juda. Zaryczał wściekle i ziejąc ogniem, popędził w stronę niedawnego sojusznika. Dopadł go i wygryzł kawał mięsa z boku. Rysza, pod którym zabito tarpana, dostrzegł to. Przeskakując trupy dopadł wlaczące potwory i złapał Dzikiego Weprję za białe rogi, ze złotymi kolcami u nasady. Mocowali się chwilę, aż rozległ się głuchy trzask i król odłąmał rogi tyranowi. Następnie skoczył mu na grzbiet i przebijając małe, czerwone oczy, wbił do mózgu.
- Muuu, uu, u... – wystękał Czuda – Juda, po czym wyzionął ducha.

,,Nie wiadomo gdzie teraz jest, choć prawdopodobnie u Čortów’’ - ,,Codex vimrothensis’’.

Król Lynxów wyjął miecz wyszczerbiony przez swego ojca, aby dobić Fafnira, lecz zobaczył, że jego szpetny łeb ktoś rozbił toporem. Ze zdziwieniem ujrzał, że pogromcą smoka nie był żaden siłacz znany z odwagi i brawury, lecz słaby i strachliwy stworek, mieszkaniec wielkiego pola owsa, żyta i pszenicy, noszącego nazwy Pyro lub Pyrsk. Stwór do pasa był młodym człowiekiem, ubranym w czerwony lub zielony, a może żółty kubrak z kapturem, a zad, nogi i ogon miał jak koń. W obu rękach trzymał ogromny topór i rumienił się na widok zwycięskiego króla.
- Jak was macierz nazwała? – Rysza zapytał jak najłagodniej.
- Zowię się Klykanica z Pyrska, Panie – rzekł młody stwór z rasy klykanickiej – lecz wszyscy mówią na mnie Fajtłapa.
- Już nikt cię tak nie nazwie – Rysza położył mu dłoń na ramieniu, a trzeba wiedzieć, że Fafnir był groźny, nawet gdy konał.
Armia Rogata i Lud Przeklety widząc śmierć swych wodzów powoli, lecz nieubłaganie poszły w rozsypkę. Niestety, nim Klykanica zdążył rozbić łeb smoka, ten zranił skrwawioną ziemię szponami i zacisnął w łapie, a krew z rany, zmieszała się z nią. Smok krwawy umarł, lecz z jego krwi zmieszanej z ziemią, zrodziły się czarne i czerwone skorpiony; całe hufce skorpionów, które w miarę jak oddalały się od pola bitwy, rosły do rozmiarów krowy, albo konia. Ich dowódcy nazywali się Panther (czarny) i Mielnik (czerwony) i też byli skoropionami. Prowadzili jadowite wojska na Ynańsk ogołocony z wojowników, pełen samek, cządów i starców, i kalek. Deneb, albo Ovov Tęczookinson szepnął coś walecznej Dziwicy, a ta wskoczyła na grzbiet Wiaczesława, niosącego młot w pysku i wraz ze swymi psami udała się w kierunku sioła stołecznego...

*
W lesie nad jeziorem Ynańska Lykanus ogromny, czarny skorpion wzniósł kleszcze w górę i wygłosił mowę:
- Za tym jeziorem czeka was chwała! Nasza święta rasa i Duch Odwiecznego Żywiołu oczekują, że z Ynańska nie zostanie kamień na kamieniu. Na pohybel Lynxom, Lynxowie za Biały Mur! Zabijcie...
- Nikogo nie zabijecie – rozległ się dźwięczny, niewieści głos.
Panther i Mielnik ujrzeli Dziwicę z napiętym łukiem z płonącymi strzałami, niedźwiedzia Wiaczesława ze spiżowym młotem, Deneba – teraz już w zwykłej postaci; wielkiego jak niedźwiedź, Ovova i zionącego ogniem Wiłkokuka z maczugą. Nad głowami Enków płonęły ogniste korony.
- Do kroćset! – pisnął czarny skorpion. – Jak poczujesz, suko, mój kolec jadowy w plecach, to spokorniejesz. Żądlący Ustasze – kłuć! – już miał chwycić Dziwicę w kleszcze, gdy Wiaczesławowy młot spadł mu na pancerny czerep, rozbijając go z hukiem gromu. Strzała ze srebrnego łuku Pani Ogarów zabiła czerwonego skorpiona Mielnika. Białą ręką zdobioną manelami dała znak psom, by nie atakowały, a sama posyłała w rzesze Żądlących Ustaszy strzałę za strzałą, a każda siała śmierć, przebijając gruby pancerz niby bełt z kuszy. Wojska Panthera i Mielnika do przeplynięcia jeziora Ynańska Lykanus przygotowały sobie tratwy i pnie, lecz daremny był ich trud, bo niedźwiedź Wiaczesław robił z nich swoim młotem ,,powidła, które Rykar da swym Čortom’’ – jak sam powiedział. Skorpiony gotowe do dokonania rzezi w Ynańsku, teraz skomliły o litość jak psy. Wiaczesław w zapamiętaniu tłukł ich młotem, lecz Dziwica donośnym głosem nakazała mu przestać.
- Co ciotka? Trzeba wytłuc zwilgidziadków, te krwawe bestie!
- Karę zostaw mnie – rzekła Dziwica – a pomnij, że i sam byłeś krwawą bestią gdy służyłeś Czudzie – Judzie, którego przed chwilą ubił król Rysza.
- A prawda, w mordę jeża – zgodził się Wiaczesław. – No, zarazy, cieszcie się, że panienka ma nad wami litość, bo ja bym nie miał.
Dziwica stanęła nad ocalałymi skorpionami i rzekła głosem bez najmniejszej skazy.
- Przeczytałam wasze myśli; pałaliście żądzą mordu, tortur wyszukanych ponad imaginację, burzenia, rozkopywania i palenia. Sprawiedliwość domaga się dla was krwawej śmierci – skorpiony zamarły ze strachu, bojąc się zemsty. – Jako jedna z Potęg Świata; Posłańców Ageja – zawiesiła głos – nie chcę być jak wasi szaleni hersztowie, przeto daruję wam życie – skorpiony uczuły ulgę – ale na zawsze już będziecie tak mali jak pozostałe skorpiony, jak wówczas gdy z krwi Fafnira się zrodziliście, a wasz jad będzie za słaby by zabijać istoty rozumne. Teraz rozejdźcie się, a jeśli znów poczniecie knuć, sroga kara was nie minie... – gdy Dziwica wypowiadała te słowa, żądlące wojsko gwałtownie malało, aż rozbiegło się na cztery strony świata, osiedlając się w ciepłych krajach. Niektórzy powiadają, że wielki jak słoń, czarny skorpion z Çatal Höyük, z którym walczyła Tatra w erze jedenastej, był jednym z potomków Żądlących Ustaszy Panthera.

*
Bitwa pod Daral dobiegła kresu, a kruki ucztowały na ciałach poległych. Król Rysza na szyje zasłużonych włożył odznaczenie – naszyjniki z rysich kłów i pazurów (w rzeczywistości srebrne, aby niepotrzebnie nie zabijać tych szlachetnych zwierząt). Ozdoby te przypadły Klykanicy – co zabił smoka Fafnira, Enkom Denebowi, Ovovowi Tęczookinsonowi, Wiłkokukowi, czystej dziwicy (władca na znak szczególnej czci i wdzięczności pocałował jej kolano), satyrom i sylenom grającym ,,Marsz Gerlacha’’ na fujarkach, kiedy wokół smoki ziały ogniem, skrzatowi Dieduszce, Białej Damie z Opołonka i polnym myszkom, co ratowały rannych, wreszcie licznym wojownikom z całego królestwa. Niedźwiedź Wiaczesław stał na uboczu i dumał, gdy i jego poproszono, by podszedł po naszyjnik. Szedł jak wyrwany ze snu, a gdy król miał już go udekorować, rzekł:



- Nie mogę go przyjąć. Cały czas służyłem potworowi i nienawidziłem Ageja i Enków, aż do momentu gdy pani Dziwica zraniła mnie, a potem wyleczyła. Królu, mam na łapach krew twoich poddanych i dlatego nie mogę od ciebie przyjąć odznaczenia. Za to pragnę naprawić z nawiązką, to wszystko co zniszczyłem służąc Czudzie – Judzie. Tak mi dopomóż Agej – niedźwiedź skłonił się w pas, po czym odszedł do lasu.
Wszyscy słuchający oniemnieli, a po chwili poczęli go oklaskiwać. Trzeba powiedzieć, że Lynxowie byli bardziej solidarni niż ludzie; nie było u nich sierocińców, bo dziecko mogło liczyć na pełen miłości dom, nawet gdy traciło rodziców, a wdowy nigdy nie pozostawały bez pomocy rodziny i sąsiadów. Wiaczesław grzebał teraz poległych, sadził lasy, odbudowywał sioła, odbierał broń czcicielom Franta – Przechery... Żył teraz cnotliwie, porzucił kult Rykara dla Ageja i Enków, a zwłaszcza sprawiedliwej i miłosiernej Dziwicy, a choć jego dawne winy były znane, to jednak przebaczono mu je. Jednak pewnego razu, pewien soból, którego ojciec zginął rozdeptany przez naszego niedźwiedzia w bitwie pod Traką, znienacka rzucił się na Wiaczesława i zasztyletował go. Dziwica odprowadziła jego parę (duszę zwierzęcą) do Nawi Jasnej, powożąc ognistym rydwanem.
Tymczasem Rysza umył się przy studni w siole Daral i przemówił do ocalałych z rozbitych armii Czudy – Judy i Fafnira.
- Zasługujecie na śmierć, lecz jej nie dostaniecie, bo nie chcemy powtarzać grzechu naszych ojców, bowiem my uczymy się z dziejów. Niech nasi ojcowie spoczywają spokojni, wiedząc, że my nie posłuchamy podszeptów Rykara. Będziecie musieli naprawić wyrządzone szkody i złożyć hołd sztandarowi Głowy Deneba. A teraz rozejść się! – wśród pokonanych z Armii Rogatej i Ludu Przeklętego rozbrzmiały szlochy i okrzyki radości, błogosławiono Ryszę jako ,,pana bohaterskiego i łaskawego’’. Pewien żubr chciał nawet pocałować go w brzuch. Król wrócił do Ynańska, gdzie Lynxowie śpiewali hymny ku czci Ageja, Boruty i Dziewanny Šumina Mati. Tak jak marzył, zdobył sławę wojenną, lecz nie sprawiła mu radości, bo dojrzał.