środa, 18 lutego 2015

Wij (opowiadanie ze zbioru ,,Wymrocze'')

,,Wij – to niezwykły twór fantazji ludu ukraińskiego. Nazwa ta oznacza króla gnomów, mającego powieki do samej ziemi. […]'' - Nikołaj Gogol



Orland to ogromna kraina rozciągająca się od wschodnich rubieży Nürtu, Oxlandu, Burus, Aplanu i Kraju Stepów po wielką rzekę Roxyzor oddzielającą Europę od Azji. Bogata w lasy, bagna i stepy ziemia Orów leżała nad rzekami: Sopračem (granica z Aplanem), Viliną, Tinerpą, Tinestrą, Erydanem, Danu, Oką, Volchovem, Volgą, Welesą, Veresiną i Weleśnicą, jeziorem Ilmen, Oceanem Północnym Lodowatym, Morzem Joldów i Morzem Smoły, w którym miast wody bulgotał pkieł. Niewiele grodów było w owym królestwie. Należały do nich: stołeczna Oska, skąd pochodził wielki, siny szczur Boj o trzech głowach, Kalsk, gdzie Tatra spaliła Górę Gnojową, pierwsza stolica – Horodyszcze na tinerpijskiej wyspie Cortix i liczne jak psy, mniejsze, lub większe osady rozrzucone po całej rozległej krainie. Nad rzeką Volgą, poświęconą Welesowi, bądź Borucie – Wilczemu Pasterzowi, wznosiła się góra cała ze złota (Monta Avra), u stóp której miała swą chatkę Złota Baba. Wśród nieprzebytych puszcz i bagien prowincji w późniejszych erach zwanej przez Sarmatów ,,Bela Roxolania'', a przez Słowian ziemią Krywiczów, bądź Białą Rusią (Vakilirox) znajdował się majątek Rokitnica (Rokitnickie Sioło) należący do Boruty Leszego i Dziewanny Šumina Mati, którzy mieszkali w Trzcinowym Pałacyku na mokradle otoczonym lasem. Na stepach obfitujących w groźne dla ludzi brukołaki, sysuny, sfinksy, ksykuny i mantrykony niektórzy widzieli gromiącego je ciężką jak nosorożec maczugą syna Boruty – Miedwiedowa. Miał on postać odzianego w skóry witezia o niedźwiedziej głowie. Wyspa Nowa Ziemia na Oceanie Lodowatym Północnym od niepamiętnych czasów należała do króla kikimor Niemal Człowieka – prześladowcy istot wiernych Agejowi. Walczyła z nim już królowa rusałek i wodników Nastazja, zaś w erze dwunastej ubił go przeraźliwym wrzaskiem Sołowiej Chąsiebnik, pokonany z kolei przez Ilję Muromca.
Orland wziął swą nazwę od syna Wiła Sławicza, króla Orusa, brata Nurtusa, Nisusa, Montusa, Oyusa i Apusa. Prawili bajarze i dziadowie – lirnicy, że wszyscy owi późniejsi królowie Orlandu, Nürtu, Aplanu, Kraju Stepów, Valkanicy, Montanii, Oylandu i Apapu, urodzili się z łukami w rączkach. Orus, którego lśniący jak Księżyc, rumak z Międzyraju umiał galopować po niebie, a on sam gdy strzelał z łuku kładł drzewa pokotem, uwolnił wyspę Cortix w prowincji Zaporoże od straszliwych wąbrów, podobnych trochę do ludzi, a trochę do nietoperzy. Na owej wyspie, na rzece Tinerpie wzniósł Horodyszcze – pierwszą stolicę Carstwa Orów. Orus rozszerzył swe włości aż do rzeki Roxyzor (Ur – Jal) podstępnie i niegodziwie zabierając ziemię Strażnikom Kurhanów, a było to tak. Strażnikami Kurhanów nazywano rody wodników, pochodzących z rodów rusałczych królowych Mari, Mordvy, Udmurii i księżniczki Kałmakii, co jeździła na koziorożcu, przez lud Kałmuków zwanej Elistą. Wodniki te sprawowały honorową straż nad grobowcami władczyń z ery dziewiątej, a ich potomkowie zawierali związki małżeńskie z ludzkimi niewiastami i miały z nimi synów i córki. Daleko na wschód od Roxyzoru stał kurhan królowej Tuvy, który również miał swych stróżów z jej rodu (grobowca królowej Bharatieny w Bharacji strzegł Bengala – król państwa Tygrys, zaś piecze nad mauzoleum Kury i Araxieny w późniejszym Promecie sprawowały spokrewnione z Neurami wilkoludy z plemienia Nar – Atani). Orus zaprosił na wystawną biesiadę pół – wodniki, pół – ludzi; Mari – ela ; strażnika kurhanu królowej Mari, Morostesa – opiekuna kopca królowej Mordvy, Ur – amat – oroża trzymającego straż nad grobowcem Udmurii i Ałpamysza z rodu Strażników Kurhanu księżniczki Elisty – Kałmakii. W trakcie uczty wszyscy zostali wytruci, bo król Orlandu dał podsłuch podszeptom Čortów. Orus wybił ich potomków i zagarnął ziemię, co wypominał mu wołwch – pustelnik, jytnas Słupnik. Skruszony władca wybudował szereg chramów nad Volchovem, Welesą, Weleśnicą i Danu. W III wieku ery XI król Kisław (Kislav, Kislavus) udzielił zbrojnej królowi Aplanu, Lechowi III zaatakowanemu przez Kościeja. W finałowej bitwie na lodach jeziora Mamir w Burus wzięli udział orscy książęta Wieńczesław Syn Wołwcha i Kylnem z Małego Młyna, a także hufce Oxiów i Wydrzan z Oxlandu, Montańczyków, Oyów i bitnych, zielonych wodników z Ojcowa. Kościej na czarnym jednorożcu Nürmanie wraz z wojskiem wszedł na cienki lód i zatonął. Ponieważ był nieśmiertelny nie zginął, lecz został uwięziony przez mamirską królową Betel – Gausse, a jego imperium się rozpadło i nastał pokój. Niestety, pokonany tyran i łupieżca został podstępem uwolniony przez tych samych Wieńczysława i Kylnema, co wcześniej przeciw niemu walczyli i tak wojna ponownie ogarnęła Europę. Kylnem z Małego Młyna zginął w zdobytym przez Kościeja Niście – stołecznym grodzie Aplanu, zaś po zakończeniu działań zbrojnych przez Bezśmiertnego, został przezeń koronowany na króla Soborowego Orlandu. Wrócił do ojczyzny, gdzie zmarł król Kislav, wyrżnął jego potomków i wstąpił na tron jako Wieńczesław II Czerowno – Czarny (Stefanus ov Dugyj Rutyjo – Blackyj). Jako herb przybrał czarny tryzub na polu krwawym, a stanice jego nosiły barwę krwi i ziemi. Latał na ogromnym smoku w czarne i czerwone pasy. Służyły mu hufce rezunów w czarnych szatach, płaszczach i kołpakach, których zbrodnie przewyższały okrucieństwem nawet zbrodnie Kościeja. W czasie obu wojen z Aplanem, będącym pod panowaniem Lecha III i królowej Tatry, hordy rezunów Wieńczesława nabijały na pale,obdzierały ze skóry, rozrywały końmi, ćwiartowały mieczami, piłami i toporami, polewały rany swą uryną, fajdały do garnków z gotującą się strawą, kazały zabijać się członkom rodzin mieszanych, paliły, ścinały drzewa, nie miały litości and dziecięciem w kołysce, nad brzemienną niewiastą, starcem, zwierzęciem ni drzewem. Wąpierze, strzygi, ażdachy, Kościej i Čorty byłyby litościwsze od noszących czerń rezunów pod stanicą krasno – czerwoną. W końcu kiedy Lech III i Tatra ukrywali się w ojcowskiej Jaskini Hien, opity krwią i wódką tyran zginął sromotnie, rozsiekany mieczem przez południcę Urienę, żonę karczmarza Lesława z Aplanu. Dodać należy, że nie wszyscy Orowie poparli krwawe bezprawie Wieńczesława, ale wielu z nich ratowało ludzi i inne istoty zagrożone przez rezunów, samemu ryzykując śmierć w najbardziej wyszukanych męczarniach. Po śmierci tyrana i uzurpatora, Orland ogarnęły walki – na krótko na tronie zasiedli bubon (leśny stwór podobny do puchacza) Bubiec i żmij Trójrożec, rozsmakowany w ludzkim mięsie. Obaj rządzili z wyuzdanym okrucieństwem i szybko ginęli, zaś umęczoną ziemię Orów zajął Kościej. Jego drugie imperium ciągnęło się od Rininu po Roxyzor. Kiedy królowa Tatra dobrowolnie wydała swe ciało drzewnemu potworowi Grabiukowi na męki, by ocalić swój lud, jej ofiara sprawiła, że Kościej utracił nieśmiertelność i umarł zadławiwszy się rybią ością. Wraz z Kościejem I Nieśmiertelnym umarło jego imperium.



Władzę w Orlandzie objął Rutysław. Są dwie etymologie jego imienia. W wersji starokrasnej jego imię pochodziło od słowa ,,rutyj'' = czerwony, rudy, tak jak imię towarzyszki Tatry, Ruty. Z kolei Słowianie wywodzili imię króla Rutysława i jego syna Rutego od ,,kruty'' = okrutny, a nawet zapisywali je Krutysław i Kruty (albo Krutyj). Nowy władca pełnił służbę u Kościeja jako namiestnik jednej z ziem orskich, ale nie był całkiem zły. Przeciwnie, bronił swych pobratymców przed gwałtami rozhulanych rezunów i wojsk kościejowskich. Na króla wybrał go więc wodzów wszystkich szczepów Orlandu. Nawiązał pokojowe stosunki z odrodzonym Aplanem. Wysłał również ekspedycję złożoną z Orów, mieszkańców Nürtu, Aplańczyków, Oyów, a także wodników i Lynxów za Roxyzor, w celu zbadania i zasiedlenia tajemniczej Krainy Białych Pól, zwanej też Białopolem, lub Białopolską. Na czele wyprawy stanął Lubomyr Tinerpianow – były wychowawca królewicza Rutego, a część jej członków stanowili skazańcy uchronieni przed palem w czy zamknięciem w porubiu. Koloniści zbudowali osadę Oska Navłaya (Nowa Oska) i zaprzyjaźnili się z żółtymi ludźmi z puszczy zwanej Tajgą. Tubylcy ostrzegali Orów, by nie zabijali tygrysów, bo Białopolska była częścią królestwa Tygrys, a żółci ludzie – lennikami króla Bengalii i królowej Anej Arztein. ,,Tygrys jest tu hospodar; on zwierz luty zemści się na tym, kto ubije jedno z jego dzieci'' – ostrzegał Tinerpianowa białopolski wódz plemienny i kapłan imieniem Pam. Niestety jeden z osadników; niejaki Ucław syn Sławomira skuszony chciwością, zabił z łuku tygrysa Urdżaka (Irdżaja), brata Igaja – namiestnika Białopolski, po czym zdarł jego piękną skórę. W odwecie, dowodzone przez Igaja tygrysy i inne leśne zwierzęta zniszczyły Oskę Navłayę, zabijając Tinerpianowa i innych, Agejowi ducha winnych kolonistów. Ucław ocalał – przepłynął Roxyzor i dotarł do Oski, gdzie poraził króla Rytysława strachem przed wojną z ,,lwami pręgowanymi'' jak wówczas nazywano tygrysy. Młody zabójca brata namiestnika znalazł azyl w Rokitnickim Siole, zaś król Orlandu mimo uspokajających zapewnień białego wilka Ovova Tęczookinsona, za zgodą Lecha III zwołał w Velehradzie nad Odirną (aplańska prowincja Pomerland Okidentalny) Radę Królów Europy. Uchwaliła ona misję dyplomatyczną do Bharacji gdzie władał król tygrysów Bengala wraz ze swą oblubienicą Anej Arztein, zaś udział w wyprawie wylosowali Rutysław (zastąpił do książę Ruty), Lech III i ciekawy świata, młody graf Kellu Simi – Abö z Oxlandu. Młody następca tronu Orlandu, wraz z przyjaciółmi przeżył wiele przygód i poznał Krainę Białych Pól i jej namiestnika Igaja, jezioro Nordlin, gdzie gościł ich król Ayałakay, przez Słowian zwany Carem – Wodnikiem, Ułan – Raptor, Sinea, gdzie do podróżnych dołączyła rusałka Ruta z wodnym niedźwiedziem Arvotem Baldasem, Ibetain, Imalain, Bharację, gdzie stanęli przed obliczem Bengalii, zamieszkane przez Kynokefali wyspy Andamany na Oceanie Wyrajskim, Sokotrę i afrykańską Tassilię. W Białopolsce Ruty dla żartu poczęstował wódką Igaja i jego świtę, w konsekwencji czego pijany tygrys obalił posąg swego brata, a mocny, orski trunek został skonfiskowany i wylany do Roxyzoru. Kiedy wędrowcy zaszli do Bharacji, w czasie uczty na dworze króla Bengalii, władca słynących z ludożerstwa andamańskich Kynokefali, Karikal III umyślił sobie spić Rutego arakiem, a następnie pożreć gdzieś na stronie. Na szczęście następca tronu Orlandu, pouczony przez białą królową tygrysów Anej Arztein, córkę Artana Lwa Pręgowanego, wyprowadził w pole Kynokefala – zaproponował mu toast, po czym wetknął na sztorc kijek do psiej paszczęki Andamańczyka. Jego przerażeni i pełni skruchy poddani obiecali zaprzestać pożerania ludzi i innych istot rozumnych, takich jak rusałki czy syreny, zaś Ruty kosztem kilku zębów uwolnił pysk króla od kija. Karikal III lizał syna Rutysławowego niczym pies i zapraszał na swój archipelag. Kiedy Lech III, Kellu Simi – Abö, Ruta i Arvot Baldas, idąc po Moście Arzteina udali się na Seylan, królewicz przyjął zaproszenie, a Kynokefale okazały się na tyle honorowe, by nie pożreć swego gościa. Co więcej z ich pomocą Ruty, powiadomiony przez albatrosa, na Sokotrze uratował Lecha III przed wielkimi wężami o odnóżach chwytnych modliszki i odwłoku skorpiona. Przez Tassilię, Valkanicę i Kraj Stepów, książę wrócił do Orlandu, gdzie z utęsknieniem oczekiwał go ojciec i królowa Rutiena, a prosty lud czcił go jako bohatera, o sławie porównywalnej do sławy junaka Aloszy Syna Wołwcha z ery dwunastej. Po śmierci Rytysława, Ruty został koronowany na drugiego króla Orlandu z dynastii Rutysławiczów (władcy od Orusa do Kisława to Sławicze). Chwalono go za mądrość, sprawiedliwość i łagodność – cnoty rzadkie u władców zepsutego jedenastego eonu.



W IV wieku ery XI smok Rykar zerwał się z łańcucha, którym był przykuty do Korzeni Wielkiego Dębu, wyszedł na powierzchnię wilgotnej ziemi i zrzucił purpurowo – złotą skórę. Władca Čortów, bluźnierczo nazywający siebie Czarnobogiem, przybrał nową postać – węża Gorynycza podobnego do Matki Żmyi, na Bujanie zwanej Garafeną. Zionący ogniem Gorynycz w złotej koronie ruszył do boju przeciw Agejowi i Enkom i pustoszył liczne ziemie. Razem z nim ruszyli na wojnę Zła z Dobrem jego synowie – smok Wołoszyn, ubity przez jytnas Tatrę i zamieniony w szczyt górski i przeniewierczy Żmej Tugarin przybierający postać smoka bądź lutego jeźdźca na karym ogierze Lutyju; obaj owi synowie Gorynycza co wyszli z łona mamuny Lochy, smok Pučajka zastrzelony z łuku przez rusałkę Mildę, oraz

,,smok Girginicz, ogromny zaskroniec z Czterowody; rzeki w Ojcowie, trolle z Nürtu, czarownice, mamuny, nocnice, południce, mory, ogry z Britainy, smoki i wielkie węże, potwory morskie, bazyliszki, hydry, ały, ażdachy, centaury, gorgony, wielogłowe psy, kolczaste ptaki ze Stimfalii, leofontony, ksykuny, brukołaki, wilkołaki, wąpierze, sysuny, podziemne potwory, dusiołki, chimery, kikimory, Nagowie z Bharacji i olbrzymy'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.

Kiedy Gorynycz spustoszył wyspę Cortix i porwał królewnę Zabawę Putiatiszną, junak Dobrynia z orskiej prowincji Dzikie Pola, zebrał drużynę z całego Orlandu i okolicznych ziem i wyruszył nad Roxyzor by ocalić córkę króla Oproka syna Wołodymira przed niewolą straszniejszą od śmierci. W drużynie Dobryni z Dzikich Pól znaleźli się też uzbrojeni przez Mokoszę bracia Belsk i Kallap z Aplanu. Junacy zadali ciężkie straty hufcom Gorynycza, lecz niestety ich wódz Dobrynia poległ w walce ze Żmejem Tugarinem, którego zdołał ubić. Udający przyjaciela smok Puczajka podstępnie spalił braci Belska i Kallapa, lecz ofiara z ich życia zamieniła Gorynycza w góry – wschodnią granicę Orlandu dzielącą Europę od Azji. Górom tym nadano nazwę Pasmo Gorynycza, zaś zły duch, którego ciało obróciło się w skałę został piorunem Jarowita zagnany do Čortieńska – Čortlandu i skuty łańcuchem wykutym przez Swarożyca. Skamieniał również w okolicach rzek Kury, Araxu i Tereku zaskroniec z Czterowody (Te – y – aka). Straszliwie wychudzona i przestraszona królewna Zabawa Putiatiszna wyszła z jaskini, co ongiś była okiem węża i błąkała się po stepach, aż przygarnęło ją plemię Kerje – Aradanów; żółtych ludzi ze stepów Taj – Każk, w których płynęła krew Anej Mari – złotoskórej córy królowej Tatry i Lecha III. Skamieniały zaskroniec nazywał się Jasy (Jasij) toteż leżące między Europą a Azją góry powstałe z jego ciała, otrzymały nazwę Gór Jasowskich. W erze dwunastej na cześć Franta Prometeja zaczęto je określać mianem Prometu, a na cześć króla Kimerów Kalki, syna Alkosa – Kaukazem.




W V wieku ery XI Wejcza II, ostatni król Orlandu z dynastii Rutysławiczów został obalony i zamordowany wraz z rodem przez jarla Mimira Pijanicę z Nürtu. Nowy władca pił więcej niż wszyscy opoje Orlandu, Roxu i gminy Pawlaczyca. Byłby pił jeszcze długo, gdyby nie potop zesłany przez Juratę, której przyjaciel został zamordowany przez niegodnego brata. Potop położył kres dziejom Orlandu, do którego dobrych tradycji nawiązał Rus (Roxolanus) zakładając Królestwo Roxu.
Prezentowana tu historia działa się pod koniec I wieku jedenastego eonu, za króla Kirosława urodzonego w Kiropolu – gaju będącym środkiem Orlandu, skąd jego mieszkańcy wyznaczali kierunki.

*

Prowincja Kara – Alania przylegała do nürtyjskiej Czuhonii. Nastała sroga zima i gruba pierzyna śniegu zakryła jej nieprzebyte puszcze, sioła, tundry i skute tęgim lodem jeziora i rzeki. W jednej z małych, zabitych deskami wsi, pod które podchodziły wygłodniałe wilki, wilkołaki, rysie i rosomaki, mieszkał chłop Jarun (Jarunus); ponoć kowal, a może oracz, czy łowca. Urodził się na wiosnę – porę roku, której przyjście czczono Jarymi Godami, inni zaś twierdzą, że swe imię zawdzięczał 



Jarowitowi, który pierwszym wiosennym gromem wzmacniał łańcuch krępujący Rykara, później zaś Gorynycza i smoka z Vovel. W trzynastej erze niektórzy Roxowie czcili go jako boga, utożsamiając ojca naszego bohatera z Jaryłą – jedną z postaci Jarowita. Tego dnia w drewnianej chacie Jaruna i Komalicy, rodziców Wija z Kondy – Berezy, przy beczułce piwa i pieczonym prosięciu zebrało się wielu ludzi; Orów i Nürtyjczyków. Aż do północy toczyły się ważne rozmowy, a miały Wij miast iść spać, razem z młodszą siostrzyczką Niedzielą, potajemnie nadstawiał ucha...
- Niech Agej, Asowie i Wanowie raczą wynagrodzić wam dobrzy ludzie z Kara Alanii wasze serca otwarte dla wygnańców! - zwracał się Dol z Nürtu do Jaruna, jego domowników i sąsiadów.
Wij (Viyus) i Niedziela (Nedela) niewiele zrozumieli z podsłuchanych rozmów. Uchodźcy z Nürtu prawili, że ich ojczyste ziemie zajął jakiś Kościej. ,,Kościotrup''? - myślał Wij. ,,Niewolnik''? - pytała się w myślach mała Niedziela.




- …. Kościej, samozwańczy król Zachodu i sługa smoka Rykara, przeklęty namiestnik piekieł na ziemi – opowiadali ludzie z Nürtu – zwie się tak, bo jest Lemurem, czyli takim demonem z Bliskiego Południa (basen Morza Rajskiego), podobnym do kostusia. Inni powiadają, że niegdyś był człowiekiem, co zaprzedał duszę Čortom i dostał od nich czarowny napój dający nieśmiertelność; stąd zowią go Kościejem I Nieśmiertelnym (Costen – Lemurus ov Peresyj Einkiroviyen). Napój uwarzony w kotłach Čortieńska przez Lochę i Marę dał mu wygląd ludzkiego szkieletu obleczonego w nagą, podobną do pergaminu skórę. Kościej – zabrał głos Heiman von Ukkonen z Czuhonii; krainy Dziadka Mroza i Śnieżynki – ponoć pochodzi z północnej Tassilii, z grodu Mar – Agaba, zaś teraz jego stolicą jest Presno (Presnau) czyli Bruxogród. Niczym śmierć jest wciąż niesyty nowych ziem, łupów i pięknych niewolnic, które zachłannie gromadzi niby stada bydła. Tego lata najechał święty Nürt i zajął nasz stołeczny Asgard; Miasto Bogów, gdzie kazał ściąć jesion Yggdrasil zasadzony jeszcze przez króla Nurtusa I, syna Wiła Sławicza – Czuhoniec mówiąc to niemal płakał.



- Nasz król Valemon – opowiadał inny wygnaniec – bronił ziemi ojców niczym ranny dzik, albo niedźwiedź; król zwierząt, ale musiał ulec przemocy Kościeja. U jego boku, kiedy najmężniejsi jarlowie Nürtu polegli, bądź poszli w pęta, albo sromotnie zdradzili jak konung Vidkun Przeklęty, króla Valemona zażarcie bronił rosły wilczur Volvox; dar Wana Velesa; konunga Navi. Dzielny pies, mówią niektórzy, że sam Weles wcielony zginął rozsiekany mieczami dziczy Kościejowej. Valemon lutym mieczem ,,Blaskiem Północy'' ubił wielu żołdaków nieśmiertelnego, lecz poczęli szyć doń z łuku. Strzała za strzałą wypijała zeń życie jak wąpierz, aż przybiegł poświęcony Welesowi jeleń Rączynóg – tu Nürtyjczycy poczęli się spierać, czy to nie on był wcielonym Welesem – Valemon posłuszny woli Asów i Wanów resztką sił siadł na grzbiecie pięknego jelenia, a ten biegł naprzód, aż zniknął w mlecznobiałej mgle. Mówił nam kapłan Völvin, że Rączynóg zabrał króla do Navi – Valgalii, gdzie na spotkanie króla wyszły władczynie rusałek północnych; Valkiria i Valhal, które ucałowały go w oba policzki i umaiły jasną głowę wieńcem. Tam, ponoć nasz umiłowany Valemon spół króluje z Wanem Velesem, a nas trapi Kościej i jego lennik Vidkun Przeklęty. Do Presnau wywozi nasze złoto i srebro, drewno, skóry, zwierzęta, zboże, mleko, sery i masło, ale również młodzieńców by wydobywali gwiezdniki i inne skarby mineralne, zaś nasze córki mają być zabawkami Kościeja i jego bandy – skończył opowieść Karl Björk Bergenstern.
Dzieci Jaruna niewiele zrozumiały. Wij myślał: ,,Ten Kościej to musi być wielki pan, skoro wszyscy się go tak boją'', był bowiem smarkaczem i miał pstro w głowie. Tymczasem Niedziela słuchała ze zgrozą o okrucieństwach Kościeja i jego sług; Mięsojada, Uszaka i Kąsacza. Gdy dorosła, niosła pomoc i pociechę żyjącym pod ich batem. Gdy jej młode serce, które nie zdążyło zapłonąć miłością do mężczyzny, przebił lodowy oścień Mar – Zanny, jej dziewicze ciało zamieniło się w brzozę o leczącej wszystkie choroby oskole. Ona sama zaś została jedną z jytnas. Ochrzczeni znachorzy w swych zamawianiach nazywali ją ,,św. Niedzielą''.



,, [… Kościej] posiadał czarodziejską czaszkę z kryształu z zamorskiego kontynentu Sonor, w którym mógł obserwować co tylko chciał. Czasem w złości tłukł ją, a wtedy wybuchała zielonym ogniem i powracała do całości'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.

Minęły lata, od chwili przybycia wygnańców z Nürtu do wsi Kondy Berezy (w innym rękopisie: Żukowa) w orskiej dzielnicy Kara – Alania. Na Zachodzie, który przestał być Zachodem, a stał się jaskinią zbójców i czcicieli Rykara, w potęgę rósł Kościej, zaś Wij i Niedziela dorastały w rodzinnym siole. Kościej ,,jak Enkowie potężny, jak Čorty złośliwy'', spoglądając w kryształową czaszkę mógł widzieć cały świat, a wszystkie odkryte tajemnice rozważał w swej chytrości. Swymi pustymi, lecz widzącymi, czarnymi oczodołami spostrzegł też małego Wija – chłopca z dalekiego Orlandu, który podsłuchał rozmowę rodziców z Nürtyjczykami, i któremu spodobały się pogłoski o dzikiej i nieposkromionej potędze Kościeja. Odtąd car Zachodu, mający na swe usługi zastępy Čortów i potworów w dzień i w nocy słał ku synowi Jaruna złe myśli, majaki, sny o władzy, zaszczytach, bałwochwalczej czci i potędze. Ustawicznie wbijał proste serce chłopskiego syna w pychę, aż je zatruł i pozbawił je radości. Rodzina chłopa Jaruna gospodarowała na nieurodzajnej ziemi, na przednówku głodowała, większą część roku pracowała w pocie czoła, zaś kara – alańscy bojarzy gnębili ją wysokimi daninami, które przejadali. ,,Mój ojciec miał jako pole niewielką lechę błota, rodzącą wątłe zboże, a jej jedyną zaletą było to, że była NASZA'' – po latach mówił Wij Jarunowicz. On i jego siostra od świtu do zmierzchu pracowali przy wypasie zwierząt, roznoszeniu wody, czy zbieraniu chrustu, podczas gdy nocami, kiedy nocnice tańcowały ku czci Lelwy przy wyciu wilków i Neurów, przez sen Kościej obiecywał bratu i siostrze życie bez trudu, bólu, głodu i chłodu, zabawy, piękne stroje i bogactwa, których mógłby pozazdrościć lidyjski król Krezus z ery trzynastej. Tymczasem mądrzy dorośli bez przerwy prawili, że Kościej jest najgorszym łotrem zasiadającym na tronie od czasów Latavca, Jiwóna, Starego Frëca, Rena Puszczyna, Niemal Człowieka i Goplany III. Opowiadano, że mieszka w złotym pałacu jak królowa Valkanicy; Bazylisa Teofanu, w którym więzi krocie porwanych dziewic, że jest ponad wszelką miarę rozpustny, zapijaczony i okrutny. Niedziela uwierzyła dorosłym, ale Wij nie dał się przekonać, ani im, ani swej młodszej siostrze. Myśli o Kościeju nie dawały mu żyć. Lata wciąż przemijały, niczym liście opadające z drzew, aż nadszedł czas siedemnastych urodzin nieszczęsnego Wija. Jego macierz Komalica, w innym rękopisie zwana Wodicą, upiekła okazały kołacz, zaproszeni zostali koledzy chłopca. Kiedy wszyscy wesoło się bawili, w sercu solenizanta wciąż lęgł się zakryty smutek zasiany przez bezlitosnego Kościeja. Zabawa przeciągała się aż do północy, aż nad ranem wszyscy pokładli się pod pierzyny. Wszyscy oprócz naszego bohatera. Ów widząc, że domownicy posnęli snem sprawiedliwych, po cichutku zabrał przygotowany wcześniej tobołek. Jeszcze tylko ze łzą w oku stanął nad łóżeczkiem ukochanej siostry i pocałował jej czoło, lecz ona wciąż spała zmęczona urodzinowym przyjęciem. Przyzywany przez Kościeja rzucającego na wiatr obietnicami, Wij cicho jak złodziej przekroczył próg rodzinnej chaty i udał się w kierunku Presnau. Kiedy porzucał ojca i macierz, szalała zadymka, wyły wilki i Neurowie, a władczyni Krainy Ciemności – Lelwa o głowie kruka szeleściła swą czarną szatą. Chłopiec szukany przez rodzinę i sąsiadów szedł niezmordowanie przez zasypane śniegiem puszcze, gdzie chroniły się mamuty i nosorożce północne, skute lodem oparzeliska, pod którymi spali topielcy i topielice, ludzkie osady, gdzie litowano się nad nim i nad jego poświęceniem godnym lepszej sprawy. Ostrzegano go przed srogością Kościeja, co zaspokajał swe żądze na chłopcach i dziewczętach, lecz Wij nikomu nie wierzył prócz swych snów i marzeń. Idąc zdzierał łapcie z lipowego łyka i koszule, za podszeptem swego bożka nauczył się kraść i żebrać, choć wcześniej brzydził się to robić i wolał uczciwie pracować. Liczył sobie dwudziestą wiosnę życia, gdy pogryziony przez psy, obity kijami, brudny i obdarty niemal do nagości przekroczył rogatki Presnau – stolicy Dalekiego Zachodu.
,,Gdy w Valkanicy twoje straszą spiże, gdy poselstwo laskońskie twe stopy liże...'' - brzmiał początek zaginionego dziś poematu zaskrońca Mikicy Jadamovicia z Selenetova. Tego dnia luty Kościej odziany w jadowicie zieloną, jedwabną szatę, a na łysej głowie noszący złotą koronę, zasiadł na bogato rzeźbionym tronie z eburnu zdobionym opalami. Jego podnóżkiem była bielejąca czaszka zgwałconego dziecka, berło miał z kości słoniowej (albo trupiej) oprawne w srebro, elektron, zdobione jantarem i kryształami, zaś miast kuli z krzyżem, zwanej jabłkiem, oznaki godności średniowiecznych władców, piastował w kościstej dłoni kryształową czaszkę z Sonoru. W wykładanej złotymi płytkami sali tronowej unosił się zawiesisty zapach kadzidła z Międzyraju, używanego w chramach. Sala pełna była białych niewolników z Kartwelii i czarnych z Tassilii, licznych, pięknych i młodych żon i nałożnic, takich jak Trawica z Valkanicy, błaznów, wreszcie towarzyszy broni i oprawców wśród których rej wiódł podobny do czarnej pantery potwór Mięsojad (Mesojdew, Carnivorios) z Afryki. Kościej kochał tylko siebie i uwielbiał upokarzać innych. U jego stóp obutych w ciemnozielone ciżmy z safianu, leżała plackiem gromadka jego wasali, a wśród nich Vidkun Przeklęty z Nürtu. Mistrz ceremonii przy dźwiękach surm wniósł porcelanowy nocnik wykonany na zamówienie w Sinea; pełen gnoju i uryny. Podano go leżącym lennikom Kościeja, a ci z czcią i obrzydzeniem składali pocałunek na naczyniu. Jeden z nich zwymiotował, więc na rozkaz cara Zachodu kat natychmiast skrócił go o głowę. Młody Wij Jarunowicz, wykąpany w wodzie różanej i przyodziany w miękkie szaty stał pod ścianą. Widział całą scenę hołdu złożonego Kościejowi przez wasali i spodobała mu się, bo jego serce zostało już zatrute przez namiestnika Čortieńska. Kościej takich jak on, zbliżających się do jego pałacu zbudowanego na Placu Ryb, kazał chwytać i torturować, lecz Wija przyjął gościnnie. Rozpoznał w nim bowiem chłopca z dalekiego Orlandu, którego zamierzał wykorzystać do swych celów. Gdy upokorzeni i zastraszeni wasale pośpiesznie opuścili złoty pałac, Kościej skinął w stronę Wija długim, środkowym palcem skrzącym się od drogich kamieni wprawionych w złote pierścienie. Młodzian z trwogą i drżącymi nogami podszedł do władcy, od którego biły chłód i piwniczna wilgoć, po czym upadł na twarz przed Niemającym Oczu. Kościej podniósł go i przy piskach i oklaskach swych nałożnic, ucałował go w usta, aż mróz przeszedł synowi Jaruna po kościach.
- Łżą sromotnie – zabrał głos władca Zachodu – ci co twierdzą, że my, słudzy Czarnego Boga nie cenimy odwagi u innych. Przybyłeś po chwałę, synaczku; otrzymasz ją jeśli staniesz się taki jak ja; Sławiący Smoka! - dreszcz przebiegł po ciele Wija, zaś Kościej wydał rozkazy. - A teraz będziemy jeść i pić ku chwale naszego bohatera ze Wschodu! - po obfitej, ociekającej orską wódką uczcie, Mięsojad i jeden z imperialnych wojewodów zaprowadzili chwiejącego się od mocnego trunku młodego męża do zdobionej srebrem i złocistym bursztynem łaźni. Znajdowała się tam ogromna wanna z kryształu. Mięsojad o spiczastych uszach podobnych do słuchów zająca, noszący czerwone kozaki ze złotymi ostrogami, wysuwanymi pazurami, długimi jak kły tygrysa, zdarł odzież z uśpionego wódką Wija, po czym wrzucił go do wanny. Nie było w niej wody, za to po brzegi wypełniała ją krew. Nagi Wij z głośnym pluskiem cały pogrążył się w przepastnej wannie i ogarnęły go pijackie sny o władzy i zaszczytach, bogactwach i rojach nałożnic. Sam nie wiedział, ile godzin tak przespał, a Kościejowski generał Chwalimir z Valkanicy, dębowym kijem burzył krew w wannie. Na dworze zapadł mrok – promienie Srebroniowe padały na kamienny bruk stolicy imperium, którą przemierzali teraz stróże miejscy i tajna policja dybiąca na życie wrogów Kościeja. Wtedy to woj wyszedł z krwawej kąpieli, lecz nie był już człowiekiem. Po błyszczącej posadzce przebierał licznymi odnóżami dłuższy od ludzkiego palca stawonóg. Był barwy szaro – żółtej i miał ostre 




żuwaczki ociekające jadem. Czuł się nieswojo. Kosa Owinniczew nazywał takie stworki ,,wijami – skolopendrami'' i w ,,Animalistyce'', przez Słowian zwanej ,,Zwierzętopismem'' opowiadał jak zaprzyjaźniony szczeniak zląkł się na widok owej jadowitej istoty. Zaczarowany Or gdy spojrzał do zwierciadła przeląkł się sam siebie i gorzko zapłakał, tak głośno jak płakać potrafi człowiek zamieniony w skolopendrę. O północy przyszedł łaziebnik i wziął zwierzątko w dłonie okryte sokolniczymi rękawicami. Zaniósł Wija przed oblicze Kościeja, który żłopał wódkę i cuchnął jak gorzelnia. Wielonożna istota przerażona, nic nie rozumiejąc, zwinęła się w kłębek na dłoni Lemura, a ten zionąc odorem wódki, mówił do niej czule:
- Przyszedłeś tu synaczku po … beeek! - sławę i chwałę. Dla mnie i Rykara porzuciłeś – beeek! - brud, smród i ubóstwo, by dołączyć do panów. Bueee. Aby mieć nieśmiertelność, zgodziłem się żyć w ciele trupa. Rzy... Jeśli chcesz bym uczynił cię mościpanem, musisz przestać być człowiekiem... - ,,aby i ciebie Rykar pożarł jak lew, po kawałku'' – dorzucił w myślach tyran, rozlewający wszelką krew na potwornych ołtarzach Smoka Piekieł.
Wij – skolopendra uspokoił się, a wtedy Mięsojad znów zaniósł go do łaźni i wrzucił do wanny z krwią. Potwór ujął w okryte czarnym, aksamitnym futrem łapy rzeźbiony kij dębowy i mrucząc zaklęcia, w których przyzywał Čorty; Farela i ogniste latawce, burzył krew w wannie, a zaczarowany Wij śnił straszny sen, w którym był olbrzymem i stopami obutymi w buty z krasnej skóry miażdżył kręgosłupy dokuczających mu niegdyś kolegów z rodzinnej wsi – Proni i Kikoły. Straszna noc wciąż trwała jakby czas się zatrzymał; Bractwo Czcicieli Rykara odprawiało swe przeklęte misteria; psy wyły na Placu Ryb i innych ulicach Presnau, a strażnicy strzelali do nich z łuku. Do łaźni wszedł jeden z kapłanów Cara Piekieł i począł kamłać – wyć straszne zaklęcia, aż krew znikła z wanny jak kamfora. Oczom Mięsojada i czarnego wołwcha ukazał się nagi karzeł o pergaminowej, nieco szarej skórze. Na pękatej głowie miał zmierzwioną, czarną czuprynę, oraz spiczaste uszy. Nos jego przypominał nozdrza małpy, tusza upodabniała go do dobrze utuczonego wieprza, zaś na dłoniach i stopach miał żelazne palce zakończone orlimi szponami. Jednak najbardziej niezwykłe, a zarazem obrzydliwe były jego ciężkie powieki; gdy Mięsojad i zły kapłan podnieśli go na krótkie i krzywe nogi, wstrętne powieki sięgały mu aż do podłogi. Wij ocknął się i płakał żałośnie, bo nic nie widział, zaś słudzy Kościeja nie zważając na jego protesty i wygibasy, prowadzili przed tron swego bezlitosnego Cara Zachodu.




- Teraz twoje powieki będą podnosić widłami – oznajmił Mięsojad, zaś Wij otumaniony nie wiedział co się z nim dzieje.
Doszli przed tron Kościeja, który zajęty rozpustą, nie spał całą noc. Podobny do pantery stwór i kapłan Wroga Ageja i Jego Stworzeń, Kłamcy i Ojca Kłamstwa, zgięli kolana nieszczęsnego głupca. Kościej ziewnął, po czym dotknął mieczem z obsydianu nagiego ramienia Wija i rzekł:
- Wiju Jarunowiczu z Kondy – Berezy! Przybyłeś stać się jednym z książąt i oto nim jesteś; wyprzyj się Ageja, Enków i jytnas a sław Wielkiego Rykara. Z jego mandatu nadaję ci zaszczytny tytuł grafa von Balor, sześćset szesnaście posiadłości ziemskich ze stadami bydła, niewolników i nałożnic, oraz ogłaszam cię drugą po mnie osobą w Imperium Zachodu! - tłumy wojaków i żon Kościeja klaskały, po cichu czując odrazę do pokracznego sługi okrutnika. - Wiju z Orlandu! - na znak Kościeja jego słudzy pomogli mu wstać. - W twych oczach drzemie moc duchów Čortlandu; moc zabijania. Odtąd będziesz siał śmierć wzrokiem jak bazyliszek, ilekroć twoi słudzy podniosą twe powieki widłami – znów rozległy się oklaski, a Wij pomyślał: ,,W co ja się wpakowałem''?! Następnie graf von Balor ucałował podane mu berło Kościeja i do rana trwało picie wódki, wina i piwa.
Od tego czasu Wij przestawił się na nocny tryb życia. Dnie spędzał w kurhanach i pełnych omszałych gąsiorów piwnicach na swych włościach, a nocami bez wstrętu zajadał ślimaki, stonogi, wije drewniaki, krocionogi, żuki i rosówki. Miał licznych niewolników i niewolnice, które gwałcił, a potem wypijał ich krew i żelaznymi palcami rozrywał ,,ciało na sztuki, aż białe świeciły kości'' i pożerał je. Służył pod rozkazami Kościeja. Nocami przemierzał lasy, cmentarze i ruiny imperium w asyście strzyg, goblinów, wąpierzy, Čortów, wielkich węży i nietoperzy, oraz jędz, aby zabijać wzrokiem. Dwa małe Čorty przez Polaków zwane Diabełkami za pomocą chłopskich wideł do rozrzucania gnoju, unosiły jego ohydne powieki, a na kogo padł wzrok Wija, ten padał martwy. Chłopski syn z Kondy – Berezy został przez Kościeja zamieniony w jednego z najstraszniejszych potworów ery jedenastej. Kiedy zabijał wzrokiem nie miał litości dla nikogo; złą mocą jego oczu ginęli ludzie od niemowlęcia do niemowlęcia do starca, zwierzęta, schły trawy, kwiaty i drzewa... Jedynie gdy był sam, cicho łkał nad swymi ofiarami, by potem znów robić to samo, niczym ,,cocodrilus z rzeki Nilus''. Poeci sławili go w pieśniach, lecz nie tak wyobrażał sobie szczęście. Pewnego razu, gdy zabił wzrokiem i pożarł zabłąkaną w pobliże mogił dziewczynkę, miał sen. kiedy leżał z łbem opartym o kamień podobny do płyty nagrobnej (nie był już człowiekiem, więc mu to nie przeszkadzało), oczami duszy ujrzał jak po promieniu Księżyca schodzi doń piękna panna, której wiatr rozwiewał złote włosy i białe szaty z płaszczem barwy trawy. W jej szafirowych oczach lśniły łzy podobne do diamentów, zaś jej podobne do eburnu dłonie trzymały złoty łańcuch i kryształowy flakonik z żywą wodą. Wij obudził się i mimo zamkniętych powiek ujrzał pannę w ognistej koronie. Rozpoznał w niej Mokoszę, którą cały Orland z wielkim nabożeństwem czcił jako Matkę Wilgotnej Ziemi. Chciał złożyć jej pokłon, lecz nogi zaplątały mu się w powiekach.
- Wiju, synu Jaruna – przemówiła Mokosza.




- Jestem, Pani – odpowiedział Wij, a Enka złożyła pocałunek na jego obleśnym czole, przywracając mu ludzką postać. - Przysłał mnie Wielki Agej, ten co wcześniej posłał na świat Teosta Cara Słońce, abyś mógł wrócić doń.
- A cóż mi do Niego, o Aradvi Sura Aredvi? - spytał Wij. - Jestem teraz potworem co bije czołem przed tronem Kościeja Wiecznego. Dziś zjadłem dziecko, a przecież tego Biały Bóg nie pochwala. Ciemność Rykara mnie pochłonęła, już nie ma dla mnie miejsca w Nawi Jasnej.
- To nie prawda – zaprzeczyła Mokosza – Pozwól bym obmyła cię żywą wodą z Sobotniej Góry, którą wydało me łono, a wówczas Kościej straci do ciebie prawo. Chwyć się złotego łańcucha o dziesięciu ogniwach, a zabiorę cię z Presna, do twego rodzinnego domu, gdzie wciąż za tobą płaczą ojciec i macierz, oraz siostra, którą ucałowałeś nim opuściłeś dom – Wij słuchał ze smutkiem, a w jego sercu odezwała się tęsknota za porzuconą Kondą – Berezą. Już otwierał usta, by wyrazić zgodę, gdy z ciemnego kąta wynurzył się Čort skrzydlaty; Zburatorul przez Polaków zwany Farelem i wbił lodowatą igłę w serce nieszczęśnika. Ukłuty nią Wij począł wątpić, czy aby Mokosza, której miłosierdzie sławiono w Orlandzie i innych krainach nie zwodzi go. ,,Jeśli wrócę, resztę życia spędzę otoczony szyderstwem i pogardą, jako były sługa tyrana i potwór, karmiący się surowym mięsem ludzi. Nikt mi nie poda ręki, najwyżej nogę. Ludziska będą się nade mną fałszywie litować, unikać jak czarnego kota, szeptać za moimi plecami, a może nawet rodzina mnie nie rozpozna'' – kuszony przez latającego Čorta spojrzał niepewnie w twarz Mokoszy i wyczytał z niej: ,,Zaufaj mi biedaku, a ja cię osłonię; ja – twoja ucieczka''. Wij wahał się przez chwilę, aż w końcu wygodne zło w nim przemogło.
- Odejdź, Najświętsza Pani – rzekł spuszczając wzrok. - Dla mnie nie ma zbawienia – z oczu Mokoszy polały się krwawe łzy, po czym płacząc, po promieniu Księżyca wróciła do Domu Enków. Wij zaś ponownie odzyskał swą odrażającą postać i zachował ją aż do śmierci...
Mijały dni, miesiące, lata, a spaleni złością tyrana mieszkańcy imperium modlili się: ,,Od śmiertelnego wzroku Wija – wybawcie nas Enkowie''! Służąc Kościejowi zatracił litość i najszlachetniejsi życzyli mu śmierci. Król Dalekiego Zachodu obiecywał: ,,Przemieniony magią Rykara masz przed sobą aż sześć tysięcy lat życia, a nawet jak zemrzesz, twa sława przetrwa wszystkie wieki''. Wij wierzył w to, a poza tym myślenie było mu wstrętne. Jednak ,,łaska pańska na pstrym koniu jeździ''. Kościej; podejrzliwy i tchórzliwy jak wszyscy tyrani począł zazdrościć Wijowi, którego na sabatach pieśni czarownic często sławiły. Sam Rykar; ojciec niezgody nakłaniał swego przedstawiciela na ziemi, by mordował swych wspólników, bowiem nie pragnął niczyjego dobra, ale katuszy całego stworzenia i nawet klęska Kościeja była w jego zamiarach. Pewnej księżycowej nocy Ciemiężyciel Zachodu, tępiciel piękna, prawdy i dobra, zaprosił do swego pałacu Wija, jak sam kazał powiedzieć ,,na flaszkę dobrej wódki z Czuhonii''. Zabijający wzrokiem potwór o ciężkich powiekach i żelaznych palcach, nagi i umorusany gliną i wilgotną ziemią, został wprowadzony do sali biesiadnej przez dwa małe Čorty trzymające widły. Jego małpie nozdrza już wyczuły miły sobie zapach. Wij nic nie wiedział o obecności w sali rosłego męża w krasne szaty odzianego, o głowie zasłoniętej spiczastym kapturem. Mąż ów zwał się Krut Mydlarz z Oylandu i był jednym z katów zatrudnionych w Presnau. Na skinienie Kościeja, kar chwycił widły i z rozmachem wbił je w pierś Wija, a ten wył jak bity pies i przeklinał swego suzerena życząc mu rychłej utraty nieśmiertelności. Mydlarz jeszcze kilkakrotnie dźgał potwora w pierś i brzuch, w gdy ten skonał w kałuży swej zielonej (albo czerwonej) krwi, kat wyłupił mu oczy, a śmierdzące trupią zgnilizną cielsko spalił w ogrodzie, na kupie końskiego gnoju. Zniewolona dusza Wija poszła na wieczne męki do Nawi Čortów; na Wyspy Przeklęte. Jedno z niosących śmierć oczu, wielkich jak pięści, Kościej spalił w ofierze na okropnym ołtarzu Rykara, drugie zaś zachował dla siebie. Oko to zachowało moc niszczenia, zaś Kościej nosił je ze sobą, aż do bitwy na lodach jeziora Mamir. Gdy chciał kogoś zabić, łykał oko Wija, a to wchodziło mu do oczodołu i skutecznie uśmiercało. Dzięki niemu, Kościej budził nie mniejszy lęk niż Wij, bazyliszek, czy połoz, jednak nigdy nie udało mu się z jego pomocą zabić swej zakładniczki i niewolnicy Tatry – późniejszej królowej Aplanu. Sam Agej bowiem nie dał Zdrajcy Prawdziwego Zachodu władzy jej uśmiercić, ona zaś wydarła mu tajemnicę, ostrzegając Lecha III przed najazdem, a ostatecznie przyczyniła się do utraty nieśmiertelności przez Kościeja.

*



,,W noc św. Andrzeja wszystkie moroï próbują wybłagać przebaczenie Boga. Przypominają sobie wtedy wszystkie złe uczynki popełnione na ziemi. Jednak szatan nie pozwala im się poprawić […] i, wielki niczym dom, ze rozwiniętymi skrzydłami, podobnymi skrzydłom nietoperza, oczyma płonącymi jak rozżarzone węgle, paszczą czarną niczym smoła i zębami białymi jak śnieg, przybywa z Zachodu, przecina im drogę i zawraca ich do ich ponurych i zimnych siedzib […].
Szkoda, że nie widzieliście, jak wtedy wyglądają te niepomiernie wydłużone cienie, krążące samotnie niczym woda we młynie […]. Jak zmęczeni strigoï przysiadają na kępach róż bzów rosnących na grobach, łokciami opierając się o zimne, kamienne krzyże, palcami mocno uciskając skronie […]. Ich rozbiegane oczy wypełniają się łzami. […] A potem zasłaniają sobie swoje chude, kościste, pomarszczone i zimne twarze i płaczą nad dawnym życiem! Zaś szatan ciskając ognie z oczu, mówi im: 'Hej, wy strigoï i strigoice! Nie płaczcie! To ja, wasz bóg! Zostawcie w spokoju wasze kości i ruszajmy!' I nagle daje się słyszeć szum skrzydeł, a kogut pieje: Kukurykuu! Kukurykuu! Usłyszawszy to strigoï
na wyścigi próbują wleźć do swoich grobów, gdzie czekają na kolejną szansę ruszenia ku Bogu'' – N. I. Dumitrescu ,,Strigoi. Din credintale....''

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz