piątek, 10 maja 2013

Księga świata cz. III



Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra. Suplement''. 



Rozdział XI

- To ów Enk zabił w Niście naszych towarzyszy! - brukołaki pożerały
Deneba wzrokiem. Gdyby mógł, to by się zlał potem, bo agresorów było pełno; z przodu i z tyłu, z prawa i lewa. Ich rubinowe oczy przypominały rozgwieżdżone niebo, a zęby były niczym gotowe do uderzenia noże. Z zadowoleniem łopotały setki skrzydeł; wronich i nietoperzowych. Deneb wystawił pazury; wiedział, że brukołaki nie zrezygnują z zemsty.
-Na próżno myśliś teraz o Ageju, buruski psie - ozwał się jeden z potworów.
Co śmielsze straszydła raniły go wyglądającymi jak ostrze kosy pazurzyskami. Nagle Denebowi stało się to wszystko obojętne, gdzie jest i co z nim zrobią. Był nieustraszony, gdy wspólnie z Tatrą walczył przeciwko Vroudze, zabijał brukołaki w ogrodzie, demaskował sysuna, gonił mantrykonę, albo gdy został napadnięty przez trolla. Teraz jednak czuł się samotny i przeraźliwie słaby, nie jak biały ryś - Enk, ale jak kocię żbika zabrane z rodzinnego gniazda. Trwogą napełniały go nieobecność Ageja, ciemność, żar i groźne istoty. Wtem na kościach ptasich skrzydeł nadleciał zza brukołaków półnagi mężczyzna o głowie komarzycy i zawisł nad Denebem, ciekawie nań spoglądając złożonymi oczyma.
-Czyżby to był Deneb? - zaciekawił się.
-Nie kto inny, grafie Lichonie - potwierdził brukołak, dla zabawy przebijając rysia pazurem na wylot.
Čort, zwany Lichem, bez słowa wziął łańcuch, założył go Denebowi i usiadł na jego puszystym grzbiecie. Ukłuł go w kark pękiem sztylecików wyrastających z głowy i rozkazał: ,,Marsz na lewo"! Deneb był nieprzytomny ze strachu i bólu, toteż człapiąc przez pkieł, tworzący istne bagniska, niósł Licho w wyznaczonym kierunku. Wokół patrzał na coraz liczniejsze bestie; mantrykony, valkanickie Centaury, chimery, Gorgony, sfinksy, Cyklopy, a także północne dusiołki, wąpierze, izolowane grupki nocnic i południc, Wił, wodników i rusałek, oraz czarownic. Widząc jeźdźca na tak osobliwym i znienawidzonym w Čortlandzie wierzchowcu, gapie spluwali i urągali pojmanemu. W górę skoczył leofonton; wiewiórka o lwiej główce i siknął odrażającym moczem zabijającym wszystkie śmiertelne stworzenia, oprócz samych leofontonów.
-Jadę do Rykara! - krzyknęło Licho, aby uspokoić zebranych.
Wreszcie obaj ujrzeli ogromny, ciągnący się wiorstami i milami korzeń Wielkiego Dębu. Była na nim spiżowa obręcz, do której przytwierdzono długi łańcuch, krępujący szamoczącego się, purpurowo - złotego smoka, o rozmiarach całej Europy. Palce jego przednich kończyn były zaciśnięte i choć obie istoty były oddalone od siebie, Deneb widział w uścisku potwornych łap dusze chłopca i dziewczynki. Rykar nie zwrócił na niego uwagi - był zajęty rozmową ze strzygoniem, noszącym złoty diadem i ubranym na czerwono. Był to widocznie król owych nocnych istot; mówił z ożywieniem i wskazywał opierzoną, szponiastą ręką na uwięzione dzieci. ,,Pewnie zostaną zamienione w strzygi"! - pomyślał z przygnębieniem Deneb. Nagle, król odleciał, a Rykar zauważył Licho z jeńcem. Nie potrafił go zabić. Obaj zostali przez Ageja ustanowieni nieśmiertelnymi. Chwilę popatrzał na jeńca, po czym od niechcenia wionął nań parzącym, lecz nie mogącym go zabić ogniem.
-Niech zawiśnie na haku! - rozkazał smok, a wówczas do Licha przyłączył się Kłobuch z Burus i jakiś Cyklop z Zicilii na Morzu Śródziemnym.
Deneb płonął w milczeniu, gdy Kłobuch wbił mu hak w pierś. Wówczas Cyklop naciągnął łańcuch w górę, a do wolnego końca przywiązał kamień. Deneb zawisł pod samą skórą Mokoszy i bardzo cierpiał, nie mimo nieśmiertelności, ale dzięki jej. Licho podleciało, aby przypatrzeć się mu, a wokół skazańca gromadziły się roje harpi z Valkanicy, dokuczających mu wrzaskiem i wyzwiskami...

*
Tatrze również się nie wiodło. Anej Mari i Mieczysław znów miały atak, po którym jednak rozpłakały się i mówiły, że się boją. Przez kilka dni były grzeczne, lecz potem znów się zaczęło. I tak okresy furii i spokoju następowały naprzemiennie.
- To jest tak, mamo, jakbym miał dwie dusze! - skarżył się Mieczysław.
- ,,Czyżby dzieci zamieniły się w strzygi"?! - Tatra zafrasowała się. - ,,To że ja je rodziłam, nie czyni ich bezpiecznymi przed Čortlandem. Oby to nie była prawda... A jeśli"... - delibrowała - ,,... ten dobry człowiek, w rzeczywistości służył Rykarowi"?
Tej nocy ciała dzieci były rozpalone, jakby je urodziła czarownica. Za radą Sirraha, Tatra rozpoczęła poszukiwanie znachora, lecz ten przepadł jak kamień w wodę. Nietoperz szukał ,,na własne skrzydło" jadu Króla Węży, lecz w Górach Biesów i Čadów, węże powiedziały mu, że ich pan udał się w niebezpieczną podróż pod ziemię i nie wiadomo kiedy wróci. Zapytał się więc o cel wyprawy. W odpowiedzi, zielona jaszczurka mówiła coś o Denebie, jakimś trollu, królu wąpierzy i tym podobne gadzie gadanie. Sirrah zrozumiał: troll uwięził Deneba pod ziemią, w kraju Čortland. Powiedział o tym Tatrze. Królowa usiłowałą pochwycić trolla, lecz ten zaatakowany zabił jej konia, a ją samą ciężko zranił. Przed śmiercią została uratowana przez borowca wielkiego - Enka, który wkręcił się trollowi w kudły i tym odwrócił uwagę. Gdy zawieziono ją do Nistu, wszystkie dzieci spały spokojnie, jakby nie dręczyły ich demony.
-To nie było rozsądne - mówił Sirrah - teraz pani jest ranna, a niebawem dziatki umrą. Chyba, że - podniósł wolny kciuk do góry - powiedzie się wyprawa trzech Enków...

*
W srebrzącej się księżycową poświatą Viranie pluskały się wydry i bobry. Rzeczny muł uległ zmąceniu i rozległ się chlupot wody. Oczom Srebronia ukazał się ociekający wodą i piaskiem, wyprostowany potwór, rozprostowujący nietoperzowe uszy. Kosmatą, pięciopalczastą łapą czyścił sklejone, czarne kudły z wodnej roślinności, muszli, domków chruścików... Schylił się i znów zmąciwszy wodę, wyciągnął z mułu włócznię i srebrną maczugę. W milczeniu poszedł na drugi brzeg i stanął pod drzewem. W dziupli było schowane mięso żubra i miód. U stóp drzewa zionęła ogromna dziura przykryta głazem. Nieoczekiwanie coś zaszeleściło w zaroślach.
-Kto tam? - ozwał się troll i w odpowiedzi ujrzał ciemnozielony łeb węża.
Zdobiły go koguci grzebień i dzwonki. Spojrzał w gackowy pysk trolla, a jego żółte oczy zajaśniały jak u lisa.
-Chrrrrrrr! - troll z łoskotem padł na trawę, a wtedy nadleciały dwa orły; biały i czarny.
-Weź go Ridanie w szpony i zanieś z powrotem do Nürtu! - poprosił Tinez, a czarny orzeł już unosił się z uśpionym potworem daleko na północ.
Tinez usiadł na trawie obok Króla Węży. Razem z nimi była trzecia postać - złotowłosa kobieta w diademie z pięciu ogników. Jej ubiór stanowił zielony płaszcz leśnych ludzi, lecz pod nim miała długa, czarną suknię. Gdy Ridan niósł trolla do Nürtu, zdołała, kalecząc sobie ręce odwalić głaz.
-Trzeba było mnie powiedzieć - zaoponował Król Węży - sssłużą mi wielkie, zzzielone jaszszszczury, one mogłyby pomóc! - on, Tinez i Kurko, bo takie było imię owej dziewicy, zniknęli w dziurze.
Przybyli tu szukać Deneba - błąkali się i atakowały ich liczne złe istoty. Król Węży gwizdnął na ogonie, co napędziło strachu licznie tu zgromadzonym orskim ksykunom. Koszmarne te istoty, ongiś wymówiły mu posłuszeństwo i były pewne, ze nie spotka je nigdy żadna kara. Teraz jednak przeraziły się, widząc swego zdradzonego monarchę i poczęły się gorliwie kajać.
-Macie nam nie przeszkadzać! - rozkazał Król Węży, a ksykuny jeszcze gorliwiej poczęły go chwalić. Nie żałowały naprawdę, ale postanowiły udokumentować swoją dobrą wolę. Dziewiętnaście leofontonów spostrzegło Enków i poczęło jak na komendę wydalać mocz. Fetor, który się zeń wydobył, zabiłby wszystkie lwy na świecie, skutecznie jak kataklizm. Królowi Węży opadł grzebień, a Tinez wzleciał wyżej. Wtem na śmiejące się bezczelnie leofontony, rzuciły się ksykuny i poczęły je pożerać.
- Dziękujemy! - krzyknęli wszyscy, a zwłaszcza Kurko, której ohydny zapach wytoczył krew z nosa.Wędrówka trwała, a spotkane istoty były coraz potworniejsze. Z wolna, Tinez upodabniał się do szarego orła Chytreygi, a Króla Węży i Kurkę oblepiał obrzydliwy pkieł. Kurko, błądząc w ciemnościach ujrzała dziwną istotę. Miała ona kobiecą głowę, orle skrzydła i wężowy ogon. Reszta ciała należała do lwa. Stwór przypatrywał się przyjaźnie i przekrzywiał ludzką główkę.
- Znam cię - nagle się odezwał, a Kurko przestraszona spojrzała na dziwoląga. - Jestem Sfinx; takie jak ja mieszkają na południu Valkanicy i na wschodzie Tassilii; tam gdzie niegdyś rządził Teost. Nie musisz się mnie obawiać - my nie służymy Rykarowi, a ja jestem tu, aby kogoś uratować - po tych słowach lwie łapy założyły Kurce czerwoną wstążkę na szyję. Wówczas pół - kobieta, pół - Enka została oczyszczona ze smoły, uczuła też rześkość, oraz sytość. Chciała podziękowąć, lecz Sfinx była szybsza.
- W podzięce możesz, a właściwie powinnaś rozwiązać zagadkę - Kurko zamieniła się w słuch. - Co to jest? ,,Takie coś, z takim czymś, bez takiego czegoś"? - zapytana zmarszczyła brwi i poczęła się zastanawiać. - ,,Krowa to zwierzę, ma ogon i rogi, nie ma skrzydeł? Jarzębina to drzewo, ma liście i pomarańczowe jagody, nie ma kwiatów. Kamień to przedmiot, ma barwę i ciężar, nie ma w nim życia" - Vega, córka Goplany III, jak wszystkie rusałki, celowała w zadawaniu i rozwiązywaniu skomplikowanych zagadek. Kurko, słuchając jej, wiele pojęła z tej sztuki. W końcu rzekła nieśmiało:
- A może to jest Definicja nad Definicjami? Bo wszystko jest czymś - jakimś obiektem ( ,,takie coś"), ma związek z innymi obiektami ( ,,z takim czymś") i ma określone cechy, jednocześnie nie mając związku z innymi obiektami i nie posiadając wszystkich możliwych cech - słysząc to, Sfinx zmieniła się na twarzy wobec Kurki.
- Suka! - wysyczała przez białe zęby i rzuciła się ku zdumionej dziewczynie.
Przewróciła ją na okryte zielonym płaszczem plecy i za pomocą pazurów chciała dobrać się do jej serca. Na szczęście przybyli Tinez i Król Węży i przepędzili potwora. Kurko była im wdzięczna, lecz nie pokazała ładnej, czerwonej wstążki. Wędrówka znów została podjęta, ale dwóch zwierzokształtnych Enków narzekało na towarzyszkę wyprawy. Wreszcie stanęli przed uwięzionym Denebem. Na jego płonące futro, valkanickie harpie wydalały odchody. Tinez próbował je odpędzać, lecz była to ,,walka z wiatrakami". Udało mu się tylko przepędzić Licho, pragnące kłuć Deneba. Król Węży nerwowo wysuwał i chował język i był bezradny.
- Panie... - ktoś nagle zasyczał. Król Węży odwrócił się i ujrzał jednego ze skruszonych ksykunów. - Pani Kurko ma na szszyi czerwoną wssstążżkę, a tak naprawdę jessst to czarodziejssska żżmija...
- Zerwij to! - zakrzyknęli wąż i orzeł. Kurko szarpnęła i nagle rozległ się w całym Čortlandzie nieopisany huk i wrzawa przerażonych mieszkańców. Rozdarta wstążka stała się zabitą żmiją, konwulsywnie drgającą w smole. Twarz i oczy Kurki jaśniały niesamowitym blaskiem, włosy upodobniły się do Słońca, a twarz do Księżyca. Król Węży i Tinez patrzyli pełni podziwu, ona zaś zamieniła się w błyskawicę. Wystrzeliła w stronę Deneba, a ten uwolniony od płomieni i haka, miękko wylądował obok cara gadzin. Smoki i gorgony bezradnie patrzyły na jej lot, ona zaś uderzyła w samego Rykara. Ten ryknął i zionął ogniem, który w ten czas wyleciał z jednego z wulkanów na Ultima Thule. Król - strzygoń upadł plecami w pkieł i kwiczał jak prosiak. Łańcuch krępujący Rykara został wzmocniony potęgą Ageja, napełniającą Kurkę. Smok otworzył oczy i spostrzegł, że dusze dwojga dzieci zniknęły. Tak samo nie było już w Čortlandzie, ani Kurki, ani Króla Węży, ani Tineza, ani jednego z ksykunów, który powrócił do Ageja. Brukołaki, chimery i mantrykony węszyły uparcie za Denebem, lecz i on wyparował jak kamfora.

*

Błyskawica wystrzeliła nagle z dna jeziora Open - Vida, po czym znów przybrała postać niewieścią. Razem z nią byli pozostali Enkowie, oraz dobry ksykun. Kurko oraz Tinez udali się do Burus. Król Węży zabrał swego nowego poddanego w Góry Biesów i Čadów. Z kolei Deneb, pożegnawszy się z wszystkimi, udał się do Nistu, aby uradować Tatrę, wiadomością o ocaleniu Anej Mari i Mieczysława. Gdy wrócił czekała nań miła niespodzianka - utopiony w rynsztoku Przerośl - Żyrwak, cały i zdrowy, siedział na kolanach matki.



Rozdział XII (opowieść Przerośla - Żyrwaka)

- Mamo, jaki on jest zimny! - wykrzyknęła Anej Tabiena, dotykając brata. Wokół Tatry siedziały jej dzieci, a honorowe miejsce zajmowało dwoje ludzi obu płci, o wydrzych głowach.
- On jest teraz wodnikiem - rzekł Deneb.
- A wodnik to mąż rusałki? - spytał się Burus.
- Tak, teraz ma niebieską krew, czerwone, świecące w ciemnościach oczy, zimną skórę, a jeśli uciąć mu coś z ciała, to odrośnie - tłumaczyła matka.
- Oj! - wykrzyknęła Anej Mari, lecz nic nie dodała, aby nie urazić brata. Ten zaś zaczął opowieść:
- Porwała mnie taka złą kobieta, albo też rusałka - wyglądała jak Ruta, ale nie miała takiego niebieskiego znaczka na szyi. Biegła ze mną w ramionach i utopiła w rynsztoku. Leżałem pod wodą z uczepionym kamieniem i nie pamiętam co się wówczas działo. Wreszcie wyłowili mnie ci państwo, kochani, co mają wydrze głowy i mówią, że są z Oxlandu. Zamieszkałem u nich i byli dla mnie dobrzy - Wydrzanie wiedzieli już dlaczego Tatra nie mogła wówczas ratować synka. Tymczasem wszedł dowódca straży i oznajmił o pojmaniu morderczyni. ,,W naszych rękach przybrała postać bezskrzydłej mamuny i zniknęła w płomieniach" - była to prawda.
- A więc Ruta, niezależnie gdzie jest, okazuje się niewinna - rzekła do siebie, zawstydzona swymi podejrzeniami Tatra. - Jej postać przybrała Locha!



Rozdział XIII

,,Kocha się nie za cokolwiek, lecz mimo wszystko. Kocha się za nic" - ks. Jan Twardowski ,,Kasztan dla milionera".

- Witajcie nad Świętym Morzem Nordlinem! - gdy się wszyscy odwrócili, ujrzeli krzyczącego i machającego ręką, żółtoskórego wodnika w srebrnym diademie, siedzącego na olbrzymim, barwnym lipieniu. Ryba z wielkim pluskiem zanurzyła się w jeziorze, a gdy wędrowcy patrzyli jak urzeczeni, stanął przed nimi - on.
-Jestem Ayałakay; król jeziora Nordlin - rzekł wodnik - a to moje córki Szyłka i Nerka - wskazał na łaszące się doń gronostaice.
- Nasze imona są Uza, Lech III, Ruty i Kellu Simi - Abö - tygrys, nie dbając o dyplomatyczny protokół przedstawił wszystkich.
- Jesteście zmęczeni, więc was ugoszczę - rzekł Ayałakay - tam - wskazał złocistą ręką na środek jeziora - opowiecie o sobie! - po tych słowach dał nura w fale.
Za jego przykładem wskoczył Kellu Simi - Abö. Nieoczekiwanie obie siostry zamieniły się w wydry, a pomiędzy nimi płynął Uza. Tylko Lech III i Ruty zakłopotani zostali na brzegu, gdy wtem wypełzły ku nim dwie foki. Nie przypominały żadnego z czterech gatunków pływających w Morzu Joldów. Były ciemnoszare, z jaśniejszymi brzuchami, a wokół ich oczu widniały czarne plamy. Ludzie zrozumieli, że powinni usiąść im na grzbietach. Gdy to zrobili, wierzchowce zaciągnęły ich w fale. Trzciniasty brzeg z wolna się oddalał, aż obu posłów znalazło się na bezmiarze jeziora. Niebawem dogonili pływającego jak ryba, króla Ayałakaya, wydry, tygrysa i Kellu.
- Powiadasz, że podobne istoty żyją w twoim kraju - Oxlandzie? - król wodnik rozmawiał z posłem o głowie foki. - Możliwe! Jestem najstarszym mieszkańcem tego jeziora i wiem, że niegdyś przybyły tu podziemnym, wypełnionym wodą chodnikiem z jakiejś tajemniczej krainy na południowym Zachodzie.
- Jeśli mogę coś powiedzieć - wtrącił nagle Lech III - my ten kraj, o którym mówisz nazywamy Afryką. Jest to bardzo tajemniczy ląd, podobnie jak Azja. Znajduje się w nim królestwo Tassilia, a także środek świata - Wielki Dąb, a w górach jest jezioro, na którym mieści się archipelag umarłych - Nawia. Pan Słońca - Swaróg, na początku naszych czasów, pod imieniem Teosta, rządził nad rzeką Nilus. Swaróg - Teost wprowadził małżeństwo i palenie w piecu za cudzołóstwo, nauczył pisma, lecz zaginęło i okiełznał jakąś rudę - podobno cenniejszą od srebra i złota... - nie tylko Ayałakay, ale też obie wydry słuchały zaciekawione. Wnet dopłynęłi na środek jeziora, na którym unosiła się podobna do ogromnego nenufaru platforma w kształcie koła, wykonana z czegoś co przypominało kryształ. Uza ucieszył się na ten widok, bo był już zmęczony pływaniem. Pozostali również. Gdy weszli na platformę, wytarli nogi w jedwabie z Sinea, aby nie poślizgnąć się na powierzchni, przez którą widać było pływające gołomianki, a przy uważnym spojrzeniu nawet kiełże. Platforma była wielkości podwórka. Znajdowały się na niej dwa kryształowe trony, wysadzane szafirami (jeden z nich pokrywała łaciata, krowia skóra), oraz kilka okrągłych stolików, z ustawionymi wokół lekkimi krzesłami. Stoliki i krzesła były zrobione z ciosów mamutów, a nad nimi wznosiły się parasole z piór głuszców i bharackich pawi. Lech III, Ruty, Kellu, Uza i dwie wydry - wszyscy usiedli przyu stoliku, a wtemczas nordlińskie foki, burunduki, a nawet gwiżdżące i ślizgające się jak na łyżwach małpoludy - zaczęły nakładać potrawy. Były susły w kawiorze i pieczyste z wilka w sosie z wszy, kumys, orzeszki cedrowe, miód, duże ilości mleka krowiego, mięso jakichś pustynnych dziwolągów, które było w Białopolsce tak rzadkie, że aż weszło do frazeologii jednego z ludów, oraz dziwne, białe ziarenka, podobno, pochodzące z Sinea. Gdy podjedli, Ayałakay wstał z tronu i zaczął opowiadać.
- Ta kobieta, którą spotkaliście, nazywa się Pani Krowiarka. Ma największe stada w Białopolu, a może i na świecie. Ona i ja istniejemy od zarania dziejów i chyba jesteśmy nieśmiertelni. Nordlin nigdy jej nie interesował - poślubiła mnie z miłości - orzekł z dumą. - Mnie z kolei nie frapują krowy. Dawniej lubiła wypasać bydło na brzegu mojego jeziora, ale ostatnio jakby chorowała; jest bardzo smutna i gdzieś się włóczy ze swoją trzodą. To są nasze córki - Szyłka i Nerka. Są do siebie bardzo podobne, stale przybierają różne postaci, nie wiadomo ostatecznie, jaka jest dla nich najlepsza. Nie wiem, czy wiecie, ale moja żona nauczyła ludzi hodować zwierzęta. Tygrysek jest na pewno nasz, swojski, ale wy; wyglądacie obco? - poprosił o wyjaśnienie.
- Jesteśmy Europejczykami - zabrał głos książe Ruty. - Europa to olbrzymi ląd na zachód od rzeki Roxyzor, a jej nazwa wywodzis się z ery dziewiątej, od pierwszej rusałki zrodzonej przez Mokoszę. Mieszka tam wiele ludów - obecny tu Lech III jest królem Aplańczyków, a mój ojciec Rutysław rządzi plemieniem Orów. Nasz przyjaciel Kellu Simi - Abö pochodzi z Oxlandu. Poza królem joldyjskiej wyspy Saremy, w jego ojczyźnie są tylko wodzowie plemion foko i wydrogłowych. Ci co mają głowy fok żyją na północy Oxlandu i nazywają się ,,Oxiowie", a ci co mają wydrze głowy to Wydrzanie z południa kraju.
- To ciekawe - uznał Ayałakay. - A można znać cel waszej wyprawy?
- Mój ojciec postanowił pokojowo skolonizować Białopol - oznajmił Ruty, a król - wodnik zmarszczył brwi - nad Roxyzorem, Orowie założyli osadę Oska Navłaya. Jeden z nich zabił brata namiestnika Igaja, a imię tego człowieka - Ucław. Teraz przebywa w Rokitnickim Siole, w Orlandzie. Tygrysy w zemście zniszczyły osadę i grozi to nam wojną. Dlatego wyruszyliśmy do Bharacji, do króla Bengalii i królowej Anej Arztein, aby prosić o pokój i przebaczenie - potem zaczął się rozwodzić nad szczegółami wyprawy, nad Amurem, Europą, dusiołkiem i innymi sprawami.
- Kiedy byłam u Oba - do rozmowy włączyła się Szyłka, tym razem pod postacią tygrysicy - opowiadał Nerce i mi, że z Dalekiego Zachodu, urwał się jakiś palant i próbował zabić Igaja. Zamach się nie udał, więc uciekł sobie frant i mijał Oba, jak ten leżał na brzegu. Ob się grzecznie spytał: ,,Dokąd uciekasz"? - ten jednak nawet nie zwrócił uwagi. Potem szły tam tygrysy i sam Igaj był na czele pościgu. Jakby naopowiadał Bengalii... - zasugerowała.
- Dla mnie jedynym królem jest mój batko - Nerka też zamieniła się już w tygrysicę, - ale z tego co wiem, Bengala nie da robić sobie sieczki w głowie! - zachodzące Słońce barwiło wody Nordlina na purpurowo.
- To Swaróg skończył wartę i idzie nad morze do żony - objaśnił Lech III.
Z dala słychać było trąbienie mamutów, lecz królowa nie wracała ze swoimi stadami. Zadumanych posłów otrzeźwiła natomiast inna krowa. Była samicą owcowoła i uprzejmie oznajmiła o zaścieleniu posłań dla gości.

*

Liście okrywające nieliczne liściaste drzewa w Białopolsce; brzozy, topole i osiki, przybierały barwy krwawnika, złota i brązu; coraz częściej unosiły się na wietrze niczym motyle. Drzewa zaczęły przypominać objedzone kości, a wtem Biały Tur Zimy i Śnieżelec zza Roxyzoru, wysypali morze białego puchu. Od Ultima Thule, aż po Góry Toropi Leuty i Ocean Największy, rozpościerało się mroźne imperium Zimy, ze stolicą na jeziorze Lykayuk. Lód ściął domeny Irtisa, Oba, Jeniseja, Leny, Angary i Amura, a ich włodarzy zmorzył sen. Tylko Lena i Angara wychylały czasami kobiece głowy z przerębli, a Jenisej pełzał po grubym lodzie. Również Nordlin opieczętowano grubą, kryształową skorupą. Białopolacy musieli kiedyś widzieć Białego Tura; w ich wierzeniach zima była bykiem rozpadającym się na wiosnę. Król Ayałakay, mimo samych kąpielówek, zdawał się nie dostrzegać zimy. Zaproponował, aby Lech III, Kellu Simi - Abö, Ruty i Uza, zanim udadzą się do Bharacji, spędzili nieprzyjazną porę roku w jego siedzibie, ci zaś się zgodzili. Uza był szczególnie ukontentowany. Marzył o tym, co dla wielu tygrysów było szczytem marzeń, a jednocześnie szczytem pychy. Tej zimy, Szyłka i Nerka uganiały się za gryzoniami w bialusieńkich, gronostajowych futrach. Jako orki, krowy morskie, rekiny, morskie rusałki, lub syreny pływały pod lodami rządzonego przez Aglu Oceanu Białopolskiego, lub Oceanu Największego. Przemierzały śniegi pod postacią pań białopolskich, a słysząc opowieści posłów zamieniały się w Tatrę, lub Rutienę - królową Orlandu. Były irbisami w górach Altayana, a pod postacią jednorożców, lub żółtoskórych kobiet odwiedzały swą matkę, lub uwięzionego pod ziemią wieloryba Kilu. Lubiły jako wężowate smoczyce przemierzać odległe pustynie w Sinea i dawać wodę konającym wędrowcom. Jednak Uza najbardziej lubił gdy były tygrysicami. Zimą nosiły wówczas białe futra w czarne pasy, niczym królowa Anej Arztein. Uza szalał za nimi, z każdym dniem coraz bardziej, a w miarę wzrostu zakochania, przestał bać się oświadczyn. Siostry widziały to. Wreszcie Szyłka i Nerka postanowiły dowiedzieć się prawdy o jego miłości. Na dnie jeziora rozmawiały o tym z ojcem za stołem z mamuciej czaszki, porośniętej żółtawymi gąbkami.
- Rozum to dobra rzecz, - mówił Ayałakay - ale miłość jest ponad nim. I uczucie to może być dobra rzecz, ale miłość jest ponad nim. Miłość to ciężka praca; jak rządzenie jeziorem, lub wypas bydła. Zarówno jednego jak i drugiego trzeba się uczyć. Pani Krowiarka mówiła mi, że zakochani poznają się po tym jak traktują inne istoty; jeśli bym zatapiał łódki rybaków, lub nie udzielał schronienia ludziom i zwierzętom, albo bym czynił to z wyrachowania, nie kochałbym waszej matki uczciwie. Przed ślubem udaliśmy się na południe - aby zwiedzć świat. W Bharacji moja żona nauczyła ludzi hodowli bydła, a że na początku była tylko para - byk i krowa, autochtoni nie chcąc wytępienia dla mięsa pożytecznych zwierząt - wprowadzili dla nich kult religijny. Podobno stan ten trwa do dzisiaj...
Żył, a raczej żyje tam - straszny wąż Kalila. Jest wielki jak Aglu, brązowy, ma taki kaptur ze skóry, ale bez wzoru, w przeciwieństwie do Mučalindy, bo ten Kalila to jest trochę taki huncwot. Na bharackiej plaży nad Oceanem Wyrajskim, Pani Krowiarka przybrała postać tego węża, aby mnie nastraszyć. Jednak nie uciekłem, bo jak się kocha, to niezależnie od przybranej postaci. Potem zrozumiałem, że była to próba. Jeśli tygrys was kocha, to będzie kochał niezależnie od wyglądu, a to dlatego, że kocha się nie za cokolwiek, lecz mimo wszystko. Kocha się za nic - Szyłka i Nerka przemyślały radę ojca.
Nazajutrz stanęły przed Uzą, jako tygrysice i wystawiały go na próbę przybierając różne postaci. Były panterami z Bharacji, irbisami z Altayany i Imalainu, lwicami z Tassilii, Valkanicy, Azji, a Uza nadal głosił miłość do nich. Z lwic przedźwierzgnęły się w węże, smoki, małpy, wilki, jednorożce, daniele, rosomaki, gryfy, syreny, rusałki, żółte, białe i czarne kobiety, panie białopolskie, gronostaje, łasice, wydry, pawie, głuszce i orły, a Uza wciąż mówił, że byłby gotów oddać za nie życie. Szyłka i Nerka ślizgały się na stopach po nordlińskim lodzie i energicznie gwizdały; były sukami szakali i rudymi lisicami, krowami owcowołów, wiewiórkami, mantrykonami, niedźwiedzicami, czterema żywiołami, a przy zamianie w leofontonice, tygrys parsknął, lecz przez zęby wyrzekł: ,,Kocham was". Wreszcie przyszło najgorsze! Nad brzegiem Nordlina stały dwie koszmarnie wielkie kupy mięsa i gęstego, brązowego futra. Miały trąby i fantazyjnie wygięte ciosy, niczym Kipuk Kilu.
- Przestańcie! - ryknął wreszcie Uza. - Nie jesteście godne mojej miłości, bo bawicie się moim kosztem. Ja cierpię!!! - Szyłka i Nerka ponownie stały się białymi tygrysicami.
- Nie jesteś nas godny - rzekła Szyłka - bo gdybyś nas kochał, to nawet mamucie ciało nie przeszkodziłoby ci w tym. Kto stawia miłości granice, ten jej nie dostanie. Kto kocha, ten chce rozwijać swoją miłość - po tych słowach odeszła.
Uza został sam z Nerką.
- Zachowałyście się tak, jakby wasza miłość się wam należała! - skarżył się tygrys.
- Może przesadziłyśmy - zgodziła się Nerka. - Ani ty, ani my nie dojrzeliśmy jeszcze, aby być kochankami. Powinniśmy zacząć od bycia przyjaciółmi - Uza poczuł, że zawiódł, ale nie został przekreślony.

*

Zima trwała, a Pani Krowiarki wciąż nie było nad Nordlinem. Gdzie się podziała ze swoim bydłem? Zawędrowała aż nad Jenisej. Jechała na grzbiecie czarnego byka, a gdy się zmęczył, przesiadła się na dzikiego jednorożca. Ubrana była w długą, zieloną suknię o białych falbankach, na głowie miała wieniec z czerwonych, jesiennych liści brzozy. Na szyi nosiła oprawioną w złoto czaszkę poronionego cielaka, a w dłoni trzymała buńczuk z krowiego ogona, który w Bharacji był symbolem zwycięstwa. Biały jednorożec szedł po świeżo spadłym śniegu, a nieliczni ludzie, którzy widzieli Panią Krowiarkę, okazywali jej szacunek, jako opiekunce swych trzód, a powróciwszy do osad, mówili o spotkaniu. Ona zaś, z jednej z jurt, usłyszała znajomy i dawno wyczekiwany głos:

,,Znad Nordlina, przybywa z krowami
ma dziewczyna;
Jest bogata, piękna i młoda,
Cieszy się moje serce i wątroba...''

Pani Krowiarka zeskoczyła z jednorożca i ucałowała żółtoskórego tubylca. Posadziła go na czarnym byku, a on dał jej lapis - lazuli. Było coraz widniej, a żona Ayałakaya i jej kochanek zniknęli w zaśnieżonej tajdze. Mężczyzna nazywał się Ičun i pretendował do zostania wodzem jednego z nadjeniosejskich plemion.
- Ayałakaya poślubiłam z radością - w czasie przejażdżki mówiła Ičunowi - ale rozczarował mnie. Dla niego istnieje tylko to wstrętne jezioro, które nazywa ,,Świętym Morzem", z jego potworami; to nie moja wina, że nie jestem foką! - Ičun życzliwie słuchał. - On całymi dniami gnębi się tylko, aby zjadały dużo gołomianek i aby im z pysków śmierdziało, a ja potrzebuję czasu i uczuć. Pamięta o mnie tylko w święto ślubu i narodzin córek, a tak dla niego nie istnieję! Nie mamy o czym rozmawiać, bo jego nie interesują krowy, a mnie Nordlin. Nie myśl, że jestem kapryśna; próbowałam go kochać, być z nim, ale on wtedy zmykał pić kumys z Amurem. Myślę, że teraz ma to gdzieś, gdzie się znajduję i ci robię - mówiła wzburzona - nie to co ty - złagodziwszy głos ucałowała człowieka.
Pani Krowiarka poznała Ičuna rok temu. Pasła krowy nad Jenisejem i płakała siedząc na kamieniu. Uważała swe życie za stracone. Ičun był jednym z nielicznych ludzi, którzy widzieli ją na oczy. Zachwyciła go jej uroda, ale jeszcze bardziej mnogie stada bydła. Zebrawszy się na odwagę, podszedł i oddał płaczącej hołd ucałowaniem stóp. Odwróciła na niego oczy, takie jakie mają ludzie na zachód od Roxyzoru, a on delikatnie otarł jej łzy. Wywiązała się rozmowa, aż śmiertelny człowiek został kochankiem żony pana Nordlinu. Nad jeziorem była coraz rzadziej, aż ostatni raz pojawiła się w chwili przybycia Lecha III, Rutego, Uzy i Kellu Simi - Abö'ego. Dwoje kochanków podróżowało razem po odległych krainach Białopolski. Tym razem wybrali się na Daleką Północ, ku wybrzeżom Oceanu Białopolskiego. Szli całą zimę wzdłuż zamarzniętego Jeniseju przez lasy i bagna, a po drugiej stronie mieli obejmujące płaskowyż Królestwo Wilujskie. Wiluj, mieszkający w rzece tegoż nazwiska, miał męską głowę z bródką i łokciowymi, sterczącymi wąsami, podobnymi do mioteł. Zamiast rąk miał płetwy piersiowe oknia, a resztę ciała stanowił ni to wężowy, ni to rybi ogon, zwieńczony rozdwojoną płetwą. Król ten, niekiedy obserwował podróż Pani Krowiarki i Ičuna, a nawet ich gościł. Oni zaś, minąwszy bagna, na których mieszkało, a raczej zimowało stado mamucicy Dudinki, bardzo już starej córki wieloryba Kilu, znaleźli się nad zatoką. Mogli ją swobodnie przejść, bo była pokryta grubą warstwą lodu. Pod nim, w kryształowych ruinach mieszkały dziwwne istoty, obecne we wszystkch morzach Północy. Były szare, lub brązowe, miały niedźwiedzią sylwetkę i żabie pyski, a na głowach olbrzymie, skórne balony. Swego czasu istoty te, próbowały mediować między Kilu, a Aglu, a teraz usuwały waśnie między syrenami, a morskimi rusałkami, podsycane przez Aglu. Przez cały czas towarzyszyły zakochanym krowy. Pani Krowiarka i Ičun spacerowali po lodzie trzymając się za ręce, a przypatrywały im się morsy i foki.
Tymczasem głęboko pod wodą...
W całym Oceanie Białopolskim nie było bestii większej niż Aglu. Był to dwustumetrowy smok o wysmukłym, pokrytym ciemnozieloną łuską ciele. Miał krótkie łapy o palcach spiętych błoną pławną i uzbrojonych w pazury. Potwór był dwugłowy; jeden łeb mieścił się z przodu, a drugi z tyłu ciała. Obie głowy były osadzone na długich szyjach i wydłużone, a pyski mieściły ostre zęby. Ongiś jego rywalem był Kilu, teraz zaś drżał przed nim cały akwen. Aglu był srogi i bardzo stary. Pożerał niemal wszystkie stworzenia mniejsze od siebie, wtym rybaków. Białopolskie plemiona z najdalszej Północy żyły w trwodze; zdarzało im się wracać z połowu, lub polowania, lecz często wielu ginęło. Ludzie przed każdym użyciem kajaka karmili Aglu zwierzyną lub nawet swoimi współbraćmi. U wybrzeży jego królestwa żył ród białych niedźwiedzi o nazwisku Lorenzkrafft. Był to ród stary, który niegdyś poparł wieloryba Kilu, za co spotkały go liczne represje. Na rozkaz smoka, orki i rekiny zjadały Lorenzkrafftów w wodzie , a gdy pani Kulena Lorenzkrafftowa dosiadła konia morskiego (ani pławikonika, ani morsa), ten zabrał ją na małą wysepkę. Obecnie należy ona do archipelagu Wysp Instytutu Arktycznego. Tam przewodnik stada koni morskich wydał ucztę, na której Kulena została otruta. Dopiero Arvot Lorenzkrafft (nie mylić z Arvotem Baldasem!) pojednał się z Aglu i nawet zdobył przywilej posłowania do ludzi. Jego syn Igor zawsze marzył o morskich podróżach i gdy uzyskał samodzielność, siadł na lodowej krze i popłynął na Zachód, aż na Svalbardzie spotkał Wilsona Eaneawatta i Gotarda Urmeiera. W chwili obecnej, Aglu pałaszował wala złotym trójzębem, trzymanym w łapie. W jego obecności przebywały siostry Szyłka i Nerka, pod postacią orek i chciały się wstawić za uwięzionymi rybakami. Aglu zrazu nie chciał o tym słyszeć, ale wtem zmienił zdanie i ku radości sióstr uwolnił ludzi. Obgryzł ostatnią kość wieloryba i wytężył słuch. Uderzeniem głowy stłukł jak lustro pokrywę lodową...

*

- Co to było? - Ičun osłonił dłonią oczy i zmarszczył brwi. Kiedy lód pod jego stopami rozpadał się w drobne kawałeczki, biegł jak szalony do brzegu, gdzie zostały się krowy. Zostawił Panią Krowiarkę dosłownie na lodzie! Ta krzyknęła, lecz usta zalała jej lodowata, słona woda.
- Trudno się mówi! - wykrzyknął bezpieczny już Ičun. - Jak musisz to umieraj niebogo, ważne, że ja żyję i będę bogatym wodzem swego plemienia! - to mówiąc przymusił czarnego byka, aby szedł za nim, po czym razem z bydłem z wolna ginął za horyzontem.
Pani Krowiarce poczerwieniało w oczach od wirującego kryla, agdy Aglu namierzył ją rubinowymi ślepiami, jakiś żółty kształt człowieka podpłynął i uniósł ją na powierzchnię. Z jej ust wypłynęła mała fontanna wody, a gdy odwróciła się, spostrzegła twarz... Ayałakaya. Ze strachu i zimna zemdlała. Tymczasem niebo pociemniało, bo zasłoniła je przeogromna głowa Aglu. Wodnik z żoną, został wciśnięty w głąb oceanu. Oszołomiony wypuścił Panią Krowiarkę z rąk i oboje powoli spadali na dno. Smok rzucił się w ich stronę. Już, już miał ich pożreć, gdy wyrzucił pysk w kierunku nieba z wielkim rykiem. Skierował drugą głowę i ujrzał, że Ayałakaya i Panią Krowiarkę chronią splątane, długie na dwie wiorsty ramiona dwóch meduz. Ich parzydełka były tak straszną bronią, że nawet zwycięzca wieloryba Kilu, wolał się nie narażać. Meduzy zamieniły się w ryby, a te wyskakując z wody - w ogromne ptaki, lecące w stronę jeziora Nordlin. Były to Szyłka i Nerka, a na dole lotu , na grzbiecie mamutów towarzyszyli Lech III, Ruty, Kellu Simi - Abö, zaś Uza powrócił do namiestnika Igaja. Nie zastał go. Po powrocie do domu, Ayałakay i Pani Krowiarka pojednali się i ichj niegdyś zgaszona miłość odżyła. Choć żona króla - wodnika nie upatrywała już w wypasie bydła jedynego sensu życia, krowy wróciły. Uciekły od Ičuna, a ten się skompromitował i nie został wodzem plemiennym.
-Muuuuuu! - jak niegdyś rozbrzmiewało nad ,,morzem przesławnym" - Nordlinem białopolskim.



Rozdział XIV (opowieść Sirraha)

,,Smok; zwierz mityczny, niesłychanie wielki, często uskrzydlony, ziejący ogniem, wielogłowy, o strasznym wzroku, etc., występujący w legendach i baśniach jako strażnik skarbów, dziewic, względnie jako kara boska, uosobienie zła (Babilon, Persja, również w symbolice Kościoła). Baśnie o s. powstały prawdopodobnie na tle znajdowanych szczatków zwierząt kopalnych. S. często spotyka się w różnej postaci w herbach (herb państwowy Chin), odgrywa też dużą rolę w ornamentyce ludów wschodnio - azjatyckich.'' - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 16 Serbowie do Szkocja"

Tatra grała z dziećmi w kulki, a wszyscy byli świadkami triumfu Wiosny. Jeszcze Ultima Thule, północny Nürt, wybrzeża Oceanu Białopolskiego były skute tęgim lodem, lecz dzień przyjścia Wiosny i do tych krain był już bliski. Za oknem widać było zachód Słońca i rozlegały się piski wyruszających na żer nietoperzy. Przerośl - Żyrwak już miał rzucić swoją kulkę, gdy do sali wleciała znajoma postać.
- Sirrah! Sirrah! - cieszyły się dzieci przerywając zabawę.
Tym razem Enk - nietoperz przyleciał bardzo wcześnie, bo niebo wciąż było purpurowe. Tatra podała dzieciom i przybyszowi kolację i wypytywała się o wędrówkę. Sirrah miał pyszczek wymazany mlekiem. Oczyścił go i zaczął opowiadać. Zimą jak na nietoperza przystało nie mógł latać, ale jako Enk zdobył się na wysiłek i przez cały czas panowania córki Mar - Zanny odbywał regularne loty między Aplanem, a Białopolem. Tatra z dziećmi była pełna podziwu dla niego i choć zapewniała go, że na zimę może sobie zrobić przerwę, on nie chciał. Z braku owadów, był częstowany ludzkimi pokarmami. Dzięki niemu, bliscy Lecha III dowiedzieli się o Amurze, jeziorze Nordlin, Ayałakayu, Pani Krowiarce, Szyłce, Nerce, potworze Aglu, królu Wiluju, mamucicy Dudince i wiele ciekawych rzeczy o Oceanie Białopolskim.
- Co stało się po opuszczeniu Białopolski? - pytały dzieci.
- ,,Kto chce słuchać, niech nadstawi ucha! - rzekł wesoło Sirrah. - Lech III, Kellu Simi - Abö i Ruty wyruszyli na południe przez krainę stepową. Wszędzie pełno trawy, suhaków i dziwnych, dzikich koni, bardzo podobnych do tych, które oprócz tarpanów żyją u nas. Albo te same, albo jakiś inny gatunek, ale bardzo podobne. Są tam wilki, sokoły, myszoskoczki, trafiają się nawet renifery. Ludzi mieszka tam niewiele. Mało jest też wody - ci co tam mieszkają bardzo ją szanują, a zamiast Ayałakaya i innych władców jezior i rzek uznają jednego pana wód - niejakiego Erlika. Posłowie poszli bez przewodnika na południe - Pani Krowiarka dała im dziwny przyrząd. Jest to taka igła magnetyczna pływająca w skobcu wody i wskazująca północ. Według ruchu tej igły określają kierunki. Dotarli do grodu Ułan - Raptor i obecnie tam przebywają. Jeśli chodzi o mieszkańców, są to ludzie o żółtej skórze, jeżdżący na smokach. Ich wierzchowce nie są tak wielkie jak te co niegdyś napadły na Nist. Smoki z Ułan - Raptor zioną ogniem, ale są wzrostu ludzi i chodzą na tylnych łapach. Mają skrzydła, a ich pyski są wydłużone i zębate. Szybkością przypominają konie, albo szarżujące nosorożce, a w przednich łapach potrafią trzymać miecze lub buńczuki. Ludzie z Ułan - Raptor wykorzystują smoki na wojnie, łowach i do pilnowania stad bydła i koni. Są bardzo podobni do plemion białopolskich, jedni i drudzy lubią kumys. Po opuszczeniu Ułan - Raptor zamierzają udać się do Sinea, a nawet byli na audiencji u chana grodu. Ten dał im po złotej tabliczce; z lwem pręgowanym dla Lech III i Rutego, oraz z nordlińską foką dla Kellu Simi - Abö'go. Jest to znak ich nietykalności i prawa do wszelkiej pomocy" - Sirrah skończył opowieść.
Od tego czasu wszyscy trzej konno wędrowali przez zwały soli, a w Niście Przerośl - Żyrwak zaprzyjaźnił się z małą topielicą. Nazywała się Antaxiena, a jej rodzice utopili się w leśnym stawie. Mama urodziłą ją już jako rusałka. Tym razem wodnik i brzeginka byli w zamku, a Sirrah snuł nową opowieść - o kraju Sinea...



Rozdział XV (opowieść Sirraha)

- ,,Sinea to ogromny kraj na południe od Amuru. Są w nim lasy, rzeki, góry i pustynie, oraz morze wpadające do Oceanu Największego. Ziemia jest tam żółta i można ją ugniatać jak ciasto. Ona to barwi na żółto rzekę, a nawet morze. Kraj stanowi prowincję państwa Tygrys. Żyją tam też pantery, wężokształtne wodne smoki, o których wspominał Amur, olbrzymie gady podobne do tych z rzeki Nilus, dzikie konie jak na stepach Ułan - Raptor, kudłate i dwugarbne wielbłądy, których mięso jest poszukiwane w Białopolsce, małpy i jakieś biało - czarne istoty podobne do trzech towarzyszy Arvota Baldasa. Podobnie jak w poprzednich krainach, ludzie są żółtoskórzy i w dużej mierze wciąż zamieszkują dzikie tereny. Kiedy przodkowie Sineańczyków przybyli tu z Zachodu w erze dziesiątej, opiekowało się nimi rodzeństwo Jü i Nü - wa. Tej ostatniej przypisuje się tam stworzenie ludzi - ponadto przypominała syrenę. Jü mieszkał razem z ludźmi i przewodził im, ucząc wielu umiejętności potrzebnych do przetrwania. Nauczył prowadzić osiadły tryb życia; na skorupie żółwia znalazł system jakichś dziwnych znaków, daleko bardziej skomplikowanych niż numery w kopalni gwiezdników, a zamiast ,,papierowej monety" używają tam muszli morskich ślimaków, podobnych do maleńkich świnek. Kiedy rodzeństwo umarło, wszysttkie plemiona tej części Azji gorzko płakały, bo Jü i Nü - wa wyświadczyli im wiele dobrodziejstw. Zadawano sobie pytanie: Kto będzie nas żywił i bronił? Plemiona odbyły wielki wiec, na którym część z nich zawiązała koalicję i wybrała króla. Pierwsi władcy byli wymarzonymi, a kultura sineańska dzięki nim do dziś jest prężna i możliwe, że rychło prześcignie państwo Teosta i cały Zachód z zamierzchłymi kulturami Zajęczan, Żbiczan, Lynxów i Neurów. Obecnie Sinea jest wszak najlepiej rozwiniętą prowincją państwa Tygrys. Ostatnio jednak królowie się zaniedbali - stali się chciwi, próżni i okrutni, a do tego udzielają najlepszych urzędów członkom swych dynastii, podczas gdy poddani są zastraszeni i mrą głodem. Ja tu się rozgadałem o krainie, a przecież ciekawią was losy wyprawy - Antaxiena słuchała jakby zamieniono ją w kamień, a jej czerwone oczy świeciły jak węgle. - Odnośnie Lecha, Rutego i Kellu mam niespodziankę. Pamiętacie może Rutę? Antaxienie wyjaśnię, że Ruta też jest rusałką i przyjaciółką królowej Tatry. Miała wiele przygód, razem ze swoim niedźwiedziem Arvotem Baldasem. Po śmierci Kościeja nie mogła sobie znaleść miejsca w czasie pokoju, a na Wolinie jej nie przyjęto. Królowa zapewne pamięta, jak razem z mężem żegnała ich w Çatal - Höyük przy grobach Novalsa i Aivalsy. Ruta i Arvot Baldas wyruszyli na wschód szukając przygód i tropiąc potwory i tyranów. Droga wiodła przez góry, stepy i pustynie, niziny i wybrzeże Aspinu. W kraju Al - Baktar spotkali stada wielbłądów i ludzi z wielbłądzimi głowami. Ludzi takich jak wy, spotkano niewielu, były natomiast smoki i olbrzymy, z którymi prowadzono zajadły bój. Wreszcie Ruta z niedżwiedziem dotarła do Sinea. Tam spotkali się z nimi Lech III, Ruty i Kellu Simi - Abö.


*

Ruta była przykuta czterema obręczami do niewielkiego, zarośniętego trawą wzgórka. Arvot Baldas leżał obok, a jego głowe uciął tygrys za pomocą złotego miecza. Jego pani miała całkowicie poharataną lewą nogę, z której wytryskała szafirowa krew. Na wzgórku stały dwa tygrysy ze złotymi mieczami; jeden zwyczajnie ubarwiony, a drugi - biały, dwa brunatne niedźwiedzie i dwa wodne jaszczury z Żółtej Holanki, podobne do afrykańskich krokodyli z Nilusa. Tym kto tak ciężko zranił rusałkę był baran. Bardzo dziwny, bo miał niebieską wełnę i tylko jeden róg, na modłę jednorożca. W Sinea powiadają, że ów baran jest rozjemcą i zawsze bodzie winnego. Cała scena zas miałą miejsce w pięknym, zielonym parku, w zrujnowanym wojną mieście nad rzeką. Naprawdę, proszę nie płakać, tylko słuchać, bo wbrew pozorom nie ma powodów do płaczu. Wszyscy trzej podróżni zeszli do tego zieleńca i ujrzeli scenę. Wcześnie Lech III opowiadał towarzyszom o Rucie i Arvocie Baldasie.
- Hej, niebieski baranie! - zakrzyknął jakby grzmot huczał i gotów do walki. - Po jakiego Čorta ją zabijasz? - sześć uzbrojonych zwierząt gniewnie spojrzało na przybyłych, a baran przestał kaleczyć Rutę.
- Ja jestem rozjemcą, a wy nie musicie się przedstawiać, bo doszły aż tu słuchy o was, waszych imionach, misji, pochodzeniu i czynach. Jak widzicie w Sinea jest wojna. Uczestniczę w każdym sporze i zawsze bodę winnego jego powstania.
- Znam rusałkę, którą właśnie katujesz i wiem, że ma litościwe serce - bronił Lech III - jest odważna do szaleństwa, a żywemu krzywdzicielowi bezbronnych nie popuści.
- Królu Leeechu - beknął z sineańskim akcentem baran, który był jednak stronniczy - kiedy ona tu przybyła wraz z miśkiem doprowadziła do strasznych rzeczy. Ostatni król był zaiste okrutny, ale chyba wszystkie dynastie, tak samo: dobrze zaczynają, a marnie kończą. W trzecim miesiącu roku wydał ucztę, a te dwa zachodnie demony - wskazał racicą na Rutę i Arvota Baldasa - dostały się potajemnie. Król wypił już sobie dużo ryżowego wina i kręciło się mu w głowie. Nagle, ta, jak ty to mówisz ,,rusałka"(?) zrzuciła jedwabną opończę i wskoczyła na stół. Oczy jej świeciły się jak gwiazdy, a na tych obrzydliwych, krwawoczerwonych włosach miała srebrny diadem. Stopami zwalała półmiski i puchary, a gdy król przecierał oczy i zamierzał zażyć korzeń kudzu na kaca, ona... 'Niech żyje wolność'! - zakrzyknęła i niczym pantera zwaliła go z siedzenia zabijając sztyletem. Wcześniej król sadzał ludzi na garnkach ze szczurami i budował kopce z czaszek. Ucięła mu głowę i podniosła wysoko, a jej oczom ukazał się nieopisany zamęt. Ten niedźwiedź - wskazał na Arvota Baldasa - zamordował dwóch synów króla, takich samych łotrów, a ministrowie padli łupem reszty bandy. Były w niej rusałki z Kury, Araxu i Aspinu, lew z Hindukušu, osiem cyjonów; parszywych i wściekłych i człowiek wielbłądogłowy z Al - Baktar. Znalazł się nawet rosomak z Krainy Białych Pól! Krwawowłosa kazała nie zabijać królowej, ani jej córek. Na drugi dzień przemówiłą do Sineańczyków, ze dała im wolność i pokazała głowę króla. Mówiła, że nie chce zająć jego miejsca i, że zwołuje wiec. Ten jednak przerodził się w wojnę domową, bo zbóje przybyli (topielice, cyjony i rosomak) i zbóje miejscowi, miast pilnowąc porządku, próbowali rządzić jeszcze bardziej tyrańsko niż tyran, a Sineańczycy nie chcieli wolności, bo jej nie znali. Łupili wszystkie plemiona i z lubością zabijali upojeni pieśniami na cześć demonów. Śpiewając 'Płonie dach'... naprawdę podopalali dachy. Łapali ludzi, zawiązywali im płachty na głowy i przeszukiwali, mogąc przy tym do woli macać ich genitalia i inne części ciała. Jednak lew i Al - Baktar nie łupili i byli prawdziwymi przyjaciółmi Sinea. Ta suka jak się o tym dowiedziałą, to kazała niedźwiedziowi spalić wszystkie brzeginki, ale zginęło zbyt wielu Sineańczyków, aby mogła uzyskać zaufanie. Lew, Al - Baktar, cyjony i rosomak wymówiły jej posłuszeństwo i wreszcie wszyscy marnie skończyli - baran patrzał na zbaraniałych słuchaczy.
- Jeśliś taki sprawiedliwy, to czemu sam nie ukarałeś króla - mordercy? - oburzył się Lech.
- Nawet jeśli upada niesprawiedliwy ustrój, anarchia jest złem - próbował się tłumaczyć baran.
- Zwabiłem cyjony do Żółtej Holanki, a tam nasi dzieli towarzysze w pancerzach wyjedli swołocz! - chwalił się biały tygrys.
- Zabiliśmy lwa i wielbłądogłowca - orzekły niedźwiedzie.
- Zasługę przyrządzenia skwarek z rosomaka należy przypisać Pani Suszy, która ostatnio wróciła na pustynię - dokończył baran. - Widzicie więc, że tę ścierwogłową intrygantkę można tylko zabić - to beknąwszy pochylił głowę i wycelował w prawą nogę Ruty. Już miał uderzyć, gdy wtem...
- Oszczędź! - krzyknął Kellu Simi - Abö i zasłonił skazaną własnym ciałem. Baran zaklnął, gdy chlusnęła na niego ruda posoka...


*

Blask oczu Ruty był coraz silniejszy; zakrył Oxia, zwierzęta, ludzi... Wypełniał z wolna cały park, aż rusałka straciła wzrok. Wszystko znikło i zamilkło, a jej ciało pogrążyło się w błogości. Gdy się obudziła, spostrzegła, że leży na dnie stawku, a obok niej wierny Arvot.
- Wstawaj śpiochu - wesoło chwyciła ucho niedźwiedzia i stanąwszy na dnie popłynęła ku górze. Stanęła wśród sitowia w parku i spostrzegła dwie znajome osoby: Lecha III i Kellu. Spotkanie było bardzo serdeczne i pełne rozmowy. Ruta opowiedziała swój sen, po czy razem z Arvotem Baldasem i spotkanymi udałą się na południe".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz