niedziela, 8 września 2013

Pupa, pupa, traktor




,,Po wojnie Hitler przepędzony
lecz
Stalin
nadal się
panoszy
rządów zdrajców nadszedł czas,
narodziny
PRL - u
Moskiewski Antychryst
ogłosił
I znów krew polska się
polała
tak przez cały czas
Rękoma
ZOMO
i
'nieznanych sprawców'
wzmacniano stołek
dla
szubrawców'' - ,,Milenium, czyli Nowe Triumfy''



- Szczęść Boże, Księże Dobrodzieju! - powiedział Pan Sołtys wchodząc na plebanię.
- Szczęść Boże, panie Stefanie! - odpowiedział Ksiądz Dobrodziej.
Pan Sołtys usiadł a Ksiądz Dobrodziej przez chwilę uważnie obserwował jego tłustą twarz.
- Muszę powiedzieć panie Skyjłycki - podjął proboszcz, - że od pewnego czasu, bardzo się pan zmienił. Pański nos dawniej był taki czerwony jakby skórę z niego zdarto, a teraz ma kolor jaki przystało mieć nosowi trzeźwego człowieka. A tak się zapytam jeśli można - jak minął pierwszy dzień bez wódki?
- Fajnie, księże proboszczu - odpowiedział Pan Sołtys - i nawet żona nie robi już na mnie ,,huru - buru'' za tę krowę, tylko wie Ksiądz Dobrodziej - tak mi czegoś brakuje, tak bym sobie coś wypił ...
- No cóż - ,,Każdy kto popełnia grzech, staje się niewolnikiem grzechu'' - powiedział Ksiądz Dobrodziej, - ale widzę, że macie dobre chęci i wytrwałość, a to jest ważne, bowiem liczy się nie to ile razy upadamy, ale ile razy wstajemy z upadku. W alkoholizmie to jest złego, że zamyka nas na potrzeby bliźnich. Może aby nie myśleć o wódce mógłbyś spróbować zrobić coś dobrego dla drugiego człowieka ... - zaproponował Ksiądz Dobrodziej.
Po chwili namysłu Pan Sołtys powiedział:
- Ja tu tak przyszedłem do księdza proboszcza, właśnie tak aby o wódce nie myśleć. Bo Ksiądz Dobrodziej otworzył przed wojną szkołę, tak?
- Oczywiście, miesiąc temu ostatecznie naprawiono jej dach.
- Bo mnie to tak interesują, .... jestem zaciekawiony bardzo tymi podręcznikami, z których ksiądz uczy. Chciałbym je obejrzeć. To chyba nic złego, że jestem ciekawy? - spytał się niepewnie.
- Ciekawość sama w sobie - odparł Ksiądz Dobrodziej - nie jest rzeczą, ani złą, ani dobrą - wszystko zależy od tego na co jest ukierunkowana.
Ksiądz Dobrodziej otworzył szafę i wyjął drewniane pudło. Przyniósł je Panu Sołtysowi i otworzywszy je, pokazywał mu książki. Wśród nich był jeszcze przedwojenny podręcznik do przyrody.
- Co to jest? - spytał się Pan Sołtys. - Taka maszyna wielka jak stodoła i taka dziwna? - mówiąc to trzymał okryty białą rękawiczką palec na czarno - białej fotografii.
- To jest traktor zwany też ciągnikiem - cierpliwie rzekł Ksiądz Dobrodziej.
- A do czego on służy? - dopytywał się Pan Sołtys.
- Do prac polowych; siew, żniwa i inne - odpowiedział kapłan.
- A gdzie takie mają? - Pan Sołtys nadal był ciekawy.
- Obecnie w wielu krajach, w tym również w Polsce ...



- A jak się nazywa polski prezydent, czy nadal Mościcki? - ciekawość Pana Sołtysa wzrastała z każdą odpowiedzią.
- Prawowity prezydent jest teraz w Londynie, stolicy Wielkiej Brytanii, a w Warszawie rządzi Partia, która otrzymała władzę od Sowietów - odpowiedział Ksiądz Dobrodziej.
- A co sprawia, że taki traktor jedzie? - pytał Pan Sołtys.
- Wlana do baku benzyna, którą traktor spala w silniku - odpowiedział duchowny. - Planowałem je wprowadzić przed wojną, ale naziści wszystko popsuli. Być może teraz uda się je wprowadzić - zakończył.
- O tak - z zapałem podjął temat Pan Sołtys - i to ja wprowadzę traktory, albo nie jestem sołtysem gminy Pawlaczyca, panem Stefanem Skyjłyckim! - wykrzyknął z butą i pewny siebie do granic szaleństwa, zresztą jak zawsze w życiu.
Przyjaciele się pożegnali i Pan Sołtys idąc w stronę domu cały czas myślał tylko o ogromnych, silnych, pracowitych, pożytecznych traktorach. Traktor, traktor, traktor - szedł z głową w chmurach, nie pozdrawiał nikogo ze spotkanych chłopów, nawet Szewca i Kowala, traktor, traktor, adidasami wchodził w błotniste kałuże, traktor, i brudził podobne do dzwonów spodnie, płosząc traktory, przepraszam - chciałem powiedzieć żaby. Również w domu był podniecony i po głowie jeździły mu traktory. Pani Sołtysowa i inni mieszkańcy Pawlaczycy obawiali się nawet, czy czasem, mimo wprowadzonej przez siebie prohibicji nie pije cichaczem czegoś wyskokowego. Traktor, traktor, traktor. Hip, hip, hurra - niech żyją ciągniki, ich konstruktorzy, oraz użytkownicy! W Pawlaczycy rozpoczął się kolejny wiec.
- Ostatnio ktoś o mnie plotkował, że po kryjomu piję wódkę - przemawiał Pan Sołtys - żeby mi to ostatni raz było! Jestem trzeźwy jak bela, a kłamca taki czy siaki ma język obrośnięty w kłaki! Lepszy złodziej niż kłamca!
- Ale panie Skyjłycki! - zaoponował rolnik Marian Hiacynt - jeśli waszmość nie pije, to czemu jest ,,trzeźwy jak bela''?
Chłopi aż łapali się za brzuchy nie mogąc powstrzymać śmiechu, spowodowanego błędnym użyciem popularnego frazeologizmu.
- Panie Marianie, ja wam wszystko zaraz wyklaruję - mówił Pan Sołtys - otóż ostatnio byłem na plebani u Księdza Dobrodzieja i rozmawialiśmy o książkach do nauki szkolnej. W jednej z nich zobaczyłem przedwojenny traktor, czyli inaczej ciągnik, bo ciągnie po polu różne inne maszyny i od tego pracuje się szybciej, wydajniej i przyjemniej.
- Tatusiu, w szkole Ksiądz Dobrodziej uczył nas o traktorach na lekcji przyrody! - odezwała się Lawendycja.
- Patrzcie jaka mądra - pochwalił tatuś.
- A ja nie potrzebuję mieć traktora - buńczucznie rzekł Marian Hiacynt - mój Siwek dobrze ,,ciągnie różne inne maszyny po polu'', a mój dziad i ojciec nie mieli traktorów, a poćciwie żyli!
- Kochany Marianku! - słodko odrzekł Pan Sołtys - jeśli łaska, może pan swoją teściową zaprzęgnąć do pługa i kazać jej orać, jeśli łaska, ale postęp musi być, chyba, że pan Marianek ,,rączuchny całuję'' chce byśmy znów byli tak zacofani jak drzewiej, ale lepiej by było, ażeby jeśli się panu Mariankowi nie podoba traktor, wlazł na drzewo, zwisł z niego jak gibon, a gwizdał sobie, a gwizdał jak lokomotywa ... - zakończył tyradę sołtys.



Twarz Mariana Hiacynta oblał pąsowy rumieniec wstydu.
- Więc widzicie kochani - kontynuował Pan Sołtys - traktory są nowoczesne, potrzebne i ja je dla was sprowadzę, choćby z samego Księżyca.
Przez chwilę myślał o czymś intensywnie po czym zapytał się Księdza Dobrodzieja.
- Przepraszam bardzo, czy Sowieci wiedzą co to jest traktor?
- Oczywiście - potwierdził Ksiądz Dobrodziej.
- No bo ja tak pytam, bo wcześniej mi ksiądz proboszcz mówił, że gdy napadli na nas, to kolekcjonowali zegarki, a ich żony na zabawę ubierały się w nocne koszule.
- Nie wynika to bynajmniej - mówił Ksiądz Dobrodziej - z żadnej tępoty, a tylko i wyłącznie z niższego standardu życia; dla nich zegarki, kiełbasa, biały chleb, czy polska, nocna koszula to była nowość, bo ich rząd trzymał ich z dala od tych luksusów, rezerwując je tylko dla siebie - cierpliwie i rzetelnie wyjaśnił zagadnienie.
- A Partia zna traktory? - spytał się jeszcze niepewnie.
- A dlaczego miałaby nie znać? - zdziwił się Ksiądz Dobrodziej.
- To świetnie! - entuzjastycznie wykrzyknął Pan Sołtys.
Mocno uściskał Księdza Dobrodzieja, Kowala, Szewca, swoją rodzinę, zwierzęta, Żyda i Pana Konidę, a następnie Kowal uniósł go w górę i posadził na końskim grzbiecie.
- To cześć, czołem, jadę do Warszawy prosić aby Partia dała nam traktory.
Zanim Ksiądz Dobrodziej zdołał powiedzieć cokolwiek, Pan Sołtys w dzikiej euforii, jak piorun jechał konno w kierunku Lasu. Zagłębiał się w knieje i gnany entuzjazmem, cwałował w kierunku Warszawy, którą miał odwiedzić pierwszy raz w życiu. Pan Sołtys jechał do tajemniczej Partii, o której wiedział tylko tyle, że otrzymała władzę od Sowietów i wie co to jest traktor.

*

Warszawa, roku 1947. Pan Sołtys na jej ulicach; oszołomiony, zdziwiony, zaszokowany, rozmarzony na punkcie traktorów. Pan Sołtys cieszył się swoją naiwną wiarą, że Partia zna traktory i da je Pawlaczycy, gdy jej sołtys o nie poprosi. Traktor, traktor, traktor. Ubiór Pana Sołtysa budził zaciekawienie przechodniów. ,,A więc burżuje naprawdę ubierają się i wyglądają jak na rządowych plakatach? Może to jakiś zagraniczny dyplomata? Albo ktoś inny?'' - myśli te nurtowały w głowach ówczesnych warszawiaków. Traktor, traktor, traktor. Pan Sołtys widząc stojącego w pobliżu mężczyznę, postanowił zapytać się go na temat swojej najnowszej pasji.
- Bardzo pana przepraszam - zagadnął uprzejmie - czy nie wie pan, czy w Londynie mają traktory? - myślał bowiem o możliwości uzyskania traktorów od emigracyjnego Rządu Polskiego.
Przechodzień nie mógł wymówić ani słowa, tylko oczy wybałuszył i bezwiednie otworzył usta. ,,Czego ode mnie chce ten dziwnie ubrany człowiek''? - myślał gorączkowo. ,,W Londynie rezyduje nasz rząd w Hotel Rubens, ale w Polsce rządzi Partia i nienawidzi tamtych ludzi, więc ten, który ze mną mówi, widząc możliwość współpracy z Rządem emigracyjnym, naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo''! - przemknęła myśl ubranemu w kraciasty płaszcz człowiekowi.
- Czy jest pan Sowietem, albo należy do Partii? Bo Ksiądz Dobrodziej mówił, że oni wiedzą co to jest traktor i ja tak myślę, że rząd londyński, Partia, albo Sowieci mogliby dać Pawlaczycy - to moja wieś - traktory, bo ich nie mamy - Pan Sołtys był zaniepokojony milczeniem.
,,To szpieg od rządu londyńskiego''! - pomyślał niemy rozmówca Pana Sołtysa. ,,Chwała Bogu! Przyjechał, zrobi porządek z Partią, a nam zrobi wolność. Chętnie bym mu pomógł, ale nie jestem agentem, toteż lepiej zrobię, jeśli się będę trzymał z daleka od jego tajnej misji''. Pan Sołtys czekał na odpowiedź, ale zdziwiony ujrzał jak zagadnięty warszawiak odsunął się od niego jak od trędowatego.
- Gbury z tych warszawiaków - niechętnie skomentował Pan Sołtys.
Rozmawiał jeszcze z paroma innymi ludźmi, pytając o londyńskie traktory, miejsce pobytu Partii, czy traktory są na Cyprze i w Damaszku, gdzie można kupić benzynę do traktora, ale wszyscy byli skonsternowani jego pytaniami. ,,Jeśli to szpieg, to żeby tylko zachodni; amerykański, może angielski'' - szeptali trwożnie. Nagle -
- Uuuuu - aaaaa !!! - zaryczała syrena na radiowozie Milicji Obywatelskiej.
Pan Sołtys się obejrzał, a warszawiacy rozbiegli się jak spłoszone ptactwo. Radiowóz zatrzymał się przed Panem Sołtysem i wyszedł z niego uzbrojony milicjant.
- Stójcie obywatelu! - zakrzyknął groźnie, mierząc w pierś Pana Sołtysa - mówcie jak się nazywacie i wylegitymujcie. Widzi mi się, że jesteście szpiegami rządu londyńskiego!
- Ja bardzo przepraszam - zaprotestował Pan Sołtys, - ale nie jestem obywatelem, ani szpiegiem, tylko sołtysem gminy Pawlaczyca, nazywam się Stefan Eustachy Roman Skyjłycki, nie noszę dokumentów i nigdy nie byłem w Londynie, a w Warszawie jestem pierwszy raz w życiu - sprostował błędne insynuacje. - Czy może wie pan co to jest traktor i jak można go dostać? A może jest pan płanetnikiem, bo ma skórę taką niebieską? - pytał się z rozbrajającą szczerością Pan Sołtys.
- On jest szpiegiem i udaje nienormalnego! - pomyślał milicjant Franciszek Sicki.
Nie myśląc wiele, uderzył pałką w twarz i brzuch Pana Sołtysa, który mocno uderzony bez słowa upadł na chodnik. Stróż prawa niemiłosiernie kopał leżącego człowieka i mówił mu...
- Z przyjemnością bym was zastrzelił, ale mam nadzieję, że pokazowy proces o szpiegostwo i okrutne śledztwo sprawi wam więcej cierpienia niż moje kopniaki. Nareszcie - złapałem londyńskiego szpiega i komendant da mi awans - marzył milicjant. - A teraz, ty sanacyjny faszysto, masz wstać i iść ze mną, bo oczy wyłupię! - Sicki za włosy podniósł broczącego krwią z nosa Pana Sołtysa.
Następnie założył mu kajdanki i planował upchać do radiowozu. Nagle -
- Znów te ścierwa jadą jak wariaci i chcą powodować wypadek drogowy - milicjant wyjął gwizdek i ,,lizaka'' aby zatrzymać pędzący, luksusowy samochód.
- Gwizzzzzzzzzd! - samochód się zatrzymał. - Prawo jazdy, proszę - oschle rzekł milicjant.
Tymczasem zza szyby jakaś dłoń pokazała legitymację partyjną. Franciszek Sicki pobladł i zlał się lodowatym potem. Resztką przytomności upadł na kolana i służbiście całował trzymającą legitymację dłoń. Szyba całkiem zsunęła się w dół, a przez otwór widać było wąsatą twarz.



- Towarzyszu Bierucie - milicjant zerwał się na równe nogi - dziś schwytałem szpiega rządu londyńskiego, który planował akcję sabotażową wobec tworzenia Państwowych Gospodarstw Rolnych i zamach terrorystyczny na siedzibę KC PZPR - mówiąc to z dumą pokazywał katowanego przed chwilą Pana Sołtysa.
Bolesław Bierut przez chwilę przypatrywał się Panu Sołtysowi, po czym bez słowa wysiadł z auta i uderzył pięścią w twarz milicjanta. No cóż - za PRL - u ci co stanowili prawo byli ponad nim i mogli je łamać ile tylko dusza zapragnie, nie ponosząc żadnych konsekwencji.
- Głupiec z was! - powiedział do policjanta. - To nie jest szpieg! Uwolnijcie go!



Milicjant pospiesznie zdjął kajdanki i przypadłszy do nóg Pana Sołtysa kornie ucałował jego adidasy i pośladek jak to robili dzicy Yahoosowie wymyśleni przez Jonatana Swifta, zwalił winę na swego rzekomego sobowtóra z NSZ, pochwalił Stalina, po czym wsiadł do radiowozu i odjechał, aż się za nim kurzyło. Biedny funkcjonariusz! Chciał dostać awans od komendanta, a dostał burę od pierwszego sekretarza. Pan Sołtys wsiadł do samochodu Bieruta, a szofer nie mógł się nadziwić, dlaczego jego pan nie pozwolił Sickiemu zabić sołtysa.
- Wiem, że nie jest szpiegiem - tłumaczył Bierut - bo jest za głupi na szpiega. On jest idiotą - powiedział z naciskiem - a kraj potrzebuje idiotów, bo Stalin i ja jesteśmy mocni i nie chcemy równych sobie potęgą i władzą, a idiotami łatwo się rządzi. W sumie idioci dzielą się na idiotów czerwonych i białych - tych pierwszych trzeba trzymać za pysk, a drugich bić po pysku. A wy co za jedni? - głośniej zwrócił się do Pana Sołtysa.
- A ja dziękuję, że mnie pan dobrodziej uratował przed tym świrusem, od czasów okupacji podobnego sadystycznego ścierwa nie widziałem... - mówił Pan Sołtys. - Jeśli mi zgniótł nerkę, to żeby mu ptak zrobił granatem na głowę! Uff. Ulżyło mi. Nazywam się Stefan Skyjłycki i jestem sołtysem gminy Pawlaczyca; bardzo zacofanej, ale razem z Księdzem Dobrodziejem robię co mogę, aby ją modernizować. Przyjechałem tu konno przez Las, a moja wieś znajduje się między Warszawą, a Konstancinem - Jeziorną. Zanim przybyłem, byłem na plebanii i razem z Księdzem Dobrodziejem oglądałem taką książkę do szkoły, w której był na zdjęciu traktor. Traktor to taka maszyna, którą jeździ się po polu, a inaczej traktor to ciągnik...
- Nie musicie nas uczyć co to jest traktor, bo wiemy jak wygląda - ze śmiechem przerwał Bierut.
- A skąd pan jest? - spytał Pan Sołtys. - Czy zna pan Partię, która wie co to jest traktor? Czy mógłby pan dać Pawlaczycy traktory? Ja tak bardzo marzę o nich...
- Ja jestem z Partii i jestem tam pierwszy po Stalinie, mogę wam dać traktory - zapewnił Bierut.
- O to świetnie, panie dobrodzieju! - wykrzyknął entuzjastycznie Pan Sołtys.
- Bo widzicie towarzyszu Skyjłycki - ciągnął Bierut - wy modernizujecie Pawlaczycę, a ja modernizuję (czyt. ,,okradam'') Polskę. Jeśli chcecie dostać traktory od Partii, musicie wstąpić do niej... - rozmowa się urwała.
- Idiota - szepnął poufnie szofer do pierwszego sekretarza.
Samochód zatrzymał się przed siedzibą Partii. Bolesław Bierut skierował Pana Sołtysa na szkolenie partyjne. Towarzysz Skyjłycki w białej koszuli i z czerwonym krawatem uczęszczał na kurs, gdzie nie bał się mówić prawdy. Wprost krytykował ateizm, brak krzyża na ścianie i korony na głowie białego orła, śmiało wyliczał zbrodnie Lenina, w tym jego antypolonizm, mówił, że największym człowiekiem nie jest Stalin, ale Ojciec Święty, krytykował obecność alkoholu w sklepach spożywczych, bronił prawa dzieci nienarodzonych do życia, wyrażał zachwyt nad chartami i pudlami, oraz mówił, że nie wszyscy kułacy są źli. Chwalił się swoim szlacheckim rodowodem, a w niedzielę uczęszczał do kościoła. Radzieccy i polscy agitatorzy mieli z nim dosłownie - sto pociech. Gdyby nie był protegowanym Bieruta, już dawno nosiłby pod czaszką między oczami sutą porcję prochu i ołowiu. Niesforny klient hotelu Mariot budził konsternację komunistów, gotowych go zabić.



- Przecież on nie może należeć do Partii! - z werwą gardłował Edward Osóbka - Morawski. - On jest niereformowalny!



- Jeśli Stefan Eustachiewicz otrzyma legitymację partyjną, to ja się zastrzelę! - groził Rokossowski.
- To tylko idiota - uspokajał towarzyszy Bierut, który jednak sam był niespokojny.



- To dobrze, że jest idiotą - odpowiedział Michał Rola - Żymierski, - ale nie wiemy czy idiotą czerwonym, czy białym.
- Sprawdźmy to - uciął Bierut.
Następnego dnia Bierut, wezwał Pana Sołtysa do swego gabinetu, powiedział, że ,,towarzysz Stefan Eustachiewicz'' poczynił wielkie sukcesy i potrzebuje przejść jeszcze tylko jedną próbę, aby otrzymać legitymację partyjną i móc zaopatrzyć Pawlaczycę w traktory.
Pan Sołtys wszedł do gabinetu Bolesława Bieruta. Okna były zasłonięte czarnymi firanami i starannie zamknięte. Był już wieczór i gabinet zalegała ciemność, rozpraszana jedynie płomykiem stojącej na stole świecy. Stały dwa krzesła - jedno dla Pana Sołtysa, drugie dla Bieruta. Na stole piętrzył się stos czarno - białych fotografii.
- To są zdjęcia wrogów socjalizmu, pokoju i ludzkości - tłumaczył Bierut. - Chcę abyś je spalił w płomieniu świecy.



A kogo nie było na tych zdjęciach! Był Piłsudski, Hitler, Adenauer, Edvard Benes, który już w rok później miał stracić władzę, ataman Symon Petlura, carowie Aleksander III i Mikołaj II, komuniści Lew Trocki, Nikołaj Bucharin, Grigorij Zinowiew; bolszewicy, którzy ,,podpadli'' Stalinowi, tudzież Jeżew i Jagoda, których urząd pełnił teraz Beria. Był zdrajca Francji Philipe Petain na jednej linii z jej bohaterskim obrońcą Charlesem de Gaullem, były zdjęcia Mussoliniego i generała Franco, byli cesarze Pu - i i Hirohito, chiński prezydent Czang - Kai - Szek, prezydent USA Harry Truman i generał Dwight Eisenhower. Nie da się ukryć, że była to bardzo niemądra wersja historii, gdzie kryterium stanowiła nie prawda historyczna, a jedynie ideologia rządzącej partii. Przecież żyjący wówczas Konrad Adenauer był zdeklarowanym antynazistą, tyle, że z partii chadeckiej, a nie komunistycznej, ale przecież był zamieszany w zamach na Hitlera i myślę, że byłby obrażony, gdyby go porównywać ze zbrodniczym przywódcą Trzeciej Rzeszy. To oczywiście tylko jeden z przykładów. Pan Sołtys jednak słabo znał się na historii najnowszej. Po kolei brał zdjęcia i przykładając je do ognia, patrzył jak płoną. Ze stosu zostało się tylko jedno - było to zdjęcie papieża Piusa XII.



- A to jakaś pomyłka - zdziwił się Pan Sołtys - przecież to jest Ojciec Święty, a on jest dobry!
Bierut z trudem powstrzymał gniew.
- Dobrze towarzyszu Skyjłycki, możecie wyjść, jak trzeba będzie to damy wam znać o swojej decyzji.
Bierut zapalił światło elektryczne, zdmuchnął świecę, a Pan Sołtys wyszedł z gabinetu. Weszli do środka stali współpracownicy pierwszego sekretarza. Bierut był blady i ledwo trzymał się na nogach.



- Jakim on jest idiotą - pytał się Stanisław Radkiewicz - białym czy czerwonym?
- Jest tragicznie - z trudem wyrzekł Bierut - on nie jest idiotą!
Następnego dnia w gabinecie Bieruta zjawił się Pan Sołtys, który nie był idiotą.
- Macie tu legitymację partyjną, jedźcie do tej swojej Pawlaczycy, a traktory dostaniecie przez Towarzysza Pogranicznika, którego kwatera mieści się na północ od Lasu.
- Dziękuję panie dobrodzieju! - podziękował Pan Sołtys.
- Idźcie już proszę - kazał Bierut, a towarzysz Skyjłycki opuścił siedzibę Partii.
- Wczoraj radziłem, że go zastrzelę z karabinu, a wy nie chcieliście, a nawet dostał legitymację partyjną - mówił Rokossowski. - Co to ma znaczyć? On nie jest idiotą, myśli samodzielnie, jest niereformowalny ... - wyliczał marszałek Polski.
- Nim nie można rządzić, a jak nie można kogoś zdominować, to trzeba go zabić! - mówił najsroższy z ludobójców doby PRL - u, Jakub Berman.



- W tym szaleństwie jest metoda - oznajmił Bierut - chcę zrobić mu kawał dla poprawy humoru, a Pawlaczycę z jej kułactwem zniszczymy wcześniej czy później.
Pan Sołtys wracał do Pawlaczycy cały w skowronkach. Traktor, traktor, traktor i jeszcze raz traktor!

*

Tej nocy Pan Sołtys długo nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, coś mamrotał pod nosem, wstawał z łóżka, aby ponownie się do niego położyć. Przez okno spoglądał na Księżyc, aż wreszcie położył się do łóżka z powrotem.
- Traktorku... - szepnął czule do żony, po czym zasnął.
Śpi spokojnie, aż rano budzi się wyspany, lecz z jakimś niepokojącym go uczuciem. Nie mogąc znieść obawy podchodzi do lustra, patrzy, nie może uwierzyć...
- Gwałtu rety! - krzyczy - Jestem traktorem!
Faktycznie - po mieszkaniu domu Skyjłyckich jechał ogromny, gadający traktor ubrany w cylinder, z którego zwisała czarna peleryna.
- Bożenka, obudź się! - wołał do żony. - Jestem traktorem!
- I co z tego? - odparła pani Bożena Skyjłycka, która dopiero wstała, czy też raczej wyjechała z łóżka, bo też obudziła się jako traktor.
- Dzień dobry tatusiu! - mówiły małe traktorki, Łukasz i Lawendycja z zamontowaną antenką.
Sołtys - traktor jak piorun zjechał po schodach i zderzył się z Panem Konidą, który właśnie chciał opowiedzieć o trapiącej go rdzy. W stodole ujrzał trzy traktory; jeden różowy, drugi łaciaty, a trzeci szary, które zgodnie konsumowały leżące w żłobie siano. Przerażony pędził jak wiatr i rozglądał się po całej wsi wypatrując ludzi. Nadaremno! W każdym domu rodzina traktorów. W każdej stajni - traktor. W każdej oborze - traktor jedzący z koryta. W każdym chlewie - traktor napędzany mlekiem.
- Pojadę do Chlewu Pijackiego, może Mosiek jest jeszcze człowiekiem.
Przed karczmą stał traktor z jarmułką i z rozpiętym na karoserii czarnym chałatem. W środku koła była przyklejona filakteria.
- Traktor jest jak kołdra, która przykrywa grzechy Partii i błędy sołtysa - sparafrazował przysłowie swego narodu Mosiek Ciągnikstein.
- Nieeeee !!! - zaryczał jak lokomotywa Pan Sołtys.
Był już wieczór a Pan Sołtys jeździł po całej wsi pełen przerażenia. Okazało się, że w obydwu dopływach Wisły i w Jeziorze zamiast wody płynęła benzyna, a zamiast ryb - części zamienne do traktorów. W Lesie zwierzęta pracowały konstruując nowe traktory, a już gotowe pasły się na łące i ryczały jak krowy. Pan Sołtys spojrzał w niebo i zamiast Księżyca zobaczył ogromne koło od traktora, a w jego środku twarz Bolesława Bieruta. 
- U - huuuu! - nad Panem Sołtysem przeleciał kapiący smarem silnik. 
W krzakach zielono - żółtym światłem świeciły ciężko latające kluczyki i śrubokręty.
- Auuuuu! - zawył z bólu Pan Sołtys - traktor mnie ugryzł. - Istotnie, z budy wyjechał mały traktorek szczekający jak pies. 
Pan Sołtys uciekał przed nim prędko niczym sokół.
- Auuuuuuuu !!! - znowu krzyknął z bólu - wjechałem na jeża i złapałem gumę! - rozpaczał stojąc w miejscu.
Na szczęście jeż przyłożył do dziury swój spiczasty pyszczek i po nadmuchaniu przebitej opony Pana Sołtysa, przylepił do niej plasterek. Pan Sołtys jechał dalej. Zatrzymał się przed Kościołem. Brama sama się otworzyła i ujrzał w niej...
- Nie! To jakiś koszmar! - Pan Sołtys w samych pasiastych kalesonach leżał na trawie przed Kościołem, głośno płakał i krzyczał. Swoim krzykiem obudził połowę wioski. 
- Nieładnie! - gardłował Marian Hiacynt - wprowadził prohibicję, a się spił jak nie powiem kto!
- Nie można kogoś potępiać nie osądziwszy wcześniej - zaoponował Ksiądz Dobrodziej.
Żona ze świecą w ręku nachyliła się nad swoim mężem.
- Bożenka! - wykrzyknął obudzony. - Dlaczego nie jesteś traktorem?
Pani Sołtysowa była zdziwiona, a Marian Hiacynt mruczał pod nosem: ,,Od wódki rozum krótki''. Pół Pawlaczycy nachyliło się nad leżącym Panem Sołtysem. 
- A wy dlaczego nie jesteście traktorami? - Pan Sołtys nadal niczego nie rozumiał.
Dopiero Pani Sołtysowa zorientowała się o co chodzi.
- To był tylko sen - tłumaczyła mężowi - frasujesz się dużo tymi traktorami, więc nie dziwota, że się potem śnią tobie po nocach. To tylko sen... - uspokajała Pani Sołtysowa.
- O jak dobrze! - westchnął z ulgą Pan Sołtys. - Przepraszam za to zamieszanie. Jutro rano Partia da nam przez Towarzysza Pogranicznika prawdziwe traktory. Dobranoc, wszystkie pchły na noc! Państwo Skyjłyccy wrócili do swoich łóżek. Chłopi się rozeszli. Traktor, traktor, traktor!

*

To był uroczysty dzień. Delegacja chłopów, na czele której stali Ksiądz Dobrodziej i Pan Sołtys, kroczyła w kierunku domu Towarzysza Pogranicznika. Proboszcz znał zło powodowane przez komunistów, ale znał też Pana Sołtysa z całym jego uporem. Nie miał złudzeń co do obietnic Partii. Wiedział jednak, że jeśli Pan Sołtys raz wbije sobie coś do głowy, to nie ma potem siły, która mogłaby mu to potem wyperswadować. Tak było właśnie teraz. Ksiądz Dobrodziej postanowił pozwolić Panu Sołtysowi, aby na własnej skórze poznał uczciwość Partii. Nadszedł właśnie kulminacyjny moment uroczystości. W drzwiach domu ukazał się człowiek w białej koszuli z czerwonym krawatem. Był to Towarzysz Pogranicznik.
- A teraz towarzysze, Partia daje wam namacalny dowód swojej dobrej woli budowania waszego szczęścia w nowoczesnym społeczeństwie socjalistycznym! - mówił uroczyście, nie mogąc zegnać złośliwego uśmiechu z twarzy.
- A kiedy dostaniemy traktory? - zapytał się Pan Sołtys z wielką niecierpliwością.
- Już za chwilę, towarzyszu Skyjłycki - wesoło odparł Towarzysz Pogranicznik.
Zagłębił się w domu i po chwili wrócił z jakimś workiem. Z namaszczeniem włożył rękę do worka i wyciągnął zeń ... drewniane zabawki.
- Oto dar Partii! - powiedział dumnie, a Księdzu Dobrodziejowi łzy stanęły w oczach.
Pan Sołtys podziękował i wziął do ręki. Serce mówi mu, aby się cieszył, ale jednocześnie coś każe mu wątpić, że nie jest to prawdziwy traktor. Uśmiechnął się, ale na stronie zwierzył się ze swych wątpliwości Księdzu Dobrodziejowi.



- Coś mi się wydawało, że traktor jest wielki jak stodoła - mówił - a te są takie maciupeńkie, że najwyżej krasnoludki mogłyby nimi jeździć. Czy może one urosną? - zapytał się ufnie.
- Niestety - ze smutkiem odparł Ksiądz Dobrodziej - to nie są prawdziwe traktory.
Pan Sołtys odwrócił się w stronę Towarzysza Pogranicznika. 
- Świniaaaaaa! - wrzasnął jak dziki, po czym chwycił widły i rzuciwszy nimi w Towarzysza Pogranicznika, przygwoździł go do ziemi.
- Za to, że nie szanujesz ludzkiej pracy, będziesz teraz pracował jako kuń!
Tego dnia Pan Sołtys orał pole Towarzyszem Pogranicznikiem zaprzęgniętym do pługa. Co za scena! Z jednej strony cylinder, frak, czerwona muszka, białe rękawiczki, z drugiej biała koszula i czerwony krawat. Wyglądało to jak inscenizacja jakiegoś plakatu propagandowego, a gdyby Mc Carthy to widział, to chyba oczu by nie mógł oderwać!



Gniew Pana Sołtysa szybko przeminął, ale o incydencie ćwierkały nawet wróble na dachu. 
- Uważam, że postąpił bardzo niewłaściwie i autor nie powinien tego opisywać! - ćwierkał jeden wróbel.
- A może ta scena, choć nie jest budującym przykładem do naśladowania, stanowi jakąś alegorię np. powiedzenia: ,,Chłop potęgą jest i basta''? - myślała wróblica.
- Kto ma rozum niech się domyśli - uciął rozmowę bocian, gnieżdżący się na kominie chaty państwa Kwiatków.