wtorek, 22 grudnia 2015

Król Dzięcioł

,,Ptaszki odleciały'' – Wiłkokuk




Oto żywot Dzięcioła (Picus, Dendrocopas), króla słowiańskiego. Władał Rudavami, na ziemiach późniejszej Bohemii. Nie wdał się ani w ojca Litomira IV, ani w dziada Litosława II, ani też w żadnego ze swych przodków – władców walecznych i szlachetnych. Przeciwnie.

,,Od lat dziecinnych, usposobienia był złośliwego. Jako niemowlę gryzł pierś matczyną, później zaś dokuczał wszystkim wokoło. To kopał psy i koty, wyrywał pióra z ogonów pawi, kradł przysmaki z kuchni, tłukł naczynia, zabierał kąpiącym się w rzece siostrom sukienki i uciekał z nimi na drzewo, pomalowany sadzą straszył młodsze dzieci. Zakradał się do piwnicy, by w tajemnicy przed dorosłymi kosztować wina, gryzł, bił i obrażał swoich nauczycieli, bił i kopał dziewczynki, nikogo się nie słuchał. Z wiekiem stawał się coraz gorszy. Matkę nazywał idiotką, ona zaś tak kochała swego jakże rozpieszczonego syna, że miast go zbić, lub nakrzyczeć nań – liczyła do dwudziestu. Dzięcioł przez Greków zwany Picusem, kłamał ile tylko się dało, niczym pewna dziewczynka, która przeżyła liczne, niezwykłe przygody. Jeszcze jako dorosły potrafił w trakcie uczty, czy audiencji zdjąć nagle spodnie i zacząć na oczach wszystkich pieścić swoje członki sromne, nie mówiąc już o tym, że z upodobaniem bekał, mlaskał, siorbał, drapał się po całym ciele i wypuszczał gazy. Klął jak szewc. Stronił od łaźni, choć zżerały go wszy i od ćwiczeń cielesnych, aż stał się gruby jak wieprz. Wobec niewiast był grubiański; damy dworu – córki żerców i witezi klepał po pośladkach i znienacka łapał za piersi, albo też przy posłach innych królów zadzierał im suknie szczerząc przy tym zęby. Nikogo nie szanował, nawet siebie. Dla zabawy bił pięścią po twarzy błaznów i chłopów, z nudów palił pola i stodoły, porywał dzieci i zamykał je w ciemnej komórce, każąc rodzicom w ramach okupu pełzać nago dookoła stołu. Co dzień był pijany; mieszał piwo, wino, miód, wódkę i cydr, po czym żłopał je w astronomicznych wręcz ilościach, karząc na gardle tych, co odmawiali dotrzymania mu towarzystwa w piciu. Lubił wyśmiewać się i upokarzać kaleków; ślepców wrzucał do błota, chromych kazał tłuc kijami. Nie dbał ani o rządzenie państwem, ani o kult Ageja i Enków, za to co dzień brał sobie do łoża parę coraz to młodszych kochanek, które nie dość, że gwałcił, to jeszcze gryzł do krwi ich piersi. Choć w dzieciństwie pobierał nauki 'obiecada', nie czytał żadnych książek, nawet kucharskich. Wszelka nauka i sztuka były mu obojętne, choć lubił posłuchać jak jego murzyńscy niewolnicy bili dłońmi w afrykańskie bębny tam – tamy ze słoniowych uszu, czyniąc niewyobrażalny hałas. Popadał w histerię na myśl o najmniejszym zadrapaniu. Inni królowie Słowian mieli jego samego i jego kraj w głębokiej pogardzie. Zasłynął dziwacznymi powiedzeniami: 'rydwan – dziupla' ,'Tatra urodziła się w nozdrzach Rykara' 'smutasy nie mogą jeździć konno' 'Esus przełóż' i 'Esus wejdź na kapelusz', poza tym nie powiedział jednak nigdy nic sensownego. […]''




- pisał w księdze ,,Żywoty równoległe'' Sławuta Ambaras Gorajczyk, przyjaciel i korespondent Plutarcha z Cheronei.


*




Jażevczanie nie szukali zwady z ludźmi, ani ludzie z nimi. Stworzenia te wyszły na świat z łona Dziewanny Šumina Mati (albo Mokoszy) w erze czwartej. Miały postać podobną do borsuczej (borsuk po staropolsku nazywał się ,,jaźwiec'', po czesku zaś - ,,jażevec lesne''), lecz wzrostu i rozumu były ludzkiego. Mieszkały w głębokich i rozległych norach (jaźwach) ze smakiem wyposażonych w meble, książki, porcelanę, broń nad kominkiem, bujane fotele, globusy, zegary zajęczańskiej roboty, czy skóry wilków i rysiów na podłodze. Jedli to co ludzie i to co borsuki. Ich sen zimowy nie był twardy jak u susłów, jeno często się zeń budzili, po spacerować po ośnieżonych lasach.
Dzięciołowi nie dość było naprzykrzać się ludziom, dokuczał też innym, starszym rasom. Obrzucał kamieniami południce i rusałki, rozdeptywał krasnoludki, napastował też Jażevczan. Wbił sobie do głupiej swej głowy, że będzie rozkopywać ich nory, szukając w nich srebrnych i złotych monet. Na nic się zdały napomnienia doradców, obawiających się wojny domowej. Gdy król na coś się uparł, żadna siła na ziemi czy w niebie, świecie podziemnym, w morzu, czy wśród gwiazd nie mogła go powstrzymać. Nadęty jak balon uzbroił swoich wojów w łopaty, łomy i kilofy, po czym ruszył do lasu. Gdy jego łowcy odnalazł jedną z nor jażevczańskich, Dzięcioł Litomirovic nakazał ją rozkopać, zaś jej mieszkańców, stawiających opór – pozabijać. Już cieszył się na myśl o wypychaniu worków monetami, niczym Szkielca znajdujący jeszcze jedną kość do budowy swego stosu pogrzebowego, jednak Jażevczanie nie dali sobie w kaszę dmuchać. Mając spore doświadczenie w walkach ze strzygami i wilkołakami, chwycili za żelazne morgensterny, maczugi, korbacze – oręż Hunów, młoty, topory i włócznie, swe grube skóry dodatkowo osłonili kolczugami i kirysami, po czym wybiegli z nory jak abaasy z białopolskich podziemi, gniewnie fukając i prychając. Po krótkiej walce, Jażevczanie, w Analapii zwani Jaźwiczami, rozgromili ludzi i puścili ich wolno bez broni, zbroi, świecących gołymi rzyciami. Owa kara nie ominęła samego króla Rudavy, wydzierającego się ze strachu jak ranny szympans. Po powrocie na zamek, upokorzony król Dzięcioł począł karać wbiciem na pal wszystkich mogących opowiedzieć o tej jakże niefortunnej przygodzie. Jednak i tak ćwierkały o niej wróble na dachu, przeto o tym co wówczas zaszło, wiemy do tej pory.


*

,,Jego [Stanisława Byczyńskiego] pijana czeladź chętnie strzelała z łuku do lecących na miotłach czarownic. Te zaś zemściły się, wysadzając w powietrze Taurovo za pomocą wybuchowych eliksirów. Rocznicę śmierci 'mordercy i plugawca' zawsze czciły uroczystym sabatem na skałach […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''




Innym razem Dzięcioł, mąż o włosach długich, rozumie zaś krótkim, wyszedł na taras wieży, by odetchnąć świeżym, wieczornym powietrzem. Dojrzawszy w blasku Księżyca jadącą po niebie zaprzęgiem dzików Żeminę Krematę, najpiękniejszą i najpotężniejszą raganę (czarownicę) owych czasów, dobył łuku.
- Oj, będzie gwałconko! - powiedział do siebie oblizując się lubieżnie, po czym wypuścił rączą strzałę w pierś tej, którą wyznawali Atlanci i Liteńczycy.
Czarownica zachwiała się i wypadła z rydwanu, lecąc prosto pod nogi króla Dzięcioła, zaś jej spódnica podziałała jak spadochron. Krwawiła.
- Ja frombolę! - królowi oczy się świeciły, ruszył w prysiudy, teraz liczyła się dlań tylko chuć.
Już dobierał się do rannej czarownicy, już zadzierał jej białą suknię, gdy ta, która jeszcze niedawno zamieniła Krukisa w wieprza, wycharczała słowo ,,śukjej'', a może tylko podobne, po czym umarła. Było to zaklęcie, które sprawiło, że król Dzięcioł zamienił się w ptaka, którego imię nosił – zielonego, o czerwonych piórach na głowie. Skonfundowany poleciał do lasu, a wszyscy jego poddani odetchnęli z ulgą. Odtąd stukał dziobem w korę drzew, lecząc je z korników, drzewa zaś były temu kontentne, że przybył im nowy lekarz. Dzięcioł wykonywał sumiennie swą pracę – on co jako człowiek był wzorem lenistwa – aż do dnia, kiedy Mokosza wyleczyła osiołka przechodzącego przez kalinowy mostek. Dni króla zamienionego w ptaka biegły do tego momentu monotonnie, aż spotkał stworzenia o jakich nie słyszał nawet w baśniach.
- Fiu, fiu, a wy kto? - spytał niezbyt politycznie. - Wyglądacie jeszcze dziwniej niż smoki – myślę, że można wybaczyć mu taką reakcję, zważywszy, że ujrzał naprawdę dziwne istoty. Były one wzrostu wyrośniętych grzybów, zwanych borowikami. Zresztą przypominali owe grzyby, posiadając jednocześnie twarze podobne do ludzkich, ręce, nogi i ptasie skrzydła. Słowianie nazywali je grzyboludkami i opowiadali, że przybyły ze sfery niebieskiej Jukoth, lecz mały Dzięcioł nigdy nie słyszał baśni o dziesięciogłowym smoku, aż w końcu stał się potworem stokroć groźniejszym od niego.




- Myśmy borowce – rzekł najstarszy grzyboludek o siwej, krzaczastej brodzie – zrodzeni z łona Mokoszy, jeszcze przed smokami i jaszczurami, aby pilnować lasów. Wiemy, żeś człowiekiem zamienionym w ptaka przez zły czar. Jeśli chcesz odzyskać ludzką postać, zaprowadzimy cię do Leśnej Matki. Ona cię odczaruje i pomoże wrócić na stolicę.
- Nie, nie, nie! - Dzięcioł nawet jako ptak był uparty. Nie chcę.
- Dlaczego nie chcesz znów być człowiekiem? - z wielkim zdumieniem spytały młode borowce.
- Bo nie chcę i już – uciął rozmowę Dzięcioł, zaś grzyboludki odleciały.
Odtąd znów nastały dni, podobne jeden do drugiego jak dwie krople wody, aż pod koniec tygodnia, na Dzięcioła zapolował jastrząb. Lekarz drzew rzucił się do ucieczki modląc się o szybki ratunek. Gdy ochłonął spostrzegł, że jastrzębia już nie ma, a on sam spoczywa w niewieścich dłoniach. Zrozumiał, że uratowała go Dziewanna Šumina Mati; Leśna Matka i zawstydził się swego uporu.
- Dlaczego nie chciałeś, abym ci wtedy pomogła? - łagodnie spytała żona Boruty.
- Ja.... ja.... - wybąkał zaczarowany Dzięcioł – jakby to powiedzieć... eee.... - Dziewanna patrzyła nań z czułością, jej wodok i dotyk budziły zaufanie. - Ja... to... znaczy.... Zawiodłem jako człowiek. Lepiej spisałem się jako wracz drzewny, niż jako król. Widać Agej się pomylił dając mi Dolę ludzką, skoro lepiej jest mi być ptakiem.
- Agej nigdy się nie myli – zaprzeczyła Dziewanna. - Pozwolił, abyś stracił człowieczą postać, abyś się przez to czegoś nauczył. Teraz jednak czas, żebyś znów był królem; lepszym niż dotąd. Czy chcesz tego?
- No, chyba chcę. Zaryzykuję – odparł Dzięcioł, zaś Dziewanna przed ołtarzem Ageja w Domu Enków wyprosiła odczarowanie króla Rudavy.
Pomogła mu również odzyskać twarz. Od tej pory król Dzięcioł zmienił się nie do poznania, choć nie przyszło to szybko, ani łatwo.


*




Żemina Kremata miała siostrę; czarownicę o imieniu Żeminele. Obie bardzo się kochały. Gdy Żeminele wlepiając oczy w malowany garnek pełen wody, ujrzała śmierć siostry, jej serce napełniło się gniewem. Przysięgając zemstę krwawą i straszną, wsiadła na łopatę i poleciała do Rudavy, aby dopaść króla Dzięcioła, którego włosy i brodę zdążyła już pokryć siwizna. Długo można by mówić jak przebiegała cała ta awantura i jak była nieprzyjemna dla zabójcy Żeminy Krematy. Dość, że powiem, iż siostra ragany przed zabiciem Dzięcioła wdała się z nim w długą rozmowę. Poznała, że żałuje i przebaczyła mu. Za jakiś czas pobrali się. Żeminele została koronowana na królową Rudavy i wyrzekła się sztuki magicznej, tak jak ongiś uczyniła to Malkieš Lysarayata wychodząc za Volcha Alabastę.