niedziela, 2 czerwca 2013

Kuszenie Betel - Gausse

Betel – Gausse, królowa jeziora Mamir w Burus, miała postać wielkiej jak cielę ropuchy. Jej głowa nosiła złotą koronę, a w łapie królowa dzierżyła złote berło zakończone figurką wymarłego już płaza podobnego do salamandry. Mimo przerażającego wyglądu nie była zła. Zresztą ropuchy nie są złe –



,, ... rolnicy i ogrodnicy wiele im zawdzięczają, a to z powodu pożerania przez nie wielkich ilości owadów i ślimaków, niszczących uprawy’’ – K. Owinniczew ,,Animalistyka’’.


Była era dwunasta, kiedy służący jej dobry potwór Wiłkokuk – strasznie wysoki mąż o wilczej głowie, zakończonej z tyłu wilczym ogonem, orlich szponach i żmii zamiast ogona – przyprowadził przed jej oblicze rusałkę Marychę (Arikę), którą wykupił od Zimy. Marycha, o pięknych, rudych włosach, nie lubiła tej Rodzenicy; została utopiona przez rusałki wbrew swej woli, a nawet odmówiła wykonania rozkazu zabicia dwóch leśnych ludzi, którzy lekkomyślnie opuścili plemię. Była głęboko wdzięczna dziwnemu stworowi, który wykupił ją za szafiry, aby ta, co ukochała Wiosnę i Lato, nie musiała już służyć srogiej ziemie. Rusałka poszła z nim nad jezioro Mamir, po czym oboje zanurkowali – Wiłkokuk jako Enk, syn Boruty i Dziewanny Šumina Mati był nieśmiertelny, a Marycha jako rusałka oprócz płuc miała też skrzela. Na dnie ujrzeli prostokątny mur z marmuru, bądź alatyru, a za nim ogromny pałac o wyglądzie kopuły, zbudowany z opalu. Na szczycie owej kopuły stał złoty posążek wodnego koguta (kurka wodnego). Koguty takie mają łapy jak kaczki i są wielkości ludzi – służą Borucie jako wierzchowce do penetrowania jezior w Rokitnickim Siole. Masywna brama była ze złota. Wiłkokuk otworzył ją bez klucza i wszedł razem z Marychą. Oboje znaleźli się w przestronnej sali tronowej, pachnącej drzewem sandałowym, piżmem i kamforą. Podłoga była ze śnieżnobiałęgo marmuru lub alatyru; widać było basen, kolorową wazę, donicę z brzozą, zielony stół i krzesła. Ściany wykonano z szafiru lub malachitu, zdobiły je barwne witraże. Z sufitu pokrytego malowidłami przedstawiającymi różne żywe istoty, na sznurze z rubinów, wisiał miedziany żyrandol, a jego ogień był niebieski. ,,Nie bój się’’ – szepnął Wiłkokuk do ucha Marychy, przebitego złotym kolczykiem. Rusałka krzyknęła jednak ze strachu i cofnęła się odruchowo, bo na fantazyjnym tronie z porfiru zasiadała – ona! Królowa Betel – Gausse milczała i wlepiała w rusałkę swe mądre, piwne oczy.
- Przepraszam – Marycha dygnęła – po raz pierwszy panią widzę – Betel – Gausse złapała muchę językiem. – Nazywam się Marycha, córka Baltaina z Burus. Zeszłej jesieni utopiły mnie zimowe rusałki i uczyniły jedną z nich. Nie lubię Zimy – piękna jest tylko za oknem. Sieje zimno i uprzykrza życie ludziom i zwierzętom. Jestem wdzięczna panu Wiłkokukowi, że mnie wykupił – na to ropucha.
- Nie bój się mnie, moje dziecko. Kiedyś byłam krasawicą jak ty, lecz nieszczęsnam nazwałam krzywe prostym, a proste krzywym i to mnie zgubiło. Jednak jak świat się skończy, znów będę piękna. Marycha zaprzyjaźniła się z królową jeziora; ta była dla niej jak matka. Nie kazała rusałce nikogo krzywdzić, lecz bronić i leczyć niebieską krwią, czy wskazywać drogę zabłąkanym. Zaprzyjaźniła się również z Wiłkokukiem, nic nie robiąc sobie z jego strasznego wyglądu. Gdy jedli obiad, czy wieczerzę, przy zielonym stole, Marycha zwierzyła się ropusze.
- Przestraszyłam się was w pierwszej chwili – rzekła rumieniąc się – bo kiedyś usłyszałam jak pewien kapłan groził, tym co narażają swe życie, nie dla ratowania życia innych, ale dla czczej zabawy na turniejach, że ci w Čortnawi będą musieli całą wieczność współżyć z ogromną ropuchą – przerwała zawstydzona. – Jednak i tak wiem, że nie mówił tego o waszej wysokości.
- Kapłanów trzeba słuchać – wtrącił Wiłkokuk. – Wysłuchaj ludzkie dziecię, opowieści królowej Mamiru, co jest zgodna z ich nauką – w krągłym oku Betel – Gausse zakręciła się duża łza.

,,Lepiej nie mówić wszystkiego co się myśli, bo można zranić’’ - ,,Codex vimrothensis’’.

Otworzyła pysk i rzekła:
- Jestem Enką – jedną z Potęg Świata. Przyszłam na świat w erze drugiej, a moimi rodzicami są Enk Rybołów i morska upiorzyca Rybitwa. Był to czas, kiedy Mokosza urodziła górę Triglav - Gwóźdź, wokół której wynurzyły się wszystkie trzy lądy świata. Byłam piękna jak zorza – moja kosa lśniła złotem i jantarem, oczy – lapis – lazuli, usta – koralem, każdy mąż zobaczywszy mnie wówczas, byłby się zakochał na widok mej postaci i skóry, ech, jakby wyrzeźbionej z eburnu czy marmuru. Szaty miałam z mgieł i śniegu, a klejnoty dla mnie sporządzał sam Swarożyc. Żyłam szczęśliwie, wielbiąc Ageja. Jednak pewnego razu, gdy przechadzałam się brzegiem sinego morza, porosłym drobnymi roślinkami, ujrzałam Čorta, lecz nie wiedziałam, że to Čort. Nazywał się Kobold, przez Krobatów, zwany Malikiem z racji wzrostu. Miał postać krasnoludka, ubranego w ciemny błękit (krasnoludki nie zostały jeszcze wtedy stworzone, lecz istniały jako idea zapisana w Czarach). Byliśmy sami. Kobold przywitał się, przedstawił, przez cały czas rozpływał się w pochlebstwach. ,,Panno, której widok jest tym dla oczu, czym krynica dla konającego z pragnienia, pozwól o najkraśniejsza z krasawic, że ja, twój brat w Ageju, ofiaruję co klejnot, który prztystawiony do oka ukazuje najszczerszą, zakrytą prawdę o naturze wszechrzeczy – uśmiechnięty jak dziecko wyjął z zanadrza piękny diament oprawiony w złoto.



- Jesteś bardzo miły – uśmiechnęłam się i przyjęłam diament. – Niech ci Mokosza wynagrodzi! – wtem Kobold zniknął jak kamfora.
Drżąc z ciekawości o ja nieszczęsna, poczęłam patrzeć przez diament. Sstraszne było to co zobaczyłam. Morze widziałam jako gnojówkę, Słońce jako paprzysko...
- Czyli gniazdo kuropatwy? – zdziwiła się Marycha.
- Nie, jako strupy z ludzkiej głowy, chmury były dla mnie kulami łajna, takimi jakie lepią żuki znad rzeki Nilus, niebo jawiło mi się jako falujące morze zardzewiałych noży, a pierwsze rośliny jako trupie kości. Gdy odjęłam diament z oka, znów wszystko widziałam takie jakie było. Rozpłakałam się rzewnie. ,,Czy to możliwe, że świat jest taki obrzydliwy’’? – pytałam się w myślach. Postanowiłam wrócić do Domu Enków na Wielkim Dębie. W czasie uczty znów sięgnęłam po przeklęty klejnot i ujrzałam śmieci, gnój i zgniliznę. Jarowit, car Ziemi jawił mi się teraz jako kościotrup unurzany w wymiocinach, a Mokoszę widziałam jako stoczoną trądem. Krzyknęłam rozpaczliwie, ugryzłam się w udo (naprawdę tak zrobiłam!) i pędem sokoła opuściłam współbiesiadników. Smutna błąkałam się po świecie i ze wstydem wyznaję, że zwątpiłam w Ageja. ,,Dlaczego Perzona Foyakista stworzył wszystko tak szpetnym? Czy naprawdę jest dobry?’’ W swoich wędrówkach zaszłam aż na skraj Čortieńska, gdzie buchał przeklęty ogień. Znów przyłożyłam Koboldowy diament do oka i ujrzałam bujne niwy pełne kwiecia, lasy, strumienie, ptaki, motyle i mnóstwo roześmianych dzieci, które wołały mnie. Gdy spojrzałam na to bez diamentu, oczom moim ukazały się płomienie i tłumy straszliwych Čortów z widłami, wśród oparów siarki. Zapomniałam powiedzieć, że ów kamień działał nie tylko na wzrok. Osłupiałam i nie wiedziałam co robić. ,,Chodź do naszego dobrego pana Rykara’’! – wołały ,,dzieci’’. Jedno z nich przyleciało do mnie na skrzydłach motyla i wręczyło mi słomkę ze słowami: ,,Przełąm ją, a będziesz na zawsze z nami’’. Zawahałam się. Długo trzymałam słomkę w palcach, gdy tymczasem na Čortieńsk padł jakiś niewieści cień, który przepłoszył jego mieszkańców. Zacisnęła słomkę w ręku, a diament od Kobolda wypadł mi i runął w otchłań. Wtedy kuszące miraże znów przybrały właściwą postać. Odwróciłam się i ujrzałam Mokoszę, Postrach Čortieńska. – Betel – Gausse opowiadając miała łzy w oczach. – Rzekła mi: ,,Zostałaś oszukana i nie wybrałaś Rykara w pełni świadomie i dobrowolnie. Żałuj, a Agej ci wybaczy’’ – rzuciłam się, by wypłakać się w jej ramionach. Wróciłyśmy do Domu Enków, opowiedziałam wszystko i nikt mnie nie potępił. Jednak co to? Spozieram w zwierciadło i widzę siebie taką jaką jestem teraz. Taki był skutek złamania słomki danej przez Čorty. Jednak jak świat się skończy, wtedy skończy się i ma pokuta pod postacią ropuchy. Znaszli kto to Teost?
- Znam – odparła wzruszona Marycha.
- Mówił mi, że pozwolił Amosowowi się zabić, nie tylko w zastępstwie swych ziomków znad rzeki Nilus, ale i moim, by Rykar stracił do mnie prawo.
- A jak i tak nie przestanę miłować cię jako macierzy! – rzekła rusałka wykupiona od Zimy. – W ciele ropuchy skrywasz złote serce, skruszone, takie jakie Agej kocha – po tych słowach nad głową Betel – Gausse ukazała się korona z ognia; znak przynależności do Enków.

*
O licznych przygodach Marychy i jej męża, człowieka Sowiego, ułożył poemat nieznany wajdelota z Liteny. Ową ,,Pieśń o Swowim’’ może Czytelnik znaleźć w książce ,,Legenda’’.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz