sobota, 14 marca 2015

Dzień Świętości Życia - Dyń ov Santyjost' Lyvis

Poniżej z okazji dzisiejszego dnia, chciałbym przedstawić wszystkim zainteresowanym modlitwę w intencji nienarodzonych dzieci, która odmawiam codziennie od 2002 roku: 



,,Panie Jezu, za wstawiennictwem Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością, oraz za wstawiennictwem św. Józefa, człowieka zawierzenia, który opiekował się Tobą po urodzeniu, proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka, które duchowo adoptowałem, a które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady. Proszę Cię, daj rodzicom miłość i odwagę, aby swoje dziecko pozostawili przy życiu, które Ty sam mu przeznaczyłeś. Amen.’’

Relio Kriliatica

,,Ultima Thule na północy i Góra Magnetyczna na południu to dwa punkty wysunięte najdalej na zachód. […] Ultima Thule to wyspa o surowym klimacie, pełno na niej wulkanów. Wyspę tę zamieszkiwały elfy, krasnoludki, olbrzymy (najsłynniejszym z nich był król Trimus), [jednookie] trolle, smoki, gryfy, rusałki (najady i okeanidy), wróżki, czarownice, syreny, morscy mnisi i morscy biskupi, morskie węże i inne istoty. Wśród nich były jednorożce i białe konie o ciemnozielonych grzywach, które potrafiły latać bez skrzydeł. Ludzie dotarli tam w erze dziesiątej. W następnej erze wyspa należała do imperium Kościeja, a jej namiestnikiem był czarny Minotaur, imieniem Byczun (Taurun). Został on zwyciężony przez niewolnika z Valkanicy, Relia Skrzydlatego (Relio Kriliatica), którego wierzchowcem był gryf. Jarzmo Kościejowskie spadło, gdy zły król został pokonany przez Lecha III na lodach buruskiego jeziora Mamir i od tego czasu o tajemniczej wyspie Ultima Thule mówiło się bardzo mało'' - ,,Pieśń o Sowim''.



Ilekroć Kościej nakładał jarzmo coraz to nowym krainom, w całym imperium zapełniały się jeńcami targi niewolników, kopalnie, domy, folwarki, zamtuzy, haremy tyrana i jego dostojników. Valkanicę, noszące tą nazwę od wodnika Bałkana Łobasty ogromne królestwo nad Morzem Rajskim, graniczące z Apapem, Alpenlandem, Krajem Stepów i Puaną, założył Volisław I Belak, syn Nissusa, syna Wiła Sławicza. Kościej ruszył by grabić ową piękną ziemię i tratować ją kopytami swej konnicy. Zadał klęskę jej królowi Apołonowi Vukaszynowi nad niewielką rzeczką Strumicą, po czym zajął stołeczny Vuczy Gardziec. Wtedy to niezliczonych jeńców spalono żywcem w ofierze Čortom lub pognano w pętach na najdalsze kresy Imperium Zachodu – do Nürtu, Altamiry, na Ultima Thule... Pod rządami Kościeja na owej północnej wyspie żyło wielu niewolników – Murzynów z Tassilii, mieszkańców Valkanicy, Britainy, Presnaulandu, Lascoaux, Apapu, Aplanu, Nürtu, Irlandii.... Całe ich kolonie w pocie czoła pracowały przy wznoszeniu kamiennych miast, świątyń i zamków, a niejednego zmorzył głód, czy straszliwy mróz polarnej zimy.




W imieniu Kościeja, władzę namiestniczą nad wyspą sprawował mieszkający w kamiennym zamku Nordborg, Minotaur Byczun o czarnej głowie i białych rogach, który w nozdrzach nosił złote kółko. Kiedyś był człowiekiem; Oyem czy Puańczykiem, co wybrał służbę Carowi Wszechzachodu i w czasie bitwy pod Asenogradem – stolicą Puany, by pokazać swemu panu, jakim jest okrutnym i zajadłym wojownikiem, pierwszemu zabitemu przez siebie wrogowi wyrwał ciepłą jeszcze wątrobę i pożarł ją na surowo. Od tego momentu przestał być człowiekiem, a stał się budzącym grozę Minotaurem. Byczun miał nie tylko ciało, ale i serce potwora. Nikt nie mógł liczyć na jego litość; pożerał on niemowlęta, dziewczęta i chłopców, wielu ludzi złożył na ołtarzu Rykara i innych Čortów.



Przeciw Byczunowi powstali Tassilijczycy pod wodzą Bambulosa z Bajadorska. Opuścili swe czworaki, gdzie dozorcy okładali ich batogami i umykając pogoni osiedlili się w prastarym, zbudowanym jeszcze przez trolle, Labiryncie, skąd organizowali wypady, w czasie których zadali liczne straty wojskom imperialnym i nawet zdobyli chorągiew namiestnika, przedstawiającą czarną głowę byczą na polu srebrnym. Niestety Byczun srodze pomścił ową klęskę na tych Tassilijczykach, którzy z różnych powodów zostali w czworakach. Bambulos (Vamvulos) walczył nieustraszenie i spędzał sen z powiek samemu Kościejowi, królującemu w Presnau i widzącemu powstanie w kryształowej czaszce, lecz przeraźliwa, sypiąca góry śniegiem zima położyła kres życiu załogi Labiryntu. Wszyscy wojownicy Bambulosa – waleczni synowie palonej Słońcem Afryki zginęli wśród trzaskającego mrozu i zadymki, a Byczun odetchnął.
Minęły lata i starożytny Labirynt stał się schronieniem innej grupy powstańców, którymi dowodził Svanterog znad Nemany. Powiadano o nim, że kiedy jeszcze żył w Orlandzie w prowincji Korś, na jakiś czas został razem z siostrą zaklęty w wilka, lecz z pomocą Dziewanny Medeiny – Meże Mate, oblubienicy Boruty – Wielkiego Medeinosa, i Svanterog i jego ukochana siostra Żemininka odzyskali ludzką postać. Choć Orland nie należał do pierwszego imperium Kościeja, rodzeństwo zostało schwytane przez wrogie Korsi plemiona z innej orskiej prowincji – Letygoły. Brat i siostra zostali sprzedani na targu w Asgardzie – stolicy podbitego przez Kościeja Nürtu, zaś Sven Halebard – wysłannik handlowy Byczuna kupił ich i zakutych w dyby sprowadził na Ultima Thule. Plemię Korsinów nade wszystko umiłowało wolność i nawet swym suzerenom – królom Orlandu z najwyższą niechęcią uiszczało dań w korze drzew i miotełkach; było to bowiem plemię bardzo biedne, choć dumne. Matka rodzeństwa nie przeżyła morskiej podróży, zaś po dostaniu się na Ultima Thule, Svanterog posłyszawszy o Labiryncie, zorganizował ucieczkę z czworaków. Uciekł nocą, razem z siostrą i garstką rodaków, a sporządzoną potajemnie włócznię zatopił w tłustym brzuchu ścigającego ich dozorcy czworaków, podobnego do niedźwiedzia, czarnego potwora – chimiseta Nundy Dżamala z Tassilii. Uciekinierzy okryli się sławą u innych niewolników i rychło do Labiryntu poczęli zbiegać następni; od mieszkańców Altamiry do Aplańczyków. Svanterog ujął ich w kluby żelazne i utworzył z nich wojsko, które zadawało ciężkie straty siłom Byczuna. Na takiej to Ultima Thule urodził się syn niewolników z Valkanicy, imieniem Relio (Relius), którego w pieśni i w kronice nazywano Skrzydlatym, lub Rycerzem z Gryfem.

*

Nastała wiosna i w miłym sercom Enków i ludzi blasku Słońca poczęła się topić zalegająca na Ultima Thule gruba warstwa śniegu, a jeszcze grubsza tafla lodu ścinająca ocean At – Azalath z hukiem popękała w wielu miejscach. U stóp wygasłego wulkanu leżała mała osada niewolników z Valkanicy przez nich samych na cześć Żweruny zwana Suczymgródkiem (Suczyjgradek), zaś przez Nürtyjczyków – Houndagard. W wioseczce tej, pracującej na potrzeby dworu Byczuna, od urodzenia do siedemnastej wiosny życia żył Relio, syn Prelimira i Geleny. Jeden z największych bohaterów Valkanicy, spotkanych przez Trajka w Strażnicy Południa, jako pacholę nie wyróżniał się spośród swoich rówieśników. Tej wiosny jak zawsze pomagał swemu ojcu siać, a karbowy chodził z batogiem między niewolnikami. Relio rzucając w ziemię ziarna wąsatego jęczmienia ujrzał w bruździe cichutko popiskujące pisklę sępa. Zdziwił się tym widokiem, bo w owych czasach sępy morskie zakładały gniazda na stromych wybrzeżach Ultima Thule, nie zaś w głębi owego lądu. 



,,Wielu wierzy, że samice sępów do wydania potomstwa nie potrzebują nasienia samców, jeno zapładnia je wiatr'' – Kosa Owinniczew ,,Animalistyka''. Relio zlitował się nad rzuconym z dala od gniazda pisklęciem i czym prędzej, by srogi dozorca nie widział, schował je do kieszeni sukmany. Ledwo siew się skończył, chłopiec umieścił ptaszka w kącie swej izdebki i choć w jego chacie się nie przelewało, próbował go karmić; na szczęście by to robić nie musiał zakładać przypominającej ptasią głowę rękawicy. By zdobyć mięso dla małego sępa, zbierał ochłapy z rzeźniczych jatek, prosił szczurołapów o ciała zabitych przez nich szczurów, a nawet próbował podkradać psom dozorców – gdyby jego ojciec, Prelimir wiedział, że jego syn tak naraża się na śmiertelne pogryzienie, zbiłby go pasem poniżej pleców. Relio opiekował się pisklęciem sępa przez pięć dni. Piątego dnia nie mógł g nigdzie znaleźć. Gdy szukał ptaszka pod łóżkiem, usłyszał donośny krzyk jakby orła. Czym prędzej wyszedł spod łóżka i ujrzał w swej izdebce, dzielonej z bratem i dwiema młodszymi siostrami, wspaniałego białego gryfa.




- Witaj Relio, synu Prelimira – przywitał młodzieńca gryf o złotym dziobie i szponach. - Nie poznajesz mnie, a przecież jestem owym pisklęciem sępa, którym się zaopiekowałeś, za co Agej ci wynagrodzi.
- Kim jesteś, panie? - spytał zdziwiony i przestraszony Relio.
- Jam Teost; Wcielony Swaróg, którego w mieście i prowincji Skifitanii nad Morzem Smoły w Orlandzie przedstawiają jako białego gryfa. Oto nadchodzi koniec Byczuna i Kościeja, czas twego powrotu na ziemię ojców, czas ofiary, cierpienia, przygód i sławy. Junacki szlak wzywa cię, byś nań wstąpił – oznajmił Teost – gryf.
- To nie jest dla mnie, panie – opierał się Relio. - Urodziłem się niewolnikiem i wraz z mym skonem wszelka pamięć po mnie zaginie.
- Nie, nikt nie rodzi się do niewoli, małości i strachu – zaprzeczył biały gryf. - Twój ojciec wykuje dla ciebie miecz, a ty udasz się do Labiryntu, by złamać jarzmo narzucone Valkanicy. Gdy będziesz się potykał ze sługami Kościeja, nie bądź jak oni. Pod żadnym pozorem nie skrzywdzisz dziecięcia ni niewiasty, świętością będzie dla ciebie jeniec, ani nie będziesz rabował. W przeciwnym razie odwrócę się od ciebie i wpadniesz w ręce sług Kościeja.
- Panie – mówił Relio – jeśli ja zbiegnę do Labiryntu, co stanie się z moim ojcem i matką, siostrami, bratem i innymi bliskimi moimi? Przecież Byczun ich zabije!
- Poproszę Ławora i Ławrę, co strzegą niewolników, by ich osłonili – zapewnił gryf.
- A możesz panie, roztoczyć opiekę również nad moimi przyjaciółmi; Ivą i Iovą wraz z ich zadrugami? - nieśmiało pytał Relio.
- Mogę – odparł Enk – gryf, zaś młodzian zdobył się na odwagę i poprosił jeszcze o ocalenie całej swojej osady, na co Teost się zgodził.
- Pamiętaj, Relio – rzekł biały gryf skifitański – nie jesteś już nahlebnikiem (niewolnym), lecz valkanickim rycerzem. Musisz przeciwstawić swe męstwo i szlachetność tchórzostwu i podłości, a pomnij, że na twą walkę patrzeć będzie Agej z wszystkimi Enkami – po tych słowach gryf zrobił synowi Prelimira znak na czole, po czym rozpłynął się jak mgła.
Od tej przygody, o której Relio nikomu nie powiedział, minął miesiąc wypełniony znojną pracą i krwią spływającą spod bicza dozorcy. Młodzieniec niemal już zapomniał o słowach gryfa, gdy któregoś późnego wieczora, jego ojciec w tajemnicy przed wszystkimi, pokazał mu wykuty potajemnie, wspaniały miecz.
- We śnie ukazał mi się Teost jako biały gryf z dalekiego Orlandu – tłumaczył Prelimir i zapowiadał, że przez ciebie przyjdzie klęska na wasali Kościeja. Bierz ten miecz, synu i jeszcze tej nocy uciekaj w stronę Labiryntu. Macierz upiekła ci chleb na drogę. Uciekaj czym prędzej i niech ci Agej zapali gwiazdę jako lampę na drogę – Relio niemal płacząc opuszczał z ojcowskim błogosławieństwem rodzinną chatę, a jednocześnie coś cieszyło się w nim, że wreszcie zapłaci Minotaurowi za jego okrucieństwo. Szedł przez pogrążoną w mroku i mgle osadę, nie bardzo wiedzieć gdzie szukać Labiryntu. Prawdę mówiąc, odkąd przestał być dzieckiem, uważał wszelkie szeptane z lękiem opowieści o Labiryncie, Bambulosie i Svanterogu za bajki. Choć tego nie wiedział, nad nim unosił się biały gryf – Teost. Osłaniał junaka obłokiem gęstej mgły, aby wilczury, wilki, hieny północne i inni słudzy namiestnika Byczuna nie spostrzegli jego ucieczki. Nocami Relia prowadził kolorowy ognik, niby elf, albo maleńka gwiazdka spadła z nieba, zaś za dnia biały gryf sam towarzyszył swemu wybrańcowi (łotkip). Choć dzika, usiana gejzerami okolica była siedliskiem krwiożerczych smoków i trolli, żaden z nich nie ważył się napaść na ludzkie dziecię, pozostające pod opieką samego Teosta. Relio poczuł się szczęśliwy.

*

Byczun zakładał do walki sporządzoną przez Čorty kolczugę i pozłacane nagolenniki. Na piersi nosił ryngraf z herbem Imperium Zachodu: srebrną czaszką trupią na polu czarnym. Był szary, pochmurny dzień, kiedy Minotaur – namiestnik, graf Onyksowego Tronu zasiadł przy dębowym stole razem ze swymi doradcami i wojewodami. Potwór obgryzał udko dziesięcioletniego chłopca, popijał ze srebrnego kruża krew siedmiu młodych dziewic i obmyślał jak pognębić swych wrogów.
- Przeklęty Szwintorog (inna wersja imienia Svanterog) wciąż ukrywa się w Labiryncie – mówił setnik Krasa z Tynavy; banita z Oylandu. - Ów szczur siedzi tam bezpiecznie, bo my nie umiemy sforsować Labiryntu, nie błądząc w tych zakrętasach, a co gorsza nie umiemy tych prastarych murów zburzyć. W grę nie wchodzi nawet wzięcie starożytnej twierdzy głodem, bo zbiegłe raby skądś czerpią mnóstwo zapasów. Nie pomagają wreszcie srogie kary dla schwytanych zbiegów i tych co im pomagają, jeno stale rośnie u nich zapiekła nienawiść do nas i do najwspanialszej władzy Wielkiego Kościeja – zakończył swą mowę Oy.
- Svanterog, po tysiąckroć przeklęty syn suki, sukcesor czarnucha Bambulosa – zabrał głos tysiącznik Pabel, syn żercy, pochodzący z tej części Bliskiego Zachodu co graniczyła z Oylandem – pod stanicą krasną ze złotym znakiem kras trzymanym przez dwa gryfy srebrne, rok w rok, czarnoksięską mocą Ognistego Ageja zadaje nam klęski. Ostatnio rozbił hufce Imperium pod Durnem, u stóp czynnego wulkanu Bredy i w pobliżu wielkiego gejzeru Butterbaden. Jego wojownicy są zażarci niczym lwy z Tassilii czy jaskiń Ojcowa, walczą przednią bronią pod rozkazami wojewodów – wiedźmiochów (czarowników). Wśród nich – dodał po chwili milczenia Pabel – wielki lęk wśród wiernych Kościejowi budzi niejaki Relio Kriliatica (Skrzydlaty) z osady Suczygródek. W bitwach towarzyszy mu biały gryf, którego zbiegli nahlebnicy głupio nazywają Teostem – Minotaur ryknął dziko słysząc to imię. - Gryfa tego nie imają się zatrute strzały, ani włócznie – on osłania syna niewolników przed należną mu karą. Grożny jest ten Relio Valkanicki, bo nawet niektórzy z naszych go miłują, bo zawsze oszczędza jeńców i rozbrojonych wrogów – Minotaur znów zaryczał, tym razem wypowiadając sprośne słowa.
- Niech nas broni Rykar z wszystkimi Čortami, gdyby Świński Róg miał nas dostać w swe ręce – rzekł dziesiętnik Duszan Drewlenko z pogranicza Valkanicy i Puany.
- Muuu! Jesteście zady wołowe, skoro przez tyle lat nie zdołaliście unicestwić jednego parszywego buntownika! - Minotaur ryczał donośnie niczym tur, aż trzęsły się ściany pałacu.
Kością udową dziecka rozpędził na cztery wiatry swych dowódców, a ci rozcierając pokaźne guzy, uciekali w popłochu i w myślach przeklinali krewkiego namiestnika. Byczun ciężko opadł na Onyksowy Tron. Chwilę podumał, po czym osiodłał swego karego konia Zmora – Duszytiela, zagłębił srebrne ostrogi w jego bokach, po czym pognał ku owianemu grozą, pełnemu wielkich skał o dziwnych kształtach uroczysku Tjerena. W miejscu tym zwanym Mroźnym Čortieńskiem, Wichrowym Piekłem czy Kamiennym Grobem, poświęconym przez Kościeja na sprawowanie przeklętych obrzędów ku czci Čortów; Farela i Przegrzechy, od dnia podboju wyspy mieszkał czarny wołwch Kuźwa (Cusva, Cusova). Teraz był to starzec, któremu porywisty wiatr rozwiewał siwą brodę i powłóczyste szaty w barwach kiru. Siedział na nagiej skale, pogrążony w rozmyślaniach, gdy z zadumy wyrwał go dźwięk bawolego rogu. Kuźwa otworzył oczy i ujrzał obok siebie Minotaura Byczuna, z pianą na byczej mordzie.
- Słucha klecho – ryknął potwór – w imię Kościeja Nieśmiertelnego masz sprawić, by przed upływem tygodnia, korskie pyje, Żemi... coś tam, porwał smok, bo ty mocą Rykara rozkazujesz smokom? - czarny wołwch kiwnął głową. - Niech jednak gad nie zabije jej, lecz przyniesie żywą do mego zamku, bo jako siostra wodza powstańców Svanteroga, będzie zakładniczką. Oto zapłata – Byczun rzucił czarny mieszek pełen złotych monet z trupią główką – godłem imperium. - Pomnij klecho z Salicy, że jeśli spartaczysz robotę, to chociaż jesteś stary i kościsty, zjem cię, lub rzucę moim trójgłowym psom z Afryki. Sława Czarnobogu! - zawołał namiestnik wsiadając na obolałego od kłucia ostrogami konia.
- I Kościejowi sława! - odpowiedział pustelnik nisko się kłaniając i trzymając ręce skrzyżowane na piersi.
Kiedy Byczun groził, nigdy nie rzucał słów na wiatr. Czarownik czym prędzej począł kamłać straszliwe zaklęcia, pić wódkę grzybówkę uwarzoną z czerownych muchomorów, założył maskę borsuka z porożem jelenia i skrzydłami białego sokoła z herbu Aplanu, tańczył wkoło do upadłego, kaleczył się mieczem i włócznią, usiadł na wypchanej gęsi niczym szamani z Krainy Białych Pól i tak czynił przez kilka dni, a srogi Minotaur się niecierpliwił. Wreszcie czwartego dnia nad uroczyskiem Tjeremą zebrały się ciemne, brzemienne ulewą chmury. Rozległ się łopot skórzastych skrzydeł i z chmury zleciała wielka jak dwa konie smoczyca Karwia (Carviya), którą korska czarownica Ragana (Rahana) wyhodowała z koguciego jaja niczym bazyliszka. Dodać należy, że owa Ragana była tą samą czarownicą, co drzewiej zamieniła Svanteroga i jego siostrę w wilki.




- Czemu mnie wzywasz z Zaziemskich Jaskiń, synu Novalsa? - groźnie spytała turkusowa, zionąca ogniem gadzina, unosząca się na błoniastych skrzydłach.
- Córko Rykara, leć do Labiryntu i schwytaj Żemininkę, siostrę Svanteroga, a całą i zdrową zanieś do zamku namiestnika. Na płomienie z paszczy Rykara; spełnij wolę Dzierżącego Mandat Kościeja! - smoczyca usłyszawszy kosmatymi uszami rozkaz Kuźwy wpełzła na burzową chmurę i wiosłując ogonem popłynęła po bezmiarze trupio – sinego nieba ku siedzibie insuregentów.
Żemininka, panna o piękności księżniczki Maiki, czy leśnej Devany, radująca oczy czarnymi jak pkieł i miękkimi jak kitajka kręconymi włosami, sięgającymi ramion, mieszkała w Labiryncie wraz z innymi zbiegłymi z niewoli kobietami; siostrami i żonami powstańców walczących pod stanicą jej brata Svanteroga. Niewiasty owe, którym Żemininka przewodziła, usługiwały wojownikom z Labiryntu; prały, gotowały, leczyły rannych i chorych, a niektóre nawet jak Kolica, Timisa i Molada, brały udział w walkach. Tego dnia Żemininka wraz z młodszą od siebie Mazą znad Visany opuściła mury twierdzy. Dzień był wietrzny, ale całkiem ciepły jak na Ultima Thule. Wokół Labiryntu kwitły niezapominajki; modre jak oczy Mokoszy. ,,Jak bardzo chciałabym w taki dzień zapomnieć o wojnie i pomyśleć, że znów jestem z bratem na Korsi'' – rozmarzyła się Żemininka, lecz wojna nie dała o sobie zapomnieć. Nad pełną niebieskiego kwiecia polaną pojawiła się ogromna, szara chmura. Znienacka, tak jak lewart rzucający się z drzewa na zdobycz, na jedną z panien runął wielki, skrzydlaty jaszczur. Żemininka krzyknęła przerażona, gdy smok zacisnął na niej szpony, nie uszkadzając skóry, ani nawet odzienia i uniósł w powietrze. Maza w obronie swej przyjaciółki napięła łuk i wycelowała w miękki jak ciało ślimaka brzuch smoka, lecz nie zdążyła posłać weń śmiercionośnej strzały. Smoczyca ze świstem machnęła kolczastym ogonem jak biczem, łamiąc łuk w okrwawionych rękach dziewczyny i obalając ją na ziemię. Maza płakała długo i żałośnie, gdy załopotały skórzaste skrzydła i smoczyca Karwia z wijącym się łupem w szponach poleciała w stronę zamku Byczuna. Doradcy namiestnika radzili by zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami zachował siostrę Svaneteroga przy życiu jako zakładniczkę. To samo zalecał lubieżny Kościej, który utrzymywał kontakt z najdalszymi kresami swego imperium mocą zaczarowanej, kryształowej czaszki. Żemininka miała być kartą przetargową, mającą skłonić powstańców Svanteroga do opuszczenia Labiryntu i złożenia broni, by administracja imperialna, za przykładem Kościeja łamiąca wszystkie układy, mogła ich powbijać na pale, ukoronować rozpalonym żelazem, czy nagich włóczyć w beczkach z powbijanymi mieczami. Jednak piękno zakładniczki odebrało resztki rozumu i tak już głupiemu i zapijaczonemu Minotaurowi. Byczun na szalonej z przerażenia dziewczynie wielokrotnie zaspokajał swą bydlęcą żądzę, a gdy mu się znudziła, wyrwał jej czyste serce na ołtarzu Rykara, a z jej sponiewieranego, lecz wciąż pięknego ciała kazał ugotować w wielkim kotle zupę, którą zjadł. W oczodoły czaszki dziewczyny z rozkazu namiestnika wprawione zostały dwa przecudne szmaragdy, zaś samą czaszkę Byczunowy posłaniec rzucił pod nogi Svanterogowi; bratu umęczonej Żemininki ze słowami: ,,To mówi Taurun Minotaurus, namiestnik Imperium Zachodu na Ultima Thule: Taki los czeka wszystkich, co nie kochają władzy Kościeja''. Svanterog zawrzał okrutnym gniewem i poprzysiągł pomścić siostrę. Odtąd jeszcze gorliwiej zadawał straty hufcom imperialnym, zaś Byczun szalał z wściekłości i podejrzane o sprzyjanie powstańcom osady topił we krwi i równał z ziemią, aż nazwano go Wieszającym. Namiestnik zalesiał wyspę palami ubranymi w ciała aż do wielkiej bitwy u stóp wzgórza Sconeberg.

*

Hufce niewolników, zbrojnych w obsydianowe miecze, tarcze ze skóry smoka, krabba, czy tarandy, skradzione widły, cepy i siekiery, oraz sieci, śpiewając hymn na cześć świętego znaku kras, którym w erze dwunastej wymieniali się Ilja Muromiec i Światogor, opuściły chłód i mrok Labiryntu. Jedni z walczących o swą wolność nahlebników szli do boju pieszo, inni, a wśród nich Svanterog szyli z łuków zasiadając na grzbietach dzikich, białych koni i jednorożców. W ręku Relia Skrzydlatego srożył się miecz żelazny, a imię jego Ostroń. Junaka nie odstępował święty, biały gryf skifitański, a siedzącego na swym grzbiecie prowadził do zwycięstw. Svanterog dowodził z grzbietu białego jednorożca Alfarhondasa (,,Rumaka Elfów''), jego bronią były miecz Wilk i maczuga Młot Korsi; ciężka jak dwa dziki, borsuk i bóbr. Tylko sam Svanterog, noszący kolczugę wzmocnioną zaklęciami Żemininki i starej czarownicy Thorbjorgi z Nürtu, mógł unieść ową potężną buławę. Jego mleczny brat i najlepszy po siostrze przyjaciel Warsz Aytanus znad Visany dowodził hufcem jeźdźców na białych koniach o ciemnozielonych grzywach, które umiały latać nie mając skrzydeł. Warsz i jego wojownicy wybornie strzelali z łuków; przeraźliwe straty zadali wojskom imperialnym, w czasie bitwy okrążyli i uśmiercili gradem strzał smoczycę Karwię, co porwała Żemininkę, a także smoki Lodonosa i Gradonosa. Chorąży powstańców dzierżył stanicę swego wodza – złoty znak kras i dwa gryfy srebrne na polu krwawym. Minotaur Byczun gotował się by stanąć pod Sconebergiem już od trzech dni. Wstyd zasłaniał przepaską ze skóry chimiseta – postrachu Murzynów, uzbroił się w obsydianowy miecz Zarzynacz i maczugę Pięść Władcy, ważącą tyle co słoniątko. Jedynie sam Byczun mógł walczyć taką buławą. Minotaur dowodził z grzbietu swego karego rumaka. Pod trupią stanicą imperialną zgromadziły się pułki konnicy w pancerzach żelaznych i skórzanych, piechoty zbrojnej w kopie, miecze i szable z ości wielkich ryb, pomocnicze oddziały smoków, ał i ażdach, Minotaurów, miejscowych, jednookich trolli, chimisetów z Tassilii i wielogłowych psów. Po stronie Byczuna walczył olbrzym z rodu pysznego króla Trimusa, paru karłów aż z Ułan – Raptor, a nawet trzech czy czterech Korgołowców z Pomerlandu Okidentalnnego. Pod stanicą Kościeja walczyli nawet wojownicy w rydwanach ciągniętych przez konie, a niekiedy nawet przez włochate nosorożce północne. Obie armie stanęły naprzeciw siebie u stóp wzgórza. Byczun zrazu zwlekał z rozpoczęciem bitwy. Na jego znak, przed obliczem Svanteroga stanął rycerz Flins Lew z ogromnym mieczem, który rzucił pod nogi wodzowi powstania.
- Namiestnik naszego pana, Kościeja Nieśmiertelnego, daje wam wspaniałomyślnie, wam – zbuntowanym rabom, ów miecz, bo widzę, że broni macie mało – wojownicy zawrzeli gniewem na te zuchwałe słowa, a młoda Maza nawet napięła łuk, lecz przed wystrzeleniem strzały powstrzymała ją inna wojowniczka – Timisa z Kraju Stepów. - Wiedzcie, nahlebnicy nieużyteczni, że na tym kończy się wspaniałomyślność naszego pana o wielkich rogach i gdy rozbijemy was w pył, sępy i kruki rozdziobią wasze zwłoki, a ci co przeżyją, będą zazdrościć tym co pomarli – Relio za te słowa, puściłby posła bez odzienia, ręki i języka, lecz Svanterog postąpił jak prawdziwy wódz wolnych ludzi.
- Powiedz Wieszajowi, że mieczy mamy dosyć, a i ten przyda się, by ściąć z karku rogatą, czarną głowę – Flins Lew wrócił do obozu jak niepyszny.
Przed armią namiestnika szła gromada czarnych wołwchów, wśród których był Kuźwa z uroczyska Tjereny. Kapłani Rykara i innych Čortów wyli jak wilki, fikali koziołki i połykali płomienie niby Ogniożercy z wyspy Żary. Svanterog i towarzyszący mu kapłan Świetlik, co bywał w pałacu arcykapłana rumskiego, wzywali opieki ze strony Ageja, Mieczysława, prosili też Teosta – Gryfa, by uchronił niewolnicze hufce przed losem straszniejszym od śmierci. Pułki imperialne po złożeniu przez Byczuna ofiary z pożartego żywcem czarnego jagnięcia, odśpiewały budzący grozę, podobny ryku niedźwiedzia z jaskiń Ojcowa hymnu do Rykara, w którym padały słowa: ,,Pan Wielki, a Nieśmiertelny, Kościej naszym Prowadierem''. Wojska Svanteroga sławiły hymnem miłosierną Mokoszę Miłującą Ludzi, Osłodę Niewoli, Kojącą i Gojącą, Macierz Sobotniej Góry oraz rodzeństwo Ławora i Ławrę, którym Agej nakazał opiekę nad cierpiącymi niewolę.
- Za Teosta i wolność! - Svanterog dał znak do boju i rozpoczęła się największa bitwa w dziejach Ultima Thule.
Svanterog jak przystało na wodza walczył w pierwszym szeregu, zaś tchórzliwy Minotaur chronił się za plecami swych wojowników. Strzały z łuków Kolicy i Mazy kładły pokotem zbrojne w kamienne topory i maczugi trolle jednookie. Niewolnicy z Aplanu, widłami i cepami zabili dwa nosorożce północne ciągnące rydwany, po czym zabili w zaciętym boju jeźdźćów. Warsz, mleczny brat Svanteroga został przez dwie ażdachy z Valkanicy zasieczony szablami; wcześniej przebił włócznią o gwiezdnikowym grocie smoka Nosza (Noša). Prelimir, ojciec Relia, co ostatnio przyłączył się do powstańców, potykał się z wojskami batalionu ,,Macioł''. Tworzyły go leśne Čarty – ludzie o kozich głowach. Prelimir ubił sporo synów Čarcicy o piersiach do kolan, lecz Koziogłowcy otoczyli go kołem i już wyciągnęli swe ogromne łuki. Prelimir widząc bezcelowość dalszej walki, padł na kolana i począł zanosić modły o przyjęcie go do Nawi Jasnej. Nie dane mu jednak było zginąć. Na białym gryfie nadleciał Relio. Koźle głowy poczęły spadać jak ulęgałki, a niedobitki Čartów z żałosnym beczeniem, salwowały się bezładną ucieczką. Po uratowaniu ojca, Relio poleciał dalej, aż spostrzegł donośnie ryczącego dla dodania sobie animuszu Minotaura Byczuna. Gryf podleciał w jego stronę i swą mocą wcielonego Swaroga sprawił, że pękły miecz, tarcza, maczuga i kolczuga namiestnika. Jego koń Zmor – Duszytiel nie chcąc dłużej służyć złemu panu, stanął dęba i obalił Minotaura na skalistą ziemię. Biały gryf otworzył dziób i rzekł do swego wybrańca:
- Oto twój wróg został wydany w twe ręce. Uczyń mu tak jak przystoi, aby uczynił to prawy witeź – Relio zsiadł z grzbietu gryfa, podszedł do obolałego i posiniaczonego potwora. Złapał jego rogi i z wielką siłą odłamał je, po czym wraz z gryfem – Teostem znów wzbił się w powietrze, by gromić sługi Kościeja.
Panika stoczyła pułki imperialne niczym robak, a niewolnicy zadali klęskę swym panom. W czasie tej bitwy Svanterog odnalazł leżącego wśród poległych Byczuna i na tę chwilę zapomniał o wspaniałomyślności jaka powinna cechować junaków i witezi. Gdy ujrzał powalonego Byczuna, co pożarł jego siostrę, zawył jak Neur, a następnie żelaznym mieczem, który przed bitwą wręczy jego armii Flins Lew, przeszył serce poczwary, a następnie ściął jego byczą głowę, tak jak łotrowski Wieszaj na to zasłużył. Tak Ultima Thule została wyzwolona; zewsząd poznikały trupie flagi i ołtarze Čortów, a wiele lat po tym wydarzeniu, obok pola bitwy ludzie zbudowali gród, który nazwali Sconebergą. Tymczasem Kościej widział całą batalię w kryształowej czaszce i nie posiadał się ze złości. On sam brał udział w bitwie na drugim końcu Europy, a była to najważniejsza bitwa ery jedenastej.

,,W kraju Burus stały dwie armie. Obie pływały w śniegu i obecni byli dwaj przywódcy; Lech III i Kościej wezwany przez posła do stoczenia boju na północy. Oba obozy leżały naprzeciwko siebie, po obu stronach jeziora Mamir skutego lodem i przysypanego grubą warstwą białego puchu. Już trzeci dzień przeciwnicy koczowali na brzegach, czekając na rozpoczęcie walki. Nikt nie chciał być pierwszy.
- Czuję, że coś knuje – podejrzewał Kościej – i, że im szybciej uderzę, tym szybciej go pokonam. Nie chce rozpoczynać bitwy, bo czekając zwiększa swoje siły. Uderzeniem odbiorę psubratu możliwość gromadzenia posiłków! - przemawiał na naradzie wojennej, a Mięsojad i Uszak jak zawsze mu przyklasnęli. Również generałowie Lecha III nie rozumieli sensu czekania. Król jednak nie znosił sprzeciwów. Wtem ze wschodem Słońca ujrzano imperialną armię z samym królem na czele, przeprawiającą się przez zamarznięty Mamir. […] Prowadząc swych wojowników, Kościej nie zwracał uwagi na podejrzane skrzypienie gruntu. Tymczasem Lech III obserwował go, siedząc na grzbiecie swojego jednorożca. Armia aplańska, w której byli też Oyowie, Oxiowie, czyli ludzie z foczymi głowami, Wydrzanie i Orowie, wśród których byli książęta Wieńczesław i Kylnem z Małego Młyna, nie wychodziła naprzeciw najeźdźcom, a nawet jakby zaczęła się cofać.- Spieszcie się, aby ich zniszczyć! - wrzasnął Kościej i pognał galopem na swym wierzchowcu. Jego przeciwnik wciąż grał na zwłokę. Nieoczekiwanie oczy [rusałki] Ruty zaświeciły niczym pochodnie i uderzywszy piętami swego przyjaciela po kudłatych bokach, skłoniła go do skoku w dal. Tuman śniegu wzbił się w górę niczym pióra, coś chrupnęło i na miejscu niedźwiedzia i rusałki ukazała się ogromna fala.
- Nasz król to ma łeb! - wykrzykiwali żołnierze. - Zamierza wprowadzić Kościeja w pułapkę. Po chwili lód pękł w innym miejscu i wodny niedźwiedź z miną zbesztanego psa wyprowadził Rutę na ląd. Zima była jeszcze wczesna i lód nie był jeszcze gruby, za to systematycznie pękał w wielu miejscach, aż w końcu wojsko Kościeja zauważyło zagrożenie. Król spiął swojego czarnego jednorożca, a ten stanąwszy dęba wpadł w wodę niczym roślina ściągnięta przez pewne zwierzątko z Sonoru. Grozę sytuacji potęgowały zachęcone perspektywą żeru ryby. Oto z lodu wyłania się paszcza wielkiego jak smok szczupaka, w której zginął jakiś człowiek razem z koniem. Żołnierze po obu stronach z przerażeniem kontemplowali widok wielkiego jak wieloryb płetwal błękitny suma, który zjadł właśnie wojaka i wyskoczył z wody, a z jego śliskiego cielska kapała lodowata ulewa. 'Ciekawe czy w Synarze takie bestie nie biłyby się z [rakiem] Estinusem'?- myślała Tatra. Kiedy sum wpadł do jeziora, ludzie i konie czuli się jak gąbki.
- Ty będziesz ich tylko leczyć, ale wyłowieni zostaną przez moich braci i siostry – mówiła Ruta powstrzymując Tatrę przed wyłowieniem tonących z pełnego potworów akwenu.- Gloriya alden Leien ov Tyjen1! - powtarzało całe Burus, a poprzednia, zła sława króla poszła w niepamięć.
Imperium Kościeja się rozpadło, a on sam został uwięziony w podziemiach zamku zimującej królowej Betel – Gausse'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.

Po śmierci Minotaura Byczuna i rozbiciu jego wojsk, powstańcy zajęli zamek namiestnika i ogłosili Svanteroga królem Ultima Thule. Krótkie było jego panowanie. Następnego lata przypłynęły statki z kontynentu, niosąc radosną wieść o klęsce i uwięzieniu Kościeja. Wtedy to niemal wszyscy byli niewolnicy opuścili Ultima Thule. Svanterog udał się na rodzinną Korś, zaś Relio wraz z ojcem i białym gryfem pożeglował ku nigdy nie widzianej a umiłowanej Valkanicy, na której tronie zasiadał król Miłosz III. On sam jak i jego poddani z wielkim zainteresowaniem słuchali opowieści o czynach Rycerza z Gryfem i jego towarzyszy broni, zaś niejedna panna pragnęła być żoną Relia, syna Prelimira. Dzięki zwycięskiemu królowi Aplanu, cały Szafirowy Ląd Europy radował się pokojem, nie trwało to jednak długo. Orscy książęta Wieńczesław i Kylnem z Małego Młyna podstępem uwolnili Kościeja z zamku królowej – ropuchy Betel – Gausse, a ów dygocząc żądzą zemsty, zgotował Europie nowe udręki....

,, […] Na łące płonęło ognisko, przy którym siedzieli Kościej, książęta Kylnem i Wieńczesław, oraz jakiś groteskowo wyglądający chłopiec; miał ciało dziecka i twarz brodatego starca. Był to krasnolud z Dalekiego Zachodu.
- Wypijmy na pohybel Wiłkokukowi i innym Enkom! - Kościej maczał sine wargi w piwie. Następnie zwrócił się do zdradzieckich arystokratów.
- Widzę, że szczere z was żołniry i terrorem waszym mógłbym klęskę pomścić! A twoje imię jest?- Moje imię jest Ixmarg, albo Iżmargł – powiedział brodaty chłopiec – i muszę powiedzieć, że skoro władzę twoją obalono zbrojnie, odzyskać ją musisz pokojowo.- Co ?!!! - zawył Kościej, a z nim książęta.- A tak – potwierdził krasnolud. - Twoja władza musi realizować się stopniowo. Potrzebny jest marsz przez instytucje; zatrzyjmy granicę między dobrem a złem we wszystkich wspólnotach. Rodzina za rodziną, gród za grodem, państwo za państwem, aż cały świat legnie u stóp twoich. Twoja chwała przez instytucje przejdzie i wszystko zatruje – Kościej słuchał oczarowany.- Terror to dobra rzecz – zaoponował Wieńczesław.- To go realizuj – westchnął Kylnem. - Sam lubię zabijać.- Czy możesz mi pokazać drogi Ixmargu jak odbywa się marsz przez instytucje?- Nąpkś! Nopokoś! - zawołał krasnolud na sępa, a ten usiadł na piersi leżącego na trawie związanego dziecka. W jego kierunku przyleciał biały bocian z klekotem 'Bandyci'!, chcący ratować jeńca, lecz Wieńczesław skręcił ptaku kark. Tymczasem przerażone oczy dziecka widziały sępi dziób zanurzający się w nosie. Chłopczyk krzyczał, zaś sęp miał dziób we krwi. Wreszcie krzyk zamarł, a łzy przestały lecieć. Ptak szarpnął i z dumą pokazał wyrwany zwój mózgu. Po chwili dziecko wstało i oddało hołd Kościejowi.- Wyżeranie mózgów daje lepsze efekty niż wyżeranie serc – mentorsko orzekł Ixmarg. Tymczasem w lesie sójka i wiewiórka przekazały mrożące krew w żyłach wiadomości sroce, popielicy, żubrowi i reszcie zwierzyny. Kiedy [biały orzeł] Tinez przybył na łąkę, mający wyżarte mózgi mieszkańcy wioski rzucali w niego kamieniami i przeklinali go. Zewsząd dawały się słyszeć okrzyki: 'Gloriya alden Costen – Lemurus, Ixmargus, Kylenemus ad priniceps Stefanus'2! W tejże wiosce koronowano Kościeja na króla świata. Rychło, nie tylko w Burus, ale i na Dalekim Zachodzie, w Orlandzie i Aplanie, tłumy bezmózgich wojowników, zbrojnych w oszczepy, siejąc zamęt śpiewały:

Na Nist
 
Na Nist 
Idziemy, my o hultajskie syny! 
Kościeja królem se zrobimy, my o hultajskie syny! 
Lechowi łeb skręcimy, my o hultajskie syny!'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis.

Relio wraz ze swym ojcem Prelimirem, oraz matką i rodzeństwem zamieszkał w chatce z ogrodem, zbudowanej na skraju lasu. Mieszkańcy pobliskiej wsi Rożany polubili dzielnego Relia co walczył na Ultima Thule, oraz jego rodzinę. Sam Relio był skromny, mówił, że bez Teosta – Gryfa, Svanteroga i jego wojowników, on sam nie przemógłby potęgi srogiego Byczuna. Jednak nawet do maleńkiej wioski gdzieś w Valkanicy, z wolna docierały straszne wieści; oto Kościej Nieśmiertelny z pomocą dwóch łotrów wyrwał się na wolność. Rygława, żona karczmarza opowiadał, że Kościejowi towarzyszy ponoć jakiś szkaradny ptak; kruk czy sęp, który wyjada ludziom mózgi, przez co głupieją i spieszą pod stanice tyrana. Relio stropił się gdy do Rożan przybyły wozy uchodźców z Alpenlandu, rozgłaszających zdobycie ich królestwa przez Bezmózgich Wojów, a jednocześnie głęboko wierzył, że Biały Gryf, co wydał Byczuna w jego ręce, powróci i razem odpędzą Kościeja od granic Valkanicy. ,,Gryf mocniejszy od sępa, bo za gryfem stoi Pan Palącego Słońca'' – Relio uspokajał swe młodsze rodzeństwo, gdy tymczasem spełniły się najgorsze przeczucia.
Bez wypowiedzenia wojny, podstępny Kościej najechał Valkanicę i nad rzeką Czeredawą starł się z hufcami króla Miłosza III. Kościej prowadził swe zastępy siedząc na grzbiecie czarnego jednorożca – następcy Nürmana utopionego w Mamirze, zaś obok niego, na wspaniałych międzyrajskich rumakach jechali Mięsojad – sprowadzony z Nürtu i pozbawiony mózgu, okrutny Uszak z rasy Leśnych Ludzi Lynx, żmij Kąsacz i książęta Wieńczesław i Kylnem z Małego Młyna. Pod królewską stanicą Valkanicy, przedstawiającą białego orła Tineza Dwugłowego na polu błękitnym, zgromadzili się najlepsi wojownicy. Nad Czeredawą z siłami Kościeja starli się Jop z Baru, Bożun Szyszman ledwo siedzący na koniu, bracia Telewoje, Moroczan z Bogna, Kiżysz Jampolski, wreszcie sam Relio, syn Prelimira jadący na białym rumaku Śnieżniku. Uzbrojenie bohatera stanowiły jego miecz Ostroń, którym walczył już na Ultima Thule, tarcza ze srebrną głową gryfa w złotej koronie na polu błękitnym i ciężka włócznia Palica. Jego brat, Mityń służył mu za giermka. Mityń pomógł bratu – junakowi założyć nową, karacenową zbroję, podobną do noszonych nad rzekami Tigrą i Evaratem, której częścią był takiż hełm zdobiony piórami białych sylfów. W tej bitwie biały gryf, Teost – Swaróg wcielony nie stał przy bohaterze. ,,Opuścił go lękając się potęgi Sępa Nąpkśa'' – pomyślał nierozumnie Kościej. W rzeczywistości biały gryf unosił się wysoko w przestworzach, widząc swojego ,,łotkip'' (wybrańca), w każdej chwili gotów spaść na pole bitwy jak jastrząb i mu pomóc. Po odśpiewaniu zagrzewających do boju pieśni i złorzeczeniu wrogom, Miłosz III pierwszy ruszył na wroga. Przebił Kościeja palicą, lecz namiestnik smoka Rykara przeżył, bo był nieśmiertelny. Mięsojad rzucił się na króla Valkanicy, lecz ocalili go bracia Telewoje, com walczyli jeszcze pod Svanterogiem, teraz zaś zginęli ratując króla. Relio zdawał się nie wiedzieć co to strach. Rzucał się w największą ciżbę wrogów i poił Ostronia ich krwią, aż zwarł się z rosłym wojownikiem Aulusem Palatinusem z krainy Lascaux, leżącej między Altamirą a Teutmanią. Walczący pieszo Laskończyk, w którego czole tkwiło trzecie oko, znacznie większe od dwóch pozostałych, ołowianą palicą ważącą trzysta oków ubił pod chrobrym synem Prelimira jego białego konia Śnieżnika. Relio zawrzał gniewem na mordercę szlachetnego zwierzęcia. Wyswobodził się ze strzemion i jednym cięciem Ostronia przepołowił palicę Palatinusa, któremu sęp wyjadł mózg przez dziurę w czole. Wówczas Laskończyk, któremu wszyscy pozostali rośli wojownicy sięgali do piersi, dobył miecza, zwanego Gromem Czarnoboga i skrzyżował go z Ostroniem Relia Skrzydlatego. Długie i zażarte były owe zmagania dwóch bohaterów. Szczęk ich mieczy niósł się daleko, a spod ostrzy mogących przeciąć kamień, stal jak i włos płynący na powierzchni wody, sypały się iskry. Obie armie zamarły widząc bój swych największych mocarzy, po czym zarówno wojownicy Miłosza III jak i Kościeja I Nieśmiertelnego okrzykami zagrzewali ich do zwycięstwa. Choć Relio kruszył w dłoniach kamienie i wyrywał stuletnie sosny i buki, teraz wyraźnie słabł w boju z Laskończykiem, a Kościej zawył z uciechy. Relio lubiany przez całą drużynę króla Valkanicy, padł powalony na kolana i skierował swe myśli ku Agejowi, prosząc by przyjął go do Janej Nawi, pokrytej borami, rajem witezi, bo choć przelewał dużo krwi, czynił to w obronie słabych i bezbronnych przed sługami Rykara. Laskończyk już wzniósł swój obosieczny miecz, by w drobny mak roztrzaskać jego karacenowy hełm, gdy nieoczekiwanie na głowie najtęższego wojownika Kościeja usiadł spory kruk i jak nie zacznie krakać, drapać, dziobać i okładać skrzydłami. Łucznik Heinus Durrus z Teutmanii, na rozkaz żmija Kąsacza posłał strzałę w kierunku ptaka, lecz ta odbiła się od niego i omal nie zabiła łucznika. 




,,Udelnik, psia mać''! - warknął Kościej, zaś Relio uznał w nim Teosta lub jego wysłańca. Syn Prelimira wstał z kolan i znów skrzyżował miecz z godnym siebie przeciwnikiem. Kruk przeszkadzał Laskończykowi w walce, a nawet wydziobał mu oko z czoła. Dzięki pomocy ptaka, Relio zdołał odciąć Aulusowi Palatinusowi najpierw ramię trzymające zdobioną trupią czaszką tarczę, a następnie głowę w orskim szyszaku z czerwoną kitą. Wielki strach padł na bezmózgie hufce Kościejowe. Wojownicy Miłosza III zadali im klęskę i rozpędzili na cztery wiatry, co nie powstrzymało Kościeja, by uderzyć ponownie. Po bitwie kruk usiadł na zakrytej sokolniczą rękawicą pięści Relia i dał mu w darze wielkie jak burak oko Laskończyka, które zamieniło się w przepiękny klejnot. Ów drogocenny kamień stał się największym skarbem dla Relia i jego rodu, który żył w Valkanicy aż do potopu. Tymczasem kruk zamienił się w białego gryfa i odleciał w siną dal.




*

Po klęsce pod Czeredawą, Kościej umykając pogoni hufców valkanickich schronił się w Kraju Stepów w twierdzy Tschara (Čara). Przeczekał w niej zimę, zaś na wiosnę znów ruszył by zawojować królestwo Miłosza III. Na spotkanie Wroga o Trupiej Twarzy wyszli junacy dowodzeni przez królewicza Nonadeja, syna Miłosza III i Balateny; księżniczki z Korsi; lenna Orlandu. Obie armie starły się pod wsią Starkovem. Pod stanicą Nonadeja walczył Relio, któremu król Valkanicy nadał herb Kruk (Corvinus) i krocie najbitniejszych witezi; Hajduków Południa, jednak tym razem Rycerze Tineza Dwugłowego ponieśli klęskę, zaś Relio dostał się do niewoli. Kościej nigdy nie miał litości dla pojmanych wrogów. W dalekim Aplanie, królowa Tatra skręciła głowę Nopokosiowi – zjadającemu mózgi sępowi Ixmarga. Gdyby Nąpkś żył, Kościej kazałby mu zjeść mózg Relia, aby ów przeszedł na jego służbę. Jednak sęp już nie żył i Kościej nakazał, aby nieustraszonego pogromcę jego wojsk nawleczono na pal. Kościej lubił ucztować w cieniu pali obwieszonych ciałami, a nawet szydząc z pomordowanych, pił ich zdrowie. Relio leżał związany na ziemi, a kaci szykowali dlań pal. Kościej upijający się bez opamiętania piwem i winem, trącał jeńca butem i przygadywał:
- Ty głupcze, synu głupiej suki. Niewolniku i synu niewolników; jak mogłeś myśleć, że twój zakichany Teost może być możniejszy od smoka Rykara?! Patrz zakuta pało; teraz w imię Cara Piekieł nawlekę cię na pal, a ty będziesz błagał mnie o szybką śmierć. Wiedz, że żaden z Enków nie wyrwie cię z mej ręki! - Relio nic nie odrzekł, jeno roześmiał się w twarz tyranowi i począł pieśnią sławić Wcielonego Swaroga, co wielce rozgniewało imperatora Zachodu, a wielu jego wojowników napełniło podziwem.
Wtem rozległ się szum, jakby ogromnych skrzydeł i coś rozerwało pęta krępujące junaka. Wszyscy spostrzegli, że Biały Gryf Skifitański powrócił, by ocalić swego czciciela. Relio usiadł na jego grzbiecie, a miecz Ostroń i Gryfia Tarcza same wróciły do jego rąk.
- Zabijcie ich do grzyba pana! - histerycznie ryknął Kościej, gdy Relio odpierając ciosy armii bezmózgich, uwolnił innych jeńców, po czym wszyscy Hajducy Valkanicy zniknęli w chmurze obłoku. Relio dosiadając gryfa, przyprowadził wszystkich uwolnionych przed oblicze króla Miłosza III i królewicza Nonadeja, a ci ucieszyli się wielce, choć następca tronu zawstydził się, że nie miał tyle odwagi co Relio.
Kościej wciąż pustoszył Valkanicę – palił jej sioła i grody, tratował całą krainę kopytami swej konnicy, aż koło sioła Płonnik nad rzeką Płonawą, drogę zastąpił mu królewicz Nonadej z licznymi hufcami. Ów nie miał doświadczenia w kierowaniu wojskiem, a słuchał złych doradców, zaprawiających swą mowę pochlebstwem. Kiedy Miłosz III walczył z sotnią rezunów księcia Wieńczesława pod Valebnikiem, jego synowi Kościej zgotował straszną klęskę nad Płonawą. Nonadej dostał się do niewoli lutego wroga, a wraz z nim Relio i wielu najlepszych witezi Valkanicy. Jeńców powiązano parami, wiążąc ich nogi i ręce łańcuchami, umocowanymi do słupów. Rano wszyscy z nich mieli zostać spaleni na przenośnym ołtarzu Smoka Piekieł. Nonadej czując zbliżającą się straszną śmierć przez wydarcie serca, drżał i płakał, zaś Relio litując się nad nieporadnym następcą tronu, chwycił walający się gdzieś miecz z obsydianu i zaciskając zęby odpiłował sobie nogę, na której był łańcuch łączący go z królewiczem. Następnie trącił go kułakiem w bok i kazał uciekać. Uszczęśliwiony, choć przerażony Nonadej uściskał dłoń Relia, po czym zbiegł ku najbliższemu posterunkowi wojsk Miłosza III, ciągnąc za sobą uciętą nogę Kriliaticy. Relio wyrzucał z siebie fontanny krwi, a w jego piersi jak w klatce tłukł się ryk bólu. Nad ranem wartownik spostrzegł brak najważniejszego jeńca i przyczynę tego; podniósł larum na cały obóz. Zamglonymi oczami Relio widział Durkosa; namalowanego przez Dziewannę ojca wszystkich rudzików, który słodkim śpiewem koił ból konających, odpędzał Čorty dybiące na wychodzącą z ciała duszę i mówił o nieskończonej miłości Ageja. Tymczasem wieść o mężnym czynie Relia dotarła do uszu Kościeja. Ów zawrzał gniewem i najchętniej utopiłby junaka w smole, lecz licząc się z nastrojami wojska, w którym bohaterskie czyny budziły podziw, pozwolił Rycerzowi z Gryfem, cało, lecz o kulach wyjść z obozu. Gdy Relio dotarł przed oblicze Miłosza III, ów dał mu mosiężną, posrebrzaną nogę do chodzenia i nowy herb, w którym widniała ucięta noga okryta rycerskim pancerzem. Władca Valkanicy zebrał nowe siły i począł wypierać Kościeja ze swych ziem. Kościej tymczasem zmienił strategię. Zawarł pokój z wszystkimi wrogami, wprowadził jako płacidło papierową monetę (viridis vesponiust), a swe władztwo ograniczył do Prenaulandu. Niedługo potem poślubił królową Teutmanii, Šlezvigę Holsanę, zaś ich nowe, połączone królestwo otrzymało nazwę Presmanii (Presmaniya).



*


W owych czasach niewiele było w Europie ludzkich siół i grodów, a nawet te największe niewiele liczyły mieszkańców w porównaniu z obecnym stanem. Nieprzebyte puszcze przemierzały tury i żubry, mamuty, słonie o wyprostowanych ciosach z Altamiry, nosorożce północne, hieny, lwy, wilki, niedźwiedzie, rysie, żbiki, tygrysy szablozębne, rosomaki... Było to siedlisko leśnych ludzi, Naradów, Neurów i Lynxów.
W Azji, swoje królestwo zwane Sind już w czasach Teosta miało plemię walecznych krasawicAsasynek. W Aplanie, nad środkowym biegiem Visany leżały osady wojowniczych Kolic, których królowa Maza I złożyła hołd królowi Nissusowi. Pełne wilków i niedźwiedzi, nimf i satyrów, strzyg, cyjonów i ogromnych czarnych kogutów o krasnych oczach polujących na ludzi, puszcze Valkanicy od końca ery dziesiątej zamieszkiwało plemię Łowczyn (Lovice); walecznych krasawic jak Asasynki z Sindu i Kolice z Mazova. Łowczynie, których królowa, a zarazem najwyższa kapłanka zawsze nazywała się Jelona, stroniły od innych plemion pochodzących od Navalsa i Aivalsy, od dziwów, Čartów, satyrów, Centaurów, a nawet od bliskich nam leśnych ludzi – potomków żmija Rucława i rusałki Ayisaki. Budowały swe szałasy ze skór i gałęzi w najbardziej niedostępnych zakątkach puszczy. Żyły z polowań, łowienia ryb, oraz zbieractwa, podobnie jak leśni ludzie i Naradowie o szpetnych twarzach. Ubierały się w skóry i malowały farbami czarną i czerwoną, nosiły ozdoby z kości i muszli. Z Enków najwięcej poważały Borutę i Dziewannę Šumina Mati oraz Dziwicę. W czasie wielkich świąt, takich jak Stado pokrywające się z Nocą Kupały, Łowczynie o włosach niczym pkieł, opuszczały swe leśne sioła – mateczniki i spotykały się z mężczyznami z innych plemion, żmijami i wodnikami, by płodzić dzieci. Niczym Amazonki z er dwunastej i trzynastej wychowywały tylko dziewczynki; chłopców zaś oddawały mężczyznom. Na łowach używały zatrutych strzał, włóczni i dmuchawek. Ludzie z wsi i grodów mało lub zgoła nic nie wiedzieli o ,,dzikich kobietach z puszczy'', a nawet nie garnęli się, by je bliżej poznać.
Pewnej księżycowej nocy, królowa Jelona VII nosząca strój ze skóry wielkiego węża trusia i złote kolczyki, siedziała na szczycie ukwieconego wzgórza przy ognisku i sławiła pieśnią leśnych Enków. Padały w niej imiona Boruty i Leśnej Matki, Kołowierszy, białego wilka Ovova Tęczookinsona, suki Żweruny, czarnego lwa Poleszy... ,,A o mnie zapominasz''? - z ogniska dobył się głos jakby mruczał ogromny kot. Łowczyni otworzyła przymknięte oczy i ujrzała jak z ogniska wychodzi potężny mężczyzna w przepasce ze skóry czarnego bawoła z Tassilii. Na karku męża srożyła się głowa lwa; takiego jak te co żyły w jaskiniach i puszczach Ojcowa.
- Nigdy o was nie słyszałam – rzekła królowa Łowczyń.
- Jestem Lewko, syn Boruty – przedstawił się stwór.
Jelona zaczęła coś podejrzewać, gdy przelatująca w pobliżu ćma trupia główka, piszcząca jak mysz, musnęła jej skroń aksamitnymi skrzydłami i z rozkazu swego pana, Trojana – dobrego potwora, włożyła jej do ucha maleńki brylant umożliwiający słyszenie myśli upadłego Enka, czyli Čorta. Z paszczy Lewka wydobywała się mowa zaiste kwiecista, ale królowa słyszała jego myśli; ciemne, straszne bluźnierstwa miotane przeciw Agejowi i wiernym mu Enkom, oraz pragnienie zniszczenia całego świata, owego Mundus Noster, na którym teraz żyjemy. Brylancik stopniał jakby był z lodu i opuścił ucho Jelony VII, ta zaś bez strachu rzucająca się z samym sztyletem na rozpędzone tury i żubry, teraz uczuła mróz w kościach, jakby całowała ją Mar – Zanna.
- Na łuk Dziwicy i trzy koźle głowy Trojana! - zakrzyknęła Jelona. - Niech próżnymi staną się zakusy Čortów! - wyszarpnęła zza pasa sztylet zrobiony z kła szablozębnej, czarnej pantery i nakreśliła nim w powietrzu święty znak kras.
Čort Lewko zaryczał strasznie i jak mgła rozpłynął się na porywistym wietrze.
Relio herbu Goleńczyk, wcześniej: Kruk, zamieszkał w stołecznym grodzie Valkanicy - Vučym Gardźcu, otoczony podziwem i szacunkiem swego ludu. Miłosz III ceniąc witezia wysyłał go na niebezpieczne wyprawy, na których Relio toczył boje z rozbójnikami potworami, takimi jak krokoryby – morskie smoki pamiętające jeszcze erę trzecią. Na turniejach Relio strącał dachy z domów, które zaraz potem naprawiano. Tym razem, król Valkanicy rzekł do Rycerza z Gryfem:
- Jeszcze nim Kościej po raz pierwszy nałożył jarzmo tym ziemiom, mój poprzednik Bogdan II Ares przyjął hołd od królowej Łowczyń; dzikich niewiast z Puszczy Dęblińskiej, Jelony II, która pomogła Valkanicy odeprzeć atak połączonych sił Neurów, Budynów i Minotaurów. W podzięce Bogdan II objął Łowczynie i ich mateczniki ochroną prawną Korony Południa – Relio słuchał, znając dotąd Łowczynie z urywków legend i baśni, zaś król Miłosz ciągnął. - Ostatnimi czasy awanturnik Mazepa z Orlandu stanął na czele poszukiwaczy złota z różnych krain. Skierowali się do Puszczy Łowczyń i przekopują ją w pogoni za złotem, a Łowczynie i inne istoty broniące swego domu mordują, a ten Mazepa pożera ich ciała.
- Dlaczego ja miałbym walczyć z tym łotrem? - spytał Relio.
- Bo od tego są witezie – odparł król – by bronić praw słabszych. Agej wydał w twe ręce Byczuna, wyda też tego Ora – Relio wyruszył do puszczy, a wraz z nim podążał królewicz Nonadej, którego ojciec chciał nauczyć odwagi i odpowiedzialności.
Mazepa z Orlandu miał postać rosłego męża o sumiastych, czarnych wąsach i wygolonej głowie z czarną kitą – osełdejcem. Ubrany był w białą, rozpiętą na piersi koszulę i ciemnoniebieskie szarawary. Jego oręż stanowiła krzywa szabla, taka jaką walczyły ażdachy. W nieprzebyte puszcze Valkanicy powiódł ze sobą stu awanturników z Orlandu, Aplanu, zachodnich krajów Międzyraju, a nawet z Altamiry. Wszyscy oni, uzbrojeni po zęby, obalali prastare drzewa i pod ich korzeniami szukali skarbów. Łowczynie i inne rozumne istoty zamieszkałe w lesie broniły się szyjąc strzałami, zaś leśni ludzie mieli ponadto jako obrońców ogromne węże leśne. Relio i Nonadej przybyli do puszczy z piernaczami od Miłosza III. Relio ojcowskim mieczem Ostroniem skruszył szablę, zaś gdy uciął głowę Mazepie, ów przybrał właściwą sobie postać Čorta Lewki i powrócił do Čortieńska. Nonadej wraz z Łowczyniami i towarzyszącym mu oddziałem witezi, przydzielonym przez ojca, rozpędził resztki poszukiwaczy złota. Wielu z nich poszło w pęta, lecz następca tronu darował im życie i osiedlił w pewnej niezaludnionej prowincji, by założyli w niej sioła i grody, mogące dostarczać wojów i dani. Po tym wydarzeniu Nonadej wziął za żonę jedną z Łowczyń; córkę królowej Jelony, co odbyło się za zgodą leśnej królewny. Podobnie uczyniła drużyna valkanickiego królewicza. Sam Relio przywiózł żonę dopiero z następnej wyprawy.



*

,, […] Kartwelia jest znacznie większą krainą [niż Tmu – Tarakan]. Z licznych zwierząt jak rosomnaki i cyjony posiada ogromne bażanty, większe od strusi i nielotne. Takie widziała Tatra, a nawet jadła bażancie jajo wymiarów ludzkiej głowy'' – opowieść geparda Akkona Jubastina.



Kartwelia (Kartveliya) przez Greków zwana Kolchidą, leżała w Azji nad Morzem Smoły – późniejszym Morzem Czarnym (Pontus Euxinus) lub Ciemnym. Ludzie pojawili się w tej krainie w czasach Teosta, a ich pierwszym królem był Kurdż I, noszący kołpak i szeroki, bogato zdobiony pas z jedwabiu. Władca ów wzniósł stołeczny gród nazywany Kurdż Tivili. Kartwelię porastała ogromna puszcza Vrastan, co niegdyś wydała potwora Czudę – Judę, pełna panter, turów, żubrów, wilków i żbików. Tylko w owej krainie żyły kurostrusie – strusie o kogucich grzebieniach, dzwonkach, ostrogach i ogonach, lecz o strusich żołądkach. Owe ogromne ptaki nie miały samic – koguty składały jaja wielkie jak jaja strusie i je wysiadywały. Podobnie było u czarnych kogutów z Puszczy Obrzyńskiej w Valkanicy, władnych rozszarpać Centaura. W IV wieku ery XI Kartwelię od Europy oddzieliły Góry Jasowskie (późniejszy Promet), powstałe ze skamieniałego ciała wielkiego zaskrońca Jasego, służącego Gorynyczowi. Nazwy Kartwelia (Sakartwelo) i Kolchida przetrwały potop. Jak wiadomo, właśnie w ziemi Kolchów, Jazon wraz z innymi Argonautami poszukiwał złotego runa. W czasach Kościeja, Tatry i Lecha III, kolchidzki król Kurdż V Melodos poległ broniąc swego królestwa przed najazdem zjednoczonych plemion Sowiczów z Krasnego Lasu. Istoty te, których carem – królem królów był Sowij (nie mylić z Sowim z Liteny) przypominały ludzi, lecz miały czerwoną skórę i włosy. Kiedy za sprawą Tatry, Kościej stracił nieśmiertelność, do Kartwelii przybył Relio.

,,Kościej [widząc jak drzewny potwór Grabiuk torturował Tatrę] był w siódmym niebie, lecz zarazem czuł zmęczenie i upływ sił witalnych. Gapiąc się, ugryzł kawałek karasia w śmietanie i chciał przełknąć, lecz poczuł, że nie może. Wypił dużo wódki, lecz to nie pomogło. Zaczął się dusić i osunął się martwy na piasek. Tak oto Kościej I Nieśmiertelny umarł zadławiwszy się ością i został umieszczony na najciemniejszej i najgorętszej z wysp Nawi Čortów […]. Po śmierci Kościeja jego imperium upadło i nigdy nie powstało […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.

Relio wyruszył z Valkanicy i udał się do królestwa Puany, na którego tronie zasiadał Zamul II Jasen. Bawiąc w Puanie, gdy odpoczywał pod drzewem, usłyszał rozmowę ptaków.
- Ponoć za morzem pełnym czarnej mazi – ćwierkał jeden wróbel – w królestwie założonym przez Kurdża, syna Kolchosa, ongiś władali ludzie z rodu Novalsa i Aivalsy.
- Któregoś dnia – zabrał głos inny wróbel, a przysłuchiwały mu się kos, słowik i synogarlica – z wielkiej Puszczy Krasnoborskiej, gdzie rośnie krasna trawa, drzewa mają rubinowe liście, a jeziora i strumienie nie wiedzieć czemu przypominają gorąca krew, wyszły hordy potomków chana Krasarza – dzikich ludzi o czerwonej skórze i włosach, noszących złote ozdoby i zasłaniających wstyd białymi przepaskami. Oni to; walczący pod białą stanicą z wizerunkiem czerwonej sowy, najechali ludne i bogate Królestwo Kartwelii – Kolchidy – Kurdżystanu, ubili w walce króla, a jego poddanych uczynili swymi niewolnikami.
- Garstka wolnych Kartwelczyków – zagwizdał kos – ukrywa się jeszcze wśród pamiętających jeszcze Teosta ruin w borach, a na czele wygnańców stoi urodna Sulica, potomkini królewskiego rodu Kurdżów.
- Władca Sowiczów – zagruchał przybyły właśnie biały gołąbek – tępi zbiegłych nahlebników i dybie na życie Sulicy, bo wraz z jej skonem ma wygansnąć dynastia Kurdża I, syna Kolchosa – Relio Kriliatica wcześniej nie rozumiał mowy ptaków, lecz Biały Gryf dał mu ową zdolność.
Gdy junak, wciąż jeszcze samotny, usłyszał o pięknej Sulicy i jej udręczonym plemieniu, czym prędzej udał się do portu Złocieńca i wsiadłszy na handlowy statek ,,Nef'', pożeglował przez Morze Smoły ku brzegom zniewolonej krainy.
Sowicze, którzy przed zjednoczeniem przez cara Sowija, żyli z łowów na kurostrusie, olbrzymie bażanty, wśród których istniał gatunek o dziobach jak u pieprzojadów z Sonoru, oraz na wielkie, czarne brodźce o czerwonych dziobach i nogach, po zdobyciu szturmem stołecznego Kurdż – Tivili wypędzili Kartwelczyków z ich kamiennych domów wielu zesłali do kopalń, oraz do pracy przy wznoszeniu nowych miast i pałaców. Niejeden człowiek z woli Sowij – cara został zabity na srebrnym ołtarzu Gwiazdy i Świętych Narzędzi.
Na pełnym morzu Relio odłączył się od załogi ,,Nefu'' płynącego ku portom orskiej Skifitanii. Za zgodą kapitana wsiadł do szalupy i wiosłując dotarł do wybrzeży Kartwelii. Gdy wysiadł z łodzi, przez kilka dni błąkał się po zrujnowanej, zarosłej puszczą krainie. Pierwsi napotkani Sowicze, których witeź z niewiedzy wziął za Čorty, wyciągnęli arkany, by zarzucić je synowi Prelimira na szyję, a byli to agenci ,,Opercza'' noszący szyszaki z Orlandu i na skinienie Sowij – cara gotowi uśmiercić ojca i matkę. Relio broniąc się ubił pięciu Sowiczów wraz z ich wodzem Malutą, po czym dosiadając zdobytego na nim konia Świerzopa pognał z dala od miejsca walki. ,,Opercz'' począł ścigać przybysza z dalekiej Valkanicy; wyznaczył nagrodę za jego głowę. Relio uciekał nocami przez wrogie synom Novalsa osady, a agenci władcy już mieli go schwytać i obedrzeć ze skóry, gdy schronienia udzieliła mu wdowa, należąca do rasy Sowij – cara, samotnie wychowująca syna. Ona to ugościła junaka z Valkanicy i wskazała fałszywy trop oprawcom z ,,Opercza''. Była niezwykle uboga, aż Reliowi zrobiło się wstyd, że korzystał z jej skromnych zapasów. Chciał by wraz z małym synkiem znalazła schronienie w Puszczy Vrastańskiej, gdzie ukrywali się wolni ludzie, lecz wdowa odmówiła. ,,Za grzechy Sowija, jego drużyny i 'Opercza' Kolchowie znienawidzili wszystkich Sowiczów; dla nas nie będą mieć litości''. Po tej odmowie, nocą wdowa zaprowadziła Relia na skraj Puszczy, zwanej teraz Puszczą Ludzi i tu pożegnali się. Przemierzając pełne żubrów i żbików mateczniki, Relio obronił Sulicę przed olbrzymem żywiącym się ludzkim mięsem, ona zaś przedstawiła bohatera z Valkanicy swym pobratymcom. W sercach syna byłego niewolnika z Ultima Thule i kartwelskiej księżniczki zapłonęła miłość – Relio pragnął poślubić ją po obaleniu Sowija i przywrócić jej należny tron. Tymczasem ludzie wyszli z wielkiej Puszczy Vrastan i dowodzeni przez Relia i Sulicę stoczyli szereg potyczek z hufcami Czerwonego Pana.
Pod Vatum Ačar stanęły dwie armie. Sowiczów zgromadzonych pod znakiem Krasnej Sowy, prowadził do boju sam Sowij – car. Okryty kolczugą, noszący orski szyszak z czerwoną, końską kitą siedział na grzbiecie białego konia. W ręku trzymał kopię, zaś na szyi miał srebrny nawęz – tabliczkę z gwiazdą i Świętymi Narzędziami. Rozpoczęła się bitwa. Oba wojska zasypywały się gradem zatrutych strzał, a jeźdźcy szarżowali na siebie z kopiami. Niektórzy ludzie uzbrojeni byli w kosy i cepy. Zginął Jadownik co zatruwał strzały Kartwelczykom, a spiżowy Arkades Sowija z brzękiem zwarł się z Ostroniem Relia Skrzydlatego. Pięć razy junak z Valkanicy odrzucił w dal władcę Sowiczów; strącił jego spiczasty hełm i przeciął kolczugę. Zażarta bitwa toczyła się w najlepsze, gdy tymczasem niebo z wolna ciemniało, a Jarowitowa błyskawica dziesięć razy uderzyła. Na wojowników spadł ulewny deszcz. Na niebie kłębił się gąszcz białych chmur; rozległ się krzyk jakby stu orłów i oczom wszystkich ukazał się wielki, biały gryf skifitański w koronie z ognia. Był to Teost – Swaróg Wcielony. Wówczas obalony przez Relia na ziemię Sowij – car padł na kolana i wyrzekł z trwogą:
- Carze – Słońce; twoim jest zwycięstwo!
Tu kończą się wszystkie rękopisy opowiadające o Rycerzu z Gryfem; resztę trzeba sobie wyobrazić.




1 Chwała Lechowi III !
2 Chwała Kościejowi, Ixmargowi, Kylemowi i księciu Wieńczesławowi!