Rozdział
I
Jezioro Mamir
należało do najpiękniejszych w Burus. Była już wiosna i toń
uwolniona od pokrywy lodu, zwabiała wielu zwiedzających. Wiłkokuk
oprowadzał właśnie grupę ludzi, krasnoludków i topielców po
pałacu przebudzonej królowej Betel - Gausse.
-
Ta drewniana rzeźba przedstawia jednego z wodniaków żyjących w
erze morskiej, czyli drugiej - tłumaczył dobry potwór. - Istoty te
wylęgły się z jaja zniesionego przez kosmiczną Łabędzicę... -
zwiedzający minęli rzeźbę wyobrażającą morskiego robakołaka.
Potwór prowadził ich pod sufitem pokrytym malowidłami,
które ożywiły dzieje świata od stworzenia, aż do ery jedenastej,
zmierzając do sali tronowej. Królowa siedziała na szkarłatnym
tronie w marmurowej sali z basenem. Była ogromną ropuchą w złotej
koronie. W łapie trzymała berło z wizerunkiem jakiegoś
prehistorycznego płaza z ery drugiej. Na białej podłodze stały
brzoza w donicy i kolorowa, gliniana waza. Ściany były zielone,
zdobne witrażami z rybich pęcherzy i obsydianu. Za tronem
znajdowały się wizerunki Hetmana Fal, Anatolija Rdzeniejewa i
Śledziury; człowieka z głową śledzia. Byli to trzej włodarze
Morza Joldów, a przed ich portretami płonęły pochodnie.
-
Nie przyszliśmy tu oglądać żaby! - warknął pewien młody
człowiek, lecz jego starszy towarzysz był zgorszony tymi słowy.
-
Przestań się wściekać, bo się domyślą po co przyszliśmy -
powiedział.
Wiłkokuk usłyszał coś z rozmowy.
-
Jeśli się nie mylę, panowie są książętami z Orlandu -
przemawiał do przybyłych incognito - weteranami zeszłorocznej
bitwy na lodach tego jeziora. Wasza godność? - spytał.
-
Nie twój interes, psi pysku - burknął młodszy, lecz starszy
zagłuszył to słowami:
-
Nazywam się Kylnem z Małego Młyna, a to jest mój towarzysz,
książę Wieńczesław. Jesteśmy panami plemion z południowego
zachodu ziemi Orów. - Ropucha coś sobie przypomniała.
-
Czy twój ojciec jest kapłanem? - zapytała młodszego księcia.
-
Tak - odparł wyniośle książę.
-
Słyszałem, że Orowie mają złe mniemanie o synach i córkach
kapłanów - zamyślił się jakiś krasnoludek, a Wieńczesław był
bliski rozdeptania go.
-
Mam nadzieję, że ujawnienie godności panów, nie sprawiło panom
przykrości? - zaniepokoił się ,,psi pysk".
-
Przeżyjemy - uśmiechnął się przez zęby książę Kylnem.
-
Chętnych zapraszam do zwiedzenia mojej podwodnej sali tronowej,
znajdującej się w tym basenie - zaproponowała Betel - Gausse, a
najwięcej chętnych rekrutowało się spośród rusałek i wodników.
Następnie zwiedzającym zaproponowano nocleg z
zapewnieniem, że jutro sługa królowej pokaże uwięzionego w lochu
byłego króla Kościeja. Oczy Wieńczesława złowrogo błysnęły.
*
W
promieniach kwietniowego Słońca, orły Tinez i Ridan unosiły się
nad gęstym, buruskim lasem. Knieje tętniły życiem, pełno było
pięknego ptactwa i motyli. Jednak tym razem biały orzeł ujrzał
jakieś dziwne stworzenie. Był to drapieżny ptak o kasztanowatych
piórach. Miał długą, nagą szyję i łysą głowę z tępym
dziobem. Leciał w milczeniu nie zwracając uwagi na orły.
-
Takie to żyją w Montanii, - zauważył Tinez - a także na
południu. Mój brat, Tinez Dwugłowy opowiadał mi o nich.
-
Obecna królowa Aplanu jest Montanką, więc może zwierzęta z jej
kraju osiedlają się w jej otoczeniu - zażartował czarny orzeł.
Tymczasem sęp kierował swój lot ku najbliższej
osadzie ludzkiej. Potem spadł w knieje. Obserwujące go sójka i
wiewiórka były w szoku. Na łące płonęło ognisko. Przy którym
siedzieli Kościej, książęta Kylnem i Wieńczesław, oraz jakiś
groteskowo wyglądający chłopiec; miał ciało dziecka i twarz
brodatego starca. Był to krasnolud z Dalekiego Zachodu.
-
Wypijmy na pohybel Wiłkokukowi i innym Enkom! - Kościej maczał
sine wargi w piwie.
Następnie zwrócił się do zdradzieckich arystokratów.
-
Widzę, ze szczere z was ,,żołniry" i terrorem waszym mógłbym
klęskę pomścić! A twoje imię jest?
-
Moje imię jest Ixmarg, albo Iżmargł - powiedział brodaty chłopiec
- i muszę powiedzieć, że skoro władzę twoją obalono zbrojnie,
odzyskać ją musisz pokojowo.
-
Co?!!! - zawył Kościej, a z nim książęta.
-
A tak - potwierdził krasnolud - twoja władza musi realizować się
stopniowo. Potrzebny jest marsz przez instytucje; zatrzyjmy granicę
między dobrem a złem we wszystkich wspólnotach. Rodzina za
rodziną, gród za grodem, państwo za państwem, aż cały świat
legnie u stóp twoich.
Twoja chwała przez instytucje przejdzie i wszystko
zatruje - Kościej słuchał oczarowany.
-
Terror to dobra rzecz - zaoponował Wieńczesław.
-
To go realizuj - westchnął Kylnem. - Sam lubię zabijać.
-
Czy możesz mi pokazać drogi Ixmargu - prosił Kościej - jak odbywa
się marsz przez instytucje?
-
Nąpkś! Nopokoś! - zawołał krasnolud na sępa, a ten usiadł na
piersi leżącego na trawie związanego dziecka.
W jego kierunku przyleciał biały bocian z klekotem
,,Bandyci"!, chcący ratować jeńca, lecz Wieńczesław skręcił
ptaku kark. Tymczasem przerażone oczy dziecka widziały sępi dziób
zanurzający się w nosie. Chłopczyk krzyczał, zaś sęp miał
dziób we krwi. Wreszcie krzyk zamarł, a łzy przestały lecieć.
Ptak szarpnął i z dumą pokazał wyrwany zwój mózgu. Po chwili
dziecko wstało i oddało hołd Kościejowi.
-
Wyżeranie mózgów daje lepsze efekty niż wyżeranie serc -
mentorsko orzekł Ixmarg.
Tymczasem
w lesie sójka i wiewiórka przekazały mrożące krew w żyłach
wiadomości sroce, popielicy, żubrowi i reszcie zwierzyny. Kiedy
Tinez przybył na łąkę, mający wyżarte mózgi mieszkańcy
rzucali w niego kamieniami i przeklinali go. Zewsząd dawały się
słyszeć okrzyki: ,,Gloriya alden Costen -
Lemurus, Ixmargus, Kylnemus ad priniceps Stefanus"!1
W tejże wiosce koronowano Kościeja na króla świata. Rychło nie
tylko w Burus, ale i na Dalekim Zachodzie, w Orlandzie i Aplanie,
tłumy bezmózgich wojowników, zbrojnych w oszczepy, siejąc zamęt
śpiewały:
Na Nist, Na Nist, Idziemy, my o hultajskie syny! Kościeja królem se zrobimy, my o hultajskie syny! Lechowi łeb skręcimy, my o hultajskie syny"!
Rozdział
II
Ten dzień był
w Montanii szary i pochmurny. Kaztia, żona Bielskobiała, patrzyła
w drakolit, czyli kamień ze smoczej głowy, starając się opanować
silne wzburzenie. Wreszcie ujrzała w kamieniu twarz siostry.
-
W Śnieżelicy mamy rewolucję - mówiła siostra Tatry. - Ogromne
rzesze wzywają imienia Kościeja i idą na nasz pałac.
Słowa te zafrasowały królową. Z jednej strony
chciała ratować siostrę i jej męża, a z drugiej wiedziała, że
przysyłając wojska dokona rozlewu krwi swojego ludu. Również
Kaztia i Bielskobiał nie chcieli zabijać rodaków. Tymczasem tłumy
były coraz bardziej wzburzone.
-
Kto nimi przewodzi? - zapytała Tatra.
-
Unosi się nad nimi sęp, któremu oddają hołd uniesieniem prawicy
- odrzekła jej siostra.
U
podnóża pałacu rozległy się okrzyki.
-
Ysen ave'tie Nąpkś
ad Ixmargus!2
- ten
ostatni jechał na capie kozicy i pokazywał na okno.
Uzbrojeni
Oyowie otoczyli go; Lech III podjął decyzję o użyciu wojska.
-
W imieniu Lecha III, rozkazuję ci opuścić Montanię! - mówił Oy
i nie widząc reakcji lekko pchnął Ixmarga.
Wtem przyleciał sęp Nąpkś i wyrwał żołnierzowi
mózg przez nos, a ten został zabity przez towarzyszy, którzy
poczęli strzelać z łuków do tłumu.
-
Przestańcie! - krzyknęła z okna Kaztia, lecz masakra trwała.
Dopiero gdy jej mąż wjechał naprzeciw powstańców,
ranny Ixmarg zaczął lżyć go od złodziei, a było to
najdelikatniejsze określenie. Książę przyłożył do rany
demagoga gąbkę z balsamem. Tymczasem sęp krzyczał:
-
Śmierć wdzięczności! Bądźcie niewdzięczni! Zabijcie tych co
was ratują! - przez ten cały czas Kaztia przebywała u boku męża,
siedząc na grzbiecie kozicy.
Coraz gęściej sypały się kamienie, a gdy książę
zaczął przemawiać nikt go nie słuchał. Tłuszczę ogarnęła
żądza mordu. Wreszcie rozległ się świst strzały i z jego ust
wytoczyła się fala krwi. Szwagier Tatry już nie żył. Teraz
krasnolud wskazał ręką na pobladłą Kaztię. Jej kozica zginęła
przebita włócznią, zaś na nią samą posypały się kamienie i
wyzwiska.
-
Śmierć jej! - krzyczano, ona zaś stała bez słowa.
Co chwila cios kamieniem ranił jej głowę, a z oczu
ciekły łzy. ,,Przynajmniej nie będę długo tęskniła za
Bielskobiałem" - myślała, a rozkrzyczani ludzie wirowali jej
w oczach. Nagle - poczuła piekący ból w ramieniu i spostrzegła w
nim strzałę.
*
Kiedy Kylnem i Wieńczesław topili we krwi ziemie na
wschód od Lebany, Ixmarg odbywał swój triumfalny marsz przez
instytucje. Ludzie, którym zły sęp wyjadał mózgi, poczynali
oddawać cześć Kościejowi, aż ten ponownie został królem w
Presnau. Kontynent znów ogarniała wojna, a na trupach żerowały
kruki.
-
Kra, kra, kra! Tylu mamy pomordowanych, że aż nie możemy tego
zjeść!
-
Odkąd Kościej znów ma ,,stołek" przybędzie ich jeszcze
więcej! - krakał inny kruk.
-
Co jak co, ale żal mi ludzi - zakrakał inny - tylu ich ginie
każdego dnia!
Tymczasem do uczty przyłączył się wilk. Kruki
zrobiły mu miejsce, a ten zabrał się do jedzenia. Mając już pysk
umorusany we krwi, zagadnął do ptaków.
-
Wiecie co się stało?
-
Nie - powiedział kruk.
Rozdział
III
Niebawem do
ucztujących zwierząt, dołączył się czerwony gryf. Wilk, jeszcze
przed chwilą głoszący triumf Kościeja, podwinął ogon pod siebie
i uciekł. Widok groźnego stwora nie wygasił ciekawości czarnego
ptactwa.
-
Kum jak widzimy przyleciał z miasta - zakrakał jeden. - Chętnie
posłuchamy wieści z Nistu.
Gryf spojrzał na kruki i zaczął opowiadać.
-
Wyklułem się z jaja nad Mare Viridis w pobliżu Velehradu i w
stolicy mieszkałem w zwierzyńcu. Było to bestiarium królowej, ona
lubi zwierzęta.
-
A nad Mare Viridis leży Viridievo? - zapytał się kruk.
-
Tak, to ta miejscowość, gdzie ludzie utrzymują się z łowienia
ryb i raków. Wiele ich ości i pancerzy leży na śmietniskach...
Widziałem atak wojsk Wieńczesława na miasto stołeczne. Obrońcy
zdradzili i Orowie bez większych trudów podeszli pod zamek Lecha
III. Nist stanął nagle w ogniu, a najeźdźcy strzelali z łuków
do uciekających. Wdarli się też do naszego zwierzyńca - opowiadał
gryf - i poczęli nas mordować, ja uciekłem. Wzleciałem nad pożary
i widziałem doszczętnie burzone domy, i wyrywane z korzeniami
drzewa i ziemię po nich zaoraną. Widziałem ludzi wbijanych na pal,
rozrywanych końmi, obdzieranych ze skóry, zakopywanych żywcem i
ćwiartowanych, a nawet rodziny, w których mężom i żonom, i
rodzicom i dzieciom kazano zabijać się nawzajem... - krukom z wolna
odchodził apetyt na padlinę.
-
Czy nikt nie bronił miasta? - spytał trzeci z nich, który dopiero
nadleciał.
-
Lech III miał trochę wojska wiernego sobie, zaś leśni ludzie
wkroczyli do miasta i dawali jego mieszkańcom schronienie w
kniejach. Wieńczesław bardzo się potem mścił na nich. Król
Ixovodrav przysłał kilka ,,jaj płomienistych", lecz nadleciał
ogromny smok, o brunatnej łusce i swoim tchnieniem sprawił, że
wybuchając rozbłysły jak Słońce - zwierz zanurzył orli dziób w
mętnej kałuży, po czym widząc, że kruki się nie nudzą, znów
zaczął opowiadać. - Widziałem jak ubrani w futra neomysów rezuni
uciekają przed niedźwiedziem, a z jego grzbietu kobieta o
czerwonych włosach raziła ich włócznią - Ruta powróciła z
Wolina.
-
A co się stało z królową? - spytało ptactwo.
-
Kiedy nadleciał ze wschodu smok barwy krwi i pożarł smoka
brunatnego, Lech III uciekł z Nistu, lecz królowa nadal dowodziła
jego obroną - mówił gryf. - Gdy z napiętym łukiem jechała wśród
ruin, ujrzała księcia Wieńczesława, a płaszcz jego był czerwono
- czarny. Królowa zraniła go w oba ramiona, lecz wtem jakiś rezun
zabił jej konia i upadła na ziemię. Martwy koń ją przygniótł,
a ulicami lała się krew. Tymczasem do miasta wkroczył Kylnem i
nasilił rzeź. Pod sam wieczór przybył Kościej... - przeciągłe
ziewnięcie wydobyło się z orlego dzioba i widać było, że zwierz
z Pomerlandu Okidentalnego szuka miejsca na spoczynek.
-
To bardzo smutne - zafrasował się kruk. - Pamiętacie jak niegdyś
nas dokarmiała na zimę? Dziękujemy panu gryfowi za opowieść - po
tych słowach ptaki wzbiły się w powietrze i skierowały swój lot
w stronę zgliszcz i ruin...
*
W lesie kryli się uciekinierzy, trwożliwie wypatrujący
pościgu. Olbrzymia, dawniej zamieszkana przez borsuki nora chroniła
teraz grupę zalęknionych ludzi, odzianych w zielone płaszcze.
Wąsaty, postawny mężczyzna o pokaleczonej twarzy, jeszcze wczoraj
był królem Aplanu i mieszkał w zamku. Dzisiejszy atak przekreślił
wszystko. Ludzie byli stłoczeni jak zwierzęta w norze, niektórzy
zdążyli się udusić z braku powietrza. W lesie rozlegało się
wycie wilków i odgłosy rogów ludzi Wieńczesława i Kylnema, zaś
z glebą mieszały się krople - nie wiadomo: łez czy potu. Władca
znów okrył się niesławą. Widział potęgę wrogów i nad
obowiązkiem obrony stolicy przeważył zwykły ludzki strach. Tatra
również się bała, lecz postanowiła zostać do końca. Jej mąż
uciekał pospiesznie, zależało mu tylko na tym, by opuścić krwawe
miasto. Ona została. ,,Czy żyje? A może zginęła? Jeśli tak, to
w jaki sposób? Ona ma więcej godności ode mnie" - myślał z
rozpaczą. ,,Nie zasłużyła by umierać samotnie. To raczej ona
powinna się urodzić królem Aplanu, a ja - w Toreniu". Nocną
symfonię zwierząt i myśliwych przerywały krzyki ludzi
przebijanych oszczepami. Ktoś w norze dołączył się do ich
wrzasku, lecz zaraz potem usnął. Pogrążona w mroku puszcza
pulsowała życiem i śmiercią. ,,Przebacz moje tchórzostwo, Wielka
Powstająca, jeśli żyjesz nie przekreślaj mnie, pozwól być
lepszym... Pójdę tam, gdzie ty jesteś..." - mówił jak w
malignie, po czym wyciągnął rękę z nory i wyczołgał się na
powierzchnię. Stanął na trawie w blasku Księżyca i usiłował
iść. Obserwowały go żółte, okrągłe oczy, osadzone w ludzkiej
głowie, mogącej wykonywać pełen obrót. Jakiś półnagi mąż w
uśmiechu odsłonił szpilkowate zęby pod orlim nosem, unosząc się
w powietrzu na sowich piórach wyrastających z ramion. Szponiastymi
stopami coś trzymał, po czym upuścił na władcę. Wydziedziczony
król poczuł na gardle wielką, zbrojną w szpony, żylastą łapę,
a na brzuchu ukłucie jakby kurzych pazurów. Otworzył szerzej oczy
i ujrzał czerwone ślepia, kręcący się na wszystkie strony ognik
i żmijowy język. Łeb istoty był okrągły, twardy i czarny, a
miała ona trzy kończyny; dwie górne czerwone jak raki, a jedyną
dolną - kurzą. Monstrum dusiło Lecha, który próbując się
bronić, gryzł łapska, aż przegryzł żyły i był zbryzgany
krwią.
-
Matar Forestiner...3
- wydusił z siebie.
Wtem dusiołek został przybity oszczepem do ziemi przez
niewiastę w ciemnozielonej sukni, o długich, brązowych włosach,
mającą w koronie wizerunek dudka. Była to Leśna Matka.
Zaprowadziła Lecha w ostęp gdzie rosły kurki i było gniazdo
jarząbka, a ze stawu wyszły żaby i traszki, które obmyły i
namaściły jego ciało.
Noc trwała, a król wygnaniec znalazł się w ruinach
swej stolicy...
*
W zwierzyńcu królowej żył sobie mamut z Ojcowa.
Orowie zdarli z niego skórę i zrobili z niej ogromny namiot. Oto co
owej fatalnej nocy działo się w jego wnętrzu.
Przy ognisku, z którego dym unosił się przez otwór w
sklepieniu, stały trzy trony: dla Kościeja, Wieńczesława i
Kylnema. Na olbrzymiej poduszce leżał Ixmarg i siedział jego sęp.
Wszyscy pili miód, wódkę, piwo i wino i weselili się ze
zwycięstwa, tym bardziej, że spod końskiego ścierwa wydobyto
wciąż żywą królową Tatrę.
-
To ta suka zraniła moje ramiona! - wykrzyknął Wieńczesław i
uderzył ją w twarz, po czym przyłożył do jej ramion rozpalone
węgle. Królowa cały czas milczała.
-
Ej, przynieście jej co wam kazałem zebrać! - zakomenderował dalej
okrutnik i jego pachołkowie wyrzucili na Tatrę kosze ludzkich
ramion przebitych strzałami.
W jej oczach zalśniły łzy, a nad głową unosił się
sęp Nąpkś radząc: ,,Po co ci mózg?! Oddaj go! Bez mózgu żyje
się przyjemnie, łatwo, szybko, bezboleśnie. Zjem ci mózg.
Będziesz głupiutka"
Jednak Tatra skręciła głowę ptaku. Wtedy z tronu
wstał Kościej i rozkazał wnieść beczkę.
-
Zamknijmy ją tam, a potem wbijajmy jak najwięcej klinów kościanych
i mieczy, aby umarła! - rozkazał.
-
Ja bym wolał wbicie na pal, albo obdarcie ze skóry! - zaoponował
okrutny Wieńczesław.
W pamięci królowej ożyły wspomnienia. Zwycięstwo
Lecha na jeziorze Mamir i trudna miłość do niego. Ślub w
Svantemocie. Koronacja na królową Aplanu. Ślub Kaztii i
Bielskobiała.. Założenie zwierzyńca w Niście. Miłość ludu.
Śmierć Bielskobiała. Co stanie się z Kaztią?! Co z Lechem? Z nią
samą?
-Dlaczego?
Dlaczego? - powtarzała gorączkowo w myślach, lecz widząc
przygotowania do egzekucji, uspokoiła się. - Ja przebaczam
ludziom... - rzekła z godnością, a wywołało to salwy śmiechu
oprawców. - Dla Ciebie Matko... - przypomniała sobie Mokoszę, gdy
nogi znalazły się już w beczce.
Wtem coś z ogromną siłą złamało pal podtrzymujący
namiot i mamucia skóra przykryła zupełnie zaskoczonego księcia
Kylnema. Tatra wyjrzała z beczki i spojrzała na światła
niebieskie i zielone oraz na trzy białe, zwaliste postacie,
przeciwko którym niedoszli kaci wyciągnęli miecze. Kościej wezwał
straż, aby powstrzymała Rutę, Arvota Baldasa i jego trzy
niedźwiedzie polarne.
-
Możesz mnie nienawidzić, lecz musisz ze mną uciekać! - nagle
powiedział do Tatry jakiś mąż przebrany za strażnika i
chwyciwszy za rękę wyprowadził ją z namiotu.
-
Leien... 4-
Tatra rozpoznała swojego męża.
Niebawem oboje usiedli na grzbiecie Igora Lorenzkraffa,
biegnącego obok Arvota Baldasa, który niósł Rutę. Co jakiś czas
rusałka strzelała z łuku w stronę nadbiegających pogoni, a tyły
ubezpieczali Gotard Urmeier i Wilson Eaneawatt. Nadleciał
krwistoczerwony smok, aby ich pożreć, a jego płomienie już
zdawały się osmalać futra niedźwiedzi. Ruta zemdlałą od
smoczego dymu i wypuściła z ręki łuk. W stronę smoka nadjechał
zbrojny witeź na dziwnym zwierzęciu.
-
Czy to taki koń z rogami? - spytał się Igor, jeszcze nie oswojony
ze zwierzyną lasów i bagien.
-
Nie, to łoś! - zaprzeczył Arvot Baldas.
Nad głową witezia zapłonęła nagle korona i wszyscy
rozpoznali w nim Borutę. Mąż Leśnej Matki uderzył mieczem w oko
bestii wbijając oręż niczym w masło. Zanurzył rękę w czaszce,
a czubkiem miecza przetrącił mu drakolit w głowie. Wreszcie
szarpnął i wyciągnął rękę trzymającą miecz, aż po ramię
umazaną krwią, ciałem szklistym i mózgiem smoka, po czym wsiadł
na łosia i udał się w stronę lasu. Jego żona opowiadała mu o
zagładzie Nistu i prosiła o pomoc. Za pędzącym na łosiu Borutą,
w ostępy zagłębili się również nasi uciekinierzy.
Tymczasem drakolit okazał się nasieniem dzikiego
barszczu, który rozrósł się niczym drzewo i zapuścił korzenie
aż do ogona, w rezultacie czego smok tarzał się po ziemi, aż
nadjechał jeden z Jeźdźców Ognistego Pioruna i zabił stwora.
W lesie, daleko od ruin Nistu, Lech III zsiadł z
grzbietu Lorenzkraffta i zabrawszy swoją żonę w ustronne miejsce
ukląkł przed nią. Przez całą podróż nie mówili do siebie.
-
Jeśli chcesz, możesz mnie zabić, ale przebacz! - mówił były
król podając kamienny nóż byłej królowej.
Tatra
patrzyła na niego smutno, po czym upuściwszy nóż skruszyła go
stopą, a jej oczy błyszczały gdy mówiła.
-
Nie rób z siebie szmaty - powiedziała. - Ja nie potępiam ludzi.
Uważam, ze najgorsza jest zabawa w Ageja. Kto robi z siebie szmatę,
ten nie będzie właściwie traktował innych. Nie lubię takich, co
się kaleczą, a kocha się niezależnie od tego, czy ktoś zasługuje
nato czy nie. No, nie płacz, nie jestem żadnym ideałem, byś
przede mną klęczał - mówiąc to pocałowała męża, a ich dawna
miłość się odnowiła.
*
W namiocie panował chaos. Ocaleli tylko Kościej i
książę Wieńczesław. Ogromna, mamucia skóra zajęła się żywym
płomieniem, pochłaniającym zmasakrowane ciało księcia Kylnema z
Małego Młyna. Na prośbę Ruty zabił go Arvot Baldas. Tak naprawdę
chciała ona zabić drugiego z książąt, lecz zaszłą pomyłka.
Uśmierciła natomiast Ixmarga.
W blasku księżycowym, Kościej przemawiał do rezunów:
-
My, król Kościej i książę Wieńczesław chcemy aby Tatra, Lech
III, Ruta, Arvot Baldas, Lorenzkrafft, Urmeier i Eaneawatt byli
zabici! Obiecujemy wielką nagrodę; papierową monetę, czyli
viridis vesponiust! -
na kościstej dłoni pojawiła się zielona papierowa kulka podobna
do gniazda osy.
Rozdział
IV
Kaztia zawsze
marzyła o zwiedzeniu Zavirania. Podobało jej się proste życie w
Toreniu, ale chciała też zobaczyć Bliski i Daleki Zachód. Teraz
stałą przed pałacem w Śnieżelicy, u jej stóp leżało martwe
ciało męża, a suknia namokła krwią, sączącą się z ramion.
Okrzyki zbrojnego tłumu sprawiały jej wrażenie rojnego ula. Nic
nie mówiła, a jej milczenie było niczym bicz dla atakujących.
Wtem z tłumu wyszedł brunatny niedźwiedź , wziął kobietę na
ramiona i otoczony strachem oprawców zaniósł ją do swojej gawry,
znajdującej się u stóp góry Gerlach. Niewiasta myślała, że był
to Arvot Baldas, ale ten niedźwiedź nawet nie wiedział kto to
taki. Pouczony w drodze przez Złotą Babę opatrzył uratowanej
rany. Na świecie szalał Kościej, a siostra Tatry mieszkała razem
ze zwierzęciem. Poza górskim lasem było niebezpiecznie, tu zaś
kosmaty ratownik karmił ją i bronił. W lesie chronili się też
inni zbiegowie, których leczyła i którym wskazywała schronienie.
Jednak pewnego razu, wracając z zebranymi grzybami i jagodami
ujrzała swego opiekuna zarąbanego toporem. Ktoś z wielką siłą
porwał ją na konia i popędził na Zachód. Złowrogi jeździec
miał rysią głowę, czarną pelerynę i odziany był w łuskowy
pancerz. ,,Uszak"! - przemknęło przez głowę porwanej.
Niegdyś Tatra opowiadała jej o dozorcy kopalni gwiezdników, tak
kierującym górnikami, aby ich wykończyć. Teraz ten karał ją za
wszystkie próby ucieczki. Zresztą im dalej na Zachód, tym coraz
więcej było wojsk Kościeja. Gdy dotarła do Presnau, Kościej
kazał jej siedzieć u stóp tronu, aby upokorzona mogła uświetnić
jego koronację. Król usiłował ją zniszczyć, miała bowiem
zostać jedną z jego nałożnic. Gdy zamieszkała w haremie
przestała się odżywiać i prosiła Ageja o godną śmierć.
Wiedziała, że jak nie zostanie zgwałcona, to zostanie zabita.
Godna śmierć stałą się jej marzeniem, ale znów zaczęła
przyjmować pokarmy i napoje, bo wiedziała, że Agej zabronił
samobójstw. Innym brankom pomagała w ucieczkach i dodawała otuchy,
lecz odkąd zaczęto karać śmiercią za odzywanie się do niej,
została odizolowana. Kościej wiedział już, że siostra Tatry
prędzej umrze niż odda się oprawcy. Gdy po raz trzeci omdlałą z
głodu, ran, strachu i samotności, wezwał do jej więzienia
Grabiuka. Był to potwór podobny do drzewa grabu; miał białe ostre
zęby, górne szponiaste łapy, a zamiast korzeni macki ośmiornicy.
Przed oczyma Kazti stała ubrana na czarno kobieta trzymająca oścień
z sopla lodu. Grabiuk podniósł nałożnicę do ust i ugryzł, aż
chrupnęły kości, a kobieta, którą była Mar - Zanna wbiła jej
oścień w serce... W pamięci ożyły słowa siostry: Ja
przebaczam ludziom. Ja też - w chwili
śmierci pomyślała Kaztia. Jej dusza wśród mroku szła po
drewnianej kładce, a gdy spojrzała w wodę, ujrzała jak drzewny
potwór pożera jej ciało. Na kładce ukazała się biała myszka,
która ludzkim głosem zachęcała do marszu. Wreszcie zobaczyła
światło i zaczęła biec w jego kierunku. Na spotkanie wybiegła
jej Malkieś, brat Bielskowład i mąż Bielskobiał, oraz rodzice.
Ujrzała też Ageja i z wysokości Wielkiego Dębu przekonała się,
że siostra żyje oraz, że może jej pomóc. Perzona Foyakista dał
jej koronę z ognia i tytuł jytnas, a wraz z bliskimi zamieszkała
na najpiękniejszej z wysp Nawi Jasnej.
*
Po zagładzie stolicy, wygnańcy wyruszyli na północ.
Minęli jeziora Open Vida i Gopło, przekroczyli Visanę i wędrowali
wzdłuż rzeki Tormaya. Zaszli aż do Burus nad jezioro Tormaytanus.
Droga była wydłużona z racji częstych postojów, walk i patroli.
Kraj Burus był otulony płaszczem śniegu, a na wszystkich jeziorach
zalegał lód. Na Tormaytanie zimował oddział zbrojny służący
Kościejowi, zbyt liczny, by można go było pokonać. Zawrócono na
zachód w stronę jeziora Lykayuk. Tam spotkała ich niezwykła
przygoda.
-
Nigdy nie lubiłam zimy - na postoju Tatra opowiadała mężowi -
zwłaszcza buruskiej - w erach jedenastej i dwunastej zimy były
daleko sroższe od obecnych. - Opowiadałam ci już jak w drodze po
raka Estina omal nie zamarzłam?
-
Pamiętam, - odparł po chwili Lech III - a uratował cię taki biały
ryś, Deneb, jeśli pamiętam?
-
Tak, to był Deneb. Oraz orły Tinez i Ridan - potwierdziła Tatra.
Arvot
Baldas i Ruta drzemali w zaspie, a trzy białe niedźwiedzie nie
wiedząc co ze sobą zrobić, bawiły się lepiąc bałwany.
Zaczynało się już ściemniać, a Ruta wstała otrzepując śnieg z
włosów i sukni. W oddali świeciły żółte oczy.
-
Czy to wojsko Kościeja? - zaniepokoił się Arvot Baldas i wstał
ze śniegu.
Tajemniczy
wędrowcy szli w kierunku jeziora.
-
Lorenzkrafft! Eaneawatt! Urmeier! - komenderował Arvot Baldas. -
Przestańcie lepić bałwany i chodźmy zobaczyć co to za jedni! -
podróżnicy weszli na lód jeziora, a niedźwiedzie zabiegły im
drogę.
Tymczasem
oczom Tatry ukazał się pałac z lodu, wyrastający ze środka
Lykayuka.
-
Kim jesteście? - spytał Arvot.
-
Lynxami - odparł lakonicznie człowiek z głową rysia, niosący
przerzuconą przez ramię sarnę. - Czy kolaborujecie z Kościejem? -
pytał dalej.
-
Kościej jest naszym wrogiem, a Uszak zdrajcą - odparł Lynx.
-
A wy kim jesteście? - spytał podobny doń stwór z jakimś workiem.
-
Należymy do eskorty królowej Tatry i króla Lecha III, nazywam się
Arvot Baldas...
-
Wałšan,
Gołdap, Przerośl, Oziersk, Ornieta, Giżyca, Łyno - przedstawiali
się Lynxowie obu płci.
-
... a moją panią jest Ruta - ta stałą obok mówiącego
niedźwiedzia, a z nią Tatra i Lech III.
-
Ten zamek na środku to dom Zimy, córki Mar - Zanny - mówił
Wałśan. - Istnieje każdej zimy, a rozpada się na wiosnę.
Niektórzy z naszych braci zatrudniają się tam, tak zrobił mój
najstarszy syn Ornietas Gizilij - mówił Lynx. - Co jakiś czas
możemy ich odwiedzać, właśnie ten czas nadszedł. Będziemy
wspólnie rozmawiać, jeść i pić, a wy możecie iść z nami. Mój
ukochany syn chętnie udzieli wam azylu - mówił Wałšan.
Za
zgodą męża Tatra ucałowała rękę Lynxa, po czym podróżni
stanęli przed jedną z bram zamku. Lech III zapukał kołatką a
wtedy...
-
Co to za dziwne zwierzę? - wyrwało się Tatrze.
Wewnątrz
stała ogromna istota o niby końskim pysku z kosmatymi wyrostkami
niczym rogami, bardzo długiej szyi i nogach, oraz o długim ogonie z
ogromną, czarną kitą, której każdy lis by pozazdrościł. Skóra
istoty była żółta w brązowe łaty.
-
Jestem z Tassilii i tam mnie nazywają loitika,
5
uważając, że zwierzęta takie jak ja są piękne. Wejdźcie do
środka! - tułacze weszli i przekonali się, że wnętrze pałacu
jest kolorowe i ciepłe. - Każda kobieta, która utonie jesienią i
zostanie rusałką, idzie na służbę Zimy i wykonuje zlecone jej
zadania. Ja zaś uczę je walczyć, aby mogły bronić ludzi przed
grabieżą zagród - powiedział samiec żyrafy.
-
Przyszliśmy tu do swoich synów - powiedział Wałšan.
Żyrafa
zaprowadził ich do koszar, gdzie nastąpiło spodziewane spotkanie.
Ojciec i syn padli sobie w ramiona, po czym nastąpiła uczta.
Wygnańcy cieszyli się ze swego azylu. Po obfitym posiłku, wodne
smoki podobne trochę do traszek, trochę do jaszczurek, podgrzały
ogniem z pysków wodę jeziorną, aby umożliwić gorącą kąpiel.
Gdy za oknem, nad ranem Zima pod postacią gawrona rozkazywała
zadymce, a uzbrojone w miecze rusałki wracały konno z boju
przeciwko Neurom napadającym na zagrody, po dziękczynieniu
złożonemu Agejowi i podziękowaniach Lynxom i żyrafie, Tatra, jej
mąż i Ruta spali kamiennym snem jak za dawnych, dobrych lat.
Rozdział
V
- Jak się
nazywa ten zamek? - było już południe, gdy Tatra i Lech III
obudzili się po burzliwej nocy.
-
Winterfort - odpowiedział znajomy głos, - a po starokrasnemu:
Vracasievo. - Przed
oczami Tatry unosił się błędny ognik, taki jak na bagnach.
-
Kim jesteś? - przecierając oczy spytał Lech III.
-
Nie poznajecie mnie? - roześmiała się istotka, po czym zaczęła
rosnąć i przybierać ludzkie kształty.
Płomyk zamienił się w zrazu gorejącą kobiecą
sylwetkę, aż spod ognia małżonkowie ujrzeli niebieskie, świecące
oczy, turkusową bliznę, czerwone włosy i bladą cerę okrytą
czarną suknią. Królowa pierwsza wstała z posłania.
-
Ruta! Jak ty to zrobiłaś? - były król myślał, że śni.
-
Gdy wy spaliście, uczyłam się z tutejszymi rusałkami - tłumaczyła
Ruta. - Mieliśmy właśnie zajęcia zmieniania się w błędne
ogniki, przecież sama mi opowiadałaś, że właśnie pod tą
postacią topielcy i topielice służący Kurce podawali ci do stołu,
gdy przybyłaś tu po raz pierwszy po raka Estinusa.
-
Pamiętam - przyznała Tatra.
-
W Irlandii nie uczyłam się tego - ciągnęła rusałka - bo gdy
zaczęłam naukę, musiałam ją przerwać, gdyż wybuchła wojna i
musiałam zabić króla, który ją rozpętał, zaś po wojnie
przeniosłam się do Nürtu,
bo uznałam, że celem mego życia będzie zabijanie tyranów - Tatra
chciała od dłuższego czasu coś powiedzieć, lecz jej mąż był
ciekawy o losy Lynxów.
-
Pozwiedzali Winterfort, a potem wrócili do lasu. O, nie mówiłam,
że przespaliście przysięgę!
-
Jaką? - spytała Tatra.
-
Za przykładem Ornietasa Gizilija, Przerośl, Oziersk i Ornieta też
poszli na służbę Zimy. Gdy tylko ta wróciła do sali tronowej,
jeszcze zamieniona w gawrona, odbyła się przysięga. Lynxowie stali
przed tronami Zimy, jej matki Mar - Zanny, podnóżkiem Śnieżelca i
posłaniem Białego Tura, lecz ich troje było gdzieś na zewnątrz i
na tronie zasiadała sama Zima. Na podłodze, u stóp tronu siedziały
trzy czerwono ubrane rusałki, trzymające miecze. Nosiły też
wieńce z chryzantem, jeden taki upleciono dla Orniety. Gawron
dreptał po tronie i lustrował wszystkich czarnymi oczętami, a tu -
gwałtu - rety! Skądś zawyły wilki i oto na tronie siedzi młoda,
czarnowłosa kobieta, blada jak jej topielice, a na jej czarnej sukni
była wyhaftowana śnieżynka. Lynxowie obiecali jej posłuszeństwo,
patrząc na młot z lodu, którym Zima zamraża wodę, a rusałki
dały braciom miecze, - Ruta opowiadała z przejęciem - zaś ich
siostrze zawieszono na szyi kłos zboża w bursztynie, bo została
kucharką. Jak awansuje to może dostanie się do męskich zajęć.
-
To jakieś nudy - pomyślała Tatra, która nie lubiła Zimy; jej
mrozu i martwoty, oraz pamięci o swoich odmrożonych niegdyś
palcach, a wolała Wiosnę i Lato. Jednak nie powiedziała tego
głośno.
-
Zima was zna i przeprasza za odmrożenia sprzed lat. Nie musicie się
przedstawiać, a podziękowania już przekazałam - powiedziała
Ruta.
Wtem
spod jantarowych sznurów zastępujących drzwi, wynurzył się
brunatny łeb z zielonymi ślepiami.
-
To Arvot Baldas przyszedł powiedzieć o obiedzie - Ruta idąc
zanurzyła się w bursztynach, a za nią poszli Tatra i Lech III.
Przy stole siedzieli już Przerośl i Oziersk,
niedźwiedzie polarne i Ornieta, która uwarzyła zupę z jarzębiny,
upiekła gila i kawał sandacza wielkości nosorożca, oraz podała
jagody jemioły i wygrzebane spod śniegu jesienne jabłka i gruszki.
Przysięga już wkrótce miała zostać potwierdzona czynem...
*
Po uwięzieniu Kościeja, Mięsojad błąkał
się po Europie oczekując kary za swe zbrodnie. Poszedł na służbę
do króla Presnaulandu, gdzie mieściła się dawna stolica imperium,
lecz z powodu oszustw, musiał uchodzić do Nürtu.
Była to dzika, słabo zaludniona kraina pełna lasów i jezior.
Zamieszkał w puszczy, z dala od ludzkich osad, z wolna zapominając
o starym życiu. Świat zdawał się o nim zapomnieć, a on o
świecie. Jednak pewnego razu, książęta Kylnem z Małego Młyna i
Wieńczesław uwolnili Kościeja, a ten z pomocą Ixmarga i Nąpksia
podbijał Europę na nowo. Dowiedziawszy się o miejscu pobytu
Mięsojada wysłał doń sępa, aby go znów sprowadził do stolicy.
Jednak potwór polubił życie w lesie i nie miał zamiaru wracać do
politycznych knowań i mordów. Przebywając na co dzień ze
zwierzętami, widział ich życie stadne, opiekę nad potomstwem i
inne rzeczy godne podziwu, podczas gdy na dworze w Presnau było
pchanie się stołka i koryta. W lesie nawet śmierć miała swoje
właściwe miejsce, podczas gdy Kościej topił kraje we krwi, a na
zgliszczach Chlobęby wyrastał las pali. Od czasu swego rzekomego
wyczarowania przez krasnoluda, sęp staczał już boje z Jarowitem i
je przegrywał, ale Mięsojad nie myślał o tym, by prosić o pomoc.
Sęp kusił go propozycją pozbawienia mózgu i potwór dał sobie
opróżnić czaszkę. Następnie opuścił północny las i udał się
do Presnau. Ujrzał tam Kościeja i choć spotkały go zaszczyty,
siedząca u tronu, zniewolona Kaztia była bardziej wolna od niego...
-
W pałacu Zimy schronili się Lech III, Tatra, Ruta i miśki... -
szpieg Rudnik wyrwał z zadumy Mięsojada.
-
Co, suki? - oprzytomniał potwór. - Ruta to ta, co ma Arvota
Baldasa, to wielkie, kudłate zwierzę z jeziora, tak? - przypominał
sobie.
-
Tak, panie - potwierdził Rudnik.
-
Kościej wyznaczył nagrodę za nie - już trzeźwiej pomyślał
dziwoląg. - Papierową monetę, może byśmy zaatakowali...
-
Kiepściutko - pokręcił głową szpieg. - Winterfort, czyli
Vracasievo to zamek Zimy. Posiada wielką armię, a jej matką jest
Mar - Zanna. ,,Nawet Kościej jej nie
przemoże'' - pomyślał Rudnik, lecz głośno
powiedział tylko: - Przegra dopiero na wiosnę.
-
Nie możemy zdobyć zamku? - spytał Mięsojad.
-
Ona jest Rodzenicą, panie, Porą Roku - oponował Rudnik.
-
Jak nie siłą, to podstępem, ale viridis
vesponiust musi należeć do mnie! -
tymczasem w Winterforcie, Ruta czuła się jak w domu.
Tego dnia dostała dwie prace od Zimy. Nad
Visaną, w chacie leżało rozpalone dziecko. Matka wezwała
znachorkę, a ta radziła, aby uleczyć gorączkę wkładając
dziecko do pieca. Ruta schłodziła chorą istotę zimnem swych
palców, a gdy przygotowywano deskę, by włożyć ją do pieca,
włożyła dziewczynce do ust, zawieszoną na szyi, kapsułkę z
lekarstwem. Matka i znachorka już położyły córkę na desce, gdy
ta zeskoczyła z niej i rzuciła się matce na szyję. Z sieni
wybiegł chłopczyk, ciesząc się, że nie spalono mu siostry. Przez
ten cały czas Ruta była niewidzialna. Wyszła kominem z domu, a
zamieniwszy się w płomyk, leciała po niebie. Znalazła się w
innej chacie, a tam kobieta była w przededniu urodzenia dziecka.
Zima mówiła jej, że dziecko wyrośnie na mordercę, lecz co Ruta
miała zrobić, zależało od niej samej. Ukazała się matce we śnie
i opowiedziała o tym. Jednak coś niepokojącego ukazało się w
myślach śpiącej kobiety. Ein matar
- mówiła jej niewidzialna rusałka - ein
exterminanza payentizen kydar! Eraszu lyvo tzay santyjost'. Erashim
ein musen łyben exterminantorus. Erashim myzut łyben gucen cydy,
oltyk lovaitie payentizen kydar...'' 6
-
chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz nie mogło jej to przejść
przez gardło. Znów stała się płomykiem i odleciała sprzed łoża
matki w stronę Winterfortu.
Przy wieczerzy Lech III planował następny dzień.
-
Na jeziorze Tormaytanus przebywa oddział wojsk Kościeja dowodzony
przez Mięsojada; tego co niegdyś w Presnau torturował moją żonę.
Tu, we Vracasievie mamy potężnych sojuszników, z których pomocą
możemy zwyciężyć wraże wojsko. Czy Zima zgadza się na użycie
swojej gwardii?
-
Gdy ją pytałam, odrzekła, że zgadza się na udział w walce
rusałek, Lynxów i tego zwierzaka z Afryki - odpowiedziała Ruta.
-
W takim razie zgromadź inne topielice, i zwierzaka i przygotuj do
uderzenia jutro z rana - zakomenderował Lech III. - Niech Arvot
Baldas każe swoim niedźwiedziom uzbroić się na jutrzejszy szturm.
Ornietasie Giziliju, Przeroślu i Oziersku! Wy też pójdziecie z
nami! - tymczasem spadł śnieg, który oddziałowi Mięsojada
utrudnił opuszczenie lodów jeziora. Wszyscy udali się na
spoczynek, tylko Ornieta położyła się na kuchennej posadzce,
patrząc rysimi oczami w niebo. Po okrytym futrem policzku ciekły
perliste łzy. Zdjęła z szyi bursztynowo - pszeniczny naszyjnik i
zawiesiła na kościanym gwoździu wystającym ze ściany. Kiedyś
razem ze swoim ojcem Wałšanem
polowała na ogromne, zdolne połykać ludzi ryby z jezior i wodne
smoki, na wielkie węże i pijawki. Gołymi rękoma wyciągała raki
tak duże jak ona sama , lub skacząc z drzewa przegryzała gardła
saren. Zazdrościła braciom, którzy walczyli z rozbójnikami i
Neurami, polowali na tury i żubry i prowadzili handel z Aplanem,
Orlandem, Oxlandem i Nurtem. Lubiła warzenie potraw, ale zgłaszając
się na służbę do Winterfortu, spodziewała się, że będzie z
mieczem w dłoni szybować konno po niebie i dokonywać niezwykłych
czynów. Teraz siedziała skulona w kącie. ,,Dlaczego? Dlaczego?''
pytała się nie mogąc znaleźć miejsca w zamku Zimy.
-
Nie śpisz? - ktoś zapytał ukazując się w drzwiach.
Była to Tatra. Podeszłą i usiadła obok Orniety.
-
Nie chcę tu dłużej być, - poskarżyła się Lynxyjka - to co mnie
spotyka to upokorzenie.
-
Jakie? - spytała władczyni.
-
Myślisz, ze przyszłam tu dla gotowania?! - rzekła Ornieta. -
Myślałam, że będę się bić, a nie zajmować bzdurami.
-
To nie są bzdury, ty dobrze gotujesz - mówiła królowa, lecz córa
Wałšana
płakała, nie dając sobie nic powiedzieć...
*
Tymczasem nastał ranek, a na złoto - purpurowym niebie
hasały tabuny koni. Po lodzie jeziora szedł ogromny, włochaty
nosorożec, o zaokrąglonym pysku, posiadający wielki róg podobny
do stożka. W opancerzonym palankinie, umocowanym na grzbiecie
czworonoga siedzieli Tatra i Lech III. Rutę niósł rumak, a Arvot
Baldas z oszczepem w łapie, wydawał rozkazy, zbrojnym w topory
niedźwiedziom polarnym. Trzej Lynxowie szli pieszo.
Rudnik
nie zdołał wyśledzić przygotowania do szturmu, z powodu zadymki.
Nasi bohaterowie weszli na lód Tormaytanu. Z oddali wojska Kościeja
szyły strzałami, które nie mogły przebić palankinu,
zakrywającego króla i królową. Nosorożec i koń skoczyły w dal,
a lód był zadziwiająco wytrzymały. Ornietas Gizilij razem z
Przeroślem i Ozierskiem szukał krótszej drogi, którą poszedł
już Arvot Baldas z drużyną. Tymczasem pierwsza linia obrony obozu
poległa, gdy mnogość walczących z koni, rusałek zjechała na lód
i wycięła żołnierzy mieczami. Na jeziorze lała się czerwona i
niebieska krew, konie płoszyły się i łamały nogi, pełno było
odciętych kończyn, głów i tułowi, aż dosłownie po trupach
konnica ruszyła w stronę obozu, świecąc oczami, niczym
latarniami.
Niedźwiedź z jeziora przedzierał się
przez nabrzeżne krzaki, torując sobie drogę oszczepem, wtykanym w
gęstwiny, a za nim szli towarzysze, oraz Lynxowie prowadzeni przez
najstarszego z nich. Nagle wszyscy ujrzeli stojącą w obozie żyrafę,
która głową zerwała namiot z lodu. Biała skóra zakryła
zwierzęciu głowę, a wtedy żołnierze Kościeja próbowali
strzelać z łuków. Daremne wysiłki! Pierwszym z Wałšanowiczów,
którzy dostali się do obozu był Oziersk, o niebieskich oczach,
ubrany w pancerz z rybiej łuski. Zaatakował czarno odzianych
rezunów orskich, lecz wśród nich znalazł się posiadacz topora.
Lynx ruszył na niego z mieczem i nagle poczuł cios w głowę.
Światło zgasło, coś chlupnęło, miecz wypadł, kolana się
zgięły, a bezgłowy, muskularny korpus opadł na lód, brocząc
krwią. Wtem stanęli przy nim bracia, a szpieg Rudnik uciekł do
lasu świadomy nieuchronności klęski. Niedźwiedzie szły po
namiotach niczym dziki przez gąszcz, podobnie wierzchowiec Tatry i
Lecha III. Królowa nikogo nie zabijała.
Mięsojad zabarykadował się w swoim namiocie,
zdecydowany na rozpaczliwą obronę. W jego kierunku jechała Ruta,
lecz jej koń zginął na miejscu przebity oszczepem. Strzałą już
miała wytoczyć niebieską krew z jej ramienia gdy rusałka
zamieniła się w ogień; najpierw tak duży jak ona sama, potem w
mały płomyczek. Pod tą postacią wleciała do namiotu mijając
bezradnych żołnierzy i spadłą na bestię między włosy futra.
-
To za Tatrę! Za jej krew, uszy, gardło, ręce, nogi, zęby, język!
- wyliczała wojowniczka, rosnąc za każdym słowem i powalając
potwora na lód.
-
Litości! - ryknął czując przypalanie ogniem i tarzał się
bezradnie.
W
odpowiedzi Ruta lizała jego sierść zapalając ją i zwiększając
cierpienie. Skakała jak pchła; wczepiwszy się w ogon tak mocno
ugryzła aż zamienił się w kupę popiołu. Potem przebiegła po
plecach i gdy znalazła się na głowie, usiadła na oku. Gdy
słyszany już z daleka ryk ogłosił jego wypalenie, przeskoczyła
na następne, a potem spaliła mu uszy. Dręczenie potwora sprawiało
jej przyjemność. ,,Niech ma za cierpienia
Tatry" - usprawiedliwiała swoje
okrucieństwo, wskakując mu do pyska i paląc język. Gdy wyszła
stamtąd, przybrała postać kobiety utkanej z iskier i deptała po
nim rozżarzonymi stopami.
-
Sprawiedliwość jest najważniejsza! - zawołała, a tymczasem
pozostałe rusałki poczęły palić obóz swoimi ciałami.
Mięsojad był już nieprzytomny. W rozgorączkowanej
głowie ukazywała się jakaś ubrana na biało niewiasta w ognistej
koronie, którą widział już w Presnau. Obraz ten raz pojawiał
się, raz znikał.
-
Zostaw go! - zawołała Tatra, po czym wyskoczyła z palankinu i
nakryła bestię włosami.
-
Dlaczego bronisz swojego ciemiężyciela? - Ruta dziwiła się
niepomiernie.
-
Miłosierdzie jest najważniejsze! - odpowiedziała Tatra.
-
I sprawiedliwość - dodała Ruta.
-
Sprawiedliwość bez Miłosierdzia nie jest prawdziwą
sprawiedliwością! - po tych słowach mścicielka zamilkła, a Tatra
przystąpiła do leczenia poparzonego.
Wtem przybył Lech III i dobił go strzałą z łuku.
Tajemniczy obraz znów ożył; ową kobietą była jytnas Kaztia,
która wzięła żałującego swych win Mięsojada za łapę i
zaprowadziła do Ageja, który dał mu nowe futro.
*
Lód na jeziorze począł topnieć, toteż wojownicy
wrócili do Winterfortu. Igor Lorenzkrafft w drodze powrotnej trzymał
pod pachą jakiś świecący, okrągły przedmiot...
1
Chwała Kościejowi, Ixmargowi, Kylnemowi i księciu Wieńczesławowi!
2
Pozdrawiamy Nąpkśa i Ixmarga!
3
Leśna Matko...
4
starokrasna forma imienia Lech
5
od starokrasnego ,,loitenost''' -piękno
6
Nie matko, nie zabijaj swojego dziecka! Jego życie jest świetością!
On nie musi być mordercą. On może być dobrym człowiekiem, tylko
kochaj swoje dziecko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz