Wiele można by mówić o sonorskich zwierzętach i podobnych do nich stworach. Jednym z najgroźniejszych była Latająca Głowa. Wielka jak głaz narzutowy, przypominała ludzki czerep o śniadej skórze, czarnych włosach, olbrzymich, lśniących bielą kłach, świecących w mroku dużych, czerwonych ślepiach, spiczastych uszach i czarnych, orlich skrzydłach. Polowała nocą, chwytając ptaki i nietoperze językiem i zębami, pożerała ludzi i zwierzęta. Przez długi czas bezkarnie siała grozę, aż któregoś razu pękła od zjedzenia garnka rozżarzonych węgli, którą to przynętę podsunęła jej młoda dziewczyna Mintlox z plemienia Qitaxi. Od tego czasu nigdy i nigdzie nie napotkano żadnej Latającej Głowy i całe szczęście.
Podczas
gdy Sępianie wyruszali dokonywać swych podbojów na grzbietach
olbrzymich sępów i karakondżuli, wojownicy z Sonoru dosiadali
ogromnych, nielotnych indyków. Ptaki te, nieco większe od strusi,
miały upierzenie białe, bądź szaro – czarne, a nagie głowy i
szyje różowe, czerwone, bądź szare. Składały jaja nieco większe
od strusich, pokryte rudymi plamkami. Dostarczały Sonorczykom nie
tylko swej siły jako wierzchowce, ale też mięsa, jaj, piór;
pożerały zagrażające ludziom wielkie węże i sersowije, a w
Merice, Copanie i innych wielkich miastach odbywały się wyścigi
ludzi dosiadających tych ptaków. W bitwach indyki olbrzymie łatwo
się płoszyły, zagrażając własnym szeregom. Wojownicy
przywiązywali im sztylety do nóg, by zadawały ciężkie rany
wierzchowcom wrogów. Sonorczycy znali rycerskie turnieje, których
uczestnicy dosiadali indyków walcząc włóczniami, bądź pałkami.
Indyk olbrzymi broniący swego gniazda potrafił być śmiertelnie
groźny dla dużych zwierząt, takich jak jaguary, oraz dla ludzi.
Żyjące
w Górach Świętych kozuny to krewni Čartów,
Markurów, faunów i satyrów. Poruszali się na tylnych kończynach,
zakończonych rozdwojonymi kopytami, a przednie mieli
pięciopalczaste. Ich sympatyczne, podobne do koźlich, głowy
zdobiły szare, zagięte do tyłu rogi. Kozuny pokryte były
śnieżnobiałym, długim futrem, sylwetką przypominały owce. W
niedostępnych partiach gór zakładały niewielkie osady zbudowane z
szałasów, bronionych przed wilkami i niedźwiedziami ogrodzeniem z
ciernistych gałęzi. Istoty te były roślinożerne.
,, […] Staś musiał odpowiadać na jej pytania, co by zrobił, gdyby na przykład wlazł do jej domu przez okno […] skorpion tak duży jak pies'' – H. Sienkiewicz ,,W pustyni i w puszczy''.
W
puszczach Amszu i na pustyniach południowego Sonoru, takich jak
Arsonia, żyły olbrzymie, większe od wilków, skorpiony –
potwory, zakute w pancerze barwy brązowej na północy, a
jasnożółtej – na południu. Bestie te były bliskimi krewnymi
czarnego, wielkiego jak słoń skorpiona z Çatal
Höyük,
zwyciężonego przez Tatrę. Ich jad był groźny nawet dla tak
olbrzymich zwierząt jak stegomastodont, czy spokrewniony z leniwcem
mapingauri, a cóż dopiero dla człowieka. Zresztą skorpiony –
potwory chętnie polowały na małe dzieci, wdzierając się do chat
z trzciny i błota. Sonorczycy, a wśród ich heros Kuj, walczyli z
owymi monstrami, używając do przecinania ich pancerzy piór
latających pancerników.
,,Członkowie ekspedycji pod kierownictwem Pierre Sogala dostrzegli między innymi […] Sersowija, czyli blisko dwumetrowego krocionoga, który zwykł, przybrawszy formę koła, toczyć się całym pędem w górę i w dół stromych piarżysk'' – René Doumal ,,Le Mount Analogue''.
Sersowije
żyły nie tylko w puszczach Amszu, u podnóża Gór Andajskich i na
niektórych wyspach, ale także na zaginionej wyspie Analogii,
należącej do archipelagu Wielowyspie, rozrzuconym po Oceanie
Największym. Istoty te, będące odległymi krewnymi olbrzymiego
wija z kopalni gwiezdników, z którego trzewi Tatra wydobyła króla
Płanetników, Ixovodrava, przypominały szare, czerwono nakrapiane
krocionogi, wielkości węży boa, poruszające się na stu odnóżach.
Żywiły się gnijącą roślinnością, lubiły też pożerać
gromadzone przez ludzi ziemniaki. W dołkach wygrzebanych w wilgotnej
ziemi składały całe kupy jaj wielkości kurzych, z których
wykluwały się młode sersowije wielkości skolopendr. Największymi
wrogami dorosłych osobników były indyki olbrzymie i wydry z rzeki
Amusy, wielkością dorównujące lwom. Ludzie też niekiedy polowali
na owe największe krocionogi świata, by piec je w ognisku, lub
gotować z nich zupę. Sersowije z Gaetanii – małej wyspy noszącej
nazwę na cześć króla Gaetanusa Ahulitu jako jedyne dysponowały
jadem rozpylanym w formie gazu. Dla psów ów gaz był trujący jak
czosnek dla wąpierzy, u ludzi zaś powodował długotrwałe
zamroczenie i halucynacje.
,, […] Ładysław Amosow. Siedział na pająku wielkości krowy, pochodzącym z Britainy […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.
W
erze jedenastej, długo przedtem i długo potem, w różnych
zakątkach świata, takich jak Afryka, Bharacja, czy Zielony
Kontynent, lęgły się gigantyczne pająki, łapiące w swe sieci
nie tylko ptaki, małpy, antylopy, tygrysy, czy dziki, ale także
ludzi. Postrachem Sonoru była Czarna Wdowa wielkości nosorożca,
oraz Tlucuru. Te ostatnie, tym różniły się od Atraxa z Zielonego
Kontynentu, czy od Tsuchi – gumo z Jomonu, że były polującymi na
ludzi i zwierzęta automatami, o ciele z różnych metali. Tlucuru –
plaga Sonoru służyły groźnym Andżarom – rasie pół –
ludzkich, pół – gadzich, podobnych do żmijów, wojowniczych
mieszkańców gwiazdy błądzącej Tlaliconu, przez Słowian zwanej
,,Zmiejną
Zviezdą''.
Andżarów pokrywała wężowa skóra barwy ciemnobrązowej; mieli
ogony, kły w jaszczurczych pyskach i szpony na ludzkich palcach.
Mechaniczne pająki i ich zaziemscy panowie omal nie wytrzebili
Sonorczyków, a zaraz po nich – pozostałych mieszkańców
Wilgotnej Ziemi, lecz na szczęście potwory zostały zwyciężone w
wielkiej bitwie pod Maclan i w popłochu opuściły naszą planetę.
W bitwie owej brał udział sam Kuj – największy heros Sonoru.
,, [Mar – Zanna] Przebywała w nadmorskiej jaskini, zamieszkanej przez krwiożercze, górskie smoki i amfisbeny – węże mające jedną głowę na karku, a drugą na końcu ogona'' - ,,Codex vimrothensis''.
Agej
stworzył amfisbeny mocą Wszechrodnego Łona Mokoszy w erze
trzeciej. Owe dwugłowe, podobne do węży gady osiągały różną
wielkość; najmniejsze przypominały rozmiarami dżdżownice, a
największe – trusie. Żyły w Afryce, Bharacji, Altamirze,
Międzyraju, Wyraju i w Sonorze, gdzie spotykało się amfisbeny
lazurowe o skórze barwy szafirów, czy turkusów, tak duże jak węże
boa. Gady owe w większości nie dysponowały jadem. Pożerały
owady, dżdżownice, ślimaki i drobne zwierzęta kręgowe,
paraliżowane wzrokiem, bądź zapachem. Rozmnażały się przez
podział, następujący w połowie długości ich ciała. W
zależności od upodobania mogły pełzać w przód i w tył.
Lazurowy amfisben miał służące do obrony kły jak jaguar, ale nie
był jadowity, ani agresywny.
U
wybrzeży Afryki, Bharacji, Wyraju, Zielonego Kontynentu i
tropikalnych rejonów Sonoru, żyły przerażające potwory, zwane
rekinami lądowymi. Kosa Owinniczew w ,,Animalistyce''
wyróżnia dwa gatunki wodno – lądowych rekinów: białego
żarłacza lądowego i czarnego rekina – młota lądowego. Ryby te,
ich macierz Jurata wyposażyła zarówno w skrzela, jak i w płuca,
oraz w cztery, pięciopalczaste łapy, zakończone szponami, jak u
smoków. Lądowe rekiny, na krótkim dystansie biegające całkiem
szybko, polowały tak w morzu jak i na lądzie. Wśród ich ofiar
figurowali ludzie z nadmorskich wiosek rybackich, ale nie stanowili
bynajmniej jedynego pożywienia tych zimnokrwistych bestii. Chociaż
groźne, potrzebne były do usuwania padliny i selekcji w ławicach
ryb. Wodno – lądowe bestie parzyły się na płyciznach, tam też,
samice tych jajożyworodnych, mających nawet macicę i łożysko
istot, rodziły całe tuziny maleńkich, wiosłujących łapkami
rekinków. Pewien uczony mąż z Copanu, towarzyszył rybakom, którzy
ubili harpunami brzemienną samicę żarłacza lądowego i rozcięli
jej brzuch. Kiedy filozof przyrody włożył doń palec, stracił go
za sprawą jeszcze nienarodzonego rekinka. ,,Nie
wtykaj nosa do nie swego trzosa''
– mawiał Salomon Mądry, car Solimów.
Teguidzi,
zwani Ludem Tegu, byli spokrewnieni z rasami żmijów, oraz Warańców
z Wyspy Szczurów na Oceanie Wyrajskim. Stworzeni przez Mokoszę w
erze dziewiątej, wzrostem przypominali ludzi, a poruszali się na
tylnych, pięciopalczastych, jaszczurczych łapach, podpierając się
długim ogonem. Mieli głowy podobne do głów waranów, mięsiste,
lekko rozdwojone języki barwy słoniny, pięciopalczaste kończyny
przednie, ostre zęby i szpony. Pokryci byli ciemnobrązową skórą,
co upodabniało Teguidów do Andżarów z Zaziemia. Lud Tegu mieszkał
w puszczach Amszu, w małych osadach, z dala od ludzi. Jego bronią
były zatrute strzały, dmuchawy, włócznie, sieci, obsydianowe
noże, maczugi, krzemienne toporki, oraz kły, szpony, ogony i
silniejsze od ludzkich ręce i nogi. Owi krewni żmijów żywili się
owadami, ptakami, królikami, jaszczurkami, jajami, pisklętami,
rybami, żabami, ślimakami, nutriami, małpami... Nigdy nie zjadali
ludzi, za to tak jak Warańcy, rozszarpywali swych zmarłych, lecz
nie ze złej woli, jeno z ciemnoty, bo nie znali godziwych form
pochówku. Dzieci Teguidów wykluwały się z dużych jaj, oczywiście
nie piły mleka matek. Mimo niechęci do kontaktów z ludźmi i
wielkiego podobieństwa do zaziemskich Andżarów, Teguidzi ofiarnie
pomagali ludziom bronić Sonoru. W czasie bitwy pod Maclan, wojownicy
teguidzcy nosili zatknięte gałązki palmy, aby Sonorczycy nie
pomylili ich z najezdnikami i nie zabili.
Legwańcy
(Iguanidzi)
to związek czterech szczepów istot pół – ludzkich, pół –
jaszczurczych. Poszczególne szczepy różniły się wyglądem i
zasiedlanym terytorium. Legwańcy Morscy żyli u tropikalnych
wybrzeży Sonoru i na Wyspach Perłowej i Szmaragdowej, Lądowi na
obu tych wyspach, oraz w Górach Andajskich, Zieleni w puszczach
Amszu, a Pustynni na południu kontynentu; w Arsonii i na innych
pustyniach. Wszystkie te istoty poruszały się na tylnych łapach,
podpierając się ogonem i osiągały wzrost ludzi. Legwańcy Morscy
mieli zaokrąglone pyski i głowy pokryte kostnymi tarczkami, oraz
kolczaste grzebienie biegnące wzdłuż grzbietów i ogonów. Ich
skóra była prawie czarna, jak u Čortów, ale w czasie wielkich
świąt stawała się szkarłatno – lazurowa. Owi legwańcy z
upodobaniem nosili ozdoby ze srebra, złota, bursztynu i kruchych
muszli mątw, zwanych ,,oss
sepiae''.
Bardzo pokojowi, na nikogo nie napadający, do obrony przed rekinami
używali złoconych trójzębów. Spory między sobą załatwiali
bodąc się pancernymi głowami niczym kozły czy barany. Chętnie
pływali i nurkowali. Podstawą ich pożywienia były wodorosty,
uzupełniane pokarmem mięsnym. Legwańcy Lądowi podlegający władzy
udzielnych książąt z rodu Konolofów, byli niscy i krępi jak
krasnoludy. Mieli lekko spiczaste pyski, grzebienie z kolców,
żółtawą skórę i wbrew złośliwym plotkom byli dla siebie i
innych istot bardziej pokojowo nastawieni niż ludzie. Podstawę ich
wyżywienia stanowiły kaktusy. Legwańcy Zieloni, zwani Iguantekami,
byli smukli i wysocy niczym Dzikie Elfy Łowcy z puszcz Germanii, a
ich skóra mieniła się zielenią. Mieli owalne głowy, grzebienie z
kolców, bardzo długie ogony i place u nóg. Nosili ozdoby z
bursztynu, srebra i kości słoniowej stegomastodontów. Żyli w
małych osadach w mateczniku, z dala od ludzi lubiących ich mięso.
Walczyli włóczniami, dmuchawami, świetnie strzelali z łuku,
chodzili po drzewach, biegali oraz pływali. Ich pokarm stanowiły
owoce i liście uzupełniane owadami. Spory rozwiązywali pojedynkiem
na miny, tak jak w ,,Ferdydurke''.
Legwańcy Pustynni nie mieli grzebieni z kolców, ich pyski były
zaokrąglone, a skóra w przemieszanych barwach zielonej, sinej i
złotej, z czego głowę od tułowia oddzielała ciemna pręga.
Polowali na owady, jaszczurki, ptaki, zające, króliki, widłorogi i
pekari. Wszyscy Legwańcy mieli długie, czarne szpony, wykluwali się
z jaj i nie krzywdzili ludzi, chyba, że w obronie koniecznej.
,,Już wędrowiec radował się myślą o pieczystym, gdy usłyszał niewiarygodnie głośny wizg i żółta wyspa pogrążyła się w wodzie. Na szczęście koń i jeździec umieli pływać.
- Co to za głupcy chcieli palić ognisko na mojej głowie? - ozwał się ludzkim głosem ogromny, żółty wąż morski'' - ,,Codex vimrothensis''
U
wybrzeży Sonoru i innych ówczesnych lądów kłębiły się węże
morskie, na tyle duże, by zatapiać korabie, czy polować na młode
wieloryby. W erze trzeciej na ziemi sonorskiej żyły anakondy i węże
boa, tak wielkie jak smoki, albo nawet jak pasam górskie. Potwory
te, zrodzone przez Mokoszę, wyginęły w wyniku spustoszenia świata
przez zaciekły bój Enków z Čortami, kończący erę trzecią.
Kości gigantycznych węży, Sonorczycy znajdywali w Górach Świętych
i Andajskich, w Nuntavacie i na pustyniach południa. Szczątki te
budziły w ludziach lęk i dawały okazję do snucia przerażających
legend.
Otarianie
byli spokrewnieni z Oxiami. Mieli postać śniadych ludzi o głowach
uchatek – zwierząt podobnych do fok, o jasnobrązowej sierści i
spiczastych uszach. Żyli u tropikalnych wybrzeży Sonoru, na Wyspie
Szmaragdowej, Lazurowej Lagunie i nad Zatoką Sargassową, zakładając
na plażach niewielkie wioski rybackie. Dzielili się na wiele
plemion. Od maleńkości po mistrzowsku pływali i nurkowali, jednak
Otarianki rodziły swe młode na lądzie, w chatach, otoczone
bliskimi. Żywili się rybami. Podobnie jak Oxiowie, z Enków
najwięcej poważali Juratę, którą czcili pod imieniem At –
Alati. Jej świętymi ptakami miały być pelikany. Otarianie, istoty
niezwykle łagodne i przyjacielskie, nie lękały się ludzi i często
prowadziły z nimi wymianę handlową.
Heloderma
olbrzymia, zwana ,,smokiem
z Sonoru'',
była jaszczurem wielkim jak pięć koni, żyjącym w Arsonii, Sünori
i na innych pustyniach południa. Pokrywała ją gruba skóra barwy
czarnej i miedzianej, rozłożonych w nieregularne plamy. Głowa
wydłużona, pysk tępo zakończony, krył podobne do sztyletów
białe zęby jadowe, podobnie jak u węży. Jad helodermy olbrzymiej,
największej z jadowitych jaszczurek, mógł zabić nawet tak wielkie
zwierzęta jak stegomastodont czy mapingauri. Tułów wydłużony,
palce zakończone długimi szponami, ogon krótki i gruby, służył
za zbiornik tłuszczu. Helodermy olbrzymie polowały na wszystkie
zwierzęta mniejsze od nich samych, w tym na ludzi, mających
nieszczęście zapuścić się na ich pustynie. W piasku i załomach
skalnych samice składały liczne jaja wielkości jaj strusich,
okryte twardą, białą skorupą. Młode wykluwały się z nich
nieraz po kilku miesiącach. Najbliższymi krewnymi jadowitych
potworów z Sünori były ogromne warany z Wyspy Szczurów na Oceanie
Wyrajskim.
Kolejna
gigantyczna jaszczurka, frynosoma olbrzymia z pustyń, była tak duża
jak trzy hipopotamy. Pokrywała ją najeżona kolcami skóra barwy
sino – zielonej, na brzuchu żółtawa. Pysk podobny do pyska
żaby, tułów pękaty, ogon cienki i krótki, zaś przednie łapy
były dłuższe od tylnych. Skronie otaczał wieniec długich,
spiczastych rogów, skórę chroniły setki drobnych kolców długości
kuchennych noży. Frynosoma olbrzymia żywiła się zwierzętami
mniejszymi od niej. Jej młode wykluwały się z jaj o twardych
skorupkach, składanych w gniazdach usypanych z piasku. Tak jak
morski potwór Mirungow z Terra Australis Incognita, który
podrażniony płakał czarnymi łzami, tak zaatakowana przez
myśliwych frynosoma olbrzymia broniła się wypuszczając ze swych
oczu całe strumienie krwi.
Kameleon
sargassowy żył wyłącznie w małej, pełnej pływającego, żółtego
morszczynu zatoce wpadającej do Oceanu At – Azalath. Owa Zatoka
Sargassowa od niepamiętnych czasów była miejsce tarła węgorzy z
Sonoru i Europy. Omawiany, nie mający rogów kameleon osiągał
rozmiary śledzia. Wyglądem przypominał kameleony z Altamiry i
Valkanicy. Przybierał barwę żółtą, pływał uczepiony
wodorostów. Żywił się planktonem zwierzęcym, w tym ikrą i
narybkiem węgorzy. Chwytał ów plankton długim, lepkim językiem.
Co do rozmnażania był jajożyworodny.
Aksalotl
olbrzymi był wielkim jak krokodyl z rzeki Nilus, płazem
zamieszkującym jeziora Inca, Titaculi i Chalxu w górach Siru,
otoczonych puszczą Amszu. Jako, że owe ogoniaste płazy żyły w
wodach nadzwyczaj ubogich w jod, nigdy nie osiągały dojrzałości,
więc aby nie wyginąć, zmuszone były do rozmnażania się w
stadium larwy. To zjawisko uczeni mężowie określili jako
,,neotenię''.
Aksalotle olbrzymie pokryte były skórą bladoróżową, niemal białą. Istniały też osobniki smoliście czarne. Omawiane istoty miały zaokrąglone pyski, krzaczaste, czerwone skrzela z tyłu głowy, duże, czarne oczy, cztery czteropalczaste łapy, oraz podobne do welonu płetwę grzbietową i ogonowe z cieniutkiej skóry. Żywiły się rybami, żabami i wodnym ptactwem, dla ludzi były niegroźne. Jeśli aksalotlów olbrzymich przebywało zbyt wiele w jednym jeziorze, tak, że brakowało im miejsca, wówczas podgryzały sobie płetwy, które potem odrastały. Rozmnażały się składając skrzek. Sonorczycy odławiali je dla mięsa, parę sztuk posiadali w swoich zwierzyńcach królowie w Copanie i w Merice.
Aksalotle olbrzymie pokryte były skórą bladoróżową, niemal białą. Istniały też osobniki smoliście czarne. Omawiane istoty miały zaokrąglone pyski, krzaczaste, czerwone skrzela z tyłu głowy, duże, czarne oczy, cztery czteropalczaste łapy, oraz podobne do welonu płetwę grzbietową i ogonowe z cieniutkiej skóry. Żywiły się rybami, żabami i wodnym ptactwem, dla ludzi były niegroźne. Jeśli aksalotlów olbrzymich przebywało zbyt wiele w jednym jeziorze, tak, że brakowało im miejsca, wówczas podgryzały sobie płetwy, które potem odrastały. Rozmnażały się składając skrzek. Sonorczycy odławiali je dla mięsa, parę sztuk posiadali w swoich zwierzyńcach królowie w Copanie i w Merice.
Podczas
gdy Słowianki zdobiły głowy metalowymi obrączkami, nazywanymi
kabłączkami skroniowymi, niewiasty z tropikalnych rejonów Sonoru
używały w tym celu żywych istot – niejadowitych, długimi
godzinami tworzących żywe pierścienie, węży – kabłąków.
Gady te osiągały rozmiary dżdżownic. Początkowo istniały tylko
osobniki ciemnozielone z białymi i czarnymi plamami na głowie, lecz
z czasem wyhodowano węże – kabłąki złote, czerwone,
jasnozielone, opalowe, miedziane i turkusowe. Wymagały karmienia
owadami, zwłaszcza karaluchami i świerszczami, oraz noworodkami
myszy. Podobno rozmnażały się przez podział.
Żararaka
olbrzymia była długim na 15 łokci wężem z puszcz Amszu,
spokrewnionym z trusiami. Pokrywała ją skóra barwy ciemnozielonej
z brązowymi plamkami, jej hipnotyzujące oczy były koloru żółto
– zielonego. Swoje młode rodziła podobnie jak żmije. Żyła na
drzewach i polowała na wszelkie istoty mniejsze od niej samej, w tym
na ludzi. Jej jad mógł uśmiercić nawet stegomastodonta.
,,Wielorybek maleńki – wymyślony w 1997 r. szary wieloryb długości 1 metra. Pływał w morzu wokół polarnych wybrzeży wymyślonej wyspy'' - ,,Legenda''.
Jeszcze
mniejszy był osiągający wymiary dorsza, wieloryb siarkobrzuchy,
którego jednak nie będziemy tu omawiać. Wielorybek maleńki żył
u wybrzeży Nuntavatu, przy czym odbywał sezonowe wędrówki w
cieplejsze wody opływające puszcze Amszu. Kształtem przypominał
smoliście czarne, ogromne wieloryby pływające u polarnych wybrzeży
Wyspy Zielonej. W paszczy miał fiszbiny, których używał do
odcedzania z wody kryla i innych morskich żyjątek, przez uczonych
mężów nazywanych planktonem zwierzęcym. Młode, wielkości
łasicy, rodziły się w morzu, ogonem do przodu, aby nie utopiły
się w razie przeciągania się porodu. Wrogami wielorybków
maleńkich były orki, rekiny, białe niedźwiedzie i ludzie, ceniący
ich tran, mięso i kości. Przeżyły zatopienie Sonoru; jeszcze w
erze dwunastej widywano je w Morzu Srebrnym.
Delfin
lądowy, którego najbliższym krewnym był kolorowy bufeo z rzeki
Amusy, od innych delfinów różnił się posiadaniem czterech
pięciopalczastych łap o długich palcach spiętych błoną, z
pomocą których owe delfiny pełzały po plaży. Żyły u
tropikalnych wybrzeży Sonoru, Afryki i Bharacji. W przeciwieństwie
do innych delfinów, unikały otwartego morza, pływały zawsze
blisko brzegu. Żywiły się rybami, a rozmnażały na lądzie,
rodząc młode ogonem do przodu. W morzu zagrażały im rekiny i
orki, zaś na lądzie – jaguary i tygrysy szablozębne. Sonorczycy
nigdy nie krzywdzili delfinów lądowych, ani żadnych innych, te zaś
pomagały rybakom, napędzając im ryby do sieci, lub pilnując
dobytku jak psy.
,,Istnieje podobieństwo między słowami 'orka', oznaczającym drapieżnego walenia, a słowem 'orkowie' oznaczającym diaboliczne potwory z prozy J. R. R. Tolkiena. Jest tak dlatego, iż zarówno 'orka', jak i 'orkowie' pochodzą od łacińskiego słowa Orcus, czyli Piekło'' – prof. dr. hab. Jan Schtroiseman ,,Zoologia i fantastyka'', Warszawa 20071
Orka
lądowa różniła się od innych orek posiadaniem czterech,
pięciopalczastych, krótkich łap, o palcach spiętych błoną i
uzbrojonych w ostre pazury. Na lądzie potrafiła na krótkim
dystansie dogonić konia. Nie wypływała na otwarte morze. Żyła u
wybrzeży całego Sonoru, Zielonego Kontynentu i Terra Australis
Incognita. Pożerała ryby od śledzi po rekiny, ośmiornice, mątwy
i kalmary, delfiny morskie i lądowe, wielorybki maleńkie, foki,
morsy, uchatki i Otarian, wydry morskie, głupioliszki, Legwańców
Morskich, kraby, homary i manaty. W przeciwieństwie do morskich
orek, zwanych wówczas ,,sadłożercami'',
a przez Linneusza - ,,tyranami
wielorybów'',
orki lądowe nie polowały na oceaniczne olbrzymy, za to, niczym
białe niedźwiedzie, z ochotą gromadziły się przy ich padlinie.
Rozmnażały się na lądzie, rodząc młode ogonem do przodu. Bywały
groźne dla ludzi; szukając mięsa, wdzierały się do rybackich
chat. W jednej z opowieści heros Kuj zabił orkę lądową za pomocą
maczugi nabijanej krzemieniem.
Vindigo
żyło w umiarkowanej strefie Sonoru, położonej między Nuntavatem,
a Amszu, w szczególności nad otoczonymi lasem wielkimi jeziorami
Vimpus i Pimpus. Stworek ów chodził na tylnych łapach i sięgał
dorosłemu człowiekowi do pasa. Pokrywała go jaskrawożółta
skóra; miękka, mokra i oślizgła jak u żaby. Jej rzucający się
w oczy kolor, ostrzegał drapieżniki przed zawartą w mięsie
vindigo trucizną. Głowa przypominała łeb salamandry, najeżony
czterema tępo zakończonymi, grubymi u nasady rogami. Palce
wszystkich czterech kończyn były spięte błoną, a umieszczone na
dłoniach przylgi umożliwiały vindigo wspinanie się po stromych
drzewach, skałach czy murach. Całości dopełniał szczątkowy
ogon. Omawiany stwór dobrze pływał i nurkował; żywił się
rybami, żabami i rakami, mięsną dietę uzupełniał wodną
roślinnością. Samice składały skrzek jak żaby, zaś kijanki
karmiły mlekiem, aż do metamorfozy. Sonorczycy mało wiedzieli o
vindigo. Najczęściej słyzeli ich płaczliwe zawodzenie, zaś gdy
próbowali je łapać, te zamieniały się w wodnistą galaretę.
Kelofaj
był jednym z najdziwniejszych zwierząt Sonoru. Żył w Nuntavacie i
w nieprzebytych lasach na północ od Amszu. Osiągał rozmiary
jelenia. Jako jedyny ze zwierząt ssących miał głowotułów niczym
raki i pająki, podobny do głowy mamuta; razem z trąbą, ciosami i
uszami. Jednak na czubku mamuciej głowy pokrytego długim, brązowym
futrem kelofaja, sterczał kostny stożek. Kelofaj poruszał się na
tylnych łapach przypominających skoki zająca, a podpierał się
długim ogonem. Przednie, chwytne łapy miały po pięć palców
zakończonych pazurami. Omawiany daleki krewny słoni z Afryki i
Azji, mamutów, mastododntów, stegomastodontów, karłowatych słoni
z wyspy Melity i słoni leśnych z puszcz Europy, był roślinożerny.
Sutki samic znajdowały się na piersiach. Kelofaje rozmnażały się
mniej więcej tak samo jak słonie. Ich wrogami były wilki,
niedźwiedzie, tygrysy szablozębne, rosomaki i ludzie.
Podobny
do neomysów z Morskiego Oka, filamalu żył na bagnach, w jeziorach
i rzekach krainy Amszu, oraz w zamarzającym zimą jeziorze Titurel
leżącym na północ od owej krainy. Przypominał smoliście
czarnego szczura, który nie licząc nagiego ogona osiągał długość
dwóch żubrów. W paszczy zamiast siekaczy miał kły jak wilk, zaś
jego palce były zakończone szponami i spięte błoną. Filamalu
kopał nory na brzegach rzek i jezior, potrafił długie godziny
przebywać pod wodą. Nie gardził żadnym pokarmem mięsnym od ryb,
żab i raków, przez wodne ptactwo, zające i małpy po jelenie,
tapiry i jaguary oraz ogromne węże. Ponadto pożerał innych
przedstawicieli swego gatunku, a niekiedy i ludzi. Samice filamalu
przechowywały swe młode w wodoszczelnych torbach ze skóry,
będących częścią ich ciała. Takie torby posiadały również
samce. Mięso omawianych zwierząt cenili Sonorczycy z plemienia
Sirdu.
,, […] w […] 1977 roku […] w stanie Illionis (USA), kilkakrotnie widziano olbrzymie ptaki podobne do wyrośniętych sępów. […] dwa takie ptaki zanurkowały nagle z nieba i porwały 10 – letniego Martina Lowe'a. Przeniosły chłopca na odległość siedmiu metrów, po czym upuściły go na ziemię.
Martinowi towarzyszył rówieśnik Travis Goodwin i to właśnie Travisa tajemnicze ptaki zaatakowały jako pierwszego. Mały Goodwin umknął prześladowcom, skacząc do basenu i nurkując w wodzie. Wtedy ogromne ptaki napadły Martina Lowe'a. Jeden z nich złapał chłopca – ważącego ponad 30 kilogramów! - szponami za jedno ramię i poniósł z górę. Mały Lowe szarpał się i okładał ptaka pięściami, co okazało się skuteczną formą obrony. Skrzydlaty napastnik wypuścił zdobycz. […]'' - Tadeusz Oszubski ,,Tajemnicze istoty''
Sonor
zamieszkiwały straszliwe ptaki – potwory, podobne do ogromnych
sępów, lecz nie mogące wydawać najmniejszego dźwięku. W
puszczach Amszu był to paturan – nielotny ptak drapieżny wysoki
jak dąb o upierzeniu białym i czarnym. Paturan miał łysy,
porośnięty najwyżej czarną ,,szczecinką''
łeb ozdobiony jaskrawożółtymi i pomarańczowymi naroślami, a
jego przysmakiem były śnięte ryby z rzeki Amusy. Urbus latał nad
podmokłymi stepami Pama – poonu i miał postać sępa wielkiego
jak koń. Rozmiary konia osiągał również urbus igłoszyj z pustyń
południowego Sonoru o czerwonej skórze nagich głowy i szyi, wolu w
kształcie koguciego dzwonka i licznych, zatrutych igłach
porastających szyję. Urbus igłoszyj potrafił strzelać tymi
igiełkami na wroga. W Górach Andajskich zakładał gniazda
czarnopióry avis – katharon wielkości tura. Miał nagie,
czerwone łeb i szyję, grzebień jak u kondora na głowie i
obrzydliwe wole, podobne do wijącego się, czerwonego węża,
sięgające ziemi. Sonorczycy czcili avisy – katharony, bo
wierzyli, że to praojciec tych ptaków złożył jajo, z którego
wykluło się Słońce. Bielik dwugłowy, żyjący w strefie
umiarkowanej Sonoru, był tak duży jak dwa byki i miał postać
czarnego orła o dwóch, białych głowach. Jego przysmak stanowiły
olbrzymie węże. Omawiane ptaki pożerały zarówno padlinę, jak i
polowały na wszelkie istoty mniejsze od nich samych, w tym na ludzi,
o czym świadczy przytoczony powyżej fragment książki. Składały
jaja tak duże jak strusie, a nawet jeszcze większe. Niektórzy
wierzą, że ich potomkowie, do dziś żyją gdzieś w Ameryce.
Kaczka
olbrzymka żyła u wybrzeży Nuntavatu. Osiągała rozmiary łabędzia.
Podczas gdy kaczki miały upierzenie w różnych odcieniach brązu,
kaczory mieniły się bielą, błękitem, zielenią, fioletem,
złotem, czerwieniom i oranżem. Z tyłu głowy kaczor posiadał kitę
z kolorowych piór. Kaczki olbrzymki żywiły się okrzemkami, krylem
i innymi morskimi żyjątkami. Swoje gniazda wyścielały mięciutkim
puchem niczym edredony z Ultima Thule, zaś ludzie zbierali ów puch,
aby używać go do napełniania pierzyn. Wrogami tych największych
kaczek świata były rekiny, orki, białe niedźwiedzie, wilki,
rosomaki, lisy polarne i ludzie.
Sowa
pokojowa żyła w całym Sonorze, za wyjątkiem Nuntavatu.
Niezmiernie przypominała puszczyka zarówno wyglądem, jak i
sposobem odżywiania się i rozrodu. Od innych sów różniła się
jeno tym, że nie występowała w stanie wolnym. Był to jedyny
gatunek udomowionej sowy. Sonorczycy trzymali w domach sowy pokojowe,
aby tępiły szkodliwe gryzonie, przekazywały wiadomości niczym
strzygi ossoriańskie i dotrzymywały towarzystwa swym właścicielom
jak papugi.
Na
mokradłach strefy umiarkowanej Sonoru żyły jeszcze większe od
niedźwiedzi, czworonożne zwierzęta ssące nazywane hodagami –
gumoniami. Z wyglądu przypominały nosorożce o rogach byków i
rzędzie kolców ciągnących się wzdłuż grzbietu, jak u smoków.
Miały wyłupiaste oczy i pazury niedźwiedzi. Hodagi – gumonie
pokrywała gęsta, brązowa sierść. Zwierzęta te były odporne na
kły i pazury wszelkich drapieżników, oraz na broń sonorskich
łowców. Zaszkodzić mógł im jedynie ogień. Podobnie jak achlis z
Afryki, hodag – gumoń nie miał stawów kolanowych i spał stojąc
pod drzewem. Istoty te były roślinożerne i zostawione w spokoju
nie napastowały ludzi, ani innych zwierząt.
,,Człowiek ten […] wędrując przez tropikalny las, usłyszał nagle za plecami niesamowite wycie. Przypominało mu nieco głos człowieka. Gdy zbieracz kauczuku odwrócił się, ujrzał szalejące z wściekłości kosmate zwierzę. Stworzenie miało 2 metry wzrostu i mogło ważyć około 300 kilogramów. Przerażony Indianin sięgnął po karabin i natychmiast złożył się do strzału. Wypalił! Bestia jak rażona gromem padła na ziemię. W tej samej chwili jednak zwierzę wydzieliło niesamowity fetor. Unosząca się w dusznym powietrzu dżungli jakaś substancja chemiczna oszołomiła zbieracza kauczuku tak, że jak błędny przez dłuższy czas kluczył po tropikalnym lesie […]'' - Tadeusz Oszubski ,,Tajemnicze istoty''.
Mapingauri,
przez uczonych mężów nazywane Wielkim Zwierzęciem, żyło w
nieprzebytych puszczach Amszu, a niekiedy zapuszczało się też na
podmokłe stepy Pama – poonu. Osiągało rozmiary słonia,
przypominało zaś ni to niedźwiedzia, ni to leniwca. Mogło chodzić
zarówno na czterech, jak i na dwóch łapach, podpierając się
długim ogonem. Zwierzę to pokrywało gęste futro; rudobrązowe,
bądź czarne, a ponadto skórę chroniły kostne guzy wielkości
ziarna fasoli. Bronią mapingauri były długie, zakrzywione pazury,
oraz znajdujący się na brzuchu, czerwony gruczoł zapachowy, przez
leśnych Sonorczyków nazywany drugimi ustami. Gruczoł ten wydzielał
tak odrażającą woń, że myśliwi tracili przytomność i
oszołomieni fetorem nie mogli odnaleźć drogi. Obrzydliwy zapach
mapingauri przyciągał doń całe chmary much. Pokarm tego groźnego
w samoobronie zwierzęcia stanowiły liście drzew, owoce i korzonki.
Samice nosiły swe młode na grzbietach. Mapingauri zbrojny w pazury,
gaz bojowy i chroniony zbroją z guzów był bezpieczny zarówno
przed ludźmi jak i przed zwierzętami. Jedynie wędrowne mrówki
podobne do siafu z Afryki mogły mu coś zrobić.
,, […] brodaty, ziejący ogniem olbrzym. Wspólnie ze swą żoną Patiniru, mającą tylko jedną pierś, napada na ludzi, a żona wiedźma opryskuje ich swym zatrutym mlekiem'' – Tadeusz Oszubski ,,Tajemnicze istoty''.
Pierwowzorem
owych potworów był właśnie mapingauri.
C. D. N.
1
Zarówno profesor, jak i jego książka zostali wymyśleni przeze
mnie – przyp. T. K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz