środa, 8 maja 2013

Powieść o królowej Tatrze cz. VI



Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra cz. II Wiek Żelazny''.



Rozdział VI

Ad pa Brutisen opositiyon ysen?1 - ,,Pawlaczyca cz. III Powrót wolności"

Na śniegu przed zamkiem Zimy zgromadził się tłum. Było już po bitwie, w popołudnie i nadchodził czas posiłku. Jednak nikt nie jadł. Na poletku wygarniętej spod śniegu trawy wznosił się ogromny stos chrustu, a na nim leżał bezgłowy Lynx w łuskowym pancerzu. Obok wznosiły się stosy, na których układano turkusowe od krwi ciała rusałek, które zostały zmasakrowane i ich przeciwników. Za życia potrafiły odtwarzać utracone części ciała niczym stułbie, ale zginęły, dlatego, że uszkodzono znajdujące się w głowach kamienie drogocenne w kształcie serc, które były darem od Altairy i Betel - Gausse, stworzonym na wzór drakolitów. Zniszczenie serca rusałki nie wiązało się z jej śmiercią, bowiem utracone serce mogło odrosnąć. Mimo próśb Tatry, Lech III długo nie chciał się zgodzić na pogrzeb Mięsojada; ostatecznie postanowiono, spalić go na samym końcu. Zaczęła się ceremonia.

,,- Odchodzisz w ogień, co Perzona Foyakista wyobrażarazem z głową rysią i ludzkim ciałem,Twój miecz, sztylet i pancerz w listowie dębowym dziś tonie"...

Ornietas Gizilij sprowadził z lasu Wałšana, ojca Ozierska, aby ten wyrecytował starą lynxyjską pieśń pogrzebową. Mówiąc miał na rysim pysku łzy.

,,Idą Mokosza z łonem ogromnym, porośniętym w brzozy i
Leśna Matka do skrzyni z dębu, najcudowniejsze połączenie krwi i mlekazbierająca,Pani Lasów, Bagien, Rokitnickiego Sioła; na jednorożcu stanęła przedojcami naszymi u rozdroża i drogę wskazała,Buruska wrona co miast pożywić się śmiercią - życie wróciła,Życie dająca Denebowi i Poleszy, królująca nad Burus i Rokitnicą..."

Ornieta wsłuchiwała się w strofy poświęcone Leśnej Matce, a płacząc zerwała z szyi swój kłos pszeniczny w bursztynie i położyła go na stosie.


Varkyderat ma topory z kości Matki Żmyi,Tarcze z kosmiczno - morskich kamieniSztandar sięga po Wszechświata BierzmoTy i my - idziemyPrzez Europę, Białopolza Ultima Thulewieki, kraje, myśli,Płoniesz, a dymdociera do trzechwielorybów nozdrzy,a na ich grzbietachMokoszy głowa spoczywaodwiecznie.Płoniesz, lecz nie wrócisz do ŁonaZrzucisz z siebie płomień jak szatę,Pójdziesz dęby, lilie, brzozy sadzićna sercach w glebę zamienionych"

Wałšan skończył pieśń, po czym oddał pochodnię władcy, lecz ten chciał aby ojciec rodu pierwszy uczestniczył w obrzędzie pogrzebowym. Lynx drżącą ręką rzucił pochodnię, a ta zapaliła stos. Następnie podpalali Ornietas Gizilij, Przerośl, potem zaś Ornieta. Dopiero wtedy przyłączył się król aplański z żoną. Tymczasem zapłonął stos rusałek. Ruta śpiewała:

,,Oddzielili was Wody od rodziców waszych,Lodowate ręce wciągnęły was w wody wir, A niczym Sybaris szalał jesienny świat, A w deszczu i zimnie umierał jesienny świat. Rusałkami stanęłyście przed obliczem Zimy,
Oczy w ogień, a krew w turkus się zmieniła,Wyszłyście uzbrojone na wojnę z tyranem,Cięto was i mordowano, by wydrzeć klejnot z głowy, Lecz klejnotami byłyście same"...

- Piękna pieśń, ale nie rozumiem jej treści! - powiedział Arvot Baldas.
- Nazywam swoje siostry Wodami, bo kobieta jak woda jest piękna, daje życie i może niszczyć - tłumaczyła Ruta. - Wiele z nich zostało jesienią utopionych przez wciągnięcie do wody przez rusałki, które wcześniej spotkał ten sam los... Niektóre zgłaszają się dobrowolnie, a jeszcze inne rodzą się w Winterforcie.
Zaczynało się już ściemniać. Przez ten cały czas, Igor Lorenzkrafft był nieobecny. Przebywał w jednej z komnat zamku Zimy i uważnie oglądał przedmiot zabrany z obozu Mięsojada.
- Co to jest? - pytał się trącając czarnym nosem położoną na łapie ludzką czaszkę.
Była niezwykła, bo zamiast z kości, była misternie wyrzeźbiona w krysztale i mieniła się wszystkimi kolorami tęczy.
- Igorze Lorenzkrafft! - odezwał się głos, a przestraszony niedźwiedź polarny upuścił czaszkę na podłogę. Ta się rozbiła i wystrzeliła zielonym płomieniem, po czym wróciła do poprzedniego stanu.
- Kim jesteś? - pytał się niedźwiedź.
- Raczej: kim ty jesteś?! - odezwał się głos.
- Dobre pytanie - powiedział zwierz - wcześniej go sobie nie zadawałem.
- Ja ci powiem - jesteś owoc z Wielkiego Dębu, płomień Ageja i część jego duszy, jesteś duchem, który jako fala kosmicznego Oceanu kołysze Mokoszę do snu, jesteś duch odwiecznego żywiołu niedźwiedzi, który wyszedł z Krainy Białych Pól, pomiędzy inne niedźwiedzie i ludzi, aby dać początek nowemu życiu...
- Hmm, ten głos wydobywa się z czaszki - pomyślał Lorenzkrafft i przystawił ją do ucha.
- Agej nie jest Osobą Ognistą, bo wszystko jest jego ogniem, a ty nim... - mówił głos w czaszce.
- Oj, coś nie rozumiem tego... - stropił się prosty niedźwiedź i schowawszy czaszkę pod poduszkę, podszedł na naradę.
Lech III mówił, że organizuje wyprawę na północ, do Oxlandu aby zawrzeć sojusz wojskowy z Oxiami. Byli to ludzie z głowami fok. Igor nie zgłosił się na ochotnika. Zrobił to za niego Gottard Urmeier. Wyprawa miała się zacząć jeszcze tej zimy. Niedźwiedź wrócił do swojej komnaty, a zastał go tam Wilson Eaneawatt z jakimś człowiekiem.
- Nic nie mów - Eaneawatt położył mu łapę na ramieniu. - Ten człowiek to Rudnik; on uciekł z obozu, który wczoraj rozbiliśmy. Kryształowa czaszka, którą znalazłeś, należała do Mięsojada, a tak naprawdę do Kościeja. On przebywa teraz w Presnau i możesz z nim rozmawiać.
Serce kotłowało się w Igorze Lorenzkraffcie. Zawsze słyszał, że Kościej jest zły, a teraz jego towarzysz Eaneawatt mówi o nim jakby nigdy nic.
- Ale... ale - mruczał - on coś mówił do mnie.
Rudnik zdecydowanym ruchem wyrwał mu czaszkę i potarł ją.
- Jestem Kościej, pan wielki i srogi... - rozległ się głos, a na krysztale pojawił się obraz kościotrupa w koronie.
- Gdybyś był śmiertelny to Arvot Baldas i Ruta nogi by ci powyrywali! - wykrzyknął zmieszany Igor.
- To głupcy - powiedział Kościej. - Robią z ciebie szmatę. A Ruta umie tylko patroszyć tych co myślą i czują inaczej niż ona...
- Gdyby Arvot to słyszał... - powiedział Lorenzkrafft.
- Ale nie słyszy - uciął Eaneawatt.
- O czym marzysz? - zapytał Kościej.
- Aby mnie poważano bardziej niż Gotarda Urmeiera.
- Ruta uznaje tylko swojego brązowego futrzaka, a ten jest głupi - powiedział Eanawatt. - Arvot dla niej, a Urmeier dla Arvota to wszystko, a my moglibyśmy wyzdychać - żalił się Wilson.
- Ale przecież opiekowała się mną gdy byłem skopany przez łosia - zaoponował Lorenzkrafft.
- Ta suka lubi grzebać we krwi, więc zajrzał też do twojej - powiedział Kościej. - Chcecie władzy?
- Bardzo! - odpowiedziały oba białe zwierzaki.
- To przestańcie lizać zad Arvotowi, bo ja jeszcze lepiej leję po pysku i przystańcie do mnie. Już wkrótce będziecie mogli usiąść na stołku.
- Mój pan dobrze wam życzy - odezwał się nagle Rudnik. - Patrzcie! - pokazał ogromne dzbany gorzałki. - Czy ktoś kto daje tak dobrą wódkę może być zły?



*


Nieoczekiwanie plan Lecha III zdawał się lec w gruzach. Pewnego styczniowego poranka, Gotard Urmeier poszedł sobie do lasu z myślą o ułowieniu jakiegoś zwierzaka. Szedł sobie, aż tu nagle...
- Auuuuu! - ryknął, gdy poczuł, że nagle wszystkie drzewa urosły jeszcze bardziej. - Co jest? - pytał się.
W odpowiedzi zza drzew i krzewów wybiegli ludzie z kilku pobliskich osad. Były z nimi psy, a łowcy uzbrojeni byli w oszczepy, kamienie i łuki ze strzałami.
- Nareszcie złapaliśmy tego białego potwora, co morduje naszą trzodę! - wrzasnął jeden z nich uderzywszy zwierza kamieniem w głowę.
Ten zawrzał gniewem i masował łapą bolący czerep.
- Przestańcie! - ryknął ludzkim głosem. - Czy jesteście chorzy?
- Jesteśmy biedni, a ty nas rujnujesz! - krzyczała jakaś babcia.
Urmeier pomyślał i uznał, że ludzie faktycznie cierpią. Zima wiąże się z głodem, a im ktoś niszczył zagrody. Niedźwiedź pomyślał dalej i natrafił na winowajcę.
- Słusznie się gniewacie, ale nie na mnie! Zagrody wam rozwalał Wilson Eaneawatt! Mówiłem mu aby tego nie robił, ale on, piorun ognisty, nieusłuchany, nawet Arvota Baldasa nie słucha! - była to prawda.
- Nie dość, że bandzior to jeszcze skarżypyta! - ktoś oburzony pchnął go oszczepem w pysk i zranił język.
Psy czepiały się jego łap, a ludzi było coraz więcej. Kamień ugodził go w stopę, aż chrupnęły kości. Tymczasem przybyła jedna z rusałek służących Zimie i rozkazała uwolnić niedźwiedzia.
- Nad jeziorem Nidean fale wyrzuciły ogromnego szczupaka - mówiła - możecie go zjeść, a niedźwiedzia ostawcie w spokoju.
Ludzie usłuchali, widząc jej ogniste oczy, gdy zaś gwizdnęła, na futrze nieszczęśnika usiadła chmara błędnych ogników. Uniosły go one w górę i poniosły, aż do Winterfortu. Tam zaopiekowały się nim Tatra i Ruta.



*


- I kogo ja teraz wyznaczę na wyprawę? - dumał Lech III.
- Urmeierowi kości w stopie się jeszcze nie zrosły - mówiła Tatra.
- Arvot by się nadawał, czy nie? Może by Arvota i Rutę? - król dalej delibrował.
- Są jeszcze dwa białe niedźwiedzie; Lorenzkrafft i Eaneawatt - rzekła królowa. - Może one będą się nadawać?
- Może będą - westchnął król i wydał im rozkaz.
- Tylko pamiętaj, Wilson - pouczał Urmeier - jeśli po drodze będziesz rozwalał obory, to ci dam ochędożnie po pysku!
Wychodząc Lorenzkrafft i Eaneawatt spojrzeli na siebie znacząco, a na dworze dołączył do nich Rudnik.




Rozdział VII

Winterfort malał coraz bardziej, w miarę jak emisariusze oddalali się od niego. Razem z niedźwiedziami polarnymi i Rudnikiem wyruszyło dwóch Lynxów; Ornietas Gizilij i Przerośl.
- A tego człowieka nie znam - powiedział starszy z walecznych synów Wałšana wskazując na szpiega.
- To miejscowy chłop - odparł Eaneawatt.
- A dobre masz bydło w zagrodzie? - zapytał się go młodszy Wałšanowicz.
- Sami najwięksi bohaterowie Lynxów, Neurów i leśnych ludzi wieczerzali w mojej chacie - odpowiedział szpieg.
Tymczasem w Presnau...
- Jak na razie ustawicznie zwyciężamy - książę Wieńczesław twardo bronił swojego stanowiska w rozmowie.
-Kylnem zabity...
- ... ( i dobrze!) - pomyślał Wieńczesław.
- Ixmarg zabity, Nąpkś zabity, Mięsojad zabity... - wyliczał Uszak, stojąc przed tronem Kościeja. - Pamiętasz panie bitwę na lodach Mamiru, gdzie ten ,,zniedźwiedzimamut" zadał wam...
- Pamiętam! - machnął ręką król.
- Tylko potężny Orland może rozwalić resztę świata i ja tego dokonam! - zakrzyknął książę, a Uszak patrzył nań z politowaniem.
- Jak nasze miśki się spisują? - zapytał Kościej.
- Są jeszcze w drodze do Oxlandu. Idą z nimi nasz szpieg Rudnik i dwóch Lynxów - mówił obojętnym głosem były nadzorca kopalni.
- Wieńczesławie - mówiąc to zły król wyciągnął koronę. - Naści tu koronę Soborowego Orlandu, będziesz jego królem - nałożył ją na skroń księcia Orów. Prowadź wojen ile chcesz, ale ja nie będę - zakończył.
- Co?!!! - wrzasnęli Wieńczesław i Uszak.
- Rykar mówił mi, abym zmienił taktykę - kłamał . - Rozkazałem odbudować zburzone stolice.
- Do grzyba pana... - zaklął nowy król.
- Chodźcie do jednej z sal, a coś zobaczycie - powiedział Lemur.
Wstał z tronu i wyszedł, a za nim poszli jego rozmówcy. Drzwi sali się otworzyły, a Kościej i Wieńczesław usiedli w tłumie ludzi i innych istot. Oczom pozostającego w loży Uszaka ukazali się królowie Ultima Thule, Altamiry, Lascaux, Irlandii, Britainy, Apapu, Teutmanii, król Presnaulandu Kościej, król Nürtu, noszący łańcuch na szyi król Aplanu Lech III i jego żona z Montanii - Tatra, król Orów Wieńczesław, wodzowie buruscy, oxyjscy, wydrzańscy, żbiczańscy, zajęczańscy, władcy Oylandu, Kraju Stepów, Valkanicy, Cypru, Krety, Wyspy Słoni, czyli Melity, Tassilii, Kartwelii, Puany, Międzyraju i ziem, gdzie później wyrosły Pasmo Gorynycza i Promet. Przeleciawszy wzrokiem po królach, skierował go na ołtarz, gdzie leżało wynalezione przez Kościeja płacidło, które każdy lud zdobił innym znakiem. Podszedł do niego czarno ubrany rezun z toporem, ten sam, co na jeziorze Tormaytanus w Burus zabił Ozierska.
- Chwała Kościejowi, królowi Presnaulandu! Chwała papierowej monecie! Jeść; to jest najważniejsze! Pić; to jest najważniejsze! Niech żyje święta wojna dla viridis vesponiust; to jest święta wojna z ciemnogrodem! - deklamował demagog, a ludzie kładli się na podłogę i kwiczeli z uciechy jak prosiaki.
Widząc to Lech III, wzburzony bałwochwalstwem, wstał i zerwał sobie łańcuch z szyi. Tatra i inne królowe były z woli lubiącego poniżać ludzi Kościeja zamknięta w klatce i gdy dano jej kawałek zielonej masy papierowej do pocałowania, nie ucałowała jej. Tymczasem król Aplanu połamał klatkę i z uwolnioną żoną wrócił do odbudowanego Nistu.
Gdy wiec królów dobiegł końca, Wieńczesław zadał pytanie Kościejowi.
- Zadziwiasz mnie panie ... bracie. Ktoś mógłby pomyśleć, że stałeś się ... dobry.
- Wieńczesławie, Wieńczesławie – pokręcił głową Kościej – widzę, że nie znasz się na polityce. Jesteś jeszcze młody, a ja żyję już trzeci wiek. Zdobyłem ogromne doświadczenie. Nauczyłem się choćby tego, że każde imperium, nawet moje, zbudowane na sile oręża, musi się kiedyś rozpaść. Ujarzmione ludy wcześniej czy później upomną się o to co im wydarto, chyba, że ... na trwałe zmienimy ich sposób myślenia. To ostatnie wymaga jednak wielkiej pracy w warunkach pokojowych. Będzie to tym trudniejsze, że sęp Nąpkś, co wyjadał mózgi, przepadł. Może go wskrzesimy pod innym imieniem, mocą czarnej magii.
- Zadziwiasz mnie panie... – powtórzył król Soborowego Orlandu.
- Powiem ci, synu, że to nie Rykar podsunął mi ten pomysł w postaci gotowej. Przeciwnie. Rozważałem go już wtedy, gdy byłem uwięziony na dnie jeziora. Ziarno moich rozważań kiełkowało, podlewane mądrościami Ixmarga, aż w ostatnich miesiącach przyszło ... objawienie. Nie myśl, że stałem się nagle miłosierny. Wciąż jestem zły jak samo zło. Przywracając wolność podbitym ludom, kierowałem się chęcią uzyskania ich szacunku i zaufania. Chciałbym, aby wszyscy królowie Europy czynili to co ja chcę, ale żeby jednocześnie myśleli, że czynią to czego sami chcą. Do tego celu prowadzą dwa środki: hegemonia nad finansami całego kontynentu, oraz ideologiczny ,,marsz przez instytucje’’, o którym nauczał nasz nieodżałowany mistrz Ixmarg, wielki mędrol – po chwili zadumy Kościej dodał. – Ty jednak moje dziecko jesteś na to za głupi by to pojąć. Ciesz się więc, że czynię ciebie zbrojnym ramieniem ruchu przyjaciół ludowładztwa i pokoju na Białym Lądzie – Kościej wyszedł z komnaty.
- O, w mordę – jęknął król Orów, przez późniejszych kronikarzy utożsamianych z Orianami – ale on uczenie gada. Nic nie rozumiem, więc musi to być mądre. Chwała Kościejowi!


*


Pięciu podróżnych szło cały czas na północny wschód, wzdłuż wybrzeża Morza Joldów, przez dziki kraj, bez szczególnych przygód. Była już wiosna, gdy znaleźli się w Oxlandzie.
- Zima już pokonana - zauważył Ox o imieniu Kellu Symur.
Jego wielkie, czarne oczy skierowały się ku powierzchni, na której fale unosiły wyrzeźbioną z lodu łódkę, w której spoczywała ubrana na czarno, młoda kobieta. Miała zamknięte oczy, rozsypujący się wianek z chryzantemy, a dłonie skrzyżowane na piersiach trzymały lodowy młot. Łódka była wyścielona białym, futrem tura, a głowa Zimy spoczywała na śniegowym łbie srogiego bałwana - Śnieżelca.
Kellu Symur i jego syn Kellu Simi - Abö byli Oxiami, zaproszonymi na dno Morza Joldów przez królową Juratę i jej męża Swaroga. Zapadła już noc, dlatego, że ten zgasił Słońce i przyszedł do żony. Oxiowie siedzieli z Enkami za stołem z ogromnego, płaskiego głazu barwy białej, inkrustowanego bursztynami.
- Patrz ojcze! - młodszy Ox pokazał znów na powierzchnię i obaj ludzie z foczymi głowami ujrzeli, że nad łódką Zimy unosiły się chmary gawronów, gili i jemiołuszek.
Z gośćmi był obecny Swarożyc, o skórze złotej jak ojciec, ale o czterech twarzach. Jego złoty smok po całym dniu jazdy z synem pana Słońca na grzbiecie, odpoczywał w głębinach kosmicznego Oceanu.
- Co dziś widzieliście? - Jurata skierowała pytanie do męża i syna.
- Pływałem nad Oxlandem, Mamo - rzekł Swarożyc, a morska królowa wyjęła z zanadrza wspaniały, złocisty minerał.
- To jest ,,Pryzmat" - mój ulubiony bursztyn - tłumaczyła Oxiom, podziwiającym szafir z jej korony.
- Ten kamień - tłumaczył Swaróg - pokazuje co moja żona myśli o danej osobie - wskazał szafir, - a bursztyn, zwany Pryzmatem wyświetla przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
- Patrzcie! - Jurata wyświetliła Pryzmatem na blacie stołu dziwną historię, która rozegrała się w kraju Kellu Symura i Kellu Simi - Abö'ego.
Pięciu podróżnych szło z Burus do Oxlandu, a z nimi byli zdrajcy. Człowiek zwany Rudnikiem był szpiegiem Kościeja. Na miejscu rozłożyli się obozem. Było rano i gdy tylko buruski Lynx, Ornietas Gizilij wstał z posłania, do jego namiotu weszły dwa niedźwiedzie polarne służące Arvotowi Baldasowi i Rucie. Igor Lorenzkrafft złapał Ornietasa za pachy, zaś Wilson Eaneawatt unieruchomił nogi. Ten nie wiedział co się z nim dzieje; myślał, że to zabawa. Nagle Eaneawatt złamał mu nogi, a Lorenzkrafft wykręcił ramiona i ugryzieniem w kark odebrał życie przewodnikowi wyprawy. Tymczasem Rudnik i Przerośl byli na plaży i szukali osad oxyjskich. Szpieg postanowił wbić Lynxowi nóż w plecy, lecz ten miał cudowny sztylet, który w chwili śmierci kogoś z rodu Wałśana pokrywał się krwią. Przerośl stał nad morzem i gdy patrzył z oddali na wyspę Saremę, poczuł, że z jego sztyletu kapie krew. Zaniepokojony spojrzał na brzeszczot i zrozumiał: to zginął jego najstarszy brat. Odwróciwszy się zobaczył Rudnika z podniesionym nożem i od razu zabił go. Przerażony obrotem sprawy pobiegł do sosnowego lasu, gdzie znajdował się obóz jego drużyny. Ujrzał jak Igor zakopywał w runie ciało Ornietasa. Minął go przerażony i zobaczył, że Wilson wychodzi z namiotu i bierzy w jego kierunku. ,,Lorenzkrafft! Został się nam jeszcze jeden Lynx!" Dwa niedźwiedzie polarne zaatakowały Przerośla, a w jego głowie kotłowało się pytanie ,,Dlaczego?!" Przerośl uciekał im i wskakiwał na sosny. Pościg trwał, aż uciekinier spadł z giętkiej gałęzi i spadł plecami w gąszcz paproci. Mocno krwawił, bo spadł na ostry kamień. Gdy oprawcy przybyli uznali go za martwego i poszli sobie. Poturbowany zaś zerwał się na nogi i ze złamaną ręką wyruszył w stronę Burus, aby ostrzec króla Aplanu Lecha III przed zdradą. Tymczasem Lorenzkrafft i Eaneawatt nawiązali kontakt z Wydrzanami. Była to prastara rasa ludzi z głowami wydr, mieszkająca w Oxlandzie jeszcze przed urodzeniem Estynisława i Čudy; pierwszej pary Oxiów przez Juratę. Wydrzanie mieszkali nad rzekami i jeziorami. Oxiowie zaś osiedlili się nad morzem, toteż jedni i drudzy nie wchodzili sobie w drogę. Wielu ludzi z głowami fok zabobonie wierzyło w astrologię; na niebie zaś ukazał się znak ludzkiego języka, a dwa zdradzieckie, białe niedźwiedzie sprawiły, że popłynęła krew wielu Oxiów i Wydrzan. Ci ostatni omamieni przez zdrajców uznali Kościeja. To wszystko przeminie i urodzi się dziecko, a imię jego ZWYCIĘSTWO, będzie ono płci niewieściej...
- Wy, Kellu Symurze i Kellu Simi - Abö - podjął Swaróg - udacie się na ląd za Saremę i we sosnowym lesie odnajdziecie Lynxa Przerośla. Pomożecie mu w drodze, już nie do Burus, ale do Nistu, bo tam zasiada Lech III.
- Przewrotny Kościej, Zdrajca Zachodu, zmienił taktykę - kontynuowała Jurata - ogłosił się królem Presnaulandu, ale światem w jego imieniu rządzi papierowa moneta, albo ,,zielone gniazdo osy".
Dwaj Oxiowie przygotowali się do opuszczenia dna Morza Joldów.
- Rdzeniejew! - na głos Juraty, zza kotary ze sznurów jantarowych wychynął nie mający skóry mąż noszący na głowi niebieską, kapitańską czapkę z dwoma skrzyżowanymi harpunami. - Anatolij będzie was ochraniał przed wrogami. - Oxiowie upadli na kolana i liznęli ręce swojej pramatki, oddali cześć jej mężowi i synowi, po czym razem z niedoszłym egzekutorem Tatry na ziemiach holenderskich, wyszli na powierzchnię szukać Przerośla.
Ten leżał w namiocie należącym do Wydrzan, którzy nie poparli rozruchów. Miał opatrzoną rękę i z bukłaka pił mleko zakupione u ludzi z Orlandu. Nieoczekiwanie ujrzał wraz z promieniem Słońca dwóch mężczyzn z foczymi głowami i jednego z ludzką, ale pozbawionego skóry.
- Pokój tobie bohaterze! - powiedział młodszy Ox, w ręku trzymając zieloną gałązkę.


*


- Jesteśmy w Niście! - objaśnił jeden z budowniczych najętych przy odbudowie aplańskiej stolicy.
- Gdzie jest siedziba króla? - spytał Przerośl.
- Jego Wysokość Lech, trzeci tego imienia mieszka na prawo od tych trzech domów za rogiem - odpowiedział budujący - a wy kim jesteście?
- My z Oxlandu - podjął starszy Kellu - a ten mołodiec to Lynx z Krainy Tysiąca Jezior, no wiesz, synu Novalsa - z Burus. Ten pan bez skóry to graf Anatolij Rdzeniejew; sługa Juraty, co w czasie wędrówki bronił nas przed Wydrzanami i zranił oszczepem białego niedźwiedzia, lecz nie zabił.
- Powiadają u nas, że w Presnaulandzie omal nie zabił naszej królowej, zaczarowanej przez Erydana wbrew swej woli - wtrącił robotnik, lecz pan rdzy niszczącej żelazo złowrogo milczał.
- Deculiyen pa, gucen cidian!2 - powiedział Przerośl, a Rdzeniejew zdjęciem kapitańskiej czapki z głowy zamienił ludzki pot w różnobarwne perły.
Nasi podróżnicy poszli wskazaną drogą i zatrzymali się przed drewnianą chatą. Byliby nie poznali, że to siedziba królewska, gdyby nie królewski sztandar ze srebrnym sokołem, ukoronowanym Słońcem na błękitnym polu i gdyby też Tatra i Lech nie siedzieli na ganku.
- Witamy w stolicy grafa Anatolija i Przerośla, syna Wałšana! - król wstał z ganka, a wraz z nim wstała też królowa.
- Niebezpieczeństwo... - miauknął Przerośl, lecz nie został zrozumiany.
- Chodźcie do chaty, zawołam Rutę, Arvota Baldasa i Urmeiera! - zaproponowała Tatra, samemu jednak będąc zaniepokojona. - ,,Dlaczego nie wróciły pozostałe białe niedźwiedzie"? - pytała się w myślach.
Już po minucie królowa, król, rusałka, niedźwiedź bury i biały, Rdzeniejew, obaj Oxiowie i Przerośl siedzieli przy drewnianym stole. Ruta nalewała słudze Juraty wódkę, lecz ten odpowiedział:
- Ys ein chlijt' an ziervieyze, deculiyen, ela ein 3- odpowiedział, dając dobry przykład rasie ludzkiej.
- Jak się nazywacie? - władca zwrócił się do Oxiów.
- To jest mój syn Kellu Simi - Abö, a ja jestem Kellu Symur. Pochodzimy z Oxlandu i nasza pani Jurata kazała nam wyprowadzić Przerośla z naszego kraju, gdzie groziło mu niebezpieczeństwo.
- Opowiadaj witeziu - prosiła Tatra.
- To był spisek - powiedziawszy to Lynx przetoczył wzrokiem po przestraszonych gospodarzach. - Przybyliśmy do ziemi oxyjskiej na wiosnę. Nad Morzem Joldów był człowiek zwany Rudnikiem; wędrował z nami jako szpieg od Kościeja. Chciał mnie zabić nożem, więc go zasztyletowałem. Tymczasem w sosnowym lesie, gdzie rozłożyliśmy się obozem Igor Lorenzkrafft i Wilson Eaneawatt zabili Ornietasa Gizilija...
- To nie prawda... - wymamrotał przez łzy Arvot Baldas.
- Panie - zwrócił się Kellu Symur do Lecha - te dwa białe niedźwiedzie nabuntowały Wydrza, to jest ludzi z głowami wydr, aby nas zabijali; puścili jakąś plotkę, a potem zbudowali łódź i razem ze starszyzną Wydrzan popłynęli, aż do Presnau na spotkanie z Kościejem.
- To nie prawda... - głośniej powtórzył słowa swego mistrza Gotard Urmeier.
- Hmm. My byliśmy w Presnau - powiedział Lech III. - Kościej teraz nie prowadzi wojen, ograniczył swe władztwo do Presnaulandu, a całej Europie dał nowy środek płatniczy; jeśli ktoś ma dużo ryb, to nie wymienia ich na wódkę, ani odwrotnie, ale daje taką papierową monetę, która jest cenna. Może ostatnimi czasy Kościej stał się dobry? Tylko dlaczego zamknął moją żonę we klatce, ciągnie zyski z handlu niewolnikami, kolekcjonuje niewiasty jak stada bydła, składa ofiary z ludzi i zwierząt, czci demony, krzewi rozpustę, upija się gorzałką, gra w piłkę dziećmi wydartymi z brzuchów matek, karze za ... - z zadumy króla Aplanu wyrwał Rdzeniejew,
- Ys prisonen verovino, ela ys musen lezen oden ayerodura4 - Tatra kiwnęła głową na znak zgody, a Anatolij podszedł do okna.
Na nie mającej skóry dłoni trzymał ruchliwy ognik, z którym rozmawiał, a gdy ten wyleciał na zewnątrz, uśmiechnięty wrócił do stołu.
- Rozmawiałem z jedną z morskich rusałek służących Juracie. Widziała jak Lorenzkrafft i Eaneawatt razem z Wydrzanami popłynęli do Presnau i tam oddali hołd Kościejowi...
- Łgarstwo!!! - ryknęli Arvot Baldas i Gotard Urmeier, aż Ruta poczęła ich uspakajać.
- ... i teraz mają duże pałace, luksusy, na żadną wojnę nie idą, uczestniczą w zabawach...
- Jak możesz być tak okrutny?! - wodny niedźwiedź wstał i płakał.
Biały niedźwiedź był gotów zabić Rdzeniejewa, lecz ten zniknął. Wszystkich ogarnął smutek. Przerośl coś sobie przypomniał.
- Wałšan nie żyje, Gołdap nie żyje, Giżyca i Łyno podpaliły statek, którym płynęły w niewolę do Nürtu i ... też nie żyją; zabił ich król Wieńczesław... - Przerośl wiedział, że łzami nie zwróci im życia, upadł na twarz przed Tatrą i podłoga była mokra od łez. Choć Lynxowie byli twardsi od ludzi i nie płakali z byle powodu, to też mieli serce.
- A co z Ornietą? - cicho spytała się aplańska królowa.
Oxiowie wrócili do swego kraju, gdzie konflikt z Wydrzanami został po wielu trudach załagodzony. Przerośl razem z siostrą Ornietą, dwórką Tatry zamieszkał w Niście. Przebywała tam też jeszcze inna osoba. Z Apapu do Aplanu zbiegł przed siepaczami nowego króla filozof Evoliusz. Głosił on, że kultury dzielą się na wysokie i niskie i następują naprzemiennie. Kultury wysokie za priorytet uznają religię, pracę, poświęcenie, bohaterstwo, wysiłek, ducha, ideały. Z kolei zdegenerowane kultury niskie są bezideowe; cechuje je konsumpcjonizm, utylitaryzm, hedonizm, cielesność. Kultura wysoka w zwalczaniu kultury niskiej ma prawo stosować absolutnie wszystkie możliwe środki. Tenże Evoliusz zapominający, że w kulturze wysokiej najważniejsze są właściwie pojęta miłość, miłosierdzie, litość i wyrozumiałość, nauczał na ulicach stolicy i sam król był jego słuchaczem. W Niście mieszkał też człowiek z głową dzika ubrany w spódniczkę z trawy. Był nim pan Jendrykva Trędowaty z sioła Trądy; kmieć z którego ryja wychodziły pięść i błoto. Jego połajanek również słuchał Lech III. Był on przywódcą klanu Samowolców Chłopskich, jednak większą zasłużoną sławą cieszył się Chytreyga, syn Mucjusza z Klubu Szarego Orła. Człowiek ten miał kwadratową głowę, jeden ząb i jedno oko. Życie w Europie wracało do porządku, gdy pewnego razu w remontowanym domu Lecha III i Tatry w Niście, wbrew opinii wszystkich wojewodów Aplanu, aż za dobrze znających wykrwawienie kraju i potrzebę odbudowy, zebrała się narada wojenna...



Rozdział VIII

,,Polska potrzebuje nie krwi, lecz potu" - św. Rafał Kalinowski

- Ta kultura, która nastała obecnie jest kulturą niską! - grzmiał Evoliusz przed tronem królewskiej pary. - Odkąd Kościej postawił na piedestale papierową monetę złamał życie świata! On wpierw był kapłanem mordu, a teraz klęczy i każe nam klękać przed badziewiem!
- A czy zwróciłeś uwagę, że zło istnieje w ludziach od czasu, gdy w poprzedniej erze, zgrzeszyli Novals i Aivalsa, a z nimi ludzkość? - pytała się Tatra; odkąd Lech III nawiązał kontakt z Evoliuszem, panem Trędowatym i Chytreygą, żona zeszłą na dalszy plan.
- Prawdę mówią wasze usta, pani - odparł filozof. - Otóż Jarowit stworzył na Wolinie kulturę wysoką, lecz pod wpływem Rykara przekształciła się w niską; na zawsze zhańbioną ofiarami z ludzi.
- To bardzo ciekawe i w wielu miejscach się zgadzam, - ciągnęła królowa - ale skoro zbrodnia jest cechą kultury niskiej, to uważam, że kultura wysoka nie ma prawa jej stosować.
- ,,Gwałt niech się gwałtem odciska"! - odparł z dumą filozof.
- A przecież Gromorodna i Vega nie krzywdziły nikogo! - Tatra.
- Bo są niewiastami, a te w kulturach wysokich są łagodne i bezbronne!
- Ja zabiłam Erydana - Tatra.
- Ku potwierdzeniu absolutnej, świętej i nietykalnej prawdy moich słów! - Evoliusz.
- Absolutna, święta i nietykalna jest tylko prawda Ageja - zripostowała Tatra - kto ją odrzuci, ten odrzuci każdą inną prawdę.
- Pani - mówił niezrażony Apapczyk. -Ty, którą Agej niósł swymi płomieniami z Puana do Kartwelii, wiedz, że dla Niego krew bohaterów jest droższa niż modlitwy kapłanów! - wówczas do rozmowy włączył się król.
- Twoje słowa, mędrcze, są wspaniałe - mówił - dla mnie też obecna kultura, w której papierowa moneta podzieliła na biednych i bogatych, zniszczyła sztukę wyrzucając z niej piękno, prawdę i dobro, wreszcie wykoślawiła afekt w stronę zaspokajania żądzy na wszystkie sposoby - zasługuje na zniszczenie. Czy można by zniszczyć ją zbrojnie?
- Tak... - Evoliusz.
- Trzeba zło zwyciężać dobrem, bo i w zwyrodniałym królestwie zwyrodniałego Kościeja też żyją ludzie szlachetni i niewinni jego szaleństw; nie my mamy być ich sędziami i katami. - Tatra zaniepokojona o utęskniony i wreszcie uzyskany pokój wstała z tronu.
- Dla mnie największym bohaterstwem zawsze będzie czyn szaleńca, który poświęci życie, aby zabić jak najwięcej bezmyślnych dzieci systemu, wraz z sobą - powiedział inny filozof.
- Moja żona chyba nie kwapi się do powstania - Lech III również wstał z tronu - nie wiem dlaczego. Porozmawiam z Rutą, Arvotem Baldasem, Urmeierem, panem Jendrykvą Trędowatym, Chytreygą, panią Veherą Owies, co nauczyła uprawiać tę roślinę; zastanowię się co do decyzji - filozofowie opuścili siedzibę króla.
Tatra uklękła przed mężem i prosiła go ze łzami:
- Czy nie rozumiesz, ze jak mamy pokój i nikt nam nie przeszkadza, nie możemy wszczynać nowej wojny, że Aplan nie jest imperium? - łkała. - Czy nie wiesz, że Evoliusz pcha cię ku zagładzie?! Zależy mi na tobie i twoim kraju, a ty wybierasz to co szkodzi.
- Chcę być sobą - burknął król.
- I słusznie, bo ,,z prądem płyną tylko martwe ryby i ścierwa'' - Tatra wstała i przestała płakać. - Jeśli chcesz płynąć pod prąd nie przelewaj niewinnej krwi. Żadne szaleństwo nie jest bowiem wieczne, choćby jego twórcą miał był sam Kościej nieśmiertelny.
- Boisz się, że Aplan poniesie ofiary? - spytał król.
- I to w chwili gdy potrzebuje nie ofiar, ale pracy! - odpowiedział Tatra. - Kościej to zdrajca Zachodu, co wygnał piękno, prawdę i dobro i składa ofiary z ludzi smoku piekielnemu - po chwili namysłu rzekła, aż za dobrze wiedząc, że Kościej jest zdradliwy i nawet gdy ma usta wysmarowane miodem, sączy z nich truciznę. - Zgadzam się, że powinien stracić władzę, ale zamiast przysparzać wdów i sierot, lepiej wyznaczyć jego następcę na tron Presmanii, przez wojowników, zdatnych do takich zadań, a przebranych za kupców niosących dary, opanować zamek i porwać byłego imperatora, następnie osadzić w zaczarowanej celi, tak aby nikt go nie odnalazł. Wówczas byłby jednak kłopot z jego sojusznikiem królem Orlandu... - Tatra nie miała upodobania w okrucieństwie, gdy to mówiła jednak żałowała Kościeja, który przysporzył jej tyle upokorzeń.
- Słuchaj; Evoliusz jest mądrym człowiekiem i nie wierzę, aby mój przyjaciel popełniał błędy. Powiedział, że Presnau jest parchem Europy - króla ogarnął smutek.
- Dla mnie parchy to ci co niszczą pokój - powiedziała Tatra, nie lękając się bynajmniej o własną śmierć, ale o bój na dwa fronty i zniszczenie kraju.
- Porwanie jest drogie i niehonorowe - rzekł król.
- Kosztowałoby tylko tyle co jedna uczta, a następcę na jego miejsce już znalazłam - jest nim graf Goworek, popularny u Teutmanów. Niehonorowo jest natomiast szastać krwią poddanych, kiedy można tego uniknąć.
- Miarkuj się - rzekł ostro Lech III. - Czy ci się to podoba nie będę się bawił w głupią robotę, zwłaszcza nad sobą, ale we krwi utopię wszystkie parchy! - wzburzony zostawił żonę.
Tymczasem przyszła Ruta z Arvotem Baldasem.
- Odkąd poznał Evoliusza, mógłby mu zmienić imię na ,,Evola", bo traktuje go jak drugą żonę - mówiła rusałka - ale to ty moim zdaniem masz rację. No, bo posłuchaj - ja polubiłam zabijanie tyranów, ale każda wojna pochłania niewinnych i nabija kabzę płatnerzy. Choć Wieńczesław to tyran, ale Mieczywład, który by ruszył do walki byłby stokroć gorszy. Sama mogłabym do tego kata niewiast i dzieci udać się jako nałożnica - dar twojego męża na zadatek przyjaźni, a potem przejechać mu sztyletem po trupim ryju, porwać i przywalić głazem, zamiast robić wojnę, ale co dalej?
- Broń pokoju - cicho dodał Arvot Baldas.
- ,,Lech nie chce mnie już słuchać" - cisnęło się Tatrze na język, lecz nie poskarżyła się na odurzonego męża, bo go kochała.
Królowa, rusałka i wodny niedźwiedź siedzieli w milczeniu, a przez okno wraz z blaskiem Srebroniowym dochodziły słowa pieśni:

,,My jesteśmy głupie głowy, my jesteśmy głupie głowy,
Głupią Głową ja i ty; Kościeja parchy krwią zmyjemy,
Kultura nasza w niebo sięga,
Kościeja ginie potęga, handel będzie znów wymienny,
Drży niejeden bogacz zły,
Evoliusz na pomniku siedzi, oczy kieruje w stronę rzezi,
Bo dzisiaj w Niście wesoła nowina; wojsko idzie na Presnau,
Presnau się pali, Sybaris się wali, kołtunów na pale się wbija,
Uszak przed Przeroślem ucieka, Kościej się wścieka,
Ciała swych żon i córek zamienimy w pochodnie, by nowoczesność
Odesłać w niebyt godnie; My głupie głowy z morza krwi wyciągniem -
Pokój! Prawdę! Wolność! Miłość! Nadzieję! Życie! - głupie głowy zmienią świat.
Na lepsze!

- Ta piosenka jest głupia i żartobliwa - tłumaczyła Ruta. -Bractwo Lubiglea, czyli Głupie Głowy to ludzie głupi i tak nazywa się tych co myślą, czują i kochają normalnie, a nie tak jak Kościej, który niesyty rozpusty gwałci nawet chłopców i dziewczęta. To tylko przez przekorę.
- Odrzucają nowoczesność i utożsamiają ją ze złem! - zaoponowała Tatra - Tak naprawdę nie trzeba wybierać między postępem a wiernością Agejowi.
- I są uzbrojeni - dodał Arvot Baldas.


*


Tymczasem niedaleko domu króla, na tarasie przebywało dwóch Lynxów przed upieczonym zającem. Byli to brat i siostra; oboje młodzi. Przed drewnianym posągiem starego męża z głową rysia paliła się aromatyczna żywica. Postać ubrana w długa, białą suknię z niebieskim ornamentem, siedziała obok Lynxa w rubinowej pelerynie, który nazywał się Przerośl.
- Opowiadaj, Ornieto - poprosił siostrę i dał jej wodę do popicia szaraka.
- Nauczyłam się, że każda praca jest ważna i że żadną nie należy gardzić - na jej wibrysach w blasku Srebroniowym perliły się krople wody. - Rozmawiałam z Zimą, prosząc ją aby dała mi męskie zajęcie, bo to hańba dla córki Wałšana, aby pracować jak zwykłą niewiasta. Ona jednak nie słuchała. Tatra, wówczas przebywająca na wygnaniu, obecna królowa Aplanu, mówiła mi, abym nie rezygnując z marzeń dobrze wykonywała obecne zajęcia, bo wszystko jest tymczasowe, ale nawet chwile potrafią zaważyć na wiekach. Żadna z rusałek nie uważała gotowania za mniej znaczącego od walki z rozbójnikami; wszak kiedyś były chłopkami; rodziły się w chatach i żyły w nich jak pod korcem. Płakałam, a moje łzy - mocą Zimy - podtopiły lodową podłogę kuchni. Były słone, toteż ujrzałam martwą rybę - lipienia wielkości cielaka, smoka wodnego i buruską żmiję jeziorną, która miała z pięć metrów i konając nastroszyła skórny kołnierz wokół głowy. Gdy się napłakałam, zobaczyłam zabite solą zwierzęta i wyjęłam je z wody. Oprawiłam wszystkie i ugotowałam gulasz z miodem, jarzębiną, jemiołą, jesiennymi jabłkami i śliwkami, wydobytymi spod śniegu. Zimie spodobała się potrawa, Śnieżelcowi i Mar - Zannie również, zaproszony został Deneb, Wiłkokuk, Ovov Tęczookinson, a nawet Arktur, który przybył z Nürtu na spotkanie z Kurko i Vegą. Przygotowałam jeszcze parę podobnych posiłków, a Zima doceniwszy moją pracę pozwoliła mi wziąć broń i wyruszyć na wojnę z Kościejem. Wyjechałam konno i chciałam zobaczyć się z tatą, odkryłam, że On i nasi bracia musieli coraz częściej odpierać ataki zbójów atakujących las. Łyno poczyniła znów postępy w sztuce leczenia; kiedy Gołdap miał przekłuty mieczem żołądek i potargane jelita - z pomocą Złotej Baby potrafiła go uratować. Powiedziałam ojcu, że pragnę walczyć i pomogłam w obronie przed bandytami. Zaczaiłam się na drzewie, zeskoczyłam na kark i raniłam sztyletem, aż zbój przewrócił się. Zsiadłam z konia, aby go dobić, a gdy jego kamrat chciał mnie zabić - obronił mnie Gołdap. Odgryzłam zbójowi głowę i zostawiłam ją na rozstajach dróg na ołtarzu Mieczysława. To był mój pierwszy zabity przeciwnik. - opowiadała Ornieta. - Pewnie mnie potępiasz jako niewiastę?
- Nasi ojcowie w czasie wojen ze Żbiczanami nie dopuszczali niewiast nawet do udziału w pogrzebach, a dopiero Oka - matka naszego pierwszego króla Roxyzoriona - Uralisława mogła być na pogrzebie syna. Nasz ojciec mówił: ,,Tak jak mąż przykłada łapę do ościenia śmierci, tak niewiasta jest płomieniem Ageja formującym życie". Jednak opowiadaj dalej - zachęcił życzliwie siostrę.
- Wyszłam poza Burus i zobaczyłam, że śniegu było coraz mniej, a coraz więcej zieleni. Podobnie ptaków i owadów; między kopytami mojego konia były żaby i węże. Nagle ujrzałam, że na ogromnym, czarnym turze jedzie młoda, niebieskooka blondynka. Byłą ubrana w zieloną suknię i miała bocianie skrzydła. Rozpoznałam w niej Wiosnę, idącą w stronę Burus. Zagłębiałam się w Aplan, lecz wojsk Kościeja już nie było. Zabijałam potwory i rozbójników, aż zaszłam w stronę Nistu. Tu się spotkaliśmy...
- Rodzinę wymordował nam król Wieńczesław, co teraz będziemy robić? - z troską zapytał się Przerośl.
- Ostatnio we śnie ukazuje mi się lodowy znachor, ten od Złotej Baby, co leczył lodem z cudownej jaskini - westchnęła Ornieta - może pójdę w ślady Łyny? Wojowanie nie daje mi szczęścia - nawet złe istoty mają prawo do życia, a w nocy widzę ich twarze i pyski wołające: ,,Musimy przejść po wąskiej kładce siostro". Budzę się zlana potem. Nie uprawiałam rozboju - uśmiercałam bestie, rozbójników, tyranów, gwałcicieli kobiet i dzieci - tych dwóch ostatnich najmniej żałowałam jeśli wcale. Po prostu - jestem niewiastą i wolę przekazywać lub podtrzymywać życie niż je odbierać - Przerośl z szacunkiem wręczył jej zajęczy ozorek.
- Jak dobrze, że mamy wreszcie pokój! - ziewnął, a do jego zakończonych pędzelkami uszu dotarły słowa pieśni:

,,My jesteśmy głupie głowy, my jesteśmy głupie głowy,
Głupią Głową ja i ty..."


Rozdział IX

,,... Kościeja parchy krwią zmyjemy,
Kultura nasza w niebo sięga,
Kościeja ginie potęga, handel będzie znów wymienny..."

Na obrzeżach Nistu, przy ognisku rozbrzmiewała pieśń ludzi nazywających siebie Lubiglea, Głupiogłowami, lub Głupimi Głowami. Wśród nich siedzieli król Lech III i filozof Evoliusz, a Ruta i Arvot Baldas częstowali zgromadzonych wódką.
- Za pana Trędowatego!
- Za Chytreygę!
- Za panią Owies! - rozbrzmiewały okrzyki.
W blasku Srebroniowym ukazał się orzeł o piórach barwy popiołu i zakomunikował, że jego pan, Chytreyga nie ma ochoty zadawać się z Głupimi Głowami.

,,... Drży niejeden bogacz zły,
Evoliusz na pomniku siedzi, oczy kieruje w stronę rzezi"

Apapski filozof tulił do piersi wyhodowanego przez Amosowa, zaczarowanego, płomienistego pytona z Valkanicy, którego wystarczyło lekko zranić, aby wystrzelił ogniem z trzewi. Lech III ukontentowany siedział na głazie, pił wódkę i patrzył na tańce i śpiewy Głupich Głów, które potrząsały groźnie włóczniami i maczugami, a ich niewiasty były owinięte gorącymi, pomarańczowymi pytonami.
- Ty, która zabijasz tyranów; powiedz co myślisz o naszej sprawie? - prosił jeden z przyszłych powstańców.
- ,,Evola" podrywa Tatrze męża, a wy uważajcie, aby wam Mieczywład nie wyciął rozumu orężem - wypaliła Ruta.
- Zuchwałą jest twoja mowa, topielico - powiedział podchmielony młodzian, którego widok Arvota Baldasa onieśmielał do wyjęcia miecza.
- Moim zdaniem zło jest przede wszystkim w sercu i tam trzeba z nim walczyć - ciągnęła rusałka. - Uprawiając tyranobójstwo zabijam tylko tych co krzywdzą, a nie szastam krwią tłumów - zakończyła z godnością, a zwolennik uczonego Apapczyka skonfundowany umilkł. Szary orzeł odleciał na spoczynek i był zniesmaczony uroczystością. Nie dotyczyło to Lecha III.
- Panie! - po jego nogach wspinał się krasnal. - Przybył do ciebie król krasnoludków Galbus, czyli Alabala Pierwszy!
- Rozstąpić się! - rozkazał król Aplanu. - Mamy gościa! - Ruta i jej przyjaciel pomogli Głupim Głowom zejść na boki, a przez utworzony w trawie korytarz szła jakaś postać. Był to dziesięciocentymetrowy ludzik, płci męskiej z długą, białą brodą i sumiastymi wąsami. Ubrany był w czerwony kontusz z czerwonym podbitym futrem białej łasicy płaszczem. Nosił też szkarłatny kołpak z platynowym diademem na siwej głowie.
- Jako król Aplanu pozdrawiam chwalebnego króla krasnoludków, naszego małego ciałem, lecz wielkiego duchem sojusznika strategicznego! - Lech wstał z głazu, schylił się i delikatnie uścisnął dłoń ludzika, a ten zimno uchylił kołpaka.
- Pozdrawiam cię! - odpowiedział król Galbus I, będący przodkiem słynnego Hałabały.
Władcy usiedli na trawie, a Ruta podała im siekane mięso żmii usmażone w oliwie z oliwek. Głupie Głowy z wolna zaczęły się rozchodzić, na wieczerzę i spoczynek. Rusałka na grzbiecie niedźwiedzia udała się do małego stawu, gdzie razem zagrzebali się w mule, a Zmora nękała ich wojennymi koszmarami. Lech III rozpoczął rozmowę.
- Chciałbym ci przedstawić moją małżonkę, Tatrę - mówił, lecz krasnal patrzył nań drwiąco. - To znaczy miałem taki zamiar, ale postanowiła, że z Głupimi Głowami nie będzie mieć nic wspólnego. Mówi, że chce pokoju, ma jakiś inny koncept na obalenie Kościeja i nie rozumie moich marzeń o chwale. Zepsuła ceremonię. Ech... - westchnął Lech III, który nie pomyślał nawet o sojuszu z Lascaux, aby móc uderzyć na wroga z obu stron.
- Ale ty oczywiście popprowadzis swe wojska na Presnau? - spytał się Galbus I, mając nadzieję na łupy. - Bo mnie ostatnio nawiedza Rdzeniejew i w imieniu Juraty apeluje o pokój. Ja go nie słucham; tego dziada bez skóry - dodał ciszej.
- Wiesz Galbus, ja też wątpię w celowość wojny.
- Takim jesteś pantoflarzem? - w oczach Alabali zaiskrzyła się drwina.
- Nie, ale tak myślę, że wojny pochłaniają wiele ofiar. - mówił król Aplanu. - Może lepiej abym wyzwał Kościeja na pojedynek; unieruchomiłbym franta; przywiązałbym mu kamień młyński do szyi i chlust! - do Morza Smoły, aby go pkieł pochłonął. Mądrze chyba kombinuję, co?
- Wiesz Lechu - odezwał się król krasnoludków - teraz Presnauland i Teutmania tworzą jedno państwo. Król Teutmanów wyciągnął nogi, a Kościej poślubił wdowę po nim; ma najwyższą pozycję w haremie.
- Co?! - Lech omal nie zakrztusił się gorzałką. - Šlezviga wyszła za kościotrupa? A wyglądała na rozsądną!
- Byłem u nich w sypialni i wykłułem królowej oczy mieczem - beznamiętnie relacjonował krasnal. - Kościej ma przy niej królestwo, ona papierową monetę i dużo klejnotów to są kontenci; kołtuneria zafajdana! - obaj władcy posilili się mięsem żmijowym, a z trawy i lasu dochodziły odgłosy świerszczy i koników polnych, sów, lelków kozodojów, nietoperzy, wilków i dzików.
- Więc skoro nie chcesz zaistnieć na polu Mieczysława, to co zrobią z sobą Głupie Głowy? - skrzat podjął rozmowę na nowo.
- Zrozum bracie, że chcę tylko aby oszczędzali swoją krew; to młodzi ludzie - mówił król. - Jednocześnie chcę pokonać Kościeja sam, by mnie sława nie minęła.
- Rozumiem - Galbus I przeciągle ziewnął i zaczęło się zbierać wokół niego coraz więcej krasnoludków.
- Jest późno; pójdę do mojej żony, może się już nie gniewa - po tych słowach Lech III ruszył do miasta, obserwowany w kryształowej czaszce przez złowrogiego króla nowego państwa - Presmanii.


*


- My, Lech III, król Aplanu, wyzywamy sprośnego Kościeja, króla Presmanii na pojedynek, aby oczyścić świat z zarazy twojego plugastwa! - w grodzie Jezioro Niedźwiedzi, uczeń Evoliusza wyzywał Kościeja na pojedynek. Z Aplanu kilkanaście par wołów przytargało kamień młyński, do którego Kościej miał być przywiązany i rzucony w Morze Smoły. W ręku Lech dzierżył jakby skrzyżowanie harpuna z trójzębem. Sto metrów od niego czterech niewolników niosło zasłoniętą lektykę, w środku której siedział Kościej ubrany na żółto, a obok niego siedziała Šlezviga.
- Psie aplański! - wołał w stronę przybysza. - Wiedziałem, że dążysz do przelewu krwi, o co zawsze mnie posądzałeś. Myślisz, że ja - Kościej nieśmiertelny, będę sobie brudził sobie ręce we krwi takiego parcha jak ty? Mylisz się aplańska świnio! - Kościej przerwał na chwilę tyradę i obejrzał się w stronę jeziora. - Hej! Miśki! - zawołał. - Przybył do was król Aplanu z dziwnym orężem; niby harpunem i niby trójzębem; chce was nim zabijać i bogacić się na waszych futrach - na zew złego króla na trzcinowym brzegu zaroiło się od wodnych niedźwiedzi, które stały na tylnych łapach, w przednich dzierżąc maczugi, młoty i topory i groźnie porykując.
- To niemożliwe... To podłe... - mamrotał Lech III patrząc na brunatną armię, jakby nie wiedział, ze jego wróg kierował się nie honorem, lecz chytrością.
- No, zropuchyżmijo! - zakrzyknął wesoło Kościej. - Teraz założymy ci kamień młyński na twój hardy kark, wrzucimy do jeziora, a niedźwiedzie będą obgryzać twoje ciało, jeśli ryby nie będą szybsze. I tak bym cię najechał! - zaśmiawszy się szyderczo, władca Presmanii ucałował królową i zniknął z oczu Lechowi.
- Muuuuuuuuuu!!! - woły i ich poganiacze omdlewały ze strachu, a z pysków wodnych niedźwiedzi wydobywały się okrzyki: ,,Śmierć mordercy''!, ,,Nie oddamy ani włosa z naszych futer"! i tym podobne. Ludzie się rozbiegli, a trzy woły zostały już zgładzone maczugami.
- Głupie Głowy! Czemu nie bronicie swego króla! - wołał Lech III, lecz w odpowiedzi dwóch poganiaczy wołów trzucało w niedźwiedzie kamieniami. Król chciał pertraktować.
- To kłamstwo! - krzyczał - Kościej was okłamał! Nie chciałem zabijać was, ale jego! - ze strachu zapomniał o pewnym fakcie.
- Sam jesteś kłamcą! - ryczał niedźwiedź. - Przecież wszyscy wiedzą, że Kościej jest nieśmiertelny! - następnie zamachnął się kamieniem na króla.
Ten poczuł, że śmierć jest blisko. Przed oczyma stanęła mu Tatra, z którą niedawno się pogodził. Gdy wracał od Galbusa I i Głupich Głów była w domu w Niście i płąkała nad mężem i nad krajem. Po jakimś czasie zasnęła i obudziwszy się chodziła po domu nie mogąc ponownie zasnąć. Wreszcie przyszedł. Jeszcze na ulicy wybiegli sobie na spotkanie, a król tuląc żonę rzekł tylko: ,,Nie zrobię powstania. Miałaś rację". Następnie wrócili do siebie. Kryzys został zażegnany na tydzień, bo niebawem król opuścił potajemnie, nie żegnając się z żoną, Nist i przekroczył zachodnią granicę. Nad Odirną myślał: ,,Teraz wilk będzie syty a owca cała". Powoli wracał do rzeczywistości - perspektywa rozszarpania lub zmiażdżenia była niemal nieunikniona. Miał sztylet, ale to nie wystarczyło by pokonać całą sforę groźnych zwierząt.
Nagle - ujrzał blask niebieskich i zielonych oczu. Pojawił się jeszcze jeden niedźwiedź. Zeskoczyła z niego ubrana w czarną suknię, czerwonowłosa niewiasta z turkusową blizną na szyi.
- Ruta! - wykrzyknął radośnie Lech III.
- Zostawcie go! - zawołałą rusałka, a gdy jeden z napastników chwycił ją łapą, został wrzucony do jeziora przez białe, puchate zwierzę o imieniu Gotard Urmeier.
Niedźwiedź polarny szedł jak burza i wyrywał oręż z łap. Tymczasem Arvot Baldas stanął na zadnich kończynach i wygłosił mowę, w której obronił Lecha, opowiedział też swoją historię i wyraził wdzięczność wobec Ruty, która ongiś wyjęła mu harpun z ciała. Potem wszyscy wrócili do Aplanu.
- Jestem wam bardzo wdzięczny - mówił król - i tym dzielnym sługom Wolarza, i Rucie, i Arvotowi Baldasowi i Gotardowi Urmeierowi. W Niście wystawię wam wszystkim po pomniku!
- Trzeba budować domy, a nie pomniki - mruknął wodny niedźwiedź.
- Nie - zapalił się król - trzeba budować pomniki, a nie domy!
- A może trzeba budować i jedne i drugie? - próbowała ich pogodzić Ruta.
Gdy przekroczyli Odirnę, Lech zadał pytanie topielicy.
- A skąd wiedziałaś, że jestem w Jeziorze Niedźwiedzi? - ciekawiło go to bardzo.
- Ukazała mi się Kaztia i wszystko powiedziała - rzekła Ruta - wiesz, że nie żyje? Zabił ją niejaki Grabiuk.
*


Sławny przodek sławnego Hałabały wylegiwał się w pierzynie i jadł kawior. Było mu bardzo przyjemnie, gdy przed łóżkiem stanął człowiek pozbawiony skóry, odziany tylko w kapitańską czapkę.
- Ach, to ty Anatoliju? - zafrasował się Galbus I, w myśli zaś dodał: ,,Zburaczaj bezskóry dziadu"!
- Panie krasnalu, pan się niczego nie uczysz - zaczął Rdzeniejew.
- Dlaczego? - spytał król.
- Dlatego, że ci stale powtarzam, ty pijany żubrze, abyś nie wywoływał wojny, której możesz uniknąć; przekazuję ci tylko wolę mojej pani - Juraty, a ty brniesz w zaparte - wypalił Rdzeniejew.
- Panie Anatoliju; ja coś panu powiem - tłumaczył się kobold. - Ja jestem patriotą; ja kocham swój lud, a Banik znaczy dla mnie więcej niż twoja Jurata, z całym szacunkiem zresztą. Wśród moich poddanych są krasnoludki leśne, polne, nadmorskie, górskie, stepowe i prawdziwa elita nasza - bożęta, które służą ludziom. One najbardziej przypominają pana naszego; Banika ze Wschodu - wsadził łyżeczkę kawioru do ust i dalej przemawiał. - Ich kultura jest wysoka i piękna. Bożęta kochają ludzi i służą im z miłości, a jedyną zapłatą są dlań reswztki pokarmu. Lecz Kościej zepsuł ich bezinteresowność - domagają się papierowej monety, a mnie się serce kraja... Buuu... - płakał Galbus I.
Rdzeniejew byłby mu powiedział co nieco o Baniku, ale w jego ręku zalśnił piękny, duży bursztyn.
- Pryzmat - sługa Juraty z czcią ucałował minerał. - Ulubiony bursztyn mojej pani. Zobacz, powstanie już wybuchło! - oto co wyświetlił ,,kamień płonący".


*


- Ukazała mi się Kaztia i wszystko powiedziała; wiesz, że nie żyje? Zabił ją niejaki Grabiuk - gdy Ruta mówiła to, w Velehradzie było niespokojnie.
Po ulicach chodziły tłumy, paląc kukły Kościeja i Šlezvigi, skandowały ku chwale Lecha III i Głupich Głów. Gdy król wrócił do Nistu, Tatra byłą złą na męża, bo wiedziała już, że Głupie Głowy wymknęły się spod kontroli. Zbrojne oddziały zaczęły przekraczać zachodnią rubież. Wcześniej, przed wyprawą Lecha III, w Presnau Kościej i Wieńczesłw zawarli ze sobą pakt o wspólnym najeździe na Aplan i zrealizowali go. Nist ponownie zdobyto. Ruta chciała zabić Wieńczesława; gdy jeszcze była w chramie Świętowita na Wolinie i modliłą się w gaju, on przyszedł rozebrany i usiłował ją zgwałcić, lecz została obroniona przez Arvota Baldasa i starego kapłana. Odtąd znienawidziła księcia Orów - W Niście kazałą swemu zwierzakowi aby go zabił, lecz ten pozbawił życia Kylnema. Teraz pchnęła orskiego króla sztyletem, gdy napadło ją sześć strasznych brukołaków, a zły król wsiadł na czerwono - czarnego smoka i odleciał w siną dal. Znów zawdzięczała życie Arvotowi Baldasowi. Tymczasem powstanie wybuchło jak płomień. Na pomoc najezdnikom przybyły dwa zdradzieckie niedźwiedzie polarne; Igor Lorenzkrafft i Wilson Eaneawatt. Powstanie zostało stłumione; Tatra i Lech III po bohaterskiej walce poszli na poniewierkę. Aplan został podzielony między Presmanię, a Orland.


*

Wizja się skończyła.
- Widzisz pan... - zamyczał Rdzeniejew.
- To straszne - odparł Galbus I, a gdy sługa Juraty zniknął poczuł w sercu lodowate ukłucie. Widział całe swoje życie jako zmarnowane, a przy łóżku czaił się duch - król wąpierzy Erydan i sroga mamuna Locha, co niegdyś była dobra i piękna.
- Baniku, ojcze ratuj! - wystękał, lecz nikt go nie ratował.
Po policzkach ciekły mu łzy, a dusza unosiła się na dłoni Mokoszy, ku dalszemu etapowi życia. Król umarł.



Rozdział X

,,Lepiej by było, tak na wszelki wypadek, nie palić Judasza, bowiem w tym samym ogniu spłonęłyby nasze dusze. Spróbujmy raczej wejść tam, gdzie uprawiamy politykę, pracujemy , a nawet modlimy się i zawołać od progu: 'Judaszu'! Zobaczymy jak tysiące odwracają - odwracamy - głowę". -ks. Jose Luis Martin Descalzo ,,Dlaczego warto mieć nadzieję"?

Jesteśmy w grodzie Likostopolis w Presmanii, gdzie w pałacu Kościeja miała miejsce wielka uroczystość. Na poczesnym miejscu siedziała królowa Šlezviga w otoczeniu całego królewskiego gineceum. Kościej stał przy ścianie, odziany w purpurę, obok marmurowego tronu. Po jego prawej stronie stał król Soborowego Orlandu; Wieńczesław II, a po lewej zwycięzcy Igor Lorenzkrafft i Wilson Eaneawatt.
- Pozdrawiam was bohaterowie! - dobitnie powiedział Kościej, a jego żony i nałożnice wstały aby klaskać.
Z białych zawiniątek trzymanych przez sojuszników Kościeja wysypały się głowy dzielnych obrońców Aplanu i ich niewiast, dzieci i starców; o błyszczącą posadzkę uderzyła też głowa starego filozofa Evoliusza.
- Pozdrawiamy cię, nasz wodzu wielki - potężny - nieśmiertelny i niezwyciężony! - trzech katów Aplanu wydeklamowało bałwochwalczy frazes, a niewiasty padły na twarz.
Kościej zadowaolony wręczył każdemu po wykonanym na zamówienie, pozłacanym wazonie z zielonego szkła, zdobionym figurkami Goplany III, jej kochanek i kochanków o diamentowych oczach. Naczynie były pełne po brzegi złotych monet, pereł i rubinów. Gdy nagrodę otrzymał Igor Lorenzkrafft, to z powodu silnego wzruszenia wypuścił wazon z łapy, a ten się rozbił.
- Ale z niego niezgrabiasz; jak niedźwiedź! - szepnęła do ucha królowej jedna z żon, a tymczasem Kościej wręczył mu drugi wazon.
Następnie każdemu z oprawców nałożył złotą koronę na głowę, a były to korony z krwawnikiem i skrzyżowanymi mieczami z diamentów, symbolizujące zwycięstwo.
- A teraz będziemy ucztować ku chwale naszych bohaterów! - na rozkaz Kościeja wszyscy usiedli do stołu, a niewolnicy wnieśli upieczone w całości ciałą dwóch młodych Lynxów; brata i siostry. Igor Lorenzkrafft przypominał sobie niedawne wydarzenia. Gdy dowodził presmańską armią w Aplanie, też widział takie rodzeństwo. Byli to ostatni potomkowie Wałšana. Igor otoczył ich wojskiem i po schwytaniu kazał wbić na pal, co też zrobiono. ,,Przerośl i Ornieta"... - wymamrotał, lecz głośniejszy był największy zdrajca Zachodu.
- Mięso Lynxów, tak jak mięso rysiów jest bardzo smaczne i delikatne - zachwalał obgryzając palce u stopy Przerośla, zaś król Wieńczesław dobierał się do serca Orniety.
W czasie uczty wzniesiono wiele toastów wódką, winem i piwem, wylizywano pszczele plastry z miodu, rozłupywano ludzkie kości rodzeństwa w poszukiwaniu szpiku. Z otworu w suficie lała się pachnąca, słodka i orzeźwiająca krew rusałek z perłami i płatkami białego kwiecia, lecz Igor i Wilson ulotnili się z ceremonii...


*


Był już wieczór i blask Srebroniowy padał na płaskie kamienie, którymi był wyłożony plac przed pałacem w Likostopolis; Grodem Światła. Słychać było tylko szczekanie psów w oddali i rechot żab w rynsztoku, do którego obaj zdrajcy wrzucili swe korony i ozdobne wazony. Następnie usiedli na zimnym bruku i gapili się w rozgwieżdżone niebo.
- Wilson... - wydusił z siebie Igor Lorenzkrafft,
- Co? - spytał Eaneawatt.
- Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że zwycięstwo przejmie mnie wstrętem, zbyłbym kogoś takiego szyderstwem - tłumaczył Lorenzkrafft.
- I co? - dopytywał się Eaneawatt.
- A teraz myślę, że to się już zdarzyło - ciągnął białopolski niedźwiedź. - Bo przecież...
- Bo przecież byliśmy bohaterami, obdzieraliśmy ze skóry i rozbijaliśmy Głupie Głowy, dostaliśmy dużo złota, srebra, papierowej monety i złote korony, żyjemy w luksusie... - żachnął się zamorski niedźwiedź, w którym gorycz kipiała niczym lawa w wulkanie.
- We śnie i na jawie widzę spalone wioski i lasy, ludzkie głowy razem z kroplami deszczu spadają za oknem, mam wrażenie, iż ściga mnie stepowy brukołak, a miejscowe dzieci przemienione w wampiry gryzą mnie... - mówiąc to płakał.
Wilson nie wiedział jak go pocieszyć. W łapie trzymał wódkę w gąsiorze z gliny. Był on odkorkowany i alkohol mieszał się ze łzami.
- Niech cię żaby wypiją, bo zamiast radości tylko kaca przynosisz! - zły na samego siebie, rzucił gąsiorem do rynsztoka.
Woda chlusnęła, żaby się spłoszyły, po czym znów zapadła cisza.
- Słuchaj Igor - rzekł Eaneawatt - co się stało to się nie odstanie, a my możemy tylko poczekać, aż Mar - Zanna przebodzie nasze serca lodem. Nikomu życia już nie zwrócimy - po chwili dodał. - Skuszony chciwościa wyznaczyłem nagrodę za skórę Arvota Baldasa i głowę Ruty. Uważałem się zawsze za kogoś niezwykłego, a okazałem się ścierwem nie zwierzem! - nastepnie ziewnął i na czterech łapach udał się do swojej komnaty.
- Reltih, reltih, reltih! - nad Igorem Lorenzkrafftem wirowały cztery strzygonie, a wykrzyczane przez nie słowo znaczyło po nowoludzku ,,morderca''.
Były coraz bliżej, a ich imiona brzmiały: Północnik, Południk, Wschodnik i Zachodnik, przez co Igfor czuł się potępiony przez cały świat. Niedźwiedź widział ich żółte oczy, słyszał wrzaski i drapały go szpony na ludzkich stopach porośniętych miękkim, pierzastym puszkiem.
- Przestańcie! Przestańcie! - ryczał, a wtem strzygi bezgłośnie odleciały, a na placu została kryształowa czaszka używana przez Kościeja - symbol śmierci. Odsapnął trochę i spostrzegł drzewo grabu, którego wcześniej nie zauważył. Chodził wkoło i czegoś szukał.
- Frasujesz się, ze nie możesz znaleść sznura? - zapytał go głos wyraźnie wydobywający się z drzewa.
Igor spostrzegł, że grab jest jakimś potworem; ma świecące, czerwone oczy, białe ostre zęby i szponiaste łapy, a jego korzenie wiją się niczym macki ośmiornicy.
- Podejdź do mnie nędzne stworzenie, a ja miłosiernie skrócę ci męki - zachęcał potwór, a niedźwiedź polarny zrobił krok naprzód. - Moje imię jest Grabiuk, a tyś ,,Irij" (Igor). Śmiało! Żałuj i umieraj!
- Miłuję cię wyzwolicielu! - zaryczał niedźwiedź i pobiegł w stronę Grabiuka.
Ten zaś wbił weń szpony, a zębami zmiażdżył czaszkę. Do rana mieszkańcy miasta, zwanego teraz Luksemburgiem, słyszeli chrupanie grubych kości.


*


Wilson Eaneawatt źle spał tej nocy. Nie miał złudzeń, co do samobójstwa Lorenzkraffta. Wmawiał sobie: ,,Współczuję ci, Igor", lecz nie chciał nawet wstać z łóżka. Kiedy nastał świt, Wilson, aby zaczerpnąć świeżego powietrza poszedł sobie na rynek. W miarę jak spacerował, ludzi przybywało. Niektórzy z szacunkiem wskazywali na niego, inni przyklękali, jeszcze inni przechodzili obojętnie; on zaś szedł z głową w chmurach. Z zadumy wyrwał go pewien głos.
- Panie dobrodzieju - zagadnął go... Centaur.
- Panie, jak pan wyglądasz? - zdziwił się Wilson. - Do pasa człowiek, a dalej - koń?
- Jestem Azjatą zamieszkałym w Valkanicy i należę do nieznanej na zachodzie Europy rasy Centaurów. Znam was i podziwiam wasze męstwo. Jestem silny i mógłbym zaofiarować jaśnie panu tanią przejażdżkę na swoim grzbiecie.
- No, zastanowię się - bąkał niedźwiedź, lecz jakiś głos radził mu: ,,Misiu! Nie chcesz się rozerwać"? - No dobrze, spróbuje - powiedział, a Centaur uradowany zgiął nogi, aby ten mógł na nim usiąść, po czym je wyprostował i ruszył stępa.
Był faktycznie silny, a do tego szybki. Rychło zaczął galopować, aż skręcił w jakiś zaułek. Gdy się zatrzymał, Wilson ujrzał siedzącego bazyliszka z zamknietymi oczyma. Wyglądał jak owe dwa potwory, ongiś zgładzone w montańskiej karczmie przez Tatrę. Nagle bazyliszek wysunął przednie odnóża jak u modliszki i już trzymał nimi Wilsona.
- Nie rycz, parchu - ozwał się nagle grubym głosem Centaur - bo jak mój towarzysz otworzy oczy to zamienisz się w skwarkę.
- To napad! - rzekł niedźwiedź.
- Dobrześ powiedział - odparł Centaur - oddasz nam swoje futro, albo cię zabijemy - następnie obu szubrawców zdjęło piękne, białe futro z niedźwiedzia polarnego, po czym puściło go wolno do miasta.
- Tylko nie wołaj straży miejskiej! - wył za nim bazyliszek.
Pan Wilson był teraz cały czarny (niedżwiedzie polarne pod białym futrem mają czarną skórę) i bardzo się wstydził. Ludzie patrząc na niego kreślili kółka na czołach, śmiali się, zamykali w domach, a dzieci rzucały weń kamieniami i krzyczały: ,,Golas"! Czy w naszych rozpasanych czasach, byłby do pomyślenia niedźwiedź bez futra?! Wczorajszy ,,bohater" teraz był gotów zapaść się pod ziemię.
- Panie, pan to lepiej by na pielgrzymkę poszedł, niż żeby miał bez włosów latać! - powiedział jakiś mąż.Wilson dobiegł do swojej komnaty i tam o czymś intensywnie myślał.


*


Był środek lata, gdy Wilson Eaneawatt opuścił Presmanię i udał się do Nürtu. Przez cały czas gnębił go smutek. Płynął drewnianą łodzią przez Morze Północne. Kotłowały się w nim wieloryby i rekiny władne zniszczyć nawę wraz z podróżnikiem, lecz ten nie zwracał uwagi nawet na dwukilometrowego Krakena. Ta ośmiornica była na szczęście najedzona i nie próbowała krzywdzić niedźwiedzia polarnego. Wreszcie dopłynął i zostawił swoją żaglóweczkę na plaży. Przemierzał mile dzikiego kraju nie spotykając ludzi. Mijał gęste, pełne zwierząt lasy; w jednym z nich, zdominowanym przez buki stały ruiny miasta, w erze dziewiątej zamieszkanego przez rusałki północne. Była to marmurowa stolica Wielkiej Księżnej Nordyckiej, jednak za panowania królowej Tuvy, zostałą zdobyta i zniszczone przez trolle. Dotychczas znał to ciekawe dla archeologów miejsce z opowiadań Ruty i Arvota Baldasa. Celem jego wędrówki było spotkanie Arktura - Enka, króla niedźwiedzi, poważanego w równym sttopniu przez niedźwiedzie białe, jak i brunatne. Nie wiadomo jak wyglądał; każdy niedźwiedź wyobrażał go sobie podobnego do siebie. A może to był duch i nie miał futra? U podnóża gór, wciąż leżały kości wielkiej armii trolli, którą Arktur rozbił, gdy usiłowała zająć Góry Nürt dla siebie. Wilson dotarł wreszcvie do górskiego sanktuarium. Zdziwił się widząc Arvota Baldasa, Gotarda Urmeiera i Rutę, którzy przybyli w to samo miejsce. Ruta została otruta przez księcia Tarasa Długą Kitę, zaś dwa niedźwiedzie zaprowadziły ją tu, aby uzyskać driakwie. Teraz wszyscy się spotkali.
- Panie... - bąkał przestraszony widząc Arvota Baldasa; miał nadzieję, że jego zdradzony pan uszanuje sanktuarium i nie rozleje w nim krwi.
- Vilsonus! Huncwocie! - odpowiedział Arvot Baldas i podszedł do niego.
Następnie Eaneawatt opowiedział swoją historie, smutny los Igora Lorenzkraffta, dzieje ukradzionego futra i z pokora prosił o wybaczenie. Arvot i Gotard nie wiedzieli co o tym myśleć, lecz Ruta ucałowałą pysk skruszonego zdrajcy. Po tym geście oba zwierzaki podały mu swoje lewe łapy.
U podnóży Gór Nürt zapanowała wielka radość. Między przybyłymi był sam Arktur; niewidzialny i bardzo wzruszony. Sprawił, że na Wilsonie Eaneawacie wyrosło nowe, bialutkie owłosienie. Było jeszcze piękniejsze od poprzedniego.

Koniec części drugiej.



1 I ty Brutusie przeciwko mnie?
2 Dziękuję ci, dobry człowieku!
3 Nie piję na służbie, dziękuję, ale nie
4 Przepraszam bardzo, ale muszę iść do okna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz