- Panie, mamy kolejne narodziny - mówiły w Niebie Anioły do Boga - jeśli chcesz racz obdarzyć te dzieci rodzicami kochającymi je na podobieństwo Twojej miłości - nie jestem w stanie opisać tej sceny wystarczająco dobrze, nawet jeśli umiałbym nieskończenie lepiej niż potrafię. - Ich rodzice będą zadawać pytanie dlaczego to ich wybrałeś, lecz później zrozumieją jak wielkiego daru im użyczyłeś, bo będą je kochać bardziej niż inni, a ich cierpienie obróci się w szczęście. Bo Ty, Panie, powołujesz do świętości niezależnie od zdrowia czy choroby, a im bardziej będą cierpieć, tym bardziej będziesz z nimi, nawet jeśli ich myśli pozornie uciekną gdzieś daleko, a dla innych pozostaną tylko autystycznymi dziećmi...
Przenieśmy się znów do lat 50 - tych. Była noc, a na Kremlu czarno ubrany damski szkielet; Śmierć pokazywała Stalinowi koleje jego życia podczas gdy w Pawlaczycy, na łóżku w ubogiej chacie rodziła córka Pana Sołtysa, Lawendycja de Slony, a była przy niej rodzina, Ksiądz Dobrodziej i Stara Babucha.
Nastał ranek, a gdy odważono się wejść do niepokojąco cichego gabinetu, ujrzano siedzącego na krześle zmarłego pana imperium rozpościerającego się od Bugu po Cieśninę Beringa.
Tymczasem dwoje dzieci płakało wespół ze szczęśliwą matką i ojcem, dziadkiem, wujkiem i piejącymi kogutami. Państwo de Slony długo czekali na dzieci, przeto nie istnieją słowa adekwatne do ich radości. W roku 1951 Heniek został razem z grupą innych chłopów porwany i uwięziony przez Dziadostwo, lecz w roku śmierci Stalina udało mu się zorganizować ucieczkę. Znów był razem z żoną, a po przyjęciu daru z jej dziewictwa, zostali matką i ojcem. Dzieci zgodnie z przedstawioną przez Pana Konidę prośbą otrzymały
imiona Stanisława i Faustyny na znak kraju i tego czego kraj najbardziej potrzebuje. Lawendycja już wiele przecierpiała, lecz teraz gdy znajdowała osłodę, tuląc dawno upragnione dzieci, uczuła, że już wkrótce zazna
coś czego się nie spodziewała. Była noc, z Fortu Marksa dochodziły dźwięki ,,Międzynarodówki'', gdzieś nad rzeką ryczała gdańska kanonierka masakrując jakiegoś nieszczęśnika. Dzieci leżały cicho, lecz coś kazało Lawendycji wstać i zajrzeć do ich kołyski. Między dziewczynką a chłopcem zobaczyła czerwoną różę. ,,Skąd się ona wzięła''? - myślała matka. Kiedy lepiej spojrzała, dostrzegła, że róż jest więcej, wszystkie w kolorze czerwieni, których płatki fruwały po pokoju jak motyle, a róże poruszały się niczym morskie fale. Róże sięgały Lawendycji do kostek, potem do kolan, wreszcie do pasa; pięknych, pachnących kwiatów miała już po szyję, lecz dzieci nie tonęły. Wzięła je na ręce, a Staś gdy się obudził, włożył mamie wieniec z płatków, a wtedy poczuła, że różane płatki zamieniają się w rubiny. Dwa z nich paliły żywym ogniem, lecz nie sprawiało to bólu, ale przyjemność odczuwania ciepła. Klejnoty były miękkie i raz kurczyły się a raz rozkurczały, a młoda matka nie mogła oderwać wzroku od ukochanych dzieci. Róże dusiły ich swoim mocnym zapachem, Staś i Faustynka zaczęły płakać, a ich mamie robiło się duszno. Płatki łaskotały i wdzierały się wszędzie, a kolczaste łodygi darły białą, nocną koszulę, a skórę rozrywały do krwi. Dziewczynka rozpłakała się ukłuta cierniowym kolcem, a Lawendycja podniosła dziecko wysoko do góry, lecz różany potop wznosił się i wznosił, a płatki wpadały kobiecie do gardła. Wtem z podłogi wyrosła jeszcze jedna róża, o białych płatkach i wysokości drzewa, a bił od niej delikatny zapach lilii i morza. Przez uchylone okno, niczym płatki śniegu wlatywały białe perełki, które leczyły zadrapania. Tam gdzie leciała krew, teraz wydobywał się zapach balsamu a blizny świeciły niczym złoto i bursztyn. Wtedy Lawendycja uczuła, że jeszcze bardziej kocha swoje dzieci, od których teraz bił blask jak od Księżyca i tę Różę co wyrosła w ciągu minuty. Wspomnienie o próbie samobójstwa w 51 roku i użycia fałszywych dokumentów i innych duchowych ułomności wycisnęło z oczu potoki parzących jak lawa łez, które iskrzyły się jak diamenty, spływając po złoto bursztynowych bliznach. ,,Heniek! Jakie to cudowne''! - wołała pełna ufności. Ze szczytu Fortu Marksa spadły sierp i młot, a kanonierka zamilkła. Mąż jednak twardo spał. Dzieci również. Uszczęśliwiona Lawendycja ucałowała je i poszła spać. Przez całą drogę do łóżka przed oczami miała kołyskę. Kiedy zasnęła, usłyszała huk, rumor, słowem nieopisany harmider. To w warsztacie Cieśli kłóciły się narzędzia. ,,Trzeba usunąć Piłę, za jej jadowitość i niszczycielstwo! Nie, Hebel, bo jest chamem! Bzdury, zawadzają nam Gwoździe, wszystkiego się czepiają! Najlepiej usuńmy wszystkich!'' Tymczasem kiedy Cieśla przyszedł do warsztatu narzędzia umilkły. On użył ich wszystkich; złośliwej Piły, chama Hebla, Gwoździ i zrobił nimi piękną kołyskę. W niej leżeli Staś i Faustynka de Slony. To były piękne sny. Pianie kurów budzące do rzeczywistości również.
imiona Stanisława i Faustyny na znak kraju i tego czego kraj najbardziej potrzebuje. Lawendycja już wiele przecierpiała, lecz teraz gdy znajdowała osłodę, tuląc dawno upragnione dzieci, uczuła, że już wkrótce zazna
coś czego się nie spodziewała. Była noc, z Fortu Marksa dochodziły dźwięki ,,Międzynarodówki'', gdzieś nad rzeką ryczała gdańska kanonierka masakrując jakiegoś nieszczęśnika. Dzieci leżały cicho, lecz coś kazało Lawendycji wstać i zajrzeć do ich kołyski. Między dziewczynką a chłopcem zobaczyła czerwoną różę. ,,Skąd się ona wzięła''? - myślała matka. Kiedy lepiej spojrzała, dostrzegła, że róż jest więcej, wszystkie w kolorze czerwieni, których płatki fruwały po pokoju jak motyle, a róże poruszały się niczym morskie fale. Róże sięgały Lawendycji do kostek, potem do kolan, wreszcie do pasa; pięknych, pachnących kwiatów miała już po szyję, lecz dzieci nie tonęły. Wzięła je na ręce, a Staś gdy się obudził, włożył mamie wieniec z płatków, a wtedy poczuła, że różane płatki zamieniają się w rubiny. Dwa z nich paliły żywym ogniem, lecz nie sprawiało to bólu, ale przyjemność odczuwania ciepła. Klejnoty były miękkie i raz kurczyły się a raz rozkurczały, a młoda matka nie mogła oderwać wzroku od ukochanych dzieci. Róże dusiły ich swoim mocnym zapachem, Staś i Faustynka zaczęły płakać, a ich mamie robiło się duszno. Płatki łaskotały i wdzierały się wszędzie, a kolczaste łodygi darły białą, nocną koszulę, a skórę rozrywały do krwi. Dziewczynka rozpłakała się ukłuta cierniowym kolcem, a Lawendycja podniosła dziecko wysoko do góry, lecz różany potop wznosił się i wznosił, a płatki wpadały kobiecie do gardła. Wtem z podłogi wyrosła jeszcze jedna róża, o białych płatkach i wysokości drzewa, a bił od niej delikatny zapach lilii i morza. Przez uchylone okno, niczym płatki śniegu wlatywały białe perełki, które leczyły zadrapania. Tam gdzie leciała krew, teraz wydobywał się zapach balsamu a blizny świeciły niczym złoto i bursztyn. Wtedy Lawendycja uczuła, że jeszcze bardziej kocha swoje dzieci, od których teraz bił blask jak od Księżyca i tę Różę co wyrosła w ciągu minuty. Wspomnienie o próbie samobójstwa w 51 roku i użycia fałszywych dokumentów i innych duchowych ułomności wycisnęło z oczu potoki parzących jak lawa łez, które iskrzyły się jak diamenty, spływając po złoto bursztynowych bliznach. ,,Heniek! Jakie to cudowne''! - wołała pełna ufności. Ze szczytu Fortu Marksa spadły sierp i młot, a kanonierka zamilkła. Mąż jednak twardo spał. Dzieci również. Uszczęśliwiona Lawendycja ucałowała je i poszła spać. Przez całą drogę do łóżka przed oczami miała kołyskę. Kiedy zasnęła, usłyszała huk, rumor, słowem nieopisany harmider. To w warsztacie Cieśli kłóciły się narzędzia. ,,Trzeba usunąć Piłę, za jej jadowitość i niszczycielstwo! Nie, Hebel, bo jest chamem! Bzdury, zawadzają nam Gwoździe, wszystkiego się czepiają! Najlepiej usuńmy wszystkich!'' Tymczasem kiedy Cieśla przyszedł do warsztatu narzędzia umilkły. On użył ich wszystkich; złośliwej Piły, chama Hebla, Gwoździ i zrobił nimi piękną kołyskę. W niej leżeli Staś i Faustynka de Slony. To były piękne sny. Pianie kurów budzące do rzeczywistości również.
Rano Pan Sołtys przyprowadził Żyda Pilzsteina aby pokazać mu wnuki. Było to radosne wydarzenie, ale od tego momentu coś zaczęło się dziać. Pan Sołtys wziął Stasia na ręce, aby pokazać go Żydowi, lecz chłopiec się rozpłakał i wyrywał z rąk dziadkowi, który się zasmucił z tego powodu.
- Zobaczę co się stało - uspokajała wszystkich Lawendycja, sama jednak przeczuwała coś złego.
Staś nie miał ani mokro, ani nie chciał mleka. Czuł potrzebę kontaktu, lecz jednocześnie coś kazało mu unikać osób, które kochał. Dopiero gdy Lawendycja zmoczyła w swoim mleku palce, chciał jej ssać. Później z jego siostrą też zaczęły się problemy. Oboje dzieci było chorych na autyzm, trzeba zwrócić uwagę, że u chłopców liczba zachorowań jest większa. W Pawlaczycy pojęcie autyzmu było obce. Nawet Stara Babucha, choć była największym autorytetem naukowym, nic nie mogła zdziałać. Matka postanowiła kochać je za wszelką cenę i znalazła tu pomoc męża, rodziny i wszystkich przyjaciół. Dzieci nauczyły się chodzić, pić z piersi, a potem spożywać prymitywne pokarmy, lecz nie umiały mówić. Odczuwały strach przed ciemnością i spały razem z rodzicami. Bały się też hałasu, zwłaszcza szczekania psów, chociaż Czubek nie wzbudzał w nich lęku. Odczuwały strach przed zanurzeniem w wodzie, nie mogły nurkować. Bardzo nie lubiły zup; zwłaszcza Staś. Jadł tylko grochówkę z pokruszonym do niej chlebem, bo raz zrobił to dziadek żartując, że ,,łowi ryby''. Niechętnie bawiły się z rówieśnikami. Pewnego razu Faustynka de Slony męcząc się przy obiedzie zaczęła rączkami wybierać i zgniatać kartofle z talerza dziadka. Pan Sołtys był rozbawiony, a dziecko płakało gdy odsuwano je od talerza. Oprócz Czubka dzieci lubiły też bezpańskiego, czarnego
kota z pomarańczowymi oczami, zwanego ,,Czoko''. W ogóle lubiły zwierzęta. Uwagę Faustynki przyciągały te kopalne, zwłaszcza dinozaury i wymyśliła fantastyczną planetę Pterotyjandię, na której miały żyć. Nie mogła i nie chciała uwierzyć, w to, że wymarły, nie przyjmowała też do wiadomości zagłady tura, czy gołębia
wędrownego. Stasia natomiast pociągały głównie: węże, jaszczurki, nietoperze, rosomaki, nosorożce i ośmiornice. Jego siostra pięknie rysowała, a brat niewiele jej ustępował. Na ich rysunkach roiło się od zwierząt rzeczywistych i zmyślonych. Lubiły też słuchać czytania; matka czytała im ,,Ewangelię'', książki
przyrodnicze i utwory Jana Brzechwy (oczywiście te dla dzieci!, wszak książki nie ocenia się po biografii autora). Rodzice zdobyli ich miłość, ale nie mowę. Tu jednak też, wielogodzinne przebywanie razem w sieni i naśladowanie ich płaczu aby wejść w ten niezwykły, milczący świat przyniosło rezultaty.
kota z pomarańczowymi oczami, zwanego ,,Czoko''. W ogóle lubiły zwierzęta. Uwagę Faustynki przyciągały te kopalne, zwłaszcza dinozaury i wymyśliła fantastyczną planetę Pterotyjandię, na której miały żyć. Nie mogła i nie chciała uwierzyć, w to, że wymarły, nie przyjmowała też do wiadomości zagłady tura, czy gołębia
wędrownego. Stasia natomiast pociągały głównie: węże, jaszczurki, nietoperze, rosomaki, nosorożce i ośmiornice. Jego siostra pięknie rysowała, a brat niewiele jej ustępował. Na ich rysunkach roiło się od zwierząt rzeczywistych i zmyślonych. Lubiły też słuchać czytania; matka czytała im ,,Ewangelię'', książki
przyrodnicze i utwory Jana Brzechwy (oczywiście te dla dzieci!, wszak książki nie ocenia się po biografii autora). Rodzice zdobyli ich miłość, ale nie mowę. Tu jednak też, wielogodzinne przebywanie razem w sieni i naśladowanie ich płaczu aby wejść w ten niezwykły, milczący świat przyniosło rezultaty.
Był rok 1956 kiedy późnym wieczorem, Faustynka powiedziała ,,kocham cię tato''! do Heńka, a za przykładem siostry Staś przytulił się do Lawendycji, mówiąc o swej miłości. To był bardzo szczęśliwy dzień, drugi taki od chwili narodzin i chrztu. Jednak następny dzień przyniósł rozczarowanie. Dzieci, którym poświęcono tyle miłości, które zaczęły już mówić, leżały na podłodze w kałuży krwi, a do ich ciał przypięte były napisy: ,,Popieramy politykę pokoju i postępu''. Obok leżał pobity do nieprzytomności Heniek. Za Lawendycją przyszli Pan Sołtys i cała reszta, a gdzieś na białej ścianie widniał napisany krwią napis: ,,Z okazji urodzin życzenia przysyła tow. Jerzy Janowicz Plaptonius''.
*
Nie istnieją słowa w pełni adekwatne do opisanych tu wydarzeń. Dziadowscy wdarli się w biały dzień do chaty, a dzieci ufnie poszły w ich kierunku. Heniek chciał je bronić, lecz bojówkarze najpierw go pobili, a potem zamęczyli dzieci. Podpisali się potem i pospiesznie opuścili chatę. Nie potrafię opisać późniejszych wydarzeń. Niebieskie oczy Lawendycji zakryło bielmo, przez które widziała tylko śmierć, pożogę i krew.
- Dzieci! - chciała krzyknąć, lecz z krtani dobył się tylko nieartykułowany ryk.
Łzy matki mieszały się z krwią dzieci, a ich zimne ciałka z całej siły przyciskała do piersi, jako jedyne co jej pozostało. Na próżno usiłowano ją pocieszyć. Nie przyjmowała żadnej pociechy, a śmierć dzieci odbierała jako śmierć własną. Narodziny, śmierć, autyzm, wczoraj wypowiedziane pierwsze słowa, wszystko to jednocześnie uderzyło ją w głowę.
Tymczasem złapano dwóch morderców z Dziadostwa i przyprowadzono ich do chaty państwa de Slony.
- To oni zabili panience dzieci - mówili eksportujący ich chłopi.
Lawendycja na widok więźniów (liczących na litość z jej strony!) wydarła nóż z ciemienia i poczęła ich żywcem kroić, szlachtować, wydłubywać im oczy, pić krew i nurzać się w niej, a wszystkich ogarnęło przerażenie.
- Chciałam, aby umierali jak moje dzieci - mówiła później. - One nie mogły się bronić, nie przeczuwały zagłady...
Pogrzeb był bardzo uroczysty, ale wspólny grób Stasia i Faustynki de Slony sprofanowali Dziadowscy przy zakładaniu arsenału. Tymczasem Lawendycja była już inną osobą. Nosiła bielmo na oku i nienawiść w sercu, nawet jej mąż to dostrzegał. Fala kwiecia zakryła nawet jej nóż, a ciernie wykuły oczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz