niedziela, 15 listopada 2015

Miłość do świtezianki





,, […] Pewnej zimy [Dennica] chcąc się ogrzać, usiadła przed Słońcem, dopiero co rozpalonym przez Swaroga i wyciągnęła swe białe dłonie. Było to niedługo po tym jak Mokosza powiła Europę i Bałkana Łobastę, a zima była bardzo sroga. Dennica z lubością ogrzewała się przed ogniskiem płonącym na niebie, gdy wtem – czy to przez nieuwagę, czy z innej przyczyny, poparzyła sobie dłoń, na szczęście lekko. Z tej to przyczyny poczęła i w dziewiątym miesiącu zeszła na ziemię i na brzegu jeziora Świteź na krywickiej ziemi powiła cztery urocze dzieczynki, we wszystkim podobne do rusałek. 'Jesteście córkami Świtu i urodziłam was nad jeziorem Świteź; przeto nazywajcie się Świteziankami'! - rzekła Dennica szczerze miłując swe dzieci. Nazwała je: Ninia, Płomienka, Beločka i Ważka. Gdy dorosły, rozeszły się do innych jezior, stały się żonami wodników i dały im dzieci […]'' - M. Rymwid ,,Nymphologia''




Królowa Albirea z rasy beregińskiej, urodziwa grafini de Borysthenes o żmijowych nogach, napełniona czystym nasieniem Maty, pierwszego króla Krobacji, zrodziła Słowona I; następcę tronu i Jurgę; wielkiego księcia Czerstwicy. Jurga, mąż dzielny i silny, dobry w robieniu mieczem i maczugą, oraz w strzelaniu z łuku, otrzymawszy w darze od malików arabskich białego konia, nazwanego Stoporą, wzorem ojca, który poznał jego matkę nad daleką Tinerpą, wyruszył za sławą i przygodami ku dalekim, tajemniczym krainom Północowschodu Sklawinii. Jurga udał się nad Świteź – jezioro, nad którym w erze trzynastej osiedli Krywicze, potomkowie królewny Krywicy, córki Leszka II Płodnego, króla Analapii.


*

O Krywiczach i ich potomkach Białorusinach prawi się, że dostali jednocześnie najpiękniejszą ziemię i najgorszych władców, aby nie zapomnieli, że nie są w Niebie. W czasie, gdy królem Czerwonej Krobacji był Mato, nad plemionami Słowian znad Świtezi panował tyran biorący wzór z Musulusa, ciemiężącego Bałtów. Słowianie Nadświtescy zostali zmuszeni do zgięcia karku przed wiedźmakiem, czyli czarownikiem, a imię jego Żmijec (Vyperes), bo umiał brać na siebie postać żmii i w gada owego zamieniony, przemierzał swe włości wypatrując spisków przeciwko sobie. Luty był Żmijec tak jak Musulus, również czarownik. Był wycharsły i łysy, wąsy miał czarne i sumiaste jak u Kozaka, szaty zaś czarne i powłóczyste. Gnębił podbitych przez siebie Słowian pańszczyzną i wysokimi daninami, by samemu opływać we wszystkie dobra i wygody. Ponadto palił wszystkie książki i zabijał pieśniarzy – skoromochów, określając ich jako włóczęgów. Pod jego knutem ani biedny, ani bogaty nie mógł opuścić nie tylko carstwa, ale nawet swej wsi, czy grodu bez pisemnego pozwolenia, w przeciwnym razie groziła kara zamknięcia w Wieży Płaczu, z której nikt nie wracał żywy. Żmijec tak jak Kościej i Musulus porywał nadobne dziewice, aby brukać je obrzydliwością swego nieczystego ciała i w swym zamku kolekcjonował je niby stada bydła. Na swe usługi miał rozbójników, których ominął katowski topór – wojów bez honoru i litości, jeszcze liczniejsze hufce szpiegów i donosicieli, policje tajne, jawne i dwupłciowe, w oprócz ludzi służył mu srogi łowca Hern – hetman Dzikiego Gonu, oraz złydnie. Wystarczyło, że czarownik powiedział ,,aby go złydnie oblazły'', a już nieszczęśnika dopadały wielkie jak szczury, oślizgłe larwy ważek gustujące w ludzkiej krwi i ciele, potrafiące w krótkim czasie zostawić z człowieka same kości. Zadając im złydnie, Zmijec obrócił w lśniące bielą kościotrupy junaków, braci Milina i Malina, którzy chcieli ubić wiedźmaka i nawet przetrzebili żywe szkielety z Dzikiego Gonu. Mało tego! Car – Wiedźmak czcił węża Gorynycza jako boga, a prześladował tych co sławili Ageja i Enków. Palił chramy i obalał kumiry, zabijał żerców i wołwchów, a kamienne ołtarze cara Čortów co dzień spływały krwią ludzi i zwierząt.


*

,,Mój kochanek jest synem Południa. Jego siwy koń dyszy pod nim. Jego pas ze smoczej skóry błyszczy w promieniach Słońca. Niewidzialna zbliżę się do kochanka; pojrzę na niego ze skały. Piękny był gdy ujrzałam go po raz pierwszy pod sędziwym dębem Lesawika; on wysoki, najpiękniejszy z ludu Krobatów'' - ,,Pieśń Świtki''.

,,Czyż już opuściłaś swa zieloną drogę w pachnącym lesie, złotowłosa córko Dennicy? Świteź zaprasza falami, wśród wodorostów jest łoże twego odpoczynku. Wodne zwierzęta i wodniki przychodzą oglądać twoją krasę. Widzą jak jesteś piękna we śnie i napełniają się radością. Spoczywaj, o Świtezianko w twym srebrzystym jeziorze i wracaj do mnie wesoła'' - ,,Pieśń Jurgi''


Jurga, syn króla Maty, jechał przez lasy i błota w stronę stołecznego miasta, zwanego Hradna, by zatrzymać się w nim na popas. Nie znał jeszcze ziemi, którą przemierzał, bo jej mieszkańcy mieli surowy zakaz goszczenia cudzoziemców, a nawet rozmowy z nimi. Książę usłyszał jeno od bałtyjskiego ludu Jatvów, że ,,strach jechać w owe strony, bo ich konatem jest zły czarownik''. Jatvowie opowiadali mu, że w stołecznym grodzie owego ponurego carstwa studnia, z której wodę czerpie się złotym kubkiem, którego to naczynia nikt nie śmie ukraść lękając się gniewu cara. W ziemi owej sioła były nieliczne i zabite deskami, a ich mieszkańcy widząc strojnego w jedwabie i złote guzy potężnego junaka na cudnym koniu, bez słowa czynili gesty odpędzające Licho i w pośpiechu zatrzaskiwali drzwi i okna. ,,Czy myślą, że jestem Čortem''? - dumał książę Jurga. Jadąc brzegiem wielkiego jeziora poświęconego Dennicy ujrzał jak z prastarego dębu wychodzi panna niewypowiedzianej krasy, zbyt piękna, by mogła być istotą ludzką. Jej włosy opadały do pasa lśniącą, złocistą falą, a duże oczy błyszczały błękitem. Urokliwa istota, widać rusałka, albo inna nimfa, odziana była w lśniącą, białą suknię z jedwabiu, albo z chmury, cienki pasek zaś miała z zielonej kitajki. W jej uszach połyskiwały złote kolczyki w kształcie rybek. Wypisz – wymaluj; ubóstwiona Zosia. Jurga widział już w Krobacji nimfy; Wiły, rusałki i najady; istoty przyjazne ludziom, przeto nie zląkł się nieznajomej. Dwornie zapytał ją o drogę do grodu stołecznego, lecz panna odradziła mu jechać do Hradny.




- Szkoda byłoby twojej duszy i ciała, panie – rzekła nimfa. - W Hradnie zasiada na stolcu Żmijec – wiedźmak – car luty, co lud słowiański katuje. Od nie zdzierży mocniejszego od siebie, a widać po was, panie, żeście junak potężny i chrobry. Wiedźmak będzie chciał was przeciągnąć na swą służbę, a jeśli odmówicie – ubije was.
- Jestem synem króla krobackiego, wielkiego pana – odrzekł Jurga. - Jam ksiądz wolnego ludu i nigdy nie zegnę głowy przed tyranem, ani nigdy nie przestanę walczyć ze złem, nawet takim, które mnie przerasta. Dziwne to, że rozprawiamy teraz o polityce; gdyby nasze spotkanie opiewali poeci, włożyliby nam w usta inne słowa.
- Tam gdzie nie ma wolności, tam wszystko się kojarzy z polityką – odrzekła panna w bieli.
- Jestem Jurga, syn króla Maty, co ocalił Wielki Dąb przed Czerwiem i z łaski Ageja wielki książę doliny rzeki Czerestwicy. A czy ty, pani, jesteś rusałką? Nawet wśród nimf wyglądasz jak perła wśród popiołów – panna przepasana zielonym jedwabiem zarumieniła się lekko słysząc ów komplement.
- Nazywam się Świtka, na cześć pani Dennicy, która porodziła moją rasę, którą prosty lud nazywa świteziankami.
- Mój lud czci Dennicę – odparł Jurga – i z ust żerców słyszałem świętą opowieść jak Gwiazda Jutrzenka poparzywszy się ogniem, urodziła gdzieś na północy jakieś piękne panny podobne do rusałek.
- To jezioro nazywamy Świteź i to nad jego brzegami porodziła nas mateczka Dennica – objaśniła Świtka. - Gdybyś tylko mógł, panie, zanurzyć się w jego chłodnych falach i napełnić serce radością z powodu jego piękna! - junak podziękował świteziance i zamiast do Hradny ruszył do wsi Selenetova, czyli Zielonej, gdzie chłopi byli solidarni i tępili donosicieli, a jeden z nich, stary gospodarz imieniem Żałos zgodził się udzielić księciu Jurdze gościny u noclegu. Junak i świtezianka spotykali się odtąd niemal dzień w dzień, pędząc długie godziny na wędrówkach po puszczy, rozmowach, czytaniu i słuchaniu zakazanych poezji o czasach gdy plemiona nadświteskie były wolne, żyli junacy i dokonywali bohaterskich czynów, na paleniu ognisk i tańcach po jeziorze. Jurga ani razu nie skrzywdził swej towarzyszki, ani wianka nie odebrał, bo tak uczył go ojciec. Książę i Świtka czuli między sobą to co niegdyś Mato i Albirea w dalekim kraju nad Tinerpą. Czekająca ich miłość próba czasu nadeszła szybciej niż myśleli.


*

Tego dnia, gdy książę Jurga udał się nad Świteź z naręczem białego kwiecia, nie zastał ukochanej. Choć długo czekał, dla zabicia czasu ostrząc miecz pod modrzewiem – ponoć zaklętym w drzewo niewiernym kochankiem, Świtka nie przychodziła. Co też mogło jej się stać? Dzikie zwierzęta nie tykają nimf, jeno żyją z nimi w zgodzie. Jurga nie pomyślawszy nawet, że kochanka mogłaby dać mu kosza, przypomniał sobie rozmowę, w której mówiła mu, że tyran Żmijec, tak jak przed wiekami Kościej porywa nadobne panny i mężatki, by wszetecznić się z nimi. ,,Jeśli to uczynił – zazgrzytał zębami Jurga aż poleciały iskry – to choćby był samym Čortem, nie ujdzie bez kary''! Książę przymknął oczy i posłyszał w swym sercu cichy głos Srebronia – Księżyca; Enka, któremu oddawały cześć wszystkie nimfy:
- Świtkę i parę jej sióstr uprowadził Dziki Gon. Ta, którą kochasz, płacze teraz na zamku w Hradnie, gdzie car – Żmijec włada... - Jurga skłonił się i podziękował Chorsowi Car – Księżycowi, wskoczył na lśniącego bielą wiernego konia Stoporę i pogalopował przez ciemny, pełen wilków las w stronę Hradny.
Pędząc przez las, junak ujrzał stojący wśród drzew drewniany kumir Boruty, oblubieńca Dziewanny Medine i Meże Mate, któremu knajacy wiedźmaka utrącili ręce.
- Vujči Pastir jest bez rąk, więc my musimy mu je zastąpić – rzekł Jurga nie przestając pędzić, a Srebroń wskazywał mu drogę.
Ksiądz wielki krobacki gnał jak na skrzydłach Pochwista – Strzyboga, lecz i on był tylko człowiekiem. Wyczerpany zeskoczył z konia, legł pod dębem i zasnął. Upaść może i człowiek wielki, ale zginąć – nikczemy – mawiał król krobacki Stachon – gor. Kiedy Jurga spał, zielony dąb prastary przemówił doń w szumie liści, ludzkim głosem go skarcił.
- Obudź się i siodłaj konia – masz wiadomość. Nie czas na sen. twoja luba wzdycha w bólach niewoli i jęczy za tobą! Zły czar więzi ją na zamku w Grodzie Grodów, a strzegą jej złydnie – oślizgłe potworki o spiżowych zębach. Aby cię nie zjadły, idź do grodu Neopolis Minor, gdzie na ulicy Szerokiej znajdziesz ukrytą przed światem pracownię alchemika Lucisława. On da ci argentum potabile, czyli takie srebro, które można pić bez szkody jak wodę. Srebro to obroni cię przed złydniami, a teraz ruszaj! - gdy dąb skończył szumieć, Jurga obudził się i czym prędzej udał się do wskazanego grodu, gdzie w erze trzynastej przyszedł na świat Adam Mickiewicz.
Odnalazł ukrytą wśród dzikich pijalni wódki tajną pracownię alchemika, a gdy powiedział mu, że przysyła go dąb, ów uwierzył w to bez zastrzeżeń. Lucisław Borojarowicz za garść złotych monet nalał księciu kubek płynnego kruszcu, a ów wypiwszy srebro poczuł jak w jego członkach rozlewa się siła.
- Teraz żaden wąpierz nie będzie mógł cię zabić – z zadowoleniem stwierdził alchemik, syn woja, co nie chciał służyć czarownikowi.






Jurga zaś podziękował mi i udał się na zamek w Hradnie, rzekomo, by nająć się na nosiwodę. Żmijec śledził nowo przybyłego za pomocą zwierciadła i nie było mu tajnym, że jego nowy sługa nie pochodzi bynajmniej z rodziny chłopów jak mówił i że przybył po to, aby uwolnić jedną z jego niewolnic. Kiedy nocą, krobacki książę wyrąbując sobie mieczem drogę przez straże zakradał się do komnaty porwanej niedawno świtezianki, Żmijec wypowiedział zaklęcie: ,,Niech go złydnie oblezą'', którym na przestrzeni lat uśmiercił setki swych wrogów. Ledwo to powiedział, na ciele Jurgi pojawiły się wychodzące ze wszystkich zakamarków obmierzłe potworki podobne do ogromnych larw ważek. Ich żuwaczki potrafiły przecinać stalowe zbroje, a zatrute były jadem stokroć mocniejszym od żmijowego. Jurga uśmiercił dziesięć złydni ostrzem miecza Rezaka, lecz było ich za dużo by mógł wszystkie ubić, więc gryzły go do krwi. Płynne srebro w jego żyłach ochroniło przed jadem złydni, a co więcej, te z nich, które nie zginęły od żelaza, zginęły od srebra. Jurga ociekając krwią rozbił dębowe drzwi, odnalazł Świtkę i inne niewolnice cara. Zaopatrzył je w rumaki z carskich stajni, po czym podłożył ogień i wszyscy uciekli w stronę lasu. Żmijec swą magiczną mocą, jednym mrugnięciem ugasił pożar i wysłał pogoń, lecz znając pieśń ludu wiedział, że tron odbierze mu cudzoziemiec.


*

Jurga i ocalone niewolnice, drzewa zakryły swymi liśćmi, a wilki, Neurowie, tury i żubry rozpędziły ścigających ich carskich wojów. Wiele z ocalonych panien niechętnie uciekło, nie dlatego, że miłowały cara – wiedźmaka, ale dlatego, że po swym uprowadzeniu do jego babińca nie miały już gdzie wracać. Świtka jednak zaradziła temu. Poprosiła o schronienie Sarfanę; królową jeziora Świteź; po części świteziankę, a po części rusałkę. Sarfana nie podlegała władzy Żmijca, ani nie wysyłała mu dani. Była niepodzielną panią swego jeziora. Chętnie udzieliła azylu zbiegłym nałożnicom i zamieniła je w świtezianki, aby car – władca ludzi stracił do nich wszelkie prawa. Uratowane niewiasty – Jelica, Traszymira, Bogdana, Milena, Jarosława i Bogna – Milena otrzymały herby i zostały damami dworu królowej świtezianek.






Tymczasem lud nadświteski – kniaziowie, bojarowie, wołwchowie, kupcy, rzemieślnicy i chłopi, tak jak przed laty ich dziadowie zgromadzeni pod stanicami kniazia Łukojara, wypowiedzieli posłuszeństwo carowi i ruszyli do walki przeciw całej jego potędze. Słowianie obrali na wiecu swoim wodzem księcia Jurgę, bo wierzyli, że jako cudzoziemiec ma od Welesa szczególną moc magiczną i siłę. Oprócz ludzi pod stanicami powstania stanęły szyjące z łuku rusałki i świtezianki: sama królowa Sarfana jechała do boju pozłacanym rydwanem zaprzężonym w białe jednorożce i potrząsała włócznią, Neurowie, Lynxowie, Płanetnicy i żmijowie, krasmoludki, wodniki, południce i nocnice, krocie leśnych zwierząt, a nawet nieco przygłupie skrzaty gamonie. Skrzaty te nie nosiły bród jak krasnoludki, za to zakładały kolorowe; czerwone, lub pomarańczowe czapeczki, miały pękate brzuszki, oraz nosy jak kartofle. Stworzyła je Mokosza w erze czwartej i tylko ona sama wie dlaczego obdarzyła gamonie tak małym rozumkiem. W wojnie ludzi z wiedźmakiem, gamonie i krasnoludki pomagały Słowianom jako szpiedzy i posłańcy, choć trzeba przyznać, że niewiele było z nich pożytku. Ci co powstali z władzy Żmijca pod stanicami księcia Jurgi, zadali mu zrazu szereg klęsk w wojnie szarpanej, lecz najmężniejsi z insuregentów nie mogli sprostać sile Dzikiego Gonu. Liczył on sobie dziesięć razy sześćdziesiąt wojów, a były to człowiecze kościotrupy, uzbrojone po zęby, galopujące po nocnym niebie na szkieletach koni. Owi nieumarli wojowie, zrodzeni z witezi wciągniętych przed wiekami przez trąbę powietrzną, służyli pod czarną stanicą Łowcy Herna, wielkiego pana z ziemi teutońskiej. Gdy czarne jak kir niebo rozdzierał ptasi wrzask Dzikiego Gonu, odwaga opuszczała serca najdzielniejszych. Wojowie i wojowniczki rzucając broń, salwowali się ucieczką, a jedynie książę Jurga z mieczem i maczugą, oraz świtezianka Świtka, w potokach deszczu samotnie odpierali szarżę żywych trupów. Jednak ich męstwo na niewiele by się zdało, gdyby nieoczekiwanie nie wyskoczył z zarośli Zajączek Złocieniaszek, przez Bałtów zwany Puszkaitis, syn Boruty i Leśnej Matki. Wygląd miał zajęczy, lecz futerko złociste, a nad jego głową płonęła ognista korona – znak, że był jednym z Enków. Zajączek Złocieniaszek nie szczędząc butnych słów i naigrywania się rozgniewał wielce Dziki Gon. Nieumarli wojowie wiedźmaka puścili się w pogoń za nim, ostawiając w spokoju Jurgę i Świtkę. Zając biegł niestrudzenie, ciągnąc Dziki Gon za sobą. Nie został złapany. Na końcu pościgu czekał Pochwist razem z rycerzami stuha – ludźmi obu płci, dorosłymi, dziećmi i starcami, oraz gromadą żmijów i groźnych zwierząt. Łowca Hern widząc kogo spotkał, dał swym nieznającym strachu, ani żadnych innych uczuć wojom znak do ataku. Był to ostatni bój Dzikiego Gonu. Po niebie przetoczył się straszliwy łomot i szczęk oręża, a niedługo potem spadł deszcz połamanych kości ludzkich i końskich.


*





Żmijec spał na łożu z kości słoniowej, nakryty wilczymi skórami, a sny jego były straszne. Śnił o tym co ujrzał przed laty, za dni swego dzieciństwa. Oto ze wschodu nadciągnął srogi Wyrwibaj; chan tartarski, a z nim zbrojne hordy jakiegoś dziwnego ludu; ni to ludzi, ni demonów, przybyłych z równoległego świata, albo z przyszłych czasów. Hordy te ciskały piorunami jak oszczepami, a za środek lokomocji służyły im żelazne wozy bez koni, wypuszczające z trzewi dym niczym smoki. Ludzie ci tępili smoki i jednorożce, rozpuszczali krasnoludki w kwasie siarczanym, gwałcili i zarzynali rusałki, palili zaczarowane lasy, obracali w perzynę zamki i ścinali królów. Z ust toczyli pianę jak wilkołaki i co rusz groźnie pokrzykiwali o ,,diabelstwie'', które trzeba wyplenić....
Żmijec obudził się z lotosowego snu. Wyrwibaj i jego hordy dawno już przeminęły, zaś w dniu dzisiejszym miał poważniejsze zmartwienia. Odkąd pojawił się Jurga, czarnoksiężnik stracił najgroźniejsze ze swych potworów – złydnie zostały wytrute płynnym srebrem, a Dzikiemu Gonowi sam Pochiwst połamał kości. Siły księcia Jurgi rosły, na jego stronę przechodzili bojarzy i smerdowie, a lada dzień Hradna miała wpaść w ręce buntowników. Żmijec tracił nie tylko wojów, ale i moc magiczna zdobyta dzięki Čortom powoli go opuszczała. Któregoś dnia, gdy Jurga zadał kolejną klęskę jego wojskom, wiedźmak osiwiał. Koszmary jęły nawiedzać go każdej nocy, w dzień zaś stale czuł, że ktoś za nim chodzi – niechybny znak, że Čorty upominały się o duszę czarownika. Nic go nie cieszyło i nawet myśl o zgnieceniu powstania nie pociągała go jak dawniej. Żmijec był stary – żył już pięć wieków i chętnie by umarł, lecz nawet tego się bał.




Tymczasem książę Jurga rozbił obóz pod wałami Hradny. Żmijec, choć jego własna sztuka magiczna jęła napawać go wstrętem, otworzył księgę zaklęć spisaną na ludzkiej skórze, wyrwał i zjadł serce młodej dziewicy, po czym dygocząc padł na kamienną posadzkę. Wyginał się i syczał aż przybrał postać wielkiego węża trusia o szmaragdowej łusce. Wyszczerzył szpilkowate kły ociekające jadem i sekretnymi korytarzami wyruszył by pożreć krobackiego księcia w jego namiocie. Tymczasem straż jego zamku miast do obrony przykładała się bardziej do rozpusty, pijaństwa i rozkradania skarbów swego pana. Żmijec pełzł w stronę namiotu wodza. Choć wielki jak pyton, zdołał przedostać się niepostrzeżenie. Dopiero przed samym namiotem krobackiego księcia zauważył go wartownik, a była to wydra imieniem Lirsa. Dzielne to zwierzę ubiło już wiele węży – żmij i trusi, obroniło swe młode przed orłem, a ponoć nawet zagryzło rysia Skorosława. Lirsa całą się najeżyła i dobyła zza pasa sztyletu widząc węża – potwora, a ów szybko jak myśl rzucił się na nią z obnażonymi kłami. Pojedynek był długi i zawzięty, a nad ranem gdy zęby wydry skruszyły kręgi szyjne trusia, ów olbrzymi gad ponownie stał się wiedźmakiem Żmijcem. Tymczasem na zamku w Hradnie pijana czeladź zaprószyła ogień.


*





Po upadku czarownika, Jurga i Świtka założyli korony z pawich piór i stanęli na wzorzystym kobiercu przed królową Sarfaną, która udzieliła im ślubu dając do wypicia miód z jednego rogu. Słowianie znad Świtezi i ci możni i ci ubodzy zwołali więc, który obrał Jurgę na nowego władcę, grożąc mu gniewem Enków i ludzi gdyby odmówił. Jurdze z największym trudem udało się wytłumaczyć, że jako wielki książę Czerestwicy ma obowiązki wobec Krobacji, przeto nie może panować nad Świtezią. Obiecał za to, że rządy w Hradnie obejmie jego syn. Jurga i Świtka żegnani z żalem powrócili do Czerwonej Krobacji, gdzie przywitał ich król Mato, oraz królowa Albirea z całym dworem.





Tymczasem Słowianie znad Świtezi obrali swym carem bojara Kanina (Caninus), który niestety poszedł w ślady Żmijca i jął dręczyć swój lud pańszczyzną, daninami, gwałtami i grabieżami. Kanin z racji imienia i charakteru porównywany do wściekłego psa, nękał lud słowiański przez długie lata, aż wreszcie nad Świteź przybył z Krobacji książę Jurga II Parszywa Główka, syn Jurgi I i Świtki. Po matce - świteziance miał cudne, złote włosy, lecz z niewiadomego powodu ukrywał je pod chustą, mówiąc, że ma na głowie paprzysko, czyli strupy. Książę ów zabił cara Kanina, lecz wbrew obietnicy ojca odmówił przyjęcia korony.
,,Nieszczęsny to lud, w którym źli gwałtem obejmują tron, a dobrzy od tronu stronią'' – ułożono potem przysłowie.



sobota, 14 listopada 2015

Smocze plemię




,,Smoki z bajek, cud natury - 
łuski, rogi i pazury,
bazyliszki i potwory - 
kto je ujrzy, już jest chory!
I ty też spotkasz wokół
bardzo dużo różnych smoków:
nagie, śliskie, pełzające,
żmije, żaby i zaskrońce,
salamandry i jaszczurki
- można dostać gęsiej skórki!
Choć z pozoru obrzydliwe,
są na ogół nieszkodliwe.
Zaludniają całą ziemię - 
niezliczone smocze plemię!'' 
- Danuta Wawiłow ,,Smocze plemię'' [w]: ,,Zwierzaki nr 2 (14), luty 1993''



piątek, 13 listopada 2015

Dniepr i Desna

W czasach bohaterskich, nim jeszcze Rus zasiadł na złotym tronie w prastarej Goluni, gdzieś nad rzeką Tinerpą, w miejscu gdzie Sarmaci wybudowali później stolicę swego imperium, Boloskę, żył słowiański król Liman (Limanus). Wielki to był mocarz, syn sławnego herosa Wyrwisosny, łamiący podkowy, kruszący głazy strzałami z łuku, kułakiem obalający drzewa i żubry. Tenże Liman broniąc swych poddanych, objeżdżał swe włości na zrodzonej z morskiej piany białej klaczy z Arabii i zatrutymi strzałami zabijał smoki i połozy, wilkołaki, brukołaki, wąpierze i rozbójników, sprawował sądy, wznosił nowe grody, chramy i kumiry. Brał udział we wszystkich trzech wyprawach carów i kniaziów słowiańskich przeciw Tmu – Tarakanowi i Ginofagom – osiadłemu nad Morzem Ciemnym plemieniu dzikich mężów pożerających niewiasty. Z drugiej z tych wypraw przywiózł sobie żonę, a była to uratowana od pala męczarni rusałka Korsina, nosząca swe imię na cześć Chorsa – Srebronia. Bardzo kochała króla Limana i on ją miłował.




Enkowie obdarzyli ich synem Dnieprem (Nepr, Neprus) i córką Desną (Tesna), nazwanych tak na cześć ,,dopływów Nilu'', wielkich rzek Wschodu.
Dniepr wdał się w swego dziada; Wyrwisosnę, syna Toczygroszka. Wyrósł na męża wysokiego i potężnego. Miał czarne wąsy sumiaste i włosy takiej barwy, nad czołem przycięte w ząbki. W jednym uchu nosił złoty kolczyk pełen mocy magicznej, zdobyty na Zalmoxisie, chanie tartarskim. Idąc do boju brał przecinający stal i skały miecz Zgubę, okrągłą tarczę z wymalowanym na niej złotą farbą Słońcem, maczugę Nasiek, zaś grzbietem służył mu biały koń Kosik, zakupiony w Surażu od kupców arabskich. Wielka była siła Dnieprowa – kruszył żelazo i kamienie w swych rękach, wyrywał wiekowe drzewa, sam jeden kładł pokotem całe zastępy wrogów.





Jego siostra Desna była najpiękniejszą z córek Sklawinii – jej ciało smukłe, białe i bez najmniejszej skazy, długie włosy czarne jak pkieł i miękkie jak kitajka, wielkie oczy mroczne jak czeluść Čortieńska, lśniące i miękkie szaty, czy klejnoty podobne gwiazdom nie miały sobie równych.
Dniepr jako pierwszy z Limanowych dziatek opuścił matczyne łono, przeto przysługiwało mu jako pierworodnemu prawo do specjalnego, ojcowskiego błogosławieństwa, będącego błogosławieństwem samego Ageja. Desna miat cieszyć się ze szczęścia brata, zazdrościła mu tak mocno, że nie mogła spać. Myślała jeno jak by mu wydrzeć błogosławieństwo Limana.





W erze dwunastej przez długie wieki, po lasach i stepach Sklawinii, wśród żalników i kurhanów, w blasku Srebroniowym, w asyście sfory zdziczałych psów, włóczyła się czarownica; budząca strach trucicielka i wróżbitka, królowa służebnic Gorynycza, a imię jej brzmiało Kossa, córka Kocigroszka. Desna nie potrafiąc się wyzbyć swego pragnienia, pewne nocy opuściła dworzec i poszła na kurhany. Zadrżała widząc piękną, lecz bezlitosną twarz słynnej czarownicy, oraz widząc i słysząc jej czarne brytany o śnieżnobiałych kłach i czerwonych oczach, lecz chęć uzyskania ojcowskiego błogosławieństwa była silniejsza niż strach. Dumna córka króla Słowian skłoniła się przed mamroczącą zaklęcia królową czarownic i z uniżeniem poprosiła ją o przysługę.
- Droga mateczko – powiedziała – mam starszego brata, któremu przysługuje błogosławieństwo ojca. Zazdroszczę mu tego, bardzo bym chciała, aby to błogosławieństwo przypadło mnie, a nie jemu, bo przecież nie dałoby się zadowolić obu stron.
- Nie, nie dałoby się – potwierdziła Kossa. - Wy, ludzie macie doprawdy nieziemskie fanaberie, ale nie mam powodu, by wam odmawiać. Ile jesteś gotowa dać za wydarcie bratu jego własności? - spytała czarownica.
- Ile tylko będzie trzeba – odrzekła śmiało królewna Desna.
- Dobrze więc, nakarm moje psy.
- A czym mam je nakarmić? - zapytała Desna. - Nie mam wszak ze sobą ani kaszanki, ani kiełbasy, ani kości.
- Nakarmisz je swoim ciałem, głupia – odpowiedziała czarownica, po czym unieruchomiła królewską córkę silnym czarem i za pomocą noża wycięła jej pośladki, mięśnie ud i skórę pokrywająca nogi, a gdy to wycięła, rzuciła na pożarcie psom.
Desna, odważna jak na córkę słowiańskiego króla przystało, zacisnęła podobne perłom zęby, by nie wrzeszczeć z bólu, zaś to co jej czarownica wycięła, odrosło niczym wątroba Prometeusza. Kossa pełna uznania dla jej męstwa, wręczyła królewnie pęk nawęzów z suszonych żab i padalca, zamkniętych w kaptordze ze skóry dziewicy, Desna zaś podziękowała i udała się w stronę rodowego dworca.
Nazajutrz Dniepr wyruszył wraz z drużyną w step na łowy. Jego siostra zaś mocą nawęzu królowej czarownic wzięła na siebie jego postać, a nawet głos jej brzmiał teraz jak u brata. Ta przemieniona, padła do nóg swego ojca, króla Limana, prosząc by ją pobłogosławił. Król nałożył złotą koronę, wdział karacenowy półpancerz i pelerynę ze skóry panterczej, przepasał się szerokim pasem; darem księcia Słuczan, przypasał do boku czeremiską szablę, zaś prawą dłonią ujął rytualną pałkę pokrytą zielonymi pędami i jabłkami. Desna zamieniona w swego brata, obmyła się w wodzie z Dunaju, po czym wdziała na siebie kolczugę zdobytą na Alanach, błyszczący szyszak, sarmacką opaskę noszoną na czole, pasek ze skóry złotego połoza i skórę panterczą. Jako oręż wzięła miecz i maczugę. Następnie przy dźwiękach trąb padła na kolana u stóp złotego tronu ojca, ów zaś, którego splecione w warkocze włosy i broda jęła pokrywać już siwizna, wstał i nałożywszy córce, którą zmylony czarami brał za syna, dłonie na głowę, począł wypowiadać słowa błogosławieństwa:
- Przez świętą potęgę Ageja i Enków, pozdrawiam cię, synu mój z lędźwi moich! Wesel się w dniu tym i w przyszłych. Niech otaczają się przyjaciele, dzieci i bogactwa. Niech piorun cara Peruna zetrze w proch twoich wrogów, a czeluść cara Welesa ich pochłonie. Obyś żył długo jak smok w szczęściu, pokoju i sławie, a po śmierci godnej męża osiadł na najjaśniejszej z wysp Nawi Jasnej. Tak powiedziałem i tak niech się stanie – po tych słowach dworzanie króla Limana wznieśli radosne okrzyki: ,,Sława mu''! i ,,Miru mu”!, zaś Desna ciesząc się z powodzenia swego podstępu, ucałowała złoty pierścień ojca, a następnie została przeniesiona na tarczach przez jego wojów wokół dębu Zapisu, na którym wyryto imię Ageja. Uroczystość zakończyła wystawna uczta.
Po pięciu dniach, królewicz Dniepr powrócił ze stepów wioząc ubite suhaki i jelenie, olbrzymie dziki o wielkich kłach, skóry wilcze i rysie, oraz rosłe tury z Multanii. Książę począł prosić ojca, by go pobłogosławił, lecz król Liman mu odmówił.
- Błogosławieństwo ojcowskie jest święte i można go udzielić tylko raz. Już cię pobłogosławiłem, teraz mogę cię najwyżej przeklnąć.
Dniepr posmutniał, nie wiedząc co się stało. Aby dociec prawdy chwytał i tarmosił połowieckie niewolnice swej siostry i od nich dowiedział się co zaszło. Posłyszawszy to w jednej chwili znienawidził ukochaną siostrę i choć wojowi nie godziło się zabijać niewiast, zamyślał ją uśmiercić. Desna ostrzeżona przez swą niewolnicę z ludu Płowców, pewnej nocy osiodłała konia zwanego Maha i nie zwlekając pognała w step, błagając Zorzę Lelową, by skryła ją pod swym płaszczem. Jej brat kipiał od gniewu i razem z drużyną pognał tropem siostry, by wymierzyć jej sprawiedliwość.


*




Nieustraszona królewna galopowała przez stepy, zaś Čorty nie dawały jej spokoju w dzień i w nocy, karząc za kradzież i oszukanie ojca za pomocą czarnej magii. Już chciała skończyć ze sobą, gdy jej oczom ukazało się wysokie, zielone drzewo rosnące pośród równiny. Čorty biczowały Desnę bykowcami, ona zaś zlana krwią, upadła na twarz przed drzewem.
- Ratuj mnie grzeszną, mateńko – wycharczała, a z jej ust ciekła krew przemieszana z pianą. Čorty wyraźnie lękały się drzewa, te zaś przemówiło szumem liści w obronie królewny. Następnie okazało się być samą Mokoszą – dobra i łagodną Enką, której lękał się nawet Gorynycz. Čorty wbiły szpony w białe ciało Desny, aby unieść ją ze sobą jak najdalej od Mokoszy, lecz na jej słowo musiały ją ostawić w pokoju i nie wracać na niej więcej, Enkowie mieli bowiem od Ageja moc wypędzania Čortów. Mokosza podeszła do wybatożonej Desny i delikatnie kładąc swe podobne do eburnu dłonie na jej ranach, zagoiła je tak, że nawet blizny nie było.
- Twa tułaczka niedługo się skończy – rzekła Mokosza – spotkasz brata, a on przebaczy ci kradzież. Wcześniej jednak musisz ostrzec ojca przed najazdem, tak jak Tatra ostrzegała Lecha III. Knuje go car Maniak, syn Lutyni.
- Tak uczynię, Postrachu Mocy Čortieńskich – obiecała Desna i chciała z czcią ucałować stopę Mokoszy, lecz Enka znikła.


*




Car Maniak (Maniacus) nie znał litości dla prawdziwych, bądź domniemanych zdrajców i wrogów. Nie zamierzał jej również okazać córce obcego władcy przyłapanej na szpiegowaniu ile on miał pułków i kiedy zamierzał uderzyć. Desna nie prosiła zresztą o zmiłowanie; jako córka króla Limana była na to zbyt dumna. Maniak Lutynicz nie tracąc czasu na choćby pozorowanie sądu nakazać powiesić ją na haku za żebro. Miała umrzeć tak jak w erze trzynastej zginęli Dymitr Bajda i Janosik. Tak car jak i jego wojowie zdumiewali się nie słysząc z ust Limanowej córy ni słowa skargi, ni krzyku bólu. Maniak podszedł do zawieszonej na haku Desny i trącił ją berłem, cmokając z podziwu, bo królewna mimo straszliwego bólu nie wrzasnęła.
- Panie wielki i wspaniały – walcząc z bólem przemówiła Limanowa córka – zaiste wielka jest twa potęga! - Maniak – car mile połechtany nadstawił ucha ku pochlebstwom. - Czuję na swym ciele twą moc i żałuję, że wystąpiłam przeciwko tobie....
- Dobrze mówisz, panienko, ale na żal już za późno. Śmierć musisz ponieść – odparł car Maniak.
- Wiem i godzę się na to – rzekła Desna – ale umrę szczęśliwa, jeśli mi pozwolisz, panie potężny jak smoki i tury, ustrzelić dla twej uciechy, te dwa gołębie co siedzą na dwóch dębach.
- Racz zważyć na chytrość niewieścią, panie – bojar Białynia ostrzegał swego pana, lecz ów zwiedziony próżnością i łakomstwem, rozkazał zdjąć Desnę z haka i dać jej łuk.
Królewna ledwo poczuła oręż w podobnych porcelanie dłoniach, zamiast gołębi ubiła cara Maniaka. Zdaniem kozackich dziadów – lirników uśmierciła strzałami również Maniakową żonę i córkę, lecz ani ,,Perłowy latopis'', ani ,,Codex vimrothensis'' nie potwierdzają tego. Ustrzeliła za to moc chcących ją zatrzymać i ukarać bojarów i carskich wojów, wskoczyła na zdobytego w walce karego, turańskiego konia i pognała na nim co sił w stronę ziem swego ojca. W drodze powrotnej Desna natknęła się na drużynę swego brata, którego okradła z błogosławieństwa. Za swój czyn spodziewała się okrutnej śmierci na palu, albo zaszycia w skórę i porzucenia na stepie. Padła przed nim na twarz, nie śmiąc prosić wybaczenia. Jednak chrobry Dniepr Limanowicz nie był z tych co zabijają niewiasty, bądź przelewają krew w rodzinie. Podszedł do siostry i miast ściąć jej głowę szablą, postawił na nogi i uściskał.
- Nie będę się na ciebie srożył w nieskończoność – przemówił Dniepr – bo czas twego wygnania z pewnością dał ci do myślenia. Jeśli żałujesz, przyjmij me wybaczenie, wróć ze mną na dwór ojca i zacznijmy wszystko od nowa.
Tak oto Dniepr zaprowadził siostrę przed oblicze ich ojca, króla Limana, a ów zapomniawszy o gniewie za to, że został oszukany, na cześć swych dzieci wyprawił ucztę, którą zapamiętano na długo. Desna wypytywana przez ojca i brata opowiedziała o swych przygodach, zaś król Liman rzekł jej:
- Razem z carem Maniakiem uśmierciłaś swój występek. Widać Enkowie dopuścili byś nas oszukała, abyś potem żałując tego, mogła nas ocalić.


*

Parę lat po tych wydarzeniach, Desna poślubiła kupca Porcusa z Italii, rodząc mu syna, a był nim książę Wiślimir, zwany Zabawą, bo w czasie pewnej bitwy tak długo ,,zabawiał'' wrogów, aż nadeszła odsiecz. Wiślimir Świnicz wędrował po całej Sklawinii, ziemicach Bałtów, Sarmatów, Amazonek, Kimerów i Scytów tępiąc potwory, magów i rozbójników, dobywając skarbów, zakładając grody, aż poślubił królewnę zaklętą w drzewie i poślubiwszy ją, założyli ród Wiślan. Od tegoż Wiślimira, syna Desny, córki Limana, syna Wyrwisosny, syna Toczygroszka pochodził żyjący w erze trzynastej Bolesław Limanowski.








czwartek, 12 listopada 2015

Oniricon cz. 161

Śniło mi się, że:

- jestem potomkiem Polan interesującym się plemionami wschodnimi,



- w Parku Kasprowicza w Szczecinie spotkałem piękną i młodą Indiankę, z którą rozmawiałem o wendigo, oraz o moich opowiadaniach o zatopionym kontynencie Sonor, w których występowały ludy przypominające Indian,



- żyłem w Polsce całkowicie opanowanej przez neopogan, gdzie wszedłem do toalety pełnej małych dzieci i zastanawiałem się czy Słowianie mogą czcić Warunę,



- na rysunku pomyliłem tygrysa z lwem,
- zobaczyłem białe zwierzę; skrzyżowanie osła z kozą,



- Jegor; syn Antona Gorodeckiego dostał od Zabulona miecz z ludzkiego kręgosłupa chowany w ciele,
- jakaś dziewczyna pytała mnie czy noszę majtki,
- w szkolnej świetlicy miałem wrzucić resztki jedzenia do kosza na śmieci, przez co zabrudziłem podłogę i ścianę,



- akcja ,,Quo vadis?'' Henryka Sienkiewicza rozgrywa się częściowo w państwie Marboda i w Nubii,
- przekonywałem Pavlasa ov Vidłara, że liberalizm, socjalizm, a nawet feminizm nie mogłyby powstać bez chrześcijaństwa,
- opublikowałem na blogu niedokończone opowiadanie, które potem zamierzałem skończyć. 

środa, 11 listopada 2015

O pochodzeniu Kozaków

,,Dziewanna, zwana też Dzewaną według kronik Długosza, była w wierzeniach pogańskich Słowian boginią łowów, przypominającą grecką Dianę'' - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 4 Dewsbury do Europa''




Devana była córką Boruty i Leśnej Matki. Budziła miłość swym pięknem – połyskliwym złotem długich i puszystych włosów, błękitem urokliwych oczu, oraz całym ciałem – białym i kształtnym, nie mającym najmniejszej skazy, niczym Galatea dłuta Pigmaliona jak przystało na Enkę nosiła diadem z płomieni, złote ozdoby i jedwabne suknie przetykane złotą nicią. Była najpiękniejszym dzieckiem Dziewanny Šumina Mati, a jej dobroć chwytała za serca śmiertelników, jeszcze bardziej niż jej wieczna uroda. Wśród mężów co miłowali Devanę i w głębi serca pragnęli połączyć się z nią w miłości był Łobgostek ze Świtezi, mody wodnik o policzkach zakrytych dużymi łuskami, który śpiewał stariny przygrywając sobie na złotej lirze. Nigdy jeszcze nie prosił Devany o rękę i to nie jemu było pisane ją poślubić.

*

Devana bawiła w Ojcowie – dzikiej krainie zamieszkanej przez mamuty i niedźwiedzie jaskiniowe, pełną lasów, w których rosły grzyby wielkie jak kurne chaty. Leśna królewna szła przez ciemną puszczę, gdzie wilki i szablozębne tygrysy widząc ją z daleka oddawały jej hołd, a spod jej stóp wyrastały złote kwiaty. Stanęła przed grzybem borowikiem wysokim jak dom wieśniaka i rzekła mu:
- Otwórz się! - na te słowa gruba jak pień dębu nóżka grzyba zatrzeszczała, po czym z chrzęstem rozdarła się.





Ze środka wyszedł ledwo żywy, wygłodzony i wielce spragniony człowiek ze słowiańskiego plemienia Leciców. Mąż ów o długich, brązowych włosach splecionych w dwa warkocze, oraz wąsach, wysoki i potężnie zbudowany, nazywał się Duma, syn Żelibora. Był obrońcą swego szczepu, a wewnątrz grzyba uwięziony został mocą zaklęcia złego czarownika, sprawcy suszy i pomoru. Devana jednym dotknięciem różdżki nakarmiła i napoiła Słowianina, ów zaś chodził za nią jak pies. W ich sercach poczęła się miłość, a przemierzając drogi i bezdroża przeżyli moc przygód. Devana i Duma Żeliborowic wędrowali przez ziemie późniejszej Analapii, czyli dzisiejszej Polski. Nad jedną z rzek przyszło im nocować w ruinach prastarego zamku. Co prawda okoliczni kmiecie ostrzegali ich przed błąkającym się w owych ruinach duchem pana Skamżocha; władcy owego zamku, ukaranego przez Enków za niebywałe skąpstwo i bezduszność. Jednak wędrowcy nie czuli przed nim lęku. Mąż uratowany z wnętrza grzyba był wojem z ludu Leciców, którego mężowie słynęli wśród Słowian i z odwagi i tego, że zabijali rozsierdzone odyńce gołymi rękami, odziani w same przepaski. Razem z Lecicem podróżowała na białym koniu kupionym od Wiślan, piękna i potężna Enka, znająca silne zaklęcia córka samego Boruty. Devana i Duma legli na spoczynek na ułożonej z dużych, płaskich kamieni podłodze , przykrytej skórami. Legli obok siebie a pośrodku położyli obnażony miecz tak jak to później czynili Tristan i Izolda.





Gdy wybiła północ, w zarośniętej mchem i bluszczem komnacie pojawił się pan Skamżoch. Duch miał postać męża wysokiego i otyłego, odzianego w czerwony, turański kontusz. Był blady jak sama Mar – Zanna, jego olbrzymie oczy płonęły zielonym ogniem, miał ponadto sumiaste wąsy i kępkę czarnych włosów na podgolonej głowie, zaś u pasa w pochwie ze smoczej skóry spoczywała szabla z bułatowej stali. Skamżoch idąc dzwonił ciężkimi łańcuchami, roztaczając odór siarki, a otaczały go płomienie i maleńkie, skrzydlate Čorty.





- Bom ja pan, piekielny pan... - szedł przez zawalone gruzem korytarze podśpiewując.
Gdy ujrzał w swym zamku Devanę i Dumę wydał dziki ryk i dobył szabli. Duma Żeliborowic zasłonił Devanę sobą, porwał za miecz i tarczę i uderzył ducha.
- Uderz mnie jeszcze raz! - prosił Skamżoch, zaś Duma przeraził się widząc, że uderzony zły duch nabrał więcej siły i rozdwoił się.
- Nie czyń tego – rzekła wojowi Devana – on tylko na to czeka. Spuść się na nas, Enków.
Devana poczęła śpiewać zaklęcie, a w miarę jak śpiewała nad ruinami zamku gromadziły się czarne, burzowe chmury. Rozdwojony Skamżoch szydził z Lecica i nazywał go tchórzem, gdy wtem zagrzmiało i przez dziurawy dach, Jarowit zwany Perunem cisnął dwa pioruny, którymi ubił na miejscu rozdwojonego Skamżocha. Choć rozpętała się ulewa, Devana i Duma czym prędzej opuścili nawiedzony zamek, aby szukać bardziej przyjaznego schronienia. Ruszyli ku ziemi wschodniej, lecz tam czekały ich jeszcze groźniejsze przygody...





W erach dwunastej i trzynastej za Słowianami, nad Oceanem Północnym Lodowatym żyło przerażające plemię Mężożerców, przez Greków zwanych Androfagami, a przez Lud Roksany – Samojedami. Ludzie ci polowali na inne plemiona, by żywić się pieczonym ludzkim mięsem, pić ludzką krew i wysysać szpik z kości. Dali się oni we znaki zarówno królom Roxu, Sarmatom jak i samemu Aleksandrowi Wielkiemu. Nosili odzież ze skór zwierzęcych, tudzież z ludzkich skalpów i tatuowali się kościanymi igłami. Czcili węża Gorynycza pod imieniem Zmej Kryvoust. W czasach gdy podobna do Zorzy Devana, najurokliwsza z córek Lasu chodziła po świecie z Dumą z Ojcowa, w różnych zakątkach okręgu Ziemi żyły liczne plemiona ludożerców. Przykładowo nad Morzem Ciemnym na krótko osiedlił się budzący grozę lud zjadaczy młodych i pięknych niewiast, przez Słowian zwany Dziewojożercami, zaś przez Greków – Ginofagami.
W czasie wędrówki przez zielone stepy, Devana został uprowadzona w jasyr. Porwali ją wojowie z grodu Tmu – Tarakan nad Morzem Czarnym. Tmutarakańćzycy z wielkim nabożeństwem odnosili się do karaluchów, a ich gród liczył sobie wiele tysiącleci. Duma nuie zdołał obronić Devany; choć był silny jak odyniec, wojów z wymalowanymi na hełmach i tarczach karaluchami było więcej. Ogłuszyli Słowianina obuchem, pokuli go dzidami, po czym zarzucili sobie Devanę na plecy i czym prędzej ruszyli galopem do swego obmierzłego, pełnego brudu i czarnej magii miasta. W owym czasie królowie starożytnego Tmu – Tarakanu, owego gniazda rozbójników i korsarzy płacili dań plemieniu Ginofagoi (Dziewojożerców). W zamian za zaniechanie napadów, posyłali im na pożarcie swe najpiękniejsze dziewczęta, a żeby oszczędzać własne córki, gromadzili na żer dla groźnych sąsiadów urodne branki z ziemic Hetytów, Połowców i Słowian. Wśród niewiast przeznaczonych na pożarcie znalazła się również Devana, której blask niebiański był zakryty. Zakuto ją w złote łańcuchy, wcześniej obmywając w różanej wodzie i namaszczając jej głowę wonnym olejkiem, ubrano w suknię z modrej kitajki i przybrano złotymi klejnotami. Następnie w uroczystym pochodzie, siedzącą na białej oślicy i przy dźwiękach cytry, wyprowadzono ją z Tmu – Tarakanu i zaprowadzono pod niski, gliniany wał osady Kormek, przez Słowian zwanej Kormicą nad Morzem Ciemnym czyli Czarnym. Tam Tmutarakańczycy porzucili Devanę, w skrytości żałując jej krasy, zaś zewsząd zaczęli się schodzić Dziewojożercy. Plemię to składało się ze stu mężów w wieku od dwudziestu do pięćdziesięciu lat; nie było w nim niewiast ni dzieci. Mężowie ci mieli skórę śniadą; opaloną Słońcem a pokrytą malunkami, zaś włosy czarne i proste. Ujrzawszy urodziwą Devanę, jęli się ślinić i oblizywać na myśl o pożarciu pieczeni z jej ciała.





Tymczasem Duma ocknął się zbudzony deszczem, zesłanym przez Mokoszę. Natychmiast wstał, opatrzył sobie rany i począł szukać tej której jako mąż miał bronić. Poznał, że porwali ją Tmutarakańczycy – lud oprócz karaluchów czczący również smoki i piekielny ogień a składający im w ofierze ludzi. Zawrzał gniewem na samą myśl, że może nie dogonić prześladowców i zapobiec ich zbrodni. Mimo to ruszył ku Ciemnemu Morzu. W owej wędrówce zyskał jako wierzchowca wielbłąda z Baktrii, którego dostał od kupców z turańskich stepów jako zapłatę za obronę przed kryjącym się w kurhanach wielkim wężem Połozem, co miał moc paraliżować wzrokiem. Pędząc na wielbłądzie przez stepy mijał ziemię kniazia Łukomora. Ów ugościł Dumę i wspomógł go radą. Od Łukomora dowiedział się Duma, że od jakiegoś czasu Tmutarakańczycy stali się wasalami jakiegoś dzikiego ludu, pożerającego dziewice i dlatego sami porywają niewiasty, aby rzucać je na żer swym sąsiadom. Kniaź Łukomor, syn Belojara, aby pomóc Dumie w odzyskaniu ukochanej, przydzielił mu sotnię własnych wojów, którzy co sił w końskich nogach ruszyli w stronę zdobionego ludzkimi czaszkami Kormek.
Dziewojożercy nim zabijali swe ofiary mieli zwyczaj wiele godzin je gwałcić i piec żywcem. Przyprowadzili Devanę na pokryty szarym pyłem plac, na którym rosło obrzydliwe drzewo, zwane Drzewem Czaszki (Dendrum Cranicum), które otaczali czcią bałwochwalczą. Drzewo Czaszki przypominało obdartą z liści jabłoń, której owocem były trupie głowy. Biły od niego narkotyczne miazmaty mącące rozum w głowie. Na owym zakurzonym placu, Devana miała zostać zamęczona i pożarta na kamiennym ołtarzu u stóp przeklętego drzewa. Nim Dziewojożercy zdarli z niej szaty, blada ze strachu Devana otworzyła koralowe usta i wzniosła ku niebu śpiew; świętą pieśń – modlitwę, w której prosiła innych Enków o ratunek, aby wrogowie Ageja nie cieszyli się swym triumfem. Nim pieśń przebrzmiała, Jarowit cisnął z nieba piorun jak włócznię i uderzył nim w przebrzydłe Drzewo Czaszek. Čort – roślina popękała z hukiem i spłonęła w niebiańskim ogniu oczyszczającym, a wraz ze śmiercią Drzewa skończyły się jego czary. Dziewojożercy dotąd czyniący zło pod wpływem trupich oparów, które wydzielało Drzewo, przejrzeli na oczy i podnieśli wielki krzyk i lament. Jedni błagali zmiłowania, inni odbierali sobie życie, jeszcze inni myśleli, że oto obudzili się z koszmaru...
Dzieje Ginofagoi zakończyły się następująco. Do Kormicy wjechał na wielbładzie Duma razem z wojami kniazia Łukomora, oraz król Tmu – Tarakanu ze swymi hufcami. Widząc upadek potęgi Dziewojożerców, władca Grodu Karalucha nie bacząc na prośby i łzy Devany, proszącej o danie im drugiej szansy, rozkazał swym wojom zabić co dziesiątego z byłych pożeraczy niewiast. Tych co przeżyli, przegonił do grodu zwanego Kaffą.
Duma poślubił Devanę i razem osiedli w księstwie Łukomora. Kniaź przyjął Dumę do swojej drużyny i widząc jego zdolności i wierność, uczynił go pierwszym między swoimi wojami. Devana zaś żyła wiele lat w Łukomorju jako zwykła niewiasta i nikt nie poznał, że była Enką. W ich dworcu dobytku doglądały domowe skrzaty Chaziain i Hospodaryczek z plemienia Uboża.


*

,,Dziwożona, w wyobrażeniach ludu polskiego jest to kobieta młoda, piękna, o rozpuszczonych włosach i ognistych oczach. Odpowiada ona dawnym słowiańskim wiłom i brzeginkom, uosobieniom sił przyrody; podobnie do nich żyje w lasach nad brzegami wód. Nazwa dziwożona pospolitą jest w Polsce zach. zwłaszcza na Podhalu, gdy w Polsce wschodniej i na Rusi znana jest ona pod nazwą rusałki'' - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 4 Dewsbury do Europa''




Łobgostek nie poślubił Devany. Jego żoną została rusałka Dziwożona (Divosona), córka Teknika, jaśniejąca pięknością nawet wśród innych nimf. Ich ślub i wesele odbyły się przy blasku Księżyca i pochodni, na pokrytej rosą polanie nad wielkim stawem. W czas owej ceremonii za ołtarz posłużył nakryty białym obrusem pień dębu rosnący pośrodku polany. Na uroczystość przybyli liczni goście z lasów, pól, rzek i jezior, lało się wino z tataraku, a na kryształowych talerzach podawano pieczone żabie udka i kaczki. Polana rozbrzmiewała cichym, kojącym śpiewem, podobnym do tego jaki wydają słowiki, a Miesiąc i gwiazdy z lubością przypatrywały się tańcom zwiewnych rusałek, Wił, wodników, satyrów i leśnych ludzi. Uszyty z porannej mgły i pajęczyny tren Dziwożony przytrzymywały białe gronostaje i czarne bobrzyce, które teraz tańczyły w rytm złotych fletów razem z lisami i żbikami. Nastrój był wspaniały i nie zepsuł go nawet nieco przygłupi wodnik Cieczko, który za wszelką cenę chciał wygłosić mowę. Wlazł na stół z kozłów, nakryty białym obrusem i zawołał:
- Panno młoda, zajaśniałaś jak świeca!
Nie miał pomysłu, co dalej powiedzieć, przeto powtarzał to zdanie kilka razy, aż któryś z biesiadników rzekł mu:
- To ja zgaś.
Dzieci Łobgostka i Dziwożony były liczne i żyły długie lata w szczęściu.


*




W Łukomorju narodził się Dumie i Devanie syn, a imię jego Ziewan. Mocą Rigla i własnej pracy stał się mistrzem między pieśniarzami, tak, że dzikie zwierzęta łagodniały słuchając jego głosu i gry na złotej lirze. Ziewan był również najpiękniejszym z synów ludzkich i nie brakowało mu siły i męstwa; wybornie władał tak łukiem jak i mieczem. Pojął za żonę rusałkę Brawlinę (Vravlinę), córkę Łobgostka i Dziwożony. Ujrzał ją jak pełna trwogi biegła po spowitej cieniem polanie, uciekając przed Dzikim Gonem – hulajpartią kościotrupów cwałujących po burzowym niebie na szkieletach koni. Widząc ów pościg, Ziewan ulitował się nad rusałką, a jego serce napełniło się męstwem i gniewem. Wezwał imienia Dziewanny Šumina Mati, kładącej z łuku pokotem hordy strzyg i sam jeden rozpędził tchórzliwych i lubiących znęcać się nad słabszymi knajaków łowcy Herna. Miał z Brawliną synów i córki, a ich ród przetrwał liczne tysiąclecia i zapisał się na kartach dziejów Polski. Ziewan służył ludziom; radowa ich swymi pieśniami i bronił orężem, a zginął z rozkazu tyrana ziem krywickich Wiedźmaka, co rozkazywał Dzikiemu Gonowi i złydniom. W miejsce gdzie uderzyła o ziemię odcięta głowa bohatera wytrysnęło czarodziejskie źródło ukazujące wieszcze wizje i dające natchnienie poetyckie, a imię jego Rosicz.


*



Nastała era trzynasta. Był to czas kiedy Łukomorje i inne słowiańskie państewka na Wschodzie zastąpiło nowe królestwo, zwane Rox. Na tronie w Goluni, czyli grodzie zbudowanym na gołym polu, zasiadł król Rus (Roxolanus), brat Lecha, Czecha, Wyliny i Słowaka. Pod jego rządami żyli junacy – bracia Koźma i Dima, co walczyli z wroną Kraczunem, oraz Bajdun (Vaydunus), który w prostej linii pochodził od Dumy i Devany. Gdy Rus i poślubiona przezeń królowa Roksana, pochodząca z ludu Sarmatów, jadąc rydwanem po bezdrożach swego królestwa zostali napadnięci przez Čarty – nagich mężów o koźlich głowach, wówczas Bajdun; słynny z męstwa zagończyk, rozpędził sługi Gorynycza mieczem a maczugą. W boju tym przyszło mu zmierzyć się z wodzem owych przygłupich, leśnych stworów – samym Čartem o koźlej głowie i nagim ciele męskim, który zabijał wojów i konie ogromnym młotem o nazwie Uderzenie Gromu. Bajdun ubił ponad tuzin beczących Čartów, zaś ich wodzu zadał siedem ciężkich ran, z których popłynęła krew zielona i zmusił do ucieczki. W podzięce Rus nadał Bajdunowi herb i nowe imię – Kozak, które w turańskiej mowie oznacza człowieka wolnego, oraz chutor w Wiśniczu. Od owego Bajduna – Kozaka pochodzą Kozacy, ci z Ukrainy i ci z Rosji, a także cały ród Wiśniowieckich, łącznie z Dymitrem Bajdą, Jeremim – obrońcą Zbaraża i królem Michałem Korybutem.





,,Wielu sądzi, że Kozacy wzięli swe miano od długich włosów, bądź od koziej zwinności, ale nie trzeba temu wierzyć''

- pisał Innowojciech Błyszczyński w XVII wieku.