- To ów Enk zabił w Niście
naszych towarzyszy! - brukołaki pożerały
Deneba
wzrokiem. Gdyby mógł, to by się zlał potem, bo agresorów było
pełno; z przodu i z tyłu, z prawa i lewa. Ich rubinowe oczy
przypominały rozgwieżdżone niebo, a zęby były niczym gotowe do
uderzenia noże. Z zadowoleniem łopotały setki skrzydeł; wronich i
nietoperzowych. Deneb wystawił pazury; wiedział, że brukołaki nie
zrezygnują z zemsty.
-Na
próżno myśliś teraz o Ageju, buruski psie - ozwał się jeden z
potworów.
Co
śmielsze straszydła raniły go wyglądającymi jak ostrze kosy
pazurzyskami. Nagle Denebowi stało się to wszystko obojętne, gdzie
jest i co z nim zrobią. Był nieustraszony, gdy wspólnie z Tatrą
walczył przeciwko Vroudze, zabijał brukołaki w ogrodzie,
demaskował sysuna, gonił mantrykonę, albo gdy został napadnięty
przez trolla. Teraz jednak czuł się samotny i przeraźliwie słaby,
nie jak biały ryś - Enk, ale jak kocię żbika zabrane z rodzinnego
gniazda. Trwogą napełniały go nieobecność Ageja, ciemność, żar
i groźne istoty. Wtem na kościach ptasich skrzydeł nadleciał zza
brukołaków półnagi mężczyzna o głowie komarzycy i zawisł nad
Denebem, ciekawie nań spoglądając złożonymi oczyma.
-Czyżby
to był Deneb? - zaciekawił się.
-Nie
kto inny, grafie Lichonie - potwierdził brukołak, dla zabawy
przebijając rysia pazurem na wylot.
Čort,
zwany Lichem, bez słowa wziął łańcuch, założył go Denebowi i
usiadł na jego puszystym grzbiecie. Ukłuł go w kark pękiem
sztylecików wyrastających z głowy i rozkazał: ,,Marsz na lewo"!
Deneb był nieprzytomny ze strachu i bólu, toteż człapiąc przez
pkieł, tworzący istne bagniska, niósł Licho w wyznaczonym
kierunku. Wokół patrzał na coraz liczniejsze bestie; mantrykony,
valkanickie Centaury, chimery, Gorgony, sfinksy, Cyklopy, a także
północne dusiołki, wąpierze, izolowane grupki nocnic i południc,
Wił, wodników i rusałek, oraz czarownic. Widząc jeźdźca na tak
osobliwym i znienawidzonym w Čortlandzie
wierzchowcu, gapie spluwali i urągali pojmanemu. W górę skoczył
leofonton; wiewiórka o lwiej główce i siknął odrażającym
moczem zabijającym wszystkie śmiertelne stworzenia, oprócz samych
leofontonów.
-Jadę
do Rykara! - krzyknęło Licho, aby uspokoić zebranych.
Wreszcie
obaj ujrzeli ogromny, ciągnący się wiorstami i milami korzeń
Wielkiego Dębu. Była na nim spiżowa obręcz, do której
przytwierdzono długi łańcuch, krępujący szamoczącego się,
purpurowo - złotego smoka, o rozmiarach całej Europy. Palce jego
przednich kończyn były zaciśnięte i choć obie istoty były
oddalone od siebie, Deneb widział w uścisku potwornych łap dusze
chłopca i dziewczynki. Rykar nie zwrócił na niego uwagi - był
zajęty rozmową ze strzygoniem, noszącym złoty diadem i ubranym na
czerwono. Był to widocznie król owych nocnych istot; mówił z
ożywieniem i wskazywał opierzoną, szponiastą ręką na uwięzione
dzieci. ,,Pewnie zostaną zamienione w strzygi"! - pomyślał z
przygnębieniem Deneb. Nagle, król odleciał, a Rykar zauważył
Licho z jeńcem. Nie potrafił go zabić. Obaj zostali przez Ageja
ustanowieni nieśmiertelnymi. Chwilę popatrzał na jeńca, po czym
od niechcenia wionął nań parzącym, lecz nie mogącym go zabić
ogniem.
-Niech
zawiśnie na haku! - rozkazał smok, a wówczas do Licha przyłączył
się Kłobuch z Burus i jakiś Cyklop z Zicilii na Morzu Śródziemnym.
Deneb
płonął w milczeniu, gdy Kłobuch wbił mu hak w pierś. Wówczas
Cyklop naciągnął łańcuch w górę, a do wolnego końca
przywiązał kamień. Deneb zawisł pod samą skórą Mokoszy i
bardzo cierpiał, nie mimo nieśmiertelności, ale dzięki jej. Licho
podleciało, aby przypatrzeć się mu, a wokół skazańca gromadziły
się roje harpi z Valkanicy, dokuczających mu wrzaskiem i
wyzwiskami...
*
Tatrze również się nie wiodło. Anej Mari i
Mieczysław znów miały atak, po którym jednak rozpłakały się i
mówiły, że się boją. Przez kilka dni były grzeczne, lecz potem
znów się zaczęło. I tak okresy furii i spokoju następowały
naprzemiennie.
-
To jest tak, mamo, jakbym miał dwie dusze! - skarżył się
Mieczysław.
-
,,Czyżby dzieci zamieniły się w strzygi"?! - Tatra
zafrasowała się. - ,,To że ja je rodziłam, nie czyni ich
bezpiecznymi przed Čortlandem.
Oby to nie była prawda... A jeśli"... - delibrowała - ,,...
ten dobry człowiek, w rzeczywistości służył Rykarowi"?
Tej
nocy ciała dzieci były rozpalone, jakby je urodziła czarownica. Za
radą Sirraha, Tatra rozpoczęła poszukiwanie znachora, lecz ten
przepadł jak kamień w wodę. Nietoperz szukał ,,na własne
skrzydło" jadu Króla Węży, lecz w Górach Biesów i Čadów,
węże powiedziały mu, że ich pan udał się w niebezpieczną
podróż pod ziemię i nie wiadomo kiedy wróci. Zapytał się więc
o cel wyprawy. W odpowiedzi, zielona jaszczurka mówiła coś o
Denebie, jakimś trollu, królu wąpierzy i tym podobne gadzie
gadanie. Sirrah zrozumiał: troll uwięził Deneba pod ziemią, w
kraju Čortland.
Powiedział o tym Tatrze. Królowa usiłowałą pochwycić trolla,
lecz ten zaatakowany zabił jej konia, a ją samą ciężko zranił.
Przed śmiercią została uratowana przez borowca wielkiego - Enka,
który wkręcił się trollowi w kudły i tym odwrócił uwagę. Gdy
zawieziono ją do Nistu, wszystkie dzieci spały spokojnie, jakby nie
dręczyły ich demony.
-To
nie było rozsądne - mówił Sirrah - teraz pani jest ranna, a
niebawem dziatki umrą. Chyba, że - podniósł wolny kciuk do góry
- powiedzie się wyprawa trzech Enków...
*
W srebrzącej się księżycową poświatą Viranie
pluskały się wydry i bobry. Rzeczny muł uległ zmąceniu i rozległ
się chlupot wody. Oczom Srebronia ukazał się ociekający wodą i
piaskiem, wyprostowany potwór, rozprostowujący nietoperzowe uszy.
Kosmatą, pięciopalczastą łapą czyścił sklejone, czarne kudły
z wodnej roślinności, muszli, domków chruścików... Schylił się
i znów zmąciwszy wodę, wyciągnął z mułu włócznię i srebrną
maczugę. W milczeniu poszedł na drugi brzeg i stanął pod drzewem.
W dziupli było schowane mięso żubra i miód. U stóp drzewa
zionęła ogromna dziura przykryta głazem. Nieoczekiwanie coś
zaszeleściło w zaroślach.
-Kto
tam? - ozwał się troll i w odpowiedzi ujrzał ciemnozielony łeb
węża.
Zdobiły
go koguci grzebień i dzwonki. Spojrzał w gackowy pysk trolla, a
jego żółte oczy zajaśniały jak u lisa.
-Chrrrrrrr!
- troll z łoskotem padł na trawę, a wtedy nadleciały dwa orły;
biały i czarny.
-Weź
go Ridanie w szpony i zanieś z powrotem do Nürtu!
- poprosił Tinez, a czarny orzeł już unosił się z uśpionym
potworem daleko na północ.
Tinez
usiadł na trawie obok Króla Węży. Razem z nimi była trzecia
postać - złotowłosa kobieta w diademie z pięciu ogników. Jej
ubiór stanowił zielony płaszcz leśnych ludzi, lecz pod nim miała
długa, czarną suknię. Gdy Ridan niósł trolla do Nürtu,
zdołała, kalecząc sobie ręce odwalić głaz.
-Trzeba
było mnie powiedzieć - zaoponował Król Węży - sssłużą mi
wielkie, zzzielone jaszszszczury, one mogłyby pomóc! - on, Tinez i
Kurko, bo takie było imię owej dziewicy, zniknęli w dziurze.
Przybyli
tu szukać Deneba - błąkali się i atakowały ich liczne złe
istoty. Król Węży gwizdnął na ogonie, co napędziło strachu
licznie tu zgromadzonym orskim ksykunom. Koszmarne te istoty, ongiś
wymówiły mu posłuszeństwo i były pewne, ze nie spotka je nigdy
żadna kara. Teraz jednak przeraziły się, widząc swego zdradzonego
monarchę i poczęły się gorliwie kajać.
-Macie
nam nie przeszkadzać! - rozkazał Król Węży, a ksykuny jeszcze
gorliwiej poczęły go chwalić. Nie żałowały naprawdę, ale
postanowiły udokumentować swoją dobrą wolę. Dziewiętnaście
leofontonów spostrzegło Enków i poczęło jak na komendę wydalać
mocz. Fetor, który się zeń wydobył, zabiłby wszystkie lwy na
świecie, skutecznie jak kataklizm. Królowi Węży opadł grzebień,
a Tinez wzleciał wyżej. Wtem na śmiejące się bezczelnie
leofontony, rzuciły się ksykuny i poczęły je pożerać.
-
Dziękujemy! - krzyknęli wszyscy, a zwłaszcza Kurko, której ohydny
zapach wytoczył krew z nosa.Wędrówka trwała, a spotkane istoty
były coraz potworniejsze. Z wolna, Tinez upodabniał się do szarego
orła Chytreygi, a Króla Węży i Kurkę oblepiał obrzydliwy pkieł.
Kurko, błądząc w ciemnościach ujrzała dziwną istotę. Miała
ona kobiecą głowę, orle skrzydła i wężowy ogon. Reszta ciała
należała do lwa. Stwór przypatrywał się przyjaźnie i
przekrzywiał ludzką główkę.
-
Znam cię - nagle się odezwał, a Kurko przestraszona spojrzała na
dziwoląga. - Jestem Sfinx; takie jak ja mieszkają na południu
Valkanicy i na wschodzie Tassilii; tam gdzie niegdyś rządził
Teost. Nie musisz się mnie obawiać - my nie służymy Rykarowi, a
ja jestem tu, aby kogoś uratować - po tych słowach lwie łapy
założyły Kurce czerwoną wstążkę na szyję. Wówczas pół -
kobieta, pół - Enka została oczyszczona ze smoły, uczuła też
rześkość, oraz sytość. Chciała podziękowąć, lecz Sfinx była
szybsza.
-
W podzięce możesz, a właściwie powinnaś rozwiązać zagadkę -
Kurko zamieniła się w słuch. - Co to jest? ,,Takie coś, z takim
czymś, bez takiego czegoś"? - zapytana zmarszczyła brwi i
poczęła się zastanawiać. - ,,Krowa to zwierzę, ma ogon i rogi,
nie ma skrzydeł? Jarzębina to drzewo, ma liście i pomarańczowe
jagody, nie ma kwiatów. Kamień to przedmiot, ma barwę i ciężar,
nie ma w nim życia" - Vega, córka Goplany III, jak wszystkie
rusałki, celowała w zadawaniu i rozwiązywaniu skomplikowanych
zagadek. Kurko, słuchając jej, wiele pojęła z tej sztuki. W końcu
rzekła nieśmiało:
-
A może to jest Definicja nad Definicjami? Bo wszystko jest czymś -
jakimś obiektem ( ,,takie coś"), ma związek z innymi
obiektami ( ,,z takim czymś") i ma określone cechy,
jednocześnie nie mając związku z innymi obiektami i nie posiadając
wszystkich możliwych cech - słysząc to, Sfinx zmieniła się na
twarzy wobec Kurki.
-
Suka! - wysyczała przez białe zęby i rzuciła się ku zdumionej
dziewczynie.
Przewróciła
ją na okryte zielonym płaszczem plecy i za pomocą pazurów chciała
dobrać się do jej serca. Na szczęście przybyli Tinez i Król Węży
i przepędzili potwora. Kurko była im wdzięczna, lecz nie pokazała
ładnej, czerwonej wstążki. Wędrówka znów została podjęta, ale
dwóch zwierzokształtnych Enków narzekało na towarzyszkę wyprawy.
Wreszcie stanęli przed uwięzionym Denebem. Na jego płonące futro,
valkanickie harpie wydalały odchody. Tinez próbował je odpędzać,
lecz była to ,,walka z wiatrakami". Udało mu się tylko
przepędzić Licho, pragnące kłuć Deneba. Król Węży nerwowo
wysuwał i chował język i był bezradny.
-
Panie... - ktoś nagle zasyczał. Król Węży odwrócił się i
ujrzał jednego ze skruszonych ksykunów. - Pani Kurko ma na szszyi
czerwoną wssstążżkę, a tak naprawdę jessst to czarodziejssska
żżmija...
-
Zerwij to! - zakrzyknęli wąż i orzeł. Kurko szarpnęła i nagle
rozległ się w całym Čortlandzie
nieopisany huk i wrzawa przerażonych mieszkańców. Rozdarta wstążka
stała się zabitą żmiją, konwulsywnie drgającą w smole. Twarz i
oczy Kurki jaśniały niesamowitym blaskiem, włosy upodobniły się
do Słońca, a twarz do Księżyca. Król Węży i Tinez patrzyli
pełni podziwu, ona zaś zamieniła się w błyskawicę. Wystrzeliła
w stronę Deneba, a ten uwolniony od płomieni i haka, miękko
wylądował obok cara gadzin. Smoki i gorgony bezradnie patrzyły na
jej lot, ona zaś uderzyła w samego Rykara. Ten ryknął i zionął
ogniem, który w ten czas wyleciał z jednego z wulkanów na Ultima
Thule. Król - strzygoń upadł plecami w pkieł i kwiczał jak
prosiak. Łańcuch krępujący Rykara został wzmocniony potęgą
Ageja, napełniającą Kurkę. Smok otworzył oczy i spostrzegł, że
dusze dwojga dzieci zniknęły. Tak samo nie było już w
Čortlandzie,
ani Kurki, ani Króla Węży, ani Tineza, ani jednego z ksykunów,
który powrócił do Ageja. Brukołaki, chimery i mantrykony węszyły
uparcie za Denebem, lecz i on wyparował jak kamfora.
*
Błyskawica
wystrzeliła nagle z dna jeziora Open - Vida, po czym znów przybrała
postać niewieścią. Razem z nią byli pozostali Enkowie, oraz dobry
ksykun. Kurko oraz Tinez udali się do Burus. Król Węży zabrał
swego nowego poddanego w Góry Biesów i Čadów.
Z kolei Deneb, pożegnawszy się z wszystkimi, udał się do Nistu,
aby uradować Tatrę, wiadomością o ocaleniu Anej Mari i
Mieczysława. Gdy wrócił czekała nań miła niespodzianka -
utopiony w rynsztoku Przerośl - Żyrwak, cały i zdrowy, siedział
na kolanach matki.
Rozdział
XII (opowieść Przerośla - Żyrwaka)
- Mamo, jaki on jest zimny! -
wykrzyknęła Anej Tabiena, dotykając brata. Wokół Tatry siedziały
jej dzieci, a honorowe miejsce zajmowało dwoje ludzi obu płci, o
wydrzych głowach.
-
On jest teraz wodnikiem - rzekł Deneb.
-
A wodnik to mąż rusałki? - spytał się Burus.
-
Tak, teraz ma niebieską krew, czerwone, świecące w ciemnościach
oczy, zimną skórę, a jeśli uciąć mu coś z ciała, to odrośnie
- tłumaczyła matka.
-
Oj! - wykrzyknęła Anej Mari, lecz nic nie dodała, aby nie urazić
brata. Ten zaś zaczął opowieść:
-
Porwała mnie taka złą kobieta, albo też rusałka - wyglądała
jak Ruta, ale nie miała takiego niebieskiego znaczka na szyi. Biegła
ze mną w ramionach i utopiła w rynsztoku. Leżałem pod wodą z
uczepionym kamieniem i nie pamiętam co się wówczas działo.
Wreszcie wyłowili mnie ci państwo, kochani, co mają wydrze głowy
i mówią, że są z Oxlandu. Zamieszkałem u nich i byli dla mnie
dobrzy - Wydrzanie wiedzieli już dlaczego Tatra nie mogła wówczas
ratować synka. Tymczasem wszedł dowódca straży i oznajmił o
pojmaniu morderczyni. ,,W naszych rękach przybrała postać
bezskrzydłej mamuny i zniknęła w płomieniach" - była to
prawda.
-
A więc Ruta, niezależnie gdzie jest, okazuje się niewinna - rzekła
do siebie, zawstydzona swymi podejrzeniami Tatra. - Jej postać
przybrała Locha!
Rozdział
XIII
,,Kocha się nie za cokolwiek, lecz mimo wszystko. Kocha się za nic" - ks. Jan Twardowski ,,Kasztan dla milionera".
-
Witajcie nad Świętym Morzem Nordlinem! -
gdy się wszyscy odwrócili, ujrzeli krzyczącego i machającego
ręką, żółtoskórego wodnika w srebrnym diademie, siedzącego na
olbrzymim, barwnym lipieniu. Ryba z wielkim pluskiem zanurzyła się
w jeziorze, a gdy wędrowcy patrzyli jak urzeczeni, stanął przed
nimi - on.
-Jestem
Ayałakay; król jeziora Nordlin - rzekł wodnik - a to moje córki
Szyłka i Nerka - wskazał na łaszące się doń gronostaice.
-
Nasze imona są Uza, Lech III, Ruty i Kellu Simi - Abö
- tygrys, nie dbając o dyplomatyczny protokół przedstawił
wszystkich.
-
Jesteście zmęczeni, więc was ugoszczę - rzekł Ayałakay - tam -
wskazał złocistą ręką na środek jeziora - opowiecie o sobie! -
po tych słowach dał nura w fale.
Za
jego przykładem wskoczył Kellu Simi - Abö.
Nieoczekiwanie obie siostry zamieniły się w wydry, a pomiędzy nimi
płynął Uza. Tylko Lech III i Ruty zakłopotani zostali na brzegu,
gdy wtem wypełzły ku nim dwie foki. Nie przypominały żadnego z
czterech gatunków pływających w Morzu Joldów. Były ciemnoszare,
z jaśniejszymi brzuchami, a wokół ich oczu widniały czarne plamy.
Ludzie zrozumieli, że powinni usiąść im na grzbietach. Gdy to
zrobili, wierzchowce zaciągnęły ich w fale. Trzciniasty brzeg z
wolna się oddalał, aż obu posłów znalazło się na bezmiarze
jeziora. Niebawem dogonili pływającego jak ryba, króla Ayałakaya,
wydry, tygrysa i Kellu.
-
Powiadasz, że podobne istoty żyją w twoim kraju - Oxlandzie? -
król wodnik rozmawiał z posłem o głowie foki. - Możliwe! Jestem
najstarszym mieszkańcem tego jeziora i wiem, że niegdyś przybyły
tu podziemnym, wypełnionym wodą chodnikiem z jakiejś tajemniczej
krainy na południowym Zachodzie.
-
Jeśli mogę coś powiedzieć - wtrącił nagle Lech III - my ten
kraj, o którym mówisz nazywamy Afryką. Jest to bardzo tajemniczy
ląd, podobnie jak Azja. Znajduje się w nim królestwo Tassilia, a
także środek świata - Wielki Dąb, a w górach jest jezioro, na
którym mieści się archipelag umarłych - Nawia. Pan Słońca -
Swaróg, na początku naszych czasów, pod imieniem Teosta, rządził
nad rzeką Nilus. Swaróg - Teost wprowadził małżeństwo i palenie
w piecu za cudzołóstwo, nauczył pisma, lecz zaginęło i okiełznał
jakąś rudę - podobno cenniejszą od srebra i złota... - nie tylko
Ayałakay, ale też obie wydry słuchały zaciekawione. Wnet
dopłynęłi na środek jeziora, na którym unosiła się podobna do
ogromnego nenufaru platforma w kształcie koła, wykonana z czegoś
co przypominało kryształ. Uza ucieszył się na ten widok, bo był
już zmęczony pływaniem. Pozostali również. Gdy weszli na
platformę, wytarli nogi w jedwabie z Sinea, aby nie poślizgnąć
się na powierzchni, przez którą widać było pływające
gołomianki, a przy uważnym spojrzeniu nawet kiełże. Platforma
była wielkości podwórka. Znajdowały się na niej dwa kryształowe
trony, wysadzane szafirami (jeden z nich pokrywała łaciata, krowia
skóra), oraz kilka okrągłych stolików, z ustawionymi wokół
lekkimi krzesłami. Stoliki i krzesła były zrobione z ciosów
mamutów, a nad nimi wznosiły się parasole z piór głuszców i
bharackich pawi. Lech III, Ruty, Kellu, Uza i dwie wydry - wszyscy
usiedli przyu stoliku, a wtemczas nordlińskie foki, burunduki, a
nawet gwiżdżące i ślizgające się jak na łyżwach małpoludy -
zaczęły nakładać potrawy. Były susły w kawiorze i pieczyste z
wilka w sosie z wszy, kumys, orzeszki cedrowe, miód, duże ilości
mleka krowiego, mięso jakichś pustynnych dziwolągów, które było
w Białopolsce tak rzadkie, że aż weszło do frazeologii jednego z
ludów, oraz dziwne, białe ziarenka, podobno, pochodzące z Sinea.
Gdy podjedli, Ayałakay wstał z tronu i zaczął opowiadać.
-
Ta kobieta, którą spotkaliście, nazywa się Pani Krowiarka. Ma
największe stada w Białopolu, a może i na świecie. Ona i ja
istniejemy od zarania dziejów i chyba jesteśmy nieśmiertelni.
Nordlin nigdy jej nie interesował - poślubiła mnie z miłości -
orzekł z dumą. - Mnie z kolei nie frapują krowy. Dawniej lubiła
wypasać bydło na brzegu mojego jeziora, ale ostatnio jakby
chorowała; jest bardzo smutna i gdzieś się włóczy ze swoją
trzodą. To są nasze córki - Szyłka i Nerka. Są do siebie bardzo
podobne, stale przybierają różne postaci, nie wiadomo ostatecznie,
jaka jest dla nich najlepsza. Nie wiem, czy wiecie, ale moja żona
nauczyła ludzi hodować zwierzęta. Tygrysek jest na pewno nasz,
swojski, ale wy; wyglądacie obco? - poprosił o wyjaśnienie.
-
Jesteśmy Europejczykami - zabrał głos książe Ruty. - Europa to
olbrzymi ląd na zachód od rzeki Roxyzor, a jej nazwa wywodzis się
z ery dziewiątej, od pierwszej rusałki zrodzonej przez Mokoszę.
Mieszka tam wiele ludów - obecny tu Lech III jest królem
Aplańczyków, a mój ojciec Rutysław rządzi plemieniem Orów. Nasz
przyjaciel Kellu Simi - Abö
pochodzi z Oxlandu. Poza królem joldyjskiej wyspy Saremy, w jego
ojczyźnie są tylko wodzowie plemion foko i wydrogłowych. Ci co
mają głowy fok żyją na północy Oxlandu i nazywają się
,,Oxiowie", a ci co mają wydrze głowy to Wydrzanie z południa
kraju.
-
To ciekawe - uznał Ayałakay. - A można znać cel waszej wyprawy?
-
Mój ojciec postanowił pokojowo skolonizować Białopol - oznajmił
Ruty, a król - wodnik zmarszczył brwi - nad Roxyzorem, Orowie
założyli osadę Oska Navłaya. Jeden z nich zabił brata
namiestnika Igaja, a imię tego człowieka - Ucław. Teraz przebywa w
Rokitnickim Siole, w Orlandzie. Tygrysy w zemście zniszczyły osadę
i grozi to nam wojną. Dlatego wyruszyliśmy do Bharacji, do króla
Bengalii i królowej Anej Arztein, aby prosić o pokój i
przebaczenie - potem zaczął się rozwodzić nad szczegółami
wyprawy, nad Amurem, Europą, dusiołkiem i innymi sprawami.
-
Kiedy byłam u Oba - do rozmowy włączyła się Szyłka, tym razem
pod postacią tygrysicy - opowiadał Nerce i mi, że z Dalekiego
Zachodu, urwał się jakiś palant i próbował zabić Igaja. Zamach
się nie udał, więc uciekł sobie frant i mijał Oba, jak ten leżał
na brzegu. Ob się grzecznie spytał: ,,Dokąd uciekasz"? - ten
jednak nawet nie zwrócił uwagi. Potem szły tam tygrysy i sam Igaj
był na czele pościgu. Jakby naopowiadał Bengalii... -
zasugerowała.
-
Dla mnie jedynym królem jest mój batko - Nerka też zamieniła się
już w tygrysicę, - ale z tego co wiem, Bengala nie da robić sobie
sieczki w głowie! - zachodzące Słońce barwiło wody Nordlina na
purpurowo.
-
To Swaróg skończył wartę i idzie nad morze do żony - objaśnił
Lech III.
Z
dala słychać było trąbienie mamutów, lecz królowa nie wracała
ze swoimi stadami. Zadumanych posłów otrzeźwiła natomiast inna
krowa. Była samicą owcowoła i uprzejmie oznajmiła o zaścieleniu
posłań dla gości.
*
Liście okrywające nieliczne liściaste drzewa w
Białopolsce; brzozy, topole i osiki, przybierały barwy krwawnika,
złota i brązu; coraz częściej unosiły się na wietrze niczym
motyle. Drzewa zaczęły przypominać objedzone kości, a wtem Biały
Tur Zimy i Śnieżelec zza Roxyzoru, wysypali morze białego puchu.
Od Ultima Thule, aż po Góry Toropi Leuty i Ocean Największy,
rozpościerało się mroźne imperium Zimy, ze stolicą na jeziorze
Lykayuk. Lód ściął domeny Irtisa, Oba, Jeniseja, Leny, Angary i
Amura, a ich włodarzy zmorzył sen. Tylko Lena i Angara wychylały
czasami kobiece głowy z przerębli, a Jenisej pełzał po grubym
lodzie. Również Nordlin opieczętowano grubą, kryształową
skorupą. Białopolacy musieli kiedyś widzieć Białego Tura; w ich
wierzeniach zima była bykiem rozpadającym się na wiosnę. Król
Ayałakay, mimo samych kąpielówek, zdawał się nie dostrzegać
zimy. Zaproponował, aby Lech III, Kellu Simi - Abö,
Ruty i Uza, zanim udadzą się do Bharacji, spędzili nieprzyjazną
porę roku w jego siedzibie, ci zaś się zgodzili. Uza był
szczególnie ukontentowany. Marzył o tym, co dla wielu tygrysów
było szczytem marzeń, a jednocześnie szczytem pychy. Tej zimy,
Szyłka i Nerka uganiały się za gryzoniami w bialusieńkich,
gronostajowych futrach. Jako orki, krowy morskie, rekiny, morskie
rusałki, lub syreny pływały pod lodami rządzonego przez Aglu
Oceanu Białopolskiego, lub Oceanu Największego. Przemierzały
śniegi pod postacią pań białopolskich, a słysząc opowieści
posłów zamieniały się w Tatrę, lub Rutienę - królową Orlandu.
Były irbisami w górach Altayana, a pod postacią jednorożców,
lub żółtoskórych kobiet odwiedzały swą matkę, lub uwięzionego
pod ziemią wieloryba Kilu. Lubiły jako wężowate smoczyce
przemierzać odległe pustynie w Sinea i dawać wodę konającym
wędrowcom. Jednak Uza najbardziej lubił gdy były tygrysicami. Zimą
nosiły wówczas białe futra w czarne pasy, niczym królowa Anej
Arztein. Uza szalał za nimi, z każdym dniem coraz bardziej, a w
miarę wzrostu zakochania, przestał bać się oświadczyn. Siostry
widziały to. Wreszcie Szyłka i Nerka postanowiły dowiedzieć się
prawdy o jego miłości. Na dnie jeziora rozmawiały o tym z ojcem za
stołem z mamuciej czaszki, porośniętej żółtawymi gąbkami.
-
Rozum to dobra rzecz, - mówił Ayałakay - ale miłość jest ponad
nim. I uczucie to może być dobra rzecz, ale miłość jest ponad
nim. Miłość to ciężka praca; jak rządzenie jeziorem, lub wypas
bydła. Zarówno jednego jak i drugiego trzeba się uczyć. Pani
Krowiarka mówiła mi, że zakochani poznają się po tym jak
traktują inne istoty; jeśli bym zatapiał łódki rybaków, lub nie
udzielał schronienia ludziom i zwierzętom, albo bym czynił to z
wyrachowania, nie kochałbym waszej matki uczciwie. Przed ślubem
udaliśmy się na południe - aby zwiedzć świat. W Bharacji moja
żona nauczyła ludzi hodowli bydła, a że na początku była tylko
para - byk i krowa, autochtoni nie chcąc wytępienia dla mięsa
pożytecznych zwierząt - wprowadzili dla nich kult religijny.
Podobno stan ten trwa do dzisiaj...
Żył,
a raczej żyje tam - straszny wąż Kalila. Jest wielki jak Aglu,
brązowy, ma taki kaptur ze skóry, ale bez wzoru, w przeciwieństwie
do Mučalindy,
bo ten Kalila to jest trochę taki huncwot. Na bharackiej plaży nad
Oceanem Wyrajskim, Pani Krowiarka przybrała postać tego węża, aby
mnie nastraszyć. Jednak nie uciekłem, bo jak się kocha, to
niezależnie od przybranej postaci. Potem zrozumiałem, że była to
próba. Jeśli tygrys was kocha, to będzie kochał niezależnie od
wyglądu, a to dlatego, że kocha się nie za cokolwiek, lecz mimo
wszystko. Kocha się za nic - Szyłka i Nerka przemyślały radę
ojca.
Nazajutrz
stanęły przed Uzą, jako tygrysice i wystawiały go na próbę
przybierając różne postaci. Były panterami z Bharacji, irbisami z
Altayany i Imalainu, lwicami z Tassilii, Valkanicy, Azji, a Uza nadal
głosił miłość do nich. Z lwic przedźwierzgnęły się w węże,
smoki, małpy, wilki, jednorożce, daniele, rosomaki, gryfy, syreny,
rusałki, żółte, białe i czarne kobiety, panie białopolskie,
gronostaje, łasice, wydry, pawie, głuszce i orły, a Uza wciąż
mówił, że byłby gotów oddać za nie życie. Szyłka i Nerka
ślizgały się na stopach po nordlińskim lodzie i energicznie
gwizdały; były sukami szakali i rudymi lisicami, krowami owcowołów,
wiewiórkami, mantrykonami, niedźwiedzicami, czterema żywiołami, a
przy zamianie w leofontonice, tygrys parsknął, lecz przez zęby
wyrzekł: ,,Kocham was". Wreszcie przyszło najgorsze! Nad
brzegiem Nordlina stały dwie koszmarnie wielkie kupy mięsa i
gęstego, brązowego futra. Miały trąby i fantazyjnie wygięte
ciosy, niczym Kipuk Kilu.
-
Przestańcie! - ryknął wreszcie Uza. - Nie jesteście godne mojej
miłości, bo bawicie się moim kosztem. Ja cierpię!!! - Szyłka i
Nerka ponownie stały się białymi tygrysicami.
-
Nie jesteś nas godny - rzekła Szyłka - bo gdybyś nas kochał, to
nawet mamucie ciało nie przeszkodziłoby ci w tym. Kto stawia
miłości granice, ten jej nie dostanie. Kto kocha, ten chce rozwijać
swoją miłość - po tych słowach odeszła.
Uza
został sam z Nerką.
-
Zachowałyście się tak, jakby wasza miłość się wam należała!
- skarżył się tygrys.
-
Może przesadziłyśmy - zgodziła się Nerka. - Ani ty, ani my nie
dojrzeliśmy jeszcze, aby być kochankami. Powinniśmy zacząć od
bycia przyjaciółmi - Uza poczuł, że zawiódł, ale nie został
przekreślony.
*
Zima trwała, a Pani Krowiarki wciąż nie było nad
Nordlinem. Gdzie się podziała ze swoim bydłem? Zawędrowała aż
nad Jenisej. Jechała na grzbiecie czarnego byka, a gdy się zmęczył,
przesiadła się na dzikiego jednorożca. Ubrana była w długą,
zieloną suknię o białych falbankach, na głowie miała wieniec z
czerwonych, jesiennych liści brzozy. Na szyi nosiła oprawioną w
złoto czaszkę poronionego cielaka, a w dłoni trzymała buńczuk z
krowiego ogona, który w Bharacji był symbolem zwycięstwa. Biały
jednorożec szedł po świeżo spadłym śniegu, a nieliczni ludzie,
którzy widzieli Panią Krowiarkę, okazywali jej szacunek, jako
opiekunce swych trzód, a powróciwszy do osad, mówili o spotkaniu.
Ona zaś, z jednej z jurt, usłyszała znajomy i dawno wyczekiwany
głos:
,,Znad Nordlina, przybywa z krowami
ma dziewczyna;
Jest bogata, piękna i młoda,
Cieszy się moje serce i wątroba...''
Pani
Krowiarka zeskoczyła z jednorożca i ucałowała żółtoskórego
tubylca. Posadziła go na czarnym byku, a on dał jej lapis - lazuli.
Było coraz widniej, a żona Ayałakaya i jej kochanek zniknęli w
zaśnieżonej tajdze. Mężczyzna nazywał się Ičun
i pretendował do zostania wodzem jednego z nadjeniosejskich
plemion.
-
Ayałakaya poślubiłam z radością - w czasie przejażdżki mówiła
Ičunowi
- ale rozczarował mnie. Dla niego istnieje tylko to wstrętne
jezioro, które nazywa ,,Świętym Morzem", z jego potworami; to
nie moja wina, że nie jestem foką! - Ičun
życzliwie słuchał. - On całymi dniami gnębi się tylko, aby
zjadały dużo gołomianek i aby im z pysków śmierdziało, a ja
potrzebuję czasu i uczuć. Pamięta o mnie tylko w święto ślubu i
narodzin córek, a tak dla niego nie istnieję! Nie mamy o czym
rozmawiać, bo jego nie interesują krowy, a mnie Nordlin. Nie myśl,
że jestem kapryśna; próbowałam go kochać, być z nim, ale on
wtedy zmykał pić kumys z Amurem. Myślę, że teraz ma to gdzieś,
gdzie się znajduję i ci robię - mówiła wzburzona - nie to co ty
- złagodziwszy głos ucałowała człowieka.
Pani
Krowiarka poznała Ičuna
rok temu. Pasła krowy nad Jenisejem i płakała siedząc na
kamieniu. Uważała swe życie za stracone. Ičun
był jednym z nielicznych ludzi, którzy widzieli ją na oczy.
Zachwyciła go jej uroda, ale jeszcze bardziej mnogie stada bydła.
Zebrawszy się na odwagę, podszedł i oddał płaczącej hołd
ucałowaniem stóp. Odwróciła na niego oczy, takie jakie mają
ludzie na zachód od Roxyzoru, a on delikatnie otarł jej łzy.
Wywiązała się rozmowa, aż śmiertelny człowiek został
kochankiem żony pana Nordlinu. Nad jeziorem była coraz rzadziej, aż
ostatni raz pojawiła się w chwili przybycia Lecha III, Rutego, Uzy
i Kellu Simi - Abö'ego.
Dwoje kochanków podróżowało razem po odległych krainach
Białopolski. Tym razem wybrali się na Daleką Północ, ku
wybrzeżom Oceanu Białopolskiego. Szli całą zimę wzdłuż
zamarzniętego Jeniseju przez lasy i bagna, a po drugiej stronie
mieli obejmujące płaskowyż Królestwo Wilujskie. Wiluj,
mieszkający w rzece tegoż nazwiska, miał męską głowę z bródką
i łokciowymi, sterczącymi wąsami, podobnymi do mioteł. Zamiast
rąk miał płetwy piersiowe oknia, a resztę ciała stanowił ni to
wężowy, ni to rybi ogon, zwieńczony rozdwojoną płetwą. Król
ten, niekiedy obserwował podróż Pani Krowiarki i Ičuna,
a nawet ich gościł. Oni zaś, minąwszy bagna, na których
mieszkało, a raczej zimowało stado mamucicy Dudinki, bardzo już
starej córki wieloryba Kilu, znaleźli się nad zatoką. Mogli ją
swobodnie przejść, bo była pokryta grubą warstwą lodu. Pod nim,
w kryształowych ruinach mieszkały dziwwne istoty, obecne we
wszystkch morzach Północy. Były szare, lub brązowe, miały
niedźwiedzią sylwetkę i żabie pyski, a na głowach olbrzymie,
skórne balony. Swego czasu istoty te, próbowały mediować między
Kilu, a Aglu, a teraz usuwały waśnie między syrenami, a morskimi
rusałkami, podsycane przez Aglu. Przez cały czas towarzyszyły
zakochanym krowy. Pani Krowiarka i Ičun
spacerowali po lodzie trzymając się za ręce, a przypatrywały im
się morsy i foki.
Tymczasem
głęboko pod wodą...
W
całym Oceanie Białopolskim nie było bestii większej niż Aglu.
Był to dwustumetrowy smok o wysmukłym, pokrytym ciemnozieloną
łuską ciele. Miał krótkie łapy o palcach spiętych błoną
pławną i uzbrojonych w pazury. Potwór był dwugłowy; jeden łeb
mieścił się z przodu, a drugi z tyłu ciała. Obie głowy były
osadzone na długich szyjach i wydłużone, a pyski mieściły ostre
zęby. Ongiś jego rywalem był Kilu, teraz zaś drżał przed nim
cały akwen. Aglu był srogi i bardzo stary. Pożerał niemal
wszystkie stworzenia mniejsze od siebie, wtym rybaków. Białopolskie
plemiona z najdalszej Północy żyły w trwodze; zdarzało im się
wracać z połowu, lub polowania, lecz często wielu ginęło. Ludzie
przed każdym użyciem kajaka karmili Aglu zwierzyną lub nawet
swoimi współbraćmi. U wybrzeży jego królestwa żył ród białych
niedźwiedzi o nazwisku Lorenzkrafft. Był to ród stary, który
niegdyś poparł wieloryba Kilu, za co spotkały go liczne represje.
Na rozkaz smoka, orki i rekiny zjadały Lorenzkrafftów w wodzie , a
gdy pani Kulena Lorenzkrafftowa dosiadła konia morskiego (ani
pławikonika, ani morsa), ten zabrał ją na małą wysepkę. Obecnie
należy ona do archipelagu Wysp Instytutu Arktycznego. Tam przewodnik
stada koni morskich wydał ucztę, na której Kulena została otruta.
Dopiero Arvot Lorenzkrafft (nie mylić z Arvotem Baldasem!) pojednał
się z Aglu i nawet zdobył przywilej posłowania do ludzi. Jego syn
Igor zawsze marzył o morskich podróżach i gdy uzyskał
samodzielność, siadł na lodowej krze i popłynął na Zachód, aż
na Svalbardzie spotkał Wilsona Eaneawatta i Gotarda Urmeiera. W
chwili obecnej, Aglu pałaszował wala złotym trójzębem, trzymanym
w łapie. W jego obecności przebywały siostry Szyłka i Nerka, pod
postacią orek i chciały się wstawić za uwięzionymi rybakami.
Aglu zrazu nie chciał o tym słyszeć, ale wtem zmienił zdanie i ku
radości sióstr uwolnił ludzi. Obgryzł ostatnią kość wieloryba
i wytężył słuch. Uderzeniem głowy stłukł jak lustro pokrywę
lodową...
*
- Co to było? - Ičun
osłonił dłonią oczy i zmarszczył brwi. Kiedy lód pod jego
stopami rozpadał się w drobne kawałeczki, biegł jak szalony do
brzegu, gdzie zostały się krowy. Zostawił Panią Krowiarkę
dosłownie na lodzie! Ta krzyknęła, lecz usta zalała jej lodowata,
słona woda.
-
Trudno się mówi! - wykrzyknął bezpieczny już Ičun.
- Jak musisz to umieraj niebogo, ważne, że ja żyję i będę
bogatym wodzem swego plemienia! - to mówiąc przymusił czarnego
byka, aby szedł za nim, po czym razem z bydłem z wolna ginął za
horyzontem.
Pani
Krowiarce poczerwieniało w oczach od wirującego kryla, agdy Aglu
namierzył ją rubinowymi ślepiami, jakiś żółty kształt
człowieka podpłynął i uniósł ją na powierzchnię. Z jej ust
wypłynęła mała fontanna wody, a gdy odwróciła się, spostrzegła
twarz... Ayałakaya. Ze strachu i zimna zemdlała. Tymczasem niebo
pociemniało, bo zasłoniła je przeogromna głowa Aglu. Wodnik z
żoną, został wciśnięty w głąb oceanu. Oszołomiony wypuścił
Panią Krowiarkę z rąk i oboje powoli spadali na dno. Smok rzucił
się w ich stronę. Już, już miał ich pożreć, gdy wyrzucił pysk
w kierunku nieba z wielkim rykiem. Skierował drugą głowę i
ujrzał, że Ayałakaya i Panią Krowiarkę chronią splątane,
długie na dwie wiorsty ramiona dwóch meduz. Ich parzydełka były
tak straszną bronią, że nawet zwycięzca wieloryba Kilu, wolał
się nie narażać. Meduzy zamieniły się w ryby, a te wyskakując z
wody - w ogromne ptaki, lecące w stronę jeziora Nordlin. Były to
Szyłka i Nerka, a na dole lotu , na grzbiecie mamutów towarzyszyli
Lech III, Ruty, Kellu Simi - Abö,
zaś Uza powrócił do namiestnika Igaja. Nie zastał go. Po powrocie
do domu, Ayałakay i Pani Krowiarka pojednali się i ichj niegdyś
zgaszona miłość odżyła. Choć żona króla - wodnika nie
upatrywała już w wypasie bydła jedynego sensu życia, krowy
wróciły. Uciekły od Ičuna,
a ten się skompromitował i nie został wodzem plemiennym.
-Muuuuuu!
- jak niegdyś rozbrzmiewało nad ,,morzem przesławnym" -
Nordlinem białopolskim.
Rozdział
XIV (opowieść Sirraha)
,,Smok; zwierz mityczny, niesłychanie wielki, często uskrzydlony, ziejący ogniem, wielogłowy, o strasznym wzroku, etc., występujący w legendach i baśniach jako strażnik skarbów, dziewic, względnie jako kara boska, uosobienie zła (Babilon, Persja, również w symbolice Kościoła). Baśnie o s. powstały prawdopodobnie na tle znajdowanych szczatków zwierząt kopalnych. S. często spotyka się w różnej postaci w herbach (herb państwowy Chin), odgrywa też dużą rolę w ornamentyce ludów wschodnio - azjatyckich.'' - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 16 Serbowie do Szkocja"
Tatra grała z dziećmi w kulki, a wszyscy byli
świadkami triumfu Wiosny. Jeszcze Ultima Thule, północny Nürt,
wybrzeża Oceanu Białopolskiego były skute tęgim lodem, lecz dzień
przyjścia Wiosny i do tych krain był już bliski. Za oknem widać
było zachód Słońca i rozlegały się piski wyruszających na żer
nietoperzy. Przerośl - Żyrwak już miał rzucić swoją kulkę, gdy
do sali wleciała znajoma postać.
-
Sirrah! Sirrah! - cieszyły się dzieci przerywając zabawę.
Tym
razem Enk - nietoperz przyleciał bardzo wcześnie, bo niebo wciąż
było purpurowe. Tatra podała dzieciom i przybyszowi kolację i
wypytywała się o wędrówkę. Sirrah miał pyszczek wymazany
mlekiem. Oczyścił go i zaczął opowiadać. Zimą jak na
nietoperza przystało nie mógł latać, ale jako Enk zdobył się na
wysiłek i przez cały czas panowania córki Mar - Zanny odbywał
regularne loty między Aplanem, a Białopolem. Tatra z dziećmi była
pełna podziwu dla niego i choć zapewniała go, że na zimę może
sobie zrobić przerwę, on nie chciał. Z braku owadów, był
częstowany ludzkimi pokarmami. Dzięki niemu, bliscy Lecha III
dowiedzieli się o Amurze, jeziorze Nordlin, Ayałakayu, Pani
Krowiarce, Szyłce, Nerce, potworze Aglu, królu Wiluju, mamucicy
Dudince i wiele ciekawych rzeczy o Oceanie Białopolskim.
-
Co stało się po opuszczeniu Białopolski? - pytały dzieci.
-
,,Kto chce słuchać, niech nadstawi ucha! - rzekł wesoło Sirrah. -
Lech III, Kellu Simi - Abö
i Ruty wyruszyli na południe przez krainę stepową. Wszędzie pełno
trawy, suhaków i dziwnych, dzikich koni, bardzo podobnych do tych,
które oprócz tarpanów żyją u nas. Albo te same, albo jakiś inny
gatunek, ale bardzo podobne. Są tam wilki, sokoły, myszoskoczki,
trafiają się nawet renifery. Ludzi mieszka tam niewiele. Mało jest
też wody - ci co tam mieszkają bardzo ją szanują, a zamiast
Ayałakaya i innych władców jezior i rzek uznają jednego pana wód
- niejakiego Erlika. Posłowie poszli bez przewodnika na południe -
Pani Krowiarka dała im dziwny przyrząd. Jest to taka igła
magnetyczna pływająca w skobcu wody i wskazująca północ. Według
ruchu tej igły określają kierunki. Dotarli do grodu Ułan - Raptor
i obecnie tam przebywają. Jeśli chodzi o mieszkańców, są to
ludzie o żółtej skórze, jeżdżący na smokach. Ich wierzchowce
nie są tak wielkie jak te co niegdyś napadły na Nist. Smoki z Ułan
- Raptor zioną ogniem, ale są wzrostu ludzi i chodzą na tylnych
łapach. Mają skrzydła, a ich pyski są wydłużone i zębate.
Szybkością przypominają konie, albo szarżujące nosorożce, a w
przednich łapach potrafią trzymać miecze lub buńczuki. Ludzie z
Ułan - Raptor wykorzystują smoki na wojnie, łowach i do pilnowania
stad bydła i koni. Są bardzo podobni do plemion białopolskich,
jedni i drudzy lubią kumys. Po opuszczeniu Ułan - Raptor zamierzają
udać się do Sinea, a nawet byli na audiencji u chana grodu. Ten dał
im po złotej tabliczce; z lwem pręgowanym dla Lech III i Rutego,
oraz z nordlińską foką dla Kellu Simi - Abö'go.
Jest to znak ich nietykalności i prawa do wszelkiej pomocy" -
Sirrah skończył opowieść.
Od
tego czasu wszyscy trzej konno wędrowali przez zwały soli, a w
Niście Przerośl - Żyrwak zaprzyjaźnił się z małą topielicą.
Nazywała się Antaxiena, a jej rodzice utopili się w leśnym
stawie. Mama urodziłą ją już jako rusałka. Tym razem wodnik i
brzeginka byli w zamku, a Sirrah snuł nową opowieść - o kraju
Sinea...
Rozdział
XV (opowieść Sirraha)
- ,,Sinea to ogromny kraj na
południe od Amuru. Są w nim lasy, rzeki, góry i pustynie, oraz
morze wpadające do Oceanu Największego. Ziemia jest tam żółta i
można ją ugniatać jak ciasto. Ona to barwi na żółto rzekę, a
nawet morze. Kraj stanowi prowincję państwa Tygrys. Żyją tam też
pantery, wężokształtne wodne smoki, o których wspominał Amur,
olbrzymie gady podobne do tych z rzeki Nilus, dzikie konie jak na
stepach Ułan - Raptor, kudłate i dwugarbne wielbłądy, których
mięso jest poszukiwane w Białopolsce, małpy i jakieś biało -
czarne istoty podobne do trzech towarzyszy Arvota Baldasa. Podobnie
jak w poprzednich krainach, ludzie są żółtoskórzy i w dużej
mierze wciąż zamieszkują dzikie tereny. Kiedy przodkowie
Sineańczyków przybyli tu z Zachodu w erze dziesiątej, opiekowało
się nimi rodzeństwo Jü
i Nü
- wa. Tej ostatniej przypisuje się tam stworzenie ludzi - ponadto
przypominała syrenę. Jü
mieszkał razem z ludźmi i przewodził im, ucząc wielu umiejętności
potrzebnych do przetrwania. Nauczył prowadzić osiadły tryb życia;
na skorupie żółwia znalazł system jakichś dziwnych znaków,
daleko bardziej skomplikowanych niż numery w kopalni gwiezdników, a
zamiast ,,papierowej monety" używają tam muszli morskich
ślimaków, podobnych do maleńkich świnek. Kiedy rodzeństwo
umarło, wszysttkie plemiona tej części Azji gorzko płakały, bo
Jü
i Nü
- wa wyświadczyli im wiele dobrodziejstw. Zadawano sobie pytanie:
Kto będzie nas żywił i bronił? Plemiona odbyły wielki wiec, na
którym część z nich zawiązała koalicję i wybrała króla.
Pierwsi władcy byli wymarzonymi, a kultura sineańska dzięki nim do
dziś jest prężna i możliwe, że rychło prześcignie państwo
Teosta i cały Zachód z zamierzchłymi kulturami Zajęczan, Żbiczan,
Lynxów i Neurów. Obecnie Sinea jest wszak najlepiej rozwiniętą
prowincją państwa Tygrys. Ostatnio jednak królowie się zaniedbali
- stali się chciwi, próżni i okrutni, a do tego udzielają
najlepszych urzędów członkom swych dynastii, podczas gdy poddani
są zastraszeni i mrą głodem. Ja tu się rozgadałem o krainie, a
przecież ciekawią was losy wyprawy - Antaxiena słuchała jakby
zamieniono ją w kamień, a jej czerwone oczy świeciły jak węgle.
- Odnośnie Lecha, Rutego i Kellu mam niespodziankę. Pamiętacie
może Rutę? Antaxienie wyjaśnię, że Ruta też jest rusałką i
przyjaciółką królowej Tatry. Miała wiele przygód, razem ze
swoim niedźwiedziem Arvotem Baldasem. Po śmierci Kościeja nie
mogła sobie znaleść miejsca w czasie pokoju, a na Wolinie jej nie
przyjęto. Królowa zapewne pamięta, jak razem z mężem żegnała
ich w Çatal
- Höyük
przy grobach Novalsa i Aivalsy. Ruta i Arvot Baldas wyruszyli na
wschód szukając przygód i tropiąc potwory i tyranów. Droga
wiodła przez góry, stepy i pustynie, niziny i wybrzeże Aspinu. W
kraju Al - Baktar spotkali stada wielbłądów i ludzi z wielbłądzimi
głowami. Ludzi takich jak wy, spotkano niewielu, były natomiast
smoki i olbrzymy, z którymi prowadzono zajadły bój. Wreszcie Ruta
z niedżwiedziem dotarła do Sinea. Tam spotkali się z nimi Lech
III, Ruty i Kellu Simi - Abö.
*
Ruta była przykuta czterema obręczami do niewielkiego,
zarośniętego trawą wzgórka. Arvot Baldas leżał obok, a jego
głowe uciął tygrys za pomocą złotego miecza. Jego pani miała
całkowicie poharataną lewą nogę, z której wytryskała szafirowa
krew. Na wzgórku stały dwa tygrysy ze złotymi mieczami; jeden
zwyczajnie ubarwiony, a drugi - biały, dwa brunatne niedźwiedzie i
dwa wodne jaszczury z Żółtej Holanki, podobne do afrykańskich
krokodyli z Nilusa. Tym kto tak ciężko zranił rusałkę był
baran. Bardzo dziwny, bo miał niebieską wełnę i tylko jeden róg,
na modłę jednorożca. W Sinea powiadają, że ów baran jest
rozjemcą i zawsze bodzie winnego. Cała scena zas miałą miejsce w
pięknym, zielonym parku, w zrujnowanym wojną mieście nad rzeką.
Naprawdę, proszę nie płakać, tylko słuchać, bo wbrew pozorom
nie ma powodów do płaczu. Wszyscy trzej podróżni zeszli do tego
zieleńca i ujrzeli scenę. Wcześnie Lech III opowiadał towarzyszom
o Rucie i Arvocie Baldasie.
-
Hej, niebieski baranie! - zakrzyknął jakby grzmot huczał i gotów
do walki. - Po jakiego Čorta
ją zabijasz? - sześć uzbrojonych zwierząt gniewnie spojrzało na
przybyłych, a baran przestał kaleczyć Rutę.
-
Ja jestem rozjemcą, a wy nie musicie się przedstawiać, bo doszły
aż tu słuchy o was, waszych imionach, misji, pochodzeniu i czynach.
Jak widzicie w Sinea jest wojna. Uczestniczę w każdym sporze i
zawsze bodę winnego jego powstania.
-
Znam rusałkę, którą właśnie katujesz i wiem, że ma litościwe
serce - bronił Lech III - jest odważna do szaleństwa, a żywemu
krzywdzicielowi bezbronnych nie popuści.
-
Królu Leeechu - beknął z sineańskim akcentem baran, który był
jednak stronniczy - kiedy ona tu przybyła wraz z miśkiem
doprowadziła do strasznych rzeczy. Ostatni król był zaiste
okrutny, ale chyba wszystkie dynastie, tak samo: dobrze zaczynają, a
marnie kończą. W trzecim miesiącu roku wydał ucztę, a te dwa
zachodnie demony - wskazał racicą na Rutę i Arvota Baldasa -
dostały się potajemnie. Król wypił już sobie dużo ryżowego
wina i kręciło się mu w głowie. Nagle, ta, jak ty to mówisz
,,rusałka"(?) zrzuciła jedwabną opończę i wskoczyła na
stół. Oczy jej świeciły się jak gwiazdy, a na tych obrzydliwych,
krwawoczerwonych włosach miała srebrny diadem. Stopami zwalała
półmiski i puchary, a gdy król przecierał oczy i zamierzał zażyć
korzeń kudzu na kaca, ona... 'Niech żyje wolność'! - zakrzyknęła
i niczym pantera zwaliła go z siedzenia zabijając sztyletem.
Wcześniej król sadzał ludzi na garnkach ze szczurami i budował
kopce z czaszek. Ucięła mu głowę i podniosła wysoko, a jej oczom
ukazał się nieopisany zamęt. Ten niedźwiedź - wskazał na Arvota
Baldasa - zamordował dwóch synów króla, takich samych łotrów, a
ministrowie padli łupem reszty bandy. Były w niej rusałki z Kury,
Araxu i Aspinu, lew z Hindukušu,
osiem cyjonów; parszywych i wściekłych i człowiek wielbłądogłowy
z Al - Baktar. Znalazł się nawet rosomak z Krainy Białych Pól!
Krwawowłosa kazała nie zabijać królowej, ani jej córek. Na drugi
dzień przemówiłą do Sineańczyków, ze dała im wolność i
pokazała głowę króla. Mówiła, że nie chce zająć jego miejsca
i, że zwołuje wiec. Ten jednak przerodził się w wojnę domową,
bo zbóje przybyli (topielice, cyjony i rosomak) i zbóje miejscowi,
miast pilnowąc porządku, próbowali rządzić jeszcze bardziej
tyrańsko niż tyran, a Sineańczycy nie chcieli wolności, bo jej
nie znali. Łupili wszystkie plemiona i z lubością zabijali upojeni
pieśniami na cześć demonów. Śpiewając 'Płonie dach'...
naprawdę podopalali dachy. Łapali ludzi, zawiązywali im płachty
na głowy i przeszukiwali, mogąc przy tym do woli macać ich
genitalia i inne części ciała. Jednak lew i Al - Baktar nie łupili
i byli prawdziwymi przyjaciółmi Sinea. Ta suka jak się o tym
dowiedziałą, to kazała niedźwiedziowi spalić wszystkie
brzeginki, ale zginęło zbyt wielu Sineańczyków, aby mogła
uzyskać zaufanie. Lew, Al - Baktar, cyjony i rosomak wymówiły jej
posłuszeństwo i wreszcie wszyscy marnie skończyli - baran patrzał
na zbaraniałych słuchaczy.
-
Jeśliś taki sprawiedliwy, to czemu sam nie ukarałeś króla -
mordercy? - oburzył się Lech.
-
Nawet jeśli upada niesprawiedliwy ustrój, anarchia jest złem -
próbował się tłumaczyć baran.
-
Zwabiłem cyjony do Żółtej Holanki, a tam nasi dzieli towarzysze w
pancerzach wyjedli swołocz! - chwalił się biały tygrys.
-
Zabiliśmy lwa i wielbłądogłowca - orzekły niedźwiedzie.
-
Zasługę przyrządzenia skwarek z rosomaka należy przypisać Pani
Suszy, która ostatnio wróciła na pustynię - dokończył baran. -
Widzicie więc, że tę ścierwogłową intrygantkę można tylko
zabić - to beknąwszy pochylił głowę i wycelował w prawą nogę
Ruty. Już miał uderzyć, gdy wtem...
-
Oszczędź! - krzyknął Kellu Simi - Abö
i zasłonił skazaną własnym ciałem. Baran zaklnął, gdy
chlusnęła na niego ruda posoka...
*
Blask
oczu Ruty był coraz silniejszy; zakrył Oxia, zwierzęta, ludzi...
Wypełniał z wolna cały park, aż rusałka straciła wzrok.
Wszystko znikło i zamilkło, a jej ciało pogrążyło się w
błogości. Gdy się obudziła, spostrzegła, że leży na dnie
stawku, a obok niej wierny Arvot.
-
Wstawaj śpiochu - wesoło chwyciła ucho niedźwiedzia i stanąwszy
na dnie popłynęła ku górze. Stanęła wśród sitowia w parku i
spostrzegła dwie znajome osoby: Lecha III i Kellu. Spotkanie było
bardzo serdeczne i pełne rozmowy. Ruta opowiedziała swój sen, po
czy razem z Arvotem Baldasem i spotkanymi udałą się na południe".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz