piątek, 10 maja 2013

Księga świata cz. V


Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra. Suplement''.



Rozdział XXI

Król Ayałakay i Pani Krowiarka długo nie widzieli swych córek. Szyłka i Nerka zawsze były ich ukochanymi dziećmi, a nawet w Oceanie Białopolskim uratowały im życie przed gniewem Aglu. Władca Nordlina złapał w ramiona żonę, aby się nie utopiła, lecz morski smok zamierzał ich pożreć. Wówczas schronili się między parzydełkami córek zamienionych w ogromne meduzy. Wszystkich czworo, wraz z trzodą i służbą żegnało podróżnych z dalekiej Europy, idących na południe na bardzo ważną misję. Szyłka i Nerka, na ich pożegnanie, fruwały wykonując wspaniałe akrobacje, pod postacią bajecznie kolorowych beznogich sylfów z lasów Najdalszego Wschodu. Siostry zawsze lubiły przybierać różne postaci, aż pewnego razu, miast dawać im radość, zaczęło się im to przykrzyć. ,,Chcemy być sobą" - mówiły, lecz nie potrafiły tego osiągnąć. Pewnego razu, gdy były w gościnie u króla Wiluja, spotkały młodego posła z dalekich, tajemniczych, zachodnich krain. Miał postać nienaturalnie bladego młodzieńca o długich, czarnych, kręconych włosach. Spodobał się wszystkim. Dużo i ciekawie mówił o swojej krainie. Miała ona taką egzotyczną nazwę - Burus... Zapytany o imię, mówił, że zowie się Żuławisław, a o rasę, że jest wąpierzem. W jak najlepszych barwach odmalowywał rządy światłego i łaskawego króla Naraicarota, następcy szlachetnego Erydana; skarżył się na dzikiego króla Lecha III, władcę dzikiego i zapijaczonego kraju Aplan i na jego wyuzdaną żonę z góralskiego chlewu. Wszyscy mu wierzyli, bo mowa jego była słodka. Z dnia na dzień, siostry, tak powściągliwe i rozsądne w kontaktach z tygrysem Uzą, dla wąpierza Żuławisława traciły głowy. Wreszcie gdy on odwiedził je nad Nordlinem, zwierzyły się z trapiącego sekretu. Chciały aby im pomógł odnaleźć właściwą dla nich postać. Żuławisaw udał zamyślenie, po czym coś narysował. Siostry zrozumiały. Tej nocy były kredowoskórymi, czarnowłosymi dziewczynami, co miast rąk miały odnóża chwytne modliszki, a latały na motylich skrzydłach. Razem ze swym adoratorem odleciały daleko, daleko na Zachód, aż dotarły do bram Żelaznego Zamku...

*

W Niście, Rdzeniejew był bardzo dumny ze swej zdobyczy. Ich skrzydła były poszarpane i zmięte, nogi i odnóża w kajdanach, a po śnieżnobiałych policzkach ciekły łzy.
- Pozwól teraz, o pani, że pozbawię żywota te sługi Čortlandu - mówił Rdzeniejew - chyba, że zechcesz sama je uśmiercić. Dla nich to zaszczyt, ginąć z waszej ręki - jednak Tatra spojrzała nań tak dziko, że zmieszany umilkł.
- Wasze imiona są: Szyłka i Nerka, a rodziców waszych: król nordliński Ayałakay i Pani Krowiarka. Sirrah mówił mi dużo o was - siostry słuchały Tatry nie wierząc własnym uszom. - Nie zabiję was, ani nie pozwolę zabić. Nad Nordlinem sztucznie zamieniałyście się w różne zwierzęta - pochwaliła.
- To był nasz kłopot - ozwała się młodsza siostra, Nerka. - Tak często zmieniałyśmy postać, że aż same nie wiedziałyśmy, która jest prawdziwa. Wreszcie odkryłyśmy, że obecna...
- A ja i tak nie uwierzę, żeby waszym prawdziwym obrazem było zatracenie - żywo zaprzeczyła Tatra. - W was jest raczej więcej dobra niż zła! - siostry były osowiałe i zdarły motyle skrzydła, a Tatra kazała dać im posiłek.

Jej dzieci nadal chorowały z tęsknoty za ojcem, a Szyłka i Nerka zamieszakły w pałacu w Niście. Kochały Tatrę, bo była dla nich dobra, a jednocześnie wciąż miały nadzieję, że ich ukochany wąpierz żyje. Pewnego razu królowa zadała pytanie;
- Czy możecie mi powiedzieć, kim naprawdę chcecie być?



Rozdział XXII (opowieść Sirraha)

,,Tak więc misja zbliża się do kulminacji. Zachwyt nad Bharacją rósł w miarę zwiedzania jej lasów, bagien, rzek, jezior i nielicznych osad ludzkich. Wczoraj cała grupa opuściła posrebrzany nocnym deszczem las i wszyscy znaleźli się na soczystej, zielonej łące. Yrbos z czcią skłoniła się przed okazałym budynkiem bez ścian. Tworzyły go białe, rzeźbione kolumny w liczbie dziesięciu, które podtrzymywały złoty, uformowany w iglicę dach. Szpic osiągał niemal siedem łokci, a wieńczył go rubinowy dysk. Wokół było rozrzuconych siedem malutkich sadzawek i siedem rzeźb kobiecych obsypanych liliami, w których sercach i na dłoniach stale palił się ogień. Przed każdą rzeźbą klęczał mniejszy posążek kobiety, która miała ogieniek w nadstawionych dłoniach. Yrbos, Akko Jubastin i Tygrys Uszatek zachęcali pozostałych, aby wejść do środka. Wchodząc ujrzeli wmurowane w okap dachu drewniane (lecz w środku żelazne) liczydło ozdobione wizerunkiem człowieka chroniącego się przed tygrysem na drzewie i odliczonymi koralikami, które symbolizowały liczbę 776. 'Takie sprzedaje się w Mohenedżo Daro' - zamyśliła się Ruta. Zeszli na dół po siedmiu schodach, z których pięć pierwszych było wyłożonych rubinami. Wokół widzieli dziewięć posągów kobiety przewyższającej urodą najpiękniejsze Bharatyjki. Każda rzeźba trzymała w dłoni diament o dziesięciu kolcach. 'Takim moja żona zabiła dwa bazyliszki' - Lech III dyskretnie otarł łzę, kapiącą na marmur podłogi. Wieńczyły ją girlandy białych róż, goździków, liści palmowych i oliwnych, krowie ogony - bharatyjski symbol triumfu i kłosy zboża; pszeniczne i ryżowe.
- Patrzcie! - przerwał milczenie Tygrys Uszatek, wskazując łapą na palenisko - a następnie on, Akko Jubastin, Yrbos, a z nimi pozostali okrążyli je. - Tu spalono zwłoki królowej rusałek Bharatieny - tłumaczył. - Bharatyjczycy obchodząc miejsce kremacji oddają hołd swym zmarłym.
- Na to spójżcie! - zachęcił gepard w kolczudze i pióropuszu.
Na poczesnym miejscu był umieszczony zegar słoneczny. 'Co on tu robi'? - mruknął Arvot Baldas.
- Bharatiena była bardzo mądra - zaryczał nagle ogromny tygrys w koronie, a wszyscy spojrzeli nań - kochała życie i bolała gdy ktokolwiek je sobie marnował, lub odbierał. Rozkazała swym córkom, aby dzień przed pogrzebem, niosły na cztery strony świata siermiężne płótno, w którym ją spalono i mówiły: 'Oto co nasza matka zabierze do grobu'! Zegar słoneczny straszy w grobowcu, ale i uczy mądrości, bo...straszy. Jam Bengala, król tygrysów - przedstawił się.
- Ruta; mająca zaszczyt należeć do rasy czcigodnej królowej Bharatieny i naśladować jej cnoty, Arvot Baldas, król Aplanu Lech III, następca tronu orlandzkiego w Oska; książę Ruty - syn Rutysława, Kellu Simi - Abö z Oxlandu; syn Kellu Symura - wszyscy się przedstawili.
- A co to za przerośnięty lampart?! - wykrzyknęli Ruta i Ruty na widok czarnego tygrysa, który zjawił się bezszelestnie jak sam król.
Wnet pojawił się następny i jeszcze następny. Patrząc uważnie można było zobaczyć na ich futrach czarne pręgi. Co ciekawe, czarne tygrysy roześmiały się nagle.
- To moi słudzy - wyjaśnił Bengala. - Razem pilnujemy cmentarzy, świątyń, zagród, domostw... Czasem zabijamy złych ludzi.
- U mnie w Aplanie, żona protestuje, jak są wyroki śmierci i prosi mnie o zamienienie ich na pracę przy budowie nowych miast - rzekł Lech III.
- Mądrze - pochwaliła Yrbos, zaś Bengala wyprowadziwszy wszystkich z mauzoleum poprowadził w kierunku skaraju lasu.
Ich oczom ukazał się mur z ułożonych w krąg biało - szarych kamieni z rzeźbioną, turkusową furtką, która nigdy nie była zamknięta. Należała do niby budynku, który zamiast ścian miał pnie palm, drzew sandałowych, dębów, wielkich kolorowych grzybów i kaktusów. Konstrukcja ta miała wzmacniać aromatyczną plecionkę białych, czerwonych, różowych i złotych kwiatów, większych od ludzkiej głowy liści i zdawałoby się - pierzastych krzewów. W ścianie były okna, z okiennicami z pomarańczowych róż, a rolę dachu pełniła nienaturalnie wielkich rozmiarów muszla ślimaka trochusa z Oceanu Wyrajskiego. Była stożkowata, najeżona guzkami, barwy jej to złoto i purpura ułożone w poziome pasy, jednak jarzyła się w blasku Słońca, inkrustującymi je turkusami i diamentami.
- To dom naszego pana - znów ozwała się Yrbos.
Wnętrze było obszerne, pachnące i kolorowe od roslin. Na środku, znajdował się basen w kształcie elipsy, wypelniony brunatną wodą, z którego przez rurkę tryskała srebrzysta woda. W głębi znajdowały się dwa wymoszczone słomą legowiska. Na jednym z nich prezentowała swój majestat biała tygrysica w złotej koronie, otoczona przez czworo młodych. Czarny tygrysek bawił się jej ogonem, normalnie ubarwiony spał, rudy z gładką sierścią usiłował wejść mamie na głowę, a biały pił jej mleko.
- Witaj Anej! - ryknął Bengala, a królowa tygrysów stanęła na cztery łapy i oba zwierzęta zaczęły się lizać. - To są moi goście z Dalekiego Zachodu; mają misję! - przedstawił podróżników.
- Odpocznijcie - przemówiła ludzkim głosem tygrysica, której synek już zdołał strącić koronę z głowy.
Akko Jubastin stanął przed swą panią i wszystkich przedstawił, a także wyłożył przyczyny podjęcia wyprawy. Po raz pierwszy królewska para usłyszała o Orlandzie, osadzie Oska Navłaya, chciwym i nieodpowiedzialnym Ucławie i tajemniczym, dalekim Zachodzie.
- Wraz ze zmierzchem przybyli do nas następni goście - powiedziała Anej Arztein.
Istotnie - w księżycowej poświacie grób Bharatieny minął już król z Mohenedżo Daro, jadący z rodziną na słoniu, gromada Kynokefali z Andamanów, Cyjanopody, ucholoty z Seylanu, Akefale z Afryki, Parocytowie z Ułan - Raptor, olśniewające swym pięknem rusałki, zaślubione wodnikom, powożącymi zaprzęgami jednorożców, ród wężonogiego księcia Induina, leśne i stepowe plemiona z Bharacji, Afryki i wysp na końcu świata o nazwach Dżawa i Malgalesio, jakiś człowiek w pióropuszu wędrujący na ptaku podobnym do strusia, dwa olbrzymie węże, a także rzesze chorych, kalek, wraczy, wdów, sierot i poszukiwaczy mandragory - leku przypominającego nasze lubczyk i krwawnik, bo wokół grobu Bharatieny rosło wiele ziół''...



Rozdział XXIII (opowieść Sirraha)

,,Varibus i jakaś dziwna, wielka małpa, pokryta rudym włosem, o szarej skórze, tworzącej niesamowite fałdy na twarzy, ustawiły nad basenem długi stół nakryty obrusem z płatków nenufarów z Gangos. Następnie rozłożyły misy i talerze z pachnącymi potrawami. Ponieważ było już ciemno, na rozkaz Bengali świetliki wniosły światło - kolorowe, jaskrawe i co najważniejsze - nie grożące pożarem. Goście weszli (słoń oczywiście został na dworze) i zasiedli obok przybyszów z Dalekiego Zachodu - twojego męża, Rutego, Kellu, Ruty i Arvota Baldasa, a wokół ich wszystkich Yrbos roznosiła mleko z wielkich, palmowych orzechów, arak, wodę i soki z różnych dziwnych owoców. Akko i Tygrys Uszatek leżeli między stołem, a legowiskiem królewskiej pary, a uroczyste spotkanie uświetniał paw szarpiący nogą struny liry. Bengala wstał ze słomy i nagle przemówił do Lecha III:
- Z tego co słyszałem, Orowie nie chcieli napaści na Tygrys. Brat Igaja został zabity dla skóry, przez głupiego człowieka, bez wiedzy i zgody naczelnika, niejakiego Tinerpianowa - tu Rutemu coś odżyło w pamięci.
Lubomyr Tinerpianow był jego nauczycielem, któremu ongiś płatał figle; nie potrafił znaleźć z nim wspólnego języka; jednak żałował jego śmierci z łap tygrysa.
- Igaj mszcząc się zniszczył orską osadę o nazwie Oska Navłaya, ale samego mordercy nie dosięgnął. Gdzie on teraz może być?
- Może powinien odpowiedzieć własną skórą za skórę brata namiestnikowego? - ozwał się jeden z czarnych tygrysów.
- Ucław; zabójca brata namiestnikowego - zabrał głos książę Ruty - jest poddanym mego ojca; króla Orlandu Rutysława.
- Niech nam go wyda! - postulował ten sam czarny tygrys.
- To niemożliwe - zaoponował Ruty. - Ucław przebywa w Rokitnickim Siole; u Enków Boruty i Leśnej Matki i tym samym jest nietykalny. A poza tym jego zgon nikomu nie przywróci życia.
- Ale ukróciłby zuchwałość; ,,gwałt niech się gwałtem odciska"! - nie ustawał adwersarz.
- Do Rokitnicy zaniósł go, nie wiem czy znany w Bharacji, Ovov Tęczookinson - Ruty stanął przed możliwością utraty cierpliwości.
- Tak... Wilki, wilki ponad wszystko - cicho parsknął czarny tygrys.
- A ty - wtrącił się Bengala - domagasz się śmierci dla tamtego człowieka, a sam rabowałeś kurniki! - nikt się nie śmiał, temat szybko został zapomniany.
- Czy z powodu jednego niemądrego Ucława zamierzasz spustoszyć cały Zachód? - spytał nagle Kellu Simi - Abö.
- Nie, to tylko głupi ludzie i olbrzymy wszczynają wojny - słyszę, że i tobie kamień spada z serca. - Jednocześnie muszę wam powiedzieć, że żółci ludzie z Białopolski są moimi lennikami, jestem za nich odpowiedzialny i mam obowiązek ich bronić, a wiesz, że nie wolno łakomić się na cudze ziemie. Czy obecny tu następca tronu orskiego może obiecać, że jego kraj nie zastosuje żadnego zaboru Białopolski, że nie będzie niewolił jej mieszkańców, wcielał terytoriów plemiennych pod swoje berło, ani narzucał swoich zwyczajów?
- Jak zostanę królem będę rządził wedle tego - odparł poważnie, choć nie bez poczucia klęski, Ruty. - Obiecują, a jak kłamię, niech Weles mnie ,,wyzłoci"!
- No! - mruknęła surowo Anej Arztein. - Kłamcy i ,,złocenie" nie pomoże, a uczciwy go nie potrzebuje - zapadła cisza, powietrze gęstniało z wolna od ogromnych, barwnych motyli, aż rozbrzmiała muzyka.
To grała orkiestra małych ludzików z wyspy Dżawy. Przypominały one krasnoludki, lecz ich stroje służyły tylko dla zasłaniania sromu, a ich właściciele mieli jakby małpie pyszczki i byli opaleni. Pod zdobionym masą perłową sufitem tańczyły beznogie ptaki i wielkie motyle. Na zewnątrz wilki i hieny podpalały jakieś dziwne przedmioty, które na nocnym niebie tworzyły jakby ogromne kwiaty, a rusałki z Oceanu Wyrajskiego śpiewem przenosiły gości do krainy poezji. Znów rozbrzmiały rozmowy, podjęto na nowo jedzenie i picie, a murzyńskie i bharatyjskie dzieci bez końca bawiły się z potomstwem Anej Arztein. Akefale zajadały się dzieczyzną, bananami, mango i rybami podanymi z ryżem i palącym sosem. Cyjanopod jadł chleb z miodem, a ułan - raptorscy Parocytowie o anemicznych twarzach, pięknych oczach i malusieńkich usteczkach, nie jedli, tylko wąchali jabłka, świeży chleb, pieczeń, szafran, pieprz, goździki i imbir. Nie dziwota - mieli za małe usta by normalnie jeść i pić. Uwsteczniły im się zęby, a miast mówić szczebiotali jak ptaki. Posłowie ucztowali razem z ludźmi śniadymi i czarnymi. Cyjanopodzi mają tylko jedną nogę, o monstrualnej stopie, stanowiącej ochronę przed Słońcem i deszczem. Ucholoty mierzą trzydzieści łokci wzrostu, są blade i mają uszy do kolan, na których mogą latać. Akefale są ciemnobrązowi, nie mają głów, zaś wielkie oczy, usta i nos noszą na klatce piersiowej. Są uzbrojeni we włócznie, a ich wstyd przykrywają spódniczki ze słomy. Razem z Murzynami przybyły ich zwierzęta - lamparty, hieny, marabuty, zebry, małpy, hipopotamy i cała kolekcja gazeli; jedna ładniejsza od drugiej. Wśród Bharatyjczyków był pewien król o brodzie barwy popiołu, w złotej koronie, z wstydem osłoniętym białą tkaniną, a na szyi miał swoje regalium - wielki kolorowy ogon z jedwabiu. Inny król, chyba z końca świata, był ciemnoskóry, nosił pióropusz z sylfiego pierza, w nosie miał zaś białe i ostre kości. Jeden z obecnych węży to był Mučalinda, zaś drugi przybył z... końca świata. Był wielki i syty.
- To prawda. Jestem z Zielonego Kontynentu - mówił wąż. - Wyobraź sobie królu, że dwie dziewuchy w czasie suszy romansowały z mężami z obcego plemienia, przez co przybyłoby gęb do wykarmienia. Ja się tak wściekłem, że je połknąłem... Milczeć mać! Nie beczeć mi w brzuchu! Przepraszam, musiałem je uciszyć...
- Każ mu je uwolnić - prosiła męża Anej Arztein.
- Uszanuj ich miłość, susza nie potrwa wiecznie i wypuśc je! - kazał Bengala.
Porządek musi być - wąż był niezadowolony, lecz spełnił rozkaz.
Uratowane dziewczęta, podobne do Murzynek, tańczyły po całej sali, śpiewem zagłuszając muzykę. Dodać należy, że Lech III, Ruta i inni też się za nimi wstawili.
- A zachowały wstrzemięźliwość? - spytał Bengala węża.
- Ja nie wierzę we wstrzemięźliwość - odparł wąż.
- Ty nie wierzysz w wiele rzeczy - westchnął Bengala.
Był tam też pewien człowiek z końca świata, z jakiejś wyspy na Oceanie Największym. Zamieniał się w rekina i nurkował do basenu; podobno w jego ojczyźnie jest to tak samo normalne jak w Europie istnienie Neurów. Późno już, a chciałbym opowiedzieć o przygodzie Rutego z Kynokefalami. Te z Andamanów (istnieje też parę izolowanych populacji w Azji i Afryce) przypominają trochę Neurów; mają ludzkie ciała i głowy podobne ni to do psich, ni to do wilczych. Ubierają się w skóry zwierząt, czasem zaś w kolorowe, jedwabne tuniki zdobyte handlem, bądź łupiestwem. Wszystkie andamańskie rodziny uznają jednego króla, zdobywajacego władzę w bezkrwawych zapasach. Jedzą ryż i wszystkie rodzaje mięsa; kraby, ślimaki, ryby, mewy, delfiny, rusałki, syreny - mają sławę ludożerców i zasługują na nią. Budują tratwy z pni powiązanych żyłami upolowanych, morskich węży, którymi wyprawiają się do Bharacji, na Seylan, Sokotrę, aż na Morze Trzcin między Afryką a Azją - aby handlować, lub chąsić niczym morscy rozbójnicy z Wolina i Velehradu. Walczą łukami, strzałami, harpunami osadzonymi na długich włóczniach i mają tarcze ze skorup żółwi morskich. Na starość tracą zęby, lecz wówczas otrzymują papkowaty pokarm i mogą długo żyć. Czule opiekują się młodymi.
Kynokefale razem ze swym królem jadły gulasz z ryżem i nie sprawiały kłopotu. Na deser miały wielkie kości bawołów do gryzienia - gdybyż twoja Malkieš mogła raz takiej spróbować! Niestety ich król zatęsknił za ludzkim mięsem. Postanowił, że potajemnie uśmierci i pożre Rutego. Namówił go do toastu arakiem - nietrzeźwego łatwiej było wyprowadzic w pole. Przed toastem Anej Arztein coś mu szepnęła do ucha, on zaś rzekł:
- U nas w Orlandzie na znak przyjaźni pije się z całego dzbana, nawzajem wlawając sobie jego zawartość do gardła - mówił Ruty. - Zechciej otworzyć pysk na całą szerokość, abym mógł tu, na bharatyjskiej ziemi kultywuować nasz piękny, ojczysty obyczaj! - Kynokefal zdziwił się tymi słowy, lecz jego doradca wziął go na stronę.
- Ci Europejczycy to chyba jacyć pijacy, ale ty, panie, masz mocną głowę, a dzban araku zagryziony ludzkim mięsem dobrze ci zrobi!
- Lepiej im nie ufać - mówił inny psiogłowiec - w Bharacji bywaliśmy, lecz na Dalekim Zachodzie znamy się jak kura na pieprzu. Poza tym taka biała skóra jest brzydka i odbiera apetyt! - jednak król postanowił posłuchać pierwszej rady.
Zbliżył się do Rutego i rozdziawił pysk. Tymczasem książę Orlandu, choć trzęsły się pod nim nogi wepchnął między obie szczęki kij, podany mu przez Yrbos i wlał łyk araku do rozwartej paszczęki. Kynokefal chciał zamknąć pysk, lecz nie mógł. Maca łapą, a tu gwałtu - rety! To oszust! Jego poddanych ogarnęło przerażenie - chcieli usunąć królowi kij z puska, lecz nie mogli. Nie mogli też zabić Rutego, bo nikt z gości, znając ich okrucieństwo wobec rozbitków nie zamierzał przyjść z pomocą. Ponadto słoń z Mohenedżo Daro i czarne tygrysy były gotowe do spuszczenia im lania. Bezradne siadały na ziemię i skomlały, a goście szydzili: 'Dobrze wam tak ludożercy'! Z psich oczu poczęły sączyć się łzy, a upokorzony król ocierał mokry nos o nogi swego zwycięzcy. Ruta miała ochotę uciąć mu łeb i wysmarować żywicą, lecz przypomnienie strasznej wizji z Sinea wypłoszyło z niej resztki nienawiści. Muzyka i rozmowy znów umilkły. Niektórym zrobiło się jednak żal okaleczonej istoty - czy jego śmierć w głodowych męczarniach przywróci czyjekolwiek życie? Nieoczekiwanie do królowej Anej Arztein podszedł mały, dwuletni chłopczyk z psią główką, cały nagi.
- Psze pani, proszę się zlitować. My obiecujemy, że nie będziemy jeść ani ludzi, ani syrenek, ani rusałek, ani innych rozumnych stworzeń, tylko proszę go uwolnić - to co powiedział było szokiem. Umilkły nawet hieny i sowy na zewnątrz.
Anej Arztein dumnie milczała, choć w jej oku poczęła kręcić się łza. Wtem wszyscy Kynokefale padli na kolana i obiecywali skruchę - zaprzestanie ludożerstwa, piractwa, porwań w nadmorskich miastach, że będą uczciwie żyć z rybołóstwa, handlu i oswajania słoni... 'A jeśli kłamiemy, niech nas Weles wyzłoci'! - krzyknął jeden z nich, naśladując w mowie Rutego. 'Jak ty mu tego nie wyjmiesz, to ja to zrobię'! - zlitowała się Ruta. 'Mówią prawdę - wierzę im' - zlitowała się też królowa. Ruty nie czekał aż Bengala każe mu uwolnić pyska króla Kynokefali. Z wielkim trudem, kosztem kilku zębów wyłamał kij - dopiero wtedy pomyślał, ze Ruta mogłaby to zrobić lepiej. Uwolniony Kynokefal upadł mu do nóg, dziękował mu i przepraszał.
- Karikal III dziękuje panu Orlandu - lizał go, przez co Ruty czuł się niezręcznie. - My nie jesteśmy źli, zapraszamy na swój archipelag, włos panu z głowy nie spadnie...
- W imię wdzięczności i żalu za zbrodnie przestań mnie lizać, bo tego nie lubię - poprosił oschle Ruty, lec po chwili zgaszona wesołość wróciła i już nie odstępowała.
Bengala podszedł do Lecha III.
- Powiedzieć ci co myślę o tej misji? - spytał nagle.
- Mów - zgodził się król Aplanu.
- Była bohaterska, ale niepotrzebna - twardo przemówił tygrys. - Tygrys nie prowadzi zaborczych wojen. Ta wasza misja... Lepiej byś siedział w tym swoim Aplanie z żoną i dziećmi, a jak nie chcesz wojny, to niech ci ją Agej wypali z serca. Ta misja miała być lekiem na strach, lecz ucieczka nic nie pomoże... - po tych słowach zanurkował do basenu, a Lech III został przy stole z otwartymi ustami.
Kellu Simi - Abö i Ruta próbowali go pocieszyć.
- Estynisław odkrywał Čudę z większą radością niż my Azję1 - mówił Kellu, któremu już kleiły się focze oczy.
- Nigdy nie kochałam prostego życia - zwierzała się Ruta. - Jednak to czym pragnęłam być zawsze sprowadzała na mnie nieszczęście. Gdybym mogła prowadzić zwykłe życie przeznaczone moim zmarłym rodzonym siostrom! Herszt, który mnie skrzywdził zrobił to nie dlatego, że był zbójem, lecz dlatego, ze mnie nie kochał, bo byłam dlań rzeczą.
- Ageju, bądź ojcem mych dzieci opuszczonych! - jęknął Lech III i zasnął, uśpiony muzyką, kadzidłem, sandałem, imbirem, barwami, kształtami, słowami, słodko - gorzkim nastrojem i tęsknotą za Tatrą i dziećmi spod jej serca...

'Bo kto przyjaźni poznał moc...
Brawo, brawo, brawissima!
Brawo, brawo, brawissima!'

- dolatywały urywki pieśni. Nadszedł czas, by afrykańskie, malgalezyjskie, bharatyjskie, seylańskie, andamańskie i dżawajskie dzieci poszły spać. Doświadczony poseł króla Bengali, gepard Akko Jubastin opowiadał na dobranoc niesamowitą baśń o krajach, w których bywał..."



Rozdział XXIV (opowieść Akkona Jubastina)

Mówił im o Krainie Białych Pól, Sinea, Ułan - Raptor, Imalain, Ibetain, Bharacji, wyspach Seylan i Malgalesio, oraz o cudownej Afryce. Dzieci cały czas krzyczały: ,,Jeszcze"!, a i dorośli byli zaciekawieni. Mowa opowaiadacza to było prawdziwe opisanie świata...
,,Cypr jest wyspą na Morzu Śródziemnym. Mieszkają na nim liczne hipopotamy i siła gekonów. Powiada się, że gdy Novals i Aivalsa uszli do Çatal Höyük, mijali tę wyspę, a na niej Mokosza zapewniła ich o swojej opiece. Çatal Höyük to azjatyckie miasto, w którym są groby Novalsa i Aivalsy. Jest bardzo stare; istnieje jako pierwsze z miast zbudowanych przez człowieka. Jest ciasne, brudne, ma niskie domki o płaskich dachach, w których ludzie mieszkają razem z trzodą. Jeszcze nie tak dawno grasował tam ogromny czarny skorpion, podobno zabity przez Tatrę - obecną królową Aplanu. Miasto znajduje się na ogromnym pólwyspie, leżącym nad Morzem Smoły, w którym jest pkieł zamiast wody i Morzem Śródziemnym. Łączy się z europejskim półwyspem Valkanicą. Półwysep ten należy do ogromnej krainy, nazywanej w Europie 'Międzyrajem'. Płyną przezeń rzeki: Tigra i Evarat, Jordanus i jest ogromne jezioro zwane Morzem Słonym. Jest ono tak słone, że nie ma w nim ryb, a wodą gęstością przypomina asfalt. Kraina obfituje w pustynie, za to w dolinach rzek i w oazach bujnie kwitnie roślinność. Rosną tam palmy, cedry, dęby, a w rzece Jordanus żyją hipopotamy. Na jej wschodnich krańcach żyje plemię Al - Baktar. Są to ludzie z głowami dwugarbnych wielbłądów; wielkich i puchatych, żyjący na pustyniach. Al - Baktar jeżdżą na prawdziwych wielbłądach, żyją z handlu i zbieractwa, potrafią długi czas nie jeść i nie pić. Jedzą wszystkie pustynne rośliny i zwierzęta. Ich postrachem są jednak lwy i niedźwiedzie i lamparty z Hindukušu. Jednak Al - Baktar potrafią je oswajać i posłując do nich nieraz widziałem jak lwy i niedźwiedzie ciągnęły ich rydwany zdobione lapis - lazuli. W pewnej zagubionej oazie nad Morzem Śródziemnym żyją ludzie, którzy pożarli wszystkie lwy i lamparty, a teraz ryczą jak one. Wszyscy oni ubierają się w lamparcie skóry i pełno jest tam kości moich krewnych...
Nad Morzem Smoły znajdują się kraje Tmu - Tarakan i Kartwelia. Pierwszy z nich, którego nazwa oznacza 'Miejsce Karalucha' lub 'Królestwo Ciemności' jest miastem obejmującym ledwie kilka przyległych wsi. Ma armię i flotę, zas rządzi nim dziedziczny król. Jego godłem jest karaluch - mają go na chorągwiach, na tarczach, tatuażach; budują mu pomniki, oraz noszą klejnoty przypominające te owady. Podobno lek sporządzony z karalucha uzdrowił kiedyś słuch jednego z pierwszych królów. Poza tym wznosza świątynie i ołtarze smokom - wśród nich Rykarowi. Tmutarakańscy chąsiebnicy sa postrachem Morza Smoły - w ostatnich dniach flota tego kraju napadła na Orland, Puanę i Kraj Stepów, by móc zaatakować Aplan. Jednak mieszkańcy Puany spalili smoliste morze, a z nim tmutarakańską flotę. A przecież nie ma złych krain i złych ludzi! Część 'Synów Karalucha' nie splamiła swych mieczy we krwi niewiast i dzieci; nie chcieli napadać na inne kraje, a i swych pobratymców odwodzili od tego.
Kartwelia jest znacznie większą krainą. Z licznych zwierząt jak rosomaki i cyjony, posiada ogromne, większe od strusi nielotne bażanty. Takie widziała Tatra, a nawet jadła bażancie jaja wymiarów ludzkiej głowy.
Jest to Azja Środkowa - pełna pustyń i stepów. Nad rzekami Kurą i Araxem znajdują się grobowce rusałczych królowych; Kury i Araxieny. Czy są podobne do mauzoleum Bharatieny? Są wyższe, choć podobnego kształtu. Kapią od złota i klejnotów i toną w kwiatach; liliach, makach, chabrach, złocieniach, wokół nich rosną oliwki i tryskają kryształowe fontanny ze złotymi rybkami z Sinea, spełniającymi życzenia. Mieszkają tam żółtoskórzy ludzie; myśliwi i pasterze, oraz olbrzymy. Dawniej toczyły się tu walki ze Żbiczanami, którzy mieli niesamowitą, nieznaną obecnie broń, która masakrowała ogromne ciała wrogów. Raz pewien olbrzym znad Araxu udał się do Aplanu, do prowincji Fatryver, aby walczyć z potworem Vrougą, lecz tego pokonała królowa Tatra.
Na Oceanie Największym znajduje się archipelag zamieszkany przez plemiona Ajanów i Jomonów. Żyją one z morza; łowią ryby, skorupiaki, poławiają perły. Ajanowie przypominają ludzi z Dalekiego Zachodu; mają gęste brody i wąsy. Największą estymą otaczają brunatne niedźwiedzie - chowają ich małe u siebie, a po wyrośnięciu zabijają, zjadają ich mięso i zabierają futro. Na archipelagu żyją małpy, które niegdyś zaprzyjaźniony człowiek nauczył kąpać się w gorących źródłach, ogromne salamandry podobne do tych z Sinea i wielkie kraby. Jomonowie boją się ich, bo wierzą, że taki krab może zjeść człowieka - ja jednak widziałem, że Jomonowie zabijali te monstra i je spożywali. Mówią oni, że najgroźniejsze są tam ludzkie głowy pełzające nocą po ogrodach i wyjadające owady i ślimaki (choć są niegroźne, otacza je zabobonny strach), zielone, jadowite węże, smoki; spotkałem tam też czarnego niedźwiedzia z rodu Pradeškinów.
Na wschód od Bharacji rozciąga się kraina Wyraj - czyli mozaika półwyspów, wysp, raf, mórz... Na pólwyspie Malain, królowa Bharatiena urodziła córkę Malayę, księżniczkę Dżawę na wyspie później nazwnej jej imieniem, księcia Celebesa i Kalimantiana, zmarłe w dzieciństwie księżniczki Sumbawę i Flores, Iriamę i Sumatrę. Teraz ich imiona oznaczają poszczególne części Wyraju. Wszędzie tam panuje klimat jak tu w Bharacji - rosną wspaniałe lasy, pełne dzikiego zwierza, ludzi, Nagów i małych ludzików.
Malain jest prowincją Tygrysa. Mieszkający tam poddani Bengali zamieszkują w namiotach zrobionych z ludzkich skór rozpiętych na ludzkich kościach.
Dżawa obfituje w tygrysy i nosorożce, podobnie jak Sumatra, a do tego są na niej góry plujące ogniem.
Kalimantian jest największą z wysp Wyraju. Żyją na nim rude, podobne do ludzi małpiszony, obecne też na Sumatrze. One same dumnie nazywają się leśnymi ludźmi. Mówi się, że udają głupich, aby nie zapędzono ich do roboty, albo, ze całymi dniami płaczą po swych narzeczonych, które je opuściły, by mieszkać w wioskach.
Na Celebesie znajduje się grób syna Bharatieny. Poślubił on tam rusałkę Anoę, pasącą dziwne bawoły nazwane jej imieniem.
Na Wyspie Szczurów, leżącej między Sumbawą a Flores, żyją ogromne gady - jaszczurki władne pożerać jelenie, dziki i ludzi. Są one piękne w swej sile i wielkości, w dostojnym kształcie ciała i barwie odłamu skalnego Umieją pływać i staczać zwycięskie boje ze smokami i małymi morskimi potworami. Opiekuje się nimi dziwne plemię Warańców - ludzi z głowami tych istot. Warańcy mają jednego wodza plemiennego. Jeżdżą na grzbietach swych smoków i potrafią przybierać ich postać. Często żenią się z ludźmi, rusałkami i syrenami. Jedzą wszystkie zwierzęta na wyspie i w morzu, zdarza im się być kanibalami; jedzą też owoce i ryż. Budują łodzie, którymi docierają aż na Seylan i na Wschodni Kraniec Świata, aby handlować. Na chąsy nie wypływają. Są raczej przyjaźni - swoich zjadają tylko po śmierci, nie znają bowiem pogrzebów.
Żeglując z nimi zapoznałem się z dziwacznymi lądami na Wschodnim Końcu Świata. Ten pan w kolorowym pióropuszu jest z wielkiej wyspy Kazuarii. Ptak, na którym siedział to kazuar. Ludzie tam żyjący, zasiedlają małe wioski, każda jest rządzona przez innego wodza. Ci podkreślają swą władzę pióropuszami z beznogich sylfów, żywiących się tylko rosą. Mieszkają tam oprócz sylfów i kazuarów, wielkie smoki, krokodyle mogące żyć w morzu, dziwne zwierzęta podobne do małp, papugi, orły, wielkie i barwne owady, nietoperze i ogromne szczury, a do tego psy, które nie szczekają, tuczone na mięso.
Te dwie dziewczyny wyplute przez węża są z Zielonego Kontynentu. Zamieszkują go liczne plemiona, nie mające jednego władcy. Przybyły one z Wyraju, ale ja byłem tylko u wybrzeży tej krainy i nie znam jej dobrze. Podobno za Zielonym Kontynentem jest całe mrowie ślicznych wysepek, gdzie ludzie zmieniają się w rekiny i na odwrót. Uważają się oni za jeden naród z rekinami i mają podobno wspólne potomstwo. Raz pewien rekin, zjadał ludzi, aż został wygnany... Poznał na wygnaniu rekinicę, powrócił i już nie jadł ludzi''... - ostatni szept zamarł na jego pysku, po czym poszedł w ślady dzieci i zasnął. Spały już Akefale i Cyjanopody. Ruta należała do nielicznych osób, które nie starciły zainteresowania.
-Czyż to nie piękne? - pytała rozpromieniona. - Czyż te cuda nie powstały z miłości? Agej bieatifikoł!2 - wykrzyknęła.
- Agej bieatifikoł! - powtórzył Lech III. - To prawda. Ale ja nie pokocham nigdy świata, w którym dzieci żyją bez ojca - dodał smutno.



Rozdział XXV

,,Tylko kogut stał na szczycie dachu
Ko - ko - riko, ko - ko - riko" - Thomas S. Eliot ,,Jałowa ziemia"

Nastała noc, a po niej następny dzień. Koguty w najbliższych wioskach i lesie poczęły piać, gdy Swaróg znów zapalił Słońce.
- Moja żona w Dyskotece Pana Dżeka Piętro Niżej spotkała uczone koguty piejące:

,,Kukuryku na patyku,
Język lata jak łopata"...

- zagadnął Lech III do zaprzyjaźnionego Akefala.
W porze porannego posiłku, Akko Jubastin i Tygrys Uszatek gdzieś zniknęłi. Goście siedzieli przy tym samym stole, co wczoraj, lecz ich śniadaniowe naczynia były wyryte w kamieniach zawierających muszle dawnych mieszkańców morza, na którego miejscu wznosi się teraz Imalain. Pito wody ze źródeł w Imalainie i w Atlasie, jedzono też dużo cytryn posypanych ,,proszkiem trzcinowym" i polewanych miodem. Wielkim zainteresowaniem cieszyła się potrawa o nazwie ,,dżo - dżo". Żaden człowiek, Kynokefal, Akefal, topielec, czy Cyjanopod, ani Ucholot, nie wiedział, co to jest. Gdy ruda małpa bez ogona wniosła garniec tej potrawy, okazało się, że była to zwykła kasza gryczana popularna w Ułan - Raptor. Podano też dużo potraw mięsno - rybnych, owoców i cukrów lodowatych, a Lech III postanowił, że zawiezie ,,dżo - dżo" do Aplanu. Kellu Simi - Abö opowiadał siedzącej obok rusałce z rzeki Induinus o widzianych w Europie i Białopolsce reniferach. Kiedyś pokochał samicę o imieniu Čalten - często jej stado pasło się u zamieszkanych przez jego plemie wybrzeży Morza Joldów. Jednak pewnego razu powędrowało na zachód i Oxiowie nigdy już nie ujrzeli ,,swoich'' reniferów. Podobno widziano je koło grodu Svantemot. Opowiadał też jak widział stado orek, które się rzuciło na wieloryba. Oczy słuchajacej płonęły jak ognisko, stale podsycane opowiadaniem. Murzyni wznieśli atlaską wodą toast: ,,Agej bieatifikoł"!, gdy wtem powrócili Akko Jubastin i Tygrys Uszatek.
- Posłowie z Dalekiego Zachodu mówili nam o tym, że pewien Or zabił brata tygrysa Igaja, namiestnika białopolskiego - wyrzekł gepard. - Otóż pan Igaj i ten Ucław, czy jak mu tam, są w Bharacji. Weszli do grobowca Bharatieny i zamierzają walczyć na śmierć i życie! - cętkowana pierś Akkona niespokojnie falowała, a wśród zgromadzonych przeszedł pomruk niezadowolenia - kto to widział bić się w miejscu spoczynku wielkiej królowej?!
Bengala bez słowa skoczył na próg, a za nim pobiegły czarne tygrysy i Yrbos. Lech III, Kynokefale, Akefale, Murzyni, Mučalinda, król Bharacji i reszta gości ruszyła za gospodarzem. Wodniki i brzeginki leciały pod postacią błędnych ogników, a i lud Bharacji chciał zapobiec zbeszczeszczeniu mauzoleum. Na miejscu, oczom wszystkich ukazały się przewrócone rzeźby, złamana kolumna, a pod dachem młody człowiek mocujący się z tygrysem. Igaj rozrywał mu pazurami ramiona rycząc: ,,To za brata"!, zaś Ucław ze wszystkich sił starał się nie upaść.
- Przestańcie! - krzyknęła Ruta i gdy Ucław zrzucił z siebie tygrysa, stanęła między obydwoma, aby ich rozdzielić.
- Ona nam przeszkadza w zemście; zabijmy ją! - ryknął Igaj i wbił Rucie ząb w ramię, plamiąc na niebiesko jej białą suknię.
Ucław złapał ranną za włosy, aby przekręcić jej kark, lecz i jego i tygrysa oślepiło zielone światło z oczu Arvota Baldasa. Wyprowadzono ją z grobowca, po czym topielice z Gangos, opatrzyły jej ranę, a niedźwiedź ryknął:
- Oni już zbeszczścili grobowiec, teraz może go z nimi choćby słoń rozdeptać! - królewski słoń machnął trąbą, wściekły na awanturników, lecz ci uniknęli zawalenia.
- To nasza nienawiść, a wam wara od niej! - krzyczał Ucław.
- Opuśćcie ten las do jasnej małpy, jak chcecie się nienawidzić! - rozkazał Bengala. - Igajowi odbieram włodarstwo nad Białopolską! - lecz oni nie zważali na to.
W pogardzie mieli trąbę słonia, miecz Lecha III, zęby Kynokefali, kamienie z rąk oburzonych Bharatyjczyków i Murzynów. Owszem, bali się zjedzenia, lub ukamienowania, lecz jeszcze bardziej bali się siebie nawzajem, bali się zostawić zemstę - za brata i osadę - nie wywartą. Bengala nie chciał ich mordować - Igaja kochał jak syna i nie żywił wrogości do ludzi. Prosił o mediację Yrbos, Tygrysa Uszatka, Akkona Jubastina i samą królową Anej Arztein. Zapaśnicy jednak z pogardą odrzucali ich prośby - woleli się zabić. ,,Twój brat na pewno by nie chciał, abys zabijał tego człowieka... Zasada oko za oko sprawia, że świat ślepnie" - perswadowała Anej Arztein. Igaj jednak nie posłuchał. Książę Ruty podzszedł do Ucława.
- Przyrzekam ci to, że nie zostaniesz zabity, mieszkańcom Oski Navłayi wybuduje się najwspanialszy grobowiec, a zwłaszcza twemu ojcu; po powrocie do Orlandu nie będziesz musiał mieszkać w Rokitnickim Siole, a jak nie chcesz wracać do Ojczyzny, to sam wybierzesz nową. Bój z tygrysem mogę stoczyć za ciebie - tylko on odważył się to powiedzieć.
- Powiedz swemu tyranowi, którego nazywasz ojcem, aby mieszkał z ryjczakami! - wybuchnął Ucław, a Ruty najchętniej rozbiłby mu głowę.
Jednak Ruta i Yrbos łagodnie odciągnęły go od walczących.
Ucław zaszedł tygrysa od tyłu i począł dusić samemu się przewróciwszy. Dopiero po czasie ujrzał na ruinach grobowca piękną kobietę. Nosiła koronę z ognia na długich, czarnych włosach. Była smukła i miała wielkie, niebieskie oczy, świecące jak gwiazdy. Przypominała wyglądem Tatrę, lecz miała ciemniejszą skórę, a między oczyma wystający z czaszki, świecący kamyk. Była ubrana w białe sari z czerwonym wizerunkiem Mokoszy, a siedziała na tronie pokrytym śniegiem, morskim piaskiem, porośniętym sandałem i palmami. Na jej ramionach siedziały paw i dziki kogut, a u stóp tronu leżał wilk.
-Otus Bharatiena; roykova gracilis3! - rozległy się szepty, a szczególny szacunek okazali topielcy i zwykli Bharatyjczycy.
Na kolanach zmarłej królowej usiadły Sumbawa i Flores, zaczęły się pojawiać inne jej córki, synowie i mąż - król wodników Gangos.

*
,,Nawet źli ludzie mają tych, których kochają" - p. Andreus ov Leovishiner

Ucławowi nie podobało się w Rokitnickim Siole. Była to siedziba Boruty i Leśnej Matki, znajdująca się na bagnach północno - zachodniego Orlandu. Bagna mieszały się z puszczą i Ucław codziennie niemal widywał chmary bąków i komarów, chlobęby, żółwie błotne, jaszczurki, żaby, ropuchy i traszki, żmije i zaskrońce, ślimaki, ryby, bataliony, czaple, czarne bociany, jastrzębie, krogulce, pustułki, kaczki, gęsi, łabędzie, sowy błotne, łokisy, żbiki, rysie, wilki, lisy, tarpany, bobry, tury, żubry, niedźwiedzie, łosie, zające, borsuki, norki, rzęsorki i nietoperze; za dnia śpiące wkręcone w brązowe włosy Leśnej Matki. Raz, Boruta zabrał go na dno pobliskiego jeziora. Enk i człowiek siedli na grzbietach kurów wodnych - ogromnych kogutów, żyjących na bagnach i w jeziorach, które zanurzyły się w toń. Oczom azylanta ukazały się karpie i leszcze wielkości krowy, tajemnicze ryjczaki - białe, bezwłose tłuściochy o płetwiastych łapch, wystawiające z wody długie, sztywne rury łączące układ oddechowy z pokarmowym, patrzące na Ucława wielkimi, migdałowymi oczyma, ogromny soból o tułowiu przypominającym węgorze z Morskiego Oka - pożeraczy owiec i o rubinowych oczach, białe żbiki o głowach krowich i przednich łapach krecich, żbika z dziczymi szablami i łapami kury, żółtego wilka z krokodylim pyskiem, czarną panterę z jaszczurczą głową i rosomaka z wystającymi zębami. Brrr! Jednak najbardziej przeraziło go niemowlę porośnięte wężami. Jeźdźcy wypłynęli na powierzchnię.
- Nie bój się - uspokajał go pan lasu - właśnie z Wieży Ślimaka przybyła tu Zmora i wypróbowuje sny. Ten ma być dla matki bojącej się mieć dziecko. Trzeba jej powiedzieć, że zsyłając taki sen nie wzbudzi miłości do nienarodzonego, bo tylko odzwierciedla myśli na jawie. Co innego jej siostra Zennica - ona potrafi przemycać wartości do snów... - obaj udali się do drewnianej chaty przybranej kwieciem, gdzie Leśna Matka czekała na nich z kolacją.
Mieszkając w tym pełnym czarownic, leśnych ludzi i rusałek, wodników, bubonów, strzyg i krasnoludków miejscu, odległym od najbliższej wsi o tydzień drogi, zabójca białopolskiego tygrysa dziwił się widząc w domostwie różne dziwne zwirzęta. Po chałupie szwendały się co jakiś czas lewarty i kameleony, kazuary, krokodyle, pytony, małpy, papugi, a w bagnie pluskały się słonie i hipopotamy. Jednak potem zawsze Boruta, lub jego sługa Perepłut (jako wodnik lub ryjczak) otwierał drzwi zbite z różnych gatunków drewna i serdecznie zapraszał całe towarzystwo do ponownych odwiedzin. Przez te drzwi, Leśna Matka przyprowadzała też z Bharacji i Afryki trędowatych, dla których razem ze Złotą Babą i Mokoszą miała lekarstwa i niezgłębioną życzliwość, wprawiającą Ucława w zdumienie. Przygarniała też porzucone dzieci z Kazuarii. Jednak uchodźcy z Oski Navłayi nic zdawało się nie cieszyć. Do czasu...
Nastała jesień i jak co roku, rusałki służące Zimie wciągały pod wodę dziewczyny i kobiety, by powiększyć swe zastępy. Opowieści o tym zawsze przerażały niejaką Malwę z Orlandu. Przerażało ją topienie, obowiazek ślepego posłuszeńśtwa srogiej Zimie, walka z bestiami i zbójami, to, że musiałaby żyć wśród mrozu, w lodowym pałacu na zamarzniętym Lykayuku. Kochała Wiosnę i pragnęła zostać matką i żoną. Choć niektóre z jej koleżanek pragnęły tego, Malwa była sobą. Pewnego razu, gdy brała wodę ze studni, z wody wynurzyły się trzy dziewczyny w czerwonych sukniach, z przepasanymi mieczami, a ich włosy były blond, czarne i rude. Powiedziały kim są, komu służą i wyraziły pragnienie, aby Malwa została ich siostrą. Panna odmówiła jednak utopienia się w studni, lecz rusałki nalegały. Wreszcie zaczęła krzyczeć, a że nikt nie usłyszał jej, bo niemal całą wieś spała, rzuciła wiadro i zaczęła uciekać. Biegła do domu, lecz płowowłosa topielica zastawiła jej drogę z obnażonym mieczem. Wreszcie Malwa zapędziła się w głąb puszczy, a za nią rozlegał się głos:
- Jesteś tchórzliwa i nas obrażasz! Sama bohaterska Ruta z radością dołączyła do nas, a ty nie chcesz! - ściemniało się, więc na jednym z drzew siedział puchacz.
- Powinniście się wstydzić, bo Ruta, nigdy nie topiła nikogo. To pasuje do wodnych Čortów, potworów i rozbójników. W tym lesie, jestem pierwszy po Ageju i rozkazuję wam ostawić ją w spokoju! - puchacz zleciał z drzewa i przybrał ludzką postać; rusałki skłoniły się w pas, po czym odleciały zawstydzone.
Uratowana leżała na trawie i z płaczem dziękowała wybawcy, lecz ten wskazał na Ageja, zażartował o zazdrości ze strony Leśnej Matki, po czym rozkazał pomagającemu mu w wypasie dzików Ucławowi dać dziewczynie osiodłanego tarpana jako wierzchowca i pokierować w stronę wioski, gdzie czekała już na nią stęskniona po całodziennym szukaniu rodzina. Po raz pierwszy od długiego czasu, młodzian uczuł radość z ocalenia innej osoby niż on. Po kilku dniach, ujrzał ją w lesie jak wraz z młodszym rodzeństwem zbierała grzyby i jagody; zakochał się w niej... Wreszcie pewnego dnia, Ucław prowadzony przez zająca udał się do pobliskiej wsi, w której mieszkała Malwa. Powiedział jej ojcu, że mieszka w Rokitnickim Siole razem z ,,leśnym królem orskich chłopów" (słowa te wprawiły rodzinę w przerażenie, bo powszechnie żywiono lęk przed puszczą i bagnem). Jednak pierwsze lody zostały przełamane. Malwa jechała do domu na bagnie na grzbiecie tarpana, a tam po posiłku i zwiedzaniu lasu, Ucław prosił Leśną Matkę o pokazanie dziewczynie egzotycznych stron. Żona Boruty otwierała więc drzwi zbite z palm, limb, oliwek, cedrów, baobabów, namorzynów, bambusów, mahoni i przeróżnych innych rodzajów drewna i oprowadzała zakochanych po swych zamorskich włościach. Widzieli wielkie, zielone, gorące i parne puszcze w Bharacji i w Afryce, na wyspach Seylan, Dżawa, Kalimantian, Sumatra, Malgalesio, na Wyspie Hvanačów pełnej kanarków. Widzieli słonie i nosorozce, małpy i papugi, węże i krokodyle, Nagów, małe ludziki z Dżawy, liczne plemiona murzyńskie, bharatyjskie, wyrajskie, hvanackie... Gdy palili ognisko na jednej z plaż na wyspie Malgalesio obserwowali walkę ptaka Roka z wężem morskim, a po zrobieniu zakładów ,,Kto wygra"? - Leśna Matka zabrała ich w powrotną drogę na miejsce spoczynku. Nad rzeką Kongo gościł ich król Bes z królową Toeris. Leśna Matka oprowadzała ich po końcach świata. W Kazuarii zajęci podziwianiem sylfów, dopiero po czasie spostrzegli smoka, zwanego ,,rau". Był wielki jak trzy czy cztery żubry, miał mały łepek, pękaty kadłub, na grzbiecie i ogonie dwa rzędy czerwonych płyt, a na końcu ogona cztery spiczaste kolce. ,,On nie krzywdzi ludzi, je rośliny" - Leśna Matka uspokajała Ucława, gotowego zabić smoka w obronie Malwy. Byli też ,,gdzieś daleko, daleko, na zachód od Ultima Thule w kraju Sonor", gdzie spotkali ludzi zamieniających się w jaguary (to nazwa miejscowych kotów, podobnych do lewartów) i włochate olbrzymy o dwóch twarzach, zamieniające się czasami w dziwne, zwisające z drzew futrzaki. Widzieli też kudłatych, leśnych ludzi, zwanych ,,sachurynami" (Leśna Matka zakończyła długoletnią wojnę między nimi a ludźmi) i rodzinę królewska Copanu, jadącą na ,,jakichś udziwnionych słoniach, czy mamutach".
- Pewnego razu, pewien dziwaczy sonorski zwierz, zwany ,,tapirem'' wsiadł do łodzi i odpłynął z rodzinnej puszczy, aż ujrzał brzegi Europy. Spodobała mu się; osiadł w lesie koło Presnau i zatrudnił się u Pana Dżeka, gdzie rzucał masłem w widownię i wołał: ,,Bestie"!, aby ją bawić. Raz naraził się Kościejowi i został zesłany do kopalni gwiezdników, gdzie zabił go okrutny dozorca. Co ciekawe, dwa razy spotkał się z Tatrą - obecną królową Aplanu - opowiadała Leśna Matka w kraju Sonor.
Po każdej z tych wypraw, Malwa opowaidała w domu z wypiekami na twarzy o widzianych ,,cudach - niewidach" i przede wszystkim o Ucławie. Z czasem jej rodzina i przyjaciele też zaczęli odwiedzać Rokitnickie Sioło dla możliwości zobaczenia tego, co jest po drugiej stronie tajemniczych drzwi. Ucław był szczęśliwy, jednak pani lasów, jezior i bagien, powiedziała mu, że to jeszcze nie jest miłość. Za jej radą próbował nie szukać w Malwie nikogo innego niż jej samej, pragnąć jej dobra i walczyć ze swymi wadami; chciał nawet zakochać się we wszystkich istotach, lecz powiedziano mu, że wystarczy, że będzie kochał. Malwa tymczasem pokochała go bardziej niż ojca i matkę, taką miłością jak niegdyś Tatra i Lech III. Minęły lata i oboje wzięli ślub, na którym z ust pannny młodej padły słowa: ,,Chcę od ciebie tygrysa". Znaczyło to, że w imię miłości bezwarunkowej pragnie by zapomniał o zemście i żeby oboje zaczęli nowe życie. Pan młody jednak nigdy nie pozwolił, by płomienie Ageja dosięgły jego żądzy odwetu; zrozumiał, że Malwa chce, aby dla niej stoczył śmiertelny bój z Igajem; namiestnikiem Białopolski i niszczycielem Oski Navłayi. Kilka dni po ślubie zabrał żonę w drogę, nie żegnając się z nikim. Wyruszyli z samego rana. Malwa wolała zostać w wiosce i zostać matką, lecz nie chciała ranić męża swą odmową. On zaś cały czas powtarzał: ,,Zawieszę ci na szyi kły i pazury lwa pręgowanego z Białopolski". Ona mówiła: ,,Nie kocham cię za namorzyny i ptaka Roka, ale za to, że jesteś. Chcę abyś był szczęśliwy, a nie żebyś walczył z potworami". Ucław na to: ,,Nie wymagałaś ode mnie to masz; szczęśliwy będę, gdy ujrzę twoje stopy na skórze mego wroga"! Nie mogli znaleźć Rokitnickiego Sioła, bo Boruta zasłonił swe lokum gęstą mgłą. We śnie nakazał zawrócić, lecz uparty Ucław parł na wschód i ciągnął za sobą żonę...
Już przeszli w bród Roxyzor. Już Ucław donośnym głosem wyzywał na pojedynek Igaja. A ten się zjawił i wyszczerzył zęby. Mężczyzna wyjął kamienny nóż. Malwa miała tego dość. Stanęła nagle między zapaśnikami i już chciała otworzyć usta, gdy Igaj przetrącił jej kark łapą. Zamierzał się by ugodzić jej męża, lecz ona stranęła tak szybko, ze nie zdążył cofnąć kończyny. Umarła od razu, a jej zwłoki obmywał Ucław gorącymi łzami. Również Igajowi było przykro, że spowodował śmierć niewinnej istoty. Otworzył pysk i przemówił ludzkim głosem:
- Panie człowieku; jeśli obaj płaczemy nad jej zwłokami, to czy aby jej śmierć nie była daremna, nie przebaczymy sobie? - na te słowa Or się ocknął.
Wydał z siebie ryk, po czym z nożem ruszył w pościg za tygrysem, a ten ryczał żałośnie. Tak człowiek i tygrys gonili się i polowali na siebie, aż przez stepy Taj - Każk zawędrowali aż do Bharacji. Na kolanach zmarłej królowej usiadły Sumbawa i Flores, zaczęły się pojawiać inne jej córki, synowie i mąż - król wodników Gangos...

*

Bharatiena wstała z tronu, podeszła do walczących i powiedziała:
- Oboje płakaliście z powodu śmierci tej samej istoty; czemu więć teraz chcecie się pozabijać, nie bacząc na to co zaszło w Białopolsce?
- Odejdź od nas wielka królowo - przemówił Ucław. - Budzisz mój szacunek i nie będę bezcześcił twojego grobowca. Zrozum jednak, nienawiść już tak mocno mnie stoczyła jak robak, że muszę stoczyć tę walkę, by pomścić śmierć ojca, siostry, rodaków, Malwy. Odejdź. Jak zwyciężę, to pomogę w odbudowie tego co zniszczyłem - po tych słowach opuścił ruiny mauzoleum.
- Mogłem kazać sługom swoim by go zabili - odezwał się Igaj, który również wyszedł poza obrąb grobowca i z dala od trąby rozjuszonego słonia. - Jednak tegom nie zrobił. Przeciwnie. Po śmierci jego żony, wyciągnąłem doń łapę i na jej krew, przeze mnie mimowolnie przelaną, prosiłem o pokój. Lecz co usłyszałem i zobaczyłem? Człowiek nie umiał wybaczyć. To jest moje ostatnie słowo - Bharatiena ukryła twarz w dłoniach i gorzko zapłakała.
Jej łzy wyglądały na białym sari z czerwonym wizerunkiem Mokoszy jak diamenty i szafiry. Następnie razem z rodziną, zwierzętami i tronem przeniosła się znów do Nawi Jasnej.
- Mogę spokojnie walczyć - rzekł pod nosem Ucław. - To nie były łzy, ale kamienie i nikt na nie nie czekał - wyjał sztylet i spojrzał na ,,lwa pręgowanego" szykujacego się do ataku.
Bharatyjczycy bardzo czcili pamięć po królowej rusałek, którą właśnie widzieli; byli wstrząśnięci postępowaniem Ucława i Igaja. Król z Mohenedżo Daro, Bengala i władcy murzyńscy wydali rozkaz, by obu zabijaków rozdzielić i ukarać za profanację. Już człowiek i tygrys mieli rzucić się na siebie, gdy poczęli ich krępowąć Akefale i Kynokefale, Murzyni i Bharatyjczycy, wąż z Zielonego Kontynentu i wódz plemienny z Kazuarii, a także Ruta, Arvot Baldas, Lech III, Ruty i Kellu Simi - Abö. Myśli Czytelnik, że to coś pomogło?
Nieoczekiwanie zbuntowany człowiek wybił stopą oko Akefalowi znad jeziora Tsana i przeciął sztyletem arkan zarzucony sobie na szyję przez Murzynów. Bezgłowy stwór siadł na kamieniu z ruin i płakał, a Ruta zaczęłą opatrywać jego oko za pomocą chlobębiny i własnej krwi stanowiącej panaceum. Postanowiła, że po powrocie do Aplanu zajmie się leczeniem. Tymczasem Ucław fiknłął kozła na rękach i wnet znalazł się przy Igaju, trzymanym za ogon przez słonia. Rzucił się ze sztyletem na unieruchomionego tygrysa, lecz ten nagle schwycił go przednimi łapami i umierając wbił zęby w klatkę piersiową swego mordercy. Słoń puścił ogon. Słońce gasło, a po niebie cwałowali Jeźdźcy Ognistego Pioruna. ,,Pada" - wszyscy pokazywali w niebo, skąd lunął ulewny deszcz. ,,Agej czy Rykar nas złączył - czas się rozłączyć"! - brzmiały ostatnie słowa nieszczęsnych zapaśników. Zostali wreszcie rozłączeni. Przez Mar - Zannę.

1 Imiona pierwszej pary Oxiów
2 Agej błogosławiony!
3 Oto Bharatiena; wielka królowa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz