sobota, 27 grudnia 2014

Niegodzijasz

,,Lepiej by było, tak na wszelki wypadek, nie palić Judasza, bowiem w tym samym ogniu spłonęłyby nasze dusze. Spróbujmy raczej wejść tam, gdzie uprawiamy politykę, pracujemy, a nawet modlimy się i zawołać od progu: 'Judaszu'! Zobaczymy jak tysiące odwracają – odwracamy głowę'' – ks. José Luis Martin Descalzo ,,Dlaczego warto mieć nadzieję''?


Kraj Sind (Sindiya, Ziemia Pań Czarnych, Ar – Industan) leżał na zachód od Bharacji nad rzeką Induinus. Była to kraina małp i słoni, jednorożców, smoków, panter i gryfów, lwów, tygrysów, Minotaurów i stale toczącego z nimi boje ludzkiego plemienia walecznych krasawic, zwanych Asasynkami, lub Czarnymi Paniami. Ich stolicą był jaśniejący od złota i marmuru gród El – Daraban, inne miasta to: Sindż – Asanaka, Vidyń, Virda, Kardż – Asar – Abardorok, Zard – Myn – orovot (Gród Minotaura) i parę innych. Podobnie jak zwane przez Słowian ,,Polanicami'' Amazonki z er dwunastej i trzynastej, Asasynki przewyższały pięknością inne niewiasty i nigdy jej nie traciły. Czarnookie i smukłe jak gazele, o skórze nieco śniadej, miały długie włosy – czarne jak pkieł i miękkie jak kitajka; proste bądź lekko kręcone. Nosiły suknie z czarnego jedwabiu, bądź aksamitu, liczne ozdoby ze złota, srebra, pereł, kamieni, a nawet bursztynu sprowadzanego znad Morza Joldów. Niemiedy zakłądały czarne welony na włosy, złote sandały, delikatne pantofelki w barwie otchłani Čortieńska, lub szarawary jak w Międzyraju. Niczym rusałcze królowe Nastazja i Walaszka chętnie nosiły kły i pazury zabitych potworów. Wedle obyczaju międzyrajskiego zdobiły dłonie i stopy henną. Nie znały pisma, mówiły odmianą języka nowoludzkiego, rozpowszechnionego w erze jedenastej. W przeciwieństwie do Amazonek żyły krótko – umierały około trzydziestego roku życia. Jakżeby inaczej, skoro przed każdą bitwą, truły się narkotykiem o nazwie Słodkie Ziele, wierząc, że doda im to siły i męstwa! (Amazonki używały w tym celu, przejętego od bharackich Ariów napoju somy, tyle, że ów ,,święty napój'' to zwykła woda!). Asasynki potrafiły dusić wilki i odgryzać głowy ogromnym pytonom. Znakomicie biegały i pływały, strzelały z łuku i jeździły konno. Potrafiły walczyć każdym rodzajem broni – mieczem, międzyrajską szablą, palicą z Orlandu i Valkanicy, łukiem, toporem, młotem, buławą, kiścieniem, rohatyną, włócznią, sztyletem, trójzębem.... W swoim wojsku posiadały konnicę i rydwany, słonie i nosorożce – dar od króla z Mohenedżo Daro, galery pływające po Oceanie Wyrajskim, wielbłądy, a królowe i księżne używały do ciągnięcia rydwanów 


smoków, gryfów, jednorożców, a nawet hipogryfów. Prowadziły wojny z olbrzymami, Nagami, Al – Baktar – plemieniem ludzi o głowach dwugarbnych wielbłądów, Kynokefalami, Wilkogłowcami, z których rasy pochodził bohater tego opowiadania, ludźmi z Bharacji i Międzyraju, Centaurami, Akefalami, Miękkonogami, Kozłouchami, lecz ich najstraszniejszymi wrogami były Minotaury, które czciły smoka Rykara i zamieszkiwały Sind już od ery czwartej. Zabitym wrogom, Asasynki wyrywały serce lub wątrobę, aby pożreć je na surowo i kąpały się w ich krwi, by zawsze młodo wyglądać. Gród stołeczny El – Daraban był ośrodkiem kultu Dziwicy, czczonej pod imieniem El – Diss; córy Srebronia i Srebrennicy, urodziwej łuczniczki, której orszak stanowiły sfory chartów, wyżłów, ogarów i brytanów. Asasynki otaczały czcią również panią lasów Dziewannę Šumina Mati (Ar – Dira) na rzeźbach z marmuru i kości słoniowej oraz na freskach przedstawianą jak jedzie na białej łani o porożu obwieszonym klejnotami (w rzeczywistości wierzchowcem Leśnej Matki był jednorożec). Mokoszę, litościwą panią ziemi, deszczu, roślin, macierzyństwa i miłości nazywały imionami: Aradvi Sura Aredvi Anahita i przedstawiały w płaszczu z bobrzyc. Juratę nazywały Sura Mari. Z Enków męskich czciły Chwar – chana (Swaroga), Talaruja (Swarożyca) i Myn – orovot – każdraga (Pogromcę Minotaurów), pod którym to imieniem wyznawały Borutę. W ich panteonie znalazło się nawet miejsce dla Hara – Afini, czyli złej Matki Żmyi, zwanej w Orlandzie i Roxie Garafeną, tej samej co z zawiści do boga Niepodzielnego zniszczyła świat Bujan, posłała do Nawi Srebrennicę, dwukrotnie na czele hord węży z Kosmicznego Oceanu atakowała nasz świat, aż wreszcie Jarowit uśmiercił ją piorunem. Asasynki często zwały ją po prostu Żmiją. W pewnym chramie w grodzie Virika istniał fresk, na którym Dziwica – El – Diss zabijała Żmiję z łuku. Pierwsi ludzie z krwi Novalsa i Aivalsy pojawili się w Sindzie w erze dziesiątej. Był to ród Par – Ušana poszukujący nowych ziem. Minotaury, poddani króla Buhaj – beja od dziewiątej ery rozsmakowani w krwi i ciałach leśnych ludzi z krwi żmija i rusałki, poczęły zabijać i zjadać przyszłych założycieli Bharacji, a ci bronili się. Po zabiciu w bitwie Buhaj – beja, ludzie prowadzeni przez starego Par – Ušana założyli na polu bitwy gród Mohenedżo Daro, co znaczyło ,,Miejsce Poległych''. Asasynki przybyły do Sindu pod koniec ery dziesiątej, opuszczając międzyrajskie kraiki Kabulistan i Zabulistan, skąd wygnał je najazd Al – Baktar. Wówczas to, znękaną Pierwszą Wojną Ludzi z Ludźmi, Europę pokrywała gruba warstwa śniegu, a na tronie z kości w Labiryncie (Labris) – stolicy sindyjskich Minotaurów zasiadał Tharan – chan. Zginął przebity palicą pierwszej królowej Asasynek, która odrzuciła jego zaloty. Nazywała się Aldia (Al – Diya); ,,Perłowy latopis'' notuje jej przydomek ,,Asasina'' (al – Hasasina) nadany jej przez Minotaury i oznaczający ,,Zabójczynię'' (podobnie pierwsza Amazonka nosiła imię ,,Amazina''). Panująca w czasach Teosta, królowa Talaana była córką Usini – par – Aran, córy Nissan – biliny, córy Ahursag Agraspazy Wielkiej, zrodzonej z Ałgaj – ar – Diry, córki Hurem Vajasity, której matką była Al – Dara Tarani, córa Aldii córy Gurszaga z Zabulu. Zgubny zwyczaj żucia przed bitwą Słodkiego Ziela wprowadziła królowa Ałgaj – ar – Dira, a pomysł podsunęło jej Licho przebywające na jej dworze pod postacią uczonego zielarza z Bharacji, Lykša, który nawiasem mówiąc nauczył Bharatyjczyków truć się konopiami, a Sineańczyków – opium. Ostatnią władczynią tych walecznych krasawic w czerni była Mudar Malani, podobnie jak Goplana III żyjąca w przepychu i rozpuście, dobrowolnie kalająca się nasieniem Centaurów, Minotaurów, wielkich węży i krokodyli. Kres jej królestwu położył kończący erę jedenastą potop zesłany przez Juratę. Królowe ubierały się i czesały tak jak ich poddane – oznaką władzy mógł być złoty diadem zdobiony liściem, wieniec z białych lilii, bądź białych róż, posoch zwieńczony owocem granatu z jakiegoś drogocennego kamienia, wreszcie mający chronić w boju amulet z wyobrażeniem Mar – Zanny (Marzavy) i nawijskich lelków Vira i Visy, które z rozkazu Welesa zabrały Kwietną na Wyspy Błogosławione. Każda królowa używała innego godła – zawsze srebrnego w polu czarnym; jego częściami składowymi były też złota korona, czarny zawój – labry i dwa złote gryfy – trzymacze. Siedziba władczyń w El – Daraban to ogromny pałac z marmuru, pełen fontann, złotych ozdób i naczyń, kryształów, kobierców z międzyrajskich krain gdzie żyły peri i złote ptaki simurgi, mieczy i szabli ze stali z grodu Tamaa, zwierzyńców, stadnin, ogrodów i międzyrajskich łaźni. Asasynki nie używały krzeseł – siedziały po turecku na dywanach. Królowej przysługiwał złoty tron, a jako podnóżka używała czaszki króla Minotaurów Tharan – chana ubitego przez Asasinę. Można zapytać jaka w owym królestwie była rola synów Novalsa? Podobnie jak w późniejszym królestwie Amazonek, mężowie byli niewolnikami niewiast; wolność mogli uzyskać jeno ratując wojowniczce życie w bitwie. To oni budowali miasta; wznosili domy, pałace, łaźnie, chramy i posągi, uprawiali pola, wytwarzali broń i odzież... Ich niewolę zapoczątkowała królowa Semena al – Malani, córa Talaany, wcześniej mężowie nie mogli zasiadać do stołu razem z niewiastami. Asasynka, podobnie jak Amazonka, mogła wyjść za mąż jedynie po zabiciu pierwszego wroga. Powiadano, że poczynały pijąc wodę ze źródła Ar – Kaltaj, jedząc owoce granatów ze stoków góry Ar – Sada, bądź wypowiadając pewne zaklęcie, ale to nieprawda. Nazwa ,,Sind'' przetrwała upadek królestwa Asasynek. W opowieściach o królu Sogdiany, Żmiju Ognistym Wilku, Słowianinie z plemienia Nareczników, jest mowa o odpieraniu ataku Minotaurów z owej krainy o prastarej nazwie. Sind to także jedna z prowincji imperium Sarmatów granicząca z Hindem nad rzeką Gangos.


*

Ten dzień mieszkańcy grodu nad rzeką Nilus pamiętali bardzo długo. Nazajutrz na targu żona kupca Vireya, srebrnowłosa Agustynka (Ahustina) z werwą opowiadała swej przyjaciółce, chodzącej o kosturze Ryndze (Ringa, Rinha), do której łasiła się kotka:



,,Wyobraź sobie, pani kochana, że wczoraj widziałam, niech mnie moja wyleniała Tara zeżre swymi bezzębnymi szczękami, jeśli to co prawię to łeż, zresztą mogę pół grodu przywołać na świadków, że to co prawię to szczera prawda jak Agej na niebie. Otóż wczoraj, pani kochana, ujrzałam hufce krasawic w czarne szaty odzianych; myślę – czarownice czy co? Albo orszak żałobny? Wszyściutkie miały suknie czarne jak pkieł w Čortieńsku, niektóre miały czarne welony lub szarawary. W promieniach Słońca skrzyły się od ozdób; złotych, srebrnych, brylantowych – reszty życia by mi nie starczyło by mówić o samych ich klejnotach. Maszerując w tak piszczałek, śpiewały zaciągając jak w Busławiu, jakieś hymny o powaleniu Minotaura i brrr... zjadaniu na surowo jego serca. Widać to jakiś dziki lud wojowniczek. Nic dziwnego, były wszak uzbrojone po zęby, miały jakieś szable; krzywe jak rogi Čortów, wygięte łuki, włócznie, a zresztą czy ja jestem chłop, by ględzić o broni?! Jedna z nich – widać królowa – jechała na słoniu, inne szły pieszo, bądź w rydwanach ciągniętych przez jednorożce, rynocerosy, tygrysy, lewarty, a nawet – tfu! paskudztwo: mężczyzn w białych przepaskach biodrowych, poganianych batem jak konie. Widać to jakiś kraj, gdzie wszystko jest na opak, bo gdybym ja, swego Vireya miała zaprzęgnąć do rydwanu, to chyba stłukłby mnie na kwaśne jabłko. Te czarne panie zresztą wielce urodne były. Pytałam się Ludmiły od Ościka, co to za jedne, a ona coś rzecze, że to Azjatki – Haszyny czy jakoś inaczej. Ich niewolnicy nieśli wielkie wiklinowe kosze złotych i srebrnych monet, pereł, rubinów, szmaragdów, bele jedwabiu z Sinea, innych cienkich tkanin z Międzyraju, całe pudy i funty przypraw i z Bharacji i Enkowie wiedzą czego jeszcze. W rozmowie z naszym grododzierżcą, Wąsikiem, powiedziały, że przybyły złożyć pokłon naszemu Carowi – Słońce''.



Pandaš – Użarat, słoń królowej Talaany zatrzymał się na postój na brzegu rzeki Nilus. W łodzi splecionej z zielonych łodyg papirusu, stał rybak Petrysław, pochodzący z ziem zwanych później Valkanicą i celował w ryby złotym harpunem. Władczyni Asasynek, zwinna niczym wiewiórka; gajów tanecznica, zeszła ze słonia i bezszelestnie stanęła przed barczystym, brodatym rybakiem.
- Synu Novalsa; czy jest ci wiadomym, gdzie mieszka Wielki Teost, zwany Carem Słońce? - zapytała.
- Wielce się panie zdziwią, gdy ujrzą to co chcą ujrzeć – odrzekł Petrysław kierując ku górze ostrze harpuna z nadzianą nań rybą. - Sam się dziwię niepomiernie, jak wcielony Swaróg może mieszkać w chacie!
- Co to ma znaczyć? - zmarszczyła brwi Talaana.
- Chodźcie, a zobaczycie – uciął rybak.
Istotnie; Asasynki spodziewały się, że Teost, jak przystało władcy będzie mieszkał w ogromnym, kapiącym od złota i drogocennych kamieni pałacu, o mnogich wieżach sięgających niebios, pełnym ozdobnych mebli, kobierców, fontann, ogrodów … Myślały, że potężnemu władcy, reprezentantowi Ageja na ziemi, przystają hufce niewolników, waleczna drużyna i poddani z czcią zlizujący pył spod kopyt jego koni. Tymczasem czarnym jak czeluści Čortieńska oczom Asasynek, ukazała się uboga chatynka, o ścianach z gliny i dachu krytym słomą. Pod płotem, w blasku Bożego Oka, jak Słowianie nazywali Słońce, wygrzewały się czarny pies Agip i bialutki kot Fitek. Na ganku siedziała niewiasta w sukni barwy morza i szyła. Petrysław skłonił się przed nią i rzekł coś w mowie starokrasnej. Asasynki dowiedziały się, że była to sama Kora Pokrowa, jedna ze Słonecznic i oddały jej pokłon jako macierzy Cara Słońce. Petrysław wrócił do swej łodzi z papirusu, zaś gromada wojowniczek z Sindu, niosąc dary, prowadzona przez córę Juraty, stanęła przed obliczem Teosta. Wcielony Swaróg miał postać urodziwego męża o sięgających ramion, czarnych włosach; nosił koronę z drewna, purpurowy płaszcz, a miast berła trzymał pałkę wodną zerwaną nad rzeką. Talaana i jej towarzyszki broni zdjęły obuwie i z czcią padły na twarze, wołając: ,,Chwar – chan arkabad''! (,,Wielki jest Car – Słońce''!). Teost kazał im powstać, a następnie zaprosił na poczęstunek – mięsiwo, chleb, oliwki, figi, wino.... Ofiarowane kosztowności przekazał na budowę szkół, chramów, oraz sierocińców. Talaana przemówiła w imieniu całego swego plemienia:
- Przebyłyśmy długą drogę przez Międzyraj, by przed wasz tron, o Dawco Żelaza i Małżeńskiego Zakonu, złożyć błagania o zdjęcie z nas jarzma, któreśmy same sobie nałożyły. Od czasu šavantis Ałgaj – ar – Diry ilekroć ruszamy do boju przeciw Minotaurom czy innym wrogom, spożywamy liście zwane Słodkim Zielem, by dodać sobie siły i męstwa. Niestety, ziele to skuwa nas łańcuchem stałej konieczności jego żucia, pęta naszą wolność i przyprawia o straszną śmierć.
- Wiem wszystko, jeszcze zanim zaczniecie prosić – rzekł ciepło Teost, a Asasynki znów padły przed nim na twarz i wołały: ,,Ocal nas Wcielony Swarogu''! Teost widząc ich wiarę uczynił w powietrzu święty znak kras.
- Odtąd nie będziecie już spożywać Słodkiego Ziela – powiedział, a Talaana i inne Asasynki rzucały mu się na szyję i chciały mieć za swego króla, lecz Teost odmówił.
Wielka radość zapanowała w grodzie nad rzeką Nilus. Tymczasem Kora ujrzała w kącie parę żółtych ślepi. Czyżby strzyga? Kotara się poruszyła i wychynął z niej chudy jak szczapa mąż w zielono – sinej opasce biodrowej, niosący pod pachą ciężką, złoconą harfę. Na karku miał wilczą głowę.
- Kim jesteś? - spytała życzliwie Kora, lecz stwór jeno wybałuszył oczy. Na szyi nosił obrożę.
- To jest mój harfista Iszkur, syn króla Wilkogłowców z Taj – Dżirdżanii – wyjaśniła Talaana obgryzająca jagnięcą kość.



Kosa Oppman w ,,Perłowym latopisie'' nazwał go Niegodzijaszem, dla złego czynu, którym wydał siebie na potępienie i bez którego krew Teosta nie oczyściłaby świata. Dostał się do niewoli Asasynek po bitwie pod Ur – izbal – Mahal, w której jego ojciec Sirvan – ar – Mahuzadi zginął z ręki samej królowej. Jeniec gryzł i miotał klątwy więc Asasynki zakładały mu srebrny kaganiec i więziły w lochu na krótkim łańcuchu, gdzie cierpiał głód i pragnienie. Aby nie umrzeć w mękach, zaczął się słuchać władczyni wrażego szczepu z południa, a i tak był bity kastetem i kłuty szpicrutą. Nocami płakał nad swym ojcem rozpłatanym szablą i nad własną niedolą. Jako niewolnik zabawiał swe panie grą na harfie. Nie miał do nikogo pyska otworzyć, otoczony surowością, żył wspomnieniami i pragnieniem zemsty, aż jego serce stało się zimnym i twardym. Teost jako wcielony Swaróg znał jego los, jeszcze zanim ten przekroczył próg jego chaty. Iszkur – Niegodzijasz szarpał struny złoconej harfy i znać było, że jest prawym uczniem Rigla, pana muzyki. Tymczasem Teost rzekł coś do królowej Talaany, a ta zamyśliła się. Siedząca po jej prawicy Ayrama – al – Azina, która wychowywała się razem z królową, radziła jej szeptem:
- Ten Wilkogłowiec to bardzo zdolny grajek. Szkoda się go pozbywać tak tanio – Teost usłyszał to.
Wziął nóż i ukłuł się nim. Kropla jego krwi rosła i tężała, aż zamieniła się w przepiękny rubin wielkości nowo narodzonego dziecka. Asasynki zdjął lęk i podziw; ich źrenice się rozszerzyły, a szczęki opadły. Car – Słońce przerwał to milczenie.
- Chcę kupić waszego harfistę. Czy chcecie zań tyle, czy więcej? - Talaana pobladła i rzuciła się do nóg Teosta.
- O wielki Cudotwórco! - zawołała. - Nie tylko ów Wilkogłowiec, ale i wszyscy moi niewolnicy są twoi! - Niegodzijasz przerwał grę i patrzał otępiałym wzrokiem na Teosta i Korę.
Nic nie rozumiał, podczas gdy wcielony Dadźbóg zerwał mu obrożę z szyi. Asasaynki wróciły do Sindu, a niewolnicy ich królowej zamieszkali w carstwie nad rzeką Nilus. Niegodzijasz został uczniem Teosta.

*

Byli niewolnicy Asasynek zamieszkali w królestwie Teosta. Niegodzijasz osiadł w grodzie stołecznym; zarabiał zabawiając gawiedź grą na harfie w czasie świąt i targów, oraz powszednich dni handlowych, wilczymi kłami i ludzkimi rękami łapał drobną zwierzynę, zaś w chacie Cara – Słońce, Kora zawsze miała dlań ciepły obiad. Jako niewolnik królowej Sindu, żywił się ochłapami i zlewkami, ponadto łapał pałacowe szczury. Przy Teoście, tak ubogim w porównaniu z najuboższą z wasalek Talaany, nasz Wilkogłowiec jadł do syta, spał w czystej pościeli, a co najważniejsze nikt go nie bił ani upokarzał. Po raz pierwszy od śmierci swego ojca poczuł się bezpieczny i otoczony miłością. Teost powierzył mu urząd nadwornego ekonoma; skarbnika swej drużyny. Do kosmatych uszu ocalonego z niewoli księcia z kraju zwanego Taj – Dżirdżanią, Gyrkhanią, Al – Ghirkhanem czy stepami Taj – Turan, docierały pełne zachwytu wieści o niezwykłych czynach Cara – Słońce. Opowiadano, że jego macierz jest jedną ze Słonecznic; urodzonych w bursztynowym pałacu na dnie Morza Ancylusa cór Juraty, a rybak Petrysław powiedział, że Teost jest wcielonym Swarogiem; owym Enkiem co zapala Słońce na niebie. Kiedy się rodził za panowania króla Rumana Daku, wody rzeki Nilus na krótko stały się winem, a mnogie zwierzęta z czterech stron świata przybyły do glinianej chaty o słomianym dachu, by złożyć hołd przybyłemu na świat Carowi – Słońce, którego już w dziewiątym eonie oczekiwał bohaterski rycerz stuha; wodnik Wodowicz, syn Volcha Alabasty i Malkiešy Lysarayaty. Nie dość na tym! Po bezdzietnej śmierci walecznego Rumana Daku, Teost sprawił, że z nieba spadły na brzeg rzeki ogromne, żelazne kleszcze, z których nauczył wytapiać żelazo. Po tym cudzie więc obwołał go królem i nadał mu zaszczytny tytuł: ,,Car – Słońce''. Teost wynalazł pismo; w miejsce rozpusty wprowadził zakon małżeński, dał swym poddanym kalendarz, wybudował tysiąc szkół, podzielił dobę na 24 godziny, założył krocie bibliotek i szpitali, zawarł pokój z Sobakami – plemieniem wodników z rzeki Nilus, pasących krokodyle, oswoił antylopy, bawoły, gołębie, czaple i żurawie, wreszcie wysyłał wyprawy badawcze nad rzekę Kongo, na południe od ziem plemienia Vanadów nad rzeką Visaną na północy, na wyspę Ultima Thule, na Morze Suche, do Bharacji, czy wreszcie w okolice Góry Magnetycznej.

,,Całkiem sporo było takich nauczycieli, co głosili, że miłują ponad wszystko Ludzkość, a nie potrafili kochać nawet swych ojców, matek, żon, dzieci.... Byli też tacy co w imię Świetlanej Przyszłości gotowi byli utopić we krwi całą Teraźniejszość. Teost Car – Słońce; Wcielony Swaróg nie należał ani do jednych ani do drugich. Nie kochał wszystkich, lecz każdego, a to jest różnica. Nie obracał w perzynę siół i grodów z imieniem Pełnego Brzucha na ustach, lecz wylał swą krew na obmycie świata''

- pisał o nim Kosa Owinniczew w ,,Perłowym latopisie''.
Na południowych rubieżach królestwa Teosta mieszkała pewna rodzina. Mąż i niewiasta mieli jedno dziecię. Ich synek Pieczko pasący krowy, nie lubił prac na roli. Poszukując nowych pastwisk zapuszczał się nieraz bardzo daleko, a ponadto był ciekawy świata – tego wszystkiego co było poza rodzinną osadą Horią. Raz na przekór zakazaom swego ojca Podhaja i macierzy Jedlinki udał się na południe, na ziemie zwane przez Murzynów Mazdajem. Od dawna nie mieszkali tam ludzie, bo kraik ów cieszył się złą sławą. Kiedy mijał graniczny słup zakończony czterema męskimi twarzami pod jednym kapeluszem, krowy nie chciały iść dalej. Choć chłopiec je poganiał prętem leszczynowym, z rykiem odmawiały, kręciły rogatymi głowami, aż wreszcie pod przewodem łaciatej Krasuli zawróciły do Horii. Dreszcz wstrząsnął Pieczkiem, bo i zaiste – ziemia Mazdaju była dzika i ponura, w przeciwieństwie do spokojnej i wesołej krainy Cara – Słońce. Porywisty wiatr, tchnienie Pochwista, wył i szarpał płową czuprynę i białą koszulę chłopięcia i zdawało się, że rzecze: ,,Zawróć dziecię! Tu jest Śmierć''! Niebo zasnuwały gęste, szare chmury, podobne do dymu z trzewi smoka. Wrażenie to zwiększał słaby zapach siarki unoszący się w powietrzu. Z oddali niósł się przeraźliwy chichot hien, a być może również wycie nawołujących się hord Kynokefali – odległych krewnych Niegodzijasza. Posępną równinę pokrywała szara, zwiędła trawa. Gdzieniegdzie walały się zgliszcza wsi murzyńskich, pełnych kamiennych posągów mężów, niewiast i dzieci, zamarłych w przerażeniu. Parę lat temu, stara wędrowna bajarka Aira Rodussu, goszczona w chacie rodziców chłopca snuła opowieść o tym, jak jeszcze za Rumana Daku , w Kraiku Mazdajskim rozgorzała walka między Murzynami, potomkami Kalego i Mei ze strasznymi hufcami Gorgon z Amzy, zamieniających wzrokiem w kamień. Choć najezdnicy zginęli w ataku, zdołali wyniszczyć bohaterską ludność Mazdaju. Pieczko drżał ze strachu i bardzo poważnie myślał by zawrócić, jednak coś go zatrzymało. ,,Jeśli pokażę tej brzydkiej ziemi plecy, Zdechlarz i inne chłopaki uznają mnie za tchórza''! Trzeba wiedzieć, że chłopczyk był po ojcu dumny, odważny, lecz niestety lekkomyślny i nieposłuszny. Zacisnął piąstki, po czym wezwał w myśli imienia syna Boruty; Miedwiedowa; człeka o głowie niedźwiedzia, co wielką maczugą gromił swego złego brata Zbreźnię Dzikofiejewa i bronił wędrujących przez stepy. Aby dodać sobie odwagi począł gwizdać i dziarsko ruszył, wpatrując się w ogniska płonące na wzgórzach. Tymczasem Swarożyc począł gasić Słońce. Pacholę maszerowało przez zwiędły step; Srebroń mu przyświecał, a śpiew rozgrzewał serce. Kraik posiadał parę większych jezior, które z czasem zamieniły się w cuchnące bagna, nad którymi migotały błędne ogniki; harcowały ogniany, a Ognisty Chłop latał na rozpalonych do białości widłach. Trawa kruszyła się pod stopami dziecka, gdy nieoczekiwanie małe i płytkie jeziorko zarosłe rzęsą i zamulone, wzburzyło się i wyszła z niego gromadka wodnych Čortów – braci Toplanów służących 



pod komendą Arafa o słoniowej trąbie. Szły na czworakach i w blasku Srebroniowym przypominały ociekające wodą hieny. Miały bycze rogi, mordy małp sokomotu z głębi Afryki, zatrute szpony smoków, czerwone zady i ogony papionów. Ich wyłupiaste oczy świeciły jak krasne latarki; otoczyły Pieczka jak wataha wilków, a pod pacholęciem ugięły się nogi. Toplany szczerzyły kły godne trolla bądź mantrykony i przemawiały: ,,Biedny maluszku, po kie Licho się tu przyplątałeś ?! Widzisz, że tu straszy. Ucałuj ten kamień – wodny Čort wskazał łapą przewróconą stellę – i siadaj mi na grzbiet, a zaprowadzę cię do mamy''. Trzeba wiedzieć, że na kamieniu była wyryta liczba imienia smoka Rykara, władcy Krainy Zatracenia. Chłopiec choć miał pstro w głowie i kiełbie we łbie, nie był całkiem w ciemię bity. Wiedział od wędrownego Centaura uczącego dzieci i dorosłych o Ageju i Enkach, że Čorty zawsze knują zło; zwodzą na manowce, aby dręczyć w kazamatach Wysp Przeklętych. Zlał się lodowatym potem, odwrócił się i począł uciekać, lecz wodne Čorty były szybsze. Przygniotły go do jałowej od zatrutej krwi gorgon ziemi i byłyby zabrały do carstwa Rykara na wieczne męki, lecz Agej nie dał im takiej władzy. Zerwały za to z dziecka koszulinę i czarne porcięta, a następnie wielkimi, czarnymi jak obsydian szponami poczęły kaleczyć i szarpać jego ciało. Pieczko wnet zapomniał o swej zuchowatości; płakał i wrzeszczał, wołał o pomoc Ageja i Mokoszę – Panią Złotego Łańcucha, a słudzy Rykara i Arafa zatykali mu usta darnią, lękając się imion, które wypowiadał. Powoli skóra dziecka stwardniała i pokryła się skudlonym futrem. Wyrosły mu czarne wąsy, takie jakie nosił król Aplanu, Lech III, a także kły, pazury i maleńkie różki. Wył z 



bólu. Tymczasem nadleciał biały puchacz Mardaj, sługa Ageja. Ongiś w dziewiątej erze, dobra królowa nocnic, Kabarda, współrządząca z królową – południcą Osetią, wyhodowała Mardaja z pisklęcia wypadłego z gniazda. Wyrósł na ogromnego króla sów, nieraz służącego grzbietem królowej Kabardzie. Byli wielkimi przyjaciółmi niczym królowa rusałek i wodników Nastazja i biały orzeł Magaj. Puchacz usłyszał płacz dziecka. Rzucił się w dół i wyrwał zakrwawione dziecię ze szponów Wrogów. Wielki jak wół, biały puchacz, wykarmiony smoliście czarną ręką królowej nocnic, bezszelestnie niósł pogrążone w koszmarze pacholę do jego rodzinnej wioski Horii, a odprowadzało go wycie drużynników kniazia topicieli Arafa. Tymczasem w siole Horia, ojciec i macierz Pieczka z trwogą zachodzili w głowę, co też stało się z ich jedynym dzieckiem. Około zmierzchu krowy same powróciły do zagrody żałośnie rycząc. Co mogło spotkać biednego Pieczka? Pożarł go lew, cocodrilus, mngwa, małpa – ludożerka o karym futrze, smok, hydra, …? Ubił go wzrokiem bazyliszek, zjadł lewart, upiekli w miedzianym byku czarni Najamowie, może krzew ,,Dziurawiec Nosorożców'' wyssał go z krwi, szpiku i mózgu? Może padł łupem mrówek siafu, albo dzikiego kota wobo, podobnego do geparda? A jeśli z ziemi wyrosły nagle szable i miecze i posiekały go (w Afryce wszystko jest możliwe!). Wreszcie mógł swoim zwyczajem okazać nieposłuszeństwo i wyprawić się do Zakazanej Ziemi Mazdaj, aby się wykazać odwagą przed kolegami, śmiejącymi się, że nie ma rodzeństwa? Podhaj, syn Podhajca skrzyknął sąsiadów, którzy wzięli pochodnie, dziryty, oraz wielkie psy dogi i groźne psy molosy z grodu Epry, gdy wtem ich oczom ukazał się król sów o miękkich piórach barwy śniegu.
- Puhuuuu! Pokój wam synowie Novalsa! - przywitał tłum mężów z Horii.
- I tobie pokój, przyjacielu królowej Kabardy! - odrzekli ludzie.
Podhaj wystąpił z tłumu i wytłumaczył puchaczowi cel zebrania, prosząc jednocześnie o pomoc.
- Już nie musisz szukać – oznajmił sowi król Mardaj. - Oto twój syn! - pokazał przyniesionego w szponach, kudłatego i wąsatego potworka.
- Okrutnie zażartowałeś, Pegazie Kabardy – ozwał się przyjaciel Podhaja, gospodarz Sumik Krzywagęba. - Toż to Čort! - gniewny pomruk przebiegł po ludziach z Horii.
- Čortowska krew jest zielona – mówił Mardaj. - Zobaczcie jaką on ma! - w świetle pochodni okazało się, że krew straszydełka jest barwy rubinu.
- Twe dziecię Podhaju, synu Podhajca – pohukiwał król sów – pohukiwał król sów – udało się do Mazdaju, a tam wodne Čorty poraniły twego syna zatrutymi szponami, zmieniając go na swoje podobieństwo. Jeśli mi nie wierzysz, pokaż go swojej Jelince, a ona jako macierz rozpozna dziecię – zaczarowany Pieczko wreszcie obudził się z wielogodzinnego koszmaru. Gdy otworzył oczy skrzeczał jak zapędzony do pracy orangutan z Wyraju i płakał żałośnie, aż się serce krajało. Łatwo sobie wyobrazić ból Jelinki, córy Błusa, gdy ujrzała swego ukochanego synka tak zeszpeconego szponami Čortów z jeziora. Biały puchacz, potrafiący odrywać nowo narodzone sarenki od ich matek, płakał razem z synami Novalsa i córkami Aivalsy, choć starał się nie okazywać tego. Otworzył dziób i rzekł:
- Płaczem nie zmyjemy z niego čortowskiej ohydy. Lecę w te pędy do sioła Gotszalk, gdzie wielki Teost zabawił by nauczać i uzdrawiać, a wy proście Ageja by mnie strzały Wrogów nie ściągnęły na ziemię! - Mardaj wzbił się pod rozgwieżdżone niebo.
Od tego czasu minął dzień, jeden i drugi. Pieczko leżał w rodzinnej chacie, a troskliwa matka zmieniała mu szarpie. Sąsiedzi przychodzili do glinianej, pobielanej chałupki i wypytywali o los dziecka. Nieposłuszny chłopiec leżał rozpalony w pierzynie, płakał i gaworzył jak niemowlę, paskudził w pościel, drapał się po kudłatej głowie, a jeść mógłby za dziesięciu! Przyjaciele Podhaja, Jelinki i ich synka oprócz słów pociechy przynosili dary – czystą pościel, spyżę, zabawki.... Mieszkańcy Horii każdego wieczora wypytywali czy Mardaj wraca z Teostem, lecz nic takiego nie ujrzeli. Niektórzy powiadali: ,,Zawsze mówiłem, że sowy są przewrotne i zadają się z Čortami. Nie trzeba im wierzyć''. Jednak Podhaj i Jelinka nie tracili nadziei nawet jeśli mieliby sami udać się do Teosta. Wreszcie przed ich chatynką, bezszelestnie wylądował wielki, biały puchacz. Na jego grzbiecie siedział Teost i jakiś człek o głowie wilka.
- Leciałem tak szybko jak tylko mogłem – rzekł Mardaj ,,Pegaz Kabardy'', lecz Podgaj i Jelinka już padli na twarz przed Carem – Słońce, po czym zaprowadzili go do chaty, gdzie Pieczko leżał przywiązany do łóżka. Syn Słonecznicy wzruszył się na jego widok. Położył spracowaną dłoń na kudłatym czole i wyrzekł jakieś słowa po starokrasnemu. Pacholę się uspokoiło, a wcielony Swaróg zranił się leżącym na klepisku gwoździem i swoją krwią zrobił na sercu Pieczka święty znak kras. Podhaj, Jelinka i grupka ich przyjaciół, ujrzała jak tygrysie kły stają się mlecznymi zębami dziecka, smocze szpony – paznokciami, jak znikają różki i futro. W miejscu ,,čorciego dziecka'' siedziało na łóżku nagie chłopię, wyglądające zupełnie tak jak przed zaczarowaniem. Wielka była wdzięczność i radość ludzi z Horii, na cześć Teosta gotowi byli upiec wszystkie swe stada, lecz Car – Słońce zniknął jak kamfora. Niegodzijasz widział ten cud na własne oczy i wzbudził on w jego sercu uwielbienie dla swego Wyzwoliciela.

*




Nasz Wilkogłowiec nie był jedynym członkiem drużyny Teosta. Należała do niej Kwietna z Dube. Jej ojciec i macierz długo nie mogli doczekać się dziecięcia. Wreszcie udali się do czarownicy, a ta wyczarowała im z płatków kwiecia dziewczynkę przedziwnej urody (tak naprawdę to sam Agej zlitował się nad żalem dwóch kochających się ludzi otoczonych sromem i powołał Kwiatową Panienkę do życia – wszak Čorty, którym służą czarownice nie mogą dawać życia). Gdy jej rodziców zabiła Dżuma, karczmarz Tenko z żoną uczynili ją swą niewolnicą – gdy chcieli sprzedać Zrodzoną z Kwiatów kupcom z Międzyraju, młoda dziewica o piękności lilii i pereł uciekła z rodzinnego sioła i błąkała się po licznych krainach lądu, któremu imienia użyczyła oblubienica pierwszego wodnika Bałkana Łobasty. Trawa i barwne kwiecie były jej łożem, niesłyszalne dla ludzkich uszu pieśni gwiazd kołysały ją do snu. Zdrój był jej pucharem, a pełne jagód krzewy zastawionym stołem. Leśni ludzie, rusałki, krasnoludki, zwierzęta i chłopi z mijanych siół służyli jej poczęstunkiem, noclegiem, dobrym słowem bądź radą, choć byli i racy gospodarze co okładali jej podobne do eburnu ciało zębatymi kijami i kazali brytanom by szczekały nań i tarmosiły ją, choć synowie Żweruny czuli respekt przed panną zrodzoną w tak niezwykły sposób, a może po prostu litowali się nad jej niedolą. W czasie owych wędrówek spotkała Borzymierza; dziwaka i marzyciela. Oddała mu serce i dziewictwo. Gdy dotarli do carstwa nad rzeką Nilus, niegodziwy Borzymierz znudzony Kwietną, sprzedał ją łotrom do zamtuza, gdzie przeżyła niewypowiedzianą wprost hańbę. Jej ciałem w plugawy sposób zabawiali się lubieżnicy starzy i młodzi, a nawet sam Čort rozpusty – Paskuda (Paskudj). Sprawił, że wyrósł jej ogon krowi, hańbiący ją po siedmiokroć. Raz wyszła z woli herszta niewolącej ją bandy na miasto, by wabić do zamtuza. Wówczas spostrzegła ją strela imieniem Godyn. Był to półnagi mąż o złotych piętach, latający pod postacią wiru powietrzno – piaskowego. Gardził przeskoczkami. Byłby połamał Kwietnej kości, gdyby nie nadszedł Teost, mający litość dla wydziedziczonych. Zawstydził pysznego Godyna, odjął skruszonej nierządnicy ogon siedmiokroć hańbiący, a mieszczący się w jaskini zamtuz – zamknął. Od tego czasu Kwietna została uczennicą Cara Słońce na dobre i na złe. Wiernym przyjacielem Toesta był mały, sympatyczny nietoperz Mysko. Niektórzy powiadają, że nazywał się Latopyrz.

,,W Valkanicy i w Puanie opowiadano legendę, że był on początkowo myszą, żyjącą w chramie, gdzie pewnego razu Teost składał Agejowi ofiarę z kołacza. Jego kawałek spadł na mozaikę, a myszka, która go zjadła, zamieniła się w nietoperza'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.


Mysko pozostał wierny wcielonemu Swarogowi do końca. Gdy Teosta przed śmiercią dręczyli słudzy Rykara, poczciwy gacek próbował obudzić jego ucznia Jurka.
Jurek z plemienia Dolitów, zamieszkującego ziemie zwane później ,,Puana'' był młody i miał miły wygląd. Po Triumfie Teosta nad Rykarem i Mar – Zanną, otrzymał odeń rydwan ciągnięty przez orły, na którym odbył wiele wypraw, by głosić Zakon swego Mistrza. Przeżył wiele przygód – we wsi Hłuta chciano go ugotować w oleju. W czasie jednej z wypraw dotarł aż do tajemniczego lądu Sonor, leżącego na zachód od Ultima Thule i Góry Magnetycznej. Dodać można, że z lądu tego pochodziła zaczarowana kryształowa czaszka używana przez Kościeja, a później przez Naraicarota I. Na kontynencie Sonor, Jurek opowiadał Zakon Teosta królowej Uminie i jej poddanym.
Rybak Petrysław, syn Iny, pouczony przez Ageja, pierwszy nazwał Teosta ,,wcielonym Swarogiem'' i wskazał Asasynkom drogę do jego chaty. Miał dużą brodę, był barczysty i porywczy. Po Triumfie Cara Słońce nad Panią Lodowego Ościenia został namaszczony przezeń na arcykapłana w grodzie Romahora (Rumagora) na valkanickiej ziemi. Tam głosił Prawdę Teostową, lecz ci co wybrali Rykara zabili go wieszając głową w dół na dębie. Z woli Ageja jego następcą został Linek Hipocentaurus noszący biały czaprak z trzema koronami w grodzie Rum ,,między Jawą, a Snem''.

*

W niewoli królowej Talaany, Niegodzijasza spotkało jeno bicie, głodzenie i pozbawianie snu. Tymczasem Teost choć był większym władcą od królowej Asasynek, a może właśnie dlatego, nie bił go, ani nie wyzywał. Choć zwał się Carem Słońce, nie troszczył się o pochlebstwa i czołobitność. Niegodzijasz nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy jakiś pijany jak bąk dziad proszalny, zawodowo dokonujący postrzyżyn, nazwał Teosta ,,psem'', on zaś ponoć będący wcielonym Swarogiem jak mówił Petrysław, nie ukarał bluźniercy (królowa Talaana na miejscu Złotego Enka rzuciłaby dziadygę na pożarcie tygrysicy Iskrze, lub trzymanemu w lochach potworowi pišačowi – wielkiemu jak krowa nietoperzowi z Bharacji). W ustach Cara Słońce ,,tak'' znaczyło ,,tak'', zaś ,,nie'' znaczyło ,,nie''. Nie urządzał misteriów jak Grecy i inne ludy ery trzynastej, lecz swój Zakon głosił wszystkim chętnym do słuchania. Petrysława i Jurka obdarował mocą otrzymaną od Ageja, by mogli toczyć zwycięskie boje z Zarazą i nawet jej maciorą Mar – Zanną, oraz wypędzać z nieszczęśników Čorty wylatujące z ust swych ofiar jako nietoperze, motyle, czasem żaby, węże, jaszczurki, lub gąsienice. Również Niegodzijasza obdarzył Teost mocą Ageja i posłał do sioła Modraków by głosił Zakon i czynił cuda. Wilkogłowiec spełnił zadanie. Posłużył Agejowi jako narzędzie do wypędzenia Čortów Opsesa, Kani, Paskudy, który przybrał postać żmija uwodzącego dziewczęta, jakoby w celu płodzenia junaków, oraz Pieklorza i Fantazmy straszącego pod postacią szkaradnego fauna. Uzdrowił dziecię, które wpadło pod kopyta koni, którymi powoził pijany woźnica, a gdy kochanica Čorta Niemowy, Pečana zadała mu w dzbanku mleka truciznę, wypił je bez szwanku, bo Mokosza Obrończyni Zagrożonych zasłoniła go swym płaszczem. Mieszkańcy Modraków przyjmowali drużynnika Cara Słońce z radością i wdzięcznością, sławili Ageja i jego sługi. Niektórzy całowali Niegodzijasza po rękach i pokrytym wilczą sierścią policzku, oraz nieśli na rękach; on zaś gdyby mógł, oblałby się rumieńcem, bo wiedział, że był jeno narzędziem Ageja i Teosta, a moc, którą rozporządzał, nie należała do niego. Również przez Petrysława i Jurka, Agej zdziałał wiele dobrego. W niewoli u Asasynek, syn króla Wilkogłowców, zwany Iszkurem, nabrał skrytości i zawziętości – nigdy nie przebaczył wojowniczkom z Sindu, choć Teost głosił, że było to konieczne do spotkania z Agejem. Swoją samotność i gorycz, latami przelewał w cudną grę na złotej harfie, którą z musu zabawiał Talaanę, jej drużynę i damy dworu. Przez te lata przywykł do korbacza nad sobą, nie liczył, że kiedyś zazna choć odrobiny ciepła i serdeczności. Tymczasem dziwnym zrządzeniem Ageja, wolność przywrócił mu sam Teost, zwany Carem Słońce, co miał być wcielonym Swarogiem lub innym Enkiem, co sprawił, że z nieba spadły żelazne kleszcze i wprowadził małżeństwo w miejsce rozpusty. Przy nim Niegodzijasz poczuł się szczęśliwy. Jednak od jakiegoś czasu w jego pełnej mroku duszy, poczęły nurtować myśli zjadliwe jak ,,mól zakryty''...

,,Mój ojciec, Sirvan al – Mahuzadi – rozmyślał Niegodzijasz wlepiając żółte ślepia w Słońce gasnące nad Morzem Rajskim – mieszkał w wielkim dworcu z międzyrajskich cedrów. Marmurowy pałac królowej Talaany kapał od złota i klejnotów; pełno w nim było świetnego sprzętu. Tymczasem mój Car – Słońce urządził się ubożej od najuboższego mużyka. Czy przystoi wielkiemu władcy, wcielonemu Enkowi i cudotwórcy żyć jak dziad proszalny i zadawać się z dziadami spod chramu?! Królowie, których widziałem, lub o których słyszałem, nosili drogie, barwne szaty z jedwabiu, atłasu i aksamitu, przetykane złotymi nićmi, naszywane perłami i drogimi kamieniami. Na swe miękkie szaty narzucali skóry pantercze, zakładali złocone pancerze karacenowe. Mieli złote korony, lub diademy, kolczyki w uszach i nosach, naszyjniki ze srebra, lub z kłów lwich bądź tygrysich, jedwabne pasy tkane w Bharacji, pierścienie z herbami, czy berła z kości słoniowej lub rogu jednorożca. Teost tymczasem nosi koronę z drewna i to nawet nie oliwnego, palmowego, cedrowego, czy sandałowego, lecz z sosny – palmy Północy. Jako berła używa trzciny zerwanej nad rzeką. Jego strój i domostwo są czyste, lecz brak w nich kosztowności przystających byle baronom, a cóż dopiero samemu Carowi – Słońce! Talaana utrzymywała do polowań tiherny, czyli lwy pręgowane, rysie stepowe, zwane karakalami, władne chwytać ptaki w locie, gepardy, lewarty, charty i molosy, orły i sokoły. Jej rydwany ciągnęły wspaniałe rumaki z Międzyraju, jednorożce, gazele pasące się w ogrodach, hipogryfy, nosorożce, smoki, strusie, gryfy, ptaki simurgi i żar – ptaki, onagry z Międzyraju i jakieś pasiaste konie z Afryki. W swoim bestiarium trzymała też papugi, majny, pawie – bicz Ageja na kobry, wilki, irbisy, renifery z Krainy Białych Pól, rezusy, langury, czy podobną do człowieka małpę ałmasa z pogranicza Taj – Każku i Białopolski, zabawiającą Asasynki bojem z gryfem za pomocą najeżonej kamieniami pałki. Talaana często jeździła na słoniu, lecz już zapomniałem jego imienia. Tymczasem Teost zadowala się posiadaniem czarnego psa Agipa chodzącego na sześciu łapach, merdającego ogonem czarnej pantery i zionącego ogniem jak smok, oraz białego kota Fitka (Vitelo) również zionącego ogniem. Ponadto towarzyszy mu nietoperz, który powstał z myszy. Wielkiemu władcy przystoi większy zwierzyniec – tak czy nie? Władczyni Sindu służyło tysiąc tysięcy, połowa tego i ćwierć tej połowy niewolników; samych mężów odzianych w przepaski biodrowe; ludzi, Wilkogłowców, Kynokefali, Akefali, - wszystkich napiętnowanych jak bydło. Służyły jej też mrówki z Bharacji, wielkości ludzi, kopiące złoto, zaciężne oddziały Centaurów i satyry – eunuchy, uczące królewny algebry i gwiazdoznawstwa. W carstwie nad rzeką Nilus nie było niewolników, ani niewolnic, ani nawet handlu istotami rozumnymi. Sam jego władca zachowywał się jak niewolnik swoich poddanych; gdy zawaliła się wieża w Silsku, odgrzebywał nieszczęśników spod gruzów. 'Ręce króla leczą' – powiada przysłowie. Królowie i królowe, jako przedstawiciele Ageja, mieli moc wyzwalać swych poddanych z pęt choroby. Dotyczyło to również Talaany i Teosta. Car Słońce aby uzdrawiać potrzebował wiary tych co doń przychodzili. Dlaczego – myślał Niegodzijasz – raz leczył po prostu ręką lub wzrokiem odejmując chorobę, a innym razem używał śliny jak znachor? Królowie, a niekiedy i królowe wyruszali na wojnę przy dźwiękach surm, na czele swych drużyn, gromiąc wrogów w pierwszym szeregu. Wojny czy to obronne czy zaborcze przynoszą władcom sławę, łupy i jeńców. Liczy się ucięte dłonie zabitych, zbierane do wielkich koszów, przedstawia się władców depczących stosy poległych wrogów i inne 'miłe' sceny. Tymczasem pan carstwa nad Nilusem nie prowadzi wojen; nikt go nie napada, a on sam nie narusza niczyich granic. Co więcej potrafiłby przebaczyć swym najgorszym wrogom – czy tak zachowuje się król? Wszak Teost nie jest przecież zniewieściały !? Jeśli istotnie jest wcielonym Swarogiem, jak powiada Petrysław, to po kie Licho przyjął do swej drużyny Kwietną, córę Dobiesława? Przecież to nierządnica, myślę, że jej bliskość plami majestat króla. Nikt tak nie postępuje jak Teost! Królowie mają żony; by rodziły im potomków i dostarczały cielesnych uciech. Mogą mieć jedną, a jeśli nie dbają o Zakon Ageja – całe chmary. Przed Czarnym Potopem żyłą królowa rusałek Goplana III, która miała stu mężów i osiemnaście żon, bo to paskudnica była. Podobno, panujący tu przed Teostem, wielki Ruman Daku z Północy, Południa, Wschodu i Zachodu, sprowadzał dla siebie najkraśniejsze dziewice i darzył je swym czystym nasieniem. Królom tak wolno. A Teost? Nie ma ni jednej żony, ni nałożnicy, nie oddaje się żadnym cielesnym igrom – nie mogę tego pojąć. Tak nie zachowuje się król z tego świata.
On jest dobry; bardzo dobry, ale jeśli jest to taki car na niby, to co ja – syn prawdziwego króla, robię przy nim? Mam żyć w biedzie, kiedym narodził się do rozkoszy i przepychu''? - pomyślał z goryczą.

Od jakiegoś czasu zaczął unikać Teosta, a moc Agejowa poczęła go opuszczać. Co więcej, będąc skarbnikiem drużyny Cara Słońce począł podkradać pieniądze, a władca zdawała się tego nie zauważać. W końcu zaczął przestawać z przeciwnikami tego, który go wykupił – Centaurem Joszkiem i Antynem z plemienia Łysogłowców, co ongiś ustawili kramy w kącinie.

*




Wiele wiorst od Błogosławionego Carstwa nad rzeką Nilus, gdzieś w Nawi Čortów, na wyspie Waździerzu – Waździernicy, trwał w najlepsze sabat złych duchów, czarownic i czarowników. Była noc, którą rozjaśniały tańczące nad głowami biesiadników pioruny kuliste, błędne ogniki z bagien, czy pochodnie i łuczywa latające na skrzydłach nietoperzowych. Muzykanci grali na grzebieniach, wąsach, brzuchach, czaszkach, piszczelach i ciotki wiedzą czym jeszcze! Czarownice całowały Čarta w ludzką twarz mieszczącą się na zadzie. Potrawy i napoje byłyby godne stołu samego Lukullusa, gdyby nie odrażający zapach moczu leofontonów, siarki i gnoju. Słudzy smoka Rykara, któremu usługiwały ropuchy przystrojone w czarny aksamit i koronki, przechwalali się czynionym złem.
- Umiem sprawić – obgryzając łopatkę wisielca w sosie z uryny i mandragory, mówiła czarownica Šafira z Brzozowa, której lodowego zamku strzegły hufce junaków zamienionych w białe niedźwiedzie – że mleko skiśnie, stanie się krwią, kobieta urodzi psa, dwa króliki, bądź żmiję, a krowa skoczy na Księżyc! - powiedziawszy to wzięła do grubych, szkarłatnych ust umierającego krasnoludka w potrawce z wymiocin.
- Doprowadzę do samobójstwa! - zapowiadał Čort Przegrzecha walczący z Juratą i Pochwistem.
- Dorośli będą współżyć cieleśnie z dziećmi! - oznajmił podobny do drapieżnego ptaka demon rozpusty Kania o rdzawych piórach.
- Namówię gady – latawce, aby strzelały piorunami w chram Pani Złotego Łańcucha – wycałowany przez czarownice, Čart jak wszystkie Čorty bojący się i nienawidzący Mokoszy, przybrał postać nagiego męża o koźlej głowie i usiadł na krześle z drewna rosnącej na wyspie Malgalesio rośliny pożerającej ptaki, małpiatki, a nawet ludzi.



- A ja – zabrał głos czarownik Czerwony Wiaczesław z prastarego rodu Amosowów – jeżeli dostanę złoty korab, złoty gród i siedemset niewiast o zębach z pereł, oczach z turkusu, złota, szafiru i szmaragdu, oraz bursztynu, to na łańcuch Rykara – zabiję Teosta! Ale mocna ta gorzała! - Amosow był starcem o długiej, siwej brodzie, włosach i wąsach; jego szaty i spiczasty kapelusz miały barwę krwi.
Minęło parę lat od owego sabatu, na którym mamuna Locha została koronowana na królową Čortów, straszydeł i czarownic. W porze gdy Wiosna panowała w przyrodzie, gęsta, niemal namacalna ciemność napłynęła znad Morza Rajskiego i zakryła Słońce, Księżyc i gwiazdy, grające muzykę ku czci Ageja nad ziemią od ery dwunastej noszącej nazwę Egipt od imienia greckiego żeglarza Aegyptosa. Wody w Morzu Rajskim, czyli Śródziemnym, rzece Nilus, studniach, a nawet naczyniach, stały się krwią, a wszystkie ryby wypłynęły brzuchami do góry. Zatrzęsła się cała ziemia Błogosławionego Carstwa, jakby uderzona biczem trwogi. Gwiazdy Nisa, Kloutzka, Isaj i Kentara okryły się żałobą i wypadając z orbit, spadły w ocean At – Azalath, by potem fale wyrzuciły je jako gwiezdniki – jedne z najdroższych klejnotów. Čort Przegrzecha wypuścił ze swych workowatych trzewi huragany i tornada, oraz pokrył Morze Rajskie falami, władnymi zatapiać góry (fale takie szalały wówczas u wybrzeży Jomonu). Jakby tego było mało, nadleciał smok Ryżyba, wyhodowany przez Licho z żaby, oraz armia mantrykon, zwana Sotnią Szarańczy. Na jej czele stał Przeraz – Car Potwór. Był to pająk wielki jak słoń; miast pajęczych nóg miał macki ośmiornicy, a na podbrzuszu – różową twarz čortowską, ziejącą mrozem i zgnilizną. Strach niezmierzony padł na poddanych Teosta. Rybak Petrysław wraził swój złoty harpun w cielsko Przeraza i rozpłatał go jak wielkanocne prosię. Herman nie mającej dotąd roboty armii, Jur z Ar – Kapath przebił z kuszy smoka Ryżybę, a jego łucznicy położyli trupem całą sforę mantrykon. Teost rozkazał morzu krwi i szalejącym pożarom, a te uciszyły się. Jednak było to dopiero preludium. Pędząc po czarnym jak kir niebie, dosiadając konia barwy siarki, przybył czarnoksiężnik Czerowny Ładysław Amosow.

*

Joszko Hipocentaurus i Antyn ze wschodniego, bądź południowego plemienia ludzi o łysych głowach, w pośpiechu opuszczali królestwo Teosta, nad którym zapadł mrok, rozświetlany jeno galopującymi po niebie kometami. Okrężną drogą mijali Kraik Mazdajski, nad którym, wypatrując łupu, kołowały sępy władne porywać świnie, czy nietoperze mogące jednym ukąszeniem wykrwawić krowę.
- Ja to tak zawsze powtarzałem panu, panie kochany, że ten cały Car – Słońce jeszcze sprowadzi na nas jakieś nieszczęście – gardłował stary, próżny, chciwy i okrutny Centaur do ciemnoskórego Łysogłowca.
- Jeśli jest w nim iskra Ageja, niechże go Agej obroni – dodał Antyn, syn Moschosa Ambona.
- Ty jak zawsze nic nie rozumiesz – po chwili ozwał się Centaur Joszko. - Czyż nie lepiej by jeden zginął za wszystkich? - tak gawędząc, zagłębili się w dziedziny murzyńskich królów i słuch po nich zaginął.
Kiedy Teost uśmierzył trzęsienie ziemi, krwawe fale władne zakrywać góry, wyrzucił w ogień Čortieńska Przegrzechę i krocie szalejących w powietrzu i na ziemi potworów, oraz ruchem trzcinowego berła wygasił pożary, niegodziwy Amosow rozsiadł się na tronie z ludzkich czaszek. Służyły mu hufce knajaków jako zbroję noszących , pokryte grubą łuską skóry ogromnych ryb z wielkich jezior Burus, czy z ojcowskiej rzeki Czterowody (Te – y – aka). Ich oręż stanowiły szable sporządzone z ości tychże ryb – potworów. Czarownik o czerwonym nosie dzierżył w dłoni ozdobny kruż pełen wina, a w innej wersji – napełniony miodem róg zabrany ze świątyni. Dwóch knajaków stojących po jego prawej i lewej stronie trzymało pochodnie, a u jego stóp kulił się mąż odziany w przepaskę biodrową; skomlący człowiek z głową wilka.
- Synu Hirkana, brata Thaona, syna Boruty! - zawołał Amosow. - Naści tu kaszankę i zaprowadź nas do Teosta! - czarnoksiężnik wyjął z zanadrza, ciemnobrązowy, parujący kawał mięsa i rzucił go Niegodzijaszowi, a ów pożarł kaszankę, wstał z ziemi i wciągając pełne zapachów powietrze niczym wilk, ruszył w stronę świętego gaju z dębem, głazem i źródełkiem, gdzie Teost gotował się do złożenia największej z ofiar. Wilkogłowiec prowadził, a w dłoni dowódcy straży Amosowa znajdował się koniec jego smyczy...
Słudzy czarnoksiężnika ujrzeli Teosta w świątynnym gaju, jak w wielkim udręczeniu zanosił modły do Ageja. Amosow kopniakiem odesłał Niegodzijasza, zaś jego knajacy opadli Cara – Słońce niby wilki dzikiego konia. Tchórzliwi i okrutni rzucili się na niego z pałkami jak na zbójcę, a on choć jako Enk; Swaróg – pan Słońca, mógł ich obrócić w proch bez mrugnięcia powieką, pozwolił się pobić, obalić, skopać, zelżyć,, opluć, obedrzeć z szat, skrępować powrozem dłonie, co rozpalały Słońce i nagiego ciągnąć po cierniach i ostrych kamieniach. Śpiewając sprośne piosenki, horda rozbójników wlokła Teosta za miasto, aż na śmietnisku, Amosow cisnął nim na bezlistny dąb, zwany Krakiem (Karako) i na nim to zamęczył z okrucieństwem oprawców z Čortnawi...
Tymczasem w Niegodzijasza wstąpił Čort Opses. Odszukał Amosowa, opuszczającego już rogatki grodu i wielkim głosem wołał by uwolnił Teosta. Zwymiotował kaszankę prosto w twarz czarodzieja, ten zaś kazał go obić i wygnał precz. Tymczasem żółtym oczom Iszkura ukazał się brukołak Babuk ze stepów późniejszego Orlandu. Był to ten sam ,,stepowy brukołak'', który w Likostopolis prześladował niedźwiedzia polarnego Igora Lorenzkraffta. Zza każdego drzewa wpatrywały się w nieszczęsnego Wilkogłowca zielone i żółte ślepia sysunów, dzieci wąpierzy i strzyg. Młode straszydła pokazywały Niegodzijasza palcami i śmiały się zeń. Przerażenie ogarnęło potomka Hirkana. Zlał się potem i dygotał, na widok czarnego psa dał susa na topolę, potem aby dodać sobie odwagi, wył jak wilk i bluźnił Agejowi i Enkom. Szedł po okrytej mrokiem, wyjałowionej ziemi, aż ujrzał samą Korę Pokrowę; Słonecznicę i macierz Teosta. Wszystkim była znana jej dobroć; wszystko potrafiła przebaczyć. Wyciągnęła ramiona ku Niegodzijaszowi, choć wiedziała już o jego postępku. On jednak gnany przez Čorta, zawył i uciekł. ,,Choć jego zdrada była największą ze zdrad, Kora nawet jemu mogłaby wyjednać przebaczenie, gdyby tylko poprosił ją o to'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''. Pełen rozpaczy błąkał się po mieście ogarniętym trwogą i ciemnością, aż przystanął pod drzewem grabu. Gdy ochłonął, spostrzegł, że owe niezwykle stare drzewo ma gałęzie niczym szponiaste łapy, dziuplę niby paszczę pełną zębów, spiczasty nos jak Baba Jaga, dwoje krasnych oczu, a jego korzenie wiją się jak macki Krakena. ,,Ki Čort''? - pomyślał Niegodzijasz.
- Frasujesz się, że nie możesz znaleźć sznura? - spytał nagle drzewny potwór, a Wilkogłowiec aż podskoczył. - Chodźże do mnie, nędzne stworzenie, jam miłosierny, ja skrócę twe cierpienie – Niegodzijasz pomyślał, że nie ma już nic do stracenia, a Opses szeptał mu: ,,Dalej ośle; stańże się żerem dla much''! Potomek władców z krwi mężnego Hirkana, co wraz ze swym bratem Thaonem zabił potwora Gadzika, rzucił się płacząc i klnąc w objęcia potwornego drzewa, a straszna istota ze smakiem pożarła go, krusząc kości grubymi zębami. Owym drzewnym monstrum był sam Grabiuk, co w ósmej erze pożarł macierz Neurów, Veder, a w jedenastej – Kaztię; siostrę królowej Tatry i białego niedźwiedzia Igora Lorenzkraffta. Grabiuk został zabity przez Lecha III nad rzeką Moltavą, gdzie z woli obmierzłego Kościeja torturował Tatrę.

*

Wielki Teost odniósł triumf nad Rykarem i lodowym ościeniem Mar – Zanny; do Domu Enków, jego i Korę zabrał rydwan ciągnięty przez złote feniksy. Czerwony Wiaczesław Amosow otrzymał od Rykara i Lochy obiecane dary, lecz zajęły się piekielnym ogniem, który pochłonął go. Pamięć o Niegodzijaszu – Zdrajcy poczęła budzić odrazę. Jeszcze za królowej Tatry Wielkiej, każdej wiosny palono, topiono lub rozszarpywano jego kukłę. Sądzi się, że teraz cierpi męki w paszczy Čorta Czarnego Psa, który według Sorabów Południowych, przywiązany łańcuchem razem ze smokiem Rykarem, szarpiąc się powoduje trzęsienia ziemi. Inni twierdzą, że pokutuje na wyspie, która co jakiś czas wynurza się z Oceanu Atlantów i wówczas doznaje ulgi w katuszach. Podobno w czasie swej żeglugi na grzbiecie wieloryba Jaskoniusza, widział go młody Manamam Mc Lear – Celt z wyspy Man i litując się nad jego losem, obiecał wstawić się za nim u Ageja.
,,Książę Iszkur, zwany Niegodziajszem tak naprawdę jest w każdym z nas, ale Depcząca po Wężach może nas uchronić przed jego smutnym losem'' - ,,Gołębia Księga''.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz