poniedziałek, 12 października 2015

Mato cz. 2




Przylegająca do Morza Rajskiego afrykańska kraina Libia (Libiya, po sarmacku: Libistan) wzięła swą nazwę od jednej z córek czarnoskórej rusałczej królowej Afaraki. W erze dwunastej przybyli na te ziemie ludzie, a byli to dzicy, półnadzy koczownicy z pustyń, którzy nosili coś co przypominało pejsy Żydów i co rusz ogłaszali ,,święte wojny'' przeciw Pierwszemu Imperium Sarmackiemu, później zaś przeciw Egiptowi faraonów. Przed przybyciem Libijczyków, ziemie afrykańskie między Egiptem a Kartaginą zamieszkiwał dziwny lud Hathorów. Stworzenia te przypominały ludzi – niewiasty i mężów, obdarzonych bydlęcymi rogami i ogonami. Hathorowie ilekroć tego zapragnęli, mogli brać na siebie postać krów i byków. Skórę mieli śniadą jak Egipcjanie, Libijczycy, Arabowie i wędrowni Giptowie, pokrytą kunsztownymi tatuażami barwy kiru bądź srebra, zaś ich włosy były czarne, namaszczane balsamami z krainy zwanej przez Rzymian Arabią Szczęśliwą, bądź bezlitośnie golone, aby nie zalęgły się w nich wszy. Na szyjach nosili wykonane z sineańśkiej porcelany, bądź kolorowego szkła z Libanistanu maleńkie czaszki byków, lub dzwonki. Utarła się tradycja, że nad wszystkimi szczepami Hathorów, na tronie z drewna bukowego zasiadał car z rasy Minotaurów. Pierwszym z nich był Apis – car, ojciec Apisamusa, ojca Apistima, ojca Kudrewana (Cudrevanus), którego imię pochodziło od starokrasnego ,,kudus'' - ,,buk''. (Dla porównania, Władymir Bukowski to Vladimirus ov Kudlabicic).




Rudogłowy car Kudrewan zasiadał na bukowym tronie na złocistym, morskim brzegu, mając po jednej stronie Morze Rajskie, a po drugiej gród stołeczny Kalbatu. Żuł trawę, odziany jeno w błękitną przepaskę biodrową, zdobił go ciężki naszyjnik ze sztabek złota, a jego ręce dzierżyły maczugę o złotych kolcach i włócznię zakończoną grotami z obu końców. Podnóżkiem dla jego bosych stóp były dwie czaszki zabitych gołymi pięściami lwów. Kudrewan zaryczał jak byk, a Hathorowie odpowiedzieli tym samym na jego pozdrowienie. Rozpoczął się sąd. Przed rogatym obliczem cara Minotaura padł na twarz trzęsący się jak osika, wielce wylękniony Horczałko znad rzeki Volgi. Nie był bohaterem, jeno prostym, lubiącym pić i przechwalać się marynarzem, służącym na okręcie ,,Albireo'', którym król Mato płynął na Koniec Świata, by ocalić Wielki Dąb. Oprócz rzeszy Hathorów, na sądzie Kudrewana zjawili się król Mato, kapitan Drimala, Wiła Lutica, Bent, Andaj, Ligicz i Derfint, Żmij Ognisty Wilk z giermkiem Tórzem, Meness, Manulis, niewidzialny Klabaternik i reszta załogi gotowa bronić swego przyjaciela do krwi ostatniej kropli z żył.
- Wstań, panie człowieku – rzekł łagodnie car – Minotaur, dając włócznią znak Horczałce, by spojrzał mu w olbrzymie, wole oczy. - Zarzucają ci, że po przybiciu do mego carstwa korabiu ,,Albireo'' z Krobacji, majtek Horczałko, syn Borysa zabił jednego z moich poddanych. Czy to prawda? - Kudrewan przemawiał w mowie starokrasnej, która Meness, brat Dziwicy, jako Enk znający wszystkie języki, tłumaczył nieuczonemu Horczałce na język Słowian.
- Pa... pa... panie Byku! - wyjąkał zlany potem i moczem tchórzliwy majtek. - Ostrzegano mnie, alem ja nie wierzył, bo myślałem, że to głupie bajki. Byłem głodny jak... jak.... świnia – ze strachu plątały mu się słowa. - Zoczyłem na łące dzikiego byczka, więc go ubiłem; nie cierpiał długo. Już chciałem go oprawić i upiec, gdy on... on... stał się rogatym i ogoniastym człowiekiem! Tu są jakieś czary! Nie chcę tu być! - płakał i trząsł się biedny, głupi Horczałko, aż litość brała patrzących na niego.
Wtedy przed rogatym obliczem cara Minotaura stanął sam król Mato. Otworzył usta i rzekł w mowie starokrasnej, nie znał bowiem języków libijskich.
- Jeśli raczysz Rogaty Panie, Pasterzu Hathorów skazać na śmierć tego przygłupiego majtka, możesz to zrobić, jeśli tak nakazuje sprawiedliwość. Pomnij jednak, że pierwiej będziesz musiał uśmiercić mnie; z łaski Ageja, Enków i królowej Tatry króla Czerwonej Krobacji! - szmer różnych komentarzy przebiegł wśród Hathorów.
- Mnie również – zabrał głos Żmij Ognisty Wilk, którego w dziecięcych latach leśny krasnoludek Chobołd nauczył prastarej mowy swego ludu.
Za przykładem zmiennokształtnego sługi księcia Gwoździka, wystąpił z szeregu jego giermek Tórz, potem zaś Meness, Lutica, zionący ogniem Podaga i Fitek, w końcu zaś cała reszta Albireonautów. Car Kudrewan zdziwił się niepomiernie tymi słowy, bowiem nie spodziewał się po toczących między sobą wojny ludziach takiej odwagi i szlachetności. Zaryczał donośnie, uciszając wszystkich, po czym wydał wyrok.
- Muuuuuuu! Zadziwiacie mnie, ludzie, swoją solidarnością. Prawa Libii nakazują karać na gardle ludzi atakujących i zabijających Hathorów, których pasterzem jest carski ród Apisydów. Ponieważ od powodzenia waszej wyprawy zależą losy świata, nie ubijemy was, ale kara musi być. - Wówczas głos zabrał Hathor Gizak – mąż czarnoskóry jak Murzyn, rogaty, ogoniasty, pokryty srebrnym tatuażem. Gizak był namiestnikiem prowincji południowych.
- Parę razy odpierałem najazdy synów Novalsa, więc wiem, że trudno o lepszych wojów. Zechciej, Rogaty Panie, wysłać tych ludzi do mojej prowincji. Tam odkupią swoją winę, walcząc z lutym potworem Sadrem, który pustoszy ogniem moją krainę – Kudrewanowi spodobała się propozycja Gizaka, przeto wysłał Horczałkę, a z nim całą załogę na wielkie łowy, zaś Czerw w najlepsze podgryzał korzenie Wielkiego Dębu...





Trzeba bowiem wiedzieć, że w pierwszych wiekach ery dwunastej, gdzieś między libijską, a murzyńską ziemią żył słoń imieniem Sadr (Sadrus). Pewnego razu zdybał u podnóża jakiejś góry zbudowanej z gliny nie rosnące nigdzie indziej ziele przez Słowian zwane ,,iskrzycą''. Owa fatalna roślina, w smaku przypominająca ponoć siarkę, była niewielka, zielona i żółto nakrapiana. Miała magiczne właściwości. Kiedy słoń Sadr najadł się iskrzycy, ze zdziwieniem spostrzegł, że wypuszcza z trąby iskry i kłęby czarnego dymu. ,,Nie chcę być smokiem''! - pomyślał przerażony, a jeszcze tego samego dnia począł ziać ogniem. Zrazu nie chciał tego, lecz już po paru dniach, spodobało mu się wielce, że jest jedynym słoniem zionącym ogniem, a że nie był zbyt mądry, począł dla zabawy palić drzewa, łąki, pola i domy, zupełnie nie przejmując się tym, że krzywdzi inne stworzenia. Namiestnik Gizak wielokrotnie polował na ognistego słonia, chcąc położyć kres jego wybrykom, lecz Sadr bez wysiłku niszczył pułapki i zamieniał myśliwych, tak Murzynów jak i Hathorów w kupki popiołu. Po przybyciu na miejsce i ujrzeniu szkód w postaci wypalonej ziemi, król Mato nakazał pozostałym Albireonautom, w tym leniwemu Horczałce wykopać głęboki dół, taki jak te, które plemię Naradów kopało, by łowić mamuty. Dół został przez Enka Menessa przykryty iluzją – fałszywym obrazem trawy i ziemi, zaś jako przynętę do spalenia położono stóg siana. Bezmyślny Sadr nie kazał na siebie długo czekać. Wpadł do dołu, a sterczący z ziemi, zaostrzony pal przebił mu brzuch. Wciąż żywy chciał upiec żywcem swych prześladowców, lecz Meness zabrał mu moc plucia ogniem, którą ów tak bezmyślnie szastał i zamknął ją w jajku. Wtedy król Mato uniósł maczugę, by roztrzaskać nią pusty łeb Sadra, a ów popłakał się z żalu i strachu, przeklinając swą głupotę. Król nie zabił potwora, bowiem waleczna, lecz litościwa Lutica padła mu do nóg i wyprosiła litość dla skruszonego Sadra. Darowano mu życie. Mato i Żmij Ognisty Wilk zamieniony w niedźwiedzia gołymi rękami wyciągnęli słonia z dołu, a następnie Lutica swym magicznym śpiewem uśpiła go, by przez resztę dnia i całą noc leczyć jego ranę zadaną przez pal. Uczyniła to w czas Kupały, kiedy to każda Wiła na mocy danego przez Mokoszę przywileju, mogła wyleczyć najcięższą chorobę, zagoić najstraszniejszą ranę, a nawet zmarłego przywrócić między żywych.
- Čaitie oldokrasnyj1? - w umyśle uśpionego Sadra rozległ się niewieści głos; cichy, łagodny i kojący.
- Kat...2 - odpowiedział słoń.
- Posłuchaj, Sadrze – ciągnął ten sam głos. - Nazywam się Lutica, córka wodnika Bogdana. Jestem Wiłą; taką nimfą ze Sklawinii. Uratowałam ci życie.
- Czego chcesz, Lutico? - spytał Sadr. - Oddam ci swoją kość słoniową.
- Zatrzymaj ją sobie – odmówiła córka wodnika. - Wpadając w pułapkę poczułeś wreszcie to, co czuli ci, którym paliłeś pola i domy. Mam nadzieję, że nauczy cię to rozumu...
- Słuchać hadko – rzekł zawstydzony słoń.
- Hadko to ty postępowałeś – odparła Lutica. - Car Kudrewan i namiestnik Gizak wyznaczyli nagrodę za twój zakuty łeb, ale mój suweren, król krobacki Mato daje ci szansę odkupienia swych win....
- Nudzę się – oznajmił Sadr.
- Na Zachodnim Końcu Świata potwór Czerw podgryza korzenie Wielkiego Dębu. Gdy Wielki Dąb runie, Niebo spadnie na Ziemię, a ta zginie w pożarze i potopie. Jeśli dołączysz do nas, to jeśli Agej pozwoli, wrócisz jako bohater, albo przynajmniej zginiesz w chwale. Wolisz być bohaterem, którego sławi się w pieśniach, czy raczej skretyniałym potwiorem, którego się nienawidzi i poluje nań?
- Nudzę się... - zaryczał przez sen ognisty słoń.
Kiedy Sadr wreszcie się obudził, na znak zgody podał trąbę Luticy, królowi Macie i całej drużynie. Po libijsku przeprosił namiestnika Gizaka i innych Hathorów, po czym po starokrasnemu rzekł do drużyny Słowian i Bałtów:
- Ruszam z wami zmyć hańbę.
- Teraz jesteś jednym z nas – rzekł król Mato i cała drużyna opuszczając libijską ziemicę ruszyła na zachód...
Widząc, że Sadr bardzo dobrze się sprawuje, Meness – Manulis, brat Dziwicy rozbił jajo i przywrócił mu moc ziania ogniem.


*

,, […] mityczna Gorgona pochodziła z głębokiej Afryki. Przedstawiano ją z kłami jakie posiada goryl i przypisywano jej duszenie lampartów, czego potrafi dokonać wyłącznie ta największa małpa'' – Andrzej Trepka ,,Co kaszalot je na obiad''?




Paskudny Czerw raz w ciele jaszczura, a raz wija, niestrudzenie toczył korzenie kosmicznego drzewa, przez niemal cały czas myśląc jeno o tym, by paść się i tuczyć. Choć był synem Mokoszy, albo smoczycy Altairy, służył Gorynyczowi. Pod swymi rozkazami miał lute potwory, które od jakiegoś czasu zaczął wysyłać w drogę, by zabiły Albireonautów... W miejscowości Gmor – Gamada leżącej parę wiorst od ziemic libijskich, królowi Macie i jego drużynie zastąpił drogę hufiec przebrzydłych gorgońców. Straszne te stworzenia miały postać mężów wysokich, muskularnych i półnagich, o skórze sinozielonej, a oczach żółtych i wyłupiastych. Gorgońcy mieli olbrzymie kły wystające z ust, zielone, jadowite węże miast włosów, oraz czarne, zatrute szpony. W przeciewieństwie do Gorgon nie potrafili zabijać wzrokiem, ale i tak byli groźni. Ich dłonie trzymały długie włócznie i nabijane krzemieniem maczugi.
- W imię Czerwia zawróćcie, albo... - zagulgotał po mormijsku wódz gorgońców, pociągając palcem po zielonym gardle.
Drużyna króla Maty, której Ligicz przetłumaczył słowa gorgońca, ani myślała ustąpić, więc wywiązała się walka. Władca Czerwonej Krobacji dobył miecza Krasnoja, mającego olbrzymi rubin w rękojeści, wydał bojowy okrzyk, po czym pierwszy rzucił się na tabuny wrogów. Dopadł ich wodza i w parę chwil rozpłatał go na pięć wijących się i podrygujących kawałów. Żmij Ognisty Wilk wziąwszy na siebie postać olbrzymiego niedźwiedzia rozrywał ciała gorgońców i kruszył ich kości jak słomki. Lutica raziła z łuku, a każda z wypuszczonych przez nią strzał niosła szybką i nieuchronną śmierć. Kowal Podaga rozbijał tępe, pokryte wężami łby ciężkim, żelaznym młotem, a ponadto pluł ogniem jak smok. Walczyli nawet ognisty kot Fitek i Klabaternik, bardzo silny mimo nikczemnego wzrostu. Bój na korzyść Albireonautów zakończył słoń Sadr, który tratował gorgońców potężnymi nogami i wylewał na nich potoki ognia z trąby, aż dające się zliczyć na palcach jednej ręki niedobitki wrzeszcząc przeraźliwie ze strachu zbiegły do ziemi Mormo; zdobytej na Murzynach kolebki swej plugawej rasy.





Po opuszczeniu ziemicy Gmor – Gamada, drużyna zaszła do krainy, zwanej Suba. Tam Sadr obdarzony przydomkiem Smoka, napotkał swego starego i zaprzysiężonego nieprzyjaciela. Żaden z obu adwersarzy nie umiał już powiedzieć co uczyniło ich wrogami. W chwili gdy nikt z wędrowców się tego nie spodziewał, z gęstwiny drzew wypadł na nich nosorożec. Wielkością dorównywał słoniom, a do tego nosił aż trzy rogi, długie niczym pale do wbijania nań skazańców. Nie dziwota więc, że nazywano go Trzyrożcem (Tricornus). Rogaty zwierz, wściekle rycząc i parskając, popędził w stronę Sadra. Ognisty słoń przysiadł na zadnich nogach, wypuścił z trąby obłok płomieni i rzucił się na Trzyrożca. Z obu pysków posypały najpaskudniejsze klątwy w językach starokrasnym, zwierzęcych i murzyńskich. Sadr i Trzyrożec byliby się pozabijali, lecz król Mato stanął między nimi, a jako obdarzony nadludzką siłą, jak na słowiańskiego witezia przystało, zatrzymał w biegu oba zwierzęta, niczym Teodor Lacki w obecnej erze zatrzymujący pędzącą karetę. Krótko i dosadnie przemówił obu zapaśnikom do rozumu, czy też raczej do instynktu, aż skończyło się to tak, że Sadr i Trzyrożec pogodzeni, przynajmniej na czas wyprawy przeciw Czerwiowi, ruszyli z całą drużyną ku ziemicy Wielkiego Dębu.   CDN



1 Znacie język starokrasny?
2 Tak...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz