poniedziałek, 12 października 2015

Mato cz. 3






U stóp kosmicznego drzewa, przez filozofów zwanego Osią Świata, zebrały się dwie armie. Czerw przybrał postać krasnoskórego jaszczura olbrzymich rozmiarów, któremu olbrzymy pomogły założyć srebrzysty pancerz z karaceny. Pod jego stanicami, na których wyszyte zostały czerwone wije, węże, robaki i jaszczury na polu srebrnym, zgromadziły się nieprzeliczone hufce sług Czarnoboga – Gorynycza. Čorty, wąpierze i ażdachy, Minotaury, chimery, brukołaki, mantykory, olbrzymy, smoki i olbrzymie węże, ały, gorgony i gorgońce, wilkołaki i ludzie – hieny, harpie, Centaury i sini ludzie; wszystkie te istoty zbrojne w najprzeróżniejsze miecze, maczugi, rohatyny, włócznie, szable i kłonice, odśpiewały bluźnierczy hymn ku czci Czarnoboga, po czym wydając przeraźliwe odgłosy, ruszyły pędem ku obrońcom Drzewa. Drugą armię stanowili król Mato wraz z drużyną, a także waleczni Murzyni z ziemi Suba pod wodzą królów Mamby, Galaana i Tahoona, hufiec Hathorów z Libii, Akefale z krainy Galonga, zwołane przez Sadra słonie i nosorożce, którym przewodził Trzyrożec, parę lwów i lampartów z rodu Phalmantydów. Mato walczył w pierwszym szeregu, miażdżąc maczugą tłumy gorgońców z Mormo i innych obrzydliwych stworzeń, a pod ciosami jego miecza Krasnoya, pękały szable ażdach, zaś olbrzymy i Cyklopy padały jak ścięte drzewa. Król Krobacji odniósł piętnaście tryskających potokami krwi ran od zębów chimer i pazurów Čortów, lecz jeno za każdym razem gdy zabił potwora wznosił okrzyk: ,,Za Niebo i Ziemię''! , po czym nieubłaganie jak nosorożec albo bawół rzucał się w największy gąszcz wrogów i poił świętą macierz wszystkich istot ich krwią. Czerw objedzony korzeniami, wylazł z podziemnych czeluści, ryczał gromko i uderzał jaszczurzymi łapami w wypchany brzuch, lecz od mieczy i włóczni wojowników Ageja zasłaniały go hordy złych istot. Niebo pociemniało i Jarowitowy piorun po trzykroć uderzył. Do boju włączyli się Enkowie. Jarowit wraz z dziewięcioma synami, mocą piorunów kładł trupem olbrzymy, smoki i Čorty. Dziewanna i Dziwica szyły z łuków, Jurata walczyła złotym trójzębem, a Boruta – obsydianowym mieczem. Nikt z Enków nie szczędził sił, by ocalić Wielki Dąb, a zastępy Czerwiowe z wolna topniały. Żmij Ognisty Wilk zamienił swego giermka Tórza w niedźwiedzia, sam zaś przybierał kolejno postać wilka, niedźwiedzia, wielkiego węża i szalejącego ognia. Łamał čortowskie widły w drobne drzazgi, obalał olbrzymów, zaś hufce z Mormo i Gorgo umyskały przed nim precz. Lutica córka Bogdana zasypywała wrogie hordy deszczem strzał, a za każdym razem uśmiercała. Jej oczy zapalały czarne szaty wąpierzy i kudły złych Neurów, a żadna z ażdach nie mogła jej pokonać w walce szablą z bułatowej stali. Spustoszenie siały miecze Andaja i Menessa, chłop Plonek i majtek Horczałko zginęli rozszarpani przez Merkułów – wojów z rasy pół – ludzi, pół – hien, Bent przebił włócznią trzech wodzów gorgońców i jednego sinych ludzi, Podaga walczył ciężkim, kowalskim młotem i ognistym swym tchnieniem... Nawet kot Fitek i Klabaternik włączyli się do boju i o dziwo przeżyli. Mato walczył jak berserk. Ze smoków ścierających się z ludźmi podczas owej bitwy o Wielki Dąb, najbardziej luty był zielony Dagar (Dagarus) o jednej głowie i czarnych, błoniastych skrzydłach, wielki niby góra Giewontem zwana. Ogień z jego przepastnych trzewi pochłaniał najdzielniejszych herosów Afryki, gdy wtem król Mato, zasłoniwszy się karacenową tarczą przed burzą płomieni, wskoczył smoku na łeb, twardy niby kamień i z całej siły uderzył weń maczugą, aż rozległ się huk jakby uderzenie gromu. Dagar ryczał i pluł płomieniami, a porażony bólem, rzucał się jak ryba wyrzucona z wody. Mato dobył lśniącego blaskiem rubinu miecza Krasnoja i zatopił go w wielkiej, podobnej do zwierciadła łusce na skroni poczwary. Smok, ostatni przedstawiciel swej rasy, służący w wojsku Czerwia, po raz ostatni zaryczał rozdzierająco, zwinął się jak wąż, wypuścił z nozdrzy obłok czarnego dymu, po czym umarł. Krobacki król i rycerz uczcił jego śmierć chwilą ciszy, bo smok Dabar choć służył złej sprawie, był godnym przeciwnikiem. Pod ciężkimi nogami Sadra i Trzyrożca ginęły gorgońców, sinych ludzi i Čortów. Na trzech długich jak pale rogach krwawiły przebite na wylot ciała lutych goblinów zwanych orkami, a ogień z trąby słonia obracał w popiół Merkułów i kotołaki. Sadr i Trzyrożec obalali i tratowali olbrzymy i drzewiaste potwory spijające krew swych ofiar, wyrzucali wysoko w powietrze przebite na wylot ogry i deptali wężołaki – ludzi mogących przybierać postać wielkich, jadowitych węży. Zdawało się, że słonia i nosorożca nic już nie powstrzyma i lada moment obrócą pierzchającego tchórzliwie Czerwia w mokrą plamę. Nic takiego się jednak nie stało. Oba zwierzęta, robiące zakłady, które z nich ubije więcej wrogów, powoli, lecz nieubłaganie słabły od zatrutych zębów gigantycznych węży, ran zadanych przez topory gorgońców i goblinów z ziemi Hork, od zaprawionych jadem wilczomlecza strzał i grotów włóczni, wreszcie od ciosów čortowskich wideł posmarowanych siarką i gnojem dla większej śmiertelności. Ubił Sadr trzysta Čortów, gorgońców z Mormo i orków z Hork, oraz pięć olbrzymów, zaś Trzyrożec podwoił jego wyniki. W końcu dwaj zapaśnicy sawanny natknęli się na Pafuma – czarnoskórego Cyklopa z ziemi Kapaja leżącej na Najdalszym Południowym Krańcu Afryki. Pafum – okryty płaszczem z pięciuset lampartów, zaryczał przeciągle, po czym ciosem maczugi cięzkiej jak wieloryb w głowę powalił na ziemię Sadra. Ognisty słoń jeno jęknął głucho i wypuścił z trąby obłok szarego dymu. ,,Nie wiedziałem, że oddam parę u boku nosorożca''! - zabrzmiały jego ostatnie słowa. Trzyrożec rzucił się na Cyklopa i rogami, oraz kolczastym językiem rozdarł jego podobną do hebanowej kolumny nogę na strzępy. Chwilę potem Pafum roztrzaskał jego kręgosłup maczugą ze smoczego drzewa. ,,Nie przy nosorożcu, jeno przy druhu''! - wycharczał olbrzymi nosorożec, po czym na zawsze zamknął szare powieki. Wojownik Czerwia wydał ryczący okrzyk bojowy wywracający drzewa i kruszący głazy, gdy wtem włócznia ciśnięta ręką Andaja ugodziła go w błyszczącą od oliwy pierś. Zaraz potem Lutica posłała zatrutą ciemierzem strzałę prosto w czarne oko wielkości bujanego fotela, uśmiercając tym monstrualnego woja. Mato walczył jak orkan, a Czerwiowe zastępy gubiąc broń umyskały przed nim ze skowytem.
- Przyszedłem nakopać ci do ryja, robaku Czarnoboga! - wielce niepolitycznie zawołał król w stronę Czerwia.
- Idź na siano ze swą matką! - jeszcze bardziej niepolitycznie odpowiedział zmiennokształtny, krasny smok podgryzający korzenie Wielkiego Dębu.
Mato bez większego trudu ciął ostrzem Krasnoja długie jak pytony i mocne niby stal, zakończone spiżowymi szponami paluchy Czerwia, zaciskające się na nim, by go zmiażdżyć. Król umknął zaopatrzonym we władne kruszyć żelazo, białe zęby, szczękom potwora i skuliwszy się, zawędrował pod jego brzuch. Sapiąc i ociekając potem, wezwał imienia Mokoszy i Dziwicy, po czym zatopił miecz w okrytych karacenową zbroją, miękkich trzewiach potwora. Czerw wydał ostatni, donośny ryk, który strącił kamienne lawiny w górach Atlas, po czym rzucając się jeszcze przez chwilę jak ryba, zastygł w bezruchu. Mato wyczołgał się spod smoczego brzucha, cały we krwi. Stanął na ciele Czerwia i uniósł miecz ku niebu wznosząc okrzyk: ,,Za Krobację''!, a rubin w głowicy Krasnoja zajaśniał niby drugie Słońce. Niedobitki potworów i straszydeł uciekły w niesławie, a Mokosza spuściła rzęsisty deszcz na obmycie świętej ziemi z przelanej krwi. Wszyscy – Albireonauci, Enkowie, Hathorowie i Murzyni radowali się zwycięstwem, które ocaliło Wielki Dąb, gdy wraz z przebijającymi się przez deszczowe chmury promieniami Słońca złotego rozległ się głos Ageja:
- Spiesz na odsiecz swemu królestwu!




*


Mato czym prędzej wsiadł na pokład ,,Albireo'' i gnany tchnieniem Pochwista trzy razy szybciej niż płynęli zwykli żeglarze, dotarł do Krobacji. Zdążył w samą porę. Królowa Albirea zamknięta za wałami Agrebu już piąty miesiąc odpierała oblężenie króla Hlumu. Nigdy nie brakło jej odwagi i przemyślności; kochała wolność i wolała raczej oddać życie niż je utracić. Jednak Krobaci byli już znużeni ciągłymi klęskami i długim oblężeniem grodu stołecznego. Król hlumski Wołrow kusił ich obietnicą darowania życia, przeto tak młodzi i starzy, małodusznie naciskali na królową, by oddała ziemicę krobacką najeźdźcom, a sama została żoną ich władcy. Gdy Mato powrócił, rozgromił Hlumiaków i wypędził ich zagony ze swego królestwa. Ponownie zasiadł na należnym sobie tronie i nigdy już nie rozstawał się z umiłowaną bereginią Alibireą. Władali jeszcze wiele lat w zdrowiu i szczęściu aż do śmierci króla na polu jego ostatniej bitwy. Jak podaje ,,Codex vimrothensis'' , król Mato był jednym z bohaterów, których w erze trzynastej, w przeddzień bitwy na Kosowym Polu, serbski chłopiec Trajek spotkał w zaczarowanym zamku zwanym Strażnicą Południa. KONIEC



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz