wtorek, 15 stycznia 2019

Barbórka - śląski epos z XI wieku









4 grudnia 1995 r. mediewista, prof. Leszek Siermiążkowski z Uniwersytetu Wrocławskiego w bibliotece klasztornej na Ślęży odkrył średniowieczny manuskrypt; plik trzynastu pergaminowych kart zapisanych atramentem w kolorach czarnym, zielonym, czerwonym i złotym. Badania wykazały pochodzenie tekstu z pierwszej połowy XI wieku; jego autorem był mnich Balduch, albo Godzisz. Spisany został częściowo po łacinie, a częściowo w mowie Słowian. Nosi tytuł ,,Barbórka’’ i opowiada wcześniej nieznaną legendę o św. Barbarze i jej związku z chrystianizacją Analapii. Odkrycie profesora Siermiążkowskiego niestety przeszło w mediach bez echa, a on sam umarł w 2004 r. Prezentowane tu opowiadanie napisałem na podstawie jego książki ,,Św. Barbara i Słowianie’’ wydanej przez Wydawnictwo Ibidem.


*

W dusznej, pogrążonej w półmroku chacie grono domowników zgromadziło się wokół starego Lutka; dziada w siwej kapocie, o wąsach przypominających słomę okrytą szronem, aby słuchać jego opowieści. Tych zaś Lutko znał wiele, bowiem w młodości odbył sporo wojaży tak po obszarach Imperium Romanum jak i Barbaricum, a i wojna nie była mu cudna. Lutko podkręcił wąsa i zaczął snuć nową opowieść o żyjącym w erze jedenastej rycerzu Jurku z Opawy, który pod wpływem wieszczego snu obronił księżniczkę z dalekiej Bharacji przed atakiem wodnych wilków – wentusów, a potem ją poślubił.








- Dziadku – spytała ośmioletnia Miłka – a jak wygląda taki wentus?
- Tak strasznie, że mógłby się wam przyśnić – odrzekł Lutko. - Wystawcie sobie takiego wilka co żyje w jeziorze, a tylną część ciała ma jak szczupak. To jest właśnie wentus – dreszcz przebiegł dziewczynkę. - Szczęśliwie w naszych czasach – dodał Lutko – dawno nie widziano wentusów na Ślążu i całe szczęście, bo potwory te wielce są rozmiłowane w smakowitych ciałkach małych dzieci – za oknem zakrytym błoną ze świńskiego pęcherza prószył śnieg, zaś w opowiadającego dziada Lutka wpatrywała się rodzina Kwiatków ze Śląża; jednej z prowincji sławnego Królestwa Analapii: kmieć Lutyr, jego żona Tęga, grono dzieci w wieku od pięciu do czternastu lat, oraz gość – urodziwa panna odbywająca podróż z dalekich krain bijących czołem przed cesarzem rzymskim.
Panna przedstawiła się jako Aurelia Barbara, córka patrycjusza Dioskura z Nikomedii, uczennica filozofa Orygenesa, pod którego wpływem przyjęła wiarę w Jezusa Chrystusa. Tych, którzy przyjmowali Nowy Zakon skierowany do wszystkich ludzi, tak z rąk Żydów jak i pogan spotykały prześladowania budzące grozę swym okrucieństwem, tak że nawet wśród swych bliskich wyznawca Chrystusa nie mógł się czuć bezpiecznie. Również i ta, którą Słowianie nazywali Basią, ściągnęła na siebie gniew ziemskiego ojca, a pamiątką po nim była zadana nożem blizna na twarzy. Barbara opuściła Nikomedię i zbiegła za limes do ludów nomem omem barbarzyńskich, głosząc im 








Ewangelię tak jak przed laty uczyniła św. Nina nawracając króla Iberii – Kolchidy. Kmiecie i górnicy ze Śląża przyjęli pełną męstwa dziewczynę z wielką serdecznością, tak jak wiara ich ojców kazała im witać każdego gościa. W każdej chacie mogła liczyć na zaszczytne miejsce przy stole i gorący poczęstunek.
,,Jedyne czego brakuje tym ludziom; tak szlachetnym, pełnym ciepła i dobroci jest prawdziwa wiara katolicka dająca zbawienie!’’ - pisała Barbara w liście do swego mistrza Orygenesa.
Tymczasem stary Lutko nagabywany przez wnuki snuł kolejną opowieść, tym razem o przygodach mężnego rycerza Sztyfryda z Bohemii, o jego komitywie z czarnym orłem Ridanem, wyprawie do Brytanii i Rzymu po nowy herb i o tym jak odczarował analapijską księżniczkę Jadosławę zarzucając jej na białą szyję naszyjnik, który dostał od wodnika zawiedzionego w miłości. Za oknem panowała ciemność, a płatki śniegu tańczyły opadając z posiwiałej brody Peruna – Jarowita; króla Ziemi z mandatu Ageja. Lutko zakończył bajania, zaciągnął się fajką wystruganą z korzenia, w której palił ziele zwane lulkiem, a następnie zwrócił się do Barbary:
- Radzi bylibyśmy wysłuchać opowieści Panienki o szerokim świecie – gospodarz zachęcił ją do opowiadania.








- Mój Pan, Jezus Chrystus przyszedł do wszystkich ludzi od ziemi Septentrionów aż po Antypody i do Ultima Thule po Sericum. Gdyby gwiazdy błądzące miały swych mieszkańców, tych też w swoim nieskończonym miłosierdziu powołałby do zbawienia. Pozwala się znaleźć tym, którzy Go szczerze szukają. Mnie samą wymiana listów z aleksandryjskim mędrcem Orygenesem doprowadziła do przyjęcia chrztu w Kościele.
- A cóż to jest ten Kościół? - spytał kmieć Lutyr.
- Kościół jest niczym arka Noego pośród wód potopu; kto się w nim schroni, ten ocaleje przed ogniem piekielnym. Jest święty, choć składa się z grzesznych ludzi – słuchającym Słowianom przypomniał się ich własny mit o herosie Dobromirze i jego korabiu ze skorupy żołędzia spadłego z Wielkiego Dębu. - W dniach kiedy Jezus Chrystus stał się człowiekiem, zrodzony przez Maryję Dziewicę – ciągnęła Barbara – z odległych krain Wschodu, zwanych przed potopem Peristanem, przybyli Trzej Mędrcy niosąc Mu dary: mirrę, kadzidło i złoto. Choć nie byli żydowskiej wiary, znali pisma żydowskich wieszczów – proroków i oczekiwali zapowiedzianego w nich Mesjasza. Nieobcy 







był im też z pewnością perski mit o mającym się narodzić Saoszjancie – posłańcu Ormuzda, przez was nazywanego Agejem, bowiem to co pogańscy poeci zaledwie mgliście przeczuwali, w Starym i Nowym Zakonie zostało przez Boga wyłożone jasno i bez domieszek ludzkiej fantazji. Dary owych Mędrców miały znaczenie symboliczne. Złoto oznaczało godność królewską, kadzidło – boskość, a mirra -cierpienie, bowiem to właśnie poprzez śmierć na krzyżu otwarte zostały wrota do Raju. Również i wy, Słowianie, możecie pójść tą samą drogą co owi Mędrcy ze Wschodu… - domownicy zamyślili się.







- Twoja mowa jest warta rozważenia – odrzekł Lutyr, zaś Barbara nauczała kmieci i górników w tej i innych wioskach Śląża, niejednego skutecznie zachęcając do przyjęcia chrztu.


*








Działo się to gdy na tronie w Neście zasiadał król Zbylut syn Zbigniewa z dynastii Grakchidów. Tak jak ongiś w erze ósmej zachłanny wąż Ogniożer uniósł się w statku latającym ku niebu i wyssał ze smakiem Słońce, jakby to było żółtko jaja, tak teraz w trzynastym eonie jakiś potwór połknął srebrzysty Księżyc wraz z zamieszkującymi jego powierzchnię Płanetnikami. Wielki frasunek zagościł wówczas w sercach gwarków słowiańskich, zabrakło bowiem niebiańskiego tronu dla króla Chorsa – Srebronia z mandatu Ageja zapładniającego łono Ziemi przejrzystymi strzałami – promieniami, aby mogła rodzić srebro. Z kolei bez Płanetników ustać miały po wieki opady deszczu co groziło ziemicy słowiańskiej zamianą w pustynię, taką jak te co są na południowych i wschodnich kresach Imperium Romanum. Jaskółki powiedziały żercom, że Księżyc połknął luty wąż Żnuj. Ci co go widzieli mającego swe leże w ciemnych kopalniach Śląża powiadali, że dłuższy był niźli pyton 







Odontotyranus wylegujący się w rzece Gangos w Bharacji, a pokrywająca go łuska była bladoróżowa. Miał czas bezczasowo młodej, łysej niewiasty skrywającej w ustach trzy rzędy zatrutych jadem kłów. Wzdłuż jego grzbietu ciągnął się grzebień z kolców. Żnuj zwykł zaspokajać swój głód ciałami nieostrożnych górników, zwłaszcza tych, którzy budzili gniew Skarbnika przeklinaniem, wabiąc ich ku sobie śpiewem rozkosznym niczym pienie syreny. Nadaremno rycerze z Analapii, Bohemii i Germanii schodzili w mroczne korytarze, aby przynieść śmierć bestii. Ich samych śmierć dopadała w mocnych szczękach przebiegłego potwora. Żnuj niesyty ciała i krwi człowieczej, pewnej nocy wypełzł z kopalni i wypowiadając zaklęcie w mowie egipskiej, sprawił, że wyrosły mu skrzydła błoniaste. Załopotał nimi i uniósł się w stronę Księżyca. Otworzył usta i połknął go jak wąż boa połyka wołu. Następnie ociężały sfrunął z wolna na ziemię i zaszył się w najgłębszej i najciemniejszej z węglowych kopalń Śląża, a świat pogrążył się w egipskich ciemnościach…


*

- Żnuj okazał się zbyt srogim przeciwnikiem dla najtęższych wojów – perswadował Barbarze namiestnik Śląża, graf Zbirad Czerwonka. - Śmierć w jego gębie jest taka straszna, a panienki szkoda… - wówczas Barbara jęła przytaczać przykłady ze świętych pism Starego Zakonu, o tym jak młody pasterz Dawid zabił z procy filistyńskiego olbrzyma Goliata i o młodzieńcach żydowskich, którzy ocaleli mimo wrzucenia ich w rozpalony piec przez Chaldejczyków.
- Oni zwyciężyli, bo zaufali Bogu – objaśniała Barbara. - Również i ja nie w sobie pokładam nadzieję, ale w Tym, który nieskończenie mnie przewyższa.
- Panienka jest albo natchniona, albo obłąkana – westchnął Zbirad Czerwonka. - Jeśli jednak zdoła panienka wydrzeć Księżyc z gardła Żnuja, jestem gotów przyjąć chrzest w imię Jezusa Chrystusa wraz z całym mym domem! - Barbara słysząc to uśmiechnęła się promiennie.








Jeszcze tego samego dnia, po nocy spędzonej na żarliwych modłach, dzielna Rzymianka zeszła w głąb ziemi, gdzie duchy kopalni zawodziły hymny ku czci Skarbnika, a towarzyszył jej jeno dzierżący pochodnię, uzbrojony w halabardę, garbaty karzeł Szybor. Trzech rycerzy z Analapii, Bohemii i Germanii odmówiło eskortowania Barbary w głąb kopalni, przedkładając swój strach przed Żnujem nad hańbę. Szybor pewnie prowadził Babarę po krętych korytarzach; wyczuwał niebezpieczeństwa węsząc jak pies i ostrzegał przed nimi. Posuwał się tak sprawnie w ciasnych tunelach o niskim stropie, że zdawał się być jednym z kobali zamieszkujących podziemne, bogate w kruszce krainy wiele eonów przed stworzeniem pierwszych ludzi.
- Jesteśmy już blisko; czuję odór Żnuja – ściszonym głosem oznajmił Szybor, po czym zwinnie jak żaba skoczył przed siebie.
Barbara ostrożnie zeszła po trzech czarnych, nierównych stopniach w dół do wielkiej, podziemnej sali i wtedy jej zielonym oczom ukazał się śpiący Żnuj. Potwór spał słodko, a jego brzuch był rozciągnięty do niemożliwości przez połknięty Księżyc świecący przez różową skórę gada. Barbara rzuciła kamyk w jego kierunku, a wtedy Żnuj uniósł powieki i zasyczał groźnie, wysuwając długi, rozwidlony na końcu język. Dziewica uniosła wysoko w górę krucyfiks i zawołała:
- W imię Pana Jezusa Chrystusa, Jego Matki Maryi i św. Michała – wodza zastępów anielskich, rozkazuję ci, abyś oddał Księżyc! - Żnuj w pierwszej chwili roześmiał się urągliwie.
Śmiał się i nie mógł przestać, aż począł się krztusić i miotać w konwulsji. Wreszcie Księżyc podszedł mu do gardła i wyleciał przez usta. Zrazu przypominał srebrną piłkę unoszącą się po kopalni w stronę światła. Gdy Księżyc wyleciał z kopalni, zaczął się unosić ku niebu, a im wyżej się unosił, tym stawał się większy. Wreszcie osiągnąwszy swoje poprzednie wymiary znów osiadł na swym dawnym miejscu na nieboskłonie, aby rozpraszać mroki nocy i swymi białymi promieniami płodzić srebro w łonie Ziemi. Szybor podbiegł i uderzył Żnuja halabardą w łysą, niewieścią głowę. Nie zdołał go jednak zabić, bo wąż nagle wślizgnął się do wąskiej jamy zapadając się niczym robak śmierci z Mogol w pustynnym piasku.
- Wróci wraz z końcem świata – powiedziała Barbara – ale ty dzielnie się spisałeś.
- I o panience można powiedzieć, że ma serce mężniejsze od niejednego woja z drużyny namiestnika – odrzekł Szybor.


*







Gdy wyszli na powierzchnię, witano ich niczym samego Teosta powracającego z Nawi. Barbara otrzymała od Analapów imię Basława i pod nim została opisana w kronikach Prandoty i Paprucha. Namiestnik Śląża okazał się słowny i z rąk Barbary przyjął chrzest wraz ze swą rodziną. Również liczni mieszkańcy Różowego Miasta (Rosyje Polis) dobrowolnie i bez żadnego przymusu zostali chrześcijanami. Jednak, którejś nocy, Barbara pouczona we śnie przez anioła, opuściła gościnny Śląż i powróciła do rodzinnej Nikomedii gdzie czekała na nią palma męczeństwa.

Demonizacja nauki







,,Jeden szlachcic w Normandii popadł w suspicję o czarodziejstwo dlatego, iż spojrzawszy na barometrum w pogodę, kazał grabić siano (...). Roku 1611 de Vatan oskarżony o czarodziejstwo, że kazał drukować uwagi swoje na księgę Euklidesa, co tak przeraziło Genesta, którego on tego dzieła uczynił dozorcą, iż nie tylko uciekł z Paryża, ale też wkrótce umarł. Galiena w Rzymie miano za czarownika, iż w dwóch dniach zatamował krew przez otworzenie żyły i upuszczenie krwi. Lami pisze w swojej Anatomii (r. 1615), iż Blondel, sławny lekarz paryski, publicznie w szkołach nauczał, iż używający do lekarstw chiny grzeszą śmiertelnie i mają tajemną zmowę z szatanem, gdyż ona służy wszystkim temperamentom, a po niejakim czasie choroba powraca, co jest charakterem uzdrowienia szatańskiego według wszystkich pisarzów (...)'' - ks. Jan Bohomolec ,,Diabeł w swojej postaci'' (przypis) cyt. za: Julian Tuwim ,,Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie''



Święci czarodzieje?







,,Czytamy w księdze De essentiis essentiarum, fałszywie przypisanej św. Tomaszowi, iż Abel zamknął w kamieniu księgę mocy niebieskich, która Hermes znalazł po potopie. Były czarodziejskie księgi, pod imieniem wydane Enocha, Raziela, Rafała, Abrahama, Salomona, św. Tomasza, Alberta Wielkiego, św. Hieronima, Owidiusza, Galiena'' - ks. Jan Bohomolec ,,Diabeł w swojej postaci'' (przypis) cyt. za: Julian Tuwim ,,Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie''



poniedziałek, 14 stycznia 2019

Toksyczna miłość Karola Wielkiego







,,Franciszek Petrarcha [Francesco Petrarca - przyp. T. K.] w liście jednym opisując podróż swoją do Francji i Niemiec, powiada, iż w Akwizgranie słyszał od jednego kapłana, że Karol Wielki, podbiwszy wiele krajów, tak rozkochał się w jednej podłej niewieście, iż nie tylko o rządach, ale nawet o osobie swojej zapomniał. Po śmierci tej niewiasty miłość nie umarła. Kochał trupa, rozmawiał z nim, pieścił się i zawsze trzymał w swoim pokoju, jakby żywa była. Arcybiskup Turpin, dowiedziawszy się o tej nieporządnej miłości, a domniemywając się, co było, wszedł do pokoju, w którym trup leżał, i oglądając go, znalazł pod językiem pierścień, który i wyjął. Za powrotem swoim Karol Wielki, niby ze snu ocucony, zdziwił się, że znalazł trupa zgniłego w pokoju; za tym kazał go zaraz pogrześć. Wszakże rozkochał się tak w arcybiskupie, noszącym pierścień, iż nie mogąc od niego odłączyć się, zawsze  za  nim chodził. Zrozumiawszy to, prałat wrzucił pierścień do jeziora. A Karol tak się zakochał w owym miejscu, że nigdy nie wyjechał z Akwizgranu, w którym zbudowawszy pałac i klasztor, zakończył dni swoje, i tam nie tylko sam chciał być pogrzebiony, ale też testamentem zalecił, aby było miejscem koronacji cesarzów rzymskich (....)'' - ks. Jan Bohomolec ,,Diabeł w swojej postaci'' (przypis) cyt. za: Julian Tuwim ,,Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie''




Hyppomanes







,,Hyppomanes, według zabobonnego mniemania, jest mięso czarne, okrągłe, wielkości figi suchej, z którym źrzebię na czele rodzi się. Przydają, iż klacz, skoro źrzebię porodzi, to mięso odrywa i połyka. Jeżeli zaś nie znajdzie, taki ma wstręt do źrzebięcia, iż znieść go nie może. To tedy mięso na proszek starte i dane ze krwią tego, który chce być kochanym, miano za najskuteczniejszy śrzodek do zjednania miłości. Lecz teraźniejsi fizycy, przekonani doświadczeniem, słusznie za bajkę to mają. Urosła zaś stąd, iż źrzebię leży w macicy uwinięte w błonkę, w której wszystkie sznury, razem złączywszy się przy końcu, czynią niby węzeł, wiszący na głowie źrzebięcia. Ten węzeł razem z błonką, skoro źrzebię  urodzi się, z klaczy wypada, i to dało okazję tej bajce. Z takowej też przyczyny urosło przysłowie o ludziach: w czepku się rodził. Płód albowiem ludzki zawiniony i zamkniony jest w dwóch błonkach. Te przed porodzeniem pospolicie otwierają się i rozdzierają się ciężarem płodu, głową wychodzącego. Przytrafia się zaś, iż miasto otworzenia się, część ich oderwana zostanie na głowie na kształt czepku. Pospólstwo bierze to na znak przyszłego jego szczęścia.  Przeto części te pilnie chowają, rozumiejąc, iż gdyby zginęły, ci, którzy z nimi się urodzili, nieszczęśliwszymi nad innych byliby. Inni, mniemając, iż te czepki nie mogą uszczęśliwić nieprzytomnych [= nieobecnych], w workach je albo w naczyniach z metalu jakiego zrobionych zawsze noszą przy sobie. Co wszystko jest głupim i niegodziwym zabobonem. [...]'' - ks. Jan Bohomolec ,,Diabeł w swojej postaci'' cyt. za: Julian Tuwim ,,Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie''



Staufus







,,Na tymże miejscu jest powieść o niejakim przednim czarowniku, Staufus nazwanym, który w powiecie berneńskim i miejscach przyległych mieszkając, jawnie się chwalił, iż gdyby jeno chciał, może się w oczach nieprzyjaciół swoich w mysz obrócić i tak ujść rąk ich; którym sposobem częstokroć uchodził z rąk głównych nieprzyjaciół swoich. Boska wszakże sprawiedliwość, chcąc koniec uczynić złości jego, sprawiła, że gdy nieprzyjaciele jego postrzegli, iż w izbie przy oknie nieostrożnie siedział, przez okno oszczepami i mieczami pokłuli go; i tak dla swoich zbrodni nędznie ze świata zszedł. [...]'' - ,,Młot na czarownice'' cyt. za: Julian Tuwim ,,Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie''


niedziela, 13 stycznia 2019

Okoliczności sabatu








,, [...] Węglarz jeden, postrzegłszy żonę swoją namaszczającą się pewną maścią, gdy się nią namaścił, wyleciał kominem i był przeniesiony do piwnicy hrabi  jednego. Tam znalazł żonę swoją, która, gdy z podziwienia przeżegnała się, wszystko zniknęło, a sam tylko węglarz, znaleziony w piwnicy, wszystko wyznał (...).
Na miejscu tej biesiady nic nie może rodzić się. Strozzi w księdze 4, rozdz. 4 Del Palagio degli incanti powiada, iż w Castelnovo, niedaleko Vincenza, na polu był cyrkuł około jednego kasztanu, w którym czarownice tańcować zwykły, tak wydeptany, iż nic na nim nie rodziło się. [....]
Maria d'Aspiconetto zeznała, iż diabeł ma postać kozła z ogonem i z twarzą ludzką pod ogonem. Przydają, iż całującym w pośladek szatan daje pewny pieniądz. Joanetta d'Abadie de Siboro, szesnastolatka, zeznała, że diabeł ma twarz ludzką na czele  i na tyle, jako Janus. Inne zeznały, iż szatan stawi przed czarownicami kozła białego, który sam przez się obraca się w ogień i popiół; ten popiół rozdaje diabeł czarownicom do czarowania i zabijania ludzi i bydląt. Czasem diabeł ukazuje się w postaci ptaka czarnego, czasem robaczka malutkiego, czasem siedzi na krześle w koronie z rogu czarnego, mający dwa rogi, na szyi jeden, drugi na czole, z światłem oświecającym łysą górę, włosy najeżone, twarz bladą i pomieszaną, oczy okrągłe, wielkie, nad miarę otwarte, zapalone, brzydkie, brodę koźlą, ciało częścią ludzkiej, częścią koźlej figury; ręce ludzkie, wyjąwszy, iż palce wszystkie równe, zaostrzone, jastrzębiate, z pazurami ostrymi, nogi zaś jak u gęsi, ogon ośli, głos straszny i niewdzięczny, minę poważną i pyszną, ułożenie głowy ułożenie głowy melancholicznej i nieukontentowanej (...). Joanna de Hortilaptis, czternastoletnia, zeznała, iż dorośli całują szatana pod ogon, ale dzieci sam szatan całuje, co i jej uczynił (...).
Chrzczą też ropuchy, w aksamity czerwone odziane albo czarne z dzwoneczkiem u szyi; ociec chrzestny głowę, matka nogi trzyma. Dzieci świeżo stawione prowadzą nad strumień lub bagno jakie, tam dają im białą trzepaczkę i każą paść ropuchy. Gdy lat kilka na tym urzędzie dobrze sprawią się, postępują wyżej i na koniec do tańca przypuszczonymi być mają nieszczęście (...). Gdy czarownica nie przyprowadza obiecane sąsiady swojej dziecię, musi stawić własne albo inne tyleż ważące, inaczej surowie karana bywa. Przy przyjęciu nowych czarowników śpiewają: 'Alegremonos, allegremos, que gente nueva tenemos!' To hiszpańskie; nasze co śpiewają, nie wiem. [...]
Szatan grozi wtrąceniem do morza czarnego, które w oczach czarowników  wystawuje, gdyby się Boga i świętych nie zaprzeli. Po zaprzeniu naznacza albo piętnuje ich albo pod powieką, albo na pośladku, albo w gębie, albo na łopatce prawej, albo na ustach, niewiast zaś na lędźwiach lub pod pachą, a dzieci jednym z rogów swoich albo żelazem rozpalonym w oku lewym. Figura tego piętna jest zająca albo szczenięcia czarnego, albo kota, albo nogi ropuchy. Wielu czarowników prosiło sędziów, aby to piętno zgładzić kazali, mieniąc, iż żadnej prawdy inaczej wyznać nie mogli. Każdemu szatan daje imię (...).
Niektórzy czarownicy wyznali, iż obrusy na stołach pozłacane, potrawy dobre i chleb, sól, wino dają. Ale starsi czarownicy zeznają, iż tam nie jedzą, tylko ropuchy i wisielców. Inni twierdzą, że potrawy zdają się być dobre, ale skoro do nich ściągnie kto ręką, zaraz nikną, wyjąwszy potrawy z dzieci, czy chrzczonych, czy niechrzczonych, które jeść daje się (...). Chłop jeden, przypadkiem zaniesiony na tę czartowską biesiadę, gdy mu dano naczynie z napojem, wylał napój, a sam uciekł z naczyniem, które i materii i koloru było nieznajomego. To naczynie oddane było Henrykowi Staremu, królowi angielskiemu (...).
Czarownicy de Logny śpiewali, tańcując: 'Har, har, diable, diable, saute ici, saute la, joue ici, joue la!' Inni śpiewali podnosząc miotły w górę, te słowa: 'Sabbat, Sabbat!' Tańcują albo w koszuli, albo nadzy, plecy z plecami i w koło. Joanna d'Abadie wyznała, iż pani Martia Balzarene tańcowała mając ropuchy w aksamicie czarnym, jedne z dzwonkami u nóg, drugie, bez dzwonków, na ramieniu prawym, inne trzy nie ubrane trzymała jako ptaka na ręku. Czasem te ropuchy, idąc w tańcu przed czarownicami, skarżą się na nie, iż źle były od nich karmione. Tańcującym przygrywa karzeł ślepy de Siboro na fujarze i bębnie. [...]
Dwóch diabłów rządzi tymi redutami: jeden wielki Murzyn, nazwiskiem Leonard, drugi podmarszałek, mały diabeł, nazwany Pan Jan Mullin. Piotr Daguere, mający lat siedemdziesiąt trzy, sądem na śmierć skazany w Ustarits, przekonany był dwoma świadkami, iż na tej biesiadzie marszałkował  z kijem pozłacanym, którym szykował i który po biesiadzie oddawał diabłu, wielkiemu marszałkowi (...). Diabli bez rąk wzniecają wielki ogień i do niego rzucają czarowników, dla pokazania, że się piekła nie masz czego lękać. Ale takowa biesiada stoi za piekło'' -
ks. Jan Bohomolec ,,Diabeł w swojej postaci'' (przypisy) cyt za: Julian Tuwim ,,Czary i czarty polskie oraz wypisy czarnoksięskie''