czwartek, 9 lipca 2015

Barannus cz. I

,,Dobywający się z podziemi hałas nadprzyrodzonych głosów. Pojawiają się duchy ciemności, a z nimi Czernobog. Wysławianie czarnego boga. Czarna msza. Sabat czarownic przerywa dobiegający z daleka odgłos bicia dzwonów w małej, wiejskiej cerkiewce. Duchy ciemności znikają. Brzask'' – M. Mussogorski



Era jedenasta, zwana Wiekiem Żelaznym była czasem upadku człowieka; czasem wojen, zarazy, głodu, ciemnoty, błędu, zabobonu, krwawych ofiar, tyranów, szaleńców, dzieciobójstwa, rozpusty, bezbożności i przeklętej magii wywiedzionej z ognistych czeluści Čortieńska, ku zgubie ciała i duszy ludzkiej. Wiek Żelazny był zarazem Wiekiem Ciemnym. Zaginęło pismo, za to na zamku Ossoria w Górach Biesich nauczano wyklętych sztuk magicznych. Niemal każdy dwór utrzymywał magów rzekomo czytających z tańca gwiazd i planet. Szalony i bezbożny Kościej, co czcił Rykara i inne Čorty, tak uwielbiał astrologię, że każdej z dwunastu ulic Presnau nadał nazwę jednego ze Znaków Zodiaku. W sztuce czytania z gwiazd rozmiłował się nieoświecony lud Oxiów – ludzi z głowami fok. Na Łysej Górze, na Plastrze Kovaty w Ojcowie, w Alpenlandzie i w Kalidonie czarownice gromadziły się na sabaty... Pleniło się Bractwo Czcicieli Rykara, lichitki, ludzie – strzygi, farelici, fantazmaci, obłędkowcy, rykarianie – pełne zła i fałszu sekty, głoszące nienawiść do Ageja i Enków, do arcykapłana z grodu Rum i całego stanu kapłańskiego. Ku czci Čortów składano ofiary z ludzi i zwierząt. Niczym pożoga szerzył się zabobon połączony z okrucieństwem i praktyki bałwochwalcze, aż w końcu by opanować plagę czarownic i czarowników, Enkowie zdecydowali się zesłać potop kończący erę jedenastą. Przedstawiona tu opowieść, zaczerpnięta z ,,Perłowego latopisu'' Kosy Oppmana i z ,,Codex vimrothensis'' głosi dzieje największego maga jedenastego eonu i wielkiego junaka panującego w Puanie po zaśnięciu Margusa, króla Barannusa Braniborovicia Czarnego, założyciela władającej Puaną aż do potopu dynastii Czarnych Carów, przez Sępian zwanej Kara – Sultani. Barannus, okryty sławą król, rycerz i czarownik całymi latami żył na placu boju między mocami Białoboga – Ageja i Czarnoboga – Rykara i choć zbłądził otwierając się na kunszt czarnoksięski, to zawsze więcej było w nim dobra niż zła i choć uczynił wiele złych rzeczy, swej magicznej sztuki używał tylko w dobrym celu, aż w końcu Agej – Światłość Prawdy swym płomieniem rozjaśnił mrok życia herosa. Oto opowieść o królu Barannusie.

*

W III wieku ery XI kiedy w Valkanicy panował król Margus, syn Lecha Vukaszyna, w Puanie żył stary i możny ród Braniczów, mający swe dobra w dolinie Bura – Ad, przez Słowian zwanej Branicą. Rodzicami Barannusa byli ban Branibor Malamirović i Malena z żupanów Jodłowskich. Pan na Branicy już w młodych latach wstąpił na junacki szlak i opiewano w pieśniach jego walki ze smokami, Čortami, ażdachami, wąpierzami i latawcami, jego wyprawy aż do Orlandu, Surji czy 



Tassilii, gdzie spotkał innego herosa – Vlada Czarnego z plemienia wojowniczych i srogich, polujących dniem i nocą wąpierzy o czarnej skórze, zwanych Al – Dżarak, będących postrachem wsi murzyńskich. Vlad Czarny był inny od swych pobratymców, przez Słowian zwanych Czarnymi Wąpierzami, przez Sępian – Kara Uberi, zaś przez Murzynów – Mzimu Uduru. Nie atakował ludzi, zaś krew wypijał z upolowanych zwierząt. Branibor syn Malamira i Vlad Czarny wędrowali przez Tassilię, tocząc boje ze smokami i gorgonami, rozbójnikami i złymi czarownikami, Merkułami – 



plemieniem ludzi z głowami hien, ogromnymi skorpionami i skolopendrami. Król Biały Tulipan, potomek Wielkiego Barnuma, odznaczył obu junaków złotymi kolczykami noszonymi w nosie i rzekł o banie Braniborze: ,,Moran z Puany, choć jest biały, ma serce czarne. Moja Ojczyzna zawsze powita bohaterskiego bwanę Branibora z całą serdecznością jak największego przyjaciela''. Po powrocie z Tassilii ban osiadł w swym majątku, gdzie przykładnie gospodarzył, a pomagały mu skrzaty zwane hospodarzikami. Jednał sobie ludzi swym męstwem i okazywaną w boju pogardą śmierci, uczciwością, łagodnością, sprawiedliwością i zawsze honorowym postępowaniem. Chłopi z Branicy miłowali Branibora jak ojca, a jego oblubienicę, cudną panią Malenę o sercu przepełnionym litością i współczuciem jak macierz rodzoną. Ban by wiernym lennikiem księcia Soldana wybranego przez więc, prawego dziedzica prastarej, puańskiej dynastii Zeriwanów, a luty potwór Bisurman zamierzał zadać klęskę rodowi Braniczów, okrytych honorem i chwałą obrońców Królestwa Puany. Zabicie bana Branibora nie było łatwe nawet dla Bisurmana, przeto potwór wielokrotnie udawał się po pomoc do czarownic; służebnic smoka Rykara i mistrzyń magii, żądając pomocnych w złym zamiarze inkantacji i nawęzów...
Nad Branicą zapadła noc. Srebrzysty Księżyc – lampa Wielkiego Chorsa – Srebronia rzucał łagodny blask na dworskie zabudowania, chłopskie chaty, lasy, łąki, rzeki i jeziora. Gdzieś w górze, w swych orbitach tańczyły gwiazdy i razem z planetami zanosiły przed ołtarz Ageja swą kosmiczną, wieczną pieśń – musica mundana. Trzy noce wcześniej, czerń nieba rozdarła świetlista smuga komety – gwiazdy strasznej carom i kniaziom, bojarom, kupcom, rzemieślnikom i chłopom; gwiazdy - zwiastunki wojny, moru, głodu, pożogi... Cała Puana drżała przed kometą, której uczony żerca Blizbor z Ponova nadał imię Wieszczycy Nieszczęść Wstrząsającej Tronami, lecz letnia noc była spokojna, rozjaśniona blaskiem gwiazd a blaskiem Srebroniowym, rozbrzmiewała głosami tańczących na pokrytych perlistą rosą polanach i w lasach Wił, rusałek i czarnych jak pkieł nocnic, wyciem wilków i Neurów, pohukiwaniem sów... Mały Barannus spał w łożu przykryty niedźwiedzią skórą. Liczył sobie już ósmą wiosnę życia. Jego ojciec Branibor wraz z matką Meleną, zbudzeni srebrzystym, Srebroniowym fluidem, wyszli na ganek by wdychać świeże powietrze, zaś zarośla i trawę pod ich stopami rozświetlały dziesiątki świetlików; polujących na ślimaki robaczków świętojańskich, które rzecz jasna nie były żadnymi robakami. Barannus, który zdobył później przydomek Uqamus, czyli Czarny, miał braci Ciechomysła i Ratomira, oraz siostrę Milenę Akalię. Przed snem dzieci wysłuchały baśni starej piastunki i teraz śniły o tym. Były to dobre, miłe sny. Dzieci bana Branibora i baniny Maleny żyły szczęśliwie, otoczone miłością i nie myślały, by ktoś mógł nienawidzić ich rodziców i pragnąć zagłady ich rodu. Tym kimś był potwór Bisurman, który swojemu słudze Kostuchowi, pasterzowi larw (pastir larvis) wydał rozkaz zniszczenia nienawistnej Branicy. Larwy to latające straszydła, takie jak kery, czy harpie, służące smoku Rykarowi, niezwykle okrutne i złośliwe, zabijane przez rycerzy z zakonu stuha. Podobni kerom, straszliwi niewolnicy kniazia Kostucha mieli postać niskich jak plemię Małoludów, ludzkich kościotrupów, latających mocą swych czarnych płaszczy. Larwy, uzbrojone w szpony smoków, oraz w wilcze kły, miały niekiedy ludzkie czaszki, często rogate, lecz najczęściej nosiły na karkach czaszki wron, lub kruków. Ich szponiaste stopy, zawsze były jak u ptaków. Niektóre larwy w bezksiężycowe noce rozsiewały wśród ludzi czerowne robactwo, zwane krasnoludkami, takie jak te co dręczyły Wilgę, jednak larwi kniaź Kostuch wlał ludzi atakować nocami i rozszarpywać, tak jak czyniły to strzygi i źli Neurowie. Owej letniej nocy, trzeciej od ukazania się komety, ban Branibor z Maleną ujrzeli nagle łunę pożaru trawiącego chłopskie chaty, zaś w świetle ognia i Księżyca uwijały się szkaradne larwy, zrzucające pochodnie na pokryte strzechą chaty, przeraźliwie wrzeszczące i śmiejące się jak hieny z jaskiń Ojcowa, oraz rozszarpujące szponami i dziobami przerażonych chłopów. Mężny ban Branibor zawrzał gniewem na tchórzliwy pomiot Kostucha, na zdradliwe i nie znające honoru larwy bijące swymi trupimi i ptasimi czaszkami przed Bisurmanem i Rykarem. Pan na Branicy, wojownik Ageja – Pana Panów pobiegł do dworu i chwycił za ciężki, dwuręczny miecz Izarm z najlepszej stali, którym w Surji zwyciężył bandę czterdziestu, najbardziej lutych rozbójników w całym imperium Sępian. Izarma wykutego przez surjańskiego kowala, mistrza Filona Iskanderosa – abu Eleazara nie mogła podnieść żadna ręka, prócz ręki samego Branibora, który jak na prawdziwego junaka przystało, powalony wstawał jeszcze silniejszy, bo czerpał moc z ziemi. Oprócz ciężkiego jak pień sosny miecza, który witeź unosił jedną ręką, jakby to było piórko, ban zaopatrzył się w refleksyjny łuk z Ułan – Raptor i w strzały, zaś żonie, dobrej skądinąd łuczniczce zabronił walczyć. Miała za to razem ze służbą strzec dzieci. Larwy widząc Branibora biegnącego na pomoc swym niewolnym, poczęły szydzić, choć ze strachu grzechotały kośćmi.



- Beee! - beczały jak barany. - Taki duży chłopiec a robi w gacie. Wstyd, wstyd! Chłopczyku zafajdany, ostaw w spokoju łuk i miecz, bo się skaleczysz! - Branibor słysząc to z gniewu stał się purpurowy jak skóra czerwonej baby, ale nic nie odrzekł, jeno napiął sporządzony na stepach Azji łuk i jak nie zacznie strzelać! Za każdym razem zabijał jedną larwę, a te konały w powietrzu z wrzaskiem. Gdy spadały na ziemię łamały sobie wszystkie gnaty. Wieśniacy gasili swe chaty, a myśleli: ,,Sokół nasz Branibor, prawdziwy łycar''! Larwy uciekały przed herosem, piszcząc jak nietoperze, lecz wtedy rozległ się łopot jakby wielkich skrzydeł i przerażający czarny cień padł na srebrny Księżyc. W blasku pożogi stanął przed banem Braniborem pasterz larw z mandatu smoka Rykara, kniaź Kostuch. Potwór ten różnił się od swych poddanych. Był wzrostu rosłego męża, przypominał ludzkiego kościotrupa o ludzkiej czaszce bez rogów, kłach strzygi, szponach smoka z Łysogóry i ptasich stopach. Okrywał go jedwabny, czarny płaszcz umożliwiający lot, zaś w dłoniach zakrytych czarnymi rękawicami o rozciętych mankietach, Kostuch o złotym zębie (Costica, Costaki) trzymał kosę. Jej ostrze zwarło się z ostrzem Izarma, aż poleciały iskry.
- Bisurman jest wielki pan – chrypiącym głosem rzekł Kostuch – uznaj dziejową konieczność jego rządów, a on wybaczy ci twój poprzedni upór. Bisurman da ci władzę i zniszczy twych wrogów...
- Czy tak gadać po ludzku nauczyłeś się pożerając dziadów proszalnych? - zakpił Branibor, a Kostuch – Kostaki zazgrzytał zębami, aż poleciały iskry.
- Twoja śmierć będzie powolna, synu Malamira. Tak powolna i straszna, że będziesz mnie błagał o szybki zgon, lecz ja ciebie nie wysłucham, nie licz na mą litość... - w tym momencie czarny płaszcz Kostucha liznęły złociste płomienie.
Choć kniaź Costica przerażał kmieci jak sam smok Rykar, jeden z nich imieniem Głowan podpalił potwora pochodnią. Niestety; kmiecia zaraz potem rozszarpała strzyga Lebiedica z Orlandu, która grubymi wargami barwy sinej, zebrała płomień z lotnej szaty Kostucha. Bój człowieka i larwy był bardzo zawzięty, niczym późniejsze starcie króla Semika z wezyrem Pamukalą – abu – Hassanem. Jednym ciosem kosy, kniaź ,,szary o skrzydłach nietoperza'' wedle słów jednej z opowieści, odciął ramię Branibora dzierżące miecz Izarm, a zaraz potem pozbawił bohaterskiego bana drugiego ramienia. Kostuch wydał przeraźliwy wizg, po czym zatopił smocze szpony w piersi junaka i poleciał z nim wysoko, ponad łuny pożarów. Chwilę później chłopi ujrzeli jak z nocnego nieba spadła odgryziona głowa ich pana przy akompaniamencie okropnego śmiechu Kostucha. Tymczasem ośmielone śmiercią Branibora larwy poczęły zrzucać pochodnie na jego dwór. Banina Malena dowodziła obroną dworca i sama za każdym razem celnie kładła trupem latające straszydła, a jednocześnie lękała się o dzieci. Sprzymierzone z larwami strzygi wdarły się do dworca, lecz mały Barannus, marzący o przygodach na junackim szlaku nie okazał lęku. Zdołał nawet zatopić swój pierwszy sztylet w ciele najgroźniejszej strzygi o żółtych zębach, wyciągającej szponiastą i upierzoną łapę po jego siostrę Milenę Akalię. Jego brat Ciechomysł swą odwagę przypłacił życiem. Czteroletni Ratomir i pięcioletnia Milena Akalia kryły się pod łóżkiem i płakały. Malena wciąż dowodziła strzelaniem do larw podpalaczy, gdy przybiegł do niej sługa Hyżan krzycząc:



- Pani! Strzygi wdarły się do pokoju dzieci! - w owej chwili, kryty słomą dach dworca pokryły płomienie.
Malena odłożyła łuk, a z jej podobnych szafirom oczu pociekły łzy. Pani na Branicy rozpoczęła wypowiadać słowa, których nie zrozumiano. ,,Popadła w obłęd, biedaczka'' – myślał pewien łucznik.
- Na potęgę Cara Słońca, Cara Ognia i Cara Księżyca! Na biel Zenitu i czerń Nadiru! W imię Trzech Zórz Dziewiczych! Przybądź biały ptaku, biały wilku, zabrzmij Hejnale! - nie każdy wiedział, że było to zaklęcie, tym bardziej, że pani na Branicy stroniła od magii.
Barannus ze sztyletem w dłoni zasłaniał sobą Ratomira i siostrę, zaś strzygi szczerzyły kły i śliniły się. Wtem rozległ się łopot jakby skrzydeł wielkiego orła, takiego jak Jarog Car – Ptak i drewniana ściana poszła w drzazgi. Do pokoju dziatek wleciał wielki jak koń, biały orzeł, inny niż Jarog, Tinez czy Magaj, bo mający głowę wilka, również białego. Hejnał, bo tak nazywała się owa istota, wijąca swe gniazdo w koronie Wielkiego Dębu, warczał wilk, po czym zagryzł strzygi. Chwycił Barannusa w orle szpony, zaś Ratomira i Milenę Akalię złapał w pysk i posadził na swym grzbiecie. Hejnał znał ludzką mowę. Przedstawił się dzieciom i uspokoił je, po czym opuścił palący się dworzec.
- Lecę na północ w obce strony! - rzekł ptak Hejnał do trójki przerażonych dzieci, a larwy atakowały podniebnych uciekinierów. Niestety potwornym sługom kniazia Kostucha udało się pochwycić i rozszarpać Ratomira i Milenę Akalię. Hejnał zdołał uratować jedynie Barannusa, którego Kostuch kazał na razie oszczędzić, bo ,,chroni go krew Branibora i Maleny, lecz to dziecię i tak nie ujdzie w swoim czasie mojego gniewu''. Barannus widząc tyle śmierci kochanych osób najpierw długo płakał, a potem już tylko siedział otępiały, a biały ptak Hejnał niósł go daleko, daleko na północ...
Drewniany dworzec w Branicy płonął. Larwy pochwyciły zapłakaną Malenę z Jodłowskich i poranioną szponami rzuciły do ptasich stóp Kostucha. Oczom baniny ukazało się bezgłowe ciało męża, które larwy piekły na rożnie i kazały jej skosztować owej pieczeni. Gdy skończyły się naigrawać z jej cierpienia, rozszarpały ją i pożarły. Tak zginęła najpiękniejsza niewiasta w Puanie.
Hejnał z Barannusem na grzbiecie zakończył swój lot w Królestwie Oylandu w małej wioseczce Lidovie.

*

Nastał świt i lidovscy kmiecie wstali do ciężkiej pracy. Ten poranek był inny niż pozostałe. W porze Dennicy, w zagrodzie oracza Bożydara Berana, męża pracowitej Bożeny i ojca dziesięciorga dzieci wylądował ogromny, biały ptak o wilczej głowie. Jego karku kurczowo trzymał się zaniedbany i przestraszony chłopiec. Rodzina gospodarza Berana, noszącego ów przydomek z racji noszenia zimą baraniej czapy, znała opowieści o świętym ptaku Hejnale, namalowanym pędzlem Dziewanny Šumina Mati umaczanym w chmurze, wijącym swe gniazdo w koronie Wielkiego Dębu. Hejnał szczególnie czczony przez lud Wielkiej Puszty, później zaś przez Madunów, Hunów i Madziarów, sługa Pochwista, rzadko przedstawiany w ognistej koronie, przez niektórych był porównywany z Tinezem, Tinezem Dwugłowym, Ridanem i Jarogiem, przez innych zaś z Rokiem z Malgalesio i Garudą z Bharacji. Znał ludzką mowę, jak też wszystkie języki zwierząt i innych stworzeń, zaś ku chwale Ageja zanosił co dzień świętą pieśń, podobną ni to głosowi trąby, ni to śpiewom syren. Gospodarz Beran wraz z żoną i gromadą dzieci padł na kolana przed ptakiem Hejnałem, skłonił głowę w głębokim ukłonie i zapytał z pokorą:
- Z czym raczyłeś przybyć do nas, błogosławiony Hejnale, heroldzie pana Pochwista i pani Meluzyny? Pozdrawiamy ciebie ptaku wielki i biały, zanoszący hymny przed ołtarz Wielkiego Ageja – przywitał gościa pracowity Bożydar Jaroslavovic, zwany Beranem.
Inni kmiecie z Lidova nie oddali hołdu Hejnałowi z tej prostej przyczyny, że go nie ujrzeli, bo nie byli w stanie ujrzeć.
- Przyleciałem do was z daleka, aż z Puany, gdzie wyrwałem to dziecię z wielkiego niebezpieczeństwa – słysząc to rodzina Beranów dostrzegła wreszcie zziębniętego, przemoczonego i wygłodzonego Barannusa. - Temu dziecięciu Agej przeznaczył koronę, a z jego lędźwi ma wyjść nowy ród królów – carów. Do czasu aż ów zamysł się spełni i dziecię przez ogień i ciernie żelazne dojdzie do tronu, wy będziecie jego rodziną – gospodarz Bożydar skłonił głowę i milczał na znak zgody, a mimo to uczuł niepokój. Nie wyraził go jednak, bowiem czuł lęk przed wielkimi, wilczymi kłami ptaka Hejnała. Jedynie jego najstarszy syn Przasnybor Askyld zdobył się na odwagę i zapytał ptaka wielkiego a białego.
- Królu pieśni, wielki Hejnale, orle o wilczej głowie! - zaczął grzecznie. - Nie jest wam tajnym, że nasza rodzina jest liczna i biedna, wy zaś, heroldzie Pogwizda, dajecie nam jeszcze jedno dziecię na wychowanie. Może to być ponad nasze siły. Czy nie lepiej aby tym pacholęciem zajął się gospodarz Gojnik? Jest dużo bogatszy od nas i nie ma tylu dzieci.
- Wydolicie – rzekł spokojnie Hejnał – bo kogo Agej obarcza, temu też pomaga nieść.
- Mimo wszystko, panie – nieśmiało upierał się Przasnybor Askyld, a przerażony ojciec gromił go wzrokiem – dlaczego nie obdarzyłeś tym otrokiem kogoś bogatszego?
- Dlatego, że wy, ubodzy, kochacie dziatki i chcecie by było ich dużo, jako, że widzicie w nich dar Mokoszy – Darzącej Dziećmi. Tymczasem wielu bogaczy kocha tylko siebie i nie chce mieć dzieci, bo widzi w nich intruzów. Wy jesteście dobrzy.
- A to pan Gojnik jest zły, bo zamożny? - zaciekawił się Przasnybor Askyld.
- Tego nie powiem, bo nie po to przysłał mnie tu Agej. - Przyjmujecie to dziecię, czy nie? - spytał Hejnał.
- A jak ma na imię? - chciała wiedzieć Halina Jarosławówna.
- Barannus – odpowiedział Hejnał.
Od tego dnia, syn Branibora i Maleny, daleko w Oylandzie znalazł nową rodzinę. Choć otaczały go miłość i życzliwość nie było mu łatwo. Syn jednego z najmożniejszych banów Puany, żyjący dotąd wśród zabaw i wszelkich wygód, teraz został rzucony w wir codziennej i całodziennej, ciężkiej pracy – wypasu bydła i owiec, noszenia wody i chrustu, pomagania gospodarzowi w pracy na roli. Barannus zaznał ubóstwa, głodu i chłodu, które cierpiała większa część chłopstwa ery jedenastej i późniejszych epok. Przyzwyczajony do pieczeni i słodyczy, teraz jadł na co dzień suchy, ciemny i ościsty chleb, surową marchew i rzepę, na przednówku razem z przybranym rodzeństwem dostawał zupę z lebiody, a nieraz z głodu łapał i pożerał muchy. Na dworze bana Branibora szynką i kiełbasą karmiono myśliwskie psy, zaś w chacie gospodarza Berana, owe wędliny były najdroższym z przysmaków, niedostępnym nawet w święta, podobnie jak marcepany. Barannus był inny niż jego przybrane rodzeństwo. Jego harda, dumna dusza buntowała się przeciwko biedzie i upokorzeniu, przeciw panom w czasie łowów tratującym chłopskie zasiewy, batom karbowych i okrucieństwu dziedzica, żupana Żelisława, karzącego na gardle za korzystanie z zasobów jego lasu i jeziora. Barannus był hardy i dumny jak jego ojciec; ban i witeź, przeto częściej od innych dostawał chłostę i był zakuwany w dyby. Tak jak ojciec zamęczony przez Kostucha, był odważny i silny, oraz wolał bójki od pracy. Dobrze znosił znój, ból, głód, zimno i upał. Rodzone dzieci gospodarza Berana nie były tak wytrzymałe, więc umierały w młodym wieku. Gdy karbowy Oldrzych zatłukł na śmierć Rozalkę, jedną z przybranych sióstr Barannusa, przyczynił się do skazania na utopienie jej starszego brata Tugemira, Przasnybora – Askylda pozbawił dłoni i wypędził ze wsi, a samego Barannusa zakuł w dyby, późniejszy król Puany poprzysiągł zemstę żupanowi i jego karbowemu. Barannus zakuty w dyby spędzał noc na deszczu, a wtedy ujrzał pląsające czerwone baby. Przypominały rusałki o smoliście czarnych włosach, lecz ich gładka, podobna do aksamitu skóra była czerwona. Czerowne baby ubierały się w kuse, białe sukienki. Jedna z nich stanęła nad pacholęciem i szeptała rozgoryczonemu prosto w uszy słowa pełne fałszu i nienawiści. Czerwona baba odsłoniła czerwoną pierś i kazała chłopcu: ,,Napij się mojego mleka, a uczynię cię czerwonym herosem, niszczycielem kajdan. Napoję cię nienawiścią i kłamstwem, w imię karminu, różu i tęczy siej mord i zniszczenie, kłam i grab zagrabione, na brzuch i podbrzusze – wyzbądź się sumienia; niech ci jedynym bogiem i zasadą będzie władza. Tak staniesz się wielki, a Dzieje zapamiętają twe imię''. Barannus szczerze nienawidził żupana Żelisława, lecz pamiętał, iż w domu uczono go, że czerwone baby są złe, a wszystkie ich obietnice co do jednej – kłamliwe. ,,Nie ma wolności dla wrogów wolności – kusiła chłopca służebnica Rykara i podsuwała mu pierś. - Mocą Gwiazdy i Tęczy ziści się Raj na Ziemi, a będzie to bezbożne Królestwo Czarnoboga! Stań po naszej stronie''! - Barannus odmówił, a gdy czerwona baba wciąż truła mu o czci należnej bożkowi Diamatu, bański syn, jakby zapominając o szacunku należnym niewiastom, z całej siły zatopił białe zęby w piersi czerwonej baby.
- Auuu! Boli! - krzyknęła czerwona baba. Ty mały, wstrętny, szlachecki wrogu klasowy! Zobaczysz; Jancykryst cię pokaże! - skomląc to odeszła do lasu, a uwięziony Barannus śmiał się, że pokazał czerwonej babie gdzie raki zimują.
Taki właśnie był Barannus. Nie nadawał się na parobka, czy niewolnika, za to marzył o wielkich czynach na junackim szlaku. Kmiecie z Lidova i z innych siół całego ówczesnego świata, lubili opowiadać i słuchać zapierających dech w piersiach opowieści. Tak jak inne dzieci i dorośli, mały Barannus z wypiekami na policzkach słuchał słów bajarzy. Czego oni nie opowiadali! Prawili o żyjącym w erze dziewiątej człowieku żyjącym wewnątrz dębu, który pewnego dnia wyruszył w świat szukać żony, o mieszkającym gdzieś w Oylandzie czarnoksiężniku Zytce, o złotym smoku Swarożyca, o zbudowanym z trupich kości zamku Ossoria w Górach Biesów i Čadów (Górach Biesich) w Aplanie gdzie mieściła się szkoła magii, o Tęczowej Ordzie i Tęczowej Sotni, i o innych jakże ciekawych sprawach. Pewien wędrowny dziad, imieniem Kuśtyk, pokazując na rozgwieżdżone niebo, mówił: ,,Ta złota gwiazda jest gwiazdą pana dziedzica; ta srebrna – jest to gwiazda żercy, wreszcie ta miedziana – to gwiazda karczmarza. Dawniej każdy człowiek miał swoją własną gwiazdę na niebie, lecz teraz daremno tam szukać gwiazd chłopów. Dla kmieci, nawet na niebie nie ma nic'' – mowę tą dziad przypłacił pobiciem przez pachołków żupana Żelisława.
Któregoś dnia, do Lidova przybył inny dziad proszalny, którego ludzie nazywali Łamagą. Odziany w szare łachmany, wszędzie nosił ze sobą złotą lirę i za opłatą głosił śpiewem dzieje Enków i junaków. Pewnego wieczoru Łamaga usiadł pod lipą gromadząc wokół siebie dzieci i dorosłych i rozpoczął smutną opowieść ,,z południa, z królestwa zwanego Puana''. Pieśń głosiła sławę bohaterskich czynów bana Branibora z Puany i opowiadała o jego zgonie. Ban zginął straszną śmiercią, gdy na jego posiadłość, Branicę, napadła chmara larw dowodzonych przez potwornego kniazia Kostucha. Branobor dowodził obroną majątku z wielkim męstwem, lecz pasterz larw, przebrzydły Kostuch uzbrojony w kosę pozbawił go rąk i głowy. Larwy spaliły dworzec. Straszna śmierć spotkała oblubienicę Branibora, baninę Malenę i jej dzieci. Ocalał jedynie ostatni syn z rodu Braniczów – mały Barannus, którego ptak Hejnał zabrał z Puany gdzieś na północ. Dziad skończył pieśń i udał się na spoczynek w szopie, zaś Barannus słuchając go, miał łzy w oczach, bo zrozumiał, że pieśń była o nim.
Owego wieczoru poprzysiągł Słońcu, Ogniu i Księżycowi, że dopadnie Kostucha, wasala Bisurmana i pomści na nim śmierć rodziców i rodzeństwa. Barannus źle się poczuł w zabitej deskami wiosce. Pragnął tak jak ojciec wędrować po świecie i dokonywać bohaterskich czynów, pragnął zemsty na żupanie Żelisławie i Kostuchu. Nocami nachodziły go dziwne sny, zwodzące go by udał się na północny wschód, w Biesogóry – Góry Biesów i Čadów, by na zamku Ossoria zgłębiać przez Čorty dane ludziom ku zatracie, przeklęte sztuki czarnoksięskie. Owe sny i marzenia nachodziły go noc w noc, a były one dziełem samego czarownika Zytki, chcącego zwabić nowego adepta. ,,Jak opanujesz błogosławioną sztukę magii – we śnie mówił chłopcu głos jednego z Čortów wywrzesz zemstę, odzyskasz należy ci majątek, wyciągniesz z nędzy tych co cię pokochali i uleczysz świat z niesprawiedliwości. Agej przeznaczył cię na króla, a magia jest drogą królów''. W końcu Barannus z pomocą swych przyjaciół; Radomira i Przemka podłożył ogień pod drewniany dworzec żupana Żelisława, wcześniej zaś spakował tobołek i pożegnawszy się z przybraną rodziną ruszył w stronę tajemniczych Gór Biesich, a magia Zytki z Oylandu prowadziła go.

*

Góry Biesie, zwane Biesogórami, Górami Biesów i Čadów, a obecnie Bieszczadami, leżały w Aplanie przylegając do Montanii, Oylandu i Orlandu. Góry te, nazywane również Montanią Wschodnią (na urzędowych mapach) powstały w erze dziewiątej ze skamieniałych ciał służących Rykarowi, olbrzymich, czarnych potworów – Biesów i Čadów pokonanych przez toropieckie hufce królowej rusałek Anej II i wodza ojcowskich wodników – Wereszczaki. Góry Biesie to kraina dzika i uboga, a jej lud był waleczny i miłujący wolność. W krainie tej mieszkał sam Król Węży, żyły w niej również liczne orły, niedźwiedzie, żubry, wilki, Neurowie, rysie, żbiki, wielkie węże – trusie, górskie smoki, a także rusałki; driady, najady i oready, wąpierze, czarownice, Lynxowie, małe, niepozorne konie potrafiące wyczuwać gniazda żmij i Čortów, żmijowie, leśni ludzie i inne istoty. Młody Barannus już wówczas nazywany Czarnym, prowadzony zaklęciem Zytki z Oylandu szedł niestrudzenie na północ, z dnia na dzień coraz bardziej przybliżając się do górskich granic Aplanu. Chłopiec mający zostać najpotężniejszym z czarnoksiężników ery jedenastej, zmęczył się wielce po całym dniu marszu przez górski las i ułożył się na odpoczynek u stóp sosny. Liczył już sobie dziesiątą wiosnę życia, a jak przystało na rycerskiego syna bez lęku szedł przez dzikie góry i puszcze, a zwierzęta nie czyniły mu krzywdy. Nie miał przy sobie cennych kruszców, pereł czy kamieni, był obdarty więc srodzy biesogórscy rozbójnicy, zwani opryszkami, uznali, że nie warto go napadać. Gdy Barannus przemierzał pustkowia, widziały go świecące w mroku ślepia kotołaków, złych Neurów, wąpierzy, nocnic, trusi, ale właściciele tych oczu z dala trzymali się od pacholęcia wędrującego z tobołkiem na plecach. Raz nawet pewien gryf co na niedostępnej skale zbudował sobie gniazdo ze złota i drogich kamieni, przeniósł Barannusa na swym grzbiecie nad przepaścią. Zdarzało się, że sierota widział idące przez matecznik olbrzymy, lecz te stroniły od ludzi i widząc Barannusa oddalały się pospiesznie. Jednak tym razem z sosny, pod którą spał nieustraszony syn bana Branibora, wyszedł groźny stwór, gotów go zaciągnąć wewnątrz drzewa i tam pożreć. W jednej z opowieści ze zbioru ,,Codex vimrothensis'' stworem tym był leśny Čort – czarny i kosmaty, mający rogi, ogon i kopyta, a uzbrojony w widły, co jest o tyle mało prawdopodobne, że Čorty nie niepokoiły tych co sami szli w ich ręce.
Inna, starsza wersja przedstawiona w ,,Perłowym latopisie'' Kosy Oppmana, mówi tu o strzydze, w którą miał zostać zaklęty przez ginącą w płomieniach żupaninę Pelagię, Przemko z Lidova, co razem z Barannusem i Radomirem palił dwór Żelisława. Sam Oppman kwestionuje przekaz ludzi o pochodzeniu owej strzygi, choć nie wyklucza, że mogła być niegdyś jakimś niegodziwcem. Strzygi to straszne istoty. Smok Rykar wyhodował je w erze czwartej z pochwyconych chochlików. Miały dwie dusze, ludzkie kształty, spiczaste uszy, pióra w miękkich, kasztanowatych włosach, wielkie, białe kły, szpony na palcach dłoni i stóp, oraz sowie pióra u ramion. Potrafiły latać i obracać głową na wszystkie strony. Strzyga świecąc żółtymi, sowimi oczami wyszła z pnia sosny i bezszelestnie skradała się do śpiącego Barannusa ze sztyletem w dłoni. Wtem – chłopca wyrwało ze snu donośne miauknięcie. Gdy otworzył oczy, ujrzał w blasku Srebroniowym przerażającą strzygę o oczach płonących żółtym płomieniem, szczerzącą kończyste zęby i wydającą ni to charczące, ni to skomlące odgłosy. Strzygoń nastroszył sowie pióra u ludzkich ramion, począł na przemian wyć jak wilk i skrzeczeć jak żaba, a dłoń zaciskał na sztylecie sporządzonym z kła tygrysa szablozębnego. Kto inny, tak dziecko, jak i dorosły na ów widok dałby czym prędzej drapaka gdzie oczy poniosą, ale dziesięcioletni Barannus jeno ukrył się pod drzewem i obserwował walkę strzygi z rysiem.
- Wara ci od tego dziecka! - przemówił ludzkim głosem okazały ryś, zaś strzyga zadzwoniła białymi kłami i rzuciła się na leśnego kota, by zatopić sztylet w jego sercu.
Ryś okazał się szybszy. Miauknął rozdzierająco, po czym z wystawionymi pazurami skoczył strzydze na plecy i przygniótł do ziemi. Przerażony strzygoń wydał z siebie nieludzki wizg wołając pobratymców, lecz drapieżnik szybko odgryzł dłoń trzymającą sztylet, po czym zatopił kły w gardle straszydła. Tak owej nocy zginął strzygoń, któremu dziad Łamaga nadał w swej pieśni imię Przemysław Markusławic. Barannus trzymał w dłoni mały miecz Serpentynę, jeszcze przed opuszczeniem Lidova wykuty dlań przez kowala Sławoja Zdenkovica i opuszczając wieś przysięgał sobie dokonać nim licznych czynów, z których jego zamordowany przez Kostucha ojciec mógłby być dumny. Teraz jednak gdy widział bój rysia ze strzygą ze sosny, coś przylutowało go do ziemi. Hardy i dumny syn witezia był jeszcze za mały by zabijać lute potwory. Ryś o okrwawionej mordzie podszedł do Barannusa i rzekł doń łagodnie ludzkim głosem.
- Nie bój się mnie Barannusie, synu Branibora. Nie jestem Denebem, jak myślałeś, ale zwykłym rysiem. Noszę pędzelki na uszach, więc nazywam się Pędzelec.
- Skąd znasz, panie rysiu, moje imię? - spytał zdumiony Barannus.

- Mistrz Polikarp Jędzon, rektor Biesogórskiej Akademii Magicznej, z siedzibą na zamku Ossoria – Kostnica przysłał mnie bym cię ochraniał i ci służył – po tych słowach Pędzelec począł rozrywać ciało zagryzionej przez siebie strzygi, a biedny Barannus z głodu pokonując obrzydzenie przyłączył się do omofagii i nawet stwierdził, że krew i mięso tak wstrętnej istoty jak strzyga nie są ostatecznie takie złe kiedy jest się głodny jak wilk. Po kolacji chłopiec wtulił się w rysia jak w poduszkę i razem zasnęli. Rano bański syn i ryś Pędzelec ruszyli w dalszą drogę ku zamku Ossoria. Od tego czasu ryś Pędzelec stał się najwierniejszym sługą i przyjacielem Barannusa, również po jego wstąpieniu na tron Puany.



C. D. N. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz