sobota, 21 września 2013

Sny o filmach




1920 Bitwa warszawska. Śniło mi się, że w tym filmie występowała matka Piłsudskiego, która była blondynką i nosiła białą maskę, z której ust wydobywał się tytoniowy dym. W tym śnie, dwóch policjantów dla żartu (?) kazało pewnemu kupcowi stawić się na komisariacie w dniu urodzin prezydenta Narutowicza.



Conan Barbarzyńca 3 D. Miałem sen zainspirowany tym filmem. Śniło mi się bowiem, że Conan został pojmany w niewolę i musiał służyć kapłankom na ich uniwersytecie. Nie chciał jednak pracować, ale się miniaturyzował i kierując maleńkim statkiem kosmicznym, latał po kuchni i rozbijał czarodziejskie naczynia. Potem się okazało, że nie Conan to czynił, ale przybierający jego postać czarownik Khalar – zym. Conan pomógł kapłankom zabić czarownika i chyba odzyskał wolność.




Morozko .W moim śnie zainspirowanym tym filmem, głupi Iwan był wychowywany przez prawosławnych mnichów, z których jeden pisał ikony. Chłopiec zamienił się w niedźwiedzia, lecz został odczarowany przez Babę Jagę, która dała mu czterdzieści rubli w banknotach.




Seksmisja.. Śniło mi się, że na jakąś obcą planetę zamieszkaną przez same kobiety, przybyło dwóch mężczyzn (jednym z nich byłem ja), owe kobiety były olbrzymkami, ale i my się skurczyliśmy, a one nas ścigały po całym budynku. Wreszcie aby się bronić przed nimi chciałem im pokazać rysunkowy żart o Leninie.



Stara baśń. Kiedy Słońce było bogiem. Śniło mi się, że w filmie zamiast Popiela występował cesarz rzymski Julian Apostata, który zlał się w jedno z Adamem ,,Nergalem’’ Darskim; Piastun i Ziemowit chcieli go obalić i pytali się senatu rzymskiego, czy Julian ma być nadal cesarzem.



czwartek, 19 września 2013

Oniricon cz. I

Śniło mi się, że:

- dziewczyna po wypiciu magicznego napoju zamieniła się w wampirzycę, a jej szabla stała się  mieczem świetlnym,



- Jarosław Grzędowicz udzielając wywiadu miał ostro spiłowane zęby,



- w Starym Testamencie występowali Napoleon Bonaparte i Lew Trocki, który nosił czerwony sweter i wynalazł żarówkę,



- w ,,Słowie i mieczu'' Witolda Jabłońskiego jedna chrześcijanka nosiła dżinsy, a inna miała na twarzy maskę i pływała w morzu z delfinem,
- byłem w wiosce zamieszkanej przez polską szlachtę; w tym śnie występowała złota szabla,
- nocą, przez szczeciński Plac Grunwaldzki jechały tramwaje wiozące odpady atomowe,



- spotkałem na mieście Jenę ov Blackeyovą, która była ubrana w białą suknię i miała twarz pomalowaną na zielono, rozebrałem się do naga, a ona tatuowała mnie,
- Japończyk w hotelu kuł igłą żonę, spijał jej krew i zjadał kawałki mięsa z jej ciała,
- pewna szczecinianka weszła nocą na zacumowany na Odrze statek piracki, na którym był buddyjski klasztor,



- w sadze ,,Zmierzch'' występowały czarownice (polecam swój wpis ,,Wokół 'Zmierzchu'''),
- neopogański bloger Opolczyk nosił brodę i robił zadymę,
- chciałem z Babcią pojechać na Litwę - do Wilna i Kowna,



- papież Franciszek mieszkał w Szczecinie i uczył w jednej z miejscowych szkół,



- w Meksyku, w czasie Cristiady, wojska rządowe korzystały z magii azteckiej, lecz przegrały,
- Henryk VIII miał telefon, którym dzwonił do Wolanda na numer 999,
- w niemieckiej szkole za karę dawano do jedzenia płetwy rekina,



- Lyra Belacqua była na wyspie zamieszkanej przez dinozaury,
- autystyczni uczniowie robili sekcję krewetki i dafni, 
- spotkałem sprzedawcę podobnego do midgaardzkiego boga Hinda, który sprzedał mi dwie skórki i gałązki jedliny,
- Tolkien był świeckim prałatem,



- w Świecie Dziesięciu Kontynentów żyła germańska wojowniczka Adela von Hamburg, która była pierwszą miłością Kagana - największego bohatera Słowian (polecam swój wpis ,,Kagan''),
- w ,,Sadze o wiedźminie'' Reinmar z Bielawy chciał uwolnić Elenczę z niewoli biskupa Konrada,



- biskup wrocławski Konrad z Oleśnicy był prymasem Polski,



- we Wrocławiu stał olbrzymi pomnik Bolesława Drobnera, którego głowa była wielkości człowieka,



- wróciłem do przedszkola, w którym zmuszano dzieci do zajęć z ideologii gender; kiedy oburzony tym zdemolowałem przedszkole, feministka za karę szczypała moje genitalia i sypała mi na głowę cukier i sól, przerażony uciekłem z przedszkola, a feministka mnie goniła, na ulicy spotkałem biskupów różnych wyznań, którzy bronili mnie przed nią.

wtorek, 17 września 2013

Kresy w ogniu

Znów przerywam jakże żmudne przepisywanie ,,Pawlaczycy'', aby w 74 rocznicę najazdu sowieckiego na Polskę, oddać hołd wszystkim obrońcom wschodniej granicy i wszystkim ofiarom czerwonego terroru. Sowieci wkroczyli do Polski na mocy zawartego z hitlerowskimi Niemcami paktu Ribbentrop - Mołotow, łamiąc postanowienia pokoju ryskiego, paktu o nieagresji z Polską i konwencji genewskiej. Odczłowieczeni przez diaboliczną propagandę z okrucieństwem godnym orków, albo Piktów masowo mordowali cywilów (np. w Grodnie gdzie rozjeżdżali ich czołgami), w myśl zasady ,,divide et impera'' zachęcali mniejszości narodowe do wystąpień antypolskich, zagrażali nawet polskim dyplomatom ... Wśród grup ludności skazanych na zagładę byli min. żołnierze, policjanci, parlamentarzyści, duchowni wszystkich wyznań, a nawet ... filateliści (sic!). Łupili co się tylko dało (np. zegarki). Jeden z najeźdźców miał powiedzieć: ,,Obełgała nas propaganda. [...] Toż to druga Ameryka''! - Paweł Jasienica ,,Pamiętnik''. Miłośnicy twórczości Pilipiuka znają zapewne określenie ,,zaiwanić'', czyli ukraść. Pochodzi ono właśnie z tego okresu!



Gdy pisałem o 1 września 1939 roku, mój przyjaciel Pavlas ov Vidłar zarzucił mi, że zbyt surowo oceniłem ... Niemców (sic!), a przecież podpisuję się pod słowami wielkiego przyjaciela Polski i Polaków, Ukraińca, śp. Wiktora Poliszczuka: ,,Nie ma zbrodniczych narodów. Są zbrodnicze ideologie i organizacje''.

niedziela, 8 września 2013

Pupa, pupa, traktor




,,Po wojnie Hitler przepędzony
lecz
Stalin
nadal się
panoszy
rządów zdrajców nadszedł czas,
narodziny
PRL - u
Moskiewski Antychryst
ogłosił
I znów krew polska się
polała
tak przez cały czas
Rękoma
ZOMO
i
'nieznanych sprawców'
wzmacniano stołek
dla
szubrawców'' - ,,Milenium, czyli Nowe Triumfy''



- Szczęść Boże, Księże Dobrodzieju! - powiedział Pan Sołtys wchodząc na plebanię.
- Szczęść Boże, panie Stefanie! - odpowiedział Ksiądz Dobrodziej.
Pan Sołtys usiadł a Ksiądz Dobrodziej przez chwilę uważnie obserwował jego tłustą twarz.
- Muszę powiedzieć panie Skyjłycki - podjął proboszcz, - że od pewnego czasu, bardzo się pan zmienił. Pański nos dawniej był taki czerwony jakby skórę z niego zdarto, a teraz ma kolor jaki przystało mieć nosowi trzeźwego człowieka. A tak się zapytam jeśli można - jak minął pierwszy dzień bez wódki?
- Fajnie, księże proboszczu - odpowiedział Pan Sołtys - i nawet żona nie robi już na mnie ,,huru - buru'' za tę krowę, tylko wie Ksiądz Dobrodziej - tak mi czegoś brakuje, tak bym sobie coś wypił ...
- No cóż - ,,Każdy kto popełnia grzech, staje się niewolnikiem grzechu'' - powiedział Ksiądz Dobrodziej, - ale widzę, że macie dobre chęci i wytrwałość, a to jest ważne, bowiem liczy się nie to ile razy upadamy, ale ile razy wstajemy z upadku. W alkoholizmie to jest złego, że zamyka nas na potrzeby bliźnich. Może aby nie myśleć o wódce mógłbyś spróbować zrobić coś dobrego dla drugiego człowieka ... - zaproponował Ksiądz Dobrodziej.
Po chwili namysłu Pan Sołtys powiedział:
- Ja tu tak przyszedłem do księdza proboszcza, właśnie tak aby o wódce nie myśleć. Bo Ksiądz Dobrodziej otworzył przed wojną szkołę, tak?
- Oczywiście, miesiąc temu ostatecznie naprawiono jej dach.
- Bo mnie to tak interesują, .... jestem zaciekawiony bardzo tymi podręcznikami, z których ksiądz uczy. Chciałbym je obejrzeć. To chyba nic złego, że jestem ciekawy? - spytał się niepewnie.
- Ciekawość sama w sobie - odparł Ksiądz Dobrodziej - nie jest rzeczą, ani złą, ani dobrą - wszystko zależy od tego na co jest ukierunkowana.
Ksiądz Dobrodziej otworzył szafę i wyjął drewniane pudło. Przyniósł je Panu Sołtysowi i otworzywszy je, pokazywał mu książki. Wśród nich był jeszcze przedwojenny podręcznik do przyrody.
- Co to jest? - spytał się Pan Sołtys. - Taka maszyna wielka jak stodoła i taka dziwna? - mówiąc to trzymał okryty białą rękawiczką palec na czarno - białej fotografii.
- To jest traktor zwany też ciągnikiem - cierpliwie rzekł Ksiądz Dobrodziej.
- A do czego on służy? - dopytywał się Pan Sołtys.
- Do prac polowych; siew, żniwa i inne - odpowiedział kapłan.
- A gdzie takie mają? - Pan Sołtys nadal był ciekawy.
- Obecnie w wielu krajach, w tym również w Polsce ...



- A jak się nazywa polski prezydent, czy nadal Mościcki? - ciekawość Pana Sołtysa wzrastała z każdą odpowiedzią.
- Prawowity prezydent jest teraz w Londynie, stolicy Wielkiej Brytanii, a w Warszawie rządzi Partia, która otrzymała władzę od Sowietów - odpowiedział Ksiądz Dobrodziej.
- A co sprawia, że taki traktor jedzie? - pytał Pan Sołtys.
- Wlana do baku benzyna, którą traktor spala w silniku - odpowiedział duchowny. - Planowałem je wprowadzić przed wojną, ale naziści wszystko popsuli. Być może teraz uda się je wprowadzić - zakończył.
- O tak - z zapałem podjął temat Pan Sołtys - i to ja wprowadzę traktory, albo nie jestem sołtysem gminy Pawlaczyca, panem Stefanem Skyjłyckim! - wykrzyknął z butą i pewny siebie do granic szaleństwa, zresztą jak zawsze w życiu.
Przyjaciele się pożegnali i Pan Sołtys idąc w stronę domu cały czas myślał tylko o ogromnych, silnych, pracowitych, pożytecznych traktorach. Traktor, traktor, traktor - szedł z głową w chmurach, nie pozdrawiał nikogo ze spotkanych chłopów, nawet Szewca i Kowala, traktor, traktor, adidasami wchodził w błotniste kałuże, traktor, i brudził podobne do dzwonów spodnie, płosząc traktory, przepraszam - chciałem powiedzieć żaby. Również w domu był podniecony i po głowie jeździły mu traktory. Pani Sołtysowa i inni mieszkańcy Pawlaczycy obawiali się nawet, czy czasem, mimo wprowadzonej przez siebie prohibicji nie pije cichaczem czegoś wyskokowego. Traktor, traktor, traktor. Hip, hip, hurra - niech żyją ciągniki, ich konstruktorzy, oraz użytkownicy! W Pawlaczycy rozpoczął się kolejny wiec.
- Ostatnio ktoś o mnie plotkował, że po kryjomu piję wódkę - przemawiał Pan Sołtys - żeby mi to ostatni raz było! Jestem trzeźwy jak bela, a kłamca taki czy siaki ma język obrośnięty w kłaki! Lepszy złodziej niż kłamca!
- Ale panie Skyjłycki! - zaoponował rolnik Marian Hiacynt - jeśli waszmość nie pije, to czemu jest ,,trzeźwy jak bela''?
Chłopi aż łapali się za brzuchy nie mogąc powstrzymać śmiechu, spowodowanego błędnym użyciem popularnego frazeologizmu.
- Panie Marianie, ja wam wszystko zaraz wyklaruję - mówił Pan Sołtys - otóż ostatnio byłem na plebani u Księdza Dobrodzieja i rozmawialiśmy o książkach do nauki szkolnej. W jednej z nich zobaczyłem przedwojenny traktor, czyli inaczej ciągnik, bo ciągnie po polu różne inne maszyny i od tego pracuje się szybciej, wydajniej i przyjemniej.
- Tatusiu, w szkole Ksiądz Dobrodziej uczył nas o traktorach na lekcji przyrody! - odezwała się Lawendycja.
- Patrzcie jaka mądra - pochwalił tatuś.
- A ja nie potrzebuję mieć traktora - buńczucznie rzekł Marian Hiacynt - mój Siwek dobrze ,,ciągnie różne inne maszyny po polu'', a mój dziad i ojciec nie mieli traktorów, a poćciwie żyli!
- Kochany Marianku! - słodko odrzekł Pan Sołtys - jeśli łaska, może pan swoją teściową zaprzęgnąć do pługa i kazać jej orać, jeśli łaska, ale postęp musi być, chyba, że pan Marianek ,,rączuchny całuję'' chce byśmy znów byli tak zacofani jak drzewiej, ale lepiej by było, ażeby jeśli się panu Mariankowi nie podoba traktor, wlazł na drzewo, zwisł z niego jak gibon, a gwizdał sobie, a gwizdał jak lokomotywa ... - zakończył tyradę sołtys.



Twarz Mariana Hiacynta oblał pąsowy rumieniec wstydu.
- Więc widzicie kochani - kontynuował Pan Sołtys - traktory są nowoczesne, potrzebne i ja je dla was sprowadzę, choćby z samego Księżyca.
Przez chwilę myślał o czymś intensywnie po czym zapytał się Księdza Dobrodzieja.
- Przepraszam bardzo, czy Sowieci wiedzą co to jest traktor?
- Oczywiście - potwierdził Ksiądz Dobrodziej.
- No bo ja tak pytam, bo wcześniej mi ksiądz proboszcz mówił, że gdy napadli na nas, to kolekcjonowali zegarki, a ich żony na zabawę ubierały się w nocne koszule.
- Nie wynika to bynajmniej - mówił Ksiądz Dobrodziej - z żadnej tępoty, a tylko i wyłącznie z niższego standardu życia; dla nich zegarki, kiełbasa, biały chleb, czy polska, nocna koszula to była nowość, bo ich rząd trzymał ich z dala od tych luksusów, rezerwując je tylko dla siebie - cierpliwie i rzetelnie wyjaśnił zagadnienie.
- A Partia zna traktory? - spytał się jeszcze niepewnie.
- A dlaczego miałaby nie znać? - zdziwił się Ksiądz Dobrodziej.
- To świetnie! - entuzjastycznie wykrzyknął Pan Sołtys.
Mocno uściskał Księdza Dobrodzieja, Kowala, Szewca, swoją rodzinę, zwierzęta, Żyda i Pana Konidę, a następnie Kowal uniósł go w górę i posadził na końskim grzbiecie.
- To cześć, czołem, jadę do Warszawy prosić aby Partia dała nam traktory.
Zanim Ksiądz Dobrodziej zdołał powiedzieć cokolwiek, Pan Sołtys w dzikiej euforii, jak piorun jechał konno w kierunku Lasu. Zagłębiał się w knieje i gnany entuzjazmem, cwałował w kierunku Warszawy, którą miał odwiedzić pierwszy raz w życiu. Pan Sołtys jechał do tajemniczej Partii, o której wiedział tylko tyle, że otrzymała władzę od Sowietów i wie co to jest traktor.

*

Warszawa, roku 1947. Pan Sołtys na jej ulicach; oszołomiony, zdziwiony, zaszokowany, rozmarzony na punkcie traktorów. Pan Sołtys cieszył się swoją naiwną wiarą, że Partia zna traktory i da je Pawlaczycy, gdy jej sołtys o nie poprosi. Traktor, traktor, traktor. Ubiór Pana Sołtysa budził zaciekawienie przechodniów. ,,A więc burżuje naprawdę ubierają się i wyglądają jak na rządowych plakatach? Może to jakiś zagraniczny dyplomata? Albo ktoś inny?'' - myśli te nurtowały w głowach ówczesnych warszawiaków. Traktor, traktor, traktor. Pan Sołtys widząc stojącego w pobliżu mężczyznę, postanowił zapytać się go na temat swojej najnowszej pasji.
- Bardzo pana przepraszam - zagadnął uprzejmie - czy nie wie pan, czy w Londynie mają traktory? - myślał bowiem o możliwości uzyskania traktorów od emigracyjnego Rządu Polskiego.
Przechodzień nie mógł wymówić ani słowa, tylko oczy wybałuszył i bezwiednie otworzył usta. ,,Czego ode mnie chce ten dziwnie ubrany człowiek''? - myślał gorączkowo. ,,W Londynie rezyduje nasz rząd w Hotel Rubens, ale w Polsce rządzi Partia i nienawidzi tamtych ludzi, więc ten, który ze mną mówi, widząc możliwość współpracy z Rządem emigracyjnym, naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo''! - przemknęła myśl ubranemu w kraciasty płaszcz człowiekowi.
- Czy jest pan Sowietem, albo należy do Partii? Bo Ksiądz Dobrodziej mówił, że oni wiedzą co to jest traktor i ja tak myślę, że rząd londyński, Partia, albo Sowieci mogliby dać Pawlaczycy - to moja wieś - traktory, bo ich nie mamy - Pan Sołtys był zaniepokojony milczeniem.
,,To szpieg od rządu londyńskiego''! - pomyślał niemy rozmówca Pana Sołtysa. ,,Chwała Bogu! Przyjechał, zrobi porządek z Partią, a nam zrobi wolność. Chętnie bym mu pomógł, ale nie jestem agentem, toteż lepiej zrobię, jeśli się będę trzymał z daleka od jego tajnej misji''. Pan Sołtys czekał na odpowiedź, ale zdziwiony ujrzał jak zagadnięty warszawiak odsunął się od niego jak od trędowatego.
- Gbury z tych warszawiaków - niechętnie skomentował Pan Sołtys.
Rozmawiał jeszcze z paroma innymi ludźmi, pytając o londyńskie traktory, miejsce pobytu Partii, czy traktory są na Cyprze i w Damaszku, gdzie można kupić benzynę do traktora, ale wszyscy byli skonsternowani jego pytaniami. ,,Jeśli to szpieg, to żeby tylko zachodni; amerykański, może angielski'' - szeptali trwożnie. Nagle -
- Uuuuu - aaaaa !!! - zaryczała syrena na radiowozie Milicji Obywatelskiej.
Pan Sołtys się obejrzał, a warszawiacy rozbiegli się jak spłoszone ptactwo. Radiowóz zatrzymał się przed Panem Sołtysem i wyszedł z niego uzbrojony milicjant.
- Stójcie obywatelu! - zakrzyknął groźnie, mierząc w pierś Pana Sołtysa - mówcie jak się nazywacie i wylegitymujcie. Widzi mi się, że jesteście szpiegami rządu londyńskiego!
- Ja bardzo przepraszam - zaprotestował Pan Sołtys, - ale nie jestem obywatelem, ani szpiegiem, tylko sołtysem gminy Pawlaczyca, nazywam się Stefan Eustachy Roman Skyjłycki, nie noszę dokumentów i nigdy nie byłem w Londynie, a w Warszawie jestem pierwszy raz w życiu - sprostował błędne insynuacje. - Czy może wie pan co to jest traktor i jak można go dostać? A może jest pan płanetnikiem, bo ma skórę taką niebieską? - pytał się z rozbrajającą szczerością Pan Sołtys.
- On jest szpiegiem i udaje nienormalnego! - pomyślał milicjant Franciszek Sicki.
Nie myśląc wiele, uderzył pałką w twarz i brzuch Pana Sołtysa, który mocno uderzony bez słowa upadł na chodnik. Stróż prawa niemiłosiernie kopał leżącego człowieka i mówił mu...
- Z przyjemnością bym was zastrzelił, ale mam nadzieję, że pokazowy proces o szpiegostwo i okrutne śledztwo sprawi wam więcej cierpienia niż moje kopniaki. Nareszcie - złapałem londyńskiego szpiega i komendant da mi awans - marzył milicjant. - A teraz, ty sanacyjny faszysto, masz wstać i iść ze mną, bo oczy wyłupię! - Sicki za włosy podniósł broczącego krwią z nosa Pana Sołtysa.
Następnie założył mu kajdanki i planował upchać do radiowozu. Nagle -
- Znów te ścierwa jadą jak wariaci i chcą powodować wypadek drogowy - milicjant wyjął gwizdek i ,,lizaka'' aby zatrzymać pędzący, luksusowy samochód.
- Gwizzzzzzzzzd! - samochód się zatrzymał. - Prawo jazdy, proszę - oschle rzekł milicjant.
Tymczasem zza szyby jakaś dłoń pokazała legitymację partyjną. Franciszek Sicki pobladł i zlał się lodowatym potem. Resztką przytomności upadł na kolana i służbiście całował trzymającą legitymację dłoń. Szyba całkiem zsunęła się w dół, a przez otwór widać było wąsatą twarz.



- Towarzyszu Bierucie - milicjant zerwał się na równe nogi - dziś schwytałem szpiega rządu londyńskiego, który planował akcję sabotażową wobec tworzenia Państwowych Gospodarstw Rolnych i zamach terrorystyczny na siedzibę KC PZPR - mówiąc to z dumą pokazywał katowanego przed chwilą Pana Sołtysa.
Bolesław Bierut przez chwilę przypatrywał się Panu Sołtysowi, po czym bez słowa wysiadł z auta i uderzył pięścią w twarz milicjanta. No cóż - za PRL - u ci co stanowili prawo byli ponad nim i mogli je łamać ile tylko dusza zapragnie, nie ponosząc żadnych konsekwencji.
- Głupiec z was! - powiedział do policjanta. - To nie jest szpieg! Uwolnijcie go!



Milicjant pospiesznie zdjął kajdanki i przypadłszy do nóg Pana Sołtysa kornie ucałował jego adidasy i pośladek jak to robili dzicy Yahoosowie wymyśleni przez Jonatana Swifta, zwalił winę na swego rzekomego sobowtóra z NSZ, pochwalił Stalina, po czym wsiadł do radiowozu i odjechał, aż się za nim kurzyło. Biedny funkcjonariusz! Chciał dostać awans od komendanta, a dostał burę od pierwszego sekretarza. Pan Sołtys wsiadł do samochodu Bieruta, a szofer nie mógł się nadziwić, dlaczego jego pan nie pozwolił Sickiemu zabić sołtysa.
- Wiem, że nie jest szpiegiem - tłumaczył Bierut - bo jest za głupi na szpiega. On jest idiotą - powiedział z naciskiem - a kraj potrzebuje idiotów, bo Stalin i ja jesteśmy mocni i nie chcemy równych sobie potęgą i władzą, a idiotami łatwo się rządzi. W sumie idioci dzielą się na idiotów czerwonych i białych - tych pierwszych trzeba trzymać za pysk, a drugich bić po pysku. A wy co za jedni? - głośniej zwrócił się do Pana Sołtysa.
- A ja dziękuję, że mnie pan dobrodziej uratował przed tym świrusem, od czasów okupacji podobnego sadystycznego ścierwa nie widziałem... - mówił Pan Sołtys. - Jeśli mi zgniótł nerkę, to żeby mu ptak zrobił granatem na głowę! Uff. Ulżyło mi. Nazywam się Stefan Skyjłycki i jestem sołtysem gminy Pawlaczyca; bardzo zacofanej, ale razem z Księdzem Dobrodziejem robię co mogę, aby ją modernizować. Przyjechałem tu konno przez Las, a moja wieś znajduje się między Warszawą, a Konstancinem - Jeziorną. Zanim przybyłem, byłem na plebanii i razem z Księdzem Dobrodziejem oglądałem taką książkę do szkoły, w której był na zdjęciu traktor. Traktor to taka maszyna, którą jeździ się po polu, a inaczej traktor to ciągnik...
- Nie musicie nas uczyć co to jest traktor, bo wiemy jak wygląda - ze śmiechem przerwał Bierut.
- A skąd pan jest? - spytał Pan Sołtys. - Czy zna pan Partię, która wie co to jest traktor? Czy mógłby pan dać Pawlaczycy traktory? Ja tak bardzo marzę o nich...
- Ja jestem z Partii i jestem tam pierwszy po Stalinie, mogę wam dać traktory - zapewnił Bierut.
- O to świetnie, panie dobrodzieju! - wykrzyknął entuzjastycznie Pan Sołtys.
- Bo widzicie towarzyszu Skyjłycki - ciągnął Bierut - wy modernizujecie Pawlaczycę, a ja modernizuję (czyt. ,,okradam'') Polskę. Jeśli chcecie dostać traktory od Partii, musicie wstąpić do niej... - rozmowa się urwała.
- Idiota - szepnął poufnie szofer do pierwszego sekretarza.
Samochód zatrzymał się przed siedzibą Partii. Bolesław Bierut skierował Pana Sołtysa na szkolenie partyjne. Towarzysz Skyjłycki w białej koszuli i z czerwonym krawatem uczęszczał na kurs, gdzie nie bał się mówić prawdy. Wprost krytykował ateizm, brak krzyża na ścianie i korony na głowie białego orła, śmiało wyliczał zbrodnie Lenina, w tym jego antypolonizm, mówił, że największym człowiekiem nie jest Stalin, ale Ojciec Święty, krytykował obecność alkoholu w sklepach spożywczych, bronił prawa dzieci nienarodzonych do życia, wyrażał zachwyt nad chartami i pudlami, oraz mówił, że nie wszyscy kułacy są źli. Chwalił się swoim szlacheckim rodowodem, a w niedzielę uczęszczał do kościoła. Radzieccy i polscy agitatorzy mieli z nim dosłownie - sto pociech. Gdyby nie był protegowanym Bieruta, już dawno nosiłby pod czaszką między oczami sutą porcję prochu i ołowiu. Niesforny klient hotelu Mariot budził konsternację komunistów, gotowych go zabić.



- Przecież on nie może należeć do Partii! - z werwą gardłował Edward Osóbka - Morawski. - On jest niereformowalny!



- Jeśli Stefan Eustachiewicz otrzyma legitymację partyjną, to ja się zastrzelę! - groził Rokossowski.
- To tylko idiota - uspokajał towarzyszy Bierut, który jednak sam był niespokojny.



- To dobrze, że jest idiotą - odpowiedział Michał Rola - Żymierski, - ale nie wiemy czy idiotą czerwonym, czy białym.
- Sprawdźmy to - uciął Bierut.
Następnego dnia Bierut, wezwał Pana Sołtysa do swego gabinetu, powiedział, że ,,towarzysz Stefan Eustachiewicz'' poczynił wielkie sukcesy i potrzebuje przejść jeszcze tylko jedną próbę, aby otrzymać legitymację partyjną i móc zaopatrzyć Pawlaczycę w traktory.
Pan Sołtys wszedł do gabinetu Bolesława Bieruta. Okna były zasłonięte czarnymi firanami i starannie zamknięte. Był już wieczór i gabinet zalegała ciemność, rozpraszana jedynie płomykiem stojącej na stole świecy. Stały dwa krzesła - jedno dla Pana Sołtysa, drugie dla Bieruta. Na stole piętrzył się stos czarno - białych fotografii.
- To są zdjęcia wrogów socjalizmu, pokoju i ludzkości - tłumaczył Bierut. - Chcę abyś je spalił w płomieniu świecy.



A kogo nie było na tych zdjęciach! Był Piłsudski, Hitler, Adenauer, Edvard Benes, który już w rok później miał stracić władzę, ataman Symon Petlura, carowie Aleksander III i Mikołaj II, komuniści Lew Trocki, Nikołaj Bucharin, Grigorij Zinowiew; bolszewicy, którzy ,,podpadli'' Stalinowi, tudzież Jeżew i Jagoda, których urząd pełnił teraz Beria. Był zdrajca Francji Philipe Petain na jednej linii z jej bohaterskim obrońcą Charlesem de Gaullem, były zdjęcia Mussoliniego i generała Franco, byli cesarze Pu - i i Hirohito, chiński prezydent Czang - Kai - Szek, prezydent USA Harry Truman i generał Dwight Eisenhower. Nie da się ukryć, że była to bardzo niemądra wersja historii, gdzie kryterium stanowiła nie prawda historyczna, a jedynie ideologia rządzącej partii. Przecież żyjący wówczas Konrad Adenauer był zdeklarowanym antynazistą, tyle, że z partii chadeckiej, a nie komunistycznej, ale przecież był zamieszany w zamach na Hitlera i myślę, że byłby obrażony, gdyby go porównywać ze zbrodniczym przywódcą Trzeciej Rzeszy. To oczywiście tylko jeden z przykładów. Pan Sołtys jednak słabo znał się na historii najnowszej. Po kolei brał zdjęcia i przykładając je do ognia, patrzył jak płoną. Ze stosu zostało się tylko jedno - było to zdjęcie papieża Piusa XII.



- A to jakaś pomyłka - zdziwił się Pan Sołtys - przecież to jest Ojciec Święty, a on jest dobry!
Bierut z trudem powstrzymał gniew.
- Dobrze towarzyszu Skyjłycki, możecie wyjść, jak trzeba będzie to damy wam znać o swojej decyzji.
Bierut zapalił światło elektryczne, zdmuchnął świecę, a Pan Sołtys wyszedł z gabinetu. Weszli do środka stali współpracownicy pierwszego sekretarza. Bierut był blady i ledwo trzymał się na nogach.



- Jakim on jest idiotą - pytał się Stanisław Radkiewicz - białym czy czerwonym?
- Jest tragicznie - z trudem wyrzekł Bierut - on nie jest idiotą!
Następnego dnia w gabinecie Bieruta zjawił się Pan Sołtys, który nie był idiotą.
- Macie tu legitymację partyjną, jedźcie do tej swojej Pawlaczycy, a traktory dostaniecie przez Towarzysza Pogranicznika, którego kwatera mieści się na północ od Lasu.
- Dziękuję panie dobrodzieju! - podziękował Pan Sołtys.
- Idźcie już proszę - kazał Bierut, a towarzysz Skyjłycki opuścił siedzibę Partii.
- Wczoraj radziłem, że go zastrzelę z karabinu, a wy nie chcieliście, a nawet dostał legitymację partyjną - mówił Rokossowski. - Co to ma znaczyć? On nie jest idiotą, myśli samodzielnie, jest niereformowalny ... - wyliczał marszałek Polski.
- Nim nie można rządzić, a jak nie można kogoś zdominować, to trzeba go zabić! - mówił najsroższy z ludobójców doby PRL - u, Jakub Berman.



- W tym szaleństwie jest metoda - oznajmił Bierut - chcę zrobić mu kawał dla poprawy humoru, a Pawlaczycę z jej kułactwem zniszczymy wcześniej czy później.
Pan Sołtys wracał do Pawlaczycy cały w skowronkach. Traktor, traktor, traktor i jeszcze raz traktor!

*

Tej nocy Pan Sołtys długo nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, coś mamrotał pod nosem, wstawał z łóżka, aby ponownie się do niego położyć. Przez okno spoglądał na Księżyc, aż wreszcie położył się do łóżka z powrotem.
- Traktorku... - szepnął czule do żony, po czym zasnął.
Śpi spokojnie, aż rano budzi się wyspany, lecz z jakimś niepokojącym go uczuciem. Nie mogąc znieść obawy podchodzi do lustra, patrzy, nie może uwierzyć...
- Gwałtu rety! - krzyczy - Jestem traktorem!
Faktycznie - po mieszkaniu domu Skyjłyckich jechał ogromny, gadający traktor ubrany w cylinder, z którego zwisała czarna peleryna.
- Bożenka, obudź się! - wołał do żony. - Jestem traktorem!
- I co z tego? - odparła pani Bożena Skyjłycka, która dopiero wstała, czy też raczej wyjechała z łóżka, bo też obudziła się jako traktor.
- Dzień dobry tatusiu! - mówiły małe traktorki, Łukasz i Lawendycja z zamontowaną antenką.
Sołtys - traktor jak piorun zjechał po schodach i zderzył się z Panem Konidą, który właśnie chciał opowiedzieć o trapiącej go rdzy. W stodole ujrzał trzy traktory; jeden różowy, drugi łaciaty, a trzeci szary, które zgodnie konsumowały leżące w żłobie siano. Przerażony pędził jak wiatr i rozglądał się po całej wsi wypatrując ludzi. Nadaremno! W każdym domu rodzina traktorów. W każdej stajni - traktor. W każdej oborze - traktor jedzący z koryta. W każdym chlewie - traktor napędzany mlekiem.
- Pojadę do Chlewu Pijackiego, może Mosiek jest jeszcze człowiekiem.
Przed karczmą stał traktor z jarmułką i z rozpiętym na karoserii czarnym chałatem. W środku koła była przyklejona filakteria.
- Traktor jest jak kołdra, która przykrywa grzechy Partii i błędy sołtysa - sparafrazował przysłowie swego narodu Mosiek Ciągnikstein.
- Nieeeee !!! - zaryczał jak lokomotywa Pan Sołtys.
Był już wieczór a Pan Sołtys jeździł po całej wsi pełen przerażenia. Okazało się, że w obydwu dopływach Wisły i w Jeziorze zamiast wody płynęła benzyna, a zamiast ryb - części zamienne do traktorów. W Lesie zwierzęta pracowały konstruując nowe traktory, a już gotowe pasły się na łące i ryczały jak krowy. Pan Sołtys spojrzał w niebo i zamiast Księżyca zobaczył ogromne koło od traktora, a w jego środku twarz Bolesława Bieruta. 
- U - huuuu! - nad Panem Sołtysem przeleciał kapiący smarem silnik. 
W krzakach zielono - żółtym światłem świeciły ciężko latające kluczyki i śrubokręty.
- Auuuuu! - zawył z bólu Pan Sołtys - traktor mnie ugryzł. - Istotnie, z budy wyjechał mały traktorek szczekający jak pies. 
Pan Sołtys uciekał przed nim prędko niczym sokół.
- Auuuuuuuu !!! - znowu krzyknął z bólu - wjechałem na jeża i złapałem gumę! - rozpaczał stojąc w miejscu.
Na szczęście jeż przyłożył do dziury swój spiczasty pyszczek i po nadmuchaniu przebitej opony Pana Sołtysa, przylepił do niej plasterek. Pan Sołtys jechał dalej. Zatrzymał się przed Kościołem. Brama sama się otworzyła i ujrzał w niej...
- Nie! To jakiś koszmar! - Pan Sołtys w samych pasiastych kalesonach leżał na trawie przed Kościołem, głośno płakał i krzyczał. Swoim krzykiem obudził połowę wioski. 
- Nieładnie! - gardłował Marian Hiacynt - wprowadził prohibicję, a się spił jak nie powiem kto!
- Nie można kogoś potępiać nie osądziwszy wcześniej - zaoponował Ksiądz Dobrodziej.
Żona ze świecą w ręku nachyliła się nad swoim mężem.
- Bożenka! - wykrzyknął obudzony. - Dlaczego nie jesteś traktorem?
Pani Sołtysowa była zdziwiona, a Marian Hiacynt mruczał pod nosem: ,,Od wódki rozum krótki''. Pół Pawlaczycy nachyliło się nad leżącym Panem Sołtysem. 
- A wy dlaczego nie jesteście traktorami? - Pan Sołtys nadal niczego nie rozumiał.
Dopiero Pani Sołtysowa zorientowała się o co chodzi.
- To był tylko sen - tłumaczyła mężowi - frasujesz się dużo tymi traktorami, więc nie dziwota, że się potem śnią tobie po nocach. To tylko sen... - uspokajała Pani Sołtysowa.
- O jak dobrze! - westchnął z ulgą Pan Sołtys. - Przepraszam za to zamieszanie. Jutro rano Partia da nam przez Towarzysza Pogranicznika prawdziwe traktory. Dobranoc, wszystkie pchły na noc! Państwo Skyjłyccy wrócili do swoich łóżek. Chłopi się rozeszli. Traktor, traktor, traktor!

*

To był uroczysty dzień. Delegacja chłopów, na czele której stali Ksiądz Dobrodziej i Pan Sołtys, kroczyła w kierunku domu Towarzysza Pogranicznika. Proboszcz znał zło powodowane przez komunistów, ale znał też Pana Sołtysa z całym jego uporem. Nie miał złudzeń co do obietnic Partii. Wiedział jednak, że jeśli Pan Sołtys raz wbije sobie coś do głowy, to nie ma potem siły, która mogłaby mu to potem wyperswadować. Tak było właśnie teraz. Ksiądz Dobrodziej postanowił pozwolić Panu Sołtysowi, aby na własnej skórze poznał uczciwość Partii. Nadszedł właśnie kulminacyjny moment uroczystości. W drzwiach domu ukazał się człowiek w białej koszuli z czerwonym krawatem. Był to Towarzysz Pogranicznik.
- A teraz towarzysze, Partia daje wam namacalny dowód swojej dobrej woli budowania waszego szczęścia w nowoczesnym społeczeństwie socjalistycznym! - mówił uroczyście, nie mogąc zegnać złośliwego uśmiechu z twarzy.
- A kiedy dostaniemy traktory? - zapytał się Pan Sołtys z wielką niecierpliwością.
- Już za chwilę, towarzyszu Skyjłycki - wesoło odparł Towarzysz Pogranicznik.
Zagłębił się w domu i po chwili wrócił z jakimś workiem. Z namaszczeniem włożył rękę do worka i wyciągnął zeń ... drewniane zabawki.
- Oto dar Partii! - powiedział dumnie, a Księdzu Dobrodziejowi łzy stanęły w oczach.
Pan Sołtys podziękował i wziął do ręki. Serce mówi mu, aby się cieszył, ale jednocześnie coś każe mu wątpić, że nie jest to prawdziwy traktor. Uśmiechnął się, ale na stronie zwierzył się ze swych wątpliwości Księdzu Dobrodziejowi.



- Coś mi się wydawało, że traktor jest wielki jak stodoła - mówił - a te są takie maciupeńkie, że najwyżej krasnoludki mogłyby nimi jeździć. Czy może one urosną? - zapytał się ufnie.
- Niestety - ze smutkiem odparł Ksiądz Dobrodziej - to nie są prawdziwe traktory.
Pan Sołtys odwrócił się w stronę Towarzysza Pogranicznika. 
- Świniaaaaaa! - wrzasnął jak dziki, po czym chwycił widły i rzuciwszy nimi w Towarzysza Pogranicznika, przygwoździł go do ziemi.
- Za to, że nie szanujesz ludzkiej pracy, będziesz teraz pracował jako kuń!
Tego dnia Pan Sołtys orał pole Towarzyszem Pogranicznikiem zaprzęgniętym do pługa. Co za scena! Z jednej strony cylinder, frak, czerwona muszka, białe rękawiczki, z drugiej biała koszula i czerwony krawat. Wyglądało to jak inscenizacja jakiegoś plakatu propagandowego, a gdyby Mc Carthy to widział, to chyba oczu by nie mógł oderwać!



Gniew Pana Sołtysa szybko przeminął, ale o incydencie ćwierkały nawet wróble na dachu. 
- Uważam, że postąpił bardzo niewłaściwie i autor nie powinien tego opisywać! - ćwierkał jeden wróbel.
- A może ta scena, choć nie jest budującym przykładem do naśladowania, stanowi jakąś alegorię np. powiedzenia: ,,Chłop potęgą jest i basta''? - myślała wróblica.
- Kto ma rozum niech się domyśli - uciął rozmowę bocian, gnieżdżący się na kominie chaty państwa Kwiatków.

sobota, 7 września 2013

,,Coś się kończy, coś zaczyna...''

W latach 90 - tych XX wieku Francis Fukuyama wieścił ,,koniec historii''. Tymczasem wiek XXI poczynając od 11 września 2001 r. zadał kłam tym twierdzeniom. Z roku na rok, spełnia się naszych oczach chińskie przekleństwo: ,,obyś żył w ciekawych czasach''. W latach 2001 - 2013 wojna szalała w Afganistanie, Iraku, Czeczenii, Liberii, Gruzji, Libanie, w Mali, Libii, Egipcie i Syrii.



Zwłaszcza ten ostatni z punktów zapalnych budzi zaniepokojenie możliwością wybuchu III wojny światowej. Skąd Czytelnik wie, że to niemożliwe? W okresie międzywojennym też wielu ludzi wierzyło, że następnej wojny nie będzie. Możliwość ta zaistniała dlatego, że od jakiegoś już czasu trwa druga Zimna Wojna, a zbrodniczy reżim Putina popiera wszystkie autorytaryzmy i totalitaryzmy na całym świecie.
Obawę podsyca pewna historyczna prawidłowość: wielkie konflikty takie jak wojna trzydziestoletnia i obie wojny światowe zaczynały się w małych krajach (Czechy, Serbia, Wolne Miasto Gdańsk), a ich przyczyną były antagonizmy germańsko - słowiańskie. Podobnie można w dużym uproszczeniu patrzeć na Zimną Wojnę (rywalizację germańskich Amerykanów i słowiańskich Rosjan), jak i na obecny konflikt w Syrii. 
Niezależnie kto wygra najbardziej ucierpią niewinni, a trzeba wiedzieć, że w całej tej zawierusze jaka ostatnio dotknęła Bliski Wschód najbardziej cierpią chrześcijanie prześladowani przez muzułmańskich fanatyków. (Nie mówiąc już o tym, że światu po raz kolejny grozi wojna atomowa).
Dzisiejszy dzień został ogłoszony przez Ojca Świętego Franciszka dniem modlitwy i postu za pokój. Jest to okazja by sięgnąć po Różaniec - modlitwę, dzięki której doszło do: zwycięstw chrześcijan pod Lepanto i Chocimiem, Cudu nad Wisłą, uchronienia powojennej Austrii przed wejściem w orbitę wpływów sowieckich itd. Warto powierzyć Bogu przez Maryję nasze ,,ciekawe'' czasy...  

niedziela, 1 września 2013

Sława Obrońcom Ojczyzny! 1 września 1939 - 1 września 2013

Dziś przerywam żmudne publikowanie ,,Pawlaczycy'', prosząc Czytelników o wyrozumiałość z racji powolnego tempa, aby z okazji kolejnej rocznicy wybuchu najstraszliwszej z wojen, złożyć hołd tym wszystkim, którzy 74 lata temu samotnie dawali odpór hitlerowskiej nawale. Polacy jako pierwsi powiedzieli ,,nie'' obu zbrodniczym reżimom, płacąc za to wysoką cenę. Niemcy powinny się spalić ze wstydu, za to co wtedy robiły, jak też za to co czynią teraz - kręcąc kłamliwy serial maksymalnie wybielający nazistów, a szkalujący Armię Krajową. Gdyby Czytelnik był zainteresowany, polecam znajdujący się na tym blogu wiersz ,,Wrzesień'' opublikowany w jednym z poprzednich miesięcy.


piątek, 30 sierpnia 2013

Śmierć sobie pijecie ....

,,Pijaństwo jest dobrowolnym obłędem'' - Seneka


Był słoneczny, kwietniowy dzień, w drugiej połowie lat 40 - tych. Pan Sołtys chodził sobie po łące, w pobliżu swego domu, na której pasły się Krasula i Mądry Osioł, a Wieprzek rył w murawie. Pani Sołtysowa prała ubrania, a Łukasz z Lawendycją słuchali nauk Pana Konidy. Rodzina Skyjłyckich była już po śniadaniu. Pan Sołtys kontemplował piękno przyrody i ładną pogodę, pomyślał też o swojej żonie. Sam się nie spostrzegł jak trzymał w dłoni bukiet żółtych mleczy i schylał się, aby zrywać następne.
- Już dosyć - rzekł do siebie - myślę, że będzie zadowolona.
Poszedł i stanąwszy przed spokojnie się pasącą Krasulą złożył przed nią bukiet żółtych kwiatów. Krowa nie reagowała.
- Myśli, że to za mało - pomyślał Pan Sołtys.
Bez cienia nieśmiałości upadł na kolana przed zwierzęciem i gdy łaciata Krasula podniosła wypełniony jeszcze trawą pysk do góry, objął ją za kark i namiętnie pocałował.
- Muuuu !!! - zaryczała Krasula.
Mądry Osioł zażenowany odwrócił się, aby nie patrzeć na szaleństwo swojego gospodarza. Nagle przyszła Pani Sołtysowa, która już skończyła pracę. Patrzy ... przeciera oczy ... dziwi się ... łapie się za głowę ... płacze.
- Buuuu !!! - wybuchnęła niepowstrzymanym szlochem. - Tyle lat razem, ani jednej zdrady, a teraz mój mąż zdradza mnie z krową żywicielką! - łkała.
Pan Sołtys oderwał usta od krowiego pyska i stanąwszy na równe nogi, spojrzał nieprzytomnie na żonę. Myślał, że to Lawendycja, ona zaś skryła twarz w dłoniach.
- Czego płaczesz córeczko kochana? - pytał się Pan Sołtys. - Ktoś cię zbił? - zaniepokoił się.
- Ty zdrajco, własnej żony nie szanujesz, ty ...
- Co ci jest córuchno? - sołtys Stefan Skyjłycki nadal niczego nie rozumiał - naści kwiateczki i nie płacz - prosił.
- Buuu! Niczego nie chcę od ciebie! Odejdź! Nie chcę cię znać! Teraz ta jędza od Krawca będzie się śmiała ze mnie!
Pan Sołtys nadal niczego nie rozumiał. Głęboko poruszony płaczem żony, wszedł do sieni i zobaczył w niej Kominiarza siedzącego właśnie na krześle. Pił sok z malin i planował wyczyścić komin. Pan Sołtys pomylił go ze swoim synem.
- Łukasz! Co zrobiłeś siostrze? Ona płacze - mówiąc to trzymał Kominiarza za ucho.
- Ależ panie Skyjłycki - bronił się Kominiarz - nie wiem o czym waszmość mówicie ...
- A ja wiem, że moja Przeciwmolówka - tak pieszczotliwie nazywał córkę - płakała, nazwała cię zdrajcą i skarżyła się, że całowałeś Krasulę.
Kominiarz bez słowa, tylko oczy wytrzeszczył, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- A zapewne jeszcze ją biłeś, ty łajdaku! - gwałtownie oskarżył Kominiarza.
Czyściciel kominów czarną dłonią przecierał po czarnym czole.
- Czekaj huncwocie, ja ci spuszczę lanie, ale porządne - groził samozwańczy ojciec.
Zanim Kominiarz zorientował się o swojej sytuacji, Pan Sołtys przełożył go przez kolano, zdjął spodnie i odpiął pasek od swoich, aż mu spadły, po czym rozpoczął bicie Kominiarza. No cóż - Pan Sołtys był przywódcą społeczności patriarchalnej (w Polsce ma miejsce raczej matriarchat), ale żeby lider patriarchalny bił paskiem obnażone pośladki swoich podwładnych niczym ojciec dzieci kiedy są niegrzeczne, to chyba przesada! Kominiarz czuł ból, lecz nie chciał krzyczeć, bowiem bał się ośmieszenia. Wtem do sieni wszedł Łukasz.
- Co robisz ojcze? - spytał się zaszokowany.
- Widzisz Wieprzku, że biję Łukasza, bo zrobił przykrość siostrze - odparł Pan Sołtys.
- Ależ ojcze, to ja jestem twoim synem Łukaszem - protestował syn sołtysa.
Pan Sołtys przerwał bicie i odwrócił się w stronę mówiącego.
- Niech mnie bimber struje, ale słyszę, że Wieprzek mówi - wydawało się Panu Sołtysowi. - To niemożliwe!
Pan Sołtys stracił przytomność i osunął się na podłogę. Tymczasem Kominiarz podciągnął spodnie i uciekł z domu, nie oczyściwszy komina. Obraził się na Pana Sołtysa i nigdy już mu nie świadczył swoich usług. Musiał go zastępować Łukasz, Pan Konida, a czasem ... Kowal.
Ten ostatni pracował jak zwykle w swojej kuźni, gdzie klient przyszedł z koniem, prosząc o jego podkucie. Kowal uprzejmie przystąpił do pracy. Był rozmowny i bardzo wylewny.
- A wiesz Stefan, ja cię bardzo lubię, ale ty mi nadal nie zwróciłeś kapusty, którą ci w zeszłym roku pożyczyłem na święta, abyś ją zjadł z grzybami - zagadnął klienta. - Bo wiesz, ja czekam i czekam, a nie mogę się doczekać. Dosyć tego! Daj wreszcie tę kapustę, bo nie wiem co zrobię!
- Ale panie kowalu - bronił się klient - nie jestem Stefan, ale Mikołaj i nic nie wiem o waszej kapuście.
- Nie pietrusz mi pan koszałów - opałów, tylko dawaj kapustę, złodzieju.
- Ale ja nie uprawiam kapusty - zaoponował Mikołaj.
- Wiesz Stefan - ta szmata od podłogi ma więcej godności od ciebie - mówił Kowal. - A za karę, że jesteś chytrus i mi zmarnowałeś kapustę, ja ci zmarnuję kunia! - groził.
Zanim Mikołaj zdołał go powstrzymać, biedne, niczemu niewinne zwierzę miało roztrzaskaną czaszkę, z której wyleciał mózg. Morderca rzucił młot i wybiegł z kuźni. Nachylił się nad studnią i napluł do środka. Następnie dziko wrzeszcząc i jak goryl waląc się pięściami w piersi, pobiegł w stronę Lasu. Na rozstajach dróg zrzucił z siebie całą odzież i wbiegł między drzewa. Tam biegał, skakał, darł się wniebogłosy i płoszył zwierzęta. Nadepnął na jeża, innym razem na zaskrońca i poślizgnął się na nim (a jakby tym wężem była żmija?).
- Te, Zbychu, kiedy oddasz mi pieniądze? - pytając się trzymał za ucho rosłego odyńca, spokojnie przechodzącego w pobliżu.
Nagle spostrzegł pomyłkę, puścił ucho dzika i rzucił się do ucieczki. Coś mu jednak zaświtało w głowie - zatrzymał się przed szarżującym dzikiem i w kulminacyjnym momencie uskoczył na bok. Odyniec pomknął przed siebie, nie interesując się więcej Kowalem. Innym razem Kowal rozdrażnił lochę, próbując zabrać warchlaczka do domu, aby bawił się z dziećmi. To głupstwo mogło go kosztować życie. Biegał po całym Lesie.
- Miejmy nadzieję, że do Warszawy nie dotrze, boby zrobił wstyd całej wiosce - mówili chłopi.
Wieczorem zziajany wrócił do Pawlaczycy. Poszedł w stronę przedwojennej toalety, zwanej żartobliwie ,,Sławoj - Hotel'', była to bowiem tzw. ,,sławojka'', czyli wychodek projektu premiera Felicjana Sławoja - Składkowksiego. Wyłamał drzwi sławojki i ułożywszy się w mierzwie ludzkich odchodów zasnął. Rano był trzeźwy, przerażony, a ze wstydy gotów był schować się do mysiej dziury.
Szewc bez powodu zniszczył buty, które szył dla żony, a gdy ta patrzyła przerażona, bił ją pięściami po całym ciele i wyzywał, wypowiadając słowa nienadające się do druku.
Alkoholizm najdrożej kosztował Drwala. Był czerwiec, kiedy zamiast do Lasu poszedł z siekierą do Pasieki. Obydwa miejsca bowiem pomyliły mu się i zlały w jedno.
-  Ja bardzo proszę, pana drwala, tu nie mamy Lasu, tu są ule a w nich pszczoły! - Bartnik na kolanach perswadował Drwalowi. Nieskutecznie.
- A mi się widzi, że jest pan takim leśnym dziadem, co chce mnie od roboty odgonić! - myślał przesądny Drwal.
- Jestem Bartnikiem, a to jest Pasieka! - tłumaczył pszczelarz.
- Nie oszukasz mnie - zapowiadał Drwal - to jest Las, a to jest siekiera, którą, kocia limfa, rozbiję ci głowę, jeśli nie wrócisz do dziury w ziemi, z której się urwałeś. A kysz, a kysz, zważ na mą zapalczywość! - mówił Drwal.
Bartnik pobiegł zawołać na pomoc innych chłopów, co Drwala tylko utwierdziło w jego podejrzeniach. Zakasał rękawy i uderzył siekierą w ul. Bzzzzzzzz !!! Pszczoły były zaniepokojone. Ciach! Następny ul porąbany. Bzzzzz! Trach! Złocisty miód leży w trawie. Bzzzzz! I znowu tak samo. Au! Pszczoły zaczęły żądlić Drwala, a on rąbał i rąbał ...
Wreszcie Bartnik sprowadził pomoc w osobie Pana Sołtysa, Kowala, Dziada, Księdza Dobrodzieja i Łukasza. Niestety było już za późno. Pszczoły zażądliły Drwala.
O wszystkich tych sprawach rozmawiali tego wieczoru Pan Sołtys, Kowal i Szewc w Chlewie Pijackim, przy świecach i kuflach piwa, kieliszkach wódki i koniaku,
- Picie to straszna rzecz - komentował Pan Sołtys - możecie ze mnie brać przykład - ja nigdy nie piję - powiedział smakując wódkę.
- Częste picie skraca życie - rzekł nietrzeźwy Kowal.
- Od wódki rozum krótki; wolę spirytus - mówił Szewc.
- Żydzie, prosimy o szampana! - poprosił Pan Sołtys, a karczmarz spędził prośbę, chociaż niechętnie, obawiał się bowiem powtórzenia sytuacji z opowiadanych historii.
- A do czego mamy mieć szampana? - spytał Szewc.
Żyd postawił butelkę na stole.
- Jak to po co? - spytał Pan Sołtys. - Wzniesiemy toast.
- Dobry pomysł - pochwalił Kowal.
Chłopi wstali z napełnionymi kieliszkami.
- Niech żyje trzeźwość! - zakrzyknął Pan Sołtys.
- Na zdrowie! - odpowiedzieli Kowal i Szewc.
- Państwo pozwolą, że was wyproszę - zdobył się na odwagę Żyd. - To dla waszego dobra - zakończył.
Chłopi postanowili opuścić Chlew Pijacki. Szewc zasnął przy stole. Pan Sołtys natomiast na znak przyjaźni pociągnął Kowala za brodę, a ten się obraził. Uderzył w stół, a ten wyleciawszy w górę zbił żyrandol i zatarasował drzwi. Następnie chwycił krzesło i myśląc, że celuje w Pana Sołtysa, rzucił nim w okno i wybił zakupione w Warszawie szyby. Potem nastąpiła zgoda. Przyjaciele obudzili Szewca kopniakiem w pośladek i wziąwszy za ramiona wyprowadzili z karczmy. Drzwi były zatarasowane, więc wyszli oknem i rozeszli się.
Pan Sołtys wszedł do stodoły, gdzie mieszkały jego zwierzęta, serdecznie przywitał się z Krasulą, Wieprzkiem i Mądrym Osłem, a następnie zdjął cylinder, pelerynę i adidasy i zasnął w sianie. Mądry Osioł powiadomił Panią Sołtysową, a ta nie mogąc obudzić męża, zasnęła razem z nim w stodole.
Szewc nie doszedł do domu. Zasnął na polu.
Kowal zawędrował aż nad Jezioro, gdzie mieszkał Rybak.Wsiadł do łodzi, odwiązał ją i zasnął kołysany falami Jeziora, nieświadomy żadnego niebezpieczeństwa.
Rano Żyd nie mógł znieść obaw o los swoich wczorajszych klientów. Wcześnie wstał i zaczął dopytywać się o ich losy. Był przerażony tym co spotkało Kowala.
- Puk, puk - do drzwi Rybaka ktoś chciał wejść.
- A to ty - Rybak był jeszcze śpiący - dlaczego mnie budzisz?
- Ja przepraszam pana dobrodzieja, ale wczoraj pił u mnie Kowal - tłumaczył Żyd.
- I co dalej? - pytał senny Rybak.
- Ja się boję, że się upił i mógł sobie coś zrobić, pamiętasz co poprzednio było - przypomniał Żyd.
- Pamiętam; na golasa biegał po Lesie - mówił Rybak - a ty myślisz, że co teraz zbroił?
- Radzę panu dobrodziejowi spojrzeć czy łodzi nie wziął - radził Żyd.
Rybak szukał wzrokiem łodzi.Patrzy, patrzy ... Nie widzi.
- Kowal się upił i odwiązał łódź! - wrzasnął Rybak jak oparzony.- Musimy go zatrzymać, zanim się utopi, a jeśli już się utopił sprawić mu chrześcijański pochówek! - zakończył.
Żyd podał mu kawałek szkła z potłuczonej szyby, a Rybak przyłożywszy go do oka, dojrzał łódkę ze śpiącym Kowalem, unoszącą się na falach. Łowca ryb umiał pływać, toteż wskoczył do wody i odnalazłszy łódź, przyholował ją do brzegu. Wyciągnięto Kowala z łodzi i położono na łóżku w domu Rybaka. Tam obudził się. Był trzeźw i zły na samego siebie.
Biedna Pawlaczyca! Alkohol pojawił się u samego zarania jej dziejów. Chłopi pili głównie samogon, zaś rody Gruszków i Pietruszków raczyły się winem i piwem z zamkowych piwnic. Pito też miód, zaś pod koniec XIII wieku Antoni Gruszka przywiózł z podróży z Francji cydr i słabe piwo zbożowe, zwane ,,cervesia''. Piwo cieszyło się wielką popularnością, ceniony trunek zamawiano nawet na swój pogrzeb. Zawierało też więcej alkoholu niż obecnie. W średniowiecznej Pawlaczycy lubiano napoje alkoholowe, a z nich wódkę traktowano jako środek uspokajający, jednak alkoholizm był surowo potępiany. Zła sława osób nadużywających alkoholu utrzymywała się w nieraz ubarwionej formie całymi wiekami. Pamiętano zwłaszcza o Antonim Gruszce, Cezarym Pietruszce i wielu innych nałogowcach. Propinacja, którą gdzie indziej upadlano i niewolono całe wsie, w Pawlaczycy nigdy nie miała miejsca. W 1599 r. z braku klientów została zamknięta ostatnia karczma, zaś liczba spożywanych trunków ograniczyła się do samogonu. Na poziomie profanacji traktowano picie w piątki, soboty, niedziele, święta, okresy Wielkiego Postu i Adwentu. Chlew Pijacki był pierwszą karczmą działającą po 1599 roku. Założył go Żyd Pilzstein w listopadzie 1944 roku. Uciekając przed Niemcami zdołał zabrać ze sobą butelki wypełnione czystym spirytusem, wódką, piwem, winem, koniakiem i szampanem. Karczmę założył, aby sprawić przyjemność tym, którzy go uratowali. Miał dobre intencje. Wiedział co prawda, że Polacy, a także Rosjanie, Francuzi i Iro - Amerykanie mają kulturowe uwarunkowania sprzyjające alkoholizmowi, ale przypuszczał, że polscy chłopi z Pawlaczycy, przez długi czas odcięci od świata, będą potrafili rozsądnie korzystać z ,,wyskokowego'' prezentu. Sam karczmarz Pilzstein nigdy nie był nietrzeźwy. Żydzi, chociaż przy obrzędach religijnych spożywają dużo alkoholu, mają odpowiednie normy kulturowe chroniące przed jego nadużywaniem, zaś alkoholizm jest oceniany negatywnie (w ,,Biblii'' mamy informację o ślubach nazirejskich, zabraniających min. spożycia alkoholu, zaś w ,,Księdze Przysłów'' istnieje negatywny obraz osoby uzależnionej od niego). Wyjątkiem był zmarły z przepicia Julian Tuwim. Na pochwałę w tej dziedzinie zasługują również Włosi i Chińczycy. Ksiądz Dobrodziej był abstynentem. Niestety większość pawlaczyckich chłopów nadużywała alkoholu, czego przykłady poznaliśmy na początku rozdziału. Ich proboszcz organizował rekolekcje trzeźwościowe.
- Wszyscy mający dzieci cieszycie się z bycia ojcami i chcecie uzewnętrznić miłość do nich - mówił Ksiądz Dobrodziej na jednym ze spotkań. - To jest piękne. Ale wszystko co piękne jest ustawicznie atakowane przez wszystkie siły piekła. Również w tym wypadku - miłość, także do dzieci, aby była prawdziwa musi być oczyszczona z egoizmu, a picie alkoholu z okazji narodzin dziecka jest właśnie jego przejawem ...
- To jak człowiek się cieszy, ma tego nie okazywać, może ma płakać? - pytał się jakiś rolnik.
- Wasza radość nie może stać się pretekstem do folgowania jakiemuś hedonizmowi; nieuporządkowanemu przywiązaniu do alkoholu, uprawianemu pod szyldem miłości do dziecka - rzekł Ksiądz Dobrodziej. - Lepiej zrobicie modląc się w jego intencji i polecając opiece Maryi, tak najlepiej zrobicie. Jesteśmy chłopami - tymi, którzy ,,żywią i bronią''! Kogo mamy bronić? Słabszych od siebie - naszych dzieci, żon, zwierząt i roślin. Nauczmy się bronić powierzone sobie stworzenia przede wszystkim przed sobą samymi - bowiem najmniejsza wygrana bitwa na polu ludzkiego serca, przeciwko egoizmowi, tchórzostwu, pokusom, jest jeszcze większym zwycięstwem od zdobycia Berlina.
Burza owacji na stojąco przetoczyła się przez Kościół. Niestety mimo porywających kazań, żarliwych modlitwa, własnego przykładu - chłopi jak pili tak pili. Niektóre pola zaczynały leżeć odłogiem, we wsi zapanował kryzys instytucji rodziny i głód. Hodowlane zwierzęta były zaniedbane. Niekiedy żywność trzeba było sprowadzać z Warszawy, a nawet z Łodzi, a tu roiło się od problemów. Chłopi tymczasem zabierali wódkę nawet na rekolekcję trzeźwościowe. Słuchali kazań z ustami otwartymi do pochłaniania gorzałki. Ksiądz Dobrodziej musiał chodzić między ławkami i zabierać parafianom butelki jak małym dzieciom. Po zakończeniu spotkania wynosił je przed Kościół i publicznie niszczył wraz z zawartością. Chłopi tymczasem kupowali nowe i jeszcze nowe. Mimo tego Ksiądz Dobrodziej nie tracił nadziei. Każdą porażkę kwitowała jeszcze gorliwsza modlitwa. Proboszcz wiedział, że:

,,Niemądry, kto wśród drogi 
Z przestrachu traci męstwo 
Bo im sroższe ciernia głogi 
Tym słodsze jest zwycięstwo'' (Wojciech Bogusławski ,,Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale'').


*

- Księże Dobrodzieju, duszo śp. naszego wójta Macieja Orgańskiego, gospodynie i gospodarze! - przemawiał na wiecu Pan Sołtys. - Nie muszę mówić, że od piwa łeb się kiwa, od wódki rozum krótki, że po koniaku można zasnąć wśród krzaków. Picie to głupota! Ja nigdy nie piję! - powiedziawszy dyskretnie pomacał się po kieszeni. - Jak człowiek pije to krzywdzi drugiego człowieka, przez to obraża Pana Boga, a nawet krzywdzi zwierzęta - biedna Krasula musiała przyjąć pocałunek ode mnie pijanego, gdy pomyliłem ją ze swoją żoną...
Chłopi nie mogli się powstrzymać od spontanicznego śmiechu. Pan Sołtys też się śmiał, po czym ręką dał znak, aby wszyscy byli cicho.
- W związku z tym, uroczyście postanawiam, że każdy kto będzie spał pod płotem obudzi się w grobie!
Chłopów aż zamurowało. Niepewnie drapali się w czoło, poważnie zastanawiając się czy aby ich sołtys nie dostał bzika. Ksiądz Dobrodziej wziął zdeterminowanego Pana Sołtysa na stronę i aż na kolanach musiał błagać go, aby złagodził swoją decyzję. Pan Sołtys nie był okrutny, ale bardzo porywczy i to miało być kolejne głupstwo w jego życiu. Proboszcz wyjednał u sołtysa złagodzenie ustawy:
- Słuchajcie - mówił Pan Sołtys - każdy kto się spije i po pijanemu zaśnie, tego się weźmie i włoży do truny z takimi dziurami, aby mógł oddychać. Następnie trunę taką schowamy do Kościoła do Cripta Tanatoporfiria, gdzie leżą przodkowie moi i Pana Wójta, w krypcie wyścielonej purpurą. Codziennie jakiś ministrant wyznaczony przez Księdza Dobrodzieja będzie słuchał, czy z Cripta Tanatoporfiria ktoś nie kołacze, bowiem każdy pijak dostanie do truny taką drewnianą kołatkę - Pan Sołtys pokazał zgromadzeniu rzeczony przedmiot - aby mógł nią kołatać w dziurawe wieko gdy wytrzeźwieje Pan Sołtys skończył mówić.
Niektórzy byli wręcz zaszokowani. Wręcz bali się pić alkohol. Był wieczór, a oni z ponurymi minami rozeszli się do domów. Na miejscu przed domem Pana Sołtysa zostali się tylko on sam, Szewc i Kowal.
- I jak - zagadnął ich Pan Sołtys - widzicie jakiego macie mądrego sołtysa we wsi?
- Brrr... Aż mnie ciarki przechodzą kiedy teraz pomyślę o wódce - powiedział Kowal.
- I o to chodzi! - wykrzyknął entuzjastycznie Pan Sołtys.
Na chwilę zapadło milczenie przerywane tylko głosami sów i lelków kozodojów.
- A teraz moi mili - przerwał milczenie Pan Sołtys - wszyscy aby uczcić moją mądrą ustawę przeciwalkoholową, pójdziemy okazać radość w Chlewie Pijackim! - zakończył wesoło.
Blady strach padł na Kowala i Szewca. Bali się bowiem, że wypiją za dużo, a nikt nie chciał za życia leżeć w trumnie w podziemiach Kościoła, gdzie grzebano wójtów i sołtysów.
- To, to jest bardzo, fajne, ale, ale my, my ... - zaczął Szewc.
- Żadnych ,,ale'' - uciął władczo Pan Sołtys - ja tu jestem waszym sołtysem i musicie się mnie słuchać!
- Tylko my się boimy przepicia - mówił lękliwie Kowal.
- Wy się lepiej bójcie, abym się nie obraził na was, że jesteście takie zady wołowe! - mówił Pan Sołtys.
Wszyscy trzej poszli w kierunku Chlewu Pijackiego. Całą drogę Pan Sołtys rozprawiał o swojej mądrości i o pożytkach wynikających z jego światłej ustawy, zaś Kowal i Szewc cichaczem wymknęli się do swoich domostw. Uciekali aż się za nimi kurzyło.
- ... Tak więc widzicie, że trzeba być skończonym debilem, aby nie uznać, że na całym świecie, nie ma drugiego tak mądrego sołtysa, który by tak skutecznie walczył z pijactwem jak ja! Nieprawdaż? - zwrócił się do Kowala i obejrzał za siebie.
Kowal tymczasem zdążył już zmówić pacierz i zasnąć w łóżku. Tym bardziej Szewc.
- A huncwoty! - wygrażał się Pan Sołtys. - To tacy z was przyjaciele?! Jak was jeszcze znajdę, to odpijecie za tę noc! Przez was, wy huncwoty tchórzowskie będę musiał wypić trzy butelki wódki - za siebie i za was dwóch. Ciężko jest być sołtysem w Pawlaczycy - westchnął po czym zapukał do karczmy.
Gdy Żyd mu otworzył, wszedł do środka i zamówił zgodnie z postanowieniem trzy butelki wódki i je opróżnił. Żyd patrzał na to przerażony. Tymczasem Pan Sołtys...
- Dobre było, ale chcę jeszcze czwartą, bo ja chcę wznieść toast za trzeźwość! - poprosił Żyda.
- Może jednak te trzy wystarczą, bo waszmość mówiliście o ustawie antyalkoholowej, a ja się obawiam, że od czwartej butelki waszmość możecie być pijani... - Żyd odważnie odmówił.
Pan Sołtys jak jastrząb zerwał się z krzesła, chwycił Żyda za chochołę i wrzasnął wielkim głosem.
- Te, Mosiek! Tylko jedno sobie zapamiętaj! Pan Sołtys gminy Pawlaczyca nigdy nie jest pijany! Zawsze jest trzeźwy jak świnia! Tylko czasami jest trochę ,,trzeźwy inaczej''!
Mówił to a jego nos był czerwony jakby to była bolszewicka flaga. Nie znaczy to aby Pan Sołtys był antysemitą. Nigdy w życiu, bowiem antysemityzm nigdy nie miał miejsca w Pawlaczycy. Jej przywódca był tylko nietrzeźwy i z natury porywczy - postąpiłby tak z karczmarzem każdej innej narodowości!
Gdy już się wykrzyczał, puścił Mojżesza Pilzsteina.
- Nie chcę już twojej czwartej wódki - kontynuował - a wiesz czemu? Bo ty jesteś kutwa jak nieżywy wójt Orgański. Idę sobie, bo się obraziłem! - zakończył.
Chwiejąc się na nogach opuścił Chlew Pijacki. Zataczał się i szedł, krzycząc wszem i wobec o swojej trzeźwości. jednocześnie robił się senny i miał wrażenie, że dotarł do domu, mimo, iż było do niego jeszcze daleko. Ręką trzymał się płotu.
- Już niedługo, już niedługo - sapał - dom, domek, domeczek kochany, już niedaleko, zaraz dojdę, tylko się troszeczkę ... A wy co się gapicie, sukincórki? - wygrażał się pięścią w stronę siedzących na gałęzi sów - zdrzemnę. Tylko troszeczkę. Chrrrrrrrr ....
Pan Sołtys zasnął pod płotem.
- Dziedzicu Skyjłycki; wasze wykręty nic tu nie pomogą - mówił gniewnie jakiś chłop. - Ruscy mówią ,,Prikaz to prikaz'', a Niemce im wtórują - ,,Der Ordnung muss sein'' - adwersarz Łukasza popisywał się znajomością języków obcych. - Jak sam wymyślił takie prawo i się spił, to niech teraz poniesie odpowiedzialność!
- Ale nie możecie go zabijać, to mój tatuś, to raczej mnie pochowajcie w Cripta Tanatoporfiria! - z płaczem argumentowała Lawendycja.
- Ależ panienko, kto tu mówi o zabijaniu?! - pocieszała ją Stara Babucha. - Położymy tatusia do truny z dziurami i drewnianą kołatką, aby mógł nią powiadomić nas aż wytrzeźwieje. Nie płacz Przeciwmolówko.
,,Prikaz to prikaz'', ,,Pan każe sługa musi'', ,,Der Ordnung muss sein'' więc Cieśla zrobił dla Pana Sołtysa szeroką drewnianą trumnę i chłopi wnieśli ją do Kościoła. Wewnątrz postawili ją i zaczęli otwierać Cripta Tanatoporfiria. Nad trumną stali Pani Sołtysowa, Łukasz i Lawendycja, oraz Pan Konida i wszyscy płakali. Już miano go pochować za życia gdy nagle ...
- Gwałtu rety, gdzie ja jestem?! - Pan Sołtys nagle obudził się i wytrzeźwiał.
Wszyscy się cieszyli, a Pan Sołtys musiał znieść ustanowione przez siebie prawo.
- A może by tak wyganiać do Warszawy, albo do Otwocka pijaków ze wsi? - zastanawiał się na kolejnym wiecu.
- Zwariowałeś? A co bym robiła bez męża? - pytała się Pani Sołtysowa.
Ta ustawa nie weszła w życie. Mosiek tymczasem rumienił się ze wstydu za swojego klienta.



*

Plaga alkoholizmu z miesiąca na miesiąc zbierała coraz bardziej krwawe żniwo. Dość, że przytoczę historię pewnej rodziny, której nazwiska nie będę tu podawał. W czasie II wojny światowej mąż i ojciec został schwytany i miał trafić do obozu koncentracyjnego, lecz udało mu się uciec. Po wojnie uczestniczył w odbudowie Warszawy - znalazł tam pracę i do Pawlaczycy już nie wrócił. Jedynie od czasu do czasu przesyłał niewielkie sumy pieniędzy, uważając, że to wszystko czego można od niego wymagać. W Pawlaczycy zostawił żonę z czworgiem dzieci. Alkoholizm przechylił szalę na niekorzyść tych ostatnich. Matka piła alkohol w Chlewie Pijackim, a czasem w domu razem z mężczyznami. Pole leżące odłogiem, zwierzęta wymarłe z głodu wśród repliki mitycznej stajni Augiasza, dzieci również zaniedbane i bite, najczęściej bez powodu. Łatwo się domyśleć, że była to tragedia jeszcze większa niż gdyby alkoholikiem był ojciec, wówczas bowiem matka zasłaniałaby bite dzieci sobą, tu zaś nikt nie miał ich bronić. Mieszkańcy chaty przymierali głodem i żyli wśród nieopisanego brudu, a najstarsza córka musiała zastępować matkę młodszemu rodzeństwu. Dręczone aparatami gębowymi pcheł i wszy, dzieci nie były posyłane do szkoły, ani do Kościoła. Aby się utrzymać musiały żebrać, na szczęście nikt nie odmawiał im jałmużny. Często właściciele okolicznych zagród pozwalali im spać u siebie. Ich babcia próbowała je adoptować, lecz zmarła tydzień po przygarnięciu ich. W połowie lat 40 - tych takie sytuacje miały miejsce w co czwartej rodzinie, niemniej ten przypadek był najbardziej drastyczny. Wiadomość o tragicznym losie czwórki dzieci rychło obiegła całą wieś, lecz poza wąskim gronem zainteresowanych, lepiej powiedzieć: wrażliwych, była tematem tabu. Wszak wiele rodzin żyło w bardzo podobnej sytuacji, więc co mogła pomoc tej jednej zdziałać dla ogółu? Myśleli tak egoiści chcący mieć spokój. ,,Spać - bo życie zbyt zawiłe''! - jakby to powiedział Stanisław Wyspiański. Taki sam punkt widzenia reprezentował jednak pewien książę z ,,Lalki'' Bolesława Prusa, który dużo narzekał, a nic pożytecznego nie robił. Jednak Ksiądz Dobrodziej przerwał tę zmowę milczenia. Odwołując się do sądu Jezusa pod kątem miłosierdzia, skrytykował wprost i po imieniu nazywając rzeczy, znieczulicę, ostrym mieczem nagiej prawdy przepołowił zbiorowe ,,dwójmyślenie'' każąc wybrać to co będzie zgodne z nauką Chrystusa. Pan Sołtys pierwszy się opamiętał - dał dobry przykład jak na prawdziwego lidera samorządowego przystało. Dzieci odwszawiła sprowadzona z Warszawy pielęgniarka, zaopiekowali się nimi bezdzietni sąsiedzi. Matkę skierowano do Warszawy na kurację odwykową, oraz podjęto próby w kierunku odnalezienia ojca. ,,Nie wiem czego ta kobieta (tj. pielęgniarka) chciała od moich dzieci, nic ich nie krzywdziłam, tylko musiałam bić najstarszą córkę, bo się głupkowato zachowywała. Ja je tak naprawdę bardzo kochałam...'' - mówiła przed sądem wiecu matka dzieci, a w ostatnim zdaniu był niewielki, łatwy do przeoczenia, bo zredukowany do fragmentu tylko, fragment odwiecznej prawdy.
Ostatnie wydarzenia były dla Żyda silnym przeżyciem. Śpiąc widział zdegenerowaną i obdartą z godności macierzyńskiej matkę, która wcześniej rozdzielona z mężem, teraz była rozdzielona z dziećmi, a za nią cały korowód matek i dzieci bitych przez pijanych ojców, zrujnowane pola, cierpiące zwierzęta, porąbane ule, Pana Sołtysa w trumnie, nagiego Kowala biegającego po Lesie i co jakiś czas powracający widok ukrzyżowanego Jezusa, stojącej pod Krzyżem Jego Matki i św. Jana. Przecież Pilzstein nie był chrześcijaninem, co miał oznaczać ów samoistnie pojawiający się obraz? Zasnął znów. Przypominał mu się jego Bar Micwa. Ojciec zaprowadził go do synagogi, tam zaś rabin mówił, że ilekroć człowiek usiłuje zbudować Raj na ziemi, zawsze wychodzi mu piekło. Od tego czasu Mosiek wiele przeżył, ale nigdy nie zrozumiał sensu usłyszanych wtedy słów. Z coraz większą obawą dopatrywał się w sobie samym utopijnego budowniczego ziemskiego raju, pod którego szyldem kryło się piekło.
- Złorzeczyłem głuchemu, kładłem kłody pod nogi niewidomemu, skrzywdziłem sprawiedliwych ... - szeptał przez sen.
Wiedziony jakimś porywem wstał i wszedłszy do kredensu rozpoczął masowe niszczenie butelek alkoholu. Na podłodze walało się szkło i było mokro od piwa, wina, wódki, koniaku i szampana. Kury zaczęły już piać, a z Chlewu Pijackiego dochodziły dźwięki zniszczenia.
- Choćby grzechy moje były jak szkarłat, ponad śnieg wybieleję! - zakrzyknął odpowiadając na męczące wizje. 
Padł na podłogę kredensu i zasnął. Rano rozmawiał z jakimś młodym człowiekiem w zielonej kapocie. 
- Muszę ci powiedzieć, że mój ojciec miał sad i był bardzo ceniony dla swojej pracy. Ja jestem Sadownikiem.
- A ja karczmarzem - powiedział Żyd.
- Chodzi mi o to - ciągnął Sadownik, - że kiedy tu przybyłeś, twój alkohol cieszył się większą popularnością niż owoce mojego ojca. Ojciec umarł w nędzy, a ja w nędzy żyję. Lecz widzę, że ktoś ci chyba zdemolował karczmę? - zapytał się Sadownik.
- Nie, ja sam potłukłem butelki.
- Rozumiem, wyrzuty sumienia - dobrotliwie rzekł Sadownik. - Mam dla ciebie propozycję, odtąd nie będziesz sprzedawał tu napojów alkoholowych, ale soki z moich owoców. To uczciwy układ...
Żyd i Sadownik rzucili się sobie na szyję. Układ został zawarty.
Wieczorem zebrał się wiec. Sadownik poprosił o głos i przedstawił swój pakt z Żydem odnośnie rodzajów napojów. Pan Sołtys to pochwalił, zakazał też produkcji samogonu, gorąco pragnął bowiem wyzwolić się z nałogu, który niszczył jego małżeństwo. Wprowadził prohibicję.
- A teraz pozwólcie gospodynie i gospodarze, że wzniosę toast za prohibicję...
- Nieeeeee !!! - wrzasnęła cała wieś jak jeden mąż. 
- ... oczywiście soczkiem z marchewki - dokończył Pan Sołtys, kiedy już się chłopi uciszyli.
Wszyscy się serdecznie roześmiali.



*

Prohibicja prohibicją, ale ogromne rany wywołane opisanym na początku wybrykiem, wciąż nie mogły się zagoić mimo starań Pana Sołtysa, gotowego wręcz stawać na głowie, aby przebłagać żonę. Nic jednak nie skutkowało. Ksiądz Dobrodziej na spowiedzi poradził mu, aby wstał wcześniej i zrobił za żonę część przeznaczonej dla niej pracy. Pan Sołtys zastosował się do rady. Poskutkowało.
- Myślę, że to dobry początek dnia nowego życia bez alkoholu - pochwalił Pan Atanazy Konida.