sobota, 23 kwietnia 2016

Trzy barwy, trzej witezie

Działo się to wiele lat przed przybyciem Paprzycy do Babilonu.





- Powiadają o tym babilońskim carze Nabsurze, nieszczęsnym, psie krwawym, co dla narodu Rusiczów źródłem jest kłopotów, że nie począł się z człowieczego nasienia – w słowiańskiej karczmie w jednej z dzielnic Damaszku dwóch Roxów – Rusiczów – synów Ludu Roksany rozprawiało o nadciągającej srogiej wojnie.






- A juści – znad kubka z winem odpowiedział rzeźnik piwowarowi. - Prawią oni, że do maci jego, księżniczki chaldejskiej, każdej księżycowej nocy przylatywał na smoczych skrzydłach wąż czarodziejski co imię Naletnika nosił. Łuską miał czerwoną jak krew i w ogóle łasy był na piękne i młode dziewice. Napastował niebogę każdej nocy, choć jej bracia czuwali u jej łoża z mieczami w dłoniach. Naletnik – huncwot w końcu złożył swój łeb oślizgły na białym łonie królewny, ukłuł je swym żądłem rozdwojonym i tak poczęła nieboga, tego …. paskudnika, tego …. Kazimierza.
- Jakiego znowu Kazimierza, kumie? - zdziwił się piwowar.
- Ano tego Nabsura, Nabu – chodo – nozora, Nazywam go Kazimierzem, bo niszczy pokój.
Przy sąsiednim stole całą rozmowę usłyszało trzech junaków. Odziani byli w zbroje barwy białej, szkarłatnej i czarnej. Tych samych maści były ich konie zażywające owsa i wody w stajni, tudzież oręż. Jak podają słowiańskie i syryjskie kroniki, imiona owych posilających się w milczeniu rycerzy brzmiały: Jutrznia o włosach białych, Dnik o kosie barwy szkarłatu i Wieczereń, którego warkocze były czarne jak noc. Wieść gminna głosiła, że ich ojcem był sam Perun – Jarowit, a matką Baba – Jaga, ale jak powiadają mądrzy wołwchowie – nie trzeba we wszystko wierzyć. Bracia wyruszyli szukając przygód z rodzinnego Zawilca nad rzeką Pripet' do stołecznego Dendropolis gdzie pędzili czas na ucztach i turniejach. Zdobywszy moc drogocennych nagród z rąk króla Atanora, udali się na wschód. Przekroczyli rzekę Smorodinę, gdzie na drugim brzegu czekały na nich wielkie skrzypy i widłaki, władne pożerać ludzi wraz z ich wierzchowcami. Byliby zginęli, lecz car Perun ocalił ich ciosami pioruna. W Trzy – Dziewiątym Carstwie walczyli z purpurowymi brytanami z dalekiej Hiszpanii, pożerającymi ludzi, a w szczególności piękne dziewice. W Górach Soroczyńskich trzej bohaterowie pomogli gryfowi odzyskać ukochaną księgę ,,Kronikę Darli'' opowiadającą o dziejach





nadmorskiego grodu w dalekiej Analapii, dziś zwanego Darłowem. Zimę spędzili w grodzie





Boguczar, a ich gospodarzem był stary bojar, któremu usługiwały niedźwiedzie, i w którego posiadaniu znajdował się stół nakrywający się na życzenie właściciela. Gdy nastała wiosna, bracia przekroczyli góry Promet i ruszyli w głąb Azji, aż tępiąc po drodze smoki, chimery, złych magów i rozbójników, osiadli w sławnym Królestwie Syryjskim.


*

Za panowania Atanora, króla Roxu, jego poddani wyciągnęli dłonie po dobra obcych ziem. Scyta Obłus przez Celtybrów zwany Konkwiskadorem, wojownik i odkrywca w służbie królów Roxu, wypłynął z Korsunia, przez Greków zwanego Chersonezem, wiodąc przez Morze Ciemne flotyllę czternastu korabi, na których służyli marynarze słowiańscy i scytyjscy. Obłus założył trzy kolonie – jedną w Syrii, dwie pozostałe zaś w Egipcie. Nad Orontesem i Nilusem osiedlili się roxyjscy kmiecie, rzemieślnicy i kupcy, zaś obwarowanych faktorii, nad którymi powiewała stanica ze złotym tryzubem, strzegli wojowie w kolczugach i karacenach. Przybysze znad dalekiej Tinerpy żyli w zgodzie z tubylcami, zaś Nabuchodonozor zjednoczył jednych i drugich we wspólnej obawie przed swoim najazdem.
Lute hufce babilońskie zdobyły Damaszek, po czym odebrały Ludowi Roksany założoną jeszcze przez Obłusa kolonię Skoromę. Nie pomogły groźby Barstuczenki; ambasadora króla Roxu w Babilonie, grożącego pomstą za podniesienie ręki na zamorską posiadłość Ludu Roksany. Nabuchodonozor wyśmiał Rusicza, wytargał go za brodę i zrzucił ze schodów. Barstuczenko, wyśmiany i wydalony z Babilonu, napisał w perskiej Ektabanie list do Dendropolis wzywający króla do przysłania wojsk w celu ratowania kolonii. Nim posiłki wypłynęły z Korsunia, Babilończycy zdążyli przerosnąć okrucieństwem najdziksze bestie. Idąc ku ziemicy faraonów, groźni i nienasyceni jak nalot szarańczy, rozcinali brzemienne niewiasty, zatruwali studnie, jeńców tak Syryjczyków jak i Słowian rozrywali końmi, roztrzaskiwali główki noworodków o ściany. Nie mieli litości nawet dla drzew i zwierząt. Wtedy to na glinianych tabliczkach zapisano chrobre czyny trzech braci rycerzy.


,,Król Nabuchodonozor, niech żyje wiecznie! - wyznaczył tysiąc talentów nagrody za zabicie trzech Słowian, zażartych i podstępnych niby tygrysy, których miecze barwy srebra, rubinu i gagatu dniem i nocą piły krew najsilniejszych wojowników Marduka.




O brzasku nadjeżdżał biały rycerz na koniu barwy mleka, a jego płaszcz łopotał na wietrze niczym skrzydła łabędzie. Swym srebrnym mieczem przecinał łuskowe zbroje, głowy brodatych żołnierzy oddzielał od tułowi, siał zniszczenie wśród machin oblężniczych. Był nieuchwytny jak ranna bryza, a strach budził niczym śmierć sama. Gdy




Słońce stało wysoko na niebie zjawił się jeździec w płaszczu i zbroi szkarłatnej, na koniu barwy krwi, z którego nozdrzy buchały dym i płomienie. Wyciągał rękę i zapalał namioty naszych żołnierzy. Jego miecz palił jak ogień; wchodził jak w masło w serca




najdzielniejszych żołnierzy Nabuchodonozora, oby żył wiecznie! W blasku Miesiąca, hufce babilońskie atakował rycerz cały spowity w kir, razem ze swym koniem, spod którego kopyt sypały się iskry. Od jego czarnego miecza biła groza jak od wilkołaka, albo od zastępu czarnych tygrysów – tych co w dalekiej Bharacji służą królowi Bengalii i królowej Anej Arztein...'' - Paproch – szarupak ,,Babilońska księga sławy''.






Drogi na Egipt z jego złotymi skarbcami, strzegła twierdza zwana Zamkiem Tygrysa, obsadzona przez roxyjski garnizon. Wzniósł ją przed dwudziestu laty heros Vojenthal; mąż rzadkiej siły, powalający włócznią tury i żubry, a do tego władny zamieniać się w tygrysa. Gdy upadła Skoroma, płacząc krwią tych co ją zamieszkiwali, bracia Jutrznia, Dnik i Wieczereń wzięli udział w obronie fortecy. Choć wielki hart okazali, po pięciu latach Babilończycy wzięli Zamek Tygrysa głodem. Przed oblicze swego króla Nabuchodonozora przynieśli okryte szłomami głowy trzech braci – witezi. Ich dusze na grzbietach białych orłów poszybowały aż ku koronie Wielkiego Dębu, gdzie w Domu Enków zasiedli do wystawnej uczty wraz z carem Perunem – Jarowitem, o którym powiadano, że był ich ojcem. 

piątek, 22 kwietnia 2016

Paprzyca

,,Wypędzono go spośród ludzi, żywił się trawą jak woły, a rosa z nieba go obmywała. Włosy jego urosły niby pióra orła, paznokcie zaś jego jak pazury ptaka'' – Dn 4. 30





W czasach kiedy na tronie Babilonii zasiadał król Nabuchodonozor, przez Słowian zwany carem Nabsurem, w Analapii narodził się bohater noszący imię Paprzyca (Iberstein). Był sierotą. Jego ojciec parający się pracą drwala, zginął w lesie przygnieciony drzewem, matka zaś zmarła zamęczona przez nocnice i mamuny, gdy rodziło się drugie dziecko. Od tego czasu otrok robił za parobka w młynie w Czarnej Porębie. Paprzyca wyrósł na młodzieńca jak tur silnego, co gołymi rękami młyńskie kamienie obracał, niby Samson w okowach. Choć pracował rzetelnie, młynarz co chłopów głodził i o północy w młynie sabaty urządzał, obchodził się z nim gorzej z nim gorzej niż z najgorszym nierobem. Co dzień okładał swego najlepszego pracownika pięścią i sękatymi kijami, żałował mu strawy, nie szczędząc za to wyzwisk. Działo się tak aż do piętnastych urodzin Paprzycy, kiedy to dręczony chłopak nie zdzierżył i ciosem pięści w głowę zadał śmierć swojemu oprawcy. Następnie ruszył w drogę gdzie go oczy poniosły, byle jak najdalej od Analapii, gdzie czekała na niego wróżda krewnych zabitego.


*





Od wschodu po zachód i od nadiru po zenit cały świat zalewała sława wielkiego króla Nabuchodonozora, syna Nabopalassara. Już jako królewicz pobił hufce Egipcjan na polach Karszemisz, budząc trwogę i podziw w sercach sobie współczesnych, którzy szeptali między sobą nabożnie: ,,Kimże będzie to dziecię''? Zostawszy królem w miejsce swego ojca, Nabuchodonozor niósł liczne klęski, śmierć, gwałt i pożogę Asyryjczykom i Solimom z Judy. Tych ostatnich po zduszeniu buntu ich króla Sedecjasza, uprowadził do Babilonuna wielowiekową niewolę. Boży Gród – Jerozolimę oddał wcześniej na pastwę zniszczenia, unosząc z Salomonowego chramu Jahwe złote i srebrne naczynia na potrzeby swego stołu. Zasiadał Nabuchodonozor na tronie jaśniejącym niby sztuczne Słońce ze złota, zdobionym tysiącem drogocennych kamieni, z których każdy radował oczy innym kolorem i miał swego własnego kronikarza, przez całe życie spisującego tylko jego dzieje. Ci co widzieli z dala pałac królewski porównywali go, jedni do olbrzymiej perły, inni do wielkiego szafiru, jeszcze inni zaś do zwiniętego w kłębek wodnego smoka, w którego skórę wrosły złociste klejnoty. Na skinienie króla Babilonu były gotowe oddać w każdej chwili życie dziesiątki niewolników i niewolnic z ziemic od Nubii po Bharację i od stepów połowieckich po Arabię. Babilon rozbrzmiewał nieustannie gwarem przekupniów, łoskotem rydwanów, zawodzeniem kapłańskich trąb i rogów, oraz trzaskiem biczów spadających na gołe plecy rabów. Pod Nabuchodonozorową stanicą z lwem i orłem służyły hufce znad Tigry i Evaratu, z gór Zagros, Cypru, pustyń libijskich i arabskich, z Egiptu i Nubii, Azji Mniejszej, znad Orontesu, Tereku, Skamandra, z Bharacji i Sklawinii.
Wśród licznych Słowian, Kimerów i Scytów pobierających żołd ze skarbca Nabuchodonozora, był również Paprzyca, o którym powiadano, że dusił lwy i skręcał głowy bykom. W babilońskich kronikach zapisano, że ciosami swej maczugi miażdżył ciała wrogów imperium, tak jak żarna mielą zboże.
Tego dnia Paprzyca, awansowany przez króla na dowódcę straży pałacowej, ujrzał rzecz niezwykłą, bardziej cudowną niż wszystkie czary. Przed wykrzywione gniewem oblicze króla przyprowadzono trzech młodzieńców z małego, lecz hardego narodu Solimów. Paprzyca zapamiętał ich imiona. Brzmiały Szadrak, Miszak i Abed – nego. Ci co żywili nienawiść do ich narodu i wiary, aby móc zdobyć dla siebie piastowane przez nich urzędy, rzucili na nich potwarz o niewypełnienie królewskiego rozkazu. Otóż Nabuchodonozor wystawił Mardukowi – naczelnemu bogu Babilonu złotego bałwana wysokiego wzrostem, o minie srogiej i lodowatych, niebieskich oczach, zdających się ciskać pioruny. W myśl ukazu tego, kogo ,,Welesowa Księga'' nazywa Nabsurem, rozpalono w piecu, grożąc nieposłusznym, że zostaną w nim spaleni na miałki i sypki popiół. Król spytał:
- Czy widząc co was czeka, będziecie sławić mojego boga ?! - na to odpowiedzieli podsądni, a cały dwór zdumiał się ich śmiałą mową:





- Nie mamy potrzeby odpowiadać ci na to. Jeśli nasz Bóg, którego my czcimy, zechce nas wybawić, to wyrwie nas z pieca ogniem gorejącego i z rąk twoich, królu. Jeśli zaś nie, wiedz, królu, że nie będziemy czcić twoich bogów i nie oddamy głębokiego pokłonu złotemu idolowi, któryś wystawił. Jesteśmy z Ludu Wybranego – kontynuował Szadrak – w nasze ręce prawdziwy Bóg złożył prawdziwy Zakon, przeto jesteśmy powołani do wyższych rzeczy niż kult niemych i głuchych bożków, z których pomocą demony zwodzą okrąg Ziemi. My, Żydzi, kość z kości i krew z krwi wielkiego patriarchy Abrahama jesteśmy powołani do prawdy i sprawiedliwości.
- Powiem wam coś, parchy – spokojny zazwyczaj Nabuchodonozor zaczynał z gniewu ryczeć jak wół. - Jesteście głupimi i ciemnymi fanatykami. Podczas gdy inne ludy nie mają oporów, by mojego boga Marduka czcić pod wieloma imionami, wy upieracie się, że tylko wasz zakon ludzi słabych i przegranych jest prawdziwy. Wasza głupia hardość nie ujdzie kary !!! - straszliwy gniew opętał serce monarchy Babilonu, tak, że rozkazał rozpalić w piecu siedmiokroć mocniej niż dotychczas i wrzucić w jego czeluść Szadraka, Meszaka i Abed – Nego. Żąr buchający zza mosiężnych drzwi zabił na oczach Paprzycy, służących pod jego rozkazami Vlanislava z Bohemii, Włościmira z Roxu i Bogdana Vukojena z Sorabii Południowej; słowiańsich wojowników, którzy wrzucali skazańców do pieca. To zaś co się z nimi stało, cały Babilon wprawiło w zdumienie. Wyzwoleni z więzów przechadzali się wśród płomieni, śpiewając hymn uwielbienia ku czci Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba.
- Mocny jest żydowski Bóg, żaden inny nie umie tak ocalić – trwożnie szeptali Chaldejczycy i Rusicze.
Sam Nabuchodonozor ukorzył się przed Jego potęgą; uznał Go za większego od bogów Babilonu i srogimi karami zagroził tym, którzy by Jemu bluźnili.
Młynarz z Czarnej Poręby, u którego wychowywał się Paprzyca, nie mówił mu o Ageju, ani o Enkach. Paprzyca żył dotąd bez żadnego zakonu. Jednak widząc co dała wiara trzem solimskim młodzieńcom, postanowił, że przyjmie zakon Mojżesza. Jak postanowił tak uczynił. Daniel, w którym słusznie widziano proroka, mimo początkujących oporów swych współbraci, przez trzy lata wykładał Paprzycy Pisma, a gdy ów pojął naukę i wyraził chęć jej zachowania, obrzezał go, włączając jako pierwszego słowiańskiego prozelitę w szeregi Narodu Wybranego.


*





Do króla Babilonu przyszło szaleństwo; Obłędek wziął go w swe ramiona. Zdarzenie to poprzedzał wieszczy sen, którego nie umieli objaśnić magowie, chaldejscy wróżbici, ani nawet znani powszechnie z mądrości – roxyjscy wołwchowie z Korsunia i Dendropolis. Jedynie sam Daniel – prorok żydowski, przez Babilończyków zwany Beltaszarem, ujrzał w onirycznym obrazie drzewa, zapowiedź tymczasowej klęski dumnego króla. Daniel, nie bez prawdziwie proroczej odwagi wyjawił Nabuchodonozorowi to, co Bóg uczynił mu jawnym. Zgodnie z zapowiedzią, dumny Nabsur co ongiś podeptał potęgę hardych Egipcjan pod Karkemisz, na siedem lat dostał się pod jarzmo Obłędka, Čorta szaleństwa. Ciężkie to były lata. Król z dnia na dzień przestawał odróżniać znajome twarze. Język począł mu się plątać, aż stał się niezdolny do ludzkiej mowy. Zastąpiły ją bydlęce ryki. Ozdobne szaty poczęły uwierać najpyszniejszego z władców, toteż zaczął chodzić nago jak niewolnik, nieświadom swej hańby. Jego poddani zrazu potajemnie, potem zaś jawnie wyśmiewali się ze swego władcy, aż w końcu książę Baltazar wypędził go z pałacu o żebraczym kiju. Wielkie pohańbienie stało się udziałem Nabuchodonozora. Nawet żebracy go przepędzali, aż zamieszkał na rozległych łąkach za miastem, podczas gdy Baltazar ucztami świętował jego hańbę. Podczas gdy zdobywca Bożego Grodu – Jerozolimy żył razem z turami i gazelami niczym nieme i nagie zwierzę, Żydzi wespół z innymi zniewolonymi nacjami, weselili się między sobą , mówiąc:
- Tak oto Pan ukarał naszego krzywdziciela.
Jeden tylko Paprzyca nie wyparł się swego suzerena, lecz poszedł razem z nim na poniewierkę, choć wszyscy mu to odradzali. Nie szczędząc modłów i postów opiekował się szalonym królem jak pasterz owcą poranioną. Swym orężem zasłaniał go przed kłami i pazurami lwów, panter, wilków i niedźwiedzi. Karmił obłąkanego rybami z rzeki oraz pieczystym z antylop i danieli, bulwami, korzonkami i miodem. Opatrywał mu rany, król zaś lizał jego ręce i twarz niby pies. Tak upływały lata. Nabuchodonozor porósł gęstymi włosami, w których roiło się od wszy. Bał się ludzi i zwierząt, samemu tylko Paprzycy okazywał zaufanie, pozwalając mu rozczesywać swe kudły kościanym grzebieniem. Gdy minął pierwszy rok poniewierki – Paprzyca złamał grzebień w kołtuniastych włosach swego władcy. Na drugi rok – złamał drugi grzebień, na trzeci – trzeci i tak aż do siódmego. Wtedy to Bóg sławiony przez Daniela odegnał Obłędka z psyche Nabuchodonozora, tak lekko jak się zdmuchuje pyłek. Król przejrzał na oczy i wielka sromota go zdjęła, że przez te lata żył jak dzikie zwierzę. Powrócił do swej stolicy, aby dla tych co z niego szydzili, okazać się srogi jak lew wypuszczony z klatki. Jednak dla Paprzycy miał tylko słowa wdzięczności.
- Gdy obejmowałem tron w miejsce swego ojca, przestrzegano mnie, że królowie nie mają prawdziwych przyjaciół. Ty jednak, rycerski synu rycerskiej nacji, zadałeś kłam tym słowom – mówił łupieżca Bożego Grodu. - W nagrodę uczynię twą radość potrójną. Ciesz się herbem noszącym twe imię, urzędem najwyższego hetmana Babilonu i moją najmłodszą córkę Atmiszi jako żoną! - ocaleli dworzanie, a wśród nich upokorzony książę Baltazar, nagrodzili Słowianina burzą oklasków.



*





W budzących grozę podziemiach babilońskiego chramu Etemananki, o północy w blasku pochodni, zebrało się trzech brodatych mężów. Najwyższy kapłan Marduka, przez Słowian zwanego Mordiukiem, stojąc na posadzce w kolorze szachownicy, przyjmował poselstwo dwóch perskich magów – Zaroesa i Arfaksada. Przynieśli oni jajo, nieco większe niż jajo strusia, w dotyku przypominające porcelanę, barwą zaś opal.
- Wieźliśmy to jajo aż z wyniosłego Hindukuš, szlachetny Berosusie – mówił Arfaksad – bo aż po rzekę Gangos rozlał się blask mądrości Chaldejczyków.
- Z tego jaja wyjdzie bicz bogów na zarazę żydowską – dodał Zaroes. - Jego groza zadziwi świat!
- Mówcie bardziej dorzecznie – burknął arcykapłan Marduka – czego mam się spodziewać po tym jajcu, co błyszczy jak klejnot? Smoka? Gryfa? Bazyliszka?
- Jeszcze innej istoty – rzekł Zaroes. - Wyverna.
- A cóż to za dziwadło? - niecierpliwił się Berosus.
- Przypomina smoka, lecz porusza się na zadnich łapach, na ogonie zaś ma jadowity kolec niby skorpion czy mantykora. Wyvern zionie ogniem jak smok. Ten, którego ci przywieźliśmy, będąc przez nas naznaczony inkantacją do Arymana, wyrośnie na znacznie większego i bardziej zadziornego niż zwykle bywają wyverny.
- To dobrze – arcykapłan uśmiechnął się mściwie.
Tymczasem obaj Persowie zamieszkali na dworze króla Nabuchodonozora, posługując na jego dworze jako astrolodzy i sztukmistrze, zabawiający władcę miłymi oku iluzjami. Nocami zaś schodzili w piwnice chramu Marduka, by razem z jego arcykapłanem doglądać bestii. Wyvern otrzymał imię Duma, Żydzi zaś nazywali go Szemhemaforasz, wierząc, że samo wypowiedzenie tego przeklętego imienia sprowadza śmierć. Duma – Szemhemaforasz rósł jak na drożdżach, aż osiągnął rozmiary słonia. Zwyczajne wyverny były tak duże jak wilki. Berosus i dwaj magowie kazali pozbawionym języków niewolnikom świątyni uprowadzać żydowskie dzieci i wrzucać je do przepastnej piwnicy, gdzie mieszkał Duma, który je pożerał. W złocistych oczach potwora błyszczała nieludzka inteligencja. W jego łuskowatym ciele mieszkało sześć Čortów; rozumiał ludzką mowę i czasem zdarzało mu się coś powiedzieć głosem mrożącym krew w żyłach. Wielki strach padł na mieszkańców Babilonu; siepacze świątyni Marduka rozzuchwalili się do tego stopnia, że przed pożarciem nikt już – czy to dziecię czy dorosły – nie był bezpieczny. Król miał związane ręce – w owych czasach źle kończyli władcy, co zadzierali z kapłanami. Żydzi chronili się w synagogach jak owce przed wilkiem i z płaczem, odziani w wory, siedząc w popiele, błagali o ratunek. Tymczasem do serca sprzysiężenia wkradła się samolubna chęć dominacji. Zaroes i Arfaksad zmówili się między sobą, że pozbędą się Berosusa, arcykapłana Marduka, a i jego umysł nie był wolny od podobnych knowań. Którejś nocy magowie zatopili sztylety w plecach Chaldejczyka, a jego zwłoki poturlały się po stromych schodach na dno piwnicy, gdzie ze smakiem pożarł je wyvern. Nikt nie wiedział o dokonanym morderstwie, magowie zaś rozpuścili plotkę, że to sam Marduk kazał swym aniołom przyprowadzić Berosusa przed swe oblicze. W najbliższych dniach kolegium kapłańskie chramu Etemenanki stanęło przed dylematem, który z Persów ma zostać wybrany jego następcą?
Duma rozzuchwalił się do tego stopnia, że wciąż niesyty nowych ofiar zaczął opuszczać świątynne lochy. Zrazu czynił to tylko w blasku Księżyca, później atakował również o brzasku, aż w końcu zaczął wracać do swej kryjówki w południe. Wyvern miał już na swym koncie czterech wojowników chaldejskich, gdy o pianiu koguta przyszło mu zmierzyć się z Paprzycą. Słowianina wspierali gorącymi modłami tak Żydzi jak i poganie. Córki króla Nabuchodonozora w jego intencji zamieniły atłasowe suknie na wory i popiół. Sam dumny władca Babilonu w swej zamkowej kapliczce wzywał to Marduka, to Boga Izraela, obiecując im obfite ofiary z tłustych wołów, jeśli dadzą Paprzycy zwycięstwo. Prorok Daniel pobłogosławił oręż i zbroję analapijskiego witezia, a tan stanął do walki z pochodnią w ręku i odwagą w sercu. Duma widząc go począł urągać dalekiej Analapii, odgadł bowiem swym magicznym zmysłem, że to owa słowiańska kraina, rodząca dzielnych mężów i urokliwe niewiasty jest prawdziwą ojczyzną Paprzycy. Z rozdzierającym okrzykiem: ,,Szemhemaforasz'' !!! - potwór rzucił się na wojownika. Słowianin zrobiwszy unik, jednym ciosem miecza odciął zatruty koniec ogona i wypalił miejsce po nim pochodnią. Następnie z okrzykiem: ,,W imię Pana Zastępów – giń poczwaro''! - rozpłatał wyverna jak wielkanocne prosię. Witeź dyszał ciężko i ociekał potem. Mieszkańcy Babilonu wiwatowali na jego cześć, a najpiękniejsze dziewice całowały jego skrwawione ręce. Zły duch opuścił truchło wyverna i udał się do chramu Etemenanki, gdzie na oczach całego kolegium porwał obu magów i zabrał ich ze sobą do piekieł na wieczne męki. Gdy Paprzyca obsypywany kwiatami udał się do królewskiego pałacu, król Nabuchodonozor, nienawykły do okazywania innym ciepła, tym razem wybiegł swemu rycerzowi naprzeciw, uściskał go serdecznie, płacząc ze szczęścia.
- Chciałbym mieć syna takiego jak ty! - Babilończycy nigdy wcześniej i nigdy potem nie widzieli swego władcy tak wzruszonego.
- Trzeba, panie, abyś najpierw uczcił Rękę, która zabiła smoka, a nie miecz przez nią trzymany – odważnie odpowiedział Paprzyca, który jako jeden z nielicznych mógł mówić szczerze przy swoim królu.







,,Baśnie narodów Związku Radzieckiego''







Z dwoma utworami z antologii ,,Baśnie narodów Związku Radzieckiego'' Wandy Markowskiej (1912 - 1999) i Anny Milskiej (1909 - 1987) zetknąłem się po raz pierwszy w latach 90 – tych XX wieku. Już w bardzo wczesnym dzieciństwie posiadałem zbiór opowiadań i wierszy dla dzieci (nie przypominam sobie tytułu, ani autora), w którym znalazłem tatarską baśń o należącym do kupca słowiku, chcącym uciec z ozdobnej klatki. W klasie czwartej w czasie pobytu w szpitalu psychiatrycznym omawiałem rosyjską baśń o latającym statku. Opowiadała ona o młodym Iwanie, który przybył na carski dwór latającym statkiem na czele drużyny herosów i musiał przejść przez trudne i niebezpieczne próby. Baśń ta wpłynęła na moje fantazje. Zapożyczyłem z niej latające statki (w erze ósmej budowali je Neurowie, którzy potrafili nimi dolecieć aż na Księżyc), zaś na jej bohaterach wzorowałem herosów z drużyny Kura Semigalesicza (odsyłam do opowiadania: ,,Władca Kurlandii'' opublikowanego na tym blogu).







Całość antologii przeczytałem w kwietniu 2016 r. Zawiera ona baśnie rosyjskie – min. takich autorów jak: Aleksandr Afanasjew (1826 – 1871), Maksim Gorki (1868 – 1936) i Aleksiej Tołstoj (1883 – 1945), ukraińskie, białoruskie, gruzińskie, ormiańskie, kaukaskie, tatarskie, syberyjskie, uralskie, litewskie, łotewskie i estońskie. Przedmowę ,,O znaczeniu baśni'' napisał Maksim Gorki (jest to fragment ze wstępu do Akademickiego Wydania ,,Baśni 1001 nocy'' z 1929 r.).







Na kartach antologii pojawia się cała plejada istot fantastycznych jak: Śnieżka (urocza dziewczynka ulepiona przez dwoje starych ludzi ze śniegu), cielę o złotych kopytkach (było przedmiotem sporu, który pomogła rozwiązać mądra dziewczyna Mądralinka), żar – ptak (owe charakterystyczne dla baśni rosyjskich istoty występują też w polskich baśniach Antoniego Józefa Glińskiego), koń Złotogrzywek, złota rybka spełniająca życzenia, kozy mieszkające w leśnej chatce z twarogu stojącej na kozich nóżkach; jedna z nich miała trzy oczy (owa białoruska baśń nasuwa mi skojarzenia z opisem leśnych ludzi o kozich głowach z książki ,,Herby, legendy, dawne mity''), gołąb o trzech złotych piórach (była to królewna zamieniona w ptaka), gruziński jeleń o porożu sięgającym nieba, słodko śpiewający, ormiański ptak Kafti, syberyjska, zielona Królowa Morza, trzej Zimowi Starcy, uosobione Słońce i jego córka (wyszła za mąż za syberyjskiego junaka o imieniu Czumo), Władca Metali (mieszkał pod ziemią i żywił się metalami; służyły mu krasnoludki w zielonych czapkach), Śmierć (w łotewskiej baśni współpracowała z młodym lekarzem), Baba Jaga pasąca stado koni, estońska czarownica kradnąca promienie Słońca, dobry czarodziej z Finlandii (nawiązanie do fińskiego eposu ,,Kalevali''), ukraińscy herosi Wysoki, Szeroki i Bystrooki (dwaj pierwsi potrafili zmieniać swój rozmiar), czy gruziński ksiądz władny dźwigać kościół na plecach (postać pozytywna, mimo że pisząca o nim W. Markowska niestety była komunistką).






W książce spodobał mi się humor (zwłaszcza w dwóch baśniach o Iwanuszce – Głuptasku), pochwała miłości, mądrości, odwagi, umiłowania wolności, wdzięczności, krytyka chciwości. Zastrzeżenia budzi jedynie baśń ,,O krainie, w której nie ma śmierci'' zawierająca ukrytą pochwałę komunizmu :(. Żeby Czytelnik nie miał czasem wątpliwości, uspokajam, że jestem przeciwnikiem komunizmu i zbrodniczych podbojów Putina. 

środa, 20 kwietnia 2016

O królewnie Śnieżce i siedmiu zwierzętach

,,Idzie lasem owa zmora, co ma kibić piły
A zębami chłopców nęci i zna czar mogiły.
Upatrzyła parobczaka na skraju doliny;
'Ciebie pragnę śnie jedyny […]
Pocałunki dla cię chłopcze, w ostrą stal uzbroję,
Błysk – niedobłysk – na wybłysku – oto zęby moje''!
- B. Leśmian


Działo się to w czasie kiedy Galowie najechali Bohemię i Analapię. Nieznający litości wrogowie szli jak pożoga przez Germanię, przez Recję i Noricum. Pod kogucim sztandarem nieśli gwałty i mord rumiany, aż ich tarany rozbiły spiżowe, zdobne drogimi kamieniami wrota Piropolis – stołecznego grodu Bohemii, gdzie w chramie Swarożyca święty ogień buzował w kamiennym pucharze, a król Rastibor zasiadał na stolcu hradczańskim. Poległ Rastibor, rycerski władca rycerskiego ludu, a stanica z wyobrażonym kogutem załopotała nad dotkniętym przemocą starożytnym grodem, założonym przez Czecha. Królowa Ludosława zawczasu opuściła walczącą stolicę. Przedzierała się przez zaśnieżone puszcze, a poczet sześciu rycerzy ochraniał ją i jej maleńką córeczkę, przytuloną do piersi. Śnieg sypał jak pierze z rozprutej poduszki, a mróz kąsał dotkliwie, gdy patrol galijski odnalazł uciekinierów. Wywiązała się walka; krótka i zażarta. Galowie, których było czternastu, zatopili ostrza swych mieczy w piersiach i gardłach rycerstwa Bohemii. Następnie dopadli uciekającej przez zaspy królowej Ludosławy, tulącej kwilącą dziewczynkę do piersi. Butni zdobywcy Sklawinii, przezywanej sromotnie Ziemią Rabów, byli głusi na niewieści płacz i błaganie o litość. Ze śmiechem wyrwali słowiańskiej królowej jej dziecinę i odrzucili daleko w zaspy, aby tam umarła. Powalili jej matkę na skutą lodem ziemię i obdarli z sukien. Po kolei ją gwałcili, na koniec zaś odcięli królowej głowę i na ostrzu piki zatknęli. Uczyniwszy to poszli sobie. Od tej chwili mała królewna została sierotą, a ponieważ została odnaleziona na śniegu, zapisała się w historii, legendzie i baśni jako Śnieżka (Snežka, S'niegułka, Vakilidka). Z jej ocaleniem było tak.





Gdy dziewczynka umierała w zaspie, odnalazł ją zając bielak, natchniony przez leśne duszki służące Devanie – królowej puszcz Bohemii. Zając ulitował się nad ludzkim dzieckiem, dla którego jego pobratymcy nie mieli litości. Posadził sobie Śnieżkę na grzbiecie i tak prędko jakby go goniły wszystkie lisy świata, pokicał w głąb matecznika, gdzie zwierzęta i leśni ludzie żyli w czymś co przypominało wioski. Zatrzymał się przed obszerną chatą z grubych, pokrytych szronem bali. Zapukał miedzianą kołatką w kształcie majowego chrabąszcza w dębowe drzwi. Uchyliły się ze skrzypieniem i ukazała się w nich rysica. Nie rzuciła się by pożreć trzęsącego się przed nią z wielkiej trwogi zająca bielaka.





- Po cóż przychodzisz do Domu Siedmiu Zwierząt, bielaczku – tchórzaczku? - spytała rysica.
Trzeba wiedzieć, że ona i jej współlokatorzy mocą leśnych Enków znali ludzką mowę.
- Je... je... jest wo... wo... wolą pa..... pani De... vany, by to ludzkie szczenię żyło! - wyjąkał zajączek i dał drapaka.
Rysica delikatnie chwyciła dzieciątko zębami za kark, jakby to było jej własne młode i zaniosła je do izby oświetlonej blaskiem czarodziejskich pereł i kamieni o dużych rozmiarach i pięknych kolorach.
- Spójrzcie jaki dar zesłała nam Devana! - rzekła rysica do pozostałych zwierząt, a te pochyliły się nad dziewczynką.
Było ich sześć; wielki dumny orzeł, którego dziób i szpony rozdarły na strzępy królów strzyg i panków, wieszczy kruk, przepowiadający rzeczy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe, rączy jeleń potrafiący prześcignąć każdego konia, potężny dzik i niedźwiedź, oraz czarny wilk budzący grozę czerwonymi jak u demona oczami i zębami ostrzejszymi niż szable.





- Kra, witaj w Domu Zwierząt z Puszczy Czecha, krrruszynko, kra! - zakrakał kruk, maleńka Śnieżka zaś wtuliła się w grube, miękkie i ciepłe futro rysicy i wiedziona dziecięcym instynktem poczęła ssać mleko swej przybranej matki.
Należy tu gwoli wyjaśnienia dodać, że mieszkańcy Domu Zwierząt otrzymali dar ludzkiej mowy w pewną zimową noc, kiedy to grudzień przechodził w styczeń, z białych, do eburnu podobnych dłoni Devany, umiłowanej córki Boruty i Leśnej Matki. Siedem zwierząt uzyskało dar rozumu po zjedzeniu w ową noc siedmiu lodowych pereł z zaklętą w nich ludzką mową.





Śnieżka wychowywała się wśród zwierząt; mylą się bajarze wielkiego narodu Teutonów, którzy każą jej mieszkać w gronie siedmiu karłów. Wyrosła na pannę wielce urodziwą. Cerę miała jasną, aksamitną, nieskazitelnie piękną, włosy sięgały jej do pasa i były czarne jak pkieł a miękkie jak kitajka. Duże oczy królewny – wygnanki prezentowały się w dwóch odcieniach błękitu; jasnym i ciemnym. Śnieżka była ponadto wysoka i smukła niby łania; jej nadludzka wręcz uroda wskazywała raczej na bycie zaziemską boginką niż zwykłą niewiastą. Nosiła uszytą przez rusałki sukienkę z chmury, w którą wplecione zostały czarodziejskim sposobem złote nitki z promieni słonecznych, wielobarwne łuski smoka Tęczyna, oraz różane nici Dennicy – Jutrzenki. Nie znając swoich ludzkich rodziców, Śnieżka miłowała siedem zwierząt jak prawdziwą rodzinę; jak braci i siostry, zaś rysica, która ją wykarmiła, była jej jak matka. Władna była unosić się w powietrzu bez skrzydeł, widzieć skarby ukryte w głębi ziemi, przepowiadać zdarzenia mające dopiero nastąpić, łapać łososie gołymi rękami, wyczuwać miód po zapachu oraz trufle skryte w czarnej ziemi. To pijąc mleko z sutek rysicy, Śnieżka nabyła takich zwierzęcych mocy.


*





Ostatni Galowie rzucali się do rozpaczliwego odwrotu gdy książę Rościgniew, brat zabitego Rastibora i wuj osieroconej Śnieżki, przy dźwiękach rogów wkraczał do wyzwolonego Piropolis. W ów dzień wielkiego triumfu oręża bohemijskiego i analapijskiego, rozległa się pieśń dzwonów, a arcykapłan Ageja nałożył na skronie Rościgniewa złotą koronę. W owych to niespokojnych czasach, w ponurym zamku, wznoszącym się wśród zakrytych mgłami szczytów Gór Kawczych, mieszkała czarownica Litosława, której zimne serce pełne było pychy. Nie cieszyła się swą urodą; cerą jasną niby kość słoniowa, czarnymi oczami i jedwabistymi warkoczami koloru hebanu, sięgającymi prawie do pięt. Miast tego hodowała w sercu palącą zawiść przeciwko wszystkim innym młodym niewiastom, z których każda mogła okazać się piękniejszą od niej. Co dzień, rano i wieczorem spozierała w czarodziejskie zwierciadło, ongiś w posagu otrzymane i wciąż niestrudzenie nękała mieszkającego w nim demona tym samym pytaniem. Dla urody gotowa była uczynić wszystko. Służyły jej puste zbroje witezi, czarami ożywione. Z jej to rozkazu, owe automaty uganiały się po łąkach z siatkami i łapały motyle, Litosława zamierzała bowiem z pyłku pokrywającego ich skrzydełka sporządzić driakwie do upiększenia swej cery. Nie poprzestawiała na tym, lecz nie wahała się nawet mordować swe panny służebne, aby móz zażywać kąpieli w ich krwi. Jej niewielką ilość, z olejkiem różanym zmieszaną, przechowywała w kryształowym flakoniku. Nacierała nią złotą ramę swego zwierciadła, ilekroć chciała zadać pytanie, która z niewiast jest najpiękniejsza. Lustro zawsze odpowiadało, że Litosława, czarownica zaś była z tych odpowiedzi zadowolona wielce. Jednakże, któregoś grudniowego dnia, zwierciadło orzekło:
- Z niewiast najpiękniejsza jest Śnieżka.
Litosława z najwyższym trudem powstrzymała się od rozbicia go w drobny mak. Jej twarz bladła i pąsowiała naprzemiennie, pięści zaciskały się do krwi, a serce zalała czarna fala nienawiści. Z ust kawczogórskiej księżnej wychodziły słowa grube, które mogłyby zawstydzić nawet pijanego szewca czy marynarza.
- Ubiję tę lafiryndę! - wyła jak wilczyca, gdy w blasku świec ukazał jej się ptak Gamajun.





Jedni powiadają, że miał ci on postać czarnego puchacza z wielkim, białym pióropuszem na głowie. Inni mówili zgoła co innego; że Gamajun przypominał dużego, czarnego ptaka z przystrojoną w diadem głową pięknej, czarnowłosej niewiasty. Siostrami owej urokliwej istoty były podobne do niej, lecz inaczej ubarwione, ptaki Sirin i Ałkonost. Wszystkie trzy zostały namalowane w erze trzeciej przez Dziewannę Šumina Mati, Agej zaś ożywił swym błogosławieństwem to co wyszło spod jej pędzla. Owe ptasie dziewice miały zdolności wieszcze i tak się składało, że posłannictwem Gamajun było przepowiadać nieszczęścia; ostrzegać przed złem.
- Uhu! Zawróć ze złej drogi! Nie podnoś ręki na niewinną dziewczynę, która nic ci nie zrobiła, która nawet nie wie o twoim istnieniu! Bądź wdzięczna Mokoszy za to co masz i nie słuchaj podszeptów čortowskiej pychy! Jeśli nie posłuchasz przestrogi – marnie skończysz! Uhu! - Gamajun odleciała w usianą gwiazdami zimową noc, Litosława zaś dzwoniła zębami i ułożyła palce w znak ochronny, zabobonnica zatracona!
Nie minęło pół godziny, gdy ochłonęła.
- Mam się bać, ja, wielka pani, głupiego ptaszyska co za mną rozpacza i jęczy, kiejby ten wiatr w kominie? Uśmiercę Śnieżkę, zakręt jej mać i żadna cena nie będzie zbyt wygórowana, aby to osiągnąć! - mówiąc to do siebie, czarownica spoglądała w ciemność, ta zaś spozierała na nią....
Tymczasem Śnieżka ścigała się wśród puszystego śniegu, ganiając się z rysicą, wilkiem i jeleniem, lecz zwierzęta były zawsze szybsze.





- Nie dziwota, że ludzie są tacy powolni, skoro mają tylko dwie nogi! - bardzo odkrywczo zauważył jeleń.
- Ufff – piękna twarz Śnieżki poczerwieniała od mrozu i wysiłku – żałuję, żem nie jest niedźwiedzica, bo bym mogła przespać te mrozy!
- Kra, bardziej niż mrozu obawiaj się złych ludzi, co dybią na twe życie, kra! - nadleciał nagle kruk i usiadł dziewczynie na ramię okryte płaszczem ze skórek zajęcy.
- A kto chciałby mnie skrzywdzić? - błękitne oczy królewny ze zdziwienia stały się wielkie jak oczy wołu. - Wszak nikogo nie skrzywdziłam, nawet nie znam innych ludzi! - rysica otarła się z czułością o jej nogi.
- Moje biedne, małe kociątko! Nawet nie wiesz jak często i z jak wielkim okrucieństwem, ludzie krzywdzą tych, którzy nie są im nic winni – śnieg zaczął padać, a mróz jeszcze zajadlej kąsać, toteż Śnieżka i jej przyjaciele ruszyli w stronę chaty, gdzie niedźwiedź spał w piwnicy na posłaniu z liści.
Rysica, wilk i orzeł niosły w kłach i szponach upolowane zające i pardwy, kruk zaś niósł dla Śnieżki w dziobie pajdę chleba – jak później tłumaczył był to dar od górskich karłów. Litosława nie próżnowała. Warzyła zjadłe trucizny i zamknęła je w kształcie zielonego jabłka. Wzięła na siebie postać starej wiedźmy i wraz z roztopami, z koszykiem pełnym jabłek ruszyła w ciemny las. Śnieżce nie było dotąd dane spotykać innych ludzi. Choć kochała swoje zwierzęta, w głębi serca tęskniła za tym, by ujrzeć swych pobratymców. Kruk opowiadał jej o życiu ludzi w siołach i grodach; o zakutych w zbroje wojach, dowodzących nimi królach, żercach w powłóczystych szatach, palących kadzidło przed bałwanami Enków, kupcach wędrujących na krańce świata za zyskiem, oraz kmieci i rzemieślników trudzących się jak mrówki. Dla ciekawej świata dziewczyny brzmiało to wszystko jak baśnie. Od jakiegoś już czasu w jej sercu zaczęły nurtować nieznane dotąd pragnienia, których nie potrafiła nazwać, ani nie wiedziała co z nimi zrobić.
- Chciałabym aby jeden z tych junaków, synów rasy człowieczej, o których słyszałam w opowieściach, przyszedł do mnie i sama nie wiem co mi zrobił, aby okrył mnie mocarnymi ramionami i abym mogła złożyć głowę na jego piersi i słuchać bicia jego serca.... - Śnieżka zwierzając się rysicy okryła się ognistym rumieńcem wstydu.
- Po prostu brakuje co samca – rzekła rysica przeciągając się wdzięcznie.





Kruk ostrzegał Śnieżkę, by ,,wystrzegała się handlarek'', lecz zdolności wieszcze zarówno jego jak i królewny znacznie osłabły w ostatnim czasie. W czas ostatniego starcia między siłami Wiosny a Zimy, kiedy siedem zwierząt poszło w las żerować, zostawiając Śnieżkę w domu, aby im pilnowała gospodarstwa, Litosława zwiędłą ręką starej przekupki zastukała do drzwi zagubionej wśród drzew chatynki. Ufna dziewczyna ucieszyła się widząc istotę tej samej krwi co ona, a czerwone, żółte i zielone jabłka były tak dorodne i lśniące, że Litosława nie musiała ich nawet zachwalać. Wystarczyło, że powiedziała, że zostały zerwane z czarodziejskiej jabłoni rosnącej na wyspie gdzieś na końcu świata, gdzie panowało wieczne lato, co zresztą było prawdą. Niebaczna przestróg kruka, Śnieżka ugryzła pachnący owoc. Nie zdążyła go przełknąć, gdy Mar – Zanna; Pani Śmierć zatopiła lodowy oścień w jej czystym sercu. Gdy panna osunęła się martwa na ziemię, Litosława zdarła z siebie szaty i przybrała właściwą sobie postać. Z uczuciem triumfu zawyła jak wilczyca i zamieniwszy się w nietoperza, odleciała do swego zamku w Kawczych Górach. Gdy teraz spojrzała w zwierciadło i zadała mu powtarzane od lat pytanie, uzyskała z dawna oczekiwaną odpowiedź:
- Pa ad oltyk pa, tzay janloitenaya ezen koren ov Aivalsa1.
Wielki był smutek siedmiu zwierząt, gdy ujrzały Śnieżkę martwą. Ich ślepia roniły łzy zupełnie jak oczy ludzi.
- Kwik! Nie oddawajmy jej ciała mimo zgonu wciąż krasy pełnego, żywiołom na zniszczenie, jeno zakryjmy je trumną kryształową, aby jej piękność nie była tajna niczyim oczom... - zaproponował zapłakany dzik, a zwierzęta się zgodziły.
Bobry ze starej kłody wyrzeźbiły zębami trumnę, a kruk; ptak wieszczy, czarodziejski, wykrakał zaklęcie, które zamieniło drewno w kryształ. Przez tydzień tygodni cały las opłakiwał Śnieżkę; jej grobowiec obmywały gorące łzy rusałek i gołębic, saren, łań, gronostajów, łasic, sów, kruków, węży i wszelkich innych istot żywych. Tak mijały wieczory i poranki, a król Rościgniew jak co roku rozsyłał posłów na wszystkie strony Skalwinii, bo w przeciwieństwie do swych doradców nie stracił jeszcze nadziei, że jego bratanica żyje...


*






Sjen, syn Ratmira był księciem Czarnej Góry; słowiańskiego kraiku zagubionego gdzieś wśród bezdroży bałkańskich. W leśnej głuszy, dokąd ludzie zwykle się nie zapuszczali, jeno gdzie bies z lichem tańcuje, Ratnik, koń księcia konał w kałuży krwi. Sprawczynią jego cierpienia była Baba – Piła, monstrum niewyobrażalne. Głowę miała podobną jakby do głowy starej kobiety z wyszczerzonymi, wielkimi zębami z żelaza w szerokich od ucha do ucha ustach. Tułów zastępowała jej ogromna, giętka jak żmija piła do drewna, poruszająca się po ziemi za pomocą dwóch grubych i krótkich łap, jakby jaszczurczych. Baba – Piła, szkaradzieństwo z hordy Czarnoboga utworzone przezeń z węża miedzianki, nie znała litości. Już z daleka wyczuwała zapach krwi, który był jej nozdrzom tak słodki jak nozdrzom rekina. Ludzie i zwierzęta ginęli od jej żelaznych zębów w niewypowiedzianych męczarniach.





- Zapłacisz za to, wywłoko! - książę Sjen zgrzytał zębami jak wilk, widząc straszną śmierć swego ukochanego rumaka, a jego złociste pukle zafalowały jak lwia grzywa.
Baba – Piła rozdziawiła zębatą gębę, aby przepołowić witezia, lecz ów szalony z gniewu za niewinną śmierć swoich poddanych, jednym ciosem swego miecza Rezaka odciął straszydłu górną szczękę, a zaraz potem też dolną. ,,Zmora co miała kibić piły'' nie wiedząc co się dzieje, zrazu chodziła na oślep w kółko, tańcząc jak kobra w rytm fujarki. Książę Sjen podbiegł wtedy do niej i podciął jej ścięgna, obalając Babę – Piłę na leśne runo. Odrąbał jej jaszczurcze nogi, a wtedy ta ,,co zębami chłopców nęciła'' przestała się poruszać.
- Zaznaj teraz czaru mogiły – rzucił mściwie Sjen Ratmirović, lecz kiedy już gniew zeń uszedł, zawstydził się swojej zapalczywości.
,,Ona jednak nie wybrała drogi, którą kroczyła. Gorynycz ją znieprawił i strachem utrzymał w karbach nieprawości. Może Mokosza ulituje się nad jej zmarnowanym żywotem'' -
zadumał się zwycięski władca wracając za zamek w Podgoricy.





Sjen z czarnogórskiej dynastii Pełkoviciów nie szczędził sobie odniesionych w boju ran, jeśli wymagało tego dobro jego włości. Nie szczędził sobie, ani wyczerpującej pracy w kancelarii, ani objazdów całego księstwa w celu sprawowania sądów. Kmiecie miłowali go ze szczerego serca i nieraz zapraszali na swe rodzinne uroczystości. Młody książę nie miał jeszcze żony, lecz niedługo miało się to zmienić.
Sjen udał się pod wpływem wieszczego snu w daleką podróż do Bohemii. Była to pąć to sanktuarium Swarożyca w stołecznym Piropolis. Władca Czarnej Góry przejeżdżając z orszakiem przez las ujrzał na gałęzi dębu kruka.
- Kra, pozdrawiam cię chrobry synu chrobrego ojca – ptak przywitał księcia Sjena. - Nie masz żony? Ruszaj ze mną a wskażę ci krasawicę, którą cały las opłakuje, a którą miłowałem jak własne pisklę – Sjen ruszył za ptakiem w głąb matecznika.
Ujrzał stojącą na niewielkim wzgórku kryształową trumnę, w której zamknięte było nienaruszone przez siły rozpadu ciało Śnieżki. Wokół trumny zgromadziło się sześć zwierząt; rysica, wilk, niedźwiedź, dzik, jeleń i orzeł, które leliły ślozy.





- Jesteś prawy, mężny i mocny, w tobie Agej złożył moc wskrzeszenia Śnieżki – krasawicy, tak jak Jaryło z jego mandatu, po zimie wskrzesza uśpioną ziemię – niedźwiedź otworzył wieko kryształowej trumny.
- W twoim pocałunku, panie, jest nasza nadzieja – powiedziała rysica ocierając się o nogi księcia Sjena.





Wówczas ten, co ubił Babę – Piłę podszedł do zatrutej jabłkiem Śnieżki i złożył pocałunek na jej czole, a wtedy moc jadu wniwecz się obróciła. Śnieżka powstała z trumny nic nie rozumiejąc. Wokół niej cały las, łącznie z książęcym orszakiem rozbrzmiewał odgłosami radości, ona sama nie wiedziała co tu robi kryształowa trumna, ani urodziwy młodzieniec, który nawiedzał ją w snach. Gdy jej zwierzęta jedno przez drugie wyjaśniły, Sjen zapytał Śnieżkę czy pragnie zostać jego żoną, królewna jednak nie rozumiała co znaczy to pojęcie. Oboje pojechali do Piropolis, gdzie spotkali króla Rościgniewa, który rozpoznał w Śnieżce zaginioną bratanicę i gorącymi łzami wielkiej radości zrosił jej giezło. Następnie Sjen i Śnieżka pobrali się w chramie Swarożyca przy kamiennym pucharze, w którym nieprzerwanie płonął święty ogień z nieba już od czasów króla Czecha. Na ich hucznym weselisku miód i wino tryskały z beczek szerokimi strumieniami, a i smakowitego jadła, tańców i śpiewów nie brakowało.


*

Ostatnią rzeczą, którą Litosława ujrzała w swym zwierciadle było siedem zwierząt bawiących się na weselu Śnieżki. W pewnym momencie zażyczyły sobie, by uciąć im głowy, co też kat wykonał mimo płaczu panny młodej. Jednak jej smutek rychło przerodził się w wielką radość, gdy na miejscu zdekapitowanych zwierząt stanęło sześciu mężów i jednak niewiasta. Jak sami powiedzieli, zakończyła się ich pokuta za liczne grzechy; rozpustę, tchórzostwo, łakomstwo, rozboje i czary, a teraz mogą już na spotkanie z Agejem.
Czarownica była wściekła. Rycząc jak ranny tur, rozbiła zwierciadło świecznikiem, a wówczas z pustych ram wyszły Čorty rozsiewając wokół odór siarczany. Czarne, rogate, że świecącymi na czerwono ślepiami, nabiły czarownicę na widły i uniosły w ogień nieugaszony, gdzie płacz i zgrzytanie zębami.





Tymczasem na zamku w Podgoricy, książę Sjen koronował Śnieżkę na księżną Czarnej Góry. Na jej cześć nazwano najwyższy szczyt Bohemii, w mowie starokrasnej zwany Vakilidka. Opowieść o jej perypetiach przekroczyła rubieże Sklawinii i w postaci mocno zniekształconej, zakorzeniła się u ludu teutońskiego, aż spisali ją braci Grimm.





1 Ty i tylko ty jesteś najpiękniejszą z córek Aivalsy

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

,,Kekrafna'', czyli geografia

Poniżej chciałbym zaprezentować krótki szkic dotyczący podziału geograficznego krain w mojej mitologii, sporządzony przeze mnie w liceum, wraz z dodanymi teraz objaśnieniami. Od tego czasu w nazewnictwie wymyślonych przeze mnie krain zaszły drobne zmiany (może to Czytelnik prześledzić na blogu).





1. Ziemia





2. Europa:

- Analapia (obecnie: Polska)
- Montania (Tatry)
- Burus (Warmia i Mazury)
- Jatva (Jaćwież)
- Bohemoslavia (Czechy i Słowacja)
- Madunia (Węfry)
- Kraj Stepów (Rumunia)
- Multania (Mołdawia)
- Rox (Rosja, Białoruś i Ukraina)
- Dalmacja
- Valkanica Orientalnaya (Bałkany)
- Valkanica Środkowa (Bałkany)
- Iliria (Albania)
- Grecja i Bizancjum
- Litena (Litwa)
- Latyka (Łotwa)
- Oxland (Estonia)
- Nürt (Norwegia i Szwecja)
- Svamia (Finlandia)
- Jutlandia (Dania)
- Wyspa Kynokefali
- Bliski Zachód (Połabie)
- Morze Srebrne (Bałtyk)
- Morze Śródziemne
- Morze Smoły (Morze Czarne)
- Pasmo Gorynycza (Ural)
- Daleki Zachód (Europa na zachód od Łaby)
- Ultima Thule (Islandia)
- Tmu Tarakan





3. Azja:

- Kraina Białych Pól (Syberia)
- Stepy Azajowa, inaczej: Taj – Każk (Kazachstan)
- Armenia
- Taj – Promet (Azja Środkowa)
- Góry Ikaryjskie (Czeczenia)
- Persja
- Arabia
- Palestyna
- Al – Baktar (Afganistan)
- Ułan – Raptor (Mongolia)
- Sinea (Chiny)
- Kartwelia (Gruzja)
- Koriolania (Korea)
- Jomonia (Japonia)
- Altayana (Ałtaj)
- Imalain (Himalaje)
- Bharacja (Indie)
- Seylan (Sri Lanka)
- Dżawa (Jawa)
- Kalimantian (Borneo)
- Khmerzy (Kambodża)
- Varanidzi (Komodo)
- Maledivy Kynokefali (Malediwy)
- Zielony Kontynent (Australia)





3. Afryka:

- Tassilia
- Egipt
- Centrum Świata – Wielki Dąb
- Navia (słowiańskie zaświaty)
- Nieodkryte Ziemie

Oniricon cz. 204

Śniło mi się, że:




- nazwałem Sheenę ,,dziewicą z dżungli'' (starokrasne: ,,virkena sunkulis'') i zastanawiałem się ile miała lat,




- w bibliotece znalazłem kilka numerów ,,Kaczora Donalda'', lecz zawstydziłem się, bo uznałem, że dzieci uznają mnie za dziecinnego, więc je odłożyłem i zacząłem szukać książek,
- porównywałem profesorów z okresu II RP do współczesnych i ubolewałem, że obecni profesorowie są często skażeni marksizmem i poprawnością polityczną,




- pisałem opowiadanie o kapryśnej księżniczce o złotych oczach, która nosiła różowy turban i malowała oczy na tęczowo, a czoło na niebiesko; owa księżniczka bardzo brzydko jadła; na jej dwór przybył myśliwy Andrzej,




- żyłem w XVI wieku i dostałem w prezencie Jana Olszewskiego zamienionego w kameleona iberyjskiego,




- siostra Michaela Pawlik nie lubi muzułmanów, bo zabili jej ojczyma,
- zimą leżałem na chodniku u stóp Voytakusa ov Viernitisa,
- w 1939 r. Sowieci najechali Finlandię kontynuując dzieło muzułmanów; widziałem datę 1939 wyświetloną po arabsku; potem muzułmańscy terroryści napadli starego poetę i chcieli go zmusić, by napisał wiersz na cześć islamu, lecz poeta tego nie zrobił,
- miałem w domu książkę, którą kiedyś dostałem od jakiegoś pisarza, który wreszcie upomniał się o nią, a ja mu ją oddałem, choć z oporami,
- wieczorem szedłem na spacer razem z chłopcem i dziewczynką i prowadziłem na smyczy mopsa (dziewczynka trzymała go za ucho); puściłem smycz i mops pobiegł na podwórko, gdzie wyjadał surówkę paprykową ze śmietnika; pobiegłem go łapać i myślałem o horrorach Stephena Kinga,





- Ferdynand Kiepski uczestniczył we mszy odprawianej przez kobietę, lecz nie przyjął od niej komunii, bo uznał, że byłoby to świętokradztwo,
- dziennikarze ,,Gazety Wyborczej'' szli po Szczecinie przebrani za niebieskie kleksy, które kurczyły się i rozciągały, aż w końcu odwiedzili Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu,




- opracowałem przepis na pewną skiromacką potrawę sporządzoną z różnych rodzajów mięsa, zwierzęcych jąder, ludzkiej śliny, cukru i przypraw,





- przez przypadek wszedłem do pokoju, w którym odbywały się próby teatralne, zobaczyłem zbiór baśni La Fontaine'a z serii ,,Najpiękniejsze baśnie - Najwięksi bajkopisarze'' i dowiedziałem się, że Kościół pochwalił tę serię jako zapoznającą Zachód z baśniami zza Żelaznej Kurtyny.