czwartek, 9 lipca 2015

Barannus cz. II

Barannus i ryś Pędzelec szli niestrudzenie przez Góry Biesie, aż któregoś poranka dalszą drogę zagrodziły im białe mgły tak gęste, że zdawałoby się, że można je kroić nożem. Wówczas Pędzelec zamruczał jak kot, a w jego mruczeniu dały się rozpoznać słowa: ,,Uzael Masaal Eol abkar''! Powiał halny wiatr i rozpędził białą mgłę, a wtedy to Barannus ujrzał wykute w skale szerokie schody, zaś na szczycie ciemnoszarej góry wznosił się potężny, biały zamek wzniesiony nie z cegły czy kamienia, lecz z niezliczonych kroci trupich kości – spojonych zaprawą ludzkich czaszek, żeber, piszczeli i goleni.



- Jesteśmy u celu – rzekł ryś. - Ów zamek to Ossoria – serce Barannusa rozpierała niewysłowiona radość. Oto cel jego wędrówek został osiągnięty.
Razem ze swym przyjacielem rysiem chłopiec nie czując zmęczenia począł biec po schodach, a było ich sto cztery; czyli tyle ile Rykar miał kolców na grzbiecie. Gdy zziajany i szczęśliwy Barannus, ociekając potem stanął przed wyrzeźbioną z czerwonego drewna, złoconą bramę z licznymi ozdobami, ryś Pędzelec znów zamruczał zaklęcie: ,,Eset patalikami''. Na te słowa, pokryta tajemniczymi runami, hieroglifami, bukwami i czertami brama otworzyła się, nie wydając najmniejszego dźwięku, a człowiek i zwierzę weszli do środka. Tam na tronie ze złota i kości słoniowej zasiadał jakiś przypominający Nikołaja – króla zaborowych, starzec w powłóczystej szacie z krasnej kitajki i w zielonych rękawiczkach. Na pierś opadała mu długa, biała broda, a w dłoni trzymał złote berło zakończone dłonią Fatimy. Starzec milczał i wlepiał płonące zielonym ogniem oczy w Barannusa.
- To jest nasz rektor; mistrz Polikarp Jędzon, co rozmawiał z Mar – Zanną. Oddaj mu cześć – szeptał ryś Pędzelec, a Barannus upadł na kolana.
Rektor Ossorii milcząc kiwnął palcem, aby gość zbliżył się i zasiadł za jego stołem. Barannus, głodny jak wilk, spełnił prośbę rektora. Wnętrze ciemnej komnaty oświetlały zatknięte w ścianach, magiczne pochodnie płonące zielonym ogniem, takim jak ten co pulsował wewnątrz kryształowej czaszki z Sonoru używanej przez Kościeja i Naraicarota I, zaś na stole ze srebra i kości słoniowej, w złotym lichtarzu płonęły obrzydliwe, cuchnące świece, które czarownice ulepiły z kału niemowląt. Wyniosły mistrz Jędzon podsunął pod nos Barannusa pierścień z chryzoprazem, turkusem, czy bawolim okiem, zaś ryś Pędzelec szepnął chłopcu: ,,Ucałuj pierścień''. Barannus ucałował klejnot, a rektor uśmiechnął się i wyszeptał zaklęcie: ,,Perperuda Peperuna Magna''. W owej chwili do 




komnaty weszło parę młodych niewolnic z rasy rusałek, czy może raczej sukubów, odzianych skąpo w same kwiaty i liście (na jednej z miniatur malarz ośmielił się przedstawić w tym stroju samą Perperunę Dodolę Gromorodną, oblubienicę Jarowita i jytnas, co ocaliła ludzkość przed wytraceniem). Bezwstydnie ubrane niewolnice z kwiatami we włosach, noszące wiele złotych ozdób, nakryły stół, stawiając na nim puchary najprzedniejszego wina i miodu, pajdy białego chleba, srebrne solniczki, oraz pieczyste z jagniąt, zajęcy, prosiąt, kuropatw i bażantów. Nakrywszy do stołu, kuszące sukuby uśmiechnęły się, pokazując ząbki podobne do perełek, po czym odprawione ruchem ręki przez rektora rozwiały się jak sen. Mistrz Polikarp i Barannus w milczeniu stuknęli się ozdobnymi kielichami i rozpoczęło się wystawne śniadanie, w czasie którego chłopiec karmił leżącego pod stołem rysia. Po posiłku rektor jednym słowem sprawił, że stół się sam uprzątnął, po czym nieco ochrypłym, a nieco skrzeczącym jak u Gomułki głosem, zapytał swego gościa.
- Powiadasz więc odważny synu bana Branibora, że jesteś gotów zostać czarownikiem? Być kimś takim jak Raganius z Korsi? Nasza szkoła, drogi chłopcze, pomoże ci w tym zamierzeniu, ale wiedz, że cena za to będzie wysoka. Tak wysoka, że gdybyś ją znał, nie przybyłbyś do nas. - ,,Tą ceną jest spokój i szczęście twej duszy, głupcze'' – dodał w myśli czarodziej. - Czy jesteś gotów zapłacić tą cenę, choćby była nie wiem jak wielka?



- Wiedz, panie, że poświęcę wszystko dla wróżdy na Kostuchu – odparł Barannus.
- Brawo, jesteś odważny, chłopcze – pochwalił mistrz Polikarp, po czym wykrzyknął zaklęcie – Padma nirarbuda! - wtenczas rozległ się potężny grzmot i Barannus razem z Pędzelcem znalazł się w jakimś lochu, gdzie panowały egipskie ciemności. - Inicjację czas zacząć! - oznajmił uroczyście czarodziej.
Barannus poczuł nagle, że jest nagi jak Novals, dopiero co stworzony przez Jarowita, zaś na szyi miał złoty łańcuszek z malachitowym skarabeuszem z Tassilii, któremu na grzbiecie wyryto czarodziejskie hieroglify. W ciemności brzęczały ciężkie łańcuchy wykute przez złe karły w kuźniach Čortieńska, wyły hieny z Ojcowa, albo Merkułowie z Tassilii, wtórowały im wilki i Neurowie, których potężne zęby kruszyły kości, jakiś Takin z Peristanu zapamiętale uderzał w bęben z ludzkiej skóry... Odgłosy te niejednemu zjeżyłyby włos na głowie, lecz Pędzelec czuwał. Ocierał się o nogi Barannusa i zachęcał do odwagi. Potem zabrzmiała upajająca pieśń syreny i słodkie pienie urodziwej, rudej zwodnicy; zgrabnej i bez skazy w urodzie, lecz jej język był zakończony żmijowym żądłem wsączającym jad do ciała kochanków. Mogłoby się zdawać, że to sama wodna pani, nimfa Lorelei z rzeki Rinin przybyła na zamek Ossoria, by zaśpiewać na cześć odważnego Barannusa. Wreszcie oczom bańskiego syna ukazały się opary zielonego i czerwonego dymu, a w nich ukazywały się brzęczące łańcuchami, przejrzyste duchy królów i królowych, czarnoksiężników, błaznów i rycerzy, bazyliszki, kuroliszki, mantykory, Čorty, jakieś pokryte mchem i pajęczyną kościotrupy, wielkie nietoperze, a nawet ogromny jak koń, szczupak o całkowicie czerwonych, świecących w mroku oczach. Barannus zacisnął zęby i nie okazał lęku, gdy przyszło najgorsze. Na marmurowym, wykutym w Apapie ołtarzu, zwanym Ara, stał rosły, smoliście czarny kozioł i płonącymi oczami wpatrywał się w Barannusa. Chłopiec z zasłyszanych w zimowe wieczory opowieści, wiedział, że postać czarnego kozła przybiera demon Čart, sługa Rykara, mający też wygląd nagiego męża o koźlej głowie. Przyszły król uczuł zimno w całym ciele i usłyszał w sercu głos Mokoszy: ,,Wezwij mnie, a ja cię ocalę przed zgubą wieczną''. Čart roześmiał się nagle i rzekł do Barannusa:
- Teraz, mój zuchu, wystarczy, że mnie pocałujesz. Twój pocałunek będzie oznaczał, że swoim panem i mistrzem uznajesz mnie, a nie Ageja i Enków – coś załomotało w głowie Baranusa. Nie tak go uczono, by wypierać się Dobra, a stanąć po stronie Zła. ,,Nie wolno być po stronie Zarazy'' – głosił poeta Sumak. W sercu Barannusa ozwał się znów głos Mokoszy: ,,Odwagi! Wymów me imię, a ja zniweczę zamysły Čarta''! Mistrz Polikarp chwycił kandydata na czarownika za ramię, palcami mocnymi jak żelazne paluchy Wija i syczał mu do ucha:
- Dalej! Albo ucałujesz zad kozła, albo cię rozszarpię! - Barannus pobladł i przełknął ślinę. Pomyślał: ,,Przebacz pani deszczu i wilgotnej ziemi, królowo świata, czysta Mokoszo. Dziś zdradzam Ageja i Enków, ale ciebie się nie wyrzeknę''.


Tymczasem kozioł wypiął zad, na którym znajdowała się jego twarz tylna, podobna do twarzy ludzkiej. Barannus pokonując obrzydzenie złożył na niej pocałunek i usłyszał chór oklasków. Jakaś panienka, naga jak dopiero co stworzona Aivalsa, podała Barannusowi złoty kruż wypełniony po brzegi zielonym winem o zapachu siarki, a gdy chłopiec wypił kielich do dna, miał wrażenie, że zaraz spłonie.
- Wtajemniczyłem cię – rzekł uroczyście czarny kozioł i gdzieś znikł, a głos rektora i niewidzialnych tłumów powtórzył: ,,Sława wtajemniczonemu''. Wówczas komnatę wypełniły potoki jasnego światła, a w lożach ujrzał Barannus siedzących uczniów i uczennice Ossorii. Poczuł wstyd z powodu swej nagości, zaś rektor w mig wręczył mu powłóczystą szatę z czarnej kitajki, zaś na ręce Barannus otrzymał runę smoka Rykara. Inicjacja zajęła cały dzień. Mistrz Polikarp na cześć nowego ucznia Ossorii wydał wystawną wieczerzę i od tej pory, Barannus stał się czarownikiem.
Nie był to dobry wybór. Do końca życia Čorty dręczyły go koszmarami, a za dnia dokuczał mu żal za porzucenie Ageja i przystanie do Rykara. Gdy nikt nie widział, Barannus płakał i serdecznie prosił Mokoszę – Skruszenie Złych Serc by jakimś cudem wyjednała mu łaskę u Ageja.

,,Gdzieś na rubieżach naszego sławnego Królestwa Oylandu, w Górach Sowich, albo Kawczych, w spiżowym zamku mieszka lennik smoka Rykara, chytry czarnoksiężnik Zytko (Sitko) składający żertwy, treby, a obiaty lutym Čortom Bafometowi i Demogorgonowi z Namby. Zytko, pełen fałszu i wielce kruty pan na zamku odlanym z miedzi (inna wersja: 'graf Zytko, pan na Miedzianym Zamku') ma na swe usługi Čorty przepasane łańcuchami a uzbrojone w widły, strzygi, wąpierze, Neurów, gryfy, bazyliszki, bubacze, sinych ludzi, czerwone baby, dzikie baby i trusie. Z ich pomocą ściąga wysokie daniny i zdobywa niewolników, a lubieżny jest i srogi. Graf Zytko w wykutych w skale lochach swego zamku niczym jaki smok gromadzi stosy złota, srebra, pereł i drogich kamieni i zazdrośnie ich strzeże, a z nikim się nie dzieli. Mocą swych Čortów, którym zapisał duszę, potrafi latać bez skrzydeł i przybierać najróżniejsze postaci; warzyć zjadłe trucizny, zmieniać złapanych ludzi w kamienie, drzewa i zwierzęta, odnajdywać zakryte skarby, czytać z gwiazd i planet, dowolnie zmieniać pogodę, wywoływać duchy, wytapiać szmaragdy z gnoju... Raz dla młodego, rozpustnego jak kozioł żupana Matysa z Aplanu, uszył latającą kołdrę napędzana czosnkiem. W każdą pełnię Księżyca urządza na swym zamku bezbożne sabaty, na które zaprasza czarowników i czarownice, podaje im czarny opłatek i pali czarne świece, a młode dziewice – rusałki z najszlachetniejszych toropieckich rodów zmusza by zabawiały gości jako tancerki. Oby Jarowit zwany Perunem swym gromem ognistym stopił pełen obrzydliwości Miedziany Zamek wraz z jego bezbożnym gospodarzem''.

- któregoś zimowego wieczoru w Lidovie, Barannus wraz z innymi dziećmi słyszał tę opowieść z ust matki rodziny, pracowitej pani Bożeny. W Ossorii poznał czarownika Zytkę z Gór Sowich osobiście. Po raz pierwszy spotkał go owe pamiętnej nocy, kiedy po pomyślnym przejściu wszystkich prób inicjacji według prastarego rytu Stefana Szkieleckiego zasiadł do uczty razem z Jego Magnificencją rektorem , mistrzami i mistrzyniami magii, oraz gronem uczniów i uczennic Ossorii. Barannus wielce się zdumiał, bo wyobrażał sobie Zytkę tak jak wszystkich czarowników, jako starca z długą, siwą brodą. Tymczasem czarnoksiężnik z Gór Sowich był nie mającym brody ni wąsów młodzieńcem wyglądającym jakby miał dwudziesty rok życia. ,,Może jest już stary, a tylko czarami przydał sobie pozorów młodości''? - pomyślał Barannus. Zytko, którego znał z legend, siedział obok wtajemniczonego, nalewał mu wina do kielicha i gawędzili sobie. W czasie uczty pito z ludzkich czaszek oprawionych w złoto i srebro, jedzono pieczyste z jeleni i saren, ale też z psów i kotów, szyjki raków w laskońskim sosie z karaluchów, ropusze udka, oraz inne specjały podawane na ucztach w szkołach magii takich jak Szolomancja w Dacji, czy Aguilar w Hiszpanii. Oprócz odzianego w szkarłat rektora, wszyscy ucztujący ubrani byli w czerń, sam Zytko nosił długie, czarne włosy zaplecione w warkocz. Ku uciesze biesiadników, półnagie rusałki, zwodnice zabijające językami i niewinnie a słodko wyglądające sukuby pląsały lub fikały koziołki, a stary kruk Kresikras szarpał szponiastą stopą struny kitary – instrumentu z Valkanicy. Na zaproszenie mistrza Polikarpa przybyły na ucztę Čorty i różne straszydła. Zytko siedział między Barannusem, a grupką tęgo popijających miód jędzników. Straszne to były istoty. Mieszkały w lasach i najczęściej brały na siebie postać starych, poskręcanych dziadów takich jak Czeremis służący Horpynie. Teraz jednak ukazały się w swej naturalnej postaci, jako podobne do goblinów stwory, łyse, szare, z czarnymi szponami, ostrymi kłami i uszami wielkimi niczym u gacków. Jędzniki to mężowie jędz, tak jak one pochłaniały surowe mięso w każdej postaci, a wśród ich ofiar było wielu ludzi, zwłaszcza zabłąkanych w lesie dzieci. Straszydła te lubiły również muchomory, trujące jagody i zioła, miały skośne oczy a rozszarpywać sarny czy ludzi na kawałki potrafiły również pod postacią dziadów o wielkich, kończystych zębach i żółtych szponach. Zytko był straszny w opowieściach chłopów i wędrownych dziadów, lecz gdy mówił, to jakby miód płynął z jego ust i niemal każdego potrafiłby wyprowadzić w pole. Stary oszust zawładnął sercem Barannusa. W czasie uczty czarnoksiężnik złożył hołd bańskiemu synowi i został jego sługą, co wykorzystywał by okradać Barannusa i nim manipulować. Wreszcie któregoś dnia, Zytko o czarnym sercu zginął w czasie pojedynku, rozszarpany przez rysia Pędzelca, wiernego przyjaciela przyszłego króla Puany. Wszystkim uczniom 




i uczennicom Ossorii służyły strzygi, biorące na siebie postać czarnych sów o oczach czerwonych jak u wąpierzy. Strzygi owe, lęgnące się w Górach Biesich, pożerały najchętniej jagnięta i króliki, ale również porywały ludzkie oseski i malutkie dzieci, zarówno leśnym ludziom, jak i chłopom z pobliskiej wsi, dostarczającym żywności na zamek czarodziei. Kiedy w blasku Srebroniowym, ryś Pędzelec zatopił kły w gardle Zytki, zewsząd zleciały się czarne, ossoriańskie strzygi i sowimi dziobami rozszarpały ciało czarnoksiężnika niby sępy, podśpiewując przy tym grobowo: ,,Tak my sowy, puchacze, kruki, nie miejmy litości! Szarpajmy ciało na sztuki, niech nagie świecą kości''!
Nie licząc omofagicznych uczt z rozrywanych żywcem sarenek, zajączków i koźląt, oddbywanych na cześć Čarta, śniadania, obiady i wieczerze w Biesogórskiej Akademii Magicznej emanowały grozą. Kucharki – czarownice i jędze podawały pieczyste z czarnych świń i kozłów; zwierząt składanych w ofierze Čortom, z psów i kotów, kur, koni, podobnych do owych rumaków co niosły na swych grzbietach mistrza i Małgorzatę, chomików, myszy, szczurów, królików i małp (wszystkie te zwierzęta musiały być wedle regulaminu smoliście czarne), oraz sowy, kanie, kormorany, dzierzby, czarne bociany, lelki kozodoje, kruki, wrony, sroki, gawrony, kawki i wieszczki z Alpenlandu pieczone na rożnie. Na talerze i półmiski trafiały również smażone węże w ostrym sosie z karaluchów, pasikoników i mrówek, smażone jaszczurki i salamandry plamiste w galarecie, skorpiony, koniki morskie, ropusze udka, dzięcioły czarne smażone i marynowane, czerninę z krwi rusałek, bądź niemowląt, tarantule z Wyraju, wije drewniaki, dżdżownice, zupę z wymiocin, jakieś nieznane mięsiwo podobne w smaku do pieczeni z małpy i Czarnobóg wie co jeszcze! Wszystkie te istoty przed śmiercią były ofiarowane smoku Rykarowi i innym Čortom, a ich trzewia i kości posłużyły do wróżb. Wszystkie te dania, nawet najwytworniejsze i wyglądające najbardziej smakowicie, miały ohydny zapach smoły, siarki i gnoju, zaś w ustach przypominały gumowaty kał. Z ozdobnych naczyń, sporządzanych z trupich czaszek oprawionych w złoto, srebro, elektron, platynę, cynę, miedź, brąz i mosiądz, młodzi adepci magii pili ocet i wino warzone z krwi (zwierzęcej, ale też ludzkiej), sołwę – pity przez orskich wołwchów napój z muchomorów, gorzałkę pełną pokuśników, czy też pachalicę – czyli sycerę doprawioną męskim nasieniem. Smacznego i na zdrowie!
Tego dnia Barannus siedział w stołówce nad obiadem razem z Zytką i młodą czarodziejką, Vendą z Oylandu. Venda była tą samą panienką, która w czasie inicjacji Barannusa podała mu w złotym krużu zielone wino o zapachu siarki. Pod stołem leżał ryś Pędzelec i czekał na ochłapy. Przy sąsiednim stole Jaruta i Lutona, koleżanki Vendy, rozprawiały o najmłodszym z uczniów Ossorii, sześcioletnim Borowku z Borkowa. Czarownica Mołka przemocą zdarła zeń ubranko i kazała by wyparł się Ageja i Mokoszy, a oddał cześć … błyszczącemu rondlowi z miedzi. Chłopczyk nad wyraz hardo jak na swój wiek odmówił. ,,Wierzę w Ageja i w Mokoszę, a do garnka mogę narobić''. Czarownica biła Borowka do krwi kijem z wystającymi gwoździami, lecz nic nie wskórała. W końcu na rozkaz rektora, chłopiec został postajemnie rzucony na żer brukołakom i pricolikom, lęgnącym się w lochach czarodziejskiego zamku. Barannus nie słuchał o tym. Interesowało go coś zgoła innego.
- Ogromnie mnie ciekawi z jakiego zwierzęcia pochodzi to pieczyste, tak podobne w smaku do małpy? - Zytko słysząc to pytanie zrobił się czerwony jak rak, coś chrząknął niczym dzik i zakaszlał, myśląc jakim kłamstwem zbyć podopiecznego.
- Myślę, że jest to pieczeń ze smoka – wykrztusił wreszcie czarodziej.
- Lepiej powiedz mu prawdę – mruknął ryś Pędzelec. - Skoro tu się kształci, to powinien ją znać, a nawet jak ją zataimy, to i tak, wcześniej czy później ją pozna – następnie ryś zwrócił się do chłopca. - Jutro udamy się do Tesalii – rzekł tajemniczo dziki kot i na tym rozmowa się skończyła.
Następnego dnia w czasie trzech godzin wolnych od zajęć, Barannus razem z Pędzelcem i Zytką, bez wiedzy rektora, lecz nie ponosząc za to żadnych konsekwencji, opuścił kościany zamek Ossoria i minęli jakąś polankę, lasek i rzeczkę, aż znaleźli się w jakiejś maleńkiej, zabitej deskami wsi.
- To sioło nazywa się Tesalia (Tessaliya) – objaśnił Pędzelec, a Zytko stał milcząc i wyłamując długie palce.
Tesalia była wsią niezwykle biedną, brudną, zacofaną, a jej mieszkańcy patrzyli na przybyszów ze smutkiem na twarzach i z przerażeniem w oczach.
- Wiedz, paniczu Barannusie – zabrał głos Zytko, że ową wieś założył za życia Teosta Cara Słońce, wielki czarnoksiężnik Połun, graf Imertyński – Dunajski; pierwszy uczeń i bliski współpracownik naszego rektora. Ci głupi chłopi są naszymi niewolnikami i żadna dusza nie może uciec z Tesalii, bo wieś otacza niewidzialna Obręcz Połuna, utkana z czarów. Dobrze im tak – stwierdził Zytko z przewrotną satysfakcją. - Tacy prości ludzie, niewtajemniczeni w święte arkana magii, jedyne co dają światu to swoje wydzieliny, a tak mogą się przysłużyć nam, wybrańcom i wybrankom Czarnego Boga – nie tak uczono Barannusa.
- Ciekawe przed czym mogliby uciekać? - pomyślał chłopiec, a jego uwagę przykuły liczne szubienice, znajdujące się prawie w każdej zagrodzie.
Na każdej z tych szubienic ktoś wisiał; mąż, niewiasta, bądź dziecię, a na niektórych z nich zawieszono po kilka ciał. Wieszaniem nie zajmowali się czarownicy, ale tak pogardzane istoty jak strzygi, kikimory, ażdachy, Čarty, sini ludzie, kostusie, Lemury, Minotaury, alpy, Vułtowie – ludzie o głowach sępów z Azji Środkowej, czy afrykańscy Merkułowie o głowach hien. Owi kaci zbierali ciała wisielców na taczki i zawozili w stronę Ossorii. Nawet gdy wieszano dwuletnie dzieci, chłopi z Tesalii patrzyli na to obojętnie, a niektórzy nawet służyli katom – jędznikom czy kotołakom za pachołków. Barannusowi włos się jeżył na głowie, bo zaczął rozumieć, skąd się brało jego ulubone pieczyste.
- Ci wisielcy służą nam za pokarm, Barannusie – rzekł Zytko. - Sam Zbreźnia Dzikofiejew chwalił ich delikatny smak.
Bański syn szybko pogodził się z ludożerstwem na zamku Ossoria, bo za sprawą Rykara jego sumienie zostało zagłuszone.
Któregoś dnia razem z Zytką i Pędzelcem, Barannus uczestniczył w lekcji bibliotecznej, prowadzonej przez czarownicę Bardavę. Mistrzyni magii ukazała oczom uczniów ścianę, od sufitu do podłogi zapełnioną regałami pełnymi pereł i najróżniejszych drogich kamieni – diamentów, rubinów, szafirów, szmaragdów, turkusów, ametystów, a nawet gwiezdników i alatyrów.
- To co widzicie to nie są zwykłe klejnoty – objaśniała czarownica Bardava z Bardna. - W tych klejnotach nasz rektor; mistrz Polikarp Jędzon i jego uczniowie, umieścili słowa i obrazy. Patrzcie – czarownica wzięła w szponiaste palce rubin i wymamrotała zaklęcie, a wtedy czerwony kamień począł wyświetlać coś co dziś nazwalibyśmy filmem.- To jest nasz podręcznik sztuki czarnoksięskiej 




zatytułowany ,,Jak zostać Opyrem''? W gwarze Orów z ziemi Pokut' ,,opyr'' oznacza oznacza czarownika, ale też wąpierza, bądź upiora. Opyrowie to czarnoksiężnicy najlepsi w swym kunszcie, cieszący się największymi łaskami Czarnoboga, któremu czarni wołwchowie składają na wzgórzach ofiary z ludzi zabijanych kamieniami. Ciemny lud lęka się opyrów jak Čortów i nigdy nie prosi ich o pomoc. Co najmniej raz w roku, opyr by zachować swą moc, musi ku czci Rykara – smoka piekieł wypić kubek krwi małego dziecka, bądź młodej dziewicy, co upodabnia go do wąpierza. Opyrem może być jeno mąż urodzony pod znakiem Skorpiona ze specjalnym, tajemnym znamieniem na ciele, oraz nie może jeść mięsa koźląt – Baranus nie pragnął zostać opyrem, bo nie miał krwawej natury. - Wracając do naszego podręcznika... Napisał go czarodziej Stefan Szkielecki na początku obecnego eonu. Słowa podyktował mu Čart i duch królowej – czarownicy Malkieš Lysarayaty. Czy są pytania? - jedynie mała czarownica Venda podniosła palec do góry.
- Słucham, moje małe wcielenie Bogi – rzekła łaskawie Bardava.
- Proszę pani, czy kiedyś książki były inne? - zaciekawiła się Venda.
- O tak – odparła mistrzyni magii. - Za czasów cara Teosta ludzie pisali księgi na papirusie, bądź pergaminie, ale potem stracili zdolność pisania i czytania. Nasze, wyświetlane książki są trwalsze i poręczniejsze od owych starożytnych, ale zakon Czarnoboski surowo zabrania nam dzielić się naszymi osiągnięciami z nieznającym magii prostackim motłochem. Prości ludzie mają być głupi, bo takimi łatwo się rządzi – rzekła Bardava po czym jęła pokazywać zawartość innych ksiąg zapisanych w klejnotach.
Oprócz Bardavy na zamku Ossoria wykładali Oksza z Aplanu, Śpiewokokus z Velehradu, Arius, Goidelia, Boganna, Borysław Murmarus, Żmijka z Leśniewa, Żmijica, Stupora, Moigniewa Starucha, Sobkula, Samava z Valkanicy, Gadzëna z Pomerlandu, Sonaja, Daruna, oraz inni mistrzowie i mistrzynie magii. Mistrz Gadzëna (Gadzina) zwany też Zniją, nauczał sztuki obroticzestwa, czyli przybierania postaci zwierząt. Ów wielki miłośnik mleka pitego wprost z krowich wymion, miał brązowe włosy i wielkie oczy płonące zielonym ogniem. Jak wszyscy nauczyciele i uczniowie Ossorii zakładał czarną, jedwabną szatę, oraz nosił srebrną zapinkę od płaszcza i pierścień w 




kształcie węży. W swym rodzinnym Aplanie, w nadmorskiej prowincji Pomerland, mistrz Gadzëna cieszył się złą sławą; przybierał bowiem postać zielonego węża zwanego zniją i swą magiczną mocą wchodził w dzieci, zniewalając ich umysł. Nieszczęsne dziatki, głos zmiennokształtnego zmuszał do chodzenia nad wodę, a było to silniejsze od nich. Wówczas to Gadzëna opuszczał ciało dziecka i pełznął do wody by się wykąpać. ,,My znije – mówił z dumą czarnoksiężnik – potrafimy opętać jak Čorty'' – zapewniał chełpliwie, a Barannnus pomyślał o nim: ,,Obrzydliwy dziad; wykorzystuje dzieci''.




,,Wije się śmierć koło płotu i szuka kłopotu'' – śpiewali w pieśni o królu Barannusie, kmiecie z późniejszej Analapii. Mar – Zanna przybierała różne postaci; mogła być białą gęsią, białym motylem, bądź żmiją. W Ossorii czarownica Vašti Vati z Bharacji, Putraszka i Boboczka z Orlandu były kapłankami Čorta Oma (Omus); bożka Bharatyjczyków, krzewiącego zabobony i fałszywą duchowość. Ku czci owego Oma, uczniowie i uczennice pod przewodnictwem urodnej Vašti Vati rozsiedli się w ogrodzie pogrążeni w transie wywołanym piciem sołwy i oglądając coraz to inne podsunięte przez Čorty wizje, sławili Oma urywanymi z rozkoszy głosami. Barannus poczynił już postępy we wszystkich naukach, chwalili go nawet nie lubiący go Gadzëna i Sigimundus Pielech z Velehradu. Syn bana Branibora nauczył się nawet widzieć niewidzialnych Enków i dostrzegać ich prawdziwą postać pod powłoką przybranych. Gdy razem z pozostałymi siedział po turecku w ogrodzie i wielbił Oma, ryś Pędzelec trącił go pyskiem w bok, radząc by otworzył oczy. Barannus dostrzegł pełznącą pod płotem żmiję, a swą czarnoksięską mocą, rozpoznał w niej Mar – Zannę; złą Enkę; bladą dziewicę w czerni i w wieńcu z chryzantemy, za pomocą lodowego ościenia zadającą śmierć wszystkim śmiertelnym stworzeniom. Żmija syczała cichutko, a Barannus rozpoznał w jej syku słowa: ,,Na Ciechomysła, Ratomira i Milenę Akalię padł cień skrzydeł białego motyla. Dziecięce serduszka przebił oścień zimny z niegodziwości wykuty, powiędli i umarli. Ich brat – Barannus Braniborović ku męce zmierza, Mąk – piekielny kat, już sposobi dlań narzędzia tortur. Ssss... Barannus nie zostanie królem; za pięć dni pozwę go na sąd Welesa''. Gdy inni medytowali, Barannus zlany zimnym potem zakradł się ku żmii i wypowiedział zaklęcie ,,Arbuda – Raurava'', chroniące przed jadem węży, po czym mocno złapał żmiję Mar – Zannę za gardło i począł dusić (tylko niech Czytelnik go nie naśladuje).
- Nie duśśś mnie... - syczała łzawo żmija.
- Puszczę cię wstrętna gadzino dopiero wówczas jak przedłużysz mi życie, a jak nie, to cię posiekam i rozdepczę.
- O czym mówicie, panoczku? - udała zdziwienie Mar – Zanna, a Barannus ściskając ją za ogon począł wywijać gadem i tłuc jego głową o twarde sztachety płotu.
Śmierć jęczała z bólu wniebogłosy jak czarownica palona w piecu przez Jasia, aż w końcu zapytała się:
- Jak długo chceszli żyć? - Barannus się namyślił przez chwilę i odparł:
- Wystarczy mi dziewięćdziesiąt siedem lat życia.
- Tyle będziesz żył. Przysięgam ci. Słowo Enki. A teraz dobry człowieku puść mnie, bo już mnie gnaty rozbolały! - Barannus zaśmiał się niedobrym śmiechem i puścił Mar – Zannę Śmierć, a ta zamieniła się w białego motyla i odleciała szybko jak myśl.
Tak oto Barannus przedłużył sobie życie. Nie zdołałby tego dokonać, gdyby nie było to zapisane w woli Ageja.
Venda z osady Malý Hradec w Oylandzie, córka grafa Żujimira i ukochana Baranusa liczyła sobie ledwo dziesiątą wiosnę życia, a kształciła się w Ossorii z woli ojca. Była pięknym dziewczęciem o rudych włosach wijących się jak węże i wielkich oczach niczym szmaragdy. Venda była cicha i nieśmiała, łagodna i posłuszna. Mistrzowie i mistrzynie magii chwalili jej postępy w nauce, a zwłaszcza w czytaniu z dłoni i z oczu. Jednak zgłębianie čortowskich kunsztów, tajników wróżb z gwiazd, lotu ptaków, koźlich kości, zwierzęcych wnętrzności, przechodzenia konia przez włócznie, lania wosku i ołowiu, oraz liczb i run z Nürtu, oraz staroludzkich zaklęć, z wolna pogrążało ją w sidłach Čarta. Venda łagodna i wrażliwa na każdą krzywdę, nienawidziła uczelnianych uroczystości, w czasie których ku czci Čortów składano setki krwawych ofiar ze zwierząt zabijanych ciosem kamiennego młota w głowę ku czci samego Rykara – pierwszego wcielenia Czarnoboga, zarzynanych, wieszanych, duszonych, topionych rozrywanych żywcem i popijanych winem na cześć Koffela Pijanicy, czy wreszcie obdzieranych żywcem ze skóry i palonych żywcem. Dziewczynka mdlała na widok lejącej się w obfitości krwi, ani nie pragnęła nigdy zostać wiedźmą. Gdyby mogła, opuściłaby Ossorię i wróciła do Oylandu, lecz zły rektor nikogo nie wypuszczał do rodziny. Poza tym skromna i wstydliwa panienka nie lubiła występować nago na różnych uroczystościach i sabatach. Čorty coraz silniej nękały jej czystą duszę, a to dręczącymi koszmarami, a to myślami o samobójstwie, różnymi strasznymi, bądź kuszącymi zwidami na jawie. Wieczorami i nad ranem 




sprośne inkuby targały Vendę za włosy, szczerzyły białe zęby i składały nieprzyzwoite propozycje, aż ryś Pędzelec obiecał, że będzie je przeganiać i dotrzymywał słowa. Wreszcie, któregoś dnia, ku wielkiej boleści Barannusa i Pędzelca, Venda postradała rozum. Barannus byłby gotów oddać życie, by dopomóc przyjaciółce i pytał się mistrzów i mistrzynie magii, jak może ulżyć jej mękom, lecz najuczciwszy z nich, siwowłosy Oksza o żelaznym zębie, nauczyciel astrologii i numerologii, jeno kręcił głową i mówił ze szczerym smutkiem:
- To czarna magia. Nasz karakter jest bezsilny.
Biedna, obłąkana Venda, obiekt drwin i szykan kolegów i koleżanek, a zwłaszcza Zmieja Zyszki ze Skruchowa, nabrała zwyczaju chodzenia po kościanym zamku z wdziękami przysłoniętymi jeno przepaskami z winorośli. Venda mająca celujące oceny z zielarstwa, pamiętała, że ziele ruty, stworzone z ciała rusałki o tym imieniu, ma moc zwyciężania bazyliszków, przeto obłąkana, biorąc winorośl za rutę, nieskromnie przystrojona jak sukub, szukała bazyliszków w całej Ossorii. Woźny; leśny dziad Wiosen chwytał dziewczynę i krępował sznurami i łańcuchami, lecz nieszczęsna Venda z ogromną, nie swoją siłą rozrywała więzy i dalej z krzykiem i odsłoniętym brzuchem polowała na bazyliszki. Wreszcie, któregoś dnia, w czasie lekcji wróżenia z tarota – magicznych kart danych przez Čorta Astarota królowej – czarownicy Malkiešy Lyarayacie, nieszczęsna Venda, której imię przetrwało w pieśniach i kronikach z przydomkiem Łowczyni Bazyliszków, z krzykiem wyskoczyła przez okno i zabiła się spadając ze skały. Jej kości połamały się, a młode, wdzięczne ciało było teraz krwawą miazgą. Jedyne co Barannus zdołał dla niej zrobić, to zaklęciem ,,Anat – Amat - Astoret – Potriempus''! oczyścić ją z krwi, szpiku i mózgu, zagoić rany i scalić kości. Barannus wielce bolał nad tym, że nie może jej przywrócić życia. Rektor nakazał zabezpieczyć ciało Vendy specjalnymi amuletami przed rozkładem i półnagie, okryte jeno winoroślą wystawić na katafalku w Krypcie Wacława Amosowa, gdzie na jej cześć płonęły białe świece – białe tak jak jej czysta i niewinna dusza, a ciało panny doprowadzonej do tragicznego końca przez Obłędka pokrywano kwiatami i pocałunkami, obmywały je łzy, a najżałośniej opłakiwał jej śmierć Barannus. Na prośbę mistrza Polikarpa, czarni wołwchowie duszy Vendy składali w ofierze białe gołąbki i synogarlice. Barannus razem z rysiem Pędzelcem każdą wolną chwilę spędzał w krypcie, płacząc i rozmyślając nad ciałem Vendy, modląc się za nią do Čortów i Enków i kładąc na jej piersiach świeże kwiaty, a jego przyjaciel ryś, mistrz Oksza, a nawet sam Polikarp Jędzon próbowali go pocieszyć. Pewnego wieczoru gdy Barannus został samowtór z Pędzelcem w krypcie, by opłakiwać Vendę, padł na nich obu zły czar, który przylutował ich do podłogi. Gdy się szarpali, próbując powstać, w Krypcie Wacława Amosowa rozległ się łopot jakby ogromnych skrzydeł i w blasku świec ukazał się pół – ludzki, pół – ptasi szkielet, latający mocą płaszcza barwy grafitu.
- Parszywy Kostuchu! - zaryczał Barannus. - Zbliż się, a wyssię z ciebie szpik! - kniaź larw pogroził młodzieńcowi kościstym, ptasim palcem, po czym zatopił krucze szpony w białym i wciąż pięknym mimo śmierci ciele Vendy. Uniósł ją w górę i zapowiedział, że ją pożre ze smakiem. Gdy Kostuch odleciał już daleko, prysł jego czar i Barannus z Pędzelcem mogli już oderwać się od posadzki.
- Przysięgam i biorę na świadków Duchy Światła i Ciemności, klnę się na Słońce, Ogień, Księżyc, Ziemię, Grom i Morze, że ja Barannus, syn Branibora, syna Malamira, dorwę kniazia Kostucha, pasterza larw i zadam mu straszną śmierć, by godnie pomścić wszystkich, których skrzywdził. 





Astoret Huwawa Magna Mater. Eia! - Barannus złożył straszną przysięgę, a jak na prawdziwego witezia przystało, zawsze dotrzymywał obietnic.


                                               C. D. N. 

Barannus cz. I

,,Dobywający się z podziemi hałas nadprzyrodzonych głosów. Pojawiają się duchy ciemności, a z nimi Czernobog. Wysławianie czarnego boga. Czarna msza. Sabat czarownic przerywa dobiegający z daleka odgłos bicia dzwonów w małej, wiejskiej cerkiewce. Duchy ciemności znikają. Brzask'' – M. Mussogorski



Era jedenasta, zwana Wiekiem Żelaznym była czasem upadku człowieka; czasem wojen, zarazy, głodu, ciemnoty, błędu, zabobonu, krwawych ofiar, tyranów, szaleńców, dzieciobójstwa, rozpusty, bezbożności i przeklętej magii wywiedzionej z ognistych czeluści Čortieńska, ku zgubie ciała i duszy ludzkiej. Wiek Żelazny był zarazem Wiekiem Ciemnym. Zaginęło pismo, za to na zamku Ossoria w Górach Biesich nauczano wyklętych sztuk magicznych. Niemal każdy dwór utrzymywał magów rzekomo czytających z tańca gwiazd i planet. Szalony i bezbożny Kościej, co czcił Rykara i inne Čorty, tak uwielbiał astrologię, że każdej z dwunastu ulic Presnau nadał nazwę jednego ze Znaków Zodiaku. W sztuce czytania z gwiazd rozmiłował się nieoświecony lud Oxiów – ludzi z głowami fok. Na Łysej Górze, na Plastrze Kovaty w Ojcowie, w Alpenlandzie i w Kalidonie czarownice gromadziły się na sabaty... Pleniło się Bractwo Czcicieli Rykara, lichitki, ludzie – strzygi, farelici, fantazmaci, obłędkowcy, rykarianie – pełne zła i fałszu sekty, głoszące nienawiść do Ageja i Enków, do arcykapłana z grodu Rum i całego stanu kapłańskiego. Ku czci Čortów składano ofiary z ludzi i zwierząt. Niczym pożoga szerzył się zabobon połączony z okrucieństwem i praktyki bałwochwalcze, aż w końcu by opanować plagę czarownic i czarowników, Enkowie zdecydowali się zesłać potop kończący erę jedenastą. Przedstawiona tu opowieść, zaczerpnięta z ,,Perłowego latopisu'' Kosy Oppmana i z ,,Codex vimrothensis'' głosi dzieje największego maga jedenastego eonu i wielkiego junaka panującego w Puanie po zaśnięciu Margusa, króla Barannusa Braniborovicia Czarnego, założyciela władającej Puaną aż do potopu dynastii Czarnych Carów, przez Sępian zwanej Kara – Sultani. Barannus, okryty sławą król, rycerz i czarownik całymi latami żył na placu boju między mocami Białoboga – Ageja i Czarnoboga – Rykara i choć zbłądził otwierając się na kunszt czarnoksięski, to zawsze więcej było w nim dobra niż zła i choć uczynił wiele złych rzeczy, swej magicznej sztuki używał tylko w dobrym celu, aż w końcu Agej – Światłość Prawdy swym płomieniem rozjaśnił mrok życia herosa. Oto opowieść o królu Barannusie.

*

W III wieku ery XI kiedy w Valkanicy panował król Margus, syn Lecha Vukaszyna, w Puanie żył stary i możny ród Braniczów, mający swe dobra w dolinie Bura – Ad, przez Słowian zwanej Branicą. Rodzicami Barannusa byli ban Branibor Malamirović i Malena z żupanów Jodłowskich. Pan na Branicy już w młodych latach wstąpił na junacki szlak i opiewano w pieśniach jego walki ze smokami, Čortami, ażdachami, wąpierzami i latawcami, jego wyprawy aż do Orlandu, Surji czy 



Tassilii, gdzie spotkał innego herosa – Vlada Czarnego z plemienia wojowniczych i srogich, polujących dniem i nocą wąpierzy o czarnej skórze, zwanych Al – Dżarak, będących postrachem wsi murzyńskich. Vlad Czarny był inny od swych pobratymców, przez Słowian zwanych Czarnymi Wąpierzami, przez Sępian – Kara Uberi, zaś przez Murzynów – Mzimu Uduru. Nie atakował ludzi, zaś krew wypijał z upolowanych zwierząt. Branibor syn Malamira i Vlad Czarny wędrowali przez Tassilię, tocząc boje ze smokami i gorgonami, rozbójnikami i złymi czarownikami, Merkułami – 



plemieniem ludzi z głowami hien, ogromnymi skorpionami i skolopendrami. Król Biały Tulipan, potomek Wielkiego Barnuma, odznaczył obu junaków złotymi kolczykami noszonymi w nosie i rzekł o banie Braniborze: ,,Moran z Puany, choć jest biały, ma serce czarne. Moja Ojczyzna zawsze powita bohaterskiego bwanę Branibora z całą serdecznością jak największego przyjaciela''. Po powrocie z Tassilii ban osiadł w swym majątku, gdzie przykładnie gospodarzył, a pomagały mu skrzaty zwane hospodarzikami. Jednał sobie ludzi swym męstwem i okazywaną w boju pogardą śmierci, uczciwością, łagodnością, sprawiedliwością i zawsze honorowym postępowaniem. Chłopi z Branicy miłowali Branibora jak ojca, a jego oblubienicę, cudną panią Malenę o sercu przepełnionym litością i współczuciem jak macierz rodzoną. Ban by wiernym lennikiem księcia Soldana wybranego przez więc, prawego dziedzica prastarej, puańskiej dynastii Zeriwanów, a luty potwór Bisurman zamierzał zadać klęskę rodowi Braniczów, okrytych honorem i chwałą obrońców Królestwa Puany. Zabicie bana Branibora nie było łatwe nawet dla Bisurmana, przeto potwór wielokrotnie udawał się po pomoc do czarownic; służebnic smoka Rykara i mistrzyń magii, żądając pomocnych w złym zamiarze inkantacji i nawęzów...
Nad Branicą zapadła noc. Srebrzysty Księżyc – lampa Wielkiego Chorsa – Srebronia rzucał łagodny blask na dworskie zabudowania, chłopskie chaty, lasy, łąki, rzeki i jeziora. Gdzieś w górze, w swych orbitach tańczyły gwiazdy i razem z planetami zanosiły przed ołtarz Ageja swą kosmiczną, wieczną pieśń – musica mundana. Trzy noce wcześniej, czerń nieba rozdarła świetlista smuga komety – gwiazdy strasznej carom i kniaziom, bojarom, kupcom, rzemieślnikom i chłopom; gwiazdy - zwiastunki wojny, moru, głodu, pożogi... Cała Puana drżała przed kometą, której uczony żerca Blizbor z Ponova nadał imię Wieszczycy Nieszczęść Wstrząsającej Tronami, lecz letnia noc była spokojna, rozjaśniona blaskiem gwiazd a blaskiem Srebroniowym, rozbrzmiewała głosami tańczących na pokrytych perlistą rosą polanach i w lasach Wił, rusałek i czarnych jak pkieł nocnic, wyciem wilków i Neurów, pohukiwaniem sów... Mały Barannus spał w łożu przykryty niedźwiedzią skórą. Liczył sobie już ósmą wiosnę życia. Jego ojciec Branibor wraz z matką Meleną, zbudzeni srebrzystym, Srebroniowym fluidem, wyszli na ganek by wdychać świeże powietrze, zaś zarośla i trawę pod ich stopami rozświetlały dziesiątki świetlików; polujących na ślimaki robaczków świętojańskich, które rzecz jasna nie były żadnymi robakami. Barannus, który zdobył później przydomek Uqamus, czyli Czarny, miał braci Ciechomysła i Ratomira, oraz siostrę Milenę Akalię. Przed snem dzieci wysłuchały baśni starej piastunki i teraz śniły o tym. Były to dobre, miłe sny. Dzieci bana Branibora i baniny Maleny żyły szczęśliwie, otoczone miłością i nie myślały, by ktoś mógł nienawidzić ich rodziców i pragnąć zagłady ich rodu. Tym kimś był potwór Bisurman, który swojemu słudze Kostuchowi, pasterzowi larw (pastir larvis) wydał rozkaz zniszczenia nienawistnej Branicy. Larwy to latające straszydła, takie jak kery, czy harpie, służące smoku Rykarowi, niezwykle okrutne i złośliwe, zabijane przez rycerzy z zakonu stuha. Podobni kerom, straszliwi niewolnicy kniazia Kostucha mieli postać niskich jak plemię Małoludów, ludzkich kościotrupów, latających mocą swych czarnych płaszczy. Larwy, uzbrojone w szpony smoków, oraz w wilcze kły, miały niekiedy ludzkie czaszki, często rogate, lecz najczęściej nosiły na karkach czaszki wron, lub kruków. Ich szponiaste stopy, zawsze były jak u ptaków. Niektóre larwy w bezksiężycowe noce rozsiewały wśród ludzi czerowne robactwo, zwane krasnoludkami, takie jak te co dręczyły Wilgę, jednak larwi kniaź Kostuch wlał ludzi atakować nocami i rozszarpywać, tak jak czyniły to strzygi i źli Neurowie. Owej letniej nocy, trzeciej od ukazania się komety, ban Branibor z Maleną ujrzeli nagle łunę pożaru trawiącego chłopskie chaty, zaś w świetle ognia i Księżyca uwijały się szkaradne larwy, zrzucające pochodnie na pokryte strzechą chaty, przeraźliwie wrzeszczące i śmiejące się jak hieny z jaskiń Ojcowa, oraz rozszarpujące szponami i dziobami przerażonych chłopów. Mężny ban Branibor zawrzał gniewem na tchórzliwy pomiot Kostucha, na zdradliwe i nie znające honoru larwy bijące swymi trupimi i ptasimi czaszkami przed Bisurmanem i Rykarem. Pan na Branicy, wojownik Ageja – Pana Panów pobiegł do dworu i chwycił za ciężki, dwuręczny miecz Izarm z najlepszej stali, którym w Surji zwyciężył bandę czterdziestu, najbardziej lutych rozbójników w całym imperium Sępian. Izarma wykutego przez surjańskiego kowala, mistrza Filona Iskanderosa – abu Eleazara nie mogła podnieść żadna ręka, prócz ręki samego Branibora, który jak na prawdziwego junaka przystało, powalony wstawał jeszcze silniejszy, bo czerpał moc z ziemi. Oprócz ciężkiego jak pień sosny miecza, który witeź unosił jedną ręką, jakby to było piórko, ban zaopatrzył się w refleksyjny łuk z Ułan – Raptor i w strzały, zaś żonie, dobrej skądinąd łuczniczce zabronił walczyć. Miała za to razem ze służbą strzec dzieci. Larwy widząc Branibora biegnącego na pomoc swym niewolnym, poczęły szydzić, choć ze strachu grzechotały kośćmi.



- Beee! - beczały jak barany. - Taki duży chłopiec a robi w gacie. Wstyd, wstyd! Chłopczyku zafajdany, ostaw w spokoju łuk i miecz, bo się skaleczysz! - Branibor słysząc to z gniewu stał się purpurowy jak skóra czerwonej baby, ale nic nie odrzekł, jeno napiął sporządzony na stepach Azji łuk i jak nie zacznie strzelać! Za każdym razem zabijał jedną larwę, a te konały w powietrzu z wrzaskiem. Gdy spadały na ziemię łamały sobie wszystkie gnaty. Wieśniacy gasili swe chaty, a myśleli: ,,Sokół nasz Branibor, prawdziwy łycar''! Larwy uciekały przed herosem, piszcząc jak nietoperze, lecz wtedy rozległ się łopot jakby wielkich skrzydeł i przerażający czarny cień padł na srebrny Księżyc. W blasku pożogi stanął przed banem Braniborem pasterz larw z mandatu smoka Rykara, kniaź Kostuch. Potwór ten różnił się od swych poddanych. Był wzrostu rosłego męża, przypominał ludzkiego kościotrupa o ludzkiej czaszce bez rogów, kłach strzygi, szponach smoka z Łysogóry i ptasich stopach. Okrywał go jedwabny, czarny płaszcz umożliwiający lot, zaś w dłoniach zakrytych czarnymi rękawicami o rozciętych mankietach, Kostuch o złotym zębie (Costica, Costaki) trzymał kosę. Jej ostrze zwarło się z ostrzem Izarma, aż poleciały iskry.
- Bisurman jest wielki pan – chrypiącym głosem rzekł Kostuch – uznaj dziejową konieczność jego rządów, a on wybaczy ci twój poprzedni upór. Bisurman da ci władzę i zniszczy twych wrogów...
- Czy tak gadać po ludzku nauczyłeś się pożerając dziadów proszalnych? - zakpił Branibor, a Kostuch – Kostaki zazgrzytał zębami, aż poleciały iskry.
- Twoja śmierć będzie powolna, synu Malamira. Tak powolna i straszna, że będziesz mnie błagał o szybki zgon, lecz ja ciebie nie wysłucham, nie licz na mą litość... - w tym momencie czarny płaszcz Kostucha liznęły złociste płomienie.
Choć kniaź Costica przerażał kmieci jak sam smok Rykar, jeden z nich imieniem Głowan podpalił potwora pochodnią. Niestety; kmiecia zaraz potem rozszarpała strzyga Lebiedica z Orlandu, która grubymi wargami barwy sinej, zebrała płomień z lotnej szaty Kostucha. Bój człowieka i larwy był bardzo zawzięty, niczym późniejsze starcie króla Semika z wezyrem Pamukalą – abu – Hassanem. Jednym ciosem kosy, kniaź ,,szary o skrzydłach nietoperza'' wedle słów jednej z opowieści, odciął ramię Branibora dzierżące miecz Izarm, a zaraz potem pozbawił bohaterskiego bana drugiego ramienia. Kostuch wydał przeraźliwy wizg, po czym zatopił smocze szpony w piersi junaka i poleciał z nim wysoko, ponad łuny pożarów. Chwilę później chłopi ujrzeli jak z nocnego nieba spadła odgryziona głowa ich pana przy akompaniamencie okropnego śmiechu Kostucha. Tymczasem ośmielone śmiercią Branibora larwy poczęły zrzucać pochodnie na jego dwór. Banina Malena dowodziła obroną dworca i sama za każdym razem celnie kładła trupem latające straszydła, a jednocześnie lękała się o dzieci. Sprzymierzone z larwami strzygi wdarły się do dworca, lecz mały Barannus, marzący o przygodach na junackim szlaku nie okazał lęku. Zdołał nawet zatopić swój pierwszy sztylet w ciele najgroźniejszej strzygi o żółtych zębach, wyciągającej szponiastą i upierzoną łapę po jego siostrę Milenę Akalię. Jego brat Ciechomysł swą odwagę przypłacił życiem. Czteroletni Ratomir i pięcioletnia Milena Akalia kryły się pod łóżkiem i płakały. Malena wciąż dowodziła strzelaniem do larw podpalaczy, gdy przybiegł do niej sługa Hyżan krzycząc:



- Pani! Strzygi wdarły się do pokoju dzieci! - w owej chwili, kryty słomą dach dworca pokryły płomienie.
Malena odłożyła łuk, a z jej podobnych szafirom oczu pociekły łzy. Pani na Branicy rozpoczęła wypowiadać słowa, których nie zrozumiano. ,,Popadła w obłęd, biedaczka'' – myślał pewien łucznik.
- Na potęgę Cara Słońca, Cara Ognia i Cara Księżyca! Na biel Zenitu i czerń Nadiru! W imię Trzech Zórz Dziewiczych! Przybądź biały ptaku, biały wilku, zabrzmij Hejnale! - nie każdy wiedział, że było to zaklęcie, tym bardziej, że pani na Branicy stroniła od magii.
Barannus ze sztyletem w dłoni zasłaniał sobą Ratomira i siostrę, zaś strzygi szczerzyły kły i śliniły się. Wtem rozległ się łopot jakby skrzydeł wielkiego orła, takiego jak Jarog Car – Ptak i drewniana ściana poszła w drzazgi. Do pokoju dziatek wleciał wielki jak koń, biały orzeł, inny niż Jarog, Tinez czy Magaj, bo mający głowę wilka, również białego. Hejnał, bo tak nazywała się owa istota, wijąca swe gniazdo w koronie Wielkiego Dębu, warczał wilk, po czym zagryzł strzygi. Chwycił Barannusa w orle szpony, zaś Ratomira i Milenę Akalię złapał w pysk i posadził na swym grzbiecie. Hejnał znał ludzką mowę. Przedstawił się dzieciom i uspokoił je, po czym opuścił palący się dworzec.
- Lecę na północ w obce strony! - rzekł ptak Hejnał do trójki przerażonych dzieci, a larwy atakowały podniebnych uciekinierów. Niestety potwornym sługom kniazia Kostucha udało się pochwycić i rozszarpać Ratomira i Milenę Akalię. Hejnał zdołał uratować jedynie Barannusa, którego Kostuch kazał na razie oszczędzić, bo ,,chroni go krew Branibora i Maleny, lecz to dziecię i tak nie ujdzie w swoim czasie mojego gniewu''. Barannus widząc tyle śmierci kochanych osób najpierw długo płakał, a potem już tylko siedział otępiały, a biały ptak Hejnał niósł go daleko, daleko na północ...
Drewniany dworzec w Branicy płonął. Larwy pochwyciły zapłakaną Malenę z Jodłowskich i poranioną szponami rzuciły do ptasich stóp Kostucha. Oczom baniny ukazało się bezgłowe ciało męża, które larwy piekły na rożnie i kazały jej skosztować owej pieczeni. Gdy skończyły się naigrawać z jej cierpienia, rozszarpały ją i pożarły. Tak zginęła najpiękniejsza niewiasta w Puanie.
Hejnał z Barannusem na grzbiecie zakończył swój lot w Królestwie Oylandu w małej wioseczce Lidovie.

*

Nastał świt i lidovscy kmiecie wstali do ciężkiej pracy. Ten poranek był inny niż pozostałe. W porze Dennicy, w zagrodzie oracza Bożydara Berana, męża pracowitej Bożeny i ojca dziesięciorga dzieci wylądował ogromny, biały ptak o wilczej głowie. Jego karku kurczowo trzymał się zaniedbany i przestraszony chłopiec. Rodzina gospodarza Berana, noszącego ów przydomek z racji noszenia zimą baraniej czapy, znała opowieści o świętym ptaku Hejnale, namalowanym pędzlem Dziewanny Šumina Mati umaczanym w chmurze, wijącym swe gniazdo w koronie Wielkiego Dębu. Hejnał szczególnie czczony przez lud Wielkiej Puszty, później zaś przez Madunów, Hunów i Madziarów, sługa Pochwista, rzadko przedstawiany w ognistej koronie, przez niektórych był porównywany z Tinezem, Tinezem Dwugłowym, Ridanem i Jarogiem, przez innych zaś z Rokiem z Malgalesio i Garudą z Bharacji. Znał ludzką mowę, jak też wszystkie języki zwierząt i innych stworzeń, zaś ku chwale Ageja zanosił co dzień świętą pieśń, podobną ni to głosowi trąby, ni to śpiewom syren. Gospodarz Beran wraz z żoną i gromadą dzieci padł na kolana przed ptakiem Hejnałem, skłonił głowę w głębokim ukłonie i zapytał z pokorą:
- Z czym raczyłeś przybyć do nas, błogosławiony Hejnale, heroldzie pana Pochwista i pani Meluzyny? Pozdrawiamy ciebie ptaku wielki i biały, zanoszący hymny przed ołtarz Wielkiego Ageja – przywitał gościa pracowity Bożydar Jaroslavovic, zwany Beranem.
Inni kmiecie z Lidova nie oddali hołdu Hejnałowi z tej prostej przyczyny, że go nie ujrzeli, bo nie byli w stanie ujrzeć.
- Przyleciałem do was z daleka, aż z Puany, gdzie wyrwałem to dziecię z wielkiego niebezpieczeństwa – słysząc to rodzina Beranów dostrzegła wreszcie zziębniętego, przemoczonego i wygłodzonego Barannusa. - Temu dziecięciu Agej przeznaczył koronę, a z jego lędźwi ma wyjść nowy ród królów – carów. Do czasu aż ów zamysł się spełni i dziecię przez ogień i ciernie żelazne dojdzie do tronu, wy będziecie jego rodziną – gospodarz Bożydar skłonił głowę i milczał na znak zgody, a mimo to uczuł niepokój. Nie wyraził go jednak, bowiem czuł lęk przed wielkimi, wilczymi kłami ptaka Hejnała. Jedynie jego najstarszy syn Przasnybor Askyld zdobył się na odwagę i zapytał ptaka wielkiego a białego.
- Królu pieśni, wielki Hejnale, orle o wilczej głowie! - zaczął grzecznie. - Nie jest wam tajnym, że nasza rodzina jest liczna i biedna, wy zaś, heroldzie Pogwizda, dajecie nam jeszcze jedno dziecię na wychowanie. Może to być ponad nasze siły. Czy nie lepiej aby tym pacholęciem zajął się gospodarz Gojnik? Jest dużo bogatszy od nas i nie ma tylu dzieci.
- Wydolicie – rzekł spokojnie Hejnał – bo kogo Agej obarcza, temu też pomaga nieść.
- Mimo wszystko, panie – nieśmiało upierał się Przasnybor Askyld, a przerażony ojciec gromił go wzrokiem – dlaczego nie obdarzyłeś tym otrokiem kogoś bogatszego?
- Dlatego, że wy, ubodzy, kochacie dziatki i chcecie by było ich dużo, jako, że widzicie w nich dar Mokoszy – Darzącej Dziećmi. Tymczasem wielu bogaczy kocha tylko siebie i nie chce mieć dzieci, bo widzi w nich intruzów. Wy jesteście dobrzy.
- A to pan Gojnik jest zły, bo zamożny? - zaciekawił się Przasnybor Askyld.
- Tego nie powiem, bo nie po to przysłał mnie tu Agej. - Przyjmujecie to dziecię, czy nie? - spytał Hejnał.
- A jak ma na imię? - chciała wiedzieć Halina Jarosławówna.
- Barannus – odpowiedział Hejnał.
Od tego dnia, syn Branibora i Maleny, daleko w Oylandzie znalazł nową rodzinę. Choć otaczały go miłość i życzliwość nie było mu łatwo. Syn jednego z najmożniejszych banów Puany, żyjący dotąd wśród zabaw i wszelkich wygód, teraz został rzucony w wir codziennej i całodziennej, ciężkiej pracy – wypasu bydła i owiec, noszenia wody i chrustu, pomagania gospodarzowi w pracy na roli. Barannus zaznał ubóstwa, głodu i chłodu, które cierpiała większa część chłopstwa ery jedenastej i późniejszych epok. Przyzwyczajony do pieczeni i słodyczy, teraz jadł na co dzień suchy, ciemny i ościsty chleb, surową marchew i rzepę, na przednówku razem z przybranym rodzeństwem dostawał zupę z lebiody, a nieraz z głodu łapał i pożerał muchy. Na dworze bana Branibora szynką i kiełbasą karmiono myśliwskie psy, zaś w chacie gospodarza Berana, owe wędliny były najdroższym z przysmaków, niedostępnym nawet w święta, podobnie jak marcepany. Barannus był inny niż jego przybrane rodzeństwo. Jego harda, dumna dusza buntowała się przeciwko biedzie i upokorzeniu, przeciw panom w czasie łowów tratującym chłopskie zasiewy, batom karbowych i okrucieństwu dziedzica, żupana Żelisława, karzącego na gardle za korzystanie z zasobów jego lasu i jeziora. Barannus był hardy i dumny jak jego ojciec; ban i witeź, przeto częściej od innych dostawał chłostę i był zakuwany w dyby. Tak jak ojciec zamęczony przez Kostucha, był odważny i silny, oraz wolał bójki od pracy. Dobrze znosił znój, ból, głód, zimno i upał. Rodzone dzieci gospodarza Berana nie były tak wytrzymałe, więc umierały w młodym wieku. Gdy karbowy Oldrzych zatłukł na śmierć Rozalkę, jedną z przybranych sióstr Barannusa, przyczynił się do skazania na utopienie jej starszego brata Tugemira, Przasnybora – Askylda pozbawił dłoni i wypędził ze wsi, a samego Barannusa zakuł w dyby, późniejszy król Puany poprzysiągł zemstę żupanowi i jego karbowemu. Barannus zakuty w dyby spędzał noc na deszczu, a wtedy ujrzał pląsające czerwone baby. Przypominały rusałki o smoliście czarnych włosach, lecz ich gładka, podobna do aksamitu skóra była czerwona. Czerowne baby ubierały się w kuse, białe sukienki. Jedna z nich stanęła nad pacholęciem i szeptała rozgoryczonemu prosto w uszy słowa pełne fałszu i nienawiści. Czerwona baba odsłoniła czerwoną pierś i kazała chłopcu: ,,Napij się mojego mleka, a uczynię cię czerwonym herosem, niszczycielem kajdan. Napoję cię nienawiścią i kłamstwem, w imię karminu, różu i tęczy siej mord i zniszczenie, kłam i grab zagrabione, na brzuch i podbrzusze – wyzbądź się sumienia; niech ci jedynym bogiem i zasadą będzie władza. Tak staniesz się wielki, a Dzieje zapamiętają twe imię''. Barannus szczerze nienawidził żupana Żelisława, lecz pamiętał, iż w domu uczono go, że czerwone baby są złe, a wszystkie ich obietnice co do jednej – kłamliwe. ,,Nie ma wolności dla wrogów wolności – kusiła chłopca służebnica Rykara i podsuwała mu pierś. - Mocą Gwiazdy i Tęczy ziści się Raj na Ziemi, a będzie to bezbożne Królestwo Czarnoboga! Stań po naszej stronie''! - Barannus odmówił, a gdy czerwona baba wciąż truła mu o czci należnej bożkowi Diamatu, bański syn, jakby zapominając o szacunku należnym niewiastom, z całej siły zatopił białe zęby w piersi czerwonej baby.
- Auuu! Boli! - krzyknęła czerwona baba. Ty mały, wstrętny, szlachecki wrogu klasowy! Zobaczysz; Jancykryst cię pokaże! - skomląc to odeszła do lasu, a uwięziony Barannus śmiał się, że pokazał czerwonej babie gdzie raki zimują.
Taki właśnie był Barannus. Nie nadawał się na parobka, czy niewolnika, za to marzył o wielkich czynach na junackim szlaku. Kmiecie z Lidova i z innych siół całego ówczesnego świata, lubili opowiadać i słuchać zapierających dech w piersiach opowieści. Tak jak inne dzieci i dorośli, mały Barannus z wypiekami na policzkach słuchał słów bajarzy. Czego oni nie opowiadali! Prawili o żyjącym w erze dziewiątej człowieku żyjącym wewnątrz dębu, który pewnego dnia wyruszył w świat szukać żony, o mieszkającym gdzieś w Oylandzie czarnoksiężniku Zytce, o złotym smoku Swarożyca, o zbudowanym z trupich kości zamku Ossoria w Górach Biesów i Čadów (Górach Biesich) w Aplanie gdzie mieściła się szkoła magii, o Tęczowej Ordzie i Tęczowej Sotni, i o innych jakże ciekawych sprawach. Pewien wędrowny dziad, imieniem Kuśtyk, pokazując na rozgwieżdżone niebo, mówił: ,,Ta złota gwiazda jest gwiazdą pana dziedzica; ta srebrna – jest to gwiazda żercy, wreszcie ta miedziana – to gwiazda karczmarza. Dawniej każdy człowiek miał swoją własną gwiazdę na niebie, lecz teraz daremno tam szukać gwiazd chłopów. Dla kmieci, nawet na niebie nie ma nic'' – mowę tą dziad przypłacił pobiciem przez pachołków żupana Żelisława.
Któregoś dnia, do Lidova przybył inny dziad proszalny, którego ludzie nazywali Łamagą. Odziany w szare łachmany, wszędzie nosił ze sobą złotą lirę i za opłatą głosił śpiewem dzieje Enków i junaków. Pewnego wieczoru Łamaga usiadł pod lipą gromadząc wokół siebie dzieci i dorosłych i rozpoczął smutną opowieść ,,z południa, z królestwa zwanego Puana''. Pieśń głosiła sławę bohaterskich czynów bana Branibora z Puany i opowiadała o jego zgonie. Ban zginął straszną śmiercią, gdy na jego posiadłość, Branicę, napadła chmara larw dowodzonych przez potwornego kniazia Kostucha. Branobor dowodził obroną majątku z wielkim męstwem, lecz pasterz larw, przebrzydły Kostuch uzbrojony w kosę pozbawił go rąk i głowy. Larwy spaliły dworzec. Straszna śmierć spotkała oblubienicę Branibora, baninę Malenę i jej dzieci. Ocalał jedynie ostatni syn z rodu Braniczów – mały Barannus, którego ptak Hejnał zabrał z Puany gdzieś na północ. Dziad skończył pieśń i udał się na spoczynek w szopie, zaś Barannus słuchając go, miał łzy w oczach, bo zrozumiał, że pieśń była o nim.
Owego wieczoru poprzysiągł Słońcu, Ogniu i Księżycowi, że dopadnie Kostucha, wasala Bisurmana i pomści na nim śmierć rodziców i rodzeństwa. Barannus źle się poczuł w zabitej deskami wiosce. Pragnął tak jak ojciec wędrować po świecie i dokonywać bohaterskich czynów, pragnął zemsty na żupanie Żelisławie i Kostuchu. Nocami nachodziły go dziwne sny, zwodzące go by udał się na północny wschód, w Biesogóry – Góry Biesów i Čadów, by na zamku Ossoria zgłębiać przez Čorty dane ludziom ku zatracie, przeklęte sztuki czarnoksięskie. Owe sny i marzenia nachodziły go noc w noc, a były one dziełem samego czarownika Zytki, chcącego zwabić nowego adepta. ,,Jak opanujesz błogosławioną sztukę magii – we śnie mówił chłopcu głos jednego z Čortów wywrzesz zemstę, odzyskasz należy ci majątek, wyciągniesz z nędzy tych co cię pokochali i uleczysz świat z niesprawiedliwości. Agej przeznaczył cię na króla, a magia jest drogą królów''. W końcu Barannus z pomocą swych przyjaciół; Radomira i Przemka podłożył ogień pod drewniany dworzec żupana Żelisława, wcześniej zaś spakował tobołek i pożegnawszy się z przybraną rodziną ruszył w stronę tajemniczych Gór Biesich, a magia Zytki z Oylandu prowadziła go.

*

Góry Biesie, zwane Biesogórami, Górami Biesów i Čadów, a obecnie Bieszczadami, leżały w Aplanie przylegając do Montanii, Oylandu i Orlandu. Góry te, nazywane również Montanią Wschodnią (na urzędowych mapach) powstały w erze dziewiątej ze skamieniałych ciał służących Rykarowi, olbrzymich, czarnych potworów – Biesów i Čadów pokonanych przez toropieckie hufce królowej rusałek Anej II i wodza ojcowskich wodników – Wereszczaki. Góry Biesie to kraina dzika i uboga, a jej lud był waleczny i miłujący wolność. W krainie tej mieszkał sam Król Węży, żyły w niej również liczne orły, niedźwiedzie, żubry, wilki, Neurowie, rysie, żbiki, wielkie węże – trusie, górskie smoki, a także rusałki; driady, najady i oready, wąpierze, czarownice, Lynxowie, małe, niepozorne konie potrafiące wyczuwać gniazda żmij i Čortów, żmijowie, leśni ludzie i inne istoty. Młody Barannus już wówczas nazywany Czarnym, prowadzony zaklęciem Zytki z Oylandu szedł niestrudzenie na północ, z dnia na dzień coraz bardziej przybliżając się do górskich granic Aplanu. Chłopiec mający zostać najpotężniejszym z czarnoksiężników ery jedenastej, zmęczył się wielce po całym dniu marszu przez górski las i ułożył się na odpoczynek u stóp sosny. Liczył już sobie dziesiątą wiosnę życia, a jak przystało na rycerskiego syna bez lęku szedł przez dzikie góry i puszcze, a zwierzęta nie czyniły mu krzywdy. Nie miał przy sobie cennych kruszców, pereł czy kamieni, był obdarty więc srodzy biesogórscy rozbójnicy, zwani opryszkami, uznali, że nie warto go napadać. Gdy Barannus przemierzał pustkowia, widziały go świecące w mroku ślepia kotołaków, złych Neurów, wąpierzy, nocnic, trusi, ale właściciele tych oczu z dala trzymali się od pacholęcia wędrującego z tobołkiem na plecach. Raz nawet pewien gryf co na niedostępnej skale zbudował sobie gniazdo ze złota i drogich kamieni, przeniósł Barannusa na swym grzbiecie nad przepaścią. Zdarzało się, że sierota widział idące przez matecznik olbrzymy, lecz te stroniły od ludzi i widząc Barannusa oddalały się pospiesznie. Jednak tym razem z sosny, pod którą spał nieustraszony syn bana Branibora, wyszedł groźny stwór, gotów go zaciągnąć wewnątrz drzewa i tam pożreć. W jednej z opowieści ze zbioru ,,Codex vimrothensis'' stworem tym był leśny Čort – czarny i kosmaty, mający rogi, ogon i kopyta, a uzbrojony w widły, co jest o tyle mało prawdopodobne, że Čorty nie niepokoiły tych co sami szli w ich ręce.
Inna, starsza wersja przedstawiona w ,,Perłowym latopisie'' Kosy Oppmana, mówi tu o strzydze, w którą miał zostać zaklęty przez ginącą w płomieniach żupaninę Pelagię, Przemko z Lidova, co razem z Barannusem i Radomirem palił dwór Żelisława. Sam Oppman kwestionuje przekaz ludzi o pochodzeniu owej strzygi, choć nie wyklucza, że mogła być niegdyś jakimś niegodziwcem. Strzygi to straszne istoty. Smok Rykar wyhodował je w erze czwartej z pochwyconych chochlików. Miały dwie dusze, ludzkie kształty, spiczaste uszy, pióra w miękkich, kasztanowatych włosach, wielkie, białe kły, szpony na palcach dłoni i stóp, oraz sowie pióra u ramion. Potrafiły latać i obracać głową na wszystkie strony. Strzyga świecąc żółtymi, sowimi oczami wyszła z pnia sosny i bezszelestnie skradała się do śpiącego Barannusa ze sztyletem w dłoni. Wtem – chłopca wyrwało ze snu donośne miauknięcie. Gdy otworzył oczy, ujrzał w blasku Srebroniowym przerażającą strzygę o oczach płonących żółtym płomieniem, szczerzącą kończyste zęby i wydającą ni to charczące, ni to skomlące odgłosy. Strzygoń nastroszył sowie pióra u ludzkich ramion, począł na przemian wyć jak wilk i skrzeczeć jak żaba, a dłoń zaciskał na sztylecie sporządzonym z kła tygrysa szablozębnego. Kto inny, tak dziecko, jak i dorosły na ów widok dałby czym prędzej drapaka gdzie oczy poniosą, ale dziesięcioletni Barannus jeno ukrył się pod drzewem i obserwował walkę strzygi z rysiem.
- Wara ci od tego dziecka! - przemówił ludzkim głosem okazały ryś, zaś strzyga zadzwoniła białymi kłami i rzuciła się na leśnego kota, by zatopić sztylet w jego sercu.
Ryś okazał się szybszy. Miauknął rozdzierająco, po czym z wystawionymi pazurami skoczył strzydze na plecy i przygniótł do ziemi. Przerażony strzygoń wydał z siebie nieludzki wizg wołając pobratymców, lecz drapieżnik szybko odgryzł dłoń trzymającą sztylet, po czym zatopił kły w gardle straszydła. Tak owej nocy zginął strzygoń, któremu dziad Łamaga nadał w swej pieśni imię Przemysław Markusławic. Barannus trzymał w dłoni mały miecz Serpentynę, jeszcze przed opuszczeniem Lidova wykuty dlań przez kowala Sławoja Zdenkovica i opuszczając wieś przysięgał sobie dokonać nim licznych czynów, z których jego zamordowany przez Kostucha ojciec mógłby być dumny. Teraz jednak gdy widział bój rysia ze strzygą ze sosny, coś przylutowało go do ziemi. Hardy i dumny syn witezia był jeszcze za mały by zabijać lute potwory. Ryś o okrwawionej mordzie podszedł do Barannusa i rzekł doń łagodnie ludzkim głosem.
- Nie bój się mnie Barannusie, synu Branibora. Nie jestem Denebem, jak myślałeś, ale zwykłym rysiem. Noszę pędzelki na uszach, więc nazywam się Pędzelec.
- Skąd znasz, panie rysiu, moje imię? - spytał zdumiony Barannus.

- Mistrz Polikarp Jędzon, rektor Biesogórskiej Akademii Magicznej, z siedzibą na zamku Ossoria – Kostnica przysłał mnie bym cię ochraniał i ci służył – po tych słowach Pędzelec począł rozrywać ciało zagryzionej przez siebie strzygi, a biedny Barannus z głodu pokonując obrzydzenie przyłączył się do omofagii i nawet stwierdził, że krew i mięso tak wstrętnej istoty jak strzyga nie są ostatecznie takie złe kiedy jest się głodny jak wilk. Po kolacji chłopiec wtulił się w rysia jak w poduszkę i razem zasnęli. Rano bański syn i ryś Pędzelec ruszyli w dalszą drogę ku zamku Ossoria. Od tego czasu ryś Pędzelec stał się najwierniejszym sługą i przyjacielem Barannusa, również po jego wstąpieniu na tron Puany.



C. D. N. 

Oniricon cz. 132

Śniło mi się, że:



- rozmawiałem z Pavlasem ov Vidłarem o darmowym leczeniu i powiedziałem, że żałuję, że świat nie jest taki prosty jak to głosi Janusz Korwin Mikke,



- Józef Piłsudski przeżywał przygody w fantastycznym świecie i choć kusiły go boginie i nimfy, nie zdradził żony,



- w Centrum Handlowym ,,Sklepy Cynamonowe'' w Drohobyczu można kupić siedmiomilowe buty i szklane pantofelki,



- hobbity z Flores, które przybyły do Brytanii, przypominały wyprostowane szympansy z białymi brodami, noszące fraki, cylindry, a czasem też sandały,



- Asatra - szwedzka wojowniczka ze Świata Dziesięciu Kontynentów nigdy nie nosiła butów,
- zostałem rodzimowiercą, lecz wciąż modliłem się przed obrazem Jezusa Miłosiernego, UWAGA: To tylko sen, na jawie jestem katolikiem,



- Gunter Grass w ciągu ośmiu dni poznał mentalność Polaków z tygodnika ,,Wprost'' i odradzał japońskiemu cesarzowi Akihito ze Świata Dziesięciu Kontynentów picie wódki, bo wówczas jego doradca - kot Maru byłby pijany,



- pewien chrześcijański samuraj w czasie rejsu po morzu zobaczył wynurzającego się potwora podobnego do starej kobiety, w swoich wędrówkach napotkał również kappy,




- jakiś ksiądz mówił, że ,,Smerfy'' propagują satanizm,
- na ulicy przewróciła mnie Monikana ov Ambeise, a o. Markus ov Cosiar i Michalus ov Pilativić pomogli mi wstać,



- Chochoł z ,,Wesela'' Stanisława Wyspiańskiego miał żonę, również zrobioną ze słomy,
- znałem brzydkiego chłopaka o spiczastych paznokciach, który martwił się, że nie może znaleźć żony, chłopak ten zmuszał mnie do zakładania ciasnych, ciemnoszarych spodni marki ,,Wormacja'', potem zamienił się w smoka i został rozszarpany na jakiejś zabawie,



- Robert Tekieli zaliczył perski tytuł ,,szachinszach'' do twardego New Age,
- pytałem Maję Lidię Kossakowską o sny i mówiła mi, żebym jej nie przerywał,



- dzięki podbojowi Czech przez Bolesława Chrobrego stało się możliwe utworzenie Czechosłowacji,



- pomyślałem, że Polacy są ,,homo triplex'' rozdartymi między tradycjami żydowską, antyczną i słowiańską; doszedłem też do wniosku, że nawet gdyby ,,Vlesova Kniga'' była autentyczna, nie dowodziłoby to fałszywości ,,Biblii'',



- św. Jan Paweł II bardzo cenił mity o Artemidzie z powodu jej sprawności fizycznej i dziewictwa. 

środa, 8 lipca 2015

Dlaczego Okrągły Stół?




,, - Żaden z ludów zachodniej Europy nie otaczał taką czcią poetów, jak Celtowie. Nazywali ich bardami, wierzyli, że wraz z talentem poetyckim otrzymali od bogów czarodziejską siłę, którą mogą spożytkować dla dobra swego ludu. Bardowie w pieśniach swoich przekazywali tradycje historyczne, zagrzewali współbraci do walki z najeźdźcami. Dlatego wrogowie starali się ich wytępić. Ale poeci kryli się w górach i śpiewali pieśni o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu.
- Czy ten król Artur był postacią rzeczywistą?
- Podobno panował w latach 516 - 537. Zginął w Kornwalii z ręki swego krewniaka, który go zdradził i przyłączył się do najeźdźców. Ale w opowieściach ludowych Artur nie umiera. Uchodzi na wyspę Avalon, zamieszkaną przez boginki i tam oczekuje sposobnej chwili, aby powrócić i odbudować sławne państwo Celtów. Ten król Artur z legendy jest znacznie sympatyczniejszy niż jego pierwowzór. To wzór szlachetnego rycerza, oburza się na akty przemocy, wynagradza krzywdy i wielbi piękne damy.
- A dlaczego jego rycerze zasiadali przy okrągłym stole?
- To pozostałość starej, celtyckiej tradycji. Celtowie zawsze siadali kołem na naradach. Uważali koło za symbol doskonałości, symbol pojednania rozumu z uczuciem, symbol czystości zamiarów, przyjaźni i miłości. [...] podobno król Artur sporządził okrągły stół z dębu, zasadzonego przez boga Gwydiona. Wedle innej wersji stół został w czarodziejski sposób stworzony przez Merlina.
- Kto to był Merlin?
- Poeta - czarodziej, mistrz wiedzy tajemnej, dla którego ani przeszłość, ani przyszłość nie miały tajemnic. Z wyjątkiem jego własnego przeznaczenia. Tak długo uczył boginki praktyk czarnoksięskich, póki jedna z nich, Viviana, nie zamknęła go pod ogromnym głazem w źródle albo też w niewidzialnym jeziorze. Opowieści o królu Arturze i jego rycerzach śpiewano w całej zachodniej Europie, zwłaszcza w Szkocji, Walii, Anglii, Bretanii, Francji. Stały się one wspólną własnością całego rycerstwa. Czerpali z nich później najwięksi pisarze - Szekspir, Byron, a także kompozytorzy oper, jak Ryszard Wagner.
- A gdzie jest ta wyspa Avalon?
- Pośrodku oceanu. Strzeże jej straszliwy smok. Władczynią wyspy jest bogini Morgana. Celtowie wierzyli, że gości ona u siebie najdzielniejszych poległych rycerzy, którzy odnajdują tu wieczny żywot i wieczną młodość.
- Bajki! - stwierdził pogardliwie Tom.
- Pewnie, że bajki. Ale bez nich życie byłoby ubogie. A zresztą w tych dawnych baśniach i legendach przetrwały pradawne wierzenia i filozofie bitnych ludów
... [...]'' - Danuta Bieńkowska ,,Daniel w paszczy lwa'', Warszawa 1978.

wtorek, 7 lipca 2015

,,Barbarella''

O francusko – włoskim filmie science fiction ,,Barbarella'' w reżyserii Rogera Vadima z 1968 r., w którym główną rolę zagrała amerykańska aktorka Jane Fonda, dowiedziałem się po raz pierwszy w klasie drugiej czy trzeciej gimnazjum z podręcznika do języka polskiego. Film ten obejrzałem w lipcu 2015 r.



Akcja rozgrywa się w odległej przyszłości w statku kosmicznym Barbarelli, oraz na szesnastej planety układu Tau Ceti. W owym czasie na Ziemi od lat panuje pokój (broń przechowuje się w Muzeum Konfliktów), zaś na jej czele stoi prezydent, będący rotacyjnym premierem Układu Słonecznego. Ziemianie posiadają bardzo rozwiniętą technikę, a nawet zmodyfikowali stosunki seksualne do zażycia pigułki – afrodyzjaku i zetknięcia się dłońmi. Tymczasem na Tau Ceti, gdzie też mieszkali ludzie, poziom cywilizacji był znacznie niższy. Stolicą Tau Ceti było miasto Sogo zbudowane na jeziorze wypełnionym energią karmiącą się złem. W Sogo władał Wielki Tyran, którym była kobieta, pogrążona w okrucieństwie i rozpuście. Ci co nie uznawali jej władzy byli więzieni w labiryncie gdzie żywili się storczykami (możliwe nawiązanie do Lotofagów z ,,Odysei'' Homera). Prawą ręką Wielkiego Tyrana był szalony, ziemski naukowiec Durand – Durand, który wynalazł broń pozytronową i planował atak na Ziemię. Z misją odnalezienia go Prezydent Ziemi wysłał na Tau Ceti piękną kosmiczną agentkę Barbarellę – blondynkę o niebieskich oczach, obiekt pożądania męskich bohaterów filmu.



W swojej odysei Barbarella napotyka takie istoty jak: pomarańczową płaszczkę ciągnącą sanie po lodzie, granatowe króliki, mięsożerne lalki, które próbowały ją zjeść, papużki faliste – ludożerców, Czarną Straż (puste w środku istoty ze skóry), oraz anioła, czyli ornitoantropa Pygara – półnagiego, oślepionego i mieszkającego w gnieździe jak ptak (jest to rodzaj euhemeryzacji aniołów).




W filmie spodobała mi się duża dawka humoru, jednak zastrzeżenia budzi obecność dużej dawki niepotrzebnej erotyki (notabene rok 1968, w którym odbyła się premiera ,,Barbarelli'' był rokiem niesławnej rewolucji seksualnej, której tragiczne żniwo do dzisiaj zbieramy). Misja Barbarelli w mglistym zarysie przypomina nieco późniejsze, opisane przez polskiego autora Jarosława Grzędowicza perypetie Vuka Drakkainena na planecie Midgard, przypuszczam nawet, że Durand – Durand mógł być odległym pierowzorem Van Dykena. Jednak ,,Pan Lodowego Ogrodu'' niezależnie od tych podobieństw i tak pozostaje dziełem wybitnym, znacznie lepszym od Barbarelli i wielu innych dzieł polskich i zagranicznych