,,Enoch
Ikar Eliasz Apoloniusz z Tiany
Szybują
wokół pierwszego aeroplanu’’
-
Guillaume Apollinaire ,,Strefa’’
-
Otacza
mnie daleko większa sława niż na to zasługuję – w wiejskiej
chacie gdzieś w analapijskich Górach Mędrców mówił swoim
gospodarzom brodaty Grek.
Przybył
z daleka; z grodu Tiany w Azji Mniejszej i zmierzał do tajemniczej
Bharacji, aby tam doskonalić swój kunszt magiczny, zaszczepiony pod
wpływem studiowania dzieł Pitagorasa. Na zewnątrz lał rzęsisty
deszcz przywodzący na myśl wody potopu kończącego erę jedenastą,
zaś w przytulnej stajni chrupał siano i owies wierzchowiec filozofa
– skrzydlaty baran z głową gazeli, przez Kosę Owinniczewa w
,,Animalistyce’’
nazywany aldebaranem.
-
Choć powiadają, że moim ojcem jest morski bóg Proteusz –
ciągnął Apoloniusz w mowie starokrasnej – mocy nie mam na tyle
wielkiej, aby wskrzeszać zmarłych, a i chorych nie zawsze udawało
mi się wyleczyć – filozof wolał się nie chwalić, że ongiś
podburzył motłoch do zamordowania żebraka o żarzących się
oczach, biorąc go za demona zarazy. - Mesjasz, którego oczekują
Żydzi, z pewnością okaże się mocniejszy ode mnie – zakończył
zagadkowo Apoloniusz.
-
No, nie wiedziałem, że Greczyni bywają tacy skromni – na stronie
cmoknął z uznaniem podpity już gospodarz, głośniej zaś
przemówił. - Nasza wioska może się wydać cicha i spokojna, lecz
to tylko pozory. Od lata zeszłego roku dręczą nas żmije liczne
niby robactwo a zajadłe jak wściekłe psy. Same bez żadnej
zaczepki z ludzkiej strony, kąsają nie mając litości ni dla
dzieci, niewiast ni starców. Mszczą się w ten sposób za to, że
jakiś pastuch ubił kijem ich królową, po czym zrabował jej złotą
koronę. Ech, wszystkie moje dziatki z winy tego huncwota poginęły
od ognistego jadu! - stary Górzan miał łzy w oczach. - Nie
pomagają przeciw żmijom modły, ofiary i zaklęcia żerców, ani
bab mądrych. Dobrze ci radze, cudzoziemcze; uchodź z naszej
Grabiny, bo i ciebie, chociażeś niewinny może dosięgnąć ślepa
zemsta okrutnych gadzin! - Apoloniusz zafrasował się na te słowa.
-
Choć nie jestem wszechmogący, to jednak spróbuję wam pomóc –
filozof dobył z podróżnej sakwy kościany flet otrzymany niegdyś
w darze do satyra wdzięcznego za wyleczenie z choroby z przepicia. -
Tym fletem oczaruję żmije, aby was więcej nie kąsały!
-
Nasi kapłani mówią, że Enkowie nieraz działają poprzez
cudzoziemców, a czasem nawet przybierają ich postać – mówił
stary Górzan. - Próbuj więc, mędrcze z dalekiej Hellady i niech
Agej kieruje twoimi krokami! - Apoloniusz wydobył z sakwy
opalizujący, zielony kamień wielkości połowy strusiego jaja.
-
To Czakram; magiczny kamień – objaśnił pitagorejczyk. - Jeśli
umrę pokąsany, niech zostanie w Analapii i niech przypomina wam o
mnie! - zielone promienie Czakramu docierały do najciemniejszych
zakątków chaty, aż myszy i bożęta wychodziły ze swych kryjówek,
aby je podziwiać.
-
Ku wiecznej przyjaźni Słowian i Greków – odpowiedział wzruszony
kmieć.
*
Po
deszczu, kiedy smok Tęczyn prężył swe cielsko w promieniach
Słońca, Apoloniusz stał na stoku góry i nie bez talentu grał na
magicznym flecie. Dźwięki jego muzyki zwabiać zaczęły węże;
jadowite żmije i miedzianki jak i pozbawione jadu. Z trawy wynurzały
się, kołysząc, głowy zasłuchanych trusi i połozów o spojrzeniu
śmiercionośnym. Powiadano nawet, że sam Król Węży uległ
czarowi muzyki krajana Orfeusza. Jednak w którymś momencie
Apoloniusz przerwał koncert, a wszystkie węże zasyczały
rozczarowane.
-
Oczarowałem was i jesteście w mojej mocy – oznajmił Apoloniusz w
mowie starokrasnej. - Stoją teraz przed wami dwie drogi; albo
grzecznie rozpełzniecie się do swoich nor i nie będziecie więcej
napastować ludzi, albo zapędzę was do najbliższej rzeki gdzie
potoniecie. Tertium
non datur!
- jak mawiają Rzymianie – węże zwiesiły głowy na kwintę i
czym prędzej pochowały się do swoich kryjówek.
Apoloniusz
poczuł się jak rzymski wódz odbywający triumf, nie zauważywszy
skradającej się zza kosodrzewiny obmierzłej istoty. Gdy usłyszał
jej ryk, bestia zdążyła go skokiem obalić na ziemię. Oczom
przerażonego filozofa i maga ukazała się twarz rozsierdzonej
kobiety w koronie, o ciemnych włosach i straszliwych oczach. Jej
zwierzęce ciało pokrywała łuska smoka, albo karpia i wystawały
zeń wężowe i rybie głowy. Jednak bestii nie dane było zamordować
Apoloniusza. Oto strzała o gwiezdnikowym grocie, wypuszczona z łuku,
strąciła złotą koronę z głowy poczwary i utknęła głęboko w
czaszce. Dziki spazm wstrząsnął ciałem istoty. Apoloniusz
przyjrzał jej się bliżej. Jego oczom ukazało się stworzenie
rozmiarów krokodyla, o dziewczęcej głowie, nogach słonia miast
stóp zakończonych psimi głowami i rozwścieczonym pytonem w
miejscu ogona. Potwór pokryty był szarą łuską i śluzem, a jego
ciało niczym najobrzydliwsze krosty szpeciły głowy ryb i węży.
Choć ohydztwo było już zasadniczo martwe, wężowy ogon wciąż
uderzał wściekle o ziemię, a rybie pyski skrywające ostre zęby,
otwierały się i zamykały jakby łapiąc powietrze.
-
Długo już wędruję po świecie, ale czegoś tak szpetnego jeszcze
nie widziałem! - wzdrygnął się Apoloniusz.
-
To Meduza; córa Czarnoboga, nigdy krwi niesyta – usłyszał w
odpowiedzi urokliwy głos niewieści. - Przybyła aż z Abisynii do
Roxu, aż dopadłam ją w Analapii.
Odwrócił
się i ujrzał pannę smukłą jak palma, której uroda zaparła mu
dech w piersiach. Miała kosę niczym złote runo, oczy mieniące się
jak skóra Turkusowego Potwora, a okrywała ją krótka tunika
jaśniejąca perłową bielą. Owa piękność uzbrojona była w
zdobiony złotem scytyjski łuk. Apoloniusz padł przed nią na
twarz.
-
Wysławiam cię, Artemido, Zabójczyni Potworów! - zawołał.
-
Nie znam twojej Artemidy – zaprzeczyła piękność. - Jestem
rusałką z Roxu, a zowię się Jelena, bowiem z mandatu Wielkiej
Pani Dziewanny wypasam jelenie. Musiałam ubić Meduzę, bo ta
niecnota zagryzała daleko więcej jeleni niż była w stanie zjeść,
a ponadto rozszarpywała też dzieci zbierające jagody w lesie.
Zamiast ślinić mi stopę, lepiej być podziękował Agejowi, że
postawił mnie na twojej drodze! - fuknęła Jelena, a Apoloniusz
wstał skonfundowany.
-
Wszyscy mówią mi, że jestem mądry – zagaił filozof – ale
mimo to wciąż nie mam towarzyszki życia. Czy wyświadczysz mi tę
łaskę i będziesz towarzyszyć mi w drodze do Bharacji?
Jelena
zgodziła się podróżować z Apoloniuszem, choć nieraz łapała
się za głowę z powodu jego słów i czynów. Liczne były ich
przygody, o których nie wiedzieć czemu milczy uczony Filostrat. Z
Bharacji Apoloniusz i leśna rusałka Jelena udali się do Grecji
gdzie zostali mężem i żoną. Jan Kochanowski twierdził, że ich
potomkowie żyją po dziś dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz