,,Pan Andreus ov Leovishiner mówił kiedyś, że tylko szaleniec nie boi się śmierci – z tego wynika, że Jan Czarny był szaleńcem''! - ,,Pawlaczyca cz. I Słomiane wojny''
Na
środkowym wschodzie Anto – Sklawinii, w ziemi zwanej Położe, w
późniejszych wiekach ery dwunastej podzielonej przez Sarmatów
między prowincje Roskaliję i Ruskiję, zaś w erze trzynastej
zasiedlonej przez słowiańskie plemiona Krywiczów i Polan
Wschodnich, nad niewielką rzeczką Vovkovką leżał gródek o
nazwie Wołoczebnik (Voločebnik),
a jego mieszkańcy nie byli zwykłymi ludźmi. W Wołoczebniku
mieszkali starzy, siwobrodzi mistrzowie, którzy swym uczniom
przekazywali wiedzę i umiejętności z zakresu białej magii. Ci co
doskonalili swój kunszt w owej osadzie czarodziejskiej, umieli
leczyć choroby i goić wszelkie rany, zabijać wąpierze, zdejmować
klątwy i uroki, znali mowę zwierząt, ptaków, duchów, kamieni i
gwiazd, wykonywali nawęzy, czyli amulety i talizmany, odnajdywali
zgubione rzeczy i skarby, zamieniali ołów i inne pospolite metale w
złoto, znali na pamięć setki pieśni o Enkach i bohaterach. Po
skończeniu nauk, owi magowie składali przysięgę na Perłę
Łysicy, że swej sztuki magicznej będą używali jeno w dobrym
celu, po czym ruszali w świat. Czarodzieje z Wołoczebnika nigdzie
nie zagrzewali dłużej miejsca, przeto z powodu ich włóczenia się,
oni sami, jak też ich sanktuarium zostali nazwani wołoczebnikami.
Oprócz nich, w gródku nad Vovkovką mieszkali ludzie nie używający
magii – kmiecie i rzemieślnicy pracujący za zapłatą dla
mistrzów i ich uczniów.
*
W
czasie gdy Teost Car – Słońce i arcykapłan Petrysław Pawlimir
Janisławić przemierzali drogi i bezdroża Montanii, w połoskim
Wołoczebniku godpodyni Mrmota Bławesziewna, żona kowala Mirkuna
Kurenowicza, przez siedem lat, co rok rodziła jedną córkę.
,,Każda
siódma córka z rzędu, o ile wcześniej nie urodzi się syn, będzie
zmorą, albo czarownicą''
– głosił ,,Codex
vimrothensis''.
Rodzice przestraszyli się narodzin swego najmłodszego dziecka, lecz
pozostawili je przy życiu. Czyniąc tak posłuchali rady
zaprzyjaźnionego wołoczebnika Danicjusza Iganicza, który tak jak w
poprzednim eonie rusałka Ruta, zapewnił, że ich córka nie musi
być zła, o ile zazna miłości. Ponieważ dziewczynka była siódma
z rzędu, otrzymała imię Wiedźma (Vidma).
Było to jej imię dziecięce – przy zaplecinach miała otrzymać
nowe imię – imię dorosłe, streszczające całe jej przyszłe
życie. W dziewczynce jak na siódmą córkę przystało mieszkała
wielka moc magiczna. W czasie zabawy Wiedźma sprawiała, że
drewniane łyżki i naczynia unosiły się nad ziemią, woda w
glinianym garnku, lub nawet studni zamarzała w samym środku lata,
dotykiem leczyła ból zębów, goiła niewielkie rany i stłuczenia,
świecąc oczami jak rusałka zmieniała barwę kociego futerka z
czarnej na białą, a ponadto niczym Sylwester – król Sorabii
Południowej z ery trzynastej umiała czytać ludziom z oczu jak z
książki. Choć wyrosła na urodną dziewczynę – smukłą jak
jodła i prostą niby świeca, czarnooką i czarnowłosą, jak to
większość Położanek i Rusiczanek, to jednak gospodarscy synowie
omijali ją z daleka, bo bali się, że może ich zaczarować. ,,Z
wołoczebnicą niech się żenią wołoczebnicy''
– mawiali nie znający czarodziejstwa chłopi żywiący mistrzów
białej magii. W szesnastej wiośnie życia, Wiedźma, która na
zaplecinach otrzymała od pewnego Greka imię Eulalia, opuściła
Wołoczebnik, gdzie nikt jej nie chciał i udała się do Nowego
Grodu Północy, nad rzekę Volchov i jezioro Ilmen, gdzie mieszkali
wołwchowie i wołwchinie. Tam została przyjęta do chramu kapłanek
Mokoszy.
*
,, [Wierzba, kapłanka Mokoszy z ery jedenastej] Dostała nową, białą szatę z wyszytym na piersi czerwonym wizerunkiem Enki, która otaczało dwóch jeźdźców na koniach, cztery kwiaty, cztery pawie i dwa motyle. Na głowie Wierzba nosiła wianek z lilii, do czoła miała przywiązany szafir. Jej palec zdobił pierścień z wyobrażeniem jednorożca'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''
,,Wszystko
przemija, umiera i gnije – rozmyślała Wiedźma – Eulalia
podczas medytacji. - Jeno Enkowie nie umierają. Mówi się o Ageju,
że jest miłosierny, a mimo to pozwala by Mar – Zanna za każdym
razem oddzielała dusze od ciał. Czy tak musi być? Ja się tak boję
śmierci...'' - myśli te nie dawały kapłance spokoju, aż w końcu
rzekła sobie. ,,Wiem jak to załatwić. Sama wyjmę sobie duszę z
ciała i schowam ją przed Śmiercią, tak, że jej za Sinea nie
odnajdzie''. Wykorzystując swe magiczne moce zrealizowała swój
zamysł i ukryła duszę. Gdy przeminęły wyznaczone jej lata i
nastała pora, by stanąć przed trzema rogatymi obliczami sędziego
Welesa, Mar – Zanna nie mogła uśmiercić siwej już i zgrzybiałej
Wiedźmy, bo nie było w niej duszy. Enka śmierci na próżno kilka
razy przebijała jej serce lodowym ościeniem, darem Licha, lecz
kapłanka jeno zaśmiewała się z jej wysiłków, aż zawstydzona i
rozgniewana Mar – Zanna dała jej spokój. Wiedźma była sprytna i
chowała swą duszę w takich niespodziewanych miejscach jak jaja w
ptasim gnieździe, wnętrze skały, ziemi, lub trzewia pstrąga.
Wszyscy mieszkańcy Nowego Grodu Północy dziwili się niepomiernie
jej długowieczności i widzieli w niej błogosławieństwo Mokoszy,
jednak Eulalia nie była szczęśliwa. Z każdym rokiem dręczył ją
coraz większy strach przed karą Enków za czary, a gdy kierowała
swe myśli ku miłosiernej Mokoszy, przychodził do niej Čart –
zły duch mający postać nagiego męża o koźlej głowie i wśród
wrzasków i przekleństw bił przerażoną kapłankę sękatym kijem
owiniętym drutem, albo biczem z kolców. Bił ją niemiłosiernie,
zapowiadając jej: ,,Swoją krwią będziesz podlewała bladoróżowe
asfodele na Čortieńskich polanach''. W duszy Wiedźmy zapanował
całkowity mrok; nic ją nie cieszyło oraz straciła przywilej
każdej kapłanki Mokoszy jakim była zdolność widzenia swej pani.
Wreszcie, któregoś dnia, udała się na rozstajne drogi, gdzie w
świetle Księżyca jęła się obracać i wybijać takt na bębenku
ze skóry chłopca, rzucać w ognisko jakiś czarny pył zamieniający
się w obłok zielonej pary i wyśpiewywać zapomniane już zaklęcia.
Odprawiając ów rytuał sprawiła, że stanęła przed nią stara,
brzydka i bezzębna Kulicha, która dziesięć lat temu sprawowała
godność mistrzyni – opacichy chramu Mokoszy w Nowym Grodzie
Północy. Po jej śmierci godność tę objęła Wiedźma.
-
Czemu mnie wywołujesz, a nie dajesz mi spokoju? - rzekła z przyganą
mistrzyni Kulicha.
-
Przyszłam prosić cię o radę, matko – rzekła Wiedźma. - Čart
mnie dręczy a nie ma litości, jakby karał mnie za miłość do
życia....
-
Droga córko – przerwała jej Kulicha – sługa Gorynycza cię
dręczy, boś igrając z nieznanymi i nieujarzmionymi przez ludzi
potęgami, sama otworzyła mu drzwi do swej duszy.
-
Zrobiłam to, bo bałam się śmierci – zaoponowała Eulalia.
-
Jeśli chcesz być szczęśliwa, porzuć čortowskie
czary i wzywaj dziesięciu świętych imion Mokoszy, prosząc o
uwolnienie i przebaczenie. A na przyszłość, droga córko –
Kulicha uniosła palec w górę – przenigdy, pod żadnym pozorem
nie wywołuj duchów z Nawi, bo możesz skończyć jak czarownik i
król wodników Wacław Amosow z ery dziewiątej, który bawiąc się
w nekromantę został przez duchy po prostu ukamienowany – jytnas
Kulicha z wolna stawała się niewidzialna, a gdy wróciła do Nawi
ogień wygasł, a wilki zawyły do Księżyca.
Mistrzyni
Eulalia ze spuszczoną głową zawróciła w stronę swego chramu, a
w pewnym oddaleniu szedł za nią koziogłowy Čart,
który przeklinał jak pijany woźnica i rzucał kamieniami. Po
powrocie do chramu Mokoszy, starowinka oddała płomieniom wszystkie
swe gromadzone przez lata różdżki, nawęzy, rękawiczki z kociej
skóry, bębny, szklane kule, księgi i tym podobne. Następnie padła
na trawiastą, mokrą od rosy – potu Niebios ziemię i z płaczem
przepraszała ją za plugawienie jej obmierzłym czarodziejstwem. Ani
się spostrzegła gdy zasnęła. Rano, gdy złote Słońce znów
zapłonęło na niebie i poczęło chciwie pić kruchą rosę,
Wiedźma spostrzegła, że jej siwe włosy delikatnie głaszcze jakaś
dłoń podobna do eburnu i nachyla się nad nią twarz pełna
dziewiczej słodyczy i macierzyńskiej miłości, okolona długimi,
złocistymi włosami podobnymi do promyków Słońca. Piękna istota
ubrana w zieloną suknię przepasana była złotym łańcuchem, a w
jej niebieskich oczach kryła się mądrość całych eonów. Choć
nie miała korony z ognia, Wiedźma rozpoznała w niej swą panią,
Mokoszę. Czym prędzej poderwała się z trawy i oddała jej pokłon.
-
Już ci wybaczyłam, córko – rzekła Mokosza. - Wstawiłam się za
tobą u Ageja i zgodził się dać ci długie życie, jednak gdy
będzie ci się dłużyło, możesz przejść przez strumień Zmajski
i tak żywa dostać się do Nawi – po tych słowach Mokosza
ucałowała swą kapłankę w czoło i znikła wśród śpiewu ptaków
i zapachu kwiatów.
Stało
się tak jak zapowiedziała. Wiedźma przeżyła jeszcze pełne pięć
pokoleń mieszkańców Nowego Grodu Północy, pokutując i świadcząc
wszystkim dobro, a gdy życie ją znużyło, przeszła w bród przez
strumień, z którego piły smoki i znikła żegnającym je młodszym
kapłankom z oczu. Udała się do Jasnej Nawi, gdzie czekała na nią
ognista korona jytnas.
Ja mam z bierzmowania imię Eulalia :)
OdpowiedzUsuń