czwartek, 9 lipca 2015

Barannus cz. II

Barannus i ryś Pędzelec szli niestrudzenie przez Góry Biesie, aż któregoś poranka dalszą drogę zagrodziły im białe mgły tak gęste, że zdawałoby się, że można je kroić nożem. Wówczas Pędzelec zamruczał jak kot, a w jego mruczeniu dały się rozpoznać słowa: ,,Uzael Masaal Eol abkar''! Powiał halny wiatr i rozpędził białą mgłę, a wtedy to Barannus ujrzał wykute w skale szerokie schody, zaś na szczycie ciemnoszarej góry wznosił się potężny, biały zamek wzniesiony nie z cegły czy kamienia, lecz z niezliczonych kroci trupich kości – spojonych zaprawą ludzkich czaszek, żeber, piszczeli i goleni.



- Jesteśmy u celu – rzekł ryś. - Ów zamek to Ossoria – serce Barannusa rozpierała niewysłowiona radość. Oto cel jego wędrówek został osiągnięty.
Razem ze swym przyjacielem rysiem chłopiec nie czując zmęczenia począł biec po schodach, a było ich sto cztery; czyli tyle ile Rykar miał kolców na grzbiecie. Gdy zziajany i szczęśliwy Barannus, ociekając potem stanął przed wyrzeźbioną z czerwonego drewna, złoconą bramę z licznymi ozdobami, ryś Pędzelec znów zamruczał zaklęcie: ,,Eset patalikami''. Na te słowa, pokryta tajemniczymi runami, hieroglifami, bukwami i czertami brama otworzyła się, nie wydając najmniejszego dźwięku, a człowiek i zwierzę weszli do środka. Tam na tronie ze złota i kości słoniowej zasiadał jakiś przypominający Nikołaja – króla zaborowych, starzec w powłóczystej szacie z krasnej kitajki i w zielonych rękawiczkach. Na pierś opadała mu długa, biała broda, a w dłoni trzymał złote berło zakończone dłonią Fatimy. Starzec milczał i wlepiał płonące zielonym ogniem oczy w Barannusa.
- To jest nasz rektor; mistrz Polikarp Jędzon, co rozmawiał z Mar – Zanną. Oddaj mu cześć – szeptał ryś Pędzelec, a Barannus upadł na kolana.
Rektor Ossorii milcząc kiwnął palcem, aby gość zbliżył się i zasiadł za jego stołem. Barannus, głodny jak wilk, spełnił prośbę rektora. Wnętrze ciemnej komnaty oświetlały zatknięte w ścianach, magiczne pochodnie płonące zielonym ogniem, takim jak ten co pulsował wewnątrz kryształowej czaszki z Sonoru używanej przez Kościeja i Naraicarota I, zaś na stole ze srebra i kości słoniowej, w złotym lichtarzu płonęły obrzydliwe, cuchnące świece, które czarownice ulepiły z kału niemowląt. Wyniosły mistrz Jędzon podsunął pod nos Barannusa pierścień z chryzoprazem, turkusem, czy bawolim okiem, zaś ryś Pędzelec szepnął chłopcu: ,,Ucałuj pierścień''. Barannus ucałował klejnot, a rektor uśmiechnął się i wyszeptał zaklęcie: ,,Perperuda Peperuna Magna''. W owej chwili do 




komnaty weszło parę młodych niewolnic z rasy rusałek, czy może raczej sukubów, odzianych skąpo w same kwiaty i liście (na jednej z miniatur malarz ośmielił się przedstawić w tym stroju samą Perperunę Dodolę Gromorodną, oblubienicę Jarowita i jytnas, co ocaliła ludzkość przed wytraceniem). Bezwstydnie ubrane niewolnice z kwiatami we włosach, noszące wiele złotych ozdób, nakryły stół, stawiając na nim puchary najprzedniejszego wina i miodu, pajdy białego chleba, srebrne solniczki, oraz pieczyste z jagniąt, zajęcy, prosiąt, kuropatw i bażantów. Nakrywszy do stołu, kuszące sukuby uśmiechnęły się, pokazując ząbki podobne do perełek, po czym odprawione ruchem ręki przez rektora rozwiały się jak sen. Mistrz Polikarp i Barannus w milczeniu stuknęli się ozdobnymi kielichami i rozpoczęło się wystawne śniadanie, w czasie którego chłopiec karmił leżącego pod stołem rysia. Po posiłku rektor jednym słowem sprawił, że stół się sam uprzątnął, po czym nieco ochrypłym, a nieco skrzeczącym jak u Gomułki głosem, zapytał swego gościa.
- Powiadasz więc odważny synu bana Branibora, że jesteś gotów zostać czarownikiem? Być kimś takim jak Raganius z Korsi? Nasza szkoła, drogi chłopcze, pomoże ci w tym zamierzeniu, ale wiedz, że cena za to będzie wysoka. Tak wysoka, że gdybyś ją znał, nie przybyłbyś do nas. - ,,Tą ceną jest spokój i szczęście twej duszy, głupcze'' – dodał w myśli czarodziej. - Czy jesteś gotów zapłacić tą cenę, choćby była nie wiem jak wielka?



- Wiedz, panie, że poświęcę wszystko dla wróżdy na Kostuchu – odparł Barannus.
- Brawo, jesteś odważny, chłopcze – pochwalił mistrz Polikarp, po czym wykrzyknął zaklęcie – Padma nirarbuda! - wtenczas rozległ się potężny grzmot i Barannus razem z Pędzelcem znalazł się w jakimś lochu, gdzie panowały egipskie ciemności. - Inicjację czas zacząć! - oznajmił uroczyście czarodziej.
Barannus poczuł nagle, że jest nagi jak Novals, dopiero co stworzony przez Jarowita, zaś na szyi miał złoty łańcuszek z malachitowym skarabeuszem z Tassilii, któremu na grzbiecie wyryto czarodziejskie hieroglify. W ciemności brzęczały ciężkie łańcuchy wykute przez złe karły w kuźniach Čortieńska, wyły hieny z Ojcowa, albo Merkułowie z Tassilii, wtórowały im wilki i Neurowie, których potężne zęby kruszyły kości, jakiś Takin z Peristanu zapamiętale uderzał w bęben z ludzkiej skóry... Odgłosy te niejednemu zjeżyłyby włos na głowie, lecz Pędzelec czuwał. Ocierał się o nogi Barannusa i zachęcał do odwagi. Potem zabrzmiała upajająca pieśń syreny i słodkie pienie urodziwej, rudej zwodnicy; zgrabnej i bez skazy w urodzie, lecz jej język był zakończony żmijowym żądłem wsączającym jad do ciała kochanków. Mogłoby się zdawać, że to sama wodna pani, nimfa Lorelei z rzeki Rinin przybyła na zamek Ossoria, by zaśpiewać na cześć odważnego Barannusa. Wreszcie oczom bańskiego syna ukazały się opary zielonego i czerwonego dymu, a w nich ukazywały się brzęczące łańcuchami, przejrzyste duchy królów i królowych, czarnoksiężników, błaznów i rycerzy, bazyliszki, kuroliszki, mantykory, Čorty, jakieś pokryte mchem i pajęczyną kościotrupy, wielkie nietoperze, a nawet ogromny jak koń, szczupak o całkowicie czerwonych, świecących w mroku oczach. Barannus zacisnął zęby i nie okazał lęku, gdy przyszło najgorsze. Na marmurowym, wykutym w Apapie ołtarzu, zwanym Ara, stał rosły, smoliście czarny kozioł i płonącymi oczami wpatrywał się w Barannusa. Chłopiec z zasłyszanych w zimowe wieczory opowieści, wiedział, że postać czarnego kozła przybiera demon Čart, sługa Rykara, mający też wygląd nagiego męża o koźlej głowie. Przyszły król uczuł zimno w całym ciele i usłyszał w sercu głos Mokoszy: ,,Wezwij mnie, a ja cię ocalę przed zgubą wieczną''. Čart roześmiał się nagle i rzekł do Barannusa:
- Teraz, mój zuchu, wystarczy, że mnie pocałujesz. Twój pocałunek będzie oznaczał, że swoim panem i mistrzem uznajesz mnie, a nie Ageja i Enków – coś załomotało w głowie Baranusa. Nie tak go uczono, by wypierać się Dobra, a stanąć po stronie Zła. ,,Nie wolno być po stronie Zarazy'' – głosił poeta Sumak. W sercu Barannusa ozwał się znów głos Mokoszy: ,,Odwagi! Wymów me imię, a ja zniweczę zamysły Čarta''! Mistrz Polikarp chwycił kandydata na czarownika za ramię, palcami mocnymi jak żelazne paluchy Wija i syczał mu do ucha:
- Dalej! Albo ucałujesz zad kozła, albo cię rozszarpię! - Barannus pobladł i przełknął ślinę. Pomyślał: ,,Przebacz pani deszczu i wilgotnej ziemi, królowo świata, czysta Mokoszo. Dziś zdradzam Ageja i Enków, ale ciebie się nie wyrzeknę''.


Tymczasem kozioł wypiął zad, na którym znajdowała się jego twarz tylna, podobna do twarzy ludzkiej. Barannus pokonując obrzydzenie złożył na niej pocałunek i usłyszał chór oklasków. Jakaś panienka, naga jak dopiero co stworzona Aivalsa, podała Barannusowi złoty kruż wypełniony po brzegi zielonym winem o zapachu siarki, a gdy chłopiec wypił kielich do dna, miał wrażenie, że zaraz spłonie.
- Wtajemniczyłem cię – rzekł uroczyście czarny kozioł i gdzieś znikł, a głos rektora i niewidzialnych tłumów powtórzył: ,,Sława wtajemniczonemu''. Wówczas komnatę wypełniły potoki jasnego światła, a w lożach ujrzał Barannus siedzących uczniów i uczennice Ossorii. Poczuł wstyd z powodu swej nagości, zaś rektor w mig wręczył mu powłóczystą szatę z czarnej kitajki, zaś na ręce Barannus otrzymał runę smoka Rykara. Inicjacja zajęła cały dzień. Mistrz Polikarp na cześć nowego ucznia Ossorii wydał wystawną wieczerzę i od tej pory, Barannus stał się czarownikiem.
Nie był to dobry wybór. Do końca życia Čorty dręczyły go koszmarami, a za dnia dokuczał mu żal za porzucenie Ageja i przystanie do Rykara. Gdy nikt nie widział, Barannus płakał i serdecznie prosił Mokoszę – Skruszenie Złych Serc by jakimś cudem wyjednała mu łaskę u Ageja.

,,Gdzieś na rubieżach naszego sławnego Królestwa Oylandu, w Górach Sowich, albo Kawczych, w spiżowym zamku mieszka lennik smoka Rykara, chytry czarnoksiężnik Zytko (Sitko) składający żertwy, treby, a obiaty lutym Čortom Bafometowi i Demogorgonowi z Namby. Zytko, pełen fałszu i wielce kruty pan na zamku odlanym z miedzi (inna wersja: 'graf Zytko, pan na Miedzianym Zamku') ma na swe usługi Čorty przepasane łańcuchami a uzbrojone w widły, strzygi, wąpierze, Neurów, gryfy, bazyliszki, bubacze, sinych ludzi, czerwone baby, dzikie baby i trusie. Z ich pomocą ściąga wysokie daniny i zdobywa niewolników, a lubieżny jest i srogi. Graf Zytko w wykutych w skale lochach swego zamku niczym jaki smok gromadzi stosy złota, srebra, pereł i drogich kamieni i zazdrośnie ich strzeże, a z nikim się nie dzieli. Mocą swych Čortów, którym zapisał duszę, potrafi latać bez skrzydeł i przybierać najróżniejsze postaci; warzyć zjadłe trucizny, zmieniać złapanych ludzi w kamienie, drzewa i zwierzęta, odnajdywać zakryte skarby, czytać z gwiazd i planet, dowolnie zmieniać pogodę, wywoływać duchy, wytapiać szmaragdy z gnoju... Raz dla młodego, rozpustnego jak kozioł żupana Matysa z Aplanu, uszył latającą kołdrę napędzana czosnkiem. W każdą pełnię Księżyca urządza na swym zamku bezbożne sabaty, na które zaprasza czarowników i czarownice, podaje im czarny opłatek i pali czarne świece, a młode dziewice – rusałki z najszlachetniejszych toropieckich rodów zmusza by zabawiały gości jako tancerki. Oby Jarowit zwany Perunem swym gromem ognistym stopił pełen obrzydliwości Miedziany Zamek wraz z jego bezbożnym gospodarzem''.

- któregoś zimowego wieczoru w Lidovie, Barannus wraz z innymi dziećmi słyszał tę opowieść z ust matki rodziny, pracowitej pani Bożeny. W Ossorii poznał czarownika Zytkę z Gór Sowich osobiście. Po raz pierwszy spotkał go owe pamiętnej nocy, kiedy po pomyślnym przejściu wszystkich prób inicjacji według prastarego rytu Stefana Szkieleckiego zasiadł do uczty razem z Jego Magnificencją rektorem , mistrzami i mistrzyniami magii, oraz gronem uczniów i uczennic Ossorii. Barannus wielce się zdumiał, bo wyobrażał sobie Zytkę tak jak wszystkich czarowników, jako starca z długą, siwą brodą. Tymczasem czarnoksiężnik z Gór Sowich był nie mającym brody ni wąsów młodzieńcem wyglądającym jakby miał dwudziesty rok życia. ,,Może jest już stary, a tylko czarami przydał sobie pozorów młodości''? - pomyślał Barannus. Zytko, którego znał z legend, siedział obok wtajemniczonego, nalewał mu wina do kielicha i gawędzili sobie. W czasie uczty pito z ludzkich czaszek oprawionych w złoto i srebro, jedzono pieczyste z jeleni i saren, ale też z psów i kotów, szyjki raków w laskońskim sosie z karaluchów, ropusze udka, oraz inne specjały podawane na ucztach w szkołach magii takich jak Szolomancja w Dacji, czy Aguilar w Hiszpanii. Oprócz odzianego w szkarłat rektora, wszyscy ucztujący ubrani byli w czerń, sam Zytko nosił długie, czarne włosy zaplecione w warkocz. Ku uciesze biesiadników, półnagie rusałki, zwodnice zabijające językami i niewinnie a słodko wyglądające sukuby pląsały lub fikały koziołki, a stary kruk Kresikras szarpał szponiastą stopą struny kitary – instrumentu z Valkanicy. Na zaproszenie mistrza Polikarpa przybyły na ucztę Čorty i różne straszydła. Zytko siedział między Barannusem, a grupką tęgo popijających miód jędzników. Straszne to były istoty. Mieszkały w lasach i najczęściej brały na siebie postać starych, poskręcanych dziadów takich jak Czeremis służący Horpynie. Teraz jednak ukazały się w swej naturalnej postaci, jako podobne do goblinów stwory, łyse, szare, z czarnymi szponami, ostrymi kłami i uszami wielkimi niczym u gacków. Jędzniki to mężowie jędz, tak jak one pochłaniały surowe mięso w każdej postaci, a wśród ich ofiar było wielu ludzi, zwłaszcza zabłąkanych w lesie dzieci. Straszydła te lubiły również muchomory, trujące jagody i zioła, miały skośne oczy a rozszarpywać sarny czy ludzi na kawałki potrafiły również pod postacią dziadów o wielkich, kończystych zębach i żółtych szponach. Zytko był straszny w opowieściach chłopów i wędrownych dziadów, lecz gdy mówił, to jakby miód płynął z jego ust i niemal każdego potrafiłby wyprowadzić w pole. Stary oszust zawładnął sercem Barannusa. W czasie uczty czarnoksiężnik złożył hołd bańskiemu synowi i został jego sługą, co wykorzystywał by okradać Barannusa i nim manipulować. Wreszcie któregoś dnia, Zytko o czarnym sercu zginął w czasie pojedynku, rozszarpany przez rysia Pędzelca, wiernego przyjaciela przyszłego króla Puany. Wszystkim uczniom 




i uczennicom Ossorii służyły strzygi, biorące na siebie postać czarnych sów o oczach czerwonych jak u wąpierzy. Strzygi owe, lęgnące się w Górach Biesich, pożerały najchętniej jagnięta i króliki, ale również porywały ludzkie oseski i malutkie dzieci, zarówno leśnym ludziom, jak i chłopom z pobliskiej wsi, dostarczającym żywności na zamek czarodziei. Kiedy w blasku Srebroniowym, ryś Pędzelec zatopił kły w gardle Zytki, zewsząd zleciały się czarne, ossoriańskie strzygi i sowimi dziobami rozszarpały ciało czarnoksiężnika niby sępy, podśpiewując przy tym grobowo: ,,Tak my sowy, puchacze, kruki, nie miejmy litości! Szarpajmy ciało na sztuki, niech nagie świecą kości''!
Nie licząc omofagicznych uczt z rozrywanych żywcem sarenek, zajączków i koźląt, oddbywanych na cześć Čarta, śniadania, obiady i wieczerze w Biesogórskiej Akademii Magicznej emanowały grozą. Kucharki – czarownice i jędze podawały pieczyste z czarnych świń i kozłów; zwierząt składanych w ofierze Čortom, z psów i kotów, kur, koni, podobnych do owych rumaków co niosły na swych grzbietach mistrza i Małgorzatę, chomików, myszy, szczurów, królików i małp (wszystkie te zwierzęta musiały być wedle regulaminu smoliście czarne), oraz sowy, kanie, kormorany, dzierzby, czarne bociany, lelki kozodoje, kruki, wrony, sroki, gawrony, kawki i wieszczki z Alpenlandu pieczone na rożnie. Na talerze i półmiski trafiały również smażone węże w ostrym sosie z karaluchów, pasikoników i mrówek, smażone jaszczurki i salamandry plamiste w galarecie, skorpiony, koniki morskie, ropusze udka, dzięcioły czarne smażone i marynowane, czerninę z krwi rusałek, bądź niemowląt, tarantule z Wyraju, wije drewniaki, dżdżownice, zupę z wymiocin, jakieś nieznane mięsiwo podobne w smaku do pieczeni z małpy i Czarnobóg wie co jeszcze! Wszystkie te istoty przed śmiercią były ofiarowane smoku Rykarowi i innym Čortom, a ich trzewia i kości posłużyły do wróżb. Wszystkie te dania, nawet najwytworniejsze i wyglądające najbardziej smakowicie, miały ohydny zapach smoły, siarki i gnoju, zaś w ustach przypominały gumowaty kał. Z ozdobnych naczyń, sporządzanych z trupich czaszek oprawionych w złoto, srebro, elektron, platynę, cynę, miedź, brąz i mosiądz, młodzi adepci magii pili ocet i wino warzone z krwi (zwierzęcej, ale też ludzkiej), sołwę – pity przez orskich wołwchów napój z muchomorów, gorzałkę pełną pokuśników, czy też pachalicę – czyli sycerę doprawioną męskim nasieniem. Smacznego i na zdrowie!
Tego dnia Barannus siedział w stołówce nad obiadem razem z Zytką i młodą czarodziejką, Vendą z Oylandu. Venda była tą samą panienką, która w czasie inicjacji Barannusa podała mu w złotym krużu zielone wino o zapachu siarki. Pod stołem leżał ryś Pędzelec i czekał na ochłapy. Przy sąsiednim stole Jaruta i Lutona, koleżanki Vendy, rozprawiały o najmłodszym z uczniów Ossorii, sześcioletnim Borowku z Borkowa. Czarownica Mołka przemocą zdarła zeń ubranko i kazała by wyparł się Ageja i Mokoszy, a oddał cześć … błyszczącemu rondlowi z miedzi. Chłopczyk nad wyraz hardo jak na swój wiek odmówił. ,,Wierzę w Ageja i w Mokoszę, a do garnka mogę narobić''. Czarownica biła Borowka do krwi kijem z wystającymi gwoździami, lecz nic nie wskórała. W końcu na rozkaz rektora, chłopiec został postajemnie rzucony na żer brukołakom i pricolikom, lęgnącym się w lochach czarodziejskiego zamku. Barannus nie słuchał o tym. Interesowało go coś zgoła innego.
- Ogromnie mnie ciekawi z jakiego zwierzęcia pochodzi to pieczyste, tak podobne w smaku do małpy? - Zytko słysząc to pytanie zrobił się czerwony jak rak, coś chrząknął niczym dzik i zakaszlał, myśląc jakim kłamstwem zbyć podopiecznego.
- Myślę, że jest to pieczeń ze smoka – wykrztusił wreszcie czarodziej.
- Lepiej powiedz mu prawdę – mruknął ryś Pędzelec. - Skoro tu się kształci, to powinien ją znać, a nawet jak ją zataimy, to i tak, wcześniej czy później ją pozna – następnie ryś zwrócił się do chłopca. - Jutro udamy się do Tesalii – rzekł tajemniczo dziki kot i na tym rozmowa się skończyła.
Następnego dnia w czasie trzech godzin wolnych od zajęć, Barannus razem z Pędzelcem i Zytką, bez wiedzy rektora, lecz nie ponosząc za to żadnych konsekwencji, opuścił kościany zamek Ossoria i minęli jakąś polankę, lasek i rzeczkę, aż znaleźli się w jakiejś maleńkiej, zabitej deskami wsi.
- To sioło nazywa się Tesalia (Tessaliya) – objaśnił Pędzelec, a Zytko stał milcząc i wyłamując długie palce.
Tesalia była wsią niezwykle biedną, brudną, zacofaną, a jej mieszkańcy patrzyli na przybyszów ze smutkiem na twarzach i z przerażeniem w oczach.
- Wiedz, paniczu Barannusie – zabrał głos Zytko, że ową wieś założył za życia Teosta Cara Słońce, wielki czarnoksiężnik Połun, graf Imertyński – Dunajski; pierwszy uczeń i bliski współpracownik naszego rektora. Ci głupi chłopi są naszymi niewolnikami i żadna dusza nie może uciec z Tesalii, bo wieś otacza niewidzialna Obręcz Połuna, utkana z czarów. Dobrze im tak – stwierdził Zytko z przewrotną satysfakcją. - Tacy prości ludzie, niewtajemniczeni w święte arkana magii, jedyne co dają światu to swoje wydzieliny, a tak mogą się przysłużyć nam, wybrańcom i wybrankom Czarnego Boga – nie tak uczono Barannusa.
- Ciekawe przed czym mogliby uciekać? - pomyślał chłopiec, a jego uwagę przykuły liczne szubienice, znajdujące się prawie w każdej zagrodzie.
Na każdej z tych szubienic ktoś wisiał; mąż, niewiasta, bądź dziecię, a na niektórych z nich zawieszono po kilka ciał. Wieszaniem nie zajmowali się czarownicy, ale tak pogardzane istoty jak strzygi, kikimory, ażdachy, Čarty, sini ludzie, kostusie, Lemury, Minotaury, alpy, Vułtowie – ludzie o głowach sępów z Azji Środkowej, czy afrykańscy Merkułowie o głowach hien. Owi kaci zbierali ciała wisielców na taczki i zawozili w stronę Ossorii. Nawet gdy wieszano dwuletnie dzieci, chłopi z Tesalii patrzyli na to obojętnie, a niektórzy nawet służyli katom – jędznikom czy kotołakom za pachołków. Barannusowi włos się jeżył na głowie, bo zaczął rozumieć, skąd się brało jego ulubone pieczyste.
- Ci wisielcy służą nam za pokarm, Barannusie – rzekł Zytko. - Sam Zbreźnia Dzikofiejew chwalił ich delikatny smak.
Bański syn szybko pogodził się z ludożerstwem na zamku Ossoria, bo za sprawą Rykara jego sumienie zostało zagłuszone.
Któregoś dnia razem z Zytką i Pędzelcem, Barannus uczestniczył w lekcji bibliotecznej, prowadzonej przez czarownicę Bardavę. Mistrzyni magii ukazała oczom uczniów ścianę, od sufitu do podłogi zapełnioną regałami pełnymi pereł i najróżniejszych drogich kamieni – diamentów, rubinów, szafirów, szmaragdów, turkusów, ametystów, a nawet gwiezdników i alatyrów.
- To co widzicie to nie są zwykłe klejnoty – objaśniała czarownica Bardava z Bardna. - W tych klejnotach nasz rektor; mistrz Polikarp Jędzon i jego uczniowie, umieścili słowa i obrazy. Patrzcie – czarownica wzięła w szponiaste palce rubin i wymamrotała zaklęcie, a wtedy czerwony kamień począł wyświetlać coś co dziś nazwalibyśmy filmem.- To jest nasz podręcznik sztuki czarnoksięskiej 




zatytułowany ,,Jak zostać Opyrem''? W gwarze Orów z ziemi Pokut' ,,opyr'' oznacza oznacza czarownika, ale też wąpierza, bądź upiora. Opyrowie to czarnoksiężnicy najlepsi w swym kunszcie, cieszący się największymi łaskami Czarnoboga, któremu czarni wołwchowie składają na wzgórzach ofiary z ludzi zabijanych kamieniami. Ciemny lud lęka się opyrów jak Čortów i nigdy nie prosi ich o pomoc. Co najmniej raz w roku, opyr by zachować swą moc, musi ku czci Rykara – smoka piekieł wypić kubek krwi małego dziecka, bądź młodej dziewicy, co upodabnia go do wąpierza. Opyrem może być jeno mąż urodzony pod znakiem Skorpiona ze specjalnym, tajemnym znamieniem na ciele, oraz nie może jeść mięsa koźląt – Baranus nie pragnął zostać opyrem, bo nie miał krwawej natury. - Wracając do naszego podręcznika... Napisał go czarodziej Stefan Szkielecki na początku obecnego eonu. Słowa podyktował mu Čart i duch królowej – czarownicy Malkieš Lysarayaty. Czy są pytania? - jedynie mała czarownica Venda podniosła palec do góry.
- Słucham, moje małe wcielenie Bogi – rzekła łaskawie Bardava.
- Proszę pani, czy kiedyś książki były inne? - zaciekawiła się Venda.
- O tak – odparła mistrzyni magii. - Za czasów cara Teosta ludzie pisali księgi na papirusie, bądź pergaminie, ale potem stracili zdolność pisania i czytania. Nasze, wyświetlane książki są trwalsze i poręczniejsze od owych starożytnych, ale zakon Czarnoboski surowo zabrania nam dzielić się naszymi osiągnięciami z nieznającym magii prostackim motłochem. Prości ludzie mają być głupi, bo takimi łatwo się rządzi – rzekła Bardava po czym jęła pokazywać zawartość innych ksiąg zapisanych w klejnotach.
Oprócz Bardavy na zamku Ossoria wykładali Oksza z Aplanu, Śpiewokokus z Velehradu, Arius, Goidelia, Boganna, Borysław Murmarus, Żmijka z Leśniewa, Żmijica, Stupora, Moigniewa Starucha, Sobkula, Samava z Valkanicy, Gadzëna z Pomerlandu, Sonaja, Daruna, oraz inni mistrzowie i mistrzynie magii. Mistrz Gadzëna (Gadzina) zwany też Zniją, nauczał sztuki obroticzestwa, czyli przybierania postaci zwierząt. Ów wielki miłośnik mleka pitego wprost z krowich wymion, miał brązowe włosy i wielkie oczy płonące zielonym ogniem. Jak wszyscy nauczyciele i uczniowie Ossorii zakładał czarną, jedwabną szatę, oraz nosił srebrną zapinkę od płaszcza i pierścień w 




kształcie węży. W swym rodzinnym Aplanie, w nadmorskiej prowincji Pomerland, mistrz Gadzëna cieszył się złą sławą; przybierał bowiem postać zielonego węża zwanego zniją i swą magiczną mocą wchodził w dzieci, zniewalając ich umysł. Nieszczęsne dziatki, głos zmiennokształtnego zmuszał do chodzenia nad wodę, a było to silniejsze od nich. Wówczas to Gadzëna opuszczał ciało dziecka i pełznął do wody by się wykąpać. ,,My znije – mówił z dumą czarnoksiężnik – potrafimy opętać jak Čorty'' – zapewniał chełpliwie, a Barannnus pomyślał o nim: ,,Obrzydliwy dziad; wykorzystuje dzieci''.




,,Wije się śmierć koło płotu i szuka kłopotu'' – śpiewali w pieśni o królu Barannusie, kmiecie z późniejszej Analapii. Mar – Zanna przybierała różne postaci; mogła być białą gęsią, białym motylem, bądź żmiją. W Ossorii czarownica Vašti Vati z Bharacji, Putraszka i Boboczka z Orlandu były kapłankami Čorta Oma (Omus); bożka Bharatyjczyków, krzewiącego zabobony i fałszywą duchowość. Ku czci owego Oma, uczniowie i uczennice pod przewodnictwem urodnej Vašti Vati rozsiedli się w ogrodzie pogrążeni w transie wywołanym piciem sołwy i oglądając coraz to inne podsunięte przez Čorty wizje, sławili Oma urywanymi z rozkoszy głosami. Barannus poczynił już postępy we wszystkich naukach, chwalili go nawet nie lubiący go Gadzëna i Sigimundus Pielech z Velehradu. Syn bana Branibora nauczył się nawet widzieć niewidzialnych Enków i dostrzegać ich prawdziwą postać pod powłoką przybranych. Gdy razem z pozostałymi siedział po turecku w ogrodzie i wielbił Oma, ryś Pędzelec trącił go pyskiem w bok, radząc by otworzył oczy. Barannus dostrzegł pełznącą pod płotem żmiję, a swą czarnoksięską mocą, rozpoznał w niej Mar – Zannę; złą Enkę; bladą dziewicę w czerni i w wieńcu z chryzantemy, za pomocą lodowego ościenia zadającą śmierć wszystkim śmiertelnym stworzeniom. Żmija syczała cichutko, a Barannus rozpoznał w jej syku słowa: ,,Na Ciechomysła, Ratomira i Milenę Akalię padł cień skrzydeł białego motyla. Dziecięce serduszka przebił oścień zimny z niegodziwości wykuty, powiędli i umarli. Ich brat – Barannus Braniborović ku męce zmierza, Mąk – piekielny kat, już sposobi dlań narzędzia tortur. Ssss... Barannus nie zostanie królem; za pięć dni pozwę go na sąd Welesa''. Gdy inni medytowali, Barannus zlany zimnym potem zakradł się ku żmii i wypowiedział zaklęcie ,,Arbuda – Raurava'', chroniące przed jadem węży, po czym mocno złapał żmiję Mar – Zannę za gardło i począł dusić (tylko niech Czytelnik go nie naśladuje).
- Nie duśśś mnie... - syczała łzawo żmija.
- Puszczę cię wstrętna gadzino dopiero wówczas jak przedłużysz mi życie, a jak nie, to cię posiekam i rozdepczę.
- O czym mówicie, panoczku? - udała zdziwienie Mar – Zanna, a Barannus ściskając ją za ogon począł wywijać gadem i tłuc jego głową o twarde sztachety płotu.
Śmierć jęczała z bólu wniebogłosy jak czarownica palona w piecu przez Jasia, aż w końcu zapytała się:
- Jak długo chceszli żyć? - Barannus się namyślił przez chwilę i odparł:
- Wystarczy mi dziewięćdziesiąt siedem lat życia.
- Tyle będziesz żył. Przysięgam ci. Słowo Enki. A teraz dobry człowieku puść mnie, bo już mnie gnaty rozbolały! - Barannus zaśmiał się niedobrym śmiechem i puścił Mar – Zannę Śmierć, a ta zamieniła się w białego motyla i odleciała szybko jak myśl.
Tak oto Barannus przedłużył sobie życie. Nie zdołałby tego dokonać, gdyby nie było to zapisane w woli Ageja.
Venda z osady Malý Hradec w Oylandzie, córka grafa Żujimira i ukochana Baranusa liczyła sobie ledwo dziesiątą wiosnę życia, a kształciła się w Ossorii z woli ojca. Była pięknym dziewczęciem o rudych włosach wijących się jak węże i wielkich oczach niczym szmaragdy. Venda była cicha i nieśmiała, łagodna i posłuszna. Mistrzowie i mistrzynie magii chwalili jej postępy w nauce, a zwłaszcza w czytaniu z dłoni i z oczu. Jednak zgłębianie čortowskich kunsztów, tajników wróżb z gwiazd, lotu ptaków, koźlich kości, zwierzęcych wnętrzności, przechodzenia konia przez włócznie, lania wosku i ołowiu, oraz liczb i run z Nürtu, oraz staroludzkich zaklęć, z wolna pogrążało ją w sidłach Čarta. Venda łagodna i wrażliwa na każdą krzywdę, nienawidziła uczelnianych uroczystości, w czasie których ku czci Čortów składano setki krwawych ofiar ze zwierząt zabijanych ciosem kamiennego młota w głowę ku czci samego Rykara – pierwszego wcielenia Czarnoboga, zarzynanych, wieszanych, duszonych, topionych rozrywanych żywcem i popijanych winem na cześć Koffela Pijanicy, czy wreszcie obdzieranych żywcem ze skóry i palonych żywcem. Dziewczynka mdlała na widok lejącej się w obfitości krwi, ani nie pragnęła nigdy zostać wiedźmą. Gdyby mogła, opuściłaby Ossorię i wróciła do Oylandu, lecz zły rektor nikogo nie wypuszczał do rodziny. Poza tym skromna i wstydliwa panienka nie lubiła występować nago na różnych uroczystościach i sabatach. Čorty coraz silniej nękały jej czystą duszę, a to dręczącymi koszmarami, a to myślami o samobójstwie, różnymi strasznymi, bądź kuszącymi zwidami na jawie. Wieczorami i nad ranem 




sprośne inkuby targały Vendę za włosy, szczerzyły białe zęby i składały nieprzyzwoite propozycje, aż ryś Pędzelec obiecał, że będzie je przeganiać i dotrzymywał słowa. Wreszcie, któregoś dnia, ku wielkiej boleści Barannusa i Pędzelca, Venda postradała rozum. Barannus byłby gotów oddać życie, by dopomóc przyjaciółce i pytał się mistrzów i mistrzynie magii, jak może ulżyć jej mękom, lecz najuczciwszy z nich, siwowłosy Oksza o żelaznym zębie, nauczyciel astrologii i numerologii, jeno kręcił głową i mówił ze szczerym smutkiem:
- To czarna magia. Nasz karakter jest bezsilny.
Biedna, obłąkana Venda, obiekt drwin i szykan kolegów i koleżanek, a zwłaszcza Zmieja Zyszki ze Skruchowa, nabrała zwyczaju chodzenia po kościanym zamku z wdziękami przysłoniętymi jeno przepaskami z winorośli. Venda mająca celujące oceny z zielarstwa, pamiętała, że ziele ruty, stworzone z ciała rusałki o tym imieniu, ma moc zwyciężania bazyliszków, przeto obłąkana, biorąc winorośl za rutę, nieskromnie przystrojona jak sukub, szukała bazyliszków w całej Ossorii. Woźny; leśny dziad Wiosen chwytał dziewczynę i krępował sznurami i łańcuchami, lecz nieszczęsna Venda z ogromną, nie swoją siłą rozrywała więzy i dalej z krzykiem i odsłoniętym brzuchem polowała na bazyliszki. Wreszcie, któregoś dnia, w czasie lekcji wróżenia z tarota – magicznych kart danych przez Čorta Astarota królowej – czarownicy Malkiešy Lyarayacie, nieszczęsna Venda, której imię przetrwało w pieśniach i kronikach z przydomkiem Łowczyni Bazyliszków, z krzykiem wyskoczyła przez okno i zabiła się spadając ze skały. Jej kości połamały się, a młode, wdzięczne ciało było teraz krwawą miazgą. Jedyne co Barannus zdołał dla niej zrobić, to zaklęciem ,,Anat – Amat - Astoret – Potriempus''! oczyścić ją z krwi, szpiku i mózgu, zagoić rany i scalić kości. Barannus wielce bolał nad tym, że nie może jej przywrócić życia. Rektor nakazał zabezpieczyć ciało Vendy specjalnymi amuletami przed rozkładem i półnagie, okryte jeno winoroślą wystawić na katafalku w Krypcie Wacława Amosowa, gdzie na jej cześć płonęły białe świece – białe tak jak jej czysta i niewinna dusza, a ciało panny doprowadzonej do tragicznego końca przez Obłędka pokrywano kwiatami i pocałunkami, obmywały je łzy, a najżałośniej opłakiwał jej śmierć Barannus. Na prośbę mistrza Polikarpa, czarni wołwchowie duszy Vendy składali w ofierze białe gołąbki i synogarlice. Barannus razem z rysiem Pędzelcem każdą wolną chwilę spędzał w krypcie, płacząc i rozmyślając nad ciałem Vendy, modląc się za nią do Čortów i Enków i kładąc na jej piersiach świeże kwiaty, a jego przyjaciel ryś, mistrz Oksza, a nawet sam Polikarp Jędzon próbowali go pocieszyć. Pewnego wieczoru gdy Barannus został samowtór z Pędzelcem w krypcie, by opłakiwać Vendę, padł na nich obu zły czar, który przylutował ich do podłogi. Gdy się szarpali, próbując powstać, w Krypcie Wacława Amosowa rozległ się łopot jakby ogromnych skrzydeł i w blasku świec ukazał się pół – ludzki, pół – ptasi szkielet, latający mocą płaszcza barwy grafitu.
- Parszywy Kostuchu! - zaryczał Barannus. - Zbliż się, a wyssię z ciebie szpik! - kniaź larw pogroził młodzieńcowi kościstym, ptasim palcem, po czym zatopił krucze szpony w białym i wciąż pięknym mimo śmierci ciele Vendy. Uniósł ją w górę i zapowiedział, że ją pożre ze smakiem. Gdy Kostuch odleciał już daleko, prysł jego czar i Barannus z Pędzelcem mogli już oderwać się od posadzki.
- Przysięgam i biorę na świadków Duchy Światła i Ciemności, klnę się na Słońce, Ogień, Księżyc, Ziemię, Grom i Morze, że ja Barannus, syn Branibora, syna Malamira, dorwę kniazia Kostucha, pasterza larw i zadam mu straszną śmierć, by godnie pomścić wszystkich, których skrzywdził. 





Astoret Huwawa Magna Mater. Eia! - Barannus złożył straszną przysięgę, a jak na prawdziwego witezia przystało, zawsze dotrzymywał obietnic.


                                               C. D. N. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz