,,Rod,
pan czasu, był dobry, ale niezbyt urodziwy. Miał ludzką głowę,
na której nosił czerwoną chustkę. Był niskiego wzrostu, odziany
w futro rysia; niestworzonego jeszcze, lecz istniejącego w zamyśle
Ageja. Jego ręce i nogi były brzozowe, z palca u prawej stopy
wyrastał mu zielony pęd. Mówił, że jego wygląd oznacza, iż
będzie panował nad ludźmi obu płci (twarz w chuście),
zwierzętami (rysie futro) i roślinami (brzozowe ręce i nogi)'' -
,,Księga
Latarnika, czyli Szafirowy latopis''.
Rod
cierpiał męki w Čortieńsku,
przykuty łańcuchem do podnóża góry Kriepak Raslavickij o trzech
szczytach. Choć nie uczynił nic złego, przypiekały go ogień i
smoła, w nosie kręcił zapach siarki i gnoju. Čort
Vrag wrażał mu widły w serce, przygadując:
-
Dobrzem to wykombinował; żeby świat zszedł na psy, nie trzeba
zabierać mu miłości, wystarczy zabrać

czas! - w rzeczywistości
na ten pomysł wpadł graf Lichon. - Patrzaj carze czasu, jak wszyscy
są bezradni, pozbawieni twoich darów! - lejącym łzy oczom Roda,
Vrag ukazał straszliwą wizję... Najpierw nieprzeliczone chmary
Čortów,
dniami i nocami radziły, kłóciły się, co zrobić by stworzenia
odwróciły się od Ageja i Enków. ,,Zabrać
im wiarę''!
- wołał Zgrzecha Niedowiarek. ,,Nie,
wyzuć z nadziei''
– wył Czarny Pies. ,,Zastąpić
miłość pychą''!
- zaryczał Morzej Pyszałek, zwany Lewiatanem. ,,Zapaskudzić
piękno''!
- chciał Fantazma. Opses domagał się zabrania prawdy, jednak
największe uznanie Rykara zdobyła propozycja Licha, by złapać
Roda i go uwięzić. ,,To
co chcemy zniszczyć, Agej ukrył w sercach stworzeń; jeśli stracą
czas, nie będą go miały na praktykowanie cnót''
– orzekł smok piekielny. Potem wizja ukazała Ziemię toczoną
szaleństwem. Dzień i noc walczyły ze sobą niczym dwaj zapaśnicy,
w dzień obok Słońca widziano Księżyc i gwiazdy, zdarzało się
też, że pojedyncze dni i noce trwały ponad miesiąc. Rodzenice;
Pory Roku przeczesywały świat szukając ojca. W przyrodzie panowały
wszystkie cztery naraz, bez ładu i składu. Latem szalały zadymki,
owoce dojrzewały zimą, ptaki i węże to udawały się do Wyraju,
to zeń wracały. Mierzenie czasu stawało się tak skomplikowane, że
go zaniechano. Pisklęta składały jaja, szczenięta się parzyły;
ikra rodziła ikrę, a skrzek rodził skrzek. Nikt nie umiał podać
nazwy dzisiejszego dnia; każdy robił to na co miał ochotę. Wiele
istot przestało się troszczyć o cześć należną Agejowi i Enkom
uznając, że świat oszalał i nie ma już w nim piękna, prawdy, ni
dobra. Neurowie i inne stworzenia poczęły bezmyślnie biegać po
lasach i łąkach, gonić za własnym ogonem i wpadać na siebie.
Straszna wizja się skończyła. Rod cierpiał, ale nie rozpaczał.
Wiedział, że choć dał się zwabić w pułapkę, Agej przywróci
ład w naturze i kulturze...
W
owym czasie, na polskiej ziemi żył Neur imieniem Kolf (,,Przyjaciel
Koboldów''),
którego wielce dręczył Čort
Obłędek. Gdy nie atakował, Kolf miał postać starego człeka z
długą, siwą brodą, lecz gdy sprawca szaleństwa przychodził doń,
zamieniał się w wilka. Stary Neur kończył wówczas każde zdanie
słowem ,,paw'',
myślał, że jest ze szkła, króla Nurosa IX pomylił z dębem, a w
czasie suszy kazał się wozić łodzią. Stracił żonę i dzieci
oprócz jednego syna – Wilkodłaka (,,Wilczą
Sierść''),
który opiekował się nim z wielką cierpliwością i oddaniem.
Wielkie było przerażenie wiernego syna, gdy obłęd ogarnął cały
świat. Gdy jego ojciec witał się z jakąś rośliną, on w
ludzkiej postaci leżał na brzuchu i pytał: ,,Skąd
wylazło to szaleństwo''?
Ani Wilkodłak, ani jego ojciec nie porzucili nabożeństwa dla
Boruty i Leśnej Matki. Raz, gdy opatrywał ojca rany, które ten
zadał sobie zębami i błagał leśnych Enków o siłę do
przetrwania jeszcze jednego dnia w świecie, który oszalał, stanął
przed nim nieoczekiwany gość. Król Nuros był chrobry i potężny,
lecz tak gonił za ogonem, że utopił się w potoku – oczom
Wilkodłaka i Kolfa ukazał się smukły młodzian o złotych włosach
i turkusowych oczach, noszący na sobie kolczugę, misiurkę i
szkarłatny płaszcz z jedwabiu. Najdziwniejsza była róża, wykłuta
na jego czole – raz była krasna, innym razem biała, błękitna,
bądź czarna.
- Kim jesteś panie i z jakiej przyczyny nam to mówisz?
- spytał szczerze zafrapowany Wilkodłak.
- Jedni zwą mnie Porajem, a inni Różycem z uwagi na
kwiat róży, który noszę wymalowany na czole. Jestem Enkiem; synem
wieszczego Świętowita i nieskalanej Mokoszy – na dowód
prawdziwości tych słów nad głową Poraja zajaśniała korona z
płomieni.
- To jest mój ojciec Kolf, zwany Koboldolubcem, lub
Pigmejofilosem. Moją macierz Wkrę i siostrę Mitavę ubiły
sekutnice; niewiasty wąpierzy o nietoperzowych skrzydłach, a ja
jestem Wilkodłak. Pokornie powtarzam pytanie; czemu mówisz nam
panie o śmierci króla Nurosa IX?
-
Niebawem się dowiecie – rzekł Poraj. - Znam przyczynę, dla
której świat oszalał. - Otóż mój wuj, Rod został przez Čorta
Vraga zwabiony i w otchłani Čortlandu
przykuty do góry Kriepak Raslavickij o trzech szczytach. Rod z
mandatu Ageja jest carem czasu, przeto wraz z jego uwięzieniem
zniknął ład w naturze i kulturze. Jego dzieci; Rodzenice,
Zviezduny i Dzionki opuściły swe trony by szukać ojca; stąd całe
zamieszanie. Wielki król Neurów, o którym wspominałem i nad
którego śmiercią boleję, chciał im pomóc, lecz na nieszczęście
w rzece Narvi taplał się potwór Dzika Juda, podobny do hipopotama
z rzeki Nilus. Opryskał dzielnego Nurosa tak, że ten nie mógł
widzieć dalej niż poza czubek własnego, czarnego nosa.
Biedak;
zapomniał o wzniosłym celu i tak długo usiłował złapać zębami
swój ogon, niczym wąż Uroboros, że wyczerpany wpadł do potoku i
utonął. Może Agej wyznaczył do uwolnienia Roda kogoś z jego
poddanych, może was?
- Nie, na pewno nie – żywo zaprzeczył Wilkodłak. -
Mego ojca trapi Obłędek, a ja muszę się nim opiekować, więc
wszystkie bohaterskie czyny z naszym udziałem odpadają –
przestraszył się, czy czasem nie obraził Enka, lecz ten się
uśmiechnął.
Dotknął białą dłonią toczącego pianę z pyska
Kolfa, a ten w mig odzyskał ludzką postać i spokój.
- Mocą Ageja na czas wyprawy odejmę chorobę od twego
ojca – rzekł Poraj – lecz to nie ja jestem władny całkowicie
go wyleczyć.
- Wielka jest nasza wdzięczność – rzekł Kolf –
jednak mój syn już powiedział, że na żadną wyprawę nie
idziemy.
- Jesteście wolni, nie zmuszę was – westchnął
Poraj, zwany Różycem. - Pomnijcie jednak, że Fafnira Urukajewicza
ubił nie kto inny, ale mały i słaby stworek Klykanica z Pyrska, że
cudowny rubin z korony Amwira zdobyli wasi pobratymcy Iwan i Mara,
którzy cały czas uciekali przed wojną; wreszcie kim byli pierwsi
Varkyderowie? Dzieciakami i wyrostkami Zajęczan, których Sporysz
Harcerz zmobilizował do obrony przed hordami Żbiczan. Pomyślcie o
tym.
- Wybacz panie, my naprawdę jesteśmy do niczego –
Wilkodłak przybrawszy wilczą postać stulił uszy i mówił bardzo
żałośnie.
-
To żaden wstyd – rzekł Poraj. - Agej was wybrał, abyście
uwolnili Roda, więc miast zostawić was na lodzie, ześle wam pomoc.
Słowo Enka. Możecie iść, lub nie iść, macie wolną wolę.
Baczcie jednak, że jeśli zlekceważycie zamysł Ageja, świat wciąż
będzie pogrążony w szaleństwie, a wy swoim ,,nie'',
staniecie po stronie Rykara i ten car otchłani upomni się o was.
Nie straszę was, Kolfie i Wilkodłaku, jeno ostrzegam.
- Warto się zastanowić – zamyślił się Kolf o
siwej brodzie.
- To się zastanawiajcie – począł się niecierpliwić
Poraj. - Jeśli chcecie ratować świat, to idźcie gdzie oczy
poniosą, a przy pierwszym rozstaju dróg będą czekać na was
sprzymierzeńcy, ale strzeżcie się tego co błyszczy choć nie jest
złotem – po tych słowach Poraj rozwiał się na wietrze niby
mgła.
Wilkodłak
porozmawiał z ojcem. Uznali, że i tak nie mają nic lepszego do
roboty w świecie przepojonym

obłędem, a Agej jeszcze nikogo nie
oszukał. ,,Żył
kiedyś taki żubroń
imieniem
Włas
– mówił Kolf. - Powiedział
on, że choćby Kosmos nas zmiażdżył, to i tak mielibyśmy nad nim
tę przewagę, że wiedzielibyśmy, że jesteśmy miażdżeni. Nawet
jeśli polegniemy to ze świadomością, że polegliśmy wypełniając
rozkazy Ageja, i że nie zostaniemy zapomniani. Szkoda strzępić
języka po próżnicy, w drogę''!
- obaj Neurowie ruszyli tak jak im kazał Poraj; szli gdzie ich oczy
poniosły, jednak rozstaju dróg jak nie było, tak nie było.
Wędrowali w ludzkiej postaci, a Wilkodłak zabrał lirę, bo jego
ojciec lubił gdy mu grał i śpiewał. Raz gdy przemierzali grody i
pustkowia ujrzeli dziesięcioro Neurów i Neuryjek, którzy tańcząc,
śpiewając i śmiejąc się, skakali ze skały i ginęli. Wśród
tych straceńców poniosła dobrowolną śmierć piękna Lesnaja, już
od dzieciństwa będąca wybranką serca Wilkodłaka. Gdy ginęła
nie rozpoznał jej; gdyby rozpoznał, pękłoby mu serce; oczywiście
próbowałby ją ratować. Byli już zmęczeni szukaniem rozstaju
dróg, więc usiedli – ojciec na głazie, a syn na trawie.
- Grałeś mi i śpiewałeś synu, teraz ja chciałbym
coś zaśpiewać – Wilkodłak podał mu lirę. - Niech to będzie
pieśń o Dzionkach; dzieciach Roda w okowach. Oto słowa:
,,Sławcie gęśle Ageja, co Rodowi wręczył klucze
Królestwa Czasu!
Czas jest dla rodzenia, czas jest dla umierania;
Poniedziałek – mąż, któremu usługują dwa wielkie
rybiki mające w odwłokach coś podobnego do pioruna, czym wyrywają
z łoża;
Czas jest dla miłości, czas jest dla nienawiści;
Wtorek – mąż o twarzy kota, przemierzający świat
do połowy zanurzony w worku;
Czas jest dla pokoju, czas jest dla odpierania napaści;
Środa [Śrzoda, Interia] – piękna dziewica o złotych
włosach, dzierżąca złote berło nad ludem jeszcze nie stworzonym
[w erze dziewiątej Środa została królową wszystkich południc –
przyp. TK];
Czas jest dla pracy; czas jest dla odpoczynku;
Czwartek – witeź gromowładny, noszący oręż za
Jarowitem i świadek jego zwycięstwa nad Rykarem;
Czas jest dla modłów, czas jest dla zabawy;
Piątek; paź trzech królowych; nieskalanej Mokoszy,
czystej Dziewanny i sprawiedliwej Juraty [w erze jedenastej Piątek
jadąc po niebie w złotym rydwanie widział śmierć Teosta na dębie
Karako];
Czas jest dla pieszczoty, czas jest dla
wstrzemięźliwości;
Sobota
[Cupala, Šabassa,
Rodia] – ukochana córa Roda, jaśniejąca pięknem panna o włosach
niby skrzydło kruka, usługiwała Mokoszy, królowej Ziemi, rodzącej
Sobotnią Górę;Czas jest dla
radości, czas jest dla smutku;Niedziela
– panna cudniejsza nad zorze, odziana w Słońce, a jej oczy to
błękitne gwiazdy, jej imię radość i pociecha, ochłoda 'ad
anamnesa';Ach, gdzie jesteście
Zviezduny, Rodzenice i Dzionki ?! Gdzie jest teraz czas, jakież to
okowy go krępują?''
Kolf
skończył pieśń płacząc. Jego syn zaś spytał się wielce
zaciekawiony.
- Kaz to jest rybik,
ojcze? Czy to ryba?
- Nie – odrzekł
ojciec. - Rybiki to owady nie większe od paznokcia, które są
szarosrebrzyste, mają opływowy, rybi kształt, długie czułki i
wyrostki odwłokowe. Poniedziałkowi służą dwa rybiki – budziki;
owady wielkości szczurów, których czułki i wyrostki na odwłoku
są ze złota. Tymi wyrostkami dotykają wylegujących się w łożu
i pierzynie, rażąc ich czymś niby małym piorunem – wyprawa
trwała dalej, a rozstaju dróg jak nie było, tak nie było.
Stary
Neur i młody Neur idąc gdzie ich oczy i nosy poniosły, zaszli na
bagna. Był już wieczór, a oni przybrali

postać wilków. Wśród
błot mijały jakieś ogniki; to ogniści ludzie, świeczniki,
świetliki, świecuchy, błędniki wyprawiały swoje harce. Gdy oba
wilkołaki stanęły nad brzegiem bagna, błędne ogniki poczęły
tańczyć, cichutko grając i śpiewając. Skakały i latały,
tworzyły różne obrazy. Oczom ojca i syna ukazał się Rod przykuty
do piekielnej góry, oraz Poniedziałek – mąż w przepasce
biodrowej zbrojny w maczugę i tarczę zdobioną twarzą –
półksiężycem. Wizja goniła wizję, widzieli świat bez
szaleństwa, bez śmierci i bólu. Ani się spostrzegli gdy ich łapy
zanurzyły się w błotnistej wodzie, a oni szli i szli w bagno,
zapadając się coraz głębiej... Wreszcie tańczące ogniki
rozleciały się na wszystkie strony, a Kolf i Wilkodłak zrozumieli,
że toną, bo zwiódł ich podstępny Čort Bież. Biedni! Chcieli
ratować świat, a czekała ich śmierć w szlamie. Przed oczami
Wilkodłaka tańcował maleńki ognik, a Neur patrzył nań ze
złością. Po chwili kłaczek ognia stał się równie małym
chrząszczem, od którego biło zimne, zielono – żółte światło.

- Jestem Świetlik –
przedstawił się bagienny duszek, a Kolf jeszcze głębiej się
zapadając warknął:
-
Przyszedłeś świecący Čorcie nacieszyć się, że toniemy?
- Jest mi bardzo
przykro – rzekł słabym głosikiem Świetlik.
- Jak ci przykro to
nas wyciągnij – warknął Wilkodłak.
-
Nie uczestniczyłem w wabieniu was w topiel, a nawet odwodziłem
swych braci i siostry od tego, lecz nie zdobyłem posłuchu, bo
wybrali błotnego Čorta Bieża, Błędę i Marka Błotnego. Jestem
za słaby aby was wyciągnąć, ale znam kogoś kto wam pomoże –
Neurowie przybrali ludzką postać, lecz bagno było za
głębokie,
by zeń wyjść. - Wołajcie ze mną: W imię Ageja przybież ku nam
czysta Świetłana Światłorodzico, siostrzyco czystej Ognieszki;
przybądź ta, z której łona wyszło Światło! - tonący słyszeli
już o Świetłanie, którą Agej stworzył z blasku oczu
Niepodzielnego i razem ze Świetlikiem poczęli ją wzywać.
Błoto zakryło ich
po pępki, gdy między olchami zebrała się biała chmura, na której
stała cudna panna w białej sukni. Jej długie do pasa warkocze były
barwy stopu złota i miedzi, oczy niczym szafiry świeciły jak
latarki, cera przypominała alabaster.
- Witaj Łucjo
Rodząca Światło! - zawołał Wilkodłak.
- Oni cię błagają
jasna Lucyno – rzekł Świetlik, a Świetłana zwana również
Łucją i Lucyną, głęboko przejęta losem obu Neurów, zdjęła z
szyi krasne korale i rzuciła je tonącym by złapali za nie.
Neurowie zrobili to i dzięki koralom Świetłany opuścili topiel.
Suszyli się teraz przy ognisku rozpalonym na brzegu, a z nimi byli
Świetlik i Świetłana.
- Twój siostrzeniec
i bratanek, wielki Poraj Różyc kazał nam iść gdzie nas oczy
poniosą, szukać rozstaju dróg, szlachetna rodzicielko światła –
mówił pełen wdzięczności Wilkodłak, a Świetłana uważnie
słuchając wyjęła ze złotego puzderka na łańcuszku kawałek
pergaminu, który rozłożyła. Była to mapa.
- Dzięki temu
szybciej znajdziecie rozstaj – rzekła z uśmiechem, a obaj
Neurowie z czcią złożyli pocałunki na jej białej dłoni.
Światłorodzica wstała z murawy, pobłogosławiła ich wyprawie, po
czym przybrawszy postać kuli światła, zniknęła w mroku.
Razem
z nią zniknął gdzieś Świetlik. Rano Neurowie znów ruszyli w
drogę, śpiewając pieśni ku czci Świetłany. Opuścili błota
zwane w późniejszych erach Pinos i dzięki jej mapie odnaleźli
wreszcie rozstajne drogi. Ujrzeli je samemu będąc w wilczej
postaci. Ich oczom ukazało się wielkie ognisko, przy którym grzało
się dwunastu mężów. I to jakich! Pierwszy z nich, obok którego
leżał wilk, trzymał kij i miał dwie twarze – jedną z przodu, a
drugą z tyłu głowy. Imię jego Styczeń. Drugi nosił karacenową
zbroję z lodu i lodowy hełm. Okrywał się skórą niedźwiedzia, a
buty miał ze skóry górskiego smoka. Miał cztery oczy, długie
włosy, wąsy i brodę barwy brązowej. Na tarczy miał namalowany
przebiśnieg, u pasa niebieski miecz, a na plecach wór ze śniegiem.
Nazywał się Luty. Marzec to junak w kolczudze i spiczastym hełmie
z czerwoną kitą, noszący zielone miecz i tarczę. Kwiecień –
mąż o złotych włosach przystrojonych krokusami. Maj –
najpiękniejszy Miesiąc o złotych włosach i turkusowych oczach. Na
jego ramieniu siedział słowik. Czerwiec to młodzian w krasnym
chitonie, co na czole i policzkach miał namalowane krasną farbą
koło od wozu i dwa sierpy. Młody i piękny Lipiec nosił wieniec z
liści lipy, a jego nos zdobił mały, zielony rożek. Sierpień
odziany w przepaskę biodrową, stale ociekał potem o zapachu róż,
lilii i fiołków, który spadając na ziemię zamieniał się w
perły. Wieniec miał wieniec z wrzosów i biały kaftan cały czas
noszący trzy niewyblakłe plamy krwi. Październik to potężny jak
tur mąż o rudych włosach, wąsach i brodzie. Na głowie miał
wieniec z kolorowych liści i hełm, czarodziejską mocą sporządzony
z paździerzy. Chroniła go cudowna zbroja z lnu, wyglądająca na
spiżową, a dzięki szaremu płaszczowi w konopi mógł być
niewidzialny. Listopad miał postać męża w średnim wieku. Jego
atrybuty to wieniec z brązowych, kruszących się liści na długich
włosach, szara opończa i szabla. Wreszcie zgrzybiały Grudzień;
siwy z długą brodą i włosami, a jego szata była biała bądź
czarna. Według poematu ,,Narodziny
Cara Słońce''
Teost urodził się 13 grudnia, lecz było to w erze jedenastej, a my
mówimy teraz o ósmej...
- Pozdrawiamy was
czcigodne Zviezduny Rodovice – zaczął grzecznie Kolf. - Niech
Agej wspiera was w wysiłkach poszukiwania ojca.
- Witajcie – rzekł
w imieniu wszystkich Grudzień. - Poraj i Świetłana już
powiedzieli nam o was i o waszej odwadze. My wam pomożemy, dzielni
potomkowie Leu i Veder, prawda braciszkowie?
- Prawda, bracie
Grudniu! - rzekły chórem Zviezduny.
- Siadajcie do nas –
zapraszał Maj, ale Wrzesień nie był całkiem zadowolony z Neurów.
-
Te wilkołaki dały się zwabić w pułapkę bagiennych Čortów. Jak
takie niedoskonałe stworzenia mogą nam pomóc odnaleźć ojca?
- Agej dlatego
wybiera stworzenia słabe, aby nie mogły wzbić się w pychę, ani
one, ani istoty silne – uciął rozmowę Sierpień.
Tak
oto Neurowie i Zviezduny wspólnie ruszyli w drogę na poszukiwanie
góry Kriepak Raslavickij. Kolfa i Wilkodłaka przerażała myśl o
zejściu do Čortieńska, lecz stary, mądry Grudzień uspokoił ich.
,,Rano,
kiedy jeszcze mgły zasnuwają łąki, piekielna góra jest widoczna
na powierzchni. Dopiero wraz z opadnięciem mgieł zapada się pod
ziemię''.
Od długiego czasu żaden człowiek nie widział owej stromej góry.
Wędrowcy
szli przez nieprzebyte puszcze i bory, mokradła, łąki, polany,
stepy i góry, w skwarze, słocie, gradzie i śniegu. Obrzucano ich
kamieniami, błotem i jajami, jeno niektórzy witali ich życzliwie.
Wreszcie wychodząc z lasu stanęli przed ogromną łąką, w tym
samym miejscu, w którym w erze dwunastej stanęło Wymrocze. Noc
walczyła z porankiem, by ostatecznie ustąpić. Trawa i kwiaty
niczym klejnoty nosiły na sobie kruche perły rosy. Swaróg opuścił
już podwodny pałac Juraty i począł rozpalać Słońce na niebie,
a między niebem a ziemią unosiły się opary mgły. Jednak
największą uwagę wyprawy przykuła strzelista góra o trzech
szczytach co upodabniało ją do góry Troizak w krainie od ery
jedenastej zwanej Montanią. Wokół widmowej góry teren był
nizinny, tak więc nie sposób było pomylić ją z żadnym innym
wierchem.
-
Jesteśmy u celu – rzekł Styczeń, a w oczach miał łzy.
Nie
on jeden płakał i nie dziwota, bo do skały grubymi łańcuchami
przykuty był sam Rod. Cierpiał niemożebnie, bowiem jego dręczyciel
Vrag wbił mu widły w serce i poszedł sobie polować na dusze.
Czerwiec czym prędzej usunął mu čortowskie
widły z ciała, a Luty i Marzec mieczami uwolnili go z okowów. Wtem
rozległ się przeraźliwy ryk i zza góry Kriepak Raslavickij wylazł
potwór wielki jak smok i do smoka podobny. Ciało, skórę i kości
miał ze szczerego srebra. Łeb niekształtny, siedmiorogi,
pięciooki, zęby długie jak krótkie miecze, język niczym bicz z
kolców, błoniaste skrzydła, ciało pokryte długimi, zatrutymi
kolcami, sześć łap i trzy ogony podobne do batów. Z uszu bestii
sypały się iskry. Zgroza ogarnęła

nawet Lutego i Marca –
najwaleczniejszych Zviezdunów, bo zjawił się oto sam Srebrny
Potwór (Monstrus
Arhentij),
o którym opowiadały pełne trwogi legendy snute w długie, zimowe
wieczory. Srebrny Potwór rozdrapywał szponami ziemię, gdy nagle
Kolf i Wilkodłakwyrwali sporządzone przez Swarożyca miecze z rąk
Lutego i Marca, aby z okrzykiem ,,Za
Borutę i Dziewannę''
rzucić się na metalową bestię. Już mieli zadać pierwsze ciosy,
gdy słodki, litościwy Maj powstrzymał ich. Potwór szykował się
do skoku, a najpiękniejszy ze Zviezdunów wyjął lutnię i począł
grać. Grał tak rzewnie i słodko, tak melodyjnie, smutno i pięknie,
że zatrzymał Srebrnego Potwora. Ze srebrnych uszu jeszcze leciały
iskry, lecz było ich coraz mniej. Nie minęło pół godziny, gdy
bestia zasnęła, a jej cielskiem wstrząsnęło potężne chrapanie.
Wówczas Grudzień uderzył laską ziemię, a ta pochłonęła
Srebrnego Potwora i utworzyła ogromne grudy. Zapanowała powszechna
radość, do której przyłączyły się Rodzenice i Dzionki, które
szukały ojca w innych stronach świata i pomagały napotkanym
stworzeniom. Jednak Grudzień rzekł:
-
Srebrnego Potwora nie można zabić. Uwięziłem go mocą nieskalanej
Mokoszy, lecz gdy nadejdzie koniec świata, on wyjdzie z podziemi i
uczyni jeszcze więcej złą niż do tej pory, jednak to Agej będzie
miał ostatnie słowo.
Wdzięczny
Rod spytał się obu Neurów, czego chcą za współudział w
wyprawie ratunkowej.
-
Pragnę panie, aby mój ojciec wyzdrowiał – poprosił Wilkodłak.
-
Z tym to do Złotej Baby – odrzekł Rod, a gdy pstryknął palcami,
na łące zjawiła się jego córka Dola, oburącz trzymając miskę
z pachnącym naparem, darem Złotej Baby.
-
Obłędku uciekaj, sam Agej cię wygania – rzekła Dola. - Ty zaś
pij – zwróciła się łagodnie do Kolfa.
Ów
wypił i szaleństwo za zawsze go opuściło. Inna wersja podaje, że
na łąkę przybyła sama Złota Baba i kazała Kolfowi
siedmiokrotnie zanurzyć się w pobliskiej rzeczce. Odkąd Rod został
uwolniony, na nowo wróciły na swe miejsce dni, tygodnie, miesiące,
pory roku i lata. Wieęcej trudu kosztowało poukładanie na nowo w
głowach i sercach Neurów i innych istot rozumnych. Wilkodłak
zamieszkał z ojcem, a gdy ten umarł i zamieszkał w Nawi Jasnej,
znalazł żonę i założył wielki ród. Na pamiątkę opisywanych
tu wydarzeń, Neurowie obchodzili huczne święto Rodowych Igrzysk.