piątek, 30 sierpnia 2013

Śmierć sobie pijecie ....

,,Pijaństwo jest dobrowolnym obłędem'' - Seneka


Był słoneczny, kwietniowy dzień, w drugiej połowie lat 40 - tych. Pan Sołtys chodził sobie po łące, w pobliżu swego domu, na której pasły się Krasula i Mądry Osioł, a Wieprzek rył w murawie. Pani Sołtysowa prała ubrania, a Łukasz z Lawendycją słuchali nauk Pana Konidy. Rodzina Skyjłyckich była już po śniadaniu. Pan Sołtys kontemplował piękno przyrody i ładną pogodę, pomyślał też o swojej żonie. Sam się nie spostrzegł jak trzymał w dłoni bukiet żółtych mleczy i schylał się, aby zrywać następne.
- Już dosyć - rzekł do siebie - myślę, że będzie zadowolona.
Poszedł i stanąwszy przed spokojnie się pasącą Krasulą złożył przed nią bukiet żółtych kwiatów. Krowa nie reagowała.
- Myśli, że to za mało - pomyślał Pan Sołtys.
Bez cienia nieśmiałości upadł na kolana przed zwierzęciem i gdy łaciata Krasula podniosła wypełniony jeszcze trawą pysk do góry, objął ją za kark i namiętnie pocałował.
- Muuuu !!! - zaryczała Krasula.
Mądry Osioł zażenowany odwrócił się, aby nie patrzeć na szaleństwo swojego gospodarza. Nagle przyszła Pani Sołtysowa, która już skończyła pracę. Patrzy ... przeciera oczy ... dziwi się ... łapie się za głowę ... płacze.
- Buuuu !!! - wybuchnęła niepowstrzymanym szlochem. - Tyle lat razem, ani jednej zdrady, a teraz mój mąż zdradza mnie z krową żywicielką! - łkała.
Pan Sołtys oderwał usta od krowiego pyska i stanąwszy na równe nogi, spojrzał nieprzytomnie na żonę. Myślał, że to Lawendycja, ona zaś skryła twarz w dłoniach.
- Czego płaczesz córeczko kochana? - pytał się Pan Sołtys. - Ktoś cię zbił? - zaniepokoił się.
- Ty zdrajco, własnej żony nie szanujesz, ty ...
- Co ci jest córuchno? - sołtys Stefan Skyjłycki nadal niczego nie rozumiał - naści kwiateczki i nie płacz - prosił.
- Buuu! Niczego nie chcę od ciebie! Odejdź! Nie chcę cię znać! Teraz ta jędza od Krawca będzie się śmiała ze mnie!
Pan Sołtys nadal niczego nie rozumiał. Głęboko poruszony płaczem żony, wszedł do sieni i zobaczył w niej Kominiarza siedzącego właśnie na krześle. Pił sok z malin i planował wyczyścić komin. Pan Sołtys pomylił go ze swoim synem.
- Łukasz! Co zrobiłeś siostrze? Ona płacze - mówiąc to trzymał Kominiarza za ucho.
- Ależ panie Skyjłycki - bronił się Kominiarz - nie wiem o czym waszmość mówicie ...
- A ja wiem, że moja Przeciwmolówka - tak pieszczotliwie nazywał córkę - płakała, nazwała cię zdrajcą i skarżyła się, że całowałeś Krasulę.
Kominiarz bez słowa, tylko oczy wytrzeszczył, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- A zapewne jeszcze ją biłeś, ty łajdaku! - gwałtownie oskarżył Kominiarza.
Czyściciel kominów czarną dłonią przecierał po czarnym czole.
- Czekaj huncwocie, ja ci spuszczę lanie, ale porządne - groził samozwańczy ojciec.
Zanim Kominiarz zorientował się o swojej sytuacji, Pan Sołtys przełożył go przez kolano, zdjął spodnie i odpiął pasek od swoich, aż mu spadły, po czym rozpoczął bicie Kominiarza. No cóż - Pan Sołtys był przywódcą społeczności patriarchalnej (w Polsce ma miejsce raczej matriarchat), ale żeby lider patriarchalny bił paskiem obnażone pośladki swoich podwładnych niczym ojciec dzieci kiedy są niegrzeczne, to chyba przesada! Kominiarz czuł ból, lecz nie chciał krzyczeć, bowiem bał się ośmieszenia. Wtem do sieni wszedł Łukasz.
- Co robisz ojcze? - spytał się zaszokowany.
- Widzisz Wieprzku, że biję Łukasza, bo zrobił przykrość siostrze - odparł Pan Sołtys.
- Ależ ojcze, to ja jestem twoim synem Łukaszem - protestował syn sołtysa.
Pan Sołtys przerwał bicie i odwrócił się w stronę mówiącego.
- Niech mnie bimber struje, ale słyszę, że Wieprzek mówi - wydawało się Panu Sołtysowi. - To niemożliwe!
Pan Sołtys stracił przytomność i osunął się na podłogę. Tymczasem Kominiarz podciągnął spodnie i uciekł z domu, nie oczyściwszy komina. Obraził się na Pana Sołtysa i nigdy już mu nie świadczył swoich usług. Musiał go zastępować Łukasz, Pan Konida, a czasem ... Kowal.
Ten ostatni pracował jak zwykle w swojej kuźni, gdzie klient przyszedł z koniem, prosząc o jego podkucie. Kowal uprzejmie przystąpił do pracy. Był rozmowny i bardzo wylewny.
- A wiesz Stefan, ja cię bardzo lubię, ale ty mi nadal nie zwróciłeś kapusty, którą ci w zeszłym roku pożyczyłem na święta, abyś ją zjadł z grzybami - zagadnął klienta. - Bo wiesz, ja czekam i czekam, a nie mogę się doczekać. Dosyć tego! Daj wreszcie tę kapustę, bo nie wiem co zrobię!
- Ale panie kowalu - bronił się klient - nie jestem Stefan, ale Mikołaj i nic nie wiem o waszej kapuście.
- Nie pietrusz mi pan koszałów - opałów, tylko dawaj kapustę, złodzieju.
- Ale ja nie uprawiam kapusty - zaoponował Mikołaj.
- Wiesz Stefan - ta szmata od podłogi ma więcej godności od ciebie - mówił Kowal. - A za karę, że jesteś chytrus i mi zmarnowałeś kapustę, ja ci zmarnuję kunia! - groził.
Zanim Mikołaj zdołał go powstrzymać, biedne, niczemu niewinne zwierzę miało roztrzaskaną czaszkę, z której wyleciał mózg. Morderca rzucił młot i wybiegł z kuźni. Nachylił się nad studnią i napluł do środka. Następnie dziko wrzeszcząc i jak goryl waląc się pięściami w piersi, pobiegł w stronę Lasu. Na rozstajach dróg zrzucił z siebie całą odzież i wbiegł między drzewa. Tam biegał, skakał, darł się wniebogłosy i płoszył zwierzęta. Nadepnął na jeża, innym razem na zaskrońca i poślizgnął się na nim (a jakby tym wężem była żmija?).
- Te, Zbychu, kiedy oddasz mi pieniądze? - pytając się trzymał za ucho rosłego odyńca, spokojnie przechodzącego w pobliżu.
Nagle spostrzegł pomyłkę, puścił ucho dzika i rzucił się do ucieczki. Coś mu jednak zaświtało w głowie - zatrzymał się przed szarżującym dzikiem i w kulminacyjnym momencie uskoczył na bok. Odyniec pomknął przed siebie, nie interesując się więcej Kowalem. Innym razem Kowal rozdrażnił lochę, próbując zabrać warchlaczka do domu, aby bawił się z dziećmi. To głupstwo mogło go kosztować życie. Biegał po całym Lesie.
- Miejmy nadzieję, że do Warszawy nie dotrze, boby zrobił wstyd całej wiosce - mówili chłopi.
Wieczorem zziajany wrócił do Pawlaczycy. Poszedł w stronę przedwojennej toalety, zwanej żartobliwie ,,Sławoj - Hotel'', była to bowiem tzw. ,,sławojka'', czyli wychodek projektu premiera Felicjana Sławoja - Składkowksiego. Wyłamał drzwi sławojki i ułożywszy się w mierzwie ludzkich odchodów zasnął. Rano był trzeźwy, przerażony, a ze wstydy gotów był schować się do mysiej dziury.
Szewc bez powodu zniszczył buty, które szył dla żony, a gdy ta patrzyła przerażona, bił ją pięściami po całym ciele i wyzywał, wypowiadając słowa nienadające się do druku.
Alkoholizm najdrożej kosztował Drwala. Był czerwiec, kiedy zamiast do Lasu poszedł z siekierą do Pasieki. Obydwa miejsca bowiem pomyliły mu się i zlały w jedno.
-  Ja bardzo proszę, pana drwala, tu nie mamy Lasu, tu są ule a w nich pszczoły! - Bartnik na kolanach perswadował Drwalowi. Nieskutecznie.
- A mi się widzi, że jest pan takim leśnym dziadem, co chce mnie od roboty odgonić! - myślał przesądny Drwal.
- Jestem Bartnikiem, a to jest Pasieka! - tłumaczył pszczelarz.
- Nie oszukasz mnie - zapowiadał Drwal - to jest Las, a to jest siekiera, którą, kocia limfa, rozbiję ci głowę, jeśli nie wrócisz do dziury w ziemi, z której się urwałeś. A kysz, a kysz, zważ na mą zapalczywość! - mówił Drwal.
Bartnik pobiegł zawołać na pomoc innych chłopów, co Drwala tylko utwierdziło w jego podejrzeniach. Zakasał rękawy i uderzył siekierą w ul. Bzzzzzzzz !!! Pszczoły były zaniepokojone. Ciach! Następny ul porąbany. Bzzzzz! Trach! Złocisty miód leży w trawie. Bzzzzz! I znowu tak samo. Au! Pszczoły zaczęły żądlić Drwala, a on rąbał i rąbał ...
Wreszcie Bartnik sprowadził pomoc w osobie Pana Sołtysa, Kowala, Dziada, Księdza Dobrodzieja i Łukasza. Niestety było już za późno. Pszczoły zażądliły Drwala.
O wszystkich tych sprawach rozmawiali tego wieczoru Pan Sołtys, Kowal i Szewc w Chlewie Pijackim, przy świecach i kuflach piwa, kieliszkach wódki i koniaku,
- Picie to straszna rzecz - komentował Pan Sołtys - możecie ze mnie brać przykład - ja nigdy nie piję - powiedział smakując wódkę.
- Częste picie skraca życie - rzekł nietrzeźwy Kowal.
- Od wódki rozum krótki; wolę spirytus - mówił Szewc.
- Żydzie, prosimy o szampana! - poprosił Pan Sołtys, a karczmarz spędził prośbę, chociaż niechętnie, obawiał się bowiem powtórzenia sytuacji z opowiadanych historii.
- A do czego mamy mieć szampana? - spytał Szewc.
Żyd postawił butelkę na stole.
- Jak to po co? - spytał Pan Sołtys. - Wzniesiemy toast.
- Dobry pomysł - pochwalił Kowal.
Chłopi wstali z napełnionymi kieliszkami.
- Niech żyje trzeźwość! - zakrzyknął Pan Sołtys.
- Na zdrowie! - odpowiedzieli Kowal i Szewc.
- Państwo pozwolą, że was wyproszę - zdobył się na odwagę Żyd. - To dla waszego dobra - zakończył.
Chłopi postanowili opuścić Chlew Pijacki. Szewc zasnął przy stole. Pan Sołtys natomiast na znak przyjaźni pociągnął Kowala za brodę, a ten się obraził. Uderzył w stół, a ten wyleciawszy w górę zbił żyrandol i zatarasował drzwi. Następnie chwycił krzesło i myśląc, że celuje w Pana Sołtysa, rzucił nim w okno i wybił zakupione w Warszawie szyby. Potem nastąpiła zgoda. Przyjaciele obudzili Szewca kopniakiem w pośladek i wziąwszy za ramiona wyprowadzili z karczmy. Drzwi były zatarasowane, więc wyszli oknem i rozeszli się.
Pan Sołtys wszedł do stodoły, gdzie mieszkały jego zwierzęta, serdecznie przywitał się z Krasulą, Wieprzkiem i Mądrym Osłem, a następnie zdjął cylinder, pelerynę i adidasy i zasnął w sianie. Mądry Osioł powiadomił Panią Sołtysową, a ta nie mogąc obudzić męża, zasnęła razem z nim w stodole.
Szewc nie doszedł do domu. Zasnął na polu.
Kowal zawędrował aż nad Jezioro, gdzie mieszkał Rybak.Wsiadł do łodzi, odwiązał ją i zasnął kołysany falami Jeziora, nieświadomy żadnego niebezpieczeństwa.
Rano Żyd nie mógł znieść obaw o los swoich wczorajszych klientów. Wcześnie wstał i zaczął dopytywać się o ich losy. Był przerażony tym co spotkało Kowala.
- Puk, puk - do drzwi Rybaka ktoś chciał wejść.
- A to ty - Rybak był jeszcze śpiący - dlaczego mnie budzisz?
- Ja przepraszam pana dobrodzieja, ale wczoraj pił u mnie Kowal - tłumaczył Żyd.
- I co dalej? - pytał senny Rybak.
- Ja się boję, że się upił i mógł sobie coś zrobić, pamiętasz co poprzednio było - przypomniał Żyd.
- Pamiętam; na golasa biegał po Lesie - mówił Rybak - a ty myślisz, że co teraz zbroił?
- Radzę panu dobrodziejowi spojrzeć czy łodzi nie wziął - radził Żyd.
Rybak szukał wzrokiem łodzi.Patrzy, patrzy ... Nie widzi.
- Kowal się upił i odwiązał łódź! - wrzasnął Rybak jak oparzony.- Musimy go zatrzymać, zanim się utopi, a jeśli już się utopił sprawić mu chrześcijański pochówek! - zakończył.
Żyd podał mu kawałek szkła z potłuczonej szyby, a Rybak przyłożywszy go do oka, dojrzał łódkę ze śpiącym Kowalem, unoszącą się na falach. Łowca ryb umiał pływać, toteż wskoczył do wody i odnalazłszy łódź, przyholował ją do brzegu. Wyciągnięto Kowala z łodzi i położono na łóżku w domu Rybaka. Tam obudził się. Był trzeźw i zły na samego siebie.
Biedna Pawlaczyca! Alkohol pojawił się u samego zarania jej dziejów. Chłopi pili głównie samogon, zaś rody Gruszków i Pietruszków raczyły się winem i piwem z zamkowych piwnic. Pito też miód, zaś pod koniec XIII wieku Antoni Gruszka przywiózł z podróży z Francji cydr i słabe piwo zbożowe, zwane ,,cervesia''. Piwo cieszyło się wielką popularnością, ceniony trunek zamawiano nawet na swój pogrzeb. Zawierało też więcej alkoholu niż obecnie. W średniowiecznej Pawlaczycy lubiano napoje alkoholowe, a z nich wódkę traktowano jako środek uspokajający, jednak alkoholizm był surowo potępiany. Zła sława osób nadużywających alkoholu utrzymywała się w nieraz ubarwionej formie całymi wiekami. Pamiętano zwłaszcza o Antonim Gruszce, Cezarym Pietruszce i wielu innych nałogowcach. Propinacja, którą gdzie indziej upadlano i niewolono całe wsie, w Pawlaczycy nigdy nie miała miejsca. W 1599 r. z braku klientów została zamknięta ostatnia karczma, zaś liczba spożywanych trunków ograniczyła się do samogonu. Na poziomie profanacji traktowano picie w piątki, soboty, niedziele, święta, okresy Wielkiego Postu i Adwentu. Chlew Pijacki był pierwszą karczmą działającą po 1599 roku. Założył go Żyd Pilzstein w listopadzie 1944 roku. Uciekając przed Niemcami zdołał zabrać ze sobą butelki wypełnione czystym spirytusem, wódką, piwem, winem, koniakiem i szampanem. Karczmę założył, aby sprawić przyjemność tym, którzy go uratowali. Miał dobre intencje. Wiedział co prawda, że Polacy, a także Rosjanie, Francuzi i Iro - Amerykanie mają kulturowe uwarunkowania sprzyjające alkoholizmowi, ale przypuszczał, że polscy chłopi z Pawlaczycy, przez długi czas odcięci od świata, będą potrafili rozsądnie korzystać z ,,wyskokowego'' prezentu. Sam karczmarz Pilzstein nigdy nie był nietrzeźwy. Żydzi, chociaż przy obrzędach religijnych spożywają dużo alkoholu, mają odpowiednie normy kulturowe chroniące przed jego nadużywaniem, zaś alkoholizm jest oceniany negatywnie (w ,,Biblii'' mamy informację o ślubach nazirejskich, zabraniających min. spożycia alkoholu, zaś w ,,Księdze Przysłów'' istnieje negatywny obraz osoby uzależnionej od niego). Wyjątkiem był zmarły z przepicia Julian Tuwim. Na pochwałę w tej dziedzinie zasługują również Włosi i Chińczycy. Ksiądz Dobrodziej był abstynentem. Niestety większość pawlaczyckich chłopów nadużywała alkoholu, czego przykłady poznaliśmy na początku rozdziału. Ich proboszcz organizował rekolekcje trzeźwościowe.
- Wszyscy mający dzieci cieszycie się z bycia ojcami i chcecie uzewnętrznić miłość do nich - mówił Ksiądz Dobrodziej na jednym ze spotkań. - To jest piękne. Ale wszystko co piękne jest ustawicznie atakowane przez wszystkie siły piekła. Również w tym wypadku - miłość, także do dzieci, aby była prawdziwa musi być oczyszczona z egoizmu, a picie alkoholu z okazji narodzin dziecka jest właśnie jego przejawem ...
- To jak człowiek się cieszy, ma tego nie okazywać, może ma płakać? - pytał się jakiś rolnik.
- Wasza radość nie może stać się pretekstem do folgowania jakiemuś hedonizmowi; nieuporządkowanemu przywiązaniu do alkoholu, uprawianemu pod szyldem miłości do dziecka - rzekł Ksiądz Dobrodziej. - Lepiej zrobicie modląc się w jego intencji i polecając opiece Maryi, tak najlepiej zrobicie. Jesteśmy chłopami - tymi, którzy ,,żywią i bronią''! Kogo mamy bronić? Słabszych od siebie - naszych dzieci, żon, zwierząt i roślin. Nauczmy się bronić powierzone sobie stworzenia przede wszystkim przed sobą samymi - bowiem najmniejsza wygrana bitwa na polu ludzkiego serca, przeciwko egoizmowi, tchórzostwu, pokusom, jest jeszcze większym zwycięstwem od zdobycia Berlina.
Burza owacji na stojąco przetoczyła się przez Kościół. Niestety mimo porywających kazań, żarliwych modlitwa, własnego przykładu - chłopi jak pili tak pili. Niektóre pola zaczynały leżeć odłogiem, we wsi zapanował kryzys instytucji rodziny i głód. Hodowlane zwierzęta były zaniedbane. Niekiedy żywność trzeba było sprowadzać z Warszawy, a nawet z Łodzi, a tu roiło się od problemów. Chłopi tymczasem zabierali wódkę nawet na rekolekcję trzeźwościowe. Słuchali kazań z ustami otwartymi do pochłaniania gorzałki. Ksiądz Dobrodziej musiał chodzić między ławkami i zabierać parafianom butelki jak małym dzieciom. Po zakończeniu spotkania wynosił je przed Kościół i publicznie niszczył wraz z zawartością. Chłopi tymczasem kupowali nowe i jeszcze nowe. Mimo tego Ksiądz Dobrodziej nie tracił nadziei. Każdą porażkę kwitowała jeszcze gorliwsza modlitwa. Proboszcz wiedział, że:

,,Niemądry, kto wśród drogi 
Z przestrachu traci męstwo 
Bo im sroższe ciernia głogi 
Tym słodsze jest zwycięstwo'' (Wojciech Bogusławski ,,Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale'').


*

- Księże Dobrodzieju, duszo śp. naszego wójta Macieja Orgańskiego, gospodynie i gospodarze! - przemawiał na wiecu Pan Sołtys. - Nie muszę mówić, że od piwa łeb się kiwa, od wódki rozum krótki, że po koniaku można zasnąć wśród krzaków. Picie to głupota! Ja nigdy nie piję! - powiedziawszy dyskretnie pomacał się po kieszeni. - Jak człowiek pije to krzywdzi drugiego człowieka, przez to obraża Pana Boga, a nawet krzywdzi zwierzęta - biedna Krasula musiała przyjąć pocałunek ode mnie pijanego, gdy pomyliłem ją ze swoją żoną...
Chłopi nie mogli się powstrzymać od spontanicznego śmiechu. Pan Sołtys też się śmiał, po czym ręką dał znak, aby wszyscy byli cicho.
- W związku z tym, uroczyście postanawiam, że każdy kto będzie spał pod płotem obudzi się w grobie!
Chłopów aż zamurowało. Niepewnie drapali się w czoło, poważnie zastanawiając się czy aby ich sołtys nie dostał bzika. Ksiądz Dobrodziej wziął zdeterminowanego Pana Sołtysa na stronę i aż na kolanach musiał błagać go, aby złagodził swoją decyzję. Pan Sołtys nie był okrutny, ale bardzo porywczy i to miało być kolejne głupstwo w jego życiu. Proboszcz wyjednał u sołtysa złagodzenie ustawy:
- Słuchajcie - mówił Pan Sołtys - każdy kto się spije i po pijanemu zaśnie, tego się weźmie i włoży do truny z takimi dziurami, aby mógł oddychać. Następnie trunę taką schowamy do Kościoła do Cripta Tanatoporfiria, gdzie leżą przodkowie moi i Pana Wójta, w krypcie wyścielonej purpurą. Codziennie jakiś ministrant wyznaczony przez Księdza Dobrodzieja będzie słuchał, czy z Cripta Tanatoporfiria ktoś nie kołacze, bowiem każdy pijak dostanie do truny taką drewnianą kołatkę - Pan Sołtys pokazał zgromadzeniu rzeczony przedmiot - aby mógł nią kołatać w dziurawe wieko gdy wytrzeźwieje Pan Sołtys skończył mówić.
Niektórzy byli wręcz zaszokowani. Wręcz bali się pić alkohol. Był wieczór, a oni z ponurymi minami rozeszli się do domów. Na miejscu przed domem Pana Sołtysa zostali się tylko on sam, Szewc i Kowal.
- I jak - zagadnął ich Pan Sołtys - widzicie jakiego macie mądrego sołtysa we wsi?
- Brrr... Aż mnie ciarki przechodzą kiedy teraz pomyślę o wódce - powiedział Kowal.
- I o to chodzi! - wykrzyknął entuzjastycznie Pan Sołtys.
Na chwilę zapadło milczenie przerywane tylko głosami sów i lelków kozodojów.
- A teraz moi mili - przerwał milczenie Pan Sołtys - wszyscy aby uczcić moją mądrą ustawę przeciwalkoholową, pójdziemy okazać radość w Chlewie Pijackim! - zakończył wesoło.
Blady strach padł na Kowala i Szewca. Bali się bowiem, że wypiją za dużo, a nikt nie chciał za życia leżeć w trumnie w podziemiach Kościoła, gdzie grzebano wójtów i sołtysów.
- To, to jest bardzo, fajne, ale, ale my, my ... - zaczął Szewc.
- Żadnych ,,ale'' - uciął władczo Pan Sołtys - ja tu jestem waszym sołtysem i musicie się mnie słuchać!
- Tylko my się boimy przepicia - mówił lękliwie Kowal.
- Wy się lepiej bójcie, abym się nie obraził na was, że jesteście takie zady wołowe! - mówił Pan Sołtys.
Wszyscy trzej poszli w kierunku Chlewu Pijackiego. Całą drogę Pan Sołtys rozprawiał o swojej mądrości i o pożytkach wynikających z jego światłej ustawy, zaś Kowal i Szewc cichaczem wymknęli się do swoich domostw. Uciekali aż się za nimi kurzyło.
- ... Tak więc widzicie, że trzeba być skończonym debilem, aby nie uznać, że na całym świecie, nie ma drugiego tak mądrego sołtysa, który by tak skutecznie walczył z pijactwem jak ja! Nieprawdaż? - zwrócił się do Kowala i obejrzał za siebie.
Kowal tymczasem zdążył już zmówić pacierz i zasnąć w łóżku. Tym bardziej Szewc.
- A huncwoty! - wygrażał się Pan Sołtys. - To tacy z was przyjaciele?! Jak was jeszcze znajdę, to odpijecie za tę noc! Przez was, wy huncwoty tchórzowskie będę musiał wypić trzy butelki wódki - za siebie i za was dwóch. Ciężko jest być sołtysem w Pawlaczycy - westchnął po czym zapukał do karczmy.
Gdy Żyd mu otworzył, wszedł do środka i zamówił zgodnie z postanowieniem trzy butelki wódki i je opróżnił. Żyd patrzał na to przerażony. Tymczasem Pan Sołtys...
- Dobre było, ale chcę jeszcze czwartą, bo ja chcę wznieść toast za trzeźwość! - poprosił Żyda.
- Może jednak te trzy wystarczą, bo waszmość mówiliście o ustawie antyalkoholowej, a ja się obawiam, że od czwartej butelki waszmość możecie być pijani... - Żyd odważnie odmówił.
Pan Sołtys jak jastrząb zerwał się z krzesła, chwycił Żyda za chochołę i wrzasnął wielkim głosem.
- Te, Mosiek! Tylko jedno sobie zapamiętaj! Pan Sołtys gminy Pawlaczyca nigdy nie jest pijany! Zawsze jest trzeźwy jak świnia! Tylko czasami jest trochę ,,trzeźwy inaczej''!
Mówił to a jego nos był czerwony jakby to była bolszewicka flaga. Nie znaczy to aby Pan Sołtys był antysemitą. Nigdy w życiu, bowiem antysemityzm nigdy nie miał miejsca w Pawlaczycy. Jej przywódca był tylko nietrzeźwy i z natury porywczy - postąpiłby tak z karczmarzem każdej innej narodowości!
Gdy już się wykrzyczał, puścił Mojżesza Pilzsteina.
- Nie chcę już twojej czwartej wódki - kontynuował - a wiesz czemu? Bo ty jesteś kutwa jak nieżywy wójt Orgański. Idę sobie, bo się obraziłem! - zakończył.
Chwiejąc się na nogach opuścił Chlew Pijacki. Zataczał się i szedł, krzycząc wszem i wobec o swojej trzeźwości. jednocześnie robił się senny i miał wrażenie, że dotarł do domu, mimo, iż było do niego jeszcze daleko. Ręką trzymał się płotu.
- Już niedługo, już niedługo - sapał - dom, domek, domeczek kochany, już niedaleko, zaraz dojdę, tylko się troszeczkę ... A wy co się gapicie, sukincórki? - wygrażał się pięścią w stronę siedzących na gałęzi sów - zdrzemnę. Tylko troszeczkę. Chrrrrrrrr ....
Pan Sołtys zasnął pod płotem.
- Dziedzicu Skyjłycki; wasze wykręty nic tu nie pomogą - mówił gniewnie jakiś chłop. - Ruscy mówią ,,Prikaz to prikaz'', a Niemce im wtórują - ,,Der Ordnung muss sein'' - adwersarz Łukasza popisywał się znajomością języków obcych. - Jak sam wymyślił takie prawo i się spił, to niech teraz poniesie odpowiedzialność!
- Ale nie możecie go zabijać, to mój tatuś, to raczej mnie pochowajcie w Cripta Tanatoporfiria! - z płaczem argumentowała Lawendycja.
- Ależ panienko, kto tu mówi o zabijaniu?! - pocieszała ją Stara Babucha. - Położymy tatusia do truny z dziurami i drewnianą kołatką, aby mógł nią powiadomić nas aż wytrzeźwieje. Nie płacz Przeciwmolówko.
,,Prikaz to prikaz'', ,,Pan każe sługa musi'', ,,Der Ordnung muss sein'' więc Cieśla zrobił dla Pana Sołtysa szeroką drewnianą trumnę i chłopi wnieśli ją do Kościoła. Wewnątrz postawili ją i zaczęli otwierać Cripta Tanatoporfiria. Nad trumną stali Pani Sołtysowa, Łukasz i Lawendycja, oraz Pan Konida i wszyscy płakali. Już miano go pochować za życia gdy nagle ...
- Gwałtu rety, gdzie ja jestem?! - Pan Sołtys nagle obudził się i wytrzeźwiał.
Wszyscy się cieszyli, a Pan Sołtys musiał znieść ustanowione przez siebie prawo.
- A może by tak wyganiać do Warszawy, albo do Otwocka pijaków ze wsi? - zastanawiał się na kolejnym wiecu.
- Zwariowałeś? A co bym robiła bez męża? - pytała się Pani Sołtysowa.
Ta ustawa nie weszła w życie. Mosiek tymczasem rumienił się ze wstydu za swojego klienta.



*

Plaga alkoholizmu z miesiąca na miesiąc zbierała coraz bardziej krwawe żniwo. Dość, że przytoczę historię pewnej rodziny, której nazwiska nie będę tu podawał. W czasie II wojny światowej mąż i ojciec został schwytany i miał trafić do obozu koncentracyjnego, lecz udało mu się uciec. Po wojnie uczestniczył w odbudowie Warszawy - znalazł tam pracę i do Pawlaczycy już nie wrócił. Jedynie od czasu do czasu przesyłał niewielkie sumy pieniędzy, uważając, że to wszystko czego można od niego wymagać. W Pawlaczycy zostawił żonę z czworgiem dzieci. Alkoholizm przechylił szalę na niekorzyść tych ostatnich. Matka piła alkohol w Chlewie Pijackim, a czasem w domu razem z mężczyznami. Pole leżące odłogiem, zwierzęta wymarłe z głodu wśród repliki mitycznej stajni Augiasza, dzieci również zaniedbane i bite, najczęściej bez powodu. Łatwo się domyśleć, że była to tragedia jeszcze większa niż gdyby alkoholikiem był ojciec, wówczas bowiem matka zasłaniałaby bite dzieci sobą, tu zaś nikt nie miał ich bronić. Mieszkańcy chaty przymierali głodem i żyli wśród nieopisanego brudu, a najstarsza córka musiała zastępować matkę młodszemu rodzeństwu. Dręczone aparatami gębowymi pcheł i wszy, dzieci nie były posyłane do szkoły, ani do Kościoła. Aby się utrzymać musiały żebrać, na szczęście nikt nie odmawiał im jałmużny. Często właściciele okolicznych zagród pozwalali im spać u siebie. Ich babcia próbowała je adoptować, lecz zmarła tydzień po przygarnięciu ich. W połowie lat 40 - tych takie sytuacje miały miejsce w co czwartej rodzinie, niemniej ten przypadek był najbardziej drastyczny. Wiadomość o tragicznym losie czwórki dzieci rychło obiegła całą wieś, lecz poza wąskim gronem zainteresowanych, lepiej powiedzieć: wrażliwych, była tematem tabu. Wszak wiele rodzin żyło w bardzo podobnej sytuacji, więc co mogła pomoc tej jednej zdziałać dla ogółu? Myśleli tak egoiści chcący mieć spokój. ,,Spać - bo życie zbyt zawiłe''! - jakby to powiedział Stanisław Wyspiański. Taki sam punkt widzenia reprezentował jednak pewien książę z ,,Lalki'' Bolesława Prusa, który dużo narzekał, a nic pożytecznego nie robił. Jednak Ksiądz Dobrodziej przerwał tę zmowę milczenia. Odwołując się do sądu Jezusa pod kątem miłosierdzia, skrytykował wprost i po imieniu nazywając rzeczy, znieczulicę, ostrym mieczem nagiej prawdy przepołowił zbiorowe ,,dwójmyślenie'' każąc wybrać to co będzie zgodne z nauką Chrystusa. Pan Sołtys pierwszy się opamiętał - dał dobry przykład jak na prawdziwego lidera samorządowego przystało. Dzieci odwszawiła sprowadzona z Warszawy pielęgniarka, zaopiekowali się nimi bezdzietni sąsiedzi. Matkę skierowano do Warszawy na kurację odwykową, oraz podjęto próby w kierunku odnalezienia ojca. ,,Nie wiem czego ta kobieta (tj. pielęgniarka) chciała od moich dzieci, nic ich nie krzywdziłam, tylko musiałam bić najstarszą córkę, bo się głupkowato zachowywała. Ja je tak naprawdę bardzo kochałam...'' - mówiła przed sądem wiecu matka dzieci, a w ostatnim zdaniu był niewielki, łatwy do przeoczenia, bo zredukowany do fragmentu tylko, fragment odwiecznej prawdy.
Ostatnie wydarzenia były dla Żyda silnym przeżyciem. Śpiąc widział zdegenerowaną i obdartą z godności macierzyńskiej matkę, która wcześniej rozdzielona z mężem, teraz była rozdzielona z dziećmi, a za nią cały korowód matek i dzieci bitych przez pijanych ojców, zrujnowane pola, cierpiące zwierzęta, porąbane ule, Pana Sołtysa w trumnie, nagiego Kowala biegającego po Lesie i co jakiś czas powracający widok ukrzyżowanego Jezusa, stojącej pod Krzyżem Jego Matki i św. Jana. Przecież Pilzstein nie był chrześcijaninem, co miał oznaczać ów samoistnie pojawiający się obraz? Zasnął znów. Przypominał mu się jego Bar Micwa. Ojciec zaprowadził go do synagogi, tam zaś rabin mówił, że ilekroć człowiek usiłuje zbudować Raj na ziemi, zawsze wychodzi mu piekło. Od tego czasu Mosiek wiele przeżył, ale nigdy nie zrozumiał sensu usłyszanych wtedy słów. Z coraz większą obawą dopatrywał się w sobie samym utopijnego budowniczego ziemskiego raju, pod którego szyldem kryło się piekło.
- Złorzeczyłem głuchemu, kładłem kłody pod nogi niewidomemu, skrzywdziłem sprawiedliwych ... - szeptał przez sen.
Wiedziony jakimś porywem wstał i wszedłszy do kredensu rozpoczął masowe niszczenie butelek alkoholu. Na podłodze walało się szkło i było mokro od piwa, wina, wódki, koniaku i szampana. Kury zaczęły już piać, a z Chlewu Pijackiego dochodziły dźwięki zniszczenia.
- Choćby grzechy moje były jak szkarłat, ponad śnieg wybieleję! - zakrzyknął odpowiadając na męczące wizje. 
Padł na podłogę kredensu i zasnął. Rano rozmawiał z jakimś młodym człowiekiem w zielonej kapocie. 
- Muszę ci powiedzieć, że mój ojciec miał sad i był bardzo ceniony dla swojej pracy. Ja jestem Sadownikiem.
- A ja karczmarzem - powiedział Żyd.
- Chodzi mi o to - ciągnął Sadownik, - że kiedy tu przybyłeś, twój alkohol cieszył się większą popularnością niż owoce mojego ojca. Ojciec umarł w nędzy, a ja w nędzy żyję. Lecz widzę, że ktoś ci chyba zdemolował karczmę? - zapytał się Sadownik.
- Nie, ja sam potłukłem butelki.
- Rozumiem, wyrzuty sumienia - dobrotliwie rzekł Sadownik. - Mam dla ciebie propozycję, odtąd nie będziesz sprzedawał tu napojów alkoholowych, ale soki z moich owoców. To uczciwy układ...
Żyd i Sadownik rzucili się sobie na szyję. Układ został zawarty.
Wieczorem zebrał się wiec. Sadownik poprosił o głos i przedstawił swój pakt z Żydem odnośnie rodzajów napojów. Pan Sołtys to pochwalił, zakazał też produkcji samogonu, gorąco pragnął bowiem wyzwolić się z nałogu, który niszczył jego małżeństwo. Wprowadził prohibicję.
- A teraz pozwólcie gospodynie i gospodarze, że wzniosę toast za prohibicję...
- Nieeeeee !!! - wrzasnęła cała wieś jak jeden mąż. 
- ... oczywiście soczkiem z marchewki - dokończył Pan Sołtys, kiedy już się chłopi uciszyli.
Wszyscy się serdecznie roześmiali.



*

Prohibicja prohibicją, ale ogromne rany wywołane opisanym na początku wybrykiem, wciąż nie mogły się zagoić mimo starań Pana Sołtysa, gotowego wręcz stawać na głowie, aby przebłagać żonę. Nic jednak nie skutkowało. Ksiądz Dobrodziej na spowiedzi poradził mu, aby wstał wcześniej i zrobił za żonę część przeznaczonej dla niej pracy. Pan Sołtys zastosował się do rady. Poskutkowało.
- Myślę, że to dobry początek dnia nowego życia bez alkoholu - pochwalił Pan Atanazy Konida.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz