sobota, 4 maja 2013

Podziemna wyprawa


To nie konie tak cwałują i uszami strzygą,
Jeno tańcują dwaj opoje – Świdryga z Midrygą (...)
Zaskoczyła ich na słońcu Południca blada
I Świdrydze i Midrydze i tańcowi rada.
Zaglądała im do oczu chciwie, jak do żłobu.
„Który w tańcu mię wyhula, bom jedna dla obu”? –

„Moja będzie – rzekł Świdryga – ta pierś i ta szyja!”
A Midryga pięścią przeczy: „Moja lub niczyja!” (...)
A ona im prosto w usta dyszy bez oddechu,
A ona im prosto w oczy śmieje się bez śmiechu.
I rozdwaja się po równo, rozczepia się żwawo
Na dwie dziewki, na siostrzane – na lewą i prawą (...)
B. Leśmian Świdryga i Midryga




Wakacje trwały nadal. Brat i Siostra razem z wężem Midgardem, bawili się w łazience. Puszczali papierowe łódki w wypełnionej wodą wannie. Natomiast Midgard pełzał po całej łazience, ciekawie wysuwając widełkowaty język. Co jakiś czas, Rodzeństwo sprawdzało czy nie robi sobie krzywdy. Muszla sedesowa była otwarta. Boa lubił wodę, więc zanurzył łeb w sedesie. Klozetka to nie jest dobre miejsce dla węży. Spostrzegli to Brat i Siostra.
-Midgard! Co robisz?! Wyjdź natychmiast! Będziesz mógł pływać w wannie! – krzyczały dzieci.
Niestety węże są głuche. Nieletni zdążyli schwytać go za ogon, ale zwierz był silniejszy. Silny gad wciągnął Brata i Siostrę do sedesu, aż ci strasznie krzyczeli ze strachu. Było coraz ciemniej i ciaśniej, pojęli, że zwierzę wciąga ich do rury kanalizacyjnej (przez ten czas hydraulicy zdążyli naprawić to co zniszczył Rdzeniejew). Woda weszła im do nosa, uszu, oczu, ust, aż stracili przytomność.
Po pewnym czasie ją odzyskali. Wokół było ciemno, tylko z góry wpadało przez kilka podłużnych otworów światło. Dzieci stały mokre „do suchej nitki” na jakiejś szarej posadzce nad brzegiem podziemnej rzeki, zawierającej rozmaite śmieci i nieczystości. Pełno było szczurów. Nad głowami wisiały wielkie, żelazne rury wypełnione wodą. Wszędzie unosił się zapach zgnilizny.
-Gdzie my jesteśmy? – trwożliwie zapytała Siostra.
-W kanale dzieci – odparł jakiś głos.
Rodzeństwo odwróciło się. Za nimi stał kloszard z dużą, czarną brodą.
-Nie bójcie się – powiedział. – Czy nie macie domu i rodziców, że tu przebywacie?
-Mamy – odparła Siostra, -ale może pan nie uwierzy, ale my bawiliśmy się w toalecie, a nasz wąż wpełzł do toalety, to znaczy do ki... sedesu, a my chcieliśmy go wyciągnąć, a on nas chyba poniósł tu gdzie jesteśmy.
-Straciliśmy przytomność i nie wiemy kto nas tu zaniósł – dodał Brat.
Bezdomny słuchał uważnie i dobrotliwie.
-Jestem Henryk Rak... – przedstawił się - ... byłem wiceprezesem firmy samochodowej, a jej prezesem był mój brat. Chciał więcej zarobić, toteż aby przedłużyć zwolnienie od podatku zmieniliśmy nazwę firmy. Kłóciło się to z moim sumieniem, ale nie takie rzeczy już się robiło dla pieniędzy. Mój brat nadal uważał, że za mało zarabia, więc postanowił przeprowadzić nowy fortel. Zamierzał dać mi stanowisko prezesa i zadanie doprowadzenia do upadku firmy. Gdy już miała upaść, plan przewidywał sprzedanie jej bogatym przedsiębiorcom z zagranicy za ustaloną cenę, znacznie wyższą niż nasze dochody. Natomiast seria czystek w firmie, przypominająca terror stalinowski (wielu biznesmenów zachowuje się jakby było panami życia i śmierci swoich podwładnych, wiem co mówię!) miały być selekcją pracowników, aby było ich tak dużo aby firma sprawnie funkcjonowała i jednocześnie tak mało, aby zaoszczędzić pieniądze na wypłatach pracowniczych...
Dzieci słuchały oszołomione niewiele rozumiejąc. Dotychczas uważały wszystkich bezdomnych za ludzi niewykształconych i od dziecka głodujących.
-...Moje sumienie kazało mi złamać rozkaz. Odmówiłem doprowadzenia firmy do bankructwa. Wtedy straciłem posadę, Brat wysłał płatnych morderców, którzy pod moją nieobecność zabili żonę i dzieci. Sąd nic nie pomógł, bowiem mój brat wynajął dobrego adwokata, a sprawę umorzono. Byłem bezrobotny, aż w końcu komornik mnie eksmitował. Teraz tu jest mój dom.
Z opowiadania pana Henryka dzieci zrozumiały tylko jedno: w demokratycznym państwie prawa można być najgorszym zbrodniarzem i łajdakiem, jeśli tylko ma się dużo pieniędzy. Współczuły bezdomnemu.
-To nie jest zwykła kloaka – mówił pan Rak – gdybym mówił wam, co tu wszystko widziałem, znalazłbym ciepły kąt i miskę strawy na ul. Broniewskiego!1 Kloszard, Brat i Siostra szli brzegiem cuchnącej, toksycznej rzeki, w której pływały szczury i unosiły się śmieci.
-Mieszka nas tu trochę, chociaż lepsze są kanały ciepłownicze niż ściekowe – ciągnął Henryk. - Utrzymuję się z żebrania w kościele św. Jana Chrzciciela, trochę też sprzedaję makulatury i butelek. Oprócz mnie jest też taki „facet”, co potrafi udawać, że nie ma głowy, serio. Zawsze gdy żebrze, to wydaje się jakby jej nie miał. Taki mógłby w cyrku występować, a podobno niektórzy dają mu jałmużnę ze strachu! Co za kraj! Zdolni ludzie, a muszą żebrać. Jest tu też taka kobieta w okularach, zielonym ubraniu i z czarnymi, krótkimi włosami, żebrząca na podwórkach. Ostatnio nie chciała przyjąć danej jej zamiast pieniędzy kurtki myśląc, że jest to forma molestowania seksualnego. No i kogo jeszcze mogę wymienić? No tak, - kontynuował bezdomny – znam takiego chłopaka, co gdy go eksmitowali w młodym wieku, zabrał z domu szklankę. Teraz chodzi z nią po mieście i sprzedaje mleko, ale niektórzy myślą, że jest zatrute...
-A skąd ma mleko? – spytał Brat.
-... Żebym to ja wiedział! – odparł żebrak – Podobno zabiera kotom...
-Wczoraj Norab się skarżył, że ktoś mu „gwizdnął” miskę z mlekiem – szepnęła Siostra do ucha Brata.
-... albo bierze z innego źródła, ale wstyd o tym mówić – zakończył. – Musimy się trzymać razem, aby nie zginąć i przede wszystkim zapomnieć o starej hierarchii, która zdezaktualizowała się wraz z utratą domu. Np. to, że niegdyś byłem wiceprezesem nie ma już najmniejszego znaczenia. Co jeszcze chciałem powiedzieć? Zapomniałem dodać, że mieszka tu jeszcze jedna kobieta – nie uwierzycie, ale Matylda, czyli ta co nie chciała kurtki jak chce zapalić, przykłada tamtej papierosa do oka, a ten się zapala. No dlaczego patrzycie na mnie jak na latającą krowę? – zapytał wesoło.
-Szukamy Midgarda – powiedział Brat.
-A kto to taki?
-Ten nasz wąż, który dostał się do sedesu.
Szli dalej, aż zobaczyli jakąś nagą kobietę siedzącą na stercie śmieci i szlamu. Oczy miała intensywnie czerwone i świecące w półmroku. Biło od nich ciepło, a spod powieki unosiła się ledwo widoczna smużka dymu.
-Teraz ta pani się wami zaopiekuje – oznajmił Henryk Rak i odszedł.
-Poznaję! – wykrzyknęła Siostra – przecież to pani Wanda Przepiórczewska; koleżanka Mamy ze szkoły. Jak się tu pani znalazła?
-Dla was jestem dziwożoną, a gdybyście byli na wschodzie kraju nazwalibyście mnie rusałką – odparła Przepiórczewska. – Mam niebieską krew jak małż, skrzela i płuca niby ryba dwudyszna, oraz zdolność do regeneracji niczym stułbia, mogę rozmnażać się partenogenetycznie niczym molinezja meksykańska, oraz potrafię zadawać zagadki jak Sfinks.
-Ale pani przecież zna mamę? – nie ustępowała Siostra. – Dlaczego pani jest teraz rusałką i mieszka w kanalizacji ściekowej?
-Początkowo byłam zwykłą kobietą jak Mama czy Babcia. Kiedy chodziłam do szkoły uczyłam i zachowywałam się dobrze, ale rodzice, nauczyciele i księża tylko o jedno mieli do mnie pretensję – o bezwstydne odzienie skłaniające mężczyzn do nieczystości. Nie słuchałam się ich mimo próśb, gróźb i rzetelnych przykładów, że we Włoszech w takim stroju wyprosiliby mnie z kościoła.
-Przepraszam; dlaczego pani mówi jak trzeba się ubierać, a sama nic nie nosi? – spytał Brat.
-A dlaczego politycy karzą za rozboje i kradzieże, a w dużej mierze ( choć nie w całości!) postępują nie lepiej np. wywołują wojny, oraz uchwalają zbrodnicze i idiotyczne ustawy od abolicji podatkowej i aborcji poczynając, a na winietach i wyprzedaży majątku narodowego kończąc? – zapytała rusałka.
Postanowiła jednak dokończyć swoją opowieść.
-Nocą wracałam z dyskoteki z niejakim Räthgardem von Hintertischem, synem jednego z członków Związku Wypędzonych. Okazało się, że chciał mnie zgwałcić i w tym celu zaprowadził w ustronne miejsce, rzekomo prowadząc na spacer. Zdołałam uciec, a on mnie gonił razem z innymi bandziorami. Uciekając wpadłam do studzienki kanalizacyjnej i się w niej utopiłam. Przypomniałam sobie, umierając historię cesarza Heliogabala, który z powodu swego bydlęcego żywota został pochowany w kloace. Kiedy się obudziłam spostrzegłam, że zamieniłam się w rusałkę. Później spotkałam tych bezdomnych. Ten, który was tu przyprowadził, po wysłuchaniu mojej historii, przytoczył mi jeden z końcowych epizodów „Przedwiośnia”, który mnie bardzo zawstydził. Jeśli miałabym wyjść za mąż to tylko za niego, a nie za Franka co chodzi ze szklanką po ulicy, czy tego Staśka co klęczy przed, to znaczy – naprzeciw kościoła najstarszego z katolickich w Szczecinie i żebrze udając, że nie ma głowy. Powinien występy dawać, a nie żebrać.
-A co się stało z Hintertischem? – spytał Brat.
-Na drugi dzień szedł do tej samej dyskoteki szukając innej dziewczyny. Był już późny wieczór, a ja wyszłam z kanału i stanęłam przed nim. Udawał radość z ponownego spotkania ze mną i zaprowadził w to samo miejsce, które miało być świadkiem mojego zgwałcenia. Wcześniej mieliśmy zatańczyć i to było moją zemstą – zatańczyłam go nas śmierć. Do dziś pamiętam jak półprzytomny zwymiotował cały posiłek, jak mdlał i jak w końcu w wieku 18 lat dostał wylewu krwi do mózgu. Jego ołówkiem napisałam w jego notesie:

A to uważajcie panny i panie
Aby się nie znaleźć
Pod stołem razem z psami.2

Wiem, że szukacie swojego węża. Jak się nazywał? – spytała.
-Midgard. – mówił Brat. – To był boa dusiciel powstały z krwi Dziadka.
-Wierzę, że go odnajdziecie – mówiła Przepiórczewska. – A teraz idźcie spać. Jutro oprowadzę was po kanałach, później zaś zwiedzicie trzy krainy, ale po trzeciej będzie was oprowadzał ktoś godniejszy ode mnie.
Brat i Siostra położyli się na kartonowych platformach – nigdy nie spali w kanalizacji! Rano uznali, że to wszystko sen, a jednak obudzili się w tym samym miejscu, do którego przybyli.
-Kiedyś słyszałem, że małym dzieciom daje się dużo mleka rano – powiedział Franciszek Towot.
-A nie jest zatrute? – spytał nieufnie Brat.
-Skąd! To najlepsze świeże mleko! – zachwalał bezdomny młodzieniec.
-Przedwczoraj naszemu kotu ktoś zabrał miskę z mlekiem – czy to nie pan? – spytała Siostra.
-No nie! – oburzył się Franek – Tak nisko jeszcze nie upadłem, aby kraść cokolwiek kotom, a już na pewno nie mleko! Mam wam powiedzieć skąd je biorę?
Brat i Siostra słuchali zaciekawieni pijąc ze smakiem.
-To jest mleko od suki; doję sukę co w tym roku straciła szczenięta i sprzedaję pyszne, psie mleko.
Rodzeństwo jakoś dziwnie to odebrało. Zjedli do tego kilka gotowanych żołędzi zebranych w Parku Łyczywka, rozwodniony chleb, który ktoś bezmyślnie wyrzucił, oraz pieczone nad ogniskiem obierki ziemniaków.
-I jak wam się spało? – spytała rusałka. – Dzisiaj macie szansę poznać nasz podziemny dom.
-Dziękujemy, ale tęsknimy za swoim Domem i nie wiemy co się stało z Midgardem. – powiedziało Rodzeństwo.
-Nie martwcie się. – uspokoiła Wanda. – Midgard się znajdzie. Będę odpowiadać za wasze bezpieczeństwo, a co w Domu będziecie mogli opowiadać!
Rusałka zaprowadziła Rodzeństwo w głąb rynsztoka. Na szarej, pokrytej pleśnią ścianie były jakieś przyciski z sygnaturami i napisami: Portfel, Brzuch, Podbrzusze, Serce.
-Wybierzcie ten, który jest najbliższy waszym ideałom – poradziła dziwożona i wybrała Serce. Brat i Siostra nacisnęli ten sam guzik.
-Dobrze wybraliście – pochwaliła topielica – bowiem wybierając inne guziki, lub rezygnując z wyboru skazalibyście się na zagładę.
Była koleżanka Mamy, zanurzyła się w zimnej, cuchnącej, głębokiej, zielonej wodzie, a Rodzeństwo również to zrobiło i to jeszcze w ubraniach. Oczy Brata i Siostry przywykły już do mroku. Razem z wiłą powoli opadali na dno idąc na spotkanie niezwykłym przygodom.


*

Rodzeństwo ze zdziwieniem spostrzegło, że swobodnie oddycha pod wodą. Wszyscy wpłynęli w jakieś zagłębienie. Choć dzieci nie zapomniały o swoim wężu spotkały się z inną znajomą osobą z Domu, a dokładniej – z Piwnicy. Był to nie kto inny, ale... Kał! Obrzydliwy i chory z nienawiści do Rodziny. Kolaborował z Brudem, zaś jego „alter ego” był Smród. Brat i Siostra nie mieli przy sobie Mydła na szyi, którego boją się wszyscy zdradzieccy mieszkańcy Piwnicy. Kał i Smród odkryli obecność Brata i Siostry.
-Was bym się nigdy nie spodziewał zobaczyć! – wykrzyknął Kał. – Widzę, że jesteście na tyle głupi, aby odwiedzić mnie bez Mydła. Nie mogę już się doczekać powrotu do Piwnicy... z waszymi głowami jako pamiątką z kanałów – zakończył.
Dzieci były w faktycznie złej sytuacji – nawet pani Wanda nie mogła ich teraz bronić. Smród wszedł w nozdrza i sprowokował do wymiotów.
-Komaryna! – rozległo się jej wołanie.
Na ten dźwięk zjawiło się czworonożne zwierzę podobne do antylopy. Z pyska wystawały kły jak u piżmowca, na głowie rogi jak u impali. Futro brązowe, a oczy czerwone. Najdziwniejsze jednak były kopyta niesamowitego zwierzęcia – były metrowe, szare, powierzchnią przypominały pumeks. Dzieci nigdy nie widziały podobnej istoty. Zwierzę weszło w Kał i ten prysnął na wszystkie strony jak błoto. Komaryna pruła ciemną mierzwę kłami jak pługami glebę, zaś agresor nie mógł schwytać silnego i ruchliwego ssaka. Wreszcie Kał i Smród rozpuścili się w wodzie, aby sobie znanymi drogami powrócić do Piwnicy.
-Zapewne oprócz tych bezdomnych jesteście jedynymi ludźmi, którzy widzieli Komarynę? – spytała Przepiórczewska. – No cóż, dawniej jeździłam konno, a teraz ... „komarynno”! – zażartowała.
-Czy ona gryzie? – zapytał Brat.
-Ależ skąd! – zaprzeczyła rusałka. – Komaryny są roślinożerne.
Następnie zwróciła się do wierzchowca, prosząc o użyczenie grzbietu dzieciom. Zwierzę umyło butopodobne kopyta, nieproporcjonalnie wielkie przy całym ciele, oraz przepłukało białe kły w zielonej wodzie. Następnie zgięło łapy przed siebie i pod brzuch, a dzieci ostrożnie usadowiły się na oklep na brązowym grzbiecie. Jadąc w głąb dziury ujrzały wiele przerażających rzeczy. Byli tam ludzie z krokodylimi głowami, ubrani w jakieś mundury, ogromne, zielone węże, przy których Midgard mógłby być nazwany „dżdżownicą”, lwy z ludzkimi kończynami, oraz wiele innych koszmarnych istot uciekających na znak krzyża. Dzieci pojęły, że są w piekle. Ujrzały tam: państwa Majkowskich, którzy zamordowali syna (jego brat – współuczestnik zabójstwa, ukarany śmiercią przez Juratę, królową Bałtyku, zdążył się nawrócić w trakcie umierania) i wiele postaci pokutujących przez całą wieczność. Na karę składały się: ciemność, materialny ogień, stałe poczucie winy połączone ze stałą obecnością diabła. Ukarani nie mogli kochać, zaś najciężej doświadczane były te części ciała, które były używane do popełniania grzechu. Wanda Przepiórczewska i Komaryna z Rodzeństwem na grzbiecie, schodziły w dół zagłębienia, które okazało się gigantycznym lejem. Na jego dnie znajdował się Lucyfer przywiązany ogromnym, grubym łańcuchem, zawieszonym gdzieś w górze.
-Każdej wiosny – mówiła przewodniczka – Bóg wzmacnia ten łańcuch piorunem ( swego czasu Słowianie czcili pierwszy wiosenny grzmot, uderzając się kamieniem w głowę na chwałę Jarowita i ku poprawie zdrowia). Jednak z każdym rokiem łańcuch staje się coraz słabszy, a gdy zostanie zerwany, nastąpi koniec świata.
Dzieci przytłoczone widzianymi zewsząd okropnościami nie miały już siły aby się bać, tylko patrzyły pobladłe.
-Ale ostatnie słowo zawsze należy do Boga – powiedziała Przepiórczewska – a gdyby nie nasze grzechy, nie byłoby teraz takich problemów.
Wiła wiodła Komarynę z dziećmi na grzbiecie wzdłuż łańcucha, który początkowo zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Przy końcu drogi okazało się, że jest przytwierdzony do jakichś korzeni.
-To są korzenie Wielkiego Dębu – mówiła Przepiórczewska. – Jest to największe z wszystkich drzew – korzeniami sięga piekła, a jego korona tworzy sklepienie nieba.
-Myślałam, że najwyższym drzewem jest sekwoja – zaoponowała zdziwiona Siostra.
-To stereotyp – zaprzeczyła Wanda. – Wielki Dąb jest jednak niewidzialny.
-Dlaczego? – spytał Brat.
-,,Słońce, Księżyc, gwiazdy dawno by już znikły, gdyby znalazły się w zasięgu drapieżnych rąk ludzkich’’ – jak mówił Havelock Ellis. – A teraz przygotujcie się na niebezpieczną jazdę po pionowej powierzchni – ostrzegła rusałka.
Podróżnicy opuścili piekło i nareszcie zobaczyli dawno nie widziane światło słoneczne. Komaryna niczym mucha, pająk, ślimak, czy gekon, ewentualnie rzekotka, lub lotopałanka swobodnie wędrowała po gładkiej korze. Stamtąd Brat i Siostra obserwowali widok rozciągający się na jakąś pustynię – czy to nie dziwne, żeby w kilka dni na zwierzęcym grzbiecie przenieść się na inny kontynent? Tą pustynią była Sahara, ale dwoje małych podróżnych nie wiedziało tego. Z przerażeniem myśleli jak daleko są od domu.
-Kiedyś była tu kwitnąca cywilizacja – opowiadała koleżanka Mamy, - lecz ilekroć ktoś zgrzeszył spadało ziarnko piasku. Ludzie jednak nie wzięli poważnie tej przestrogi, toteż z czasem zostali zasypani i to z własnej winy. Przeżyły tylko niedobitki pierwotnych mieszkańców. Przez wiele lat owa rdzenna ludność przekazywała sobie z pokolenia na pokolenie opowieść o bóstwie Sutsirc, który wydobędzie zaginione miasto spod piasku. Kiedy przyszedł tylko nieliczni Go poznali, mimo że chciał dobra wszystkich, nawet mieszkańców innych rejonów, którzy nie znali boga Ełaj, który posłał swego syna Sutsirc. Został On nawet zamordowany, ale klęskę ponieśli sami mordercy, zaś Narzędzie Kary zostało uświęcone przez Skazanego. Sutsirc zwyciężył Śmierć, bo ginąc złamał jej Oścień, a była to najsroższa broń, którą można było zwyciężyć wyłącznie poświęceniem. Tych co Go uznali, zaprowadził do oazy, zaś ci co poszli swoją drogą widzieli podobne enklawy wody i bujnej roślinności. Biegli ku nim z nadzieją, lecz rozkoszowali się wyłącznie złudzeniem – zakończona została opowieść.
Dzieciom wydawała się ona czymś znajomym, co słyszały już dawno, podobne okoliczności, nawet imiona były nienowe, a tylko wymówione wspak.
-A czy Sutsirc odkopie miasto? – zapytała Siostra.
-Może zrobić to w każdej chwili, ale wraz z piaskiem zginęliby ci co przyczynili się do jego opadu. On zaś chce dać szansę wszystkim, dlatego ciągle ofiarowuje jeszcze jedną szansę na odejście od czynionego zła – zakończyła pani Przepiórczewska.
Komaryna wreszcie dotarła na koronę drzewa. Wszyscy stanęli przed drzwiami o siedmiu zawiasach i siedmiu wyrytych krzyżach.
-To są drzwi do czyśćca – powiedział pilnujący ich Anioł.
Komarynę odesłano na Ziemię, zaś Brat i Siostra otrzymali tak jak niegdyś Dante siedem plam na czole, zaś Wanda dostała znak ongiś otrzymany przez Kaina; wstęgę w kształcie litery „V” zawieszoną na czole. Miała odpokutować, min. za zabicie Hintertischa. To, że zasłużył, to swoją drogą, ale przecież wszyscy ludzie są grzeszni i gdyby Bóg nie miał Miłosierdzia już dawno nikt by nie żył! Poza tym policjanci pracują w Polsce nie tylko po to, aby budzić zachwyt swoimi pięknymi pałkami, psami, mundurami i radiowozami! W czyśćcu było bardzo podobnie jak w piekle, ale istniały znaczne różnice. Pokutujący byli zdolni do miłości, ich kara miała swój koniec, oraz chwalili Boga. Goście widzieli jak co jakiś czas spływała Krew i uwalniała ileś dusz.
-To znaczy, że właśnie odprawiana jest Msza Święta – Brat i Siostra przypomnieli sobie z lekcji religii.
Ujrzeli jak przybyła Matka Boska i zabrała ze sobą wielką liczbę pokutników, a wśród nich dzieci. Pani Wanda musiała jeszcze poczekać. Nic i nikt nie może opisać ich wrażeń z Raju. Najtęższy umysł, najlepsze pióro, pędzel, film, inscenizacja są tu całkowicie bezsilne, wobec przedstawienia radości wynikającej z miłowania nie mającego końca, ni początku. Ze spotkanych tu osób był nastolatek z USA pochodzenia polskiego Donald Rodecky. Początkowo był chuliganem, zaś po wypiciu pod nieobecność rodziców wódki z pieprzem stracił przytomność. W czasie snu doznał objawienia, które zmieniło jego dotychczasowe życie – śnił, że w szkole na języku angielskim otrzymał złą ocenę z powodu popełnianych grzechów i hipokryzji. Po odzyskaniu przytomności odbył szczerą spowiedź i zaczął naprawiać dotychczasowe błędy, a pomocą było mu odmawianie Różańca. Wreszcie gdy organizm wyniszczony poprzednim hulaszczym trybem życia sprzed nawrócenia, przestał podlegać władzy mózgu, Donald umarł i przeniósł się do Nieba. Teraz był przewodnikiem Brata i Siostry po swoim nowym domu. Wspólną modlitwą na różańcu, uzyskali łaskę zwolnienia z czyśćca pani Przepiórczewskiej, zaś dzięki wstawiennictwu Marii otrzymali łaskę zobaczenia Boga.
-Chciałabym wiecznie tu mieszkać! – powiedziała Siostra.
-Ja też! – dodał Brat.
-Wystarczy, że będziecie przestrzegać najważniejszego przykazania: Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, z wszystkich sił swoich, z całej mocy swojej, a bliźniego swego jak siebie samego – powiedział Bóg.
Epigoni Dantego wrócili, chociaż niechętnie do materialnego świata. Rusałka znów zamieszkała w swoim kanale ściekowym, zaś dzieci stały w Ogrodzie pod jabłonią, wokół której owijał się stęskniony boa dusiciel – Midgard.



Dzieci nie było w Domu przez cztery dni, a rodzice bardzo się martwili z tego powodu. Brat i Siostra godzinami rozprawiali o swoich przygodach, a Wujek Aloś z Elbląga tylko komentował z uznaniem: „Zdolne dzieciary – książki mogłyby pisać”! Rodzina spróbowała pomóc bezdomnym, o których mówiły dzieci. Spośród nich pani Matylda co nie chciała kurtki była już w czyśćcu, zaś Franek co sprzedawał sucze mleko – w Niebie. Stanisława „konfabulującego” akefalię przygarnęła trupa cyrkowa. Natomiast ze składek zebranych przez Tatę i Dziadka na posiedzeniu rady parafialnej, panu Henrykowi kupiono mieszkanie w Centrum na ul. Jedności Narodowej. Ex – bezdomny znalazł pracę stolarza w jednej ze szkół językowych, oraz ożenił się z Wandą Przepiórczewską, której ofiarował ubranie. Razem dożyli późnej starości i doczekali się licznego potomstwa.
Tak oto toaletowa ucieczka węża zakończyła się „happy endem”.


1 W Szczecinie na ul. Broniewskiego mieści się szpital psychiatryczny
2 zaczerpnięte z Przecława Słoty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz