piątek, 17 maja 2013

Pienin - pamięci Marka Kotańskiego



Rykar wysłał Licho na pola i łąki, by szukało roślin, które mogłyby zostać użyte jako trucizna. Čort latał nad łąką i wypatrywał ziela, lecz płoszyło go Słońce i widok Mokoszy. Szukał wśród trujących grzybów, szaleju, blekotu, szczwołu plamistego (cykuty), ciemiężycy, lecz wszystko wydawało mu się zbyt słabe. ,,Czym ich pognębić''? - pytał się siebie. ,,Jak za dużo zjedzą, to choć złe, jest to zgodne z ich naturą. Jednak ja muszę znaleźć coś co dawałoby im zniewolenie niezgodne z ich naturą, bo wynikłe z chęci dogadzania przyjemnościom''. Wreszcie natrafił na niepozorną roślinkę, nieznaną nikomu. Odkrył, że ma sok, który najpierw smakuje dobrze, podnieca, lecz ten kto go zażyje musi wypić znów tego soku i jest to silniejsze od najtęższej nawet woli. Tak do śmierci, która następuje z przedawkowania soku. Ponadto zażywający musi kaleczyć swoje ciało. ,,Nazwę to łycho - čorcie ziele i puszczę między Żbiczan, by ich zniszczyć'' - rzekło Licho i pod pięknymi postaciami dało roślinę wszystkim.



*
Pienin był młodym Żbiczaninem, tak jak większość nic nie wiedzącym o wyprawie ,,grafa Lichona''. Wielu jego kolegów zażywało nowy specyfik, lecz on tego nie robił, bo nie widział nawet powodu ku temu. Miał przyjaciela imieniem Cetler. Pewnego razu spotkał się z Pieninem, by razem chodzić po drzewach.
- Czeeeeeeść! - wymiauczał z pianą na pysku.
- Co ci jest? - zaniepokoił się Pienin.
- Nic. Fajnie, fajnie, fajosko! Widzę jak krowy latają i czuję się bosko! - rzekł Cetler, a Pienin zrobił ,,wielkie oczy''.
Następnie jego kolega zaczął się histerycznie śmiać, wyciągnął pazury i począł się drapać. Drapał się i drapał, aż krew się ukazała.
- Przestań do jasnej małpy! - krzyknął Pienin, lecz Cetler uciekł do lasu. Biegł i powiększał pazurami rany, aż znaleziono go w kniei z wydłubanymi oczyma, rozdrapanym nosem i rozdartą tętnicą szyjną. To nie była robota strzyg.
Tajemnicą poliszynela stało się, że tak czynią miłośnicy ,,čorciego ziela''. Wreszcie król Lisyvek (następca Mrukvy IV) zabronił wytwarzać, kupować, posiadać i rozdawać ,,łycho'', a całe uprawy i wyciśnięty sok nakazał zniszczyć. Niestety nie powstrzymało to rozprowadzania ,,čorciego ziela'', a samo Licho powoływało często ze zniewolonych, tych co sprzedawali ów narkotyk. Kary niewiele pomagały, a byli nawet tacy co prosili króla, by cofnął swój dekret i żeby można było zażywać ,,čorcie ziele'' bez ograniczeń.
Pienin wdział kir i bardzo płakał po śmierci Cetlera. Gdy minęła żałoba, trwająca trzy dni od śmierci, wyciągnął prawicę i zawołał:
- Aredvi Matar Mokoša, przysięgam Ci, że do końca żywota będę zwalczać Licho i ,,čorcie ziele'' i pomagać wszystkim, by wyzwoleni zostali z tego przeklętego nałogu. Tak przysięgam i niech mnie Weles wyzłoci, jeśli kłamię i będę złoty jak złoto! - rodzice zrazu byli przerażeni taką przysięgą, lecz widząc zapał syna, nie stawili mu oporu.
Gdy tylko skończył szkołę, udał się do Rokitnicy, by uzyskać pomoc Boruty i Leśnej Matki w swym zamierzeniu.
- Cel twój jest szlachetny - mówiła Dziewanna - podziwiam takich jak ty, co nie szukają celów w dole jak dziki, lecz w górze jak orły i tak jak łososie płynące w górę rzeki. Wiedz, że jad ,,čorciego ziela'' jest prawie nieuleczalny...
- To po co Mokosza je rodziła? - wybuchnął Pienin.
- Jad służy tej roślinie do obrony przed owadami - odrzekł Boruta.
- Jednak lek istnieje - podjęła znów Dziewanna - jest to ziele Tymian, rosnące na szczycie Miedzianej Góry na wschodzie. Ci, którym będziesz pomagał, mogą nie docenić tego, pamiętaj, że będzie ich ciagnęło do Čorciego Ziela niemal zawsze. To droga bez wyjścia.
- Będę pamiętał - odrzekł Pienin.
Gdy wrócił, zgromadził wokół siebie wielu więźniów ,,čorciego ziela'' i mówił im:
- To co zrobiliście zdębiło wam życie! Musicie się wyzwolić, a tym, którzy jeszcze nie pili tego przeklętego soku powiedzcie, aby nigdy go nie pili. Aby się wyzwolić musicie chcieć i zacząć szybko, zanim przyzwyczaicie się do złego.
Zorganizował marsz ku Miedzianej Górze, aby zdobyć dla swych podopiecznych Tymian. Byli już u celu, gdy ujrzeli mężczyznę o komarzej głowie, latającego na szkielecie ptasich skrzydeł. Licho. Ów Čort zerwał Tymian i spalił go. Następnie z obłąkańczym śmiechem wrócił do Čortieńska.
- To koniec naszych zabiegów! - zmartwili się Żbiczanie.
- Nie - zaprzeczył Pienin - samo to, że tu jesteśmy, jest zwycięstwem. We śnie Mokosza obiecała mi oddać swój złoty łańcuch, by uwolnić Żbiczan od Licha...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz