środa, 8 maja 2013

Powieść o królowej Tatrze cz. V



Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra cz. II Wiek Żelazny''



Rozdział I

Jezioro Mamir należało do najpiękniejszych w Burus. Była już wiosna i toń uwolniona od pokrywy lodu, zwabiała wielu zwiedzających. Wiłkokuk oprowadzał właśnie grupę ludzi, krasnoludków i topielców po pałacu przebudzonej królowej Betel - Gausse.
- Ta drewniana rzeźba przedstawia jednego z wodniaków żyjących w erze morskiej, czyli drugiej - tłumaczył dobry potwór. - Istoty te wylęgły się z jaja zniesionego przez kosmiczną Łabędzicę... - zwiedzający minęli rzeźbę wyobrażającą morskiego robakołaka.
Potwór prowadził ich pod sufitem pokrytym malowidłami, które ożywiły dzieje świata od stworzenia, aż do ery jedenastej, zmierzając do sali tronowej. Królowa siedziała na szkarłatnym tronie w marmurowej sali z basenem. Była ogromną ropuchą w złotej koronie. W łapie trzymała berło z wizerunkiem jakiegoś prehistorycznego płaza z ery drugiej. Na białej podłodze stały brzoza w donicy i kolorowa, gliniana waza. Ściany były zielone, zdobne witrażami z rybich pęcherzy i obsydianu. Za tronem znajdowały się wizerunki Hetmana Fal, Anatolija Rdzeniejewa i Śledziury; człowieka z głową śledzia. Byli to trzej włodarze Morza Joldów, a przed ich portretami płonęły pochodnie.
- Nie przyszliśmy tu oglądać żaby! - warknął pewien młody człowiek, lecz jego starszy towarzysz był zgorszony tymi słowy.
- Przestań się wściekać, bo się domyślą po co przyszliśmy - powiedział.
Wiłkokuk usłyszał coś z rozmowy.
- Jeśli się nie mylę, panowie są książętami z Orlandu - przemawiał do przybyłych incognito - weteranami zeszłorocznej bitwy na lodach tego jeziora. Wasza godność? - spytał.
- Nie twój interes, psi pysku - burknął młodszy, lecz starszy zagłuszył to słowami:
- Nazywam się Kylnem z Małego Młyna, a to jest mój towarzysz, książę Wieńczesław. Jesteśmy panami plemion z południowego zachodu ziemi Orów. - Ropucha coś sobie przypomniała.
- Czy twój ojciec jest kapłanem? - zapytała młodszego księcia.
- Tak - odparł wyniośle książę.
- Słyszałem, że Orowie mają złe mniemanie o synach i córkach kapłanów - zamyślił się jakiś krasnoludek, a Wieńczesław był bliski rozdeptania go.
- Mam nadzieję, że ujawnienie godności panów, nie sprawiło panom przykrości? - zaniepokoił się ,,psi pysk".
- Przeżyjemy - uśmiechnął się przez zęby książę Kylnem.
- Chętnych zapraszam do zwiedzenia mojej podwodnej sali tronowej, znajdującej się w tym basenie - zaproponowała Betel - Gausse, a najwięcej chętnych rekrutowało się spośród rusałek i wodników.
Następnie zwiedzającym zaproponowano nocleg z zapewnieniem, że jutro sługa królowej pokaże uwięzionego w lochu byłego króla Kościeja. Oczy Wieńczesława złowrogo błysnęły.



*


W promieniach kwietniowego Słońca, orły Tinez i Ridan unosiły się nad gęstym, buruskim lasem. Knieje tętniły życiem, pełno było pięknego ptactwa i motyli. Jednak tym razem biały orzeł ujrzał jakieś dziwne stworzenie. Był to drapieżny ptak o kasztanowatych piórach. Miał długą, nagą szyję i łysą głowę z tępym dziobem. Leciał w milczeniu nie zwracając uwagi na orły.
- Takie to żyją w Montanii, - zauważył Tinez - a także na południu. Mój brat, Tinez Dwugłowy opowiadał mi o nich.
- Obecna królowa Aplanu jest Montanką, więc może zwierzęta z jej kraju osiedlają się w jej otoczeniu - zażartował czarny orzeł.
Tymczasem sęp kierował swój lot ku najbliższej osadzie ludzkiej. Potem spadł w knieje. Obserwujące go sójka i wiewiórka były w szoku. Na łące płonęło ognisko. Przy którym siedzieli Kościej, książęta Kylnem i Wieńczesław, oraz jakiś groteskowo wyglądający chłopiec; miał ciało dziecka i twarz brodatego starca. Był to krasnolud z Dalekiego Zachodu.
- Wypijmy na pohybel Wiłkokukowi i innym Enkom! - Kościej maczał sine wargi w piwie.
Następnie zwrócił się do zdradzieckich arystokratów.
- Widzę, ze szczere z was ,,żołniry" i terrorem waszym mógłbym klęskę pomścić! A twoje imię jest?
- Moje imię jest Ixmarg, albo Iżmargł - powiedział brodaty chłopiec - i muszę powiedzieć, że skoro władzę twoją obalono zbrojnie, odzyskać ją musisz pokojowo.
- Co?!!! - zawył Kościej, a z nim książęta.
- A tak - potwierdził krasnolud - twoja władza musi realizować się stopniowo. Potrzebny jest marsz przez instytucje; zatrzyjmy granicę między dobrem a złem we wszystkich wspólnotach. Rodzina za rodziną, gród za grodem, państwo za państwem, aż cały świat legnie u stóp twoich.
Twoja chwała przez instytucje przejdzie i wszystko zatruje - Kościej słuchał oczarowany.
- Terror to dobra rzecz - zaoponował Wieńczesław.
- To go realizuj - westchnął Kylnem. - Sam lubię zabijać.
- Czy możesz mi pokazać drogi Ixmargu - prosił Kościej - jak odbywa się marsz przez instytucje?
- Nąpkś! Nopokoś! - zawołał krasnolud na sępa, a ten usiadł na piersi leżącego na trawie związanego dziecka.
W jego kierunku przyleciał biały bocian z klekotem ,,Bandyci"!, chcący ratować jeńca, lecz Wieńczesław skręcił ptaku kark. Tymczasem przerażone oczy dziecka widziały sępi dziób zanurzający się w nosie. Chłopczyk krzyczał, zaś sęp miał dziób we krwi. Wreszcie krzyk zamarł, a łzy przestały lecieć. Ptak szarpnął i z dumą pokazał wyrwany zwój mózgu. Po chwili dziecko wstało i oddało hołd Kościejowi.
- Wyżeranie mózgów daje lepsze efekty niż wyżeranie serc - mentorsko orzekł Ixmarg.
Tymczasem w lesie sójka i wiewiórka przekazały mrożące krew w żyłach wiadomości sroce, popielicy, żubrowi i reszcie zwierzyny. Kiedy Tinez przybył na łąkę, mający wyżarte mózgi mieszkańcy rzucali w niego kamieniami i przeklinali go. Zewsząd dawały się słyszeć okrzyki: ,,Gloriya alden Costen - Lemurus, Ixmargus, Kylnemus ad priniceps Stefanus"!1 W tejże wiosce koronowano Kościeja na króla świata. Rychło nie tylko w Burus, ale i na Dalekim Zachodzie, w Orlandzie i Aplanie, tłumy bezmózgich wojowników, zbrojnych w oszczepy, siejąc zamęt śpiewały: 
Na Nist, Na Nist, Idziemy, my o hultajskie syny! Kościeja królem se zrobimy, my o hultajskie syny! Lechowi łeb skręcimy, my o hultajskie syny"!


Rozdział II

Ten dzień był w Montanii szary i pochmurny. Kaztia, żona Bielskobiała, patrzyła w drakolit, czyli kamień ze smoczej głowy, starając się opanować silne wzburzenie. Wreszcie ujrzała w kamieniu twarz siostry.
- W Śnieżelicy mamy rewolucję - mówiła siostra Tatry. - Ogromne rzesze wzywają imienia Kościeja i idą na nasz pałac.
Słowa te zafrasowały królową. Z jednej strony chciała ratować siostrę i jej męża, a z drugiej wiedziała, że przysyłając wojska dokona rozlewu krwi swojego ludu. Również Kaztia i Bielskobiał nie chcieli zabijać rodaków. Tymczasem tłumy były coraz bardziej wzburzone.
- Kto nimi przewodzi? - zapytała Tatra.
- Unosi się nad nimi sęp, któremu oddają hołd uniesieniem prawicy - odrzekła jej siostra.
U podnóża pałacu rozległy się okrzyki.
- Ysen ave'tie Nąpkś ad Ixmargus!2 - ten ostatni jechał na capie kozicy i pokazywał na okno.
Uzbrojeni Oyowie otoczyli go; Lech III podjął decyzję o użyciu wojska.
- W imieniu Lecha III, rozkazuję ci opuścić Montanię! - mówił Oy i nie widząc reakcji lekko pchnął Ixmarga.
Wtem przyleciał sęp Nąpkś i wyrwał żołnierzowi mózg przez nos, a ten został zabity przez towarzyszy, którzy poczęli strzelać z łuków do tłumu.
- Przestańcie! - krzyknęła z okna Kaztia, lecz masakra trwała.
Dopiero gdy jej mąż wjechał naprzeciw powstańców, ranny Ixmarg zaczął lżyć go od złodziei, a było to najdelikatniejsze określenie. Książę przyłożył do rany demagoga gąbkę z balsamem. Tymczasem sęp krzyczał:
- Śmierć wdzięczności! Bądźcie niewdzięczni! Zabijcie tych co was ratują! - przez ten cały czas Kaztia przebywała u boku męża, siedząc na grzbiecie kozicy.
Coraz gęściej sypały się kamienie, a gdy książę zaczął przemawiać nikt go nie słuchał. Tłuszczę ogarnęła żądza mordu. Wreszcie rozległ się świst strzały i z jego ust wytoczyła się fala krwi. Szwagier Tatry już nie żył. Teraz krasnolud wskazał ręką na pobladłą Kaztię. Jej kozica zginęła przebita włócznią, zaś na nią samą posypały się kamienie i wyzwiska.
- Śmierć jej! - krzyczano, ona zaś stała bez słowa.
Co chwila cios kamieniem ranił jej głowę, a z oczu ciekły łzy. ,,Przynajmniej nie będę długo tęskniła za Bielskobiałem" - myślała, a rozkrzyczani ludzie wirowali jej w oczach. Nagle - poczuła piekący ból w ramieniu i spostrzegła w nim strzałę.


*

Kiedy Kylnem i Wieńczesław topili we krwi ziemie na wschód od Lebany, Ixmarg odbywał swój triumfalny marsz przez instytucje. Ludzie, którym zły sęp wyjadał mózgi, poczynali oddawać cześć Kościejowi, aż ten ponownie został królem w Presnau. Kontynent znów ogarniała wojna, a na trupach żerowały kruki.
- Kra, kra, kra! Tylu mamy pomordowanych, że aż nie możemy tego zjeść!
- Odkąd Kościej znów ma ,,stołek" przybędzie ich jeszcze więcej! - krakał inny kruk.
- Co jak co, ale żal mi ludzi - zakrakał inny - tylu ich ginie każdego dnia!
Tymczasem do uczty przyłączył się wilk. Kruki zrobiły mu miejsce, a ten zabrał się do jedzenia. Mając już pysk umorusany we krwi, zagadnął do ptaków.
- Wiecie co się stało?
- Nie - powiedział kruk.
- Kościej zdobył Nist! - jeszcze długo pożoga nie opuszczała ziem, które dziś zwą się Polską.



Rozdział III

Niebawem do ucztujących zwierząt, dołączył się czerwony gryf. Wilk, jeszcze przed chwilą głoszący triumf Kościeja, podwinął ogon pod siebie i uciekł. Widok groźnego stwora nie wygasił ciekawości czarnego ptactwa.
- Kum jak widzimy przyleciał z miasta - zakrakał jeden. - Chętnie posłuchamy wieści z Nistu.
Gryf spojrzał na kruki i zaczął opowiadać.
- Wyklułem się z jaja nad Mare Viridis w pobliżu Velehradu i w stolicy mieszkałem w zwierzyńcu. Było to bestiarium królowej, ona lubi zwierzęta.
- A nad Mare Viridis leży Viridievo? - zapytał się kruk.
- Tak, to ta miejscowość, gdzie ludzie utrzymują się z łowienia ryb i raków. Wiele ich ości i pancerzy leży na śmietniskach... Widziałem atak wojsk Wieńczesława na miasto stołeczne. Obrońcy zdradzili i Orowie bez większych trudów podeszli pod zamek Lecha III. Nist stanął nagle w ogniu, a najeźdźcy strzelali z łuków do uciekających. Wdarli się też do naszego zwierzyńca - opowiadał gryf - i poczęli nas mordować, ja uciekłem. Wzleciałem nad pożary i widziałem doszczętnie burzone domy, i wyrywane z korzeniami drzewa i ziemię po nich zaoraną. Widziałem ludzi wbijanych na pal, rozrywanych końmi, obdzieranych ze skóry, zakopywanych żywcem i ćwiartowanych, a nawet rodziny, w których mężom i żonom, i rodzicom i dzieciom kazano zabijać się nawzajem... - krukom z wolna odchodził apetyt na padlinę.
- Czy nikt nie bronił miasta? - spytał trzeci z nich, który dopiero nadleciał.
- Lech III miał trochę wojska wiernego sobie, zaś leśni ludzie wkroczyli do miasta i dawali jego mieszkańcom schronienie w kniejach. Wieńczesław bardzo się potem mścił na nich. Król Ixovodrav przysłał kilka ,,jaj płomienistych", lecz nadleciał ogromny smok, o brunatnej łusce i swoim tchnieniem sprawił, że wybuchając rozbłysły jak Słońce - zwierz zanurzył orli dziób w mętnej kałuży, po czym widząc, że kruki się nie nudzą, znów zaczął opowiadać. - Widziałem jak ubrani w futra neomysów rezuni uciekają przed niedźwiedziem, a z jego grzbietu kobieta o czerwonych włosach raziła ich włócznią - Ruta powróciła z Wolina.
- A co się stało z królową? - spytało ptactwo.
- Kiedy nadleciał ze wschodu smok barwy krwi i pożarł smoka brunatnego, Lech III uciekł z Nistu, lecz królowa nadal dowodziła jego obroną - mówił gryf. - Gdy z napiętym łukiem jechała wśród ruin, ujrzała księcia Wieńczesława, a płaszcz jego był czerwono - czarny. Królowa zraniła go w oba ramiona, lecz wtem jakiś rezun zabił jej konia i upadła na ziemię. Martwy koń ją przygniótł, a ulicami lała się krew. Tymczasem do miasta wkroczył Kylnem i nasilił rzeź. Pod sam wieczór przybył Kościej... - przeciągłe ziewnięcie wydobyło się z orlego dzioba i widać było, że zwierz z Pomerlandu Okidentalnego szuka miejsca na spoczynek.
- To bardzo smutne - zafrasował się kruk. - Pamiętacie jak niegdyś nas dokarmiała na zimę? Dziękujemy panu gryfowi za opowieść - po tych słowach ptaki wzbiły się w powietrze i skierowały swój lot w stronę zgliszcz i ruin...


*


W lesie kryli się uciekinierzy, trwożliwie wypatrujący pościgu. Olbrzymia, dawniej zamieszkana przez borsuki nora chroniła teraz grupę zalęknionych ludzi, odzianych w zielone płaszcze. Wąsaty, postawny mężczyzna o pokaleczonej twarzy, jeszcze wczoraj był królem Aplanu i mieszkał w zamku. Dzisiejszy atak przekreślił wszystko. Ludzie byli stłoczeni jak zwierzęta w norze, niektórzy zdążyli się udusić z braku powietrza. W lesie rozlegało się wycie wilków i odgłosy rogów ludzi Wieńczesława i Kylnema, zaś z glebą mieszały się krople - nie wiadomo: łez czy potu. Władca znów okrył się niesławą. Widział potęgę wrogów i nad obowiązkiem obrony stolicy przeważył zwykły ludzki strach. Tatra również się bała, lecz postanowiła zostać do końca. Jej mąż uciekał pospiesznie, zależało mu tylko na tym, by opuścić krwawe miasto. Ona została. ,,Czy żyje? A może zginęła? Jeśli tak, to w jaki sposób? Ona ma więcej godności ode mnie" - myślał z rozpaczą. ,,Nie zasłużyła by umierać samotnie. To raczej ona powinna się urodzić królem Aplanu, a ja - w Toreniu". Nocną symfonię zwierząt i myśliwych przerywały krzyki ludzi przebijanych oszczepami. Ktoś w norze dołączył się do ich wrzasku, lecz zaraz potem usnął. Pogrążona w mroku puszcza pulsowała życiem i śmiercią. ,,Przebacz moje tchórzostwo, Wielka Powstająca, jeśli żyjesz nie przekreślaj mnie, pozwól być lepszym... Pójdę tam, gdzie ty jesteś..." - mówił jak w malignie, po czym wyciągnął rękę z nory i wyczołgał się na powierzchnię. Stanął na trawie w blasku Księżyca i usiłował iść. Obserwowały go żółte, okrągłe oczy, osadzone w ludzkiej głowie, mogącej wykonywać pełen obrót. Jakiś półnagi mąż w uśmiechu odsłonił szpilkowate zęby pod orlim nosem, unosząc się w powietrzu na sowich piórach wyrastających z ramion. Szponiastymi stopami coś trzymał, po czym upuścił na władcę. Wydziedziczony król poczuł na gardle wielką, zbrojną w szpony, żylastą łapę, a na brzuchu ukłucie jakby kurzych pazurów. Otworzył szerzej oczy i ujrzał czerwone ślepia, kręcący się na wszystkie strony ognik i żmijowy język. Łeb istoty był okrągły, twardy i czarny, a miała ona trzy kończyny; dwie górne czerwone jak raki, a jedyną dolną - kurzą. Monstrum dusiło Lecha, który próbując się bronić, gryzł łapska, aż przegryzł żyły i był zbryzgany krwią.
- Matar Forestiner...3 - wydusił z siebie.
Wtem dusiołek został przybity oszczepem do ziemi przez niewiastę w ciemnozielonej sukni, o długich, brązowych włosach, mającą w koronie wizerunek dudka. Była to Leśna Matka. Zaprowadziła Lecha w ostęp gdzie rosły kurki i było gniazdo jarząbka, a ze stawu wyszły żaby i traszki, które obmyły i namaściły jego ciało.
Noc trwała, a król wygnaniec znalazł się w ruinach swej stolicy...

*

W zwierzyńcu królowej żył sobie mamut z Ojcowa. Orowie zdarli z niego skórę i zrobili z niej ogromny namiot. Oto co owej fatalnej nocy działo się w jego wnętrzu.
Przy ognisku, z którego dym unosił się przez otwór w sklepieniu, stały trzy trony: dla Kościeja, Wieńczesława i Kylnema. Na olbrzymiej poduszce leżał Ixmarg i siedział jego sęp. Wszyscy pili miód, wódkę, piwo i wino i weselili się ze zwycięstwa, tym bardziej, że spod końskiego ścierwa wydobyto wciąż żywą królową Tatrę.
- To ta suka zraniła moje ramiona! - wykrzyknął Wieńczesław i uderzył ją w twarz, po czym przyłożył do jej ramion rozpalone węgle. Królowa cały czas milczała.
- Ej, przynieście jej co wam kazałem zebrać! - zakomenderował dalej okrutnik i jego pachołkowie wyrzucili na Tatrę kosze ludzkich ramion przebitych strzałami.
W jej oczach zalśniły łzy, a nad głową unosił się sęp Nąpkś radząc: ,,Po co ci mózg?! Oddaj go! Bez mózgu żyje się przyjemnie, łatwo, szybko, bezboleśnie. Zjem ci mózg. Będziesz głupiutka"
Jednak Tatra skręciła głowę ptaku. Wtedy z tronu wstał Kościej i rozkazał wnieść beczkę.
- Zamknijmy ją tam, a potem wbijajmy jak najwięcej klinów kościanych i mieczy, aby umarła! - rozkazał.
- Ja bym wolał wbicie na pal, albo obdarcie ze skóry! - zaoponował okrutny Wieńczesław.
W pamięci królowej ożyły wspomnienia. Zwycięstwo Lecha na jeziorze Mamir i trudna miłość do niego. Ślub w Svantemocie. Koronacja na królową Aplanu. Ślub Kaztii i Bielskobiała.. Założenie zwierzyńca w Niście. Miłość ludu. Śmierć Bielskobiała. Co stanie się z Kaztią?! Co z Lechem? Z nią samą?
-Dlaczego? Dlaczego? - powtarzała gorączkowo w myślach, lecz widząc przygotowania do egzekucji, uspokoiła się. - Ja przebaczam ludziom... - rzekła z godnością, a wywołało to salwy śmiechu oprawców. - Dla Ciebie Matko... - przypomniała sobie Mokoszę, gdy nogi znalazły się już w beczce.
Wtem coś z ogromną siłą złamało pal podtrzymujący namiot i mamucia skóra przykryła zupełnie zaskoczonego księcia Kylnema. Tatra wyjrzała z beczki i spojrzała na światła niebieskie i zielone oraz na trzy białe, zwaliste postacie, przeciwko którym niedoszli kaci wyciągnęli miecze. Kościej wezwał straż, aby powstrzymała Rutę, Arvota Baldasa i jego trzy niedźwiedzie polarne.
- Możesz mnie nienawidzić, lecz musisz ze mną uciekać! - nagle powiedział do Tatry jakiś mąż przebrany za strażnika i chwyciwszy za rękę wyprowadził ją z namiotu.
- Leien... 4- Tatra rozpoznała swojego męża.
Niebawem oboje usiedli na grzbiecie Igora Lorenzkraffa, biegnącego obok Arvota Baldasa, który niósł Rutę. Co jakiś czas rusałka strzelała z łuku w stronę nadbiegających pogoni, a tyły ubezpieczali Gotard Urmeier i Wilson Eaneawatt. Nadleciał krwistoczerwony smok, aby ich pożreć, a jego płomienie już zdawały się osmalać futra niedźwiedzi. Ruta zemdlałą od smoczego dymu i wypuściła z ręki łuk. W stronę smoka nadjechał zbrojny witeź na dziwnym zwierzęciu.
- Czy to taki koń z rogami? - spytał się Igor, jeszcze nie oswojony ze zwierzyną lasów i bagien.
- Nie, to łoś! - zaprzeczył Arvot Baldas.
Nad głową witezia zapłonęła nagle korona i wszyscy rozpoznali w nim Borutę. Mąż Leśnej Matki uderzył mieczem w oko bestii wbijając oręż niczym w masło. Zanurzył rękę w czaszce, a czubkiem miecza przetrącił mu drakolit w głowie. Wreszcie szarpnął i wyciągnął rękę trzymającą miecz, aż po ramię umazaną krwią, ciałem szklistym i mózgiem smoka, po czym wsiadł na łosia i udał się w stronę lasu. Jego żona opowiadała mu o zagładzie Nistu i prosiła o pomoc. Za pędzącym na łosiu Borutą, w ostępy zagłębili się również nasi uciekinierzy.
Tymczasem drakolit okazał się nasieniem dzikiego barszczu, który rozrósł się niczym drzewo i zapuścił korzenie aż do ogona, w rezultacie czego smok tarzał się po ziemi, aż nadjechał jeden z Jeźdźców Ognistego Pioruna i zabił stwora.
W lesie, daleko od ruin Nistu, Lech III zsiadł z grzbietu Lorenzkraffta i zabrawszy swoją żonę w ustronne miejsce ukląkł przed nią. Przez całą podróż nie mówili do siebie.
- Jeśli chcesz, możesz mnie zabić, ale przebacz! - mówił były król podając kamienny nóż byłej królowej.
Tatra patrzyła na niego smutno, po czym upuściwszy nóż skruszyła go stopą, a jej oczy błyszczały gdy mówiła.
- Nie rób z siebie szmaty - powiedziała. - Ja nie potępiam ludzi. Uważam, ze najgorsza jest zabawa w Ageja. Kto robi z siebie szmatę, ten nie będzie właściwie traktował innych. Nie lubię takich, co się kaleczą, a kocha się niezależnie od tego, czy ktoś zasługuje nato czy nie. No, nie płacz, nie jestem żadnym ideałem, byś przede mną klęczał - mówiąc to pocałowała męża, a ich dawna miłość się odnowiła.


*

W namiocie panował chaos. Ocaleli tylko Kościej i książę Wieńczesław. Ogromna, mamucia skóra zajęła się żywym płomieniem, pochłaniającym zmasakrowane ciało księcia Kylnema z Małego Młyna. Na prośbę Ruty zabił go Arvot Baldas. Tak naprawdę chciała ona zabić drugiego z książąt, lecz zaszłą pomyłka. Uśmierciła natomiast Ixmarga.
W blasku księżycowym, Kościej przemawiał do rezunów:
- My, król Kościej i książę Wieńczesław chcemy aby Tatra, Lech III, Ruta, Arvot Baldas, Lorenzkrafft, Urmeier i Eaneawatt byli zabici! Obiecujemy wielką nagrodę; papierową monetę, czyli viridis vesponiust! - na kościstej dłoni pojawiła się zielona papierowa kulka podobna do gniazda osy.
Czarno odziani wojownicy padli na twarze przed nią i z czcią lizali proch.



Rozdział IV

Kaztia zawsze marzyła o zwiedzeniu Zavirania. Podobało jej się proste życie w Toreniu, ale chciała też zobaczyć Bliski i Daleki Zachód. Teraz stałą przed pałacem w Śnieżelicy, u jej stóp leżało martwe ciało męża, a suknia namokła krwią, sączącą się z ramion. Okrzyki zbrojnego tłumu sprawiały jej wrażenie rojnego ula. Nic nie mówiła, a jej milczenie było niczym bicz dla atakujących. Wtem z tłumu wyszedł brunatny niedźwiedź , wziął kobietę na ramiona i otoczony strachem oprawców zaniósł ją do swojej gawry, znajdującej się u stóp góry Gerlach. Niewiasta myślała, że był to Arvot Baldas, ale ten niedźwiedź nawet nie wiedział kto to taki. Pouczony w drodze przez Złotą Babę opatrzył uratowanej rany. Na świecie szalał Kościej, a siostra Tatry mieszkała razem ze zwierzęciem. Poza górskim lasem było niebezpiecznie, tu zaś kosmaty ratownik karmił ją i bronił. W lesie chronili się też inni zbiegowie, których leczyła i którym wskazywała schronienie. Jednak pewnego razu, wracając z zebranymi grzybami i jagodami ujrzała swego opiekuna zarąbanego toporem. Ktoś z wielką siłą porwał ją na konia i popędził na Zachód. Złowrogi jeździec miał rysią głowę, czarną pelerynę i odziany był w łuskowy pancerz. ,,Uszak"! - przemknęło przez głowę porwanej. Niegdyś Tatra opowiadała jej o dozorcy kopalni gwiezdników, tak kierującym górnikami, aby ich wykończyć. Teraz ten karał ją za wszystkie próby ucieczki. Zresztą im dalej na Zachód, tym coraz więcej było wojsk Kościeja. Gdy dotarła do Presnau, Kościej kazał jej siedzieć u stóp tronu, aby upokorzona mogła uświetnić jego koronację. Król usiłował ją zniszczyć, miała bowiem zostać jedną z jego nałożnic. Gdy zamieszkała w haremie przestała się odżywiać i prosiła Ageja o godną śmierć. Wiedziała, że jak nie zostanie zgwałcona, to zostanie zabita. Godna śmierć stałą się jej marzeniem, ale znów zaczęła przyjmować pokarmy i napoje, bo wiedziała, że Agej zabronił samobójstw. Innym brankom pomagała w ucieczkach i dodawała otuchy, lecz odkąd zaczęto karać śmiercią za odzywanie się do niej, została odizolowana. Kościej wiedział już, że siostra Tatry prędzej umrze niż odda się oprawcy. Gdy po raz trzeci omdlałą z głodu, ran, strachu i samotności, wezwał do jej więzienia Grabiuka. Był to potwór podobny do drzewa grabu; miał białe ostre zęby, górne szponiaste łapy, a zamiast korzeni macki ośmiornicy. Przed oczyma Kazti stała ubrana na czarno kobieta trzymająca oścień z sopla lodu. Grabiuk podniósł nałożnicę do ust i ugryzł, aż chrupnęły kości, a kobieta, którą była Mar - Zanna wbiła jej oścień w serce... W pamięci ożyły słowa siostry: Ja przebaczam ludziom. Ja też - w chwili śmierci pomyślała Kaztia. Jej dusza wśród mroku szła po drewnianej kładce, a gdy spojrzała w wodę, ujrzała jak drzewny potwór pożera jej ciało. Na kładce ukazała się biała myszka, która ludzkim głosem zachęcała do marszu. Wreszcie zobaczyła światło i zaczęła biec w jego kierunku. Na spotkanie wybiegła jej Malkieś, brat Bielskowład i mąż Bielskobiał, oraz rodzice. Ujrzała też Ageja i z wysokości Wielkiego Dębu przekonała się, że siostra żyje oraz, że może jej pomóc. Perzona Foyakista dał jej koronę z ognia i tytuł jytnas, a wraz z bliskimi zamieszkała na najpiękniejszej z wysp Nawi Jasnej.

*


Po zagładzie stolicy, wygnańcy wyruszyli na północ. Minęli jeziora Open Vida i Gopło, przekroczyli Visanę i wędrowali wzdłuż rzeki Tormaya. Zaszli aż do Burus nad jezioro Tormaytanus. Droga była wydłużona z racji częstych postojów, walk i patroli. Kraj Burus był otulony płaszczem śniegu, a na wszystkich jeziorach zalegał lód. Na Tormaytanie zimował oddział zbrojny służący Kościejowi, zbyt liczny, by można go było pokonać. Zawrócono na zachód w stronę jeziora Lykayuk. Tam spotkała ich niezwykła przygoda.
- Nigdy nie lubiłam zimy - na postoju Tatra opowiadała mężowi - zwłaszcza buruskiej - w erach jedenastej i dwunastej zimy były daleko sroższe od obecnych. - Opowiadałam ci już jak w drodze po raka Estina omal nie zamarzłam?
- Pamiętam, - odparł po chwili Lech III - a uratował cię taki biały ryś, Deneb, jeśli pamiętam?
- Tak, to był Deneb. Oraz orły Tinez i Ridan - potwierdziła Tatra.
Arvot Baldas i Ruta drzemali w zaspie, a trzy białe niedźwiedzie nie wiedząc co ze sobą zrobić, bawiły się lepiąc bałwany. Zaczynało się już ściemniać, a Ruta wstała otrzepując śnieg z włosów i sukni. W oddali świeciły żółte oczy.
- Czy to wojsko Kościeja? - zaniepokoił się Arvot Baldas i wstał ze śniegu.
Tajemniczy wędrowcy szli w kierunku jeziora.
- Lorenzkrafft! Eaneawatt! Urmeier! - komenderował Arvot Baldas. - Przestańcie lepić bałwany i chodźmy zobaczyć co to za jedni! - podróżnicy weszli na lód jeziora, a niedźwiedzie zabiegły im drogę.
Tymczasem oczom Tatry ukazał się pałac z lodu, wyrastający ze środka Lykayuka.
- Kim jesteście? - spytał Arvot.
- Lynxami - odparł lakonicznie człowiek z głową rysia, niosący przerzuconą przez ramię sarnę. - Czy kolaborujecie z Kościejem? - pytał dalej.
- Kościej jest naszym wrogiem, a Uszak zdrajcą - odparł Lynx.
- A wy kim jesteście? - spytał podobny doń stwór z jakimś workiem.
- Należymy do eskorty królowej Tatry i króla Lecha III, nazywam się Arvot Baldas...
- Wałšan, Gołdap, Przerośl, Oziersk, Ornieta, Giżyca, Łyno - przedstawiali się Lynxowie obu płci.
- ... a moją panią jest Ruta - ta stałą obok mówiącego niedźwiedzia, a z nią Tatra i Lech III.
- Ten zamek na środku to dom Zimy, córki Mar - Zanny - mówił Wałśan. - Istnieje każdej zimy, a rozpada się na wiosnę. Niektórzy z naszych braci zatrudniają się tam, tak zrobił mój najstarszy syn Ornietas Gizilij - mówił Lynx. - Co jakiś czas możemy ich odwiedzać, właśnie ten czas nadszedł. Będziemy wspólnie rozmawiać, jeść i pić, a wy możecie iść z nami. Mój ukochany syn chętnie udzieli wam azylu - mówił Wałšan.
Za zgodą męża Tatra ucałowała rękę Lynxa, po czym podróżni stanęli przed jedną z bram zamku. Lech III zapukał kołatką a wtedy...
- Co to za dziwne zwierzę? - wyrwało się Tatrze.
Wewnątrz stała ogromna istota o niby końskim pysku z kosmatymi wyrostkami niczym rogami, bardzo długiej szyi i nogach, oraz o długim ogonie z ogromną, czarną kitą, której każdy lis by pozazdrościł. Skóra istoty była żółta w brązowe łaty.
- Jestem z Tassilii i tam mnie nazywają loitika, 5 uważając, że zwierzęta takie jak ja są piękne. Wejdźcie do środka! - tułacze weszli i przekonali się, że wnętrze pałacu jest kolorowe i ciepłe. - Każda kobieta, która utonie jesienią i zostanie rusałką, idzie na służbę Zimy i wykonuje zlecone jej zadania. Ja zaś uczę je walczyć, aby mogły bronić ludzi przed grabieżą zagród - powiedział samiec żyrafy.
- Przyszliśmy tu do swoich synów - powiedział Wałšan.
Żyrafa zaprowadził ich do koszar, gdzie nastąpiło spodziewane spotkanie. Ojciec i syn padli sobie w ramiona, po czym nastąpiła uczta. Wygnańcy cieszyli się ze swego azylu. Po obfitym posiłku, wodne smoki podobne trochę do traszek, trochę do jaszczurek, podgrzały ogniem z pysków wodę jeziorną, aby umożliwić gorącą kąpiel. Gdy za oknem, nad ranem Zima pod postacią gawrona rozkazywała zadymce, a uzbrojone w miecze rusałki wracały konno z boju przeciwko Neurom napadającym na zagrody, po dziękczynieniu złożonemu Agejowi i podziękowaniach Lynxom i żyrafie, Tatra, jej mąż i Ruta spali kamiennym snem jak za dawnych, dobrych lat.



Rozdział V

- Jak się nazywa ten zamek? - było już południe, gdy Tatra i Lech III obudzili się po burzliwej nocy.
- Winterfort - odpowiedział znajomy głos, - a po starokrasnemu: Vracasievo. - Przed oczami Tatry unosił się błędny ognik, taki jak na bagnach.
- Kim jesteś? - przecierając oczy spytał Lech III.
- Nie poznajecie mnie? - roześmiała się istotka, po czym zaczęła rosnąć i przybierać ludzkie kształty.
Płomyk zamienił się w zrazu gorejącą kobiecą sylwetkę, aż spod ognia małżonkowie ujrzeli niebieskie, świecące oczy, turkusową bliznę, czerwone włosy i bladą cerę okrytą czarną suknią. Królowa pierwsza wstała z posłania.
- Ruta! Jak ty to zrobiłaś? - były król myślał, że śni.
- Gdy wy spaliście, uczyłam się z tutejszymi rusałkami - tłumaczyła Ruta. - Mieliśmy właśnie zajęcia zmieniania się w błędne ogniki, przecież sama mi opowiadałaś, że właśnie pod tą postacią topielcy i topielice służący Kurce podawali ci do stołu, gdy przybyłaś tu po raz pierwszy po raka Estinusa.
- Pamiętam - przyznała Tatra.
- W Irlandii nie uczyłam się tego - ciągnęła rusałka - bo gdy zaczęłam naukę, musiałam ją przerwać, gdyż wybuchła wojna i musiałam zabić króla, który ją rozpętał, zaś po wojnie przeniosłam się do Nürtu, bo uznałam, że celem mego życia będzie zabijanie tyranów - Tatra chciała od dłuższego czasu coś powiedzieć, lecz jej mąż był ciekawy o losy Lynxów.
- Pozwiedzali Winterfort, a potem wrócili do lasu. O, nie mówiłam, że przespaliście przysięgę!
- Jaką? - spytała Tatra.
- Za przykładem Ornietasa Gizilija, Przerośl, Oziersk i Ornieta też poszli na służbę Zimy. Gdy tylko ta wróciła do sali tronowej, jeszcze zamieniona w gawrona, odbyła się przysięga. Lynxowie stali przed tronami Zimy, jej matki Mar - Zanny, podnóżkiem Śnieżelca i posłaniem Białego Tura, lecz ich troje było gdzieś na zewnątrz i na tronie zasiadała sama Zima. Na podłodze, u stóp tronu siedziały trzy czerwono ubrane rusałki, trzymające miecze. Nosiły też wieńce z chryzantem, jeden taki upleciono dla Orniety. Gawron dreptał po tronie i lustrował wszystkich czarnymi oczętami, a tu - gwałtu - rety! Skądś zawyły wilki i oto na tronie siedzi młoda, czarnowłosa kobieta, blada jak jej topielice, a na jej czarnej sukni była wyhaftowana śnieżynka. Lynxowie obiecali jej posłuszeństwo, patrząc na młot z lodu, którym Zima zamraża wodę, a rusałki dały braciom miecze, - Ruta opowiadała z przejęciem - zaś ich siostrze zawieszono na szyi kłos zboża w bursztynie, bo została kucharką. Jak awansuje to może dostanie się do męskich zajęć.
- To jakieś nudy - pomyślała Tatra, która nie lubiła Zimy; jej mrozu i martwoty, oraz pamięci o swoich odmrożonych niegdyś palcach, a wolała Wiosnę i Lato. Jednak nie powiedziała tego głośno.
- Zima was zna i przeprasza za odmrożenia sprzed lat. Nie musicie się przedstawiać, a podziękowania już przekazałam - powiedziała Ruta.
Wtem spod jantarowych sznurów zastępujących drzwi, wynurzył się brunatny łeb z zielonymi ślepiami.
- To Arvot Baldas przyszedł powiedzieć o obiedzie - Ruta idąc zanurzyła się w bursztynach, a za nią poszli Tatra i Lech III.
Przy stole siedzieli już Przerośl i Oziersk, niedźwiedzie polarne i Ornieta, która uwarzyła zupę z jarzębiny, upiekła gila i kawał sandacza wielkości nosorożca, oraz podała jagody jemioły i wygrzebane spod śniegu jesienne jabłka i gruszki. Przysięga już wkrótce miała zostać potwierdzona czynem...


*


Po uwięzieniu Kościeja, Mięsojad błąkał się po Europie oczekując kary za swe zbrodnie. Poszedł na służbę do króla Presnaulandu, gdzie mieściła się dawna stolica imperium, lecz z powodu oszustw, musiał uchodzić do Nürtu. Była to dzika, słabo zaludniona kraina pełna lasów i jezior. Zamieszkał w puszczy, z dala od ludzkich osad, z wolna zapominając o starym życiu. Świat zdawał się o nim zapomnieć, a on o świecie. Jednak pewnego razu, książęta Kylnem z Małego Młyna i Wieńczesław uwolnili Kościeja, a ten z pomocą Ixmarga i Nąpksia podbijał Europę na nowo. Dowiedziawszy się o miejscu pobytu Mięsojada wysłał doń sępa, aby go znów sprowadził do stolicy. Jednak potwór polubił życie w lesie i nie miał zamiaru wracać do politycznych knowań i mordów. Przebywając na co dzień ze zwierzętami, widział ich życie stadne, opiekę nad potomstwem i inne rzeczy godne podziwu, podczas gdy na dworze w Presnau było pchanie się stołka i koryta. W lesie nawet śmierć miała swoje właściwe miejsce, podczas gdy Kościej topił kraje we krwi, a na zgliszczach Chlobęby wyrastał las pali. Od czasu swego rzekomego wyczarowania przez krasnoluda, sęp staczał już boje z Jarowitem i je przegrywał, ale Mięsojad nie myślał o tym, by prosić o pomoc. Sęp kusił go propozycją pozbawienia mózgu i potwór dał sobie opróżnić czaszkę. Następnie opuścił północny las i udał się do Presnau. Ujrzał tam Kościeja i choć spotkały go zaszczyty, siedząca u tronu, zniewolona Kaztia była bardziej wolna od niego...
- W pałacu Zimy schronili się Lech III, Tatra, Ruta i miśki... - szpieg Rudnik wyrwał z zadumy Mięsojada.
- Co, suki? - oprzytomniał potwór. - Ruta to ta, co ma Arvota Baldasa, to wielkie, kudłate zwierzę z jeziora, tak? - przypominał sobie.
- Tak, panie - potwierdził Rudnik.
- Kościej wyznaczył nagrodę za nie - już trzeźwiej pomyślał dziwoląg. - Papierową monetę, może byśmy zaatakowali...
- Kiepściutko - pokręcił głową szpieg. - Winterfort, czyli Vracasievo to zamek Zimy. Posiada wielką armię, a jej matką jest Mar - Zanna. ,,Nawet Kościej jej nie przemoże'' - pomyślał Rudnik, lecz głośno powiedział tylko: - Przegra dopiero na wiosnę.
- Nie możemy zdobyć zamku? - spytał Mięsojad.
- Ona jest Rodzenicą, panie, Porą Roku - oponował Rudnik.
- Jak nie siłą, to podstępem, ale viridis vesponiust musi należeć do mnie! - tymczasem w Winterforcie, Ruta czuła się jak w domu.
Tego dnia dostała dwie prace od Zimy. Nad Visaną, w chacie leżało rozpalone dziecko. Matka wezwała znachorkę, a ta radziła, aby uleczyć gorączkę wkładając dziecko do pieca. Ruta schłodziła chorą istotę zimnem swych palców, a gdy przygotowywano deskę, by włożyć ją do pieca, włożyła dziewczynce do ust, zawieszoną na szyi, kapsułkę z lekarstwem. Matka i znachorka już położyły córkę na desce, gdy ta zeskoczyła z niej i rzuciła się matce na szyję. Z sieni wybiegł chłopczyk, ciesząc się, że nie spalono mu siostry. Przez ten cały czas Ruta była niewidzialna. Wyszła kominem z domu, a zamieniwszy się w płomyk, leciała po niebie. Znalazła się w innej chacie, a tam kobieta była w przededniu urodzenia dziecka. Zima mówiła jej, że dziecko wyrośnie na mordercę, lecz co Ruta miała zrobić, zależało od niej samej. Ukazała się matce we śnie i opowiedziała o tym. Jednak coś niepokojącego ukazało się w myślach śpiącej kobiety. Ein matar - mówiła jej niewidzialna rusałka - ein exterminanza payentizen kydar! Eraszu lyvo tzay santyjost'. Erashim ein musen łyben exterminantorus. Erashim myzut łyben gucen cydy, oltyk lovaitie payentizen kydar...'' 6
- chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz nie mogło jej to przejść przez gardło. Znów stała się płomykiem i odleciała sprzed łoża matki w stronę Winterfortu.
Przy wieczerzy Lech III planował następny dzień.
- Na jeziorze Tormaytanus przebywa oddział wojsk Kościeja dowodzony przez Mięsojada; tego co niegdyś w Presnau torturował moją żonę. Tu, we Vracasievie mamy potężnych sojuszników, z których pomocą możemy zwyciężyć wraże wojsko. Czy Zima zgadza się na użycie swojej gwardii?
- Gdy ją pytałam, odrzekła, że zgadza się na udział w walce rusałek, Lynxów i tego zwierzaka z Afryki - odpowiedziała Ruta.
- W takim razie zgromadź inne topielice, i zwierzaka i przygotuj do uderzenia jutro z rana - zakomenderował Lech III. - Niech Arvot Baldas każe swoim niedźwiedziom uzbroić się na jutrzejszy szturm. Ornietasie Giziliju, Przeroślu i Oziersku! Wy też pójdziecie z nami! - tymczasem spadł śnieg, który oddziałowi Mięsojada utrudnił opuszczenie lodów jeziora. Wszyscy udali się na spoczynek, tylko Ornieta położyła się na kuchennej posadzce, patrząc rysimi oczami w niebo. Po okrytym futrem policzku ciekły perliste łzy. Zdjęła z szyi bursztynowo - pszeniczny naszyjnik i zawiesiła na kościanym gwoździu wystającym ze ściany. Kiedyś razem ze swoim ojcem Wałšanem polowała na ogromne, zdolne połykać ludzi ryby z jezior i wodne smoki, na wielkie węże i pijawki. Gołymi rękoma wyciągała raki tak duże jak ona sama , lub skacząc z drzewa przegryzała gardła saren. Zazdrościła braciom, którzy walczyli z rozbójnikami i Neurami, polowali na tury i żubry i prowadzili handel z Aplanem, Orlandem, Oxlandem i Nurtem. Lubiła warzenie potraw, ale zgłaszając się na służbę do Winterfortu, spodziewała się, że będzie z mieczem w dłoni szybować konno po niebie i dokonywać niezwykłych czynów. Teraz siedziała skulona w kącie. ,,Dlaczego? Dlaczego?'' pytała się nie mogąc znaleźć miejsca w zamku Zimy.
- Nie śpisz? - ktoś zapytał ukazując się w drzwiach.
Była to Tatra. Podeszłą i usiadła obok Orniety.
- Nie chcę tu dłużej być, - poskarżyła się Lynxyjka - to co mnie spotyka to upokorzenie.
- Jakie? - spytała władczyni.
- Myślisz, ze przyszłam tu dla gotowania?! - rzekła Ornieta. - Myślałam, że będę się bić, a nie zajmować bzdurami.
- To nie są bzdury, ty dobrze gotujesz - mówiła królowa, lecz córa Wałšana płakała, nie dając sobie nic powiedzieć...

*


Tymczasem nastał ranek, a na złoto - purpurowym niebie hasały tabuny koni. Po lodzie jeziora szedł ogromny, włochaty nosorożec, o zaokrąglonym pysku, posiadający wielki róg podobny do stożka. W opancerzonym palankinie, umocowanym na grzbiecie czworonoga siedzieli Tatra i Lech III. Rutę niósł rumak, a Arvot Baldas z oszczepem w łapie, wydawał rozkazy, zbrojnym w topory niedźwiedziom polarnym. Trzej Lynxowie szli pieszo.
Rudnik nie zdołał wyśledzić przygotowania do szturmu, z powodu zadymki. Nasi bohaterowie weszli na lód Tormaytanu. Z oddali wojska Kościeja szyły strzałami, które nie mogły przebić palankinu, zakrywającego króla i królową. Nosorożec i koń skoczyły w dal, a lód był zadziwiająco wytrzymały. Ornietas Gizilij razem z Przeroślem i Ozierskiem szukał krótszej drogi, którą poszedł już Arvot Baldas z drużyną. Tymczasem pierwsza linia obrony obozu poległa, gdy mnogość walczących z koni, rusałek zjechała na lód i wycięła żołnierzy mieczami. Na jeziorze lała się czerwona i niebieska krew, konie płoszyły się i łamały nogi, pełno było odciętych kończyn, głów i tułowi, aż dosłownie po trupach konnica ruszyła w stronę obozu, świecąc oczami, niczym latarniami.
Niedźwiedź z jeziora przedzierał się przez nabrzeżne krzaki, torując sobie drogę oszczepem, wtykanym w gęstwiny, a za nim szli towarzysze, oraz Lynxowie prowadzeni przez najstarszego z nich. Nagle wszyscy ujrzeli stojącą w obozie żyrafę, która głową zerwała namiot z lodu. Biała skóra zakryła zwierzęciu głowę, a wtedy żołnierze Kościeja próbowali strzelać z łuków. Daremne wysiłki! Pierwszym z Wałšanowiczów, którzy dostali się do obozu był Oziersk, o niebieskich oczach, ubrany w pancerz z rybiej łuski. Zaatakował czarno odzianych rezunów orskich, lecz wśród nich znalazł się posiadacz topora. Lynx ruszył na niego z mieczem i nagle poczuł cios w głowę. Światło zgasło, coś chlupnęło, miecz wypadł, kolana się zgięły, a bezgłowy, muskularny korpus opadł na lód, brocząc krwią. Wtem stanęli przy nim bracia, a szpieg Rudnik uciekł do lasu świadomy nieuchronności klęski. Niedźwiedzie szły po namiotach niczym dziki przez gąszcz, podobnie wierzchowiec Tatry i Lecha III. Królowa nikogo nie zabijała.
Mięsojad zabarykadował się w swoim namiocie, zdecydowany na rozpaczliwą obronę. W jego kierunku jechała Ruta, lecz jej koń zginął na miejscu przebity oszczepem. Strzałą już miała wytoczyć niebieską krew z jej ramienia gdy rusałka zamieniła się w ogień; najpierw tak duży jak ona sama, potem w mały płomyczek. Pod tą postacią wleciała do namiotu mijając bezradnych żołnierzy i spadłą na bestię między włosy futra.
- To za Tatrę! Za jej krew, uszy, gardło, ręce, nogi, zęby, język! - wyliczała wojowniczka, rosnąc za każdym słowem i powalając potwora na lód.
- Litości! - ryknął czując przypalanie ogniem i tarzał się bezradnie.
W odpowiedzi Ruta lizała jego sierść zapalając ją i zwiększając cierpienie. Skakała jak pchła; wczepiwszy się w ogon tak mocno ugryzła aż zamienił się w kupę popiołu. Potem przebiegła po plecach i gdy znalazła się na głowie, usiadła na oku. Gdy słyszany już z daleka ryk ogłosił jego wypalenie, przeskoczyła na następne, a potem spaliła mu uszy. Dręczenie potwora sprawiało jej przyjemność. ,,Niech ma za cierpienia Tatry" - usprawiedliwiała swoje okrucieństwo, wskakując mu do pyska i paląc język. Gdy wyszła stamtąd, przybrała postać kobiety utkanej z iskier i deptała po nim rozżarzonymi stopami.
- Sprawiedliwość jest najważniejsza! - zawołała, a tymczasem pozostałe rusałki poczęły palić obóz swoimi ciałami.
Mięsojad był już nieprzytomny. W rozgorączkowanej głowie ukazywała się jakaś ubrana na biało niewiasta w ognistej koronie, którą widział już w Presnau. Obraz ten raz pojawiał się, raz znikał.
- Zostaw go! - zawołała Tatra, po czym wyskoczyła z palankinu i nakryła bestię włosami.
- Dlaczego bronisz swojego ciemiężyciela? - Ruta dziwiła się niepomiernie.
- Miłosierdzie jest najważniejsze! - odpowiedziała Tatra.
- I sprawiedliwość - dodała Ruta.
- Sprawiedliwość bez Miłosierdzia nie jest prawdziwą sprawiedliwością! - po tych słowach mścicielka zamilkła, a Tatra przystąpiła do leczenia poparzonego.
Wtem przybył Lech III i dobił go strzałą z łuku. Tajemniczy obraz znów ożył; ową kobietą była jytnas Kaztia, która wzięła żałującego swych win Mięsojada za łapę i zaprowadziła do Ageja, który dał mu nowe futro.




Lód na jeziorze począł topnieć, toteż wojownicy wrócili do Winterfortu. Igor Lorenzkrafft w drodze powrotnej trzymał pod pachą jakiś świecący, okrągły przedmiot...



1 Chwała Kościejowi, Ixmargowi, Kylnemowi i księciu Wieńczesławowi!
2 Pozdrawiamy Nąpkśa i Ixmarga!
3 Leśna Matko...
4 starokrasna forma imienia Lech
5 od starokrasnego ,,loitenost''' -piękno
6 Nie matko, nie zabijaj swojego dziecka! Jego życie jest świetością! On nie musi być mordercą. On może być dobrym człowiekiem, tylko kochaj swoje dziecko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz