wtorek, 7 maja 2013

Powieść o królowej Tatrze cz. II


Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra. cz I Misja''.



Rozdział VI

- Auuuuuuu!!! Głowaa - aaa, mmm - nieeeeee bo - liiiii!!! - wrzeszczał na drewnianym podwyższeniu, jakiś muzyk, akompaniując sobie na kościanym grzebieniu.
Tatra i Wiłkokuk byli w drewnianym, monumentalnym hangarze, usytuowanym kilka metrów pod ziemią, gdzie weszli przez drzwi jakiejś obskurnej chatki. W hangarze pełno było stołów z narkotyzującymi napojami i zaprawionymi truciznami pokarmami, wokół których siedzieli ludzie, zwierzęta, wampiry, wodniki, rusałki, żmijowie, krasnoludki, Płanetnicy i wszelkie inne stworzenia. Światło na schody prowadzące do góry, rzucał żyrandol zasilany świecami z trupiego łoju, a przy oknach występowali, uważani wówczas za ,,nowoczesnych'' - artyści.
- To miejsce to Dyskoteka Pana Dżeka Piętro Niżej, na górze gospodaruje jego brat, Pan Dżek Piętro Wyżej - tłumaczył Wiłkokuk - organizują takie hucpy, bo daje im to środki do życia.
- To głupia muzyka - mówiła Tatra, do której uszu wdzierały się piosenki ,,Muuuuu", ,,Kukuryku na patyku, język lata jak łopata", ,,Rrr, rr, hau, hau", ,,Chrum, chrum" i wiele innych, wykonywanych przez takich światowej sławy artystów jak krowy, koguty, psy i świnie.
- Uważam, że nie wszystkie są złe - mówił Wiłkokuk - tylko większość. Mój brat i ja wychowywaliśmy się na tak zwanym ,,hałasie". Grały to prosiaczki i koźlątka, to był taki element naszej młodości - następnie zanurzył pysk w misce napoju z orzeszków cola, źródlanej wody, mięty i miodu. Na drewnianej estradzie stały dzieci ubrane w skóry lampartów i mówiły takie rzeczy, że aż uszy puchły!
- Słoń ma osiem ciosów - twierdził jakiś chłopiec, a wśród ludzi i zwierząt, rozległy się salwy homeryckiego śmiechu.
- Widziałam, jak mój mąż latał wśród gwiazd i nie wiem co to znaczy? - zastanawiała się słonica, a jakaś wiedźma, wpatrując się w patyczek z kolorowym zakończeniem, szeptała z maniackim uporem: ,,Šeneb, Šeneb, Draude Šeneb, Ajcawołsohcezc, tnezyderp alaps ęis z icśołim od ogejows ujark." To chyba trzeba od końca rzec, aby wiedzieć co to oznacza? - dumała słonica.
- Po co my tu przyszliśmy? - zastanawiała się Tatra, zniesmaczona całym spektaklem.
- Głupota nie wybiera - mówił Wiłkokuk - a to, że tu jesteśmy to tylko fakt zastany. Niedługo się rozstaniemy, a ty staniesz przed Kościejem. Wcześniej spotkasz się z Enką Mokoszą - oboje wstali i ruszyli przed siebie. Omijali kolejną scenę artystyczną. Przyjechał z Sonoru tapir anta, który właśnie dawał występ. Zwierz stał na tylnych łapach, na głowie miał rogi ulepione z masła, a jego występ polegał na rzucaniu w roześmianą widownię masłem i krzyczeniu na nią: ,,Bestie!" Dobry potwór, płomieniem z pyska spalał lecące nań i na Tatrę bryły masła. Niejaka Aralia Krowidorska znad Morza Smoły, którą dziewczyna zdążyła polubić, roznosiła napoje wśród widowni, ale pan tapir wyciągnął w jej kierunku przednie kopyto i wrzasnął wielkim głosem:
- Idź świnio! Kradzieje, kradzieje, wy kradzieje! - wrzeszczał artysta. - Rózgi w górę! Wasze matki to fujarki! Wszystkie smoki wyginęły z winy waszych lędźwi! - zadyszał się.
- Prawdę mówiąc, Pan Dżek Piętro Wyżej ma lepszych artystów - mówił opiekun Tatry - dla jego gości śpiewają wieloryby, zwane humbakami.
Po paru minutach poszukiwań, padł na kolana przed stolikiem, przy którym siedziała biało ubrana kobieta w bogatej biżuterii, a na jej rozpuszczonych, blond włosach widniała korona. Poza Tatrą i Wiłkokukiem nikt jej nie spostrzegł.
- Podejdź bliżej - kazał Tatrze stwór.
Kobieta odłożyła swoją przędzę wełnianą i wstała przed dziewczyną. Następnie po chwili milczenia rzekła do wybranej, odpowiadając na jej myśli.
- Cierpienie jest doskonałym nośnikiem piękna moralnego. Choć moc w słabości się doskonali - czy może to być motto artysty, zmierzającego do podania definicji sztuki? Jeśli tak, to sztuka jest kształceniem ducha z materii. Słaby człowiek ze słabego materiału, musi stworzyć potężne dzieło. Pokój tobie. Agej wybrał ciebie do ocalenia świata, a przeze mnie będzie czuwał nad tobą - tymczasem po klepisku pełznął ogromny wąż, o skórze brązowej w ciemnozielone plamy.
- To Abajow - powiedziała Mokosza i podeszła do węża.
Ten schylił łeb ku Ence, która zebrała do kościanej fiolki, przezroczysty jad. - W niewoli Kościeja nieraz będziesz ryzykować życiem, więc potrzebujesz lekarstwa dla siebie i innych jego ofiar - podała fiolkę dziewczynie. - Od początku będzie chciał twojej śmierci, ale póki będę z tobą, będziesz żyła.
Tymczasem zapadła noc. Rano, Tatra spostrzegła, że śpi w cieniu jakichś ogromnych budowli mieszkalnych, a po Wiłkokuku, Dyskotece Pana Dżeka Piętro Niżej, wężu Abajowie, zwariowanych artystach i Mokoszy nie zostało ani śladu.
Wstając z jałowej, zakurzonej ziemi ujrzała lektykę, a zza zasłony wyglądała trupia czaszka w złotej koronie...



Rozdział VII

,,Kościej to taki ludzki szkielet, obleczony w bezwłosą skórę" - przed rozstaniem objaśniał Tatrze Wiłkokuk. Jej oczy utkwiły teraz w pustych oczodołach, rozpoznała czyich. Nagle uczuła w ramieniu ukłucie ostrych pazurów i jakaś siła odepchnęła ją sprzed lektyki, rzucając o ziemię. Tatra ujrzała nad sobą czarny, puszysty łeb z długimi, zajęczymi uszami. Miejskie drzewa zrzuciły już liście i było zimno i wietrznie. Z kociego pyska wydobył się lwi ryk i potwór, zwany Mięsojadem przyglądał się leżącej. ,,Zostaje wam wydana" - rozległ się głos Mokoszy, a potwór wyciągnął miecz, aby przebić nim dziewczę i zjeść jej wnętrzności.
- Zostaw. Mam dla niej sroższą śmierć - powstrzymał go Kościej.
Potwór chwycił ją i wsadził do lektyki, a pierwszym słowem Tatry było: ,,Gdzie jestem"? ,,W Presnau" - odpowiedział jej towarzyszący głos Mokoszy, po czym znów zapadła w sen.


*


- Skąd przychodzisz? - pytał Mięsojad, zamieniwszy się w cztery zielone, ogromne węże i owijający się wokół ciała Tatry.
- Z Torenia w Montanii - odpowiedziała, dusząc się.
Potwór zamienił włos z głowy w lisie futro, którym okrył dziewczynę.
- Kogo uznajesz, suko niewierna? Powiedz, że najwyższego boga Rykara, z wszystkimi Čortami - bogami pomniejszymi i naszego pana, Kościeja I namiestnika piekieł na ziemi!
- Ageja i jego Enków - słysząc to, Mięsojad podciął jej gardło zaczarowanym nożem i jeszcze raz zapytał.
- Kogo uznajesz?
- Ageja i Enków - znów ta sama odpowiedź.
Krew, sącząca się z szyi, ożywiła lisa, który począł odgryzać dziewczynie uszy. Powtórzyło się pytanie...
- Dzięki Mokoszy się poczęłam, nie wyrzeknę się jej... - krzyczała, a z ust sączyła się krwawa piana, bowiem ogromny, czarny brytan odgryzał jej mięśnie. Potem, rzekomo jej siostra Kaztia, oraz koleżanka Lestia, miały grozić skopaniem w razie odmowy uznania władzy Kościeja. Widziała jak Mokosza robiła ocet z krwi; zwierzęcej, ale też ludzkiej, a potem jej siostra i Enka walczyły ze sobą na siekiery. Ten obraz pochodził od samego Rykara. Tatra nie mogła już wymówić ani słowa, a oprawca, przewidując jej odpowiedzi, ogromnym pilnikiem, piłował jej zęby, aż do nerwu, krew leciała z ust; pokaleczone były wargi, dziąsła i język. Następnie z ogromną siłą wyrywał jej włosy z głowy, palce rąk i nóg, a nawet rzucił o ścianę dwie wyrwane kończyny; górną i dolną. Powoli konała, więc Mięsojad, westchnąwszy wbił jej sztylet w serce, zgasił łuczywo i wyszedł z lochu.
Oczom Tatry ukazała się Malkieš, kilkadziesiąt dni temu utopiona podczas przeprawy przez bagno, następnie widziała dzień swoich narodzin, o którego zobaczeniu tak bardzo zawsze marzyła.
- Już ta suka nie żyje - zameldował Mięsojad Kościejowi.
- Gucen. Agejowi możesz powiedzieć, że gdyby osobiście się pofatygował po moją koronę, to bym go ugasił własną uryną - zaśmiał się król. - Chodźmy na piwo!
Rano, słudzy więzienni przyszli uprzątnąć ciało zamordowanej, lecz ze zdziwieniem spostrzegli ją... zdrową i przytomną! Siedziała na podłodze wśród czerniejącej już krwi, a na jej ciele nie było ani jednej rany czy blizny.
Nie dziwmy się temu; sztylet przebił na wylot fiolkę z jadem Abajowa, który wniknąwszy do rany uzdrowił całe ciało. Mokosza była pełna podziwu dla jej wierności i włożyła jej pod język liść neutralizujący wszystkie trucizny. Tymczasem poczęto ją prowadzić do Kościeja.


*


- Jeśli kłamiecie to nie wiem co wam zrobię! - groził Kościej sługom więziennym, lecz kiedy ujrzał w drzwiach całą i zdrową Tatrę, szczęka mu opadła, odsłaniając język i zęby.
Dziewczyna starała się nie okazywać lęku przed swoimi oprawcami, ci zaś zdębieli. Wreszcie... Kościej zaczął okładać pięściami Mięsojada i lżyć go od rzeźników, a gdy ten uciekł, wybiegł do Tatry z otwartymi ramionami, uściskał ją i z zapałem całował lodowatymi ustami po rękach i nogach, nazywając ją swoją córką.
- Chodź posilić się przy moim stole - prosił, a Tatra usiadła, bo czuła głód i pragnienie.
Kościej obficie zaprawił jej wino trucizną, lecz mając liść pod językiem, wypiła je bez szwanku. Osłupiały zbrodniarz mruczał pod nosem w języku starokrasnym: ,, Ona jest jytnas!"1 Za oknem padał pierwszy śnieg, a Kościej dumając wpatrywał się pustymi oczodołami w jej pobladłą twarz.
- Słuchaj córuchno, tatuś chce, abyś jeszcze dzisiaj wyruszyła do Kalska, na wschód, tam pomożesz w porządkach na wiosnę - mówił czule, a następnie wychylił kolejny puchar wina.



Rozdział VIII

,,W starożytności jeśli coś nie miało nazwy, to nie istniało" - pan Andreus ov Leovishiner.

Czytelnicy ,,Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa, zapewne pamiętają o Prochorze Piotrowiczu, który zdenerwowany chaosem, wykrzyknął, aby go ,,diabli wzięli". Wówczas Behemot spełnił tę ,,prośbę" zamieniając urzędnika w piszący garnitur.
Nasze słowa nie tylko odzwierciedlają, lub fałszują obraz rzeczywistości, ale i ,,malują" własny. Nasze prośby, groźby, obietnice, literackie dzieła kultury wysokiej i masowej, rozkazy, kłamstwa, wykłady, komunikacja werbalna i niewerbalna.
Gdzieś w krainie Orland, czyli kraju Orów we wschodniej Europie (w erze trzynastej zamieszkali tam Słowianie i stworzyli państwo Ruś) ... ,,pewien człowiek założył gród. Przybył z niewiadomego miejsca, razem ze swoją żoną - czarownicą i zakładał ten gród od podstaw. Po swojej pramatce wszyscy odziedziczyliśmy zdolność do czarów. Wprawiamy w zdumienie inne plemiona, bo nasze słowa zawsze stają się rzeczywistością, cokolwiek byśmy nie rzekli..." - babcia w Kalsku opowiadała przed spaniem wnukom, a za oknem chaty padał śnieg. Tatra spała u swoich gospodarzy, którzy ugościli ją chlebem i solą, lecz niepokoiło ją, co będzie robić.
Nawet zimą, Kalsk był przesiąknięty wstrętnym odorem, powodującym częste epidemie. Wszystkie miasta jedenastej ery, urągały zasadom współczesnej higieny; były małe, ciasne, zaniedbane, a poza pewnymi wyjątkami (Azja, Presnau) nie miały też kanalizacji. Jednak o smutnym ,,rekordzie" tego miasta mówiła nawet jego nazwa...
- Dawniej nasz gród nazywał się inaczej, - mówiła babcia do nie mogącej zasnąć Tatry - ale jego nazwa została zapomniana.
Otwarte oczy dziewczyny widziały coraz gęściej padające, białe płatki.
- Mówią starsi ode mnie, że osada, w której mieszkamy, nazywała się na samym początku Agejograd, albo Teostieńsk, ale te nazwy się jakoś nie podobały...
- Dlaczego? - spytała nagle Tatra.
- Różnie o tym mówiono - odparła babcia. - Są w naszym grodzie tacy co twierdzą, iż podobne nazwy zobowiązywałyby do bycia lepszymi, a nie wszystkim chciało się pracować nad sobą.
Za oknem słychać było pohukiwanie sów.
- Z drugiej strony - podjęła staruszka, której zaschło w gardle - jest przecież, gdzieś nad Odirną miasto Velehrad; nasi by je nazwali ,,Welesin'', a jego nazwa wywodząca się od pana Nawi, nikomu nie przeszkadza.
- A podobała się komuś nazwa Kalsk? - spytała dziewczyna, która odczuwała coraz większe zmęczenie.
- Ta nazwa mówi o tym, co nas szpeci, hańbi i upadla, u nas Góra Gnojowa wyrosła, bo nie kochaliśmy swej mowy Orów i myśląc ,,najważniejszy", przez nieuwagę mówiliśmy słowo ,,gnój", które ją wydźwignęło na powierzchnię ku naszemu pognębieniu - mówiąc to babci powoli kleiły się oczy, a słowa przeplatały z ziewaniem.
- Skoro wasza pramatka była czarownicą, to czemu wy nie usuniecie Góry Gnojowej jednym słowem, któregokolwiek z was? - pytała Tatra, nie mogąc opanować zdumienia.
- Jest z nami od dawna, to się przyzwyczailiśmy i choć najpierw uważaliśmy, że jest wstrętna, to teraz uważamy ją za normalną - oczy słuchającej kleiły się coraz bardziej, nieoczekiwanie zamknęły się. - Bo wiesz - mówiła starowinka - skoro przychodzisz od grafa Kosteja, aby ją uprzątnąć, to wiedz, że są w naszym grodzie ludzie, którzy codziennie próbują to zrobić. Kiedy mamy dobry nastrój, nazywamy ich ,,Atsilaedi"2, a kiedy zły -,,Kytanaf"3 - babcia widząc, że jej rozmówczyni usnęła, zdmuchnęła świeczkę i wyszła, a Pracownicy Wieży Ślimaka szykowali dla niej sen.

*


Tatra szła razem z grupą ,,Atsilaedi", w której były też kobiety i dzieci. Wszyscy mieli zrobione z dużych muszli łopaty i szli zaśnieżonymi ulicami.
- ,,Kytanaf"! ,,Kytanaf"! - wrzeszczała na nich oszołomiona specjalnymi napojami młodzież i śmiała się z nich. - Dlaczego uważacie za złe, to co jest normalne?! - pytali się dorośli, a niektóre dzieci rzucały w nich kulkami śniegu.
- Zamknij się! - krzyknął wreszcie mąż, pchający przed sobą taczkę, a na jego głos, najbardziej pijany młodzieniec spuścił z tonu, odwrócił się, otworzył drzwi najbliższej chaty, przekroczył jej próg, po czym zamknął drzwi. Tatra nie mogła powstrzymać śmiechu, a do grupy przyłączyło się kilku młodych ludzi z otaczającego tłumu. W miarę jak szli do celu, odór stawał się nie do wytrzymania i co wrażliwsi wymiotowali. Wreszcie ujrzano Górę Gnojową, a na jej widok i zapach, wiele osób odeszło z obrzydzeniem. Tymczasem zaczęła się praca. Tatra wykonywała ją pod nadzorem owego męża, który wcześniej ,,zamknął" młodzieńca w chacie. Razem nakładali ohydną maź na taczkę, gdy nieoczekiwanie łopata kalszczanina załamała się pod naporem paskudztwa.
- Zakręt - powiedział brzydkie słowo, niestety popularne w Polsce, a po chwili spojrzał na Tatrę z przerażeniem. Żona go zdradziła! Ogarnął go wielki smutek. Kiedy znów na miejscu żony zobaczył towarzyszkę pracy, jego smutek przerodził się w rozpacz.
- Niech mnie strzeli! - wykrzyknął płacząc i łapiąc się za głowę. Wtem - z nieba spadł piorun i w jednej chwili spopielił go. Oszołomioną hukiem Tatrę odrzuciło w tył, aż upadła w biały, puszysty śnieg, a w jej wytrzeszczonych oczach pełno było żalu i przerażenia. Drewniana taczka zajęła się płomieniem od pioruna i uderzyła w jakąś chatę. Nad obolałą dziewczyną przechodził jakiś człowiek i mówił:
- U nas już nie ma rodziny, zastąpiła ją rozpusta. Giniemy i sami, własnymi rękoma układamy swój stos pogrzebowy. Nasza klęska jest już przesądzona i jest już tylko kwestią lat, miesięcy, dni... - mówiąc to pomógł jej wstać.
Tymczasem w Presnau...
- Nie podoba mi się, że czary jej się nie imają - mówił sceptycznie Mięsojad drapiąc się w głowę i spoglądając w kryształową czaszkę, trzymaną rękoma Kościeja.
- Sam się temu dziwię - mówił Kościej i jeśli to przeżyje, to dam jej inne zadanie, które na pewno ją uśmierci, ale poczekajmy w jaki sposób pognębi ją ta praca...
Zapadła noc i ,,Atsilaedi" udali się do swych domostw. U stóp Góry Gnojowej pozostała tylko Tatra, która mimo zmęczenia nie mogła zasnąć, bo przeszkadzał jej ohydny zapach przesiąkający cały gród. Leżąc na śniegu, przymknęła oczy, a wtedy... ,,Niech mnie strzeli!" - piorun spalający w pół sekundy ludzkie ciało na popiół, obrzydliwe przekleństwa, stające się zaklęciami, które stworzyły Górę Gnojową, u stóp której ginęły ostatnie zwyrodniałe rodziny. Lecąc w tył, widziała jak człowiek płonął niczym słoma. Wstała ze śniegu.
Tej nocy mieszkańcy Kalska nie mogli spać. Za oknami unosiła się jakaś krwawa łuna i było pełno dymu. Po chwili spostrzeżono...
- Góra Gnojowa się pali! - faktycznie; wieloletnią mierzwę łajna trawiły płomienie, a ludzie wychodzili z chat, aby na to patrzeć. Śnieg wokół niej topniał, a dymu było coraz więcej. Kiedy kalszczanie jak wrośnięci patrzyli na pożar swego paskudztwa, śnieg i gleba pod ich stopami tworzyły błoto, a na dachach chat kwitły płomienie niczym róże.
Nastał ranek, a Tatra płakała wśród zgliszcz Kalska. W Toreniu widziała kiedyś egzekucję człowieka, który nieumyślnie zaprószył ogień w domu. Długo pamiętała tortury, jakie mu zadawano przed śmiercią. Kiedy stanęli przed nią mieszkańcy spalonej osady, czekała na straszną karę. Nie doczekała się.
- Nie otrzymasz śmierci, której od nas oczekujesz - słyszała głos - bowiem nikt nie zginął w pożarze, który nieumyślnie wywołałaś - mówił książę kalski. - Gród wyczarujemy nowy, a ty nas nauczyłaś, że zło niszczy wszystko, czemu służy za fundament...


*


W innym grodzie Orlandu, zwanym Oska, a w erze trzynastej ,,Mox", żył wielki jak człowiek - szczur o niebieskim futrze i trzech głowach niczym Cerber. Zwierz mieszkał w lesie i szukał pokarmu w ciernistych krzewach. Ciernie raniły jego skórę, a krople krwi zamieniały się w piękne kwiaty, rosnące na Dalekim Zachodzie, a ich zapach podobno leczył wiele chorób dziecięcych. Jednak kapłani Ageja ostrzegali przed kwiatami czarnymi z wizerunkiem czaszki, rosnącymi na terenach obecnej Francji, bo był w nich syfilis. W Oska działał Klub Szarego Orła, którego wódz Chytreyga uważał, że szczura wyczarowało Bractwo Czcicieli Rykara, które było złą sektą, głoszącą, że jakoby Agej nie był osobą i wiele innych paskudnych głupstw i bredni aby szkodzić wiosce. Szczur jednak jak wszystkie leśne zwierzęta był dzieckiem Boruty, zwanego w Orlandzie, a później w Roxie - Leszym i jego żony, Leśnej Matki. Do Bractwa należał jednak niejaki Stanisław, którego szczur podziwiał. Jedni uważają to za prawdę, a inni za kłamstwo, że pożerał dzieci, a szczególnie miał lubić wyjadać je z łon matek. Wrogowie szczura, pod wodzą Stanisława z Apapu, wyruszyli na polowanie, aby zabić zwierzę. Po ocaleniu kalszczan, przed ich własną głupotą, Tatra wyruszyła do Oski, aby sprawdzić co jest prawdą i czy faktycznie trójgłowy szczur zmienia barwę na czerwoną. Pod trzepoczącymi jak motyle, powiekami Tatry ukazał się nowy obraz. Oto ona, jej siostra Kaztia, brat Bielskowład, rodzice i Malkieś beztrosko jadą kuligiem w lesie, a na śniegu widnieją ogromne plamy żółtej, szczurzej uryny. Dziewczyna zobaczyła chłopca ubranego w niebieskie, szczurze futro, a gdy ten odwrócił w jej kierunku twarz... - zobaczyła nagle, stojącego nad jej posłaniem, króla Kościeja.



Rozdział IX

,,Kto dla siebie pracuje, ten siły utraca, Daremna rąk, ramion jego praca..." - M. Konopnicka.

W jednym z jezior kraju Burus, obejmującego tereny w różnych epokach, nazywane Prusami, Państwem Krzyżackim, Prusami Książęcymi, Prusami Wschodnimi, a obecnie należącymi do Polski i Rosji, jako województwo warmińsko - mazurskie i obwód kalilingradzki, - zimował rak. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jego rozmiary; był wielki jak słoń i jak słoń silny. Nazywał się ,,Estinus" i żył już w erze drugiej, kiedy cały świat był jednym, wielkim oceanem. Miejscowe, ogromne jeziora, takie jak Synar, Mamir, Lykayuk, Vikora roiły się od wielu innych istot żywych...
Wśród błękitnych przestworzy, lecieli dwaj królowie ptaków, mający swe gniazda właśnie tu. Orzeł, o piórach przypominających śnieg, lecący obok kruczoczarnego, drapieżnego ptaka, zwanego Ridanem, nazywał się Tinez. To właśnie jego ujrzał na początku obecnej ery trzynastej, wędrujący z Dalmacji Lech I. Oczy obu orłów przesuwały się po zaśnieżonych polach i lasach... Nagle -
- Kra, kra, kra, kra!!! - w górę wzleciały kruki, wrony i sroki, na widok królewskiego orła Tineza, siedzącego naprzeciw nieprzytomnej z zimna dziewczyny. Odgoniwszy padlinożerne ptactwo, wzbił się w górę i zawołał ludzkim głosem do czarnego orła Ridana:
- Ona jest wybrana!
Tymczasem w pamięci leżącej na śniegu Tatry odżyły sceny, kiedy Kościej stojąc na balkonie z białego marmuru z położoną skórą niedźwiedzią, mówił do niej: ,,Pójdziesz do Burus, po raka Estina..." Potem długo błądziła wśród zaśnieżonych pól, a kiedy zasnęła, ognisko szybko zagasło wśród siarczystego mrozu. Wydawało jej się, że jakiś niebieski, trójgłowy szczur opowiada bajkę o mieszkających w Azji ,,lwach pręgowanych" i jest z tego powodu niesłusznie oskarżany o szerzenie obłudy. Kiedy rozpalała ognisko, jej palce broczyły krwią, która teraz tworzyła czerwone sople, a dalej pamięć już się urwała. Kościej i Mięsojad z lubością, obserwowali w kryształowej czaszce, jak z wolna odmarzają jej palce, uszy, nos.


*


- Gdzie jestem? - zapytała nagle, gdy spostrzegła, że nie leży już na śniegu, lecz siedzi przy stole, w jakiejś ubogiej, lecz zadbanej chacie. Jej odmrożenia zostały wyleczone.
- To jest mój dom, a tyś moim gościem - odpowiedziała jakaś młoda niewiasta, ni to o prostych, ni to o pofalowanych, blond włosach i delikatnych rysach twarzy. Ubrana była na biało, a korona na jej rozpuszczonych włosach była z lipowego drewna. Pod białą suknią nosiła pancerz z glinianych płytek. - Wiem, że nazywasz się Tatra, urodziłaś się w Nowym Głogowie, a Kościej wysłał cię po raka Estinusa.
- Skąd pani to wie? - pytała Tatra.
- Moim ojcem jest Perkun, czy też Jarowit, jak mówicie w Montanii, a matką Gromorodna. Moi bracia to Jeźdźcy Ognistego Pioruna - mówiła, lecz uratowana po raz pierwszy słyszała o ich siostrze. - Jestem Kurko; pół niewiasta, pół Enka.
Tatra rozglądając się po chacie zobaczyła Tineza i Ridana siedzące na drążkach. Błędne ogniki, unoszące się zazwyczaj na bagnach, podawały potrawy i napoje siedzącym wokół stołu postaciom.
- Jestem Vega - przedstawiła się rusałka, siedząca po prawej stronie Kurki.
- Królowa Betel - Gausse przybędzie dopiero wiosną, ale już teraz winszuje Tatrze oczyszczenia Kalska - mówił reprezentujący ją Wiłkokuk.
- Gdybyś chciała zobaczyć matkę smoków Altairę, to możesz przyjść wiosną - rzekła Kurko.
- Rigel - przedstawił się człowiek z głową słowika, będący opiekunem muzyki.
- Deneb - mówił wielki jak niedźwiedź, biały ryś z czarnymi cętkami, siedzący na krześle.
- Wolarz - powiedział muskularny człowiek z dwiema wolimi głowami na karku.
- Jak się tu znalazłam? - zapytała Tatra.
- Zasnęłaś na śniegu i groziło ci zamarznięcie - mówiła Kurko. - Orły Tinez; to ten biały i Ridan - czarny, znalazły cię i sprowadziły pomoc. Deneb ogrzał cię swoim futrem i językiem, po czym zaniósł na grzbiecie do nas, abyś nie zginęła - biały ryś słuchał tego w milczeniu.
Tatra nie lubiła kotów, wolała psy. Koty kojarzyły jej się tylko z krwawymi wojnami Żbiczan i Lynxów. Nigdy nie przypuszczała, że kiedyś będzie jednemu z nich zawdzięczać życie. Ogromny Deneb dał jej się pogłaskać. Z wdzięcznością spotkały się też orły.
- Estinus jest królem wszystkich ,,akaken" (,,wodniaków") i dlatego nie wolno go odławiać, bo jest wodniakiem starożytnym i nietykalnym - mówiła Kurko. - Rozmawiałam o twoim zadaniu z Agejem i powiedział mi, że dla obalenia Kościeja, przez pewien czas, rak może przebywać poza swoim jeziorem. Błogosławię twojej pracy - zakończyła.
Po posiłku, Kurko pokazała Tatrze swój dom. Była to chata zbudowana na palach, wyrastających z zamarzniętego i pokrytego śniegiem bagna. Idąc na spoczynek słyszała jak w kuchni, błędne ogniki, przybierające postaci topielców i topielic, śpiewały przy zmywaniu statków razem z Kurko i Vegą:

,,Kto dla siebie pracuje, ten siły utraca,
Daremna rąk, ramion jego praca..."

*

Była to już późna zima i o zbliżającym się nadejściu wiosny było głośno w całej zaśnieżonej Europie. Deneb zaprowadził Tatrę nad jezioro, w którym mieszkał dziwoląg. Tam dziewczyna pożegnała się z rysiem i wybiła ostrym narzędziem, przerębel, w którym zanurkowała w ubraniu. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała piaszczyste dno porośnięte glonami, pełne trupich kości, zimujących ślimaków, raków, zagrzebanych w mule żab i ropuch, żółwi błotnych pijawek etc. Płynąc dalej ocierała się o ryby. Uważa Czytelnik, że to nudne? Owszem były wśród nich niemal trzymetrowe sumy i jesiotry, ale i większe ryby, jak czternastometrowe węgorze, karpie wielkie jak nosorożce, szczupaki jak tygrysy, okonie jak lamparty, a nawet pijawki jak żmije, czy ślimaki przypominające wzrostem nowonarodzone dzieci. Kiedy po zaczerpnięciu powietrza, Tatra znów zagłębiła się w jeziorze, ujrzała jego! Rozgarniając dłońmi piasek, widziała gruby pancerz. Wcześniej zaplanowała co zrobić: wyjąć mu z otworów słuchowych kamienie, umożliwiające zachowanie równowagi, a potem ujeździć go jak konia i na jego grzbiecie dostać się do Presnau.
Serce poczęło bić szybciej, gdy zanurzyła dłoń w otworze słuchowym i dotknęła kamienia, gdy nagle -
Potężny Estinus powstał z dna, łamiąc dziewczynie rękę, nagłym obrotem ciała, nieoczekiwanie zranił ją szczypcami i popłynął dalej. W zimnej wodzie płynęła krew, która zaczynała zwabiać ryby. Tatra ujrzała wokół siebie krążące szczupaki i pojęła, że nie może dłużej przebywać w jeziorze. Rak wytrącił jej sztylet daleko w głąb akwenu, ona zaś płynęła z wolna ku górze, gdzie lód był jeszcze stosunkowo cienki. Szczupaki były coraz bliżej, zaczynały już chwytać ją za dłonie i stopy. Wyrywając się im uderzyła pięścią i głową w cienki lód, gdy wtem ,,tygrysie" ryby pierzchły przestraszone, a na ciele niefortunnej pływaczki, zamykały się szczęki piętnastometrowego szczupaka. Miliony ostrych gwoździ zdawały się wbijać w żywą istotę i wciągać ją w topiel...
Kiedy odzyskała przytomność, leżała w opuszczonej, walącej się chacie, a obok siebie ujrzała męża z lisią głową i ogonem, który ją obejrzał po czym przybrał postać lisa, szczeknął przenikliwie i wybiegł z chaty.
- To był Kłobuch - mówiła Kurko - demon - złodziej, służący Erydanowi, reprezentującemu Rykara. Kłobuch jest genialnym złodziejem, nic dziwnego, że potrafił wyciągnąć cię z paszczy szczupaka.


*


W kraju Burus, na tle modrych jezior, będących szafirami, ofiarowanymi niegdyś Kurce przez Mokoszę, gęstych lasów, żyznych pól i małych, zagubionych w otchłani puszczy wiosek, wznosił się kolos. Był to budynek wzniesiony z żelaza; które ludziom nie było znane. Od świata był odgrodzony metalowymi cierniami. Bagno, na którym stała chata Kurki, przed oczyma złych ludzi chroniła gęsta mgła i grząski teren, zaś żelazny moloch ukazywał się w czasie burzy, a ci co go widzieli spodziewali się rychło umrzeć.
Proszę nie myśleć, że mieszkali tam ludzie! Była to siedziba Čorta Erydana, króla wąpierzy. Chodził wzburzony po sali wyłożonej srebrem i platyną, a przed perłowym tronem stał zdrętwiały ze strach Kłobuch.
- Czemu ją ratowałeś, głupcze, skoro w interesie naszym i Rykara, leży jej śmierć?! - Kłobuch zmienił się w lisa i skulił ze strachu. - Zdradziłeś nas! - ryczał Erydan, odsłaniając białe, szpilkowate zęby, a złodziej skomlał. - U nas nie ma miejsca na ,,przepraszam". Za twoją kolaborację z Agejem, będzie kara i to sroga! - król podszedł do rozpłaszczonego jak dywanik lisa, a w trupiobladej dłoni zalśnił nóż. Nagle-
Potężny wybuch wyrwał prymitywne szyby ze świńskich pęcherzy moczowych z okien twierdzy, a Erydan zaciekawiony wyszedł na zewnątrz. W tym czasie lis, uciekł gdzie pieprz rośnie i dosłownie i w przenośni.
- Świniule! - wrzasnął wąpierz. - Co się tam wyrabia?!
Przed królem - wampirem stanął zielony wieprz i kwiczał podniecony:
- Ktoś podpalił naszą truciznę, którą tego roku mieliśmy wlać do wody! - kwiczał Świniul, aż trzęsły mu się uszy.
- Zakręt! - syknął Erydan, podciął zielone gardło meldującemu i rzucił go w ogień, po czym ruszył do sali tronowej, szukać Kłobucha.
Truciznę warzoną przez Świniule, podpaliła Tatra, która od miejscowych chłopów, słyszała o złym grafie, trującym całą krainę i postanowiła wystąpić w obronie niszczonej przyrody. Kiedy wybuchł pożar, Świniule biegały w płomieniach i przerażone kwiczały. Prawdę mówiąc one też były ofiarami władcy, któremu służyły. Erydan, który porwał je jako dziki obsługujące wozownię Welesa, zohydził ich wygląd, kazał mieszkać w ciasnych pomieszczeniach, nosić kolczyki w ryjach, jeść niezdrowe pokarmy i w brudzie czekać aż ktoś je zabije. Tatra własnymi włosami, ugasiła płomienie na jednym z nich i z ogromnym wysiłkiem ciągnęła z dala od płomieni. Chciała ocalić też pozostałe, a współczucie kazało jej nie liczyć się z siłami i niebezpieczeństwem. Co dziwnego im więcej chciała ratować, tym były lżejsze, aż spostrzegła, że klęczy na tafli lodu i trzyma za czułki raka Estinusa.
Zwierz wziął ją delikatnie w szczypce i posadził na grzbiecie, po czym oboje ruszyli w kierunku Presnau.



Rozdział X

,,... za przekroczenie tkwiącego w przyrodzie prawa moralnego, za swoje negatywne uczucia, za swe lenistwo i niechęć do podjęcia wysiłku życia, za swój egoizm itp." - prof. Antoni Kępiński o tym jak człowiek może zniszczyć swoje zdrowie psychiczne.4

Po ośnieżonych ulicach stołecznego grodu, na oczach zdumionej gawiedzi, poruszało się dziwne zwierzę. Płatki śniegu z wolna, tworzyły białą warstwę, zalegającą na grubym pancerzu. Na tym olbrzymim raku, siedziała Tatra, właśnie powróciwszy z kraju Burus. Tłum ledwo mógł się poruszyć, a co odważniejsi próbowali dotykać jego czułków.
- Miejmy nadzieję, że go zabiją i rozdadzą nam na zimę do jedzenia - mówił ktoś z obserwujących.
- Taki rak to by dostarczył mięsa na pięć lat! - ktoś inny się rozmarzył.
Tymczasem po ośnieżonych ulicach dwie osoby jechały konno. Nagle - tłum ze strachem zaczął się rozstępować i wracać do swych domostw - to nadjechali jego gnębiciele! Konie ujrzały raka Estinusa i wtem... Na śniegu leżał odziany w rysie futro Lemur i włochaty, czarny potwór. Kościej był nieśmiertelny, dlatego nie połamał sobie gnatów, ale konie cwałowały wąskim i ulicami przed siebie. Obolały Mięsojad, podniósł kocią głowę z białego puchu i jego ciemnozielonym oczom, ukazały się rozwarte szczypce, władne ciąć ludzi jak papier.
- Usuńcie stąd to paskudztwo! - wrzasnął nienaturalnie niskim głosem, a tymczasem Estinusa, otoczył oddział wojska. Jasne było, że łucznicy zamierzają ugodzić, siedzącą na raku Tatrę. Wtem wodniak uderzył wkoło czułkiem i poprzewracał na śnieg całe wojsko Kościeja jak kostki domina, a następnie delikatnie zdjął Tatrę z grzbietu. Nie zatrzymywany przez nikogo, wycofał się z powrotem do swej usianej jeziorami krainy.
Kościej wstał ze śniegu i zobaczywszy przed sobą Tatrę, nagle uderzył ją kościstą ręką w twarz, obalił na śnieg i kopał złorzecząc w najgorsze jej i rakowi, którego przyprowadziła. Aż do czasu, gdy wpadł na nowy pomysł...


*


W erze dziesiątej Jarowit ulepił z muszli mięczaka, żyjącego w kosmicznym Oceanie, pierwszą parę ludzką; Novalsa i Aivalsę. Za lokum dał im wyspę Wolin na ówczesnym Morzu Ancylusa. Była to wyspa o łagodnym klimacie i bogata w żywność. Pierwsi ludzie i ich dzieci żyli szczęśliwie razem z Enkami i stworzeniami z poprzednich er, do czasu, aż zgrzeszyli okłamani przez Rykara. Wówczas przed zagładą uratowało ich wstawiennictwo Gromorodnej; kobiety poślubionej Jarowitowi, matki Jeźdźców Ognistego Pioruna i Kurki. Z Wolina ludzie rozproszyli się po całym świecie. Utracili swój język (,,staroludzki") i stworzyli nowy, używany w czasach Tatry (,,nowoludzki"), oraz zostali poddani władzy Enki śmierci Mar - Zanny.
Novals i Aivalsa wyszli w swej tułaczce poza granice Europy, aż do Azji Mniejszej, gdzie umarli. Ich wnuki i prawnuki postawiły im mogiły i w ich pobliżu potomkowie pierwszych ludzi osiedlili się wraz z dobytkiem i założyli pierwsze miasto. Agej przebaczył rodzicom ludzkości ich winę, ci zaś zamieszkali w Nawi jako jytnas. Miasto, którym się pośmiertnie opiekowali otrzymało nazwę Çatal Höyük. Pewnego razu, jeden z mieszkańców wywędrował na południe, a poślubiwszy córkę Srebronia, króla Księżyca, założył drugie w historii miasto nazwane od ,,jereah = Księżyc", Jerychem. W erze jedenastej zaczęło przybywać takich prymitywnych osad miejskich, ale najstarszej z nich groziła zagłada.
- Wczoraj zakradł się w nocy do mojej zagrody - mówił przy ognisku jeden z mieszkańców - i całą noc słyszałem ryk mordowanych zwierząt, ale bałem się iść. Dopiero z samego rana, odważyłem się zajrzeć, a on pozabijał wszystkie krowy i wyszedł. Widziałem jak szedł blisko mnie i miałem wrażenie, że zaraz się rzuci i przebije mnie tym kolcem na wylot... - człowiek mówił głośno i żywo gestykulował.
- Widziałem jak swymi kleszczami, zadusił owcę wraz z pasterzem! - rzekł ktoś inny.
Był tu też człowiek, któremu tajemniczy potwór pożarł żonę, spodziewającą się dziecka, a który nie mógł już mówić tylko płakać. Tatra siedziała razem z nimi przy ognisku z nową misją od Kościeja...
- U nas w Montanii też żyją groźne istoty - opowiadała dzieciom - jak chociażby neomysy znad Morskiego Oka.
- Czy to też takie niedźwiadki? - zapytał jakiś chłopiec.
Tatra nie znała jeszcze znaczenia tego słowa i myślała, że chodzi o niedźwiedzie.
- Niedźwiedzie też mamy, - odpowiedziała - ale neomys to taki rzęsorek, wielki jak człowiek. One chodzą czasem na dwóch łapach, są jadowite, ale rzadko napadają na ludzi.
- A czy tylko ,,niełomisiów" się boicie? - zaciekawiła się sepleniąc jakaś ośmioletnia dziewczynka.
- W Morskim Oku mieszka wiele potworów - mówiła Tatra - kiedy byłam w wieku swojej siostry, Kaztii, słyszałam o węgorzu, który porwał owcę, pasącą się na brzegu i potem długo mi się to śniło.
- A ja bym mu nie dał porwać owcy - oświadczył chłopczyk, któremu już się oczka kleiły.
Zasypiając, Tatra słyszała głos Mokoszy: ,,Aby wygrać, musisz przegrać". Obecność potwora w Çatal Höyük paraliżowała życie mieszkańców. Wierzyli oni w gigantycznego skorpiona, przed którym było ratunku. Wszyscy w wielkiej trwodze oczekiwali rychłej śmierci.
Nazajutrz Tatra udała się na mogiły pierwszych ludzi razem z dziećmi. Dzień był piękny i nic nie zapowiadało, że może wydarzyć się katastrofa. Również Çatal Höyük z oddali nic nie mówiło o swoim oblężeniu.
,,Jakie to dziwne, - myślała Tatra - że gród mający tak cenne mogiły, tych co wywodzą się z samej kolebki człowieczej, z wolna sam zamienia się w mogiłę" ? Tymczasem mały chłopiec nagle zamarł. Patrzył jak urzeczony w krwistoczerwone ślepia, świecące zza krzewu, tworzącego makię. Krzak zaszeleścił, a nagły krzyk dziecka, kazał dziewczynie odwrócić się i spojrzeć...
Tatra, z krwią nabiegłą do głowy, odepchnęła dziecko spod zasięgu morderczych kleszczy. Dysząc, widziała istotę znacznie bardziej przerażającą niż Estinus. Skorpion miał twardy pancerz, ostre kleszcze, mnóstwo odnóży i długi odwłok, zakończony żądłem, podobnym do rzeźnickiego haka.
Na ucieczkę było już za późno. Mokosza kazała Tatrze zostawić sztylet w glinianej chacie, teraz jednak zaczynała pojmować co znaczą usłyszane słowa: ,,Aby wygrać, musisz przegrać". ,,Zginę, ale chociaż one przeżyją" - myślała gorączkowo, choć żalem napełniała ją perspektywa, nie ujrzenia już ani ojczystej Montanii, ani rodziny.
Krew trysnęła z trzymanych kleszczami jak w imadle ręki i nogi, a w karku uczuła ukłucie. Potem już nic...
- Nareszcie ją wykończyłem! - mówił Kościej, razem z równie zadowolonym Mięsojadem, spożywający ogromne ilości piwa.
- Muszę przyznać, że chyba pierwszy raz, od kilkuset lat, leczę równie dzielną pacjentkę - rzekła Złota Baba, staruszka o złotej skórze, srebrnych włosach, szmaragdowych oczach, ubrana w czerwoną chustkę, zieloną suknię i czarne buty. Właśnie usunęła z jej ciała jad potwora. - Miałam takiego człowieka, który bardzo mnie kochał i któremu dałam całą jaskinię lodu, aby mógł nim leczyć. A ten lód to było panaceum. Jak nim leczył, mijały wszystkie choroby, aż Mar - Zanna, bojąc się, że uczynimy ją niepotrzebną, zabiła tego znachora i usunęła z powierzchni ziemi jaskinię, w której leczył. Teraz mieszka on w Nawi razem z Welesem - mówiła Złota Baba.
- Pamiętam - przytaknęła Mokosza. - Srebroń nawet marzył, aby tym lodem wskrzesić swoją żonę - mówiąc to przyłożyła do ciała Tatry białą żmiję z czarnym zygzakiem, urodzoną przez siebie, a jej jad przyczynił się do odtworzenia utraconej krwi.
Jej serce, znów zaczęło bić, ale Enki pogrążyły ją w głębokim śnie. Tymczasem chłopczyk przybiegł ze starszymi na miejsce zdarzenia, a ujrzawszy porażoną snem Tatrę, uznał jak wszyscy, że nie żyje. Całe miasto zdążyło już ją polubić, teraz zaś widok jej rzekomych zwłok wywołał wielki smutek, który przepełnił czarę goryczy. Smutek przerodził się we wściekłość; w końcu zaś mieszkańcy Çatal Höyük porwali co kto miał pod ręką i rzucili się na skorpiona. Ten nie uciekał. Gdy dosięgły go pierwsze strzały i kamienie, począł się kurczyć. Malał coraz bardziej, aż stał się atomem, który nie mógł już nikomu zaszkodzić...
*


Dziesięć dni później, kiedy Tatra już się przebudziła, mieszkańcy niefortunnego miasta odkryli dziwną rzecz - pewien mąż ujrzał jak z ust jego żony, wychodzi mały, czarny skorpion i zląkł się. Wkrótce cały gród zaroił się od skorpionów. Wychodziły one ludziom najpierw z ust, potem spod powiek, z uszu, wreszcie z nozdrzy, powodując skrajne obrzydzenie, a co gorsze - żądląc. Tylko Tatra była od tego wolna. Początkowo, ludzie uznali to za karę od Enków i chcieli odpokutować, a wychodzące im z ciał skorpiony zabijali. Jednak po pewnym czasie plaga ustała w tajemniczy sposób, a pewien człowiek szczerze się zachwycił widokiem samicy skorpiona noszącej swoje białe młode na grzbiecie. Tymczasem Tatra zobaczyła w kącie kryształową czaszkę. Co gorsze, pokazywała ona Kościeja.
-Teraz wrócisz do Europy, do Kraju Stepów nad Morzem Smoły, a twoją jedyną pracą będzie dobrze się przespać! - mówił obłudnie Kościej.
Odchodząc z Çatal Höyük, Tatra myślała: ,,Każdy ma swoje niedźwiadki. Takie co żądlą i takie co noszą młode na grzbietach".

1 Jytnas - odpowiednik świętych
2 Atsilaedi - wspak ,,Idealista"
3 Kytanaf - wspak ,,Fanatyk"
4 autor nie chce tym jednak traktować choroby psychicznej jako kary za grzechy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz