Zwany też Rokitą1 dla wielu Polaków jest diabłem; jednakże mniej strasznym niż w nauce Kościoła, bo łatwym do oszukania. Pradawne mity uznawały w nim dobrego, choć surowego Enka, walczącego z Čortami. Zajmował się wypasem dzikich zwierząt; saren, jeleni, zajęcy, a nawet wilków (stąd wziął przydomek Vujči Pastir). Służyły mu niedźwiedzie jako towarzysze walk z Čortami (w wolnych chwilach lubił je ,,rozkładać na łopatki''). Czasem przybierał postać wilka, puchacza, lub porywistego wiatru. Jako puchacz, ocalił w erze jedenastej, Malwę przed utopieniem przez rusałki służące Zimie.
*
,,Codex
vimrothensis" (,,Kodeks Wymrocza'') to wielka, 27 - tomowa
księga, którą przez pięćdziesiąt lat pisało kilku kolejnych
panów Błyszczyńskich, w tym pan Innowojciech, o którym pisał
Bolesław Leśmian. Jest to prawdziwa skarbnica dawnych mitów,
ciekawostek, zadziwiających historii i oszałamiających, barwnych
miniatur. Często jeden mit miał kilka wariantów. Księga ta
zawiera mity, legendy, podania, bajki, baśnie, anegdoty, pieśni,
teksty kultowe, zagadki... Istna sylva rerum! Zresztą pochodzi z
XVII wieku, a jej autorzy postawili sobie za cel odtworzyć mity
Słowian. Pracę zredagował i dał do druku, na polecenie pana
Stanisława Błyszczyńskiego, żydowski arendarz Lesman, przodek
słynnego Bolesława.
Z
dzieła wyłania się pozytywny obraz Boruty. Jednak ,,Codex...''
zawiera też w sobie pewną część, która tym co pisze o nim
przypomina późniejsze wierzenia. Nosi tytuł ,,Czarna księga
Boruty'' (,,Blackyja boka Forestris''). Według niej, pierwotnie on i
Leśna Matka byli narzeczonymi, lecz gdy Rykar zbuntował się
przeciw Agejowi, narzeczeństwo się skończyło. Lesavik (inna
wersja imienia) stał się Čortem
i został pokonany przez Jarowita.
Dziewanna
Šumina
Mati z woli Ageja została dziewiczą matką lasu i wszystkich jego
mieszkańców. Jednak Boruta Rokita poszedł w ślad za nią i osiadł
w bagnistej puszczy. Jego sługą został zły wodnik Perepłut,
który lubił wciągać w topiel ludzi i zwierzęta (nawet żubry i
tury). Ci dwaj usiłowali zniszczyć dzieło Leśnej Matki - wszystko
zamordować, spalić i rozkopać. Niekiedy wróg lasu i ludzi
przybierał postać jednookiego jeźdźca, zwanego Leszy.
,,Czarna
Księga...'' opisuje walkę między Leśną Matką a Borutą i
Perepłutem. Jej akcja rozgrywa się w erze dwunastej na ziemiach
późniejszej Analapii.
*
Był
styczeń i śniegi zakrywały wieś Rajgród położoną w objęciach
przepastnej puszczy. Dzieci wyszły na drogi i miedze, by lepić
bałwany ze śniegu, a dorośli radowali się obfitymi zbiorami,
które oddaliły od wsi widmo głodu i pozwoliły spędzić ten czas
na zabawach i niesamowitych opowieściach. ,,Co może nam grozić''?
- pytali się mieszkańcy Rajgrodu samych siebie. ,,Nic -
odpowiadali. - Tylko wilki nam dokuczają''. Tak mijały spokojne,
zimowe dni, aż jeden był jakiś inny. Wcześnie rano, gdy
gospodarze wstali, by napoić krowy, zauważyli, że tumany białego
kurzu wzniecał jeździec. Wołali na niego: ,,Któż jesteś''?,
lecz nie odpowiadał. Walił w jakiś bęben (później mówiono, że
zrobiony z ludzkiej skóry), a gdy dobrze mu się przyjrzeli,
dostrzegli, że nie ma jednego oka. ,,Czyżby to był Leszy"? -
pytali się z trwogą. W pędzie zgubił rysi kołpak i znad jego
głowy wystrzelił zielony płomyczek. Waląc w bęben przegalopował
przez wieś, aż zniknął w lesie. Rataje pełni złych przeczuć,
powrócili do domów, a kapłan Leśnej Matki (Matar Forestiner)
radził by prosić ją o obronę przed niegodziwym Borutą, który
przybrał właśnie postać Leszego. Jednak wieśniacy zlekceważyli
jego radę. Spokojnie zjedli obfite śniadanie, popracowali trochę i
zabrali się do obiadu. ,,Cóż może nam grozić? Ten Leszy to chyba
efekt wczorajszej pijatyki" - rzekli sobie. Nagle - rybie i
świńskie pęcherze w oknach zniszczył orkan, zasypujący izby
śniegiem. Miski spadały z ław, a oszalałe ze strachu psy kuliły
się pod nimi. Bydło w oborze ryczało, konie w stajniach rżały, a
w chlewach kwiczały wieprzki. Wtedy ludzie przypomnieli sobie o
Leśnej Matce i poczęli ją wzywać. Nieoczekiwanie znów ujrzeli
Leszego. ,,To przez niego! Trzeba go zabić"! - ktoś zawołał
i wystrzelił do jeźdźca z łuku. Strzała odbiła się i
uśmierciła chłopa. Leszy wiódł korowód wywiedzionych z boru
zbójców, bezlitosnym wzrokiem szukających trzody, zbiorów, może
też kosztowności. Wokół zbójów unosiły się Čorty
- czarne, przerażające straszydła. Wśród nich widziano jakby
wilki wysokie jak jodły i czarne lisy, co zamiast oczu miały
rozżarzone węgle.
- Do wideł!
Do cepów! - wołała jakaś staruszka.
Ludziska
porwali więc co kto miał i rzucili się do obrony. Wielu zbójów
padło na śnieg bez życia, a już wczoraj nad wioską gromadziły
się kruki. Leszy w milczeniu wyjął miecz i stanął do walki z
wójtem Rajgrodu. Po sekundzie, dzielny mąż krwawił na śniegu, a
Boruta wyrwał mu serce.
-
Matar Dziewanna asekurat ysenenen!2
- wołali ludzie, gdy spostrzegli, że na wieś wjechała jakaś pani
na jednorożcu.
Wtem
ogromniaste wilki buchnęły ogniem z pysków i Rajgród spłonął
jak wiązka słomy. Taki był koniec dumnej i niezależnej wsi.
Władek
i Sławka, dzieci z Rajgrodu, schroniły się w ośnieżonym lesie. Z
oddali widziały jak ich wieś odchodziła z dymem. Jacyś ludzie z
krzykiem pędzili dzieci przed siebie, aż te zgubiły z oczu
rodziców. Przerażone nie chciały iść dalej, potykały się o
ciała rówieśników, dzieci starszych i młodszych. Wieś płonęła,
aż nic już nie było do płonięcia. Spadł śnieg i pożoga
ustała. Czy wszyscy zginęli? Dzieci płakały, a cała sytuacja
wyglądała beznadziejnie. Hukały po lesie za rodzicami, lub
przynajmniej za kimś z Rajgrodu, lecz odpowiadało im jeno echo i
spłoszone gawrony.
Wtem-
- Sławka!
Widzę konia z rogiem, a na nim siedzi pani i patrzy na nas! -
wykrzyknął Władek, a siostra myśląc, że w takiej sytuacji robi
sobie żarty, dała mu kuksańca. - Mówię prawdę! - zaprotestował
chłopczyk rozcierając bolące miejsce.
Oboje
przeszli parę kroków i okazało się, że Władek mówi prawdę.
Jednorożec był biały, jego spiralnie skręcony róg - złoty, a
siedząca na nim pani, miała brązowe włosy. Ubrana była w białą
suknię, z wyhaftowanymi ptakami różnych gatunków - sikorami,
gilami, zimorodkami, jemiołuszkami, gawronami, wronami...
- Czy to
pani jest Leśną Matką? - spytała Sławka. - Naszą wioskę spalił
Boruta Leszy, a my jesteśmy z niej. Nazywam się Sławka, a to mój
brat - Władek. Czy może nam pani pomóc? Słyszeliśmy, że pani
chroni ludzi przed Borutą.
- Boleje
nad wami i Rajgrodem - Dziewanna miała łzy w oczach, lecz wnet
wyschły. - Wasi rodzice i przyjaciele i większość chłopów jest
teraz w siole Gozd (Las). Tam ich zaprowadziłam. Was zbóje pędzili
w niewolę, lecz zgubiliście się im. Spuśćcie się na mnie, a ja
wam pomogę odnaleźć rodziców - po tych słowach dała im jeść
(dzieło nie pisze co) i ułożyła spać wśród śniegu. Rano
rozpoczęła się wielka wędrówka do wsi Gozd. Leśna Matka zsiadła
ze swego jednorożca i uczyła dzieci jeździć na jego grzbiecie. W
drodze pomagały im leśne zwierzęta - jelenie, żubry, tury, sarny,
krzyżodzioby, jastrzębie, sowy, borsuki, niedźwiedzie, wilki i
rysie.
Jednak
Boruta dowiedział się o wędrowcach, ich celu i wędrówce. Żaden
zbój, nawet najbardziej zaprzedany złu, nie odważyłby się
podnieść ręki na Leśną Matkę i na istoty przez nią chronione.
Nawet leśne potwory (wilki ,,jodłowe'', czyli wielkie jak jodły)
bały się jej. Čort
postanowił sam uderzyć. Przybrał postać orkana i hulał przez
kilka dni, licząc, że zasypie dzieci, a ich ciałka odtają dopiero
na wiosnę. ,,Złapcie się siebie i usiądźcie na jednorożcu! -
rozkazała Leśna Matka. - Nie bójcie się, a zaprowadzę was w
bezpieczne schronienie'' - wierzchowiec nic nie widział w zadymce,
lecz Dziewanna pewnie prowadziła go naprzód, omijając ośnieżone
kamienie i śliskie, wystające korzenie. Przeszli tak dwa dni, aż w
pośród lasu, ujrzeli skromną chatynkę, z której komina leciał
dym.
- Tu
będziecie bezpieczne, tylko nie przestraszcie się gospodarza! -
poradziła im.
- Mam
dzieci ze sobą, ludzkie oczywiście, są zziębnięte, a uciekają
przed Borutą - orkanem! - powiedziała władczym głosem po użyciu
mosiężnej kołatki.
Drzwi
się otworzyły, a dzieci aż krzyknęły. Gospodarzem był podobny
do człeka zwierz, co miał turze rogi i uszy. Jego pysk był trochę
jak u tura, a trochę jak u smoka, ale bardzo sympatyczny. Stwora
okrywało turze futro, miał łapy jak niedźwiedź.
- Muuu!
Czego krzyczycie?! Nie widziałyście nigdy turonia? - zapytał
rogacz.
- Nie. One
nie znają turoni - wtedy z sieni wyszła pani turoniowa i aż
załamała niedźwiedzie łapy na widok małych włóczęgów.
-
Biedactwa! - zaryczała, a wtedy sień zapełniła się małymi
cielaczkami.
- Czy
możemy się z nimi bawić? - pytały, wieszając się maminej
spódnicy.
- Jak was
sama Dziewanna tu przyprowadza, to bądźcie z nami - tata turoń
podrapał się za uchem. - Teraz jak widzicie taki orkan wieje, że
to widać Boruta pod jego postacią. Wejdźcie zanim umrzecie tam w
zimnicy - rzekł dobrodusznie, po czym Władek i Sławka byli już w
chacie.
Turonie
dały im gorącej zupy z brukwi, sprawiły kąpiel i dały suchą
odzież. Następnie chciwie słuchały o Rajgrodzie, jego zagładzie,
o spotkaniu Leśnej Matki i o innych sprawach. Wiatr szalał tak
bardzo, że miast pęcherzy, turonie musiały wprawić w oknach
deski, a mali wygnańcy mogli opuścić ich chatę dopiero na wiosnę.
W tym czasie zaprzyjaźniły się z turoniętami, a papa turoń dał
na pożegnanie obu rodzeństwa po połówce złotej podkowy.
Boruta
miał za sługę równie zajadłego Čorta
imieniem Perepłut. Był to wodnik, mogący przybierać dowolną
postać; człeka, ryby, wydry, kaczki... Miał wyjątkowo ponure i
złośliwe usposobienie - lubił porywać ludzi i zwierzęta, by je
topić (raz porwał tak z mostu chłopa, konia i wóz). Lubił
przybierać postać osób bliskich tym, których topił, aby je
zwodzić. Delikwent myślał, że widzi wśród oparzelisk swoich
zmarłych. Biegł tam, a wtedy ukochana twarz ojca, matki, brata,
siostry, syna, córki, przyjaciela, przyjaciółki, wuja, ciotki,
zamieniała się w obleśny pysk wodnika, z chichotem wciągającego
w głąb wody i mułu. Potem słuch po nich ginął... Chytry
Perepłut zwiódł tak Sławkę - choć Leśna Matka mówiła jej, by
unikała bagien, ta nie mogła się opamiętać, widząc na nich,
wołających ją do siebie ojca i matkę. Trudno się dziwić. Choć
Leśna Matka i brat ciągnęli ją, ona wskoczyła w błoto, by być
z ukochanymi rodzicami. Jednak co to? Czuje, że zapada się w błoto,
a rodzice wciąż machają do niej rękoma i wołają.
- Córeczko!
Czekamy na ciebie! Czemu nie przychodzisz?! Tak tęsknimy! - łgał
Perepłut, a Sławka zwinęła ręce w trąbkę i odkrzyknęła:
-
Mamuś, tatusiu! Idę do was!- jednak nie doszła, bo pochłonęło
ją błoto, a jej wodnistą mogiłę przykryły złote kaczeńce -
przy ognisku opowiadała Šumina
Mati.
Było ich
trzech - ona, Władek i jakiś tęgi chłop. Nosił przy sobie
maczugę, tak ciężką jak żubr; poza nim nikt inny nie umiałby
jej podnieść i był bardzo rozmowny.
- Nazywają
mnie Godzamba z sioła Kociuby - przedstawił się junak, po czym
przedstawił swoją maczugę.
Szczerze
zmartwił się losem Sławki i pragnął pomóc. Gwizdnął, klasnął
w dłonie, a wtedy wybiegły z kniei dwa rosłe tury.
- To jest
Srebrnorożek, a to - Złotorożek - zgodnie z imionami, jeden miał
rogi srebrne, a drugi złote. - Gdy wszyscy troje byliśmy młodzi,
uratowałem je z paść i przed smokiem, a teraz chodzą za mną jak
psy. Nie mam żony, bom jej nie był godny. Ożenić się zamierzałem
z młodą i piękną panną, a tu ona mnie spytała, dlaczego chcę
ją poślubić. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą - chcę aby
jelenie, łabędzie i rysie dały mi ładne pierścienie. Myślałem,
że to dobrze, a tak naprawdę kochałem tylko siebie. Ona w ryk,
spoliczkowała mnie i tak się rozstaliśmy. Tak teraz wędruję po
świecie i dokonuję bohaterskich czynów, lecz nadal marzę o
ożenku. Ech... Chętnie pomogę ci Władek w odszukaniu siostry -
zakończył poważnie.
Jak
uradzono, tak zrobiono. Leśna Matka i Władek wskazali Godzambie
bagno, na którym Perepłut porwał Sławkę. Siłacz już zawołał
swoje niezwykłe tury, gdy wszyscy ujrzeli ubraną w białą sukienkę
dziewczynkę w wianku z kaczeńców, co siedziała na środku bagna,
na wystającym głazie. Miała świecące oczy, nuciła piosenkę i
haftowała. Władek ostrożnie wszedł w błoto, by podać ręce
siostrze. Ta go poznała.
- Żupan
Perepłut mnie utopił i zamienił w rusałkę - rzekła - lecz
obiecał, że jak skończę haftować, to mnie połączy z rodzicami.
-
Perepłut to Čort
i stary oszust - zaprzeczyła żywiołowo Leśna Matka - nigdy mu nie
wierz. Daj rękę, a wraz z bratem będziesz szukać rodziców. Nie
gniewam się na ciebie - dodała, a Sławka spełniła polecenie.
Na brzegu
poznała historię Godzamby i jego turów. Zapadł wieczór, gdy wtem
Perepłut upomniał się o swoją zakładniczkę.
- Sławko,
Sławeczko! - wołał przymilnie. - Gdzie jesteś? - nie widząc jej
na głazie rozejrzał się na polanach, aż ujrzał zbiega.
W postaci
kobiety rozpoznał Leśną Matkę i rozsierdził się bardzo. Z pałką
w dłoni rzucił się, by nastraszyć jej jednorożca.
- Ach to
tak zbóju? - zdziwił się Godzamba, nie rozumiejąc intencji
Perepłuta.
W
samoobronie uderzył go maczugą w głowę. Pałkę zdruzgotał, lecz
głowa została nienaruszona. Wodnik żył. ,,On jest nieśmiertelny''
- przemknęło przez myśl Godzambie. Głośno rzekł.
- Czy mogę
nań nasłać swoje tury? - spytał się Leśnej Matki.
- Możesz -
odrzekła zasmucona, a siłacz krzyknął:
-
Złotoróżku, Srebrnoróżku, uderzcie razem w Perepłuta! - tury
uderzyły, a zły wodnik, choć parskał i zapierał się nogami,
został wepchnięty do bagna, gdzie zapadł się z bulgotem. Żył.
Jednak z Godzambą było coś niedobrze. Krwawił od pachy do stopy.
To było czarodziejskie zranienie.
*
Minęło
już kilka tygodni, a z herosem było coraz gorzej. Wreszcie stracił
moc w nogach i wszelka siła go opuściła. Leśna Matka rozmawiała
z jakimś ptakiem, po czym zwróciła się do brata i siostry:
- Wasi
rodzice w Goździe ciężko zachorowali. Im i Godzambie może pomóc
tylko woda z Sobotniej Góry. Pójdę tam z wami, a baczcie aby
wspinając się nie oglądać się za siebie. Kto to zrobi obróci
się w kamień. Czy chcecie?
- Chcemy -
odrzekli Władek i Sławka.
Leśna
Matka sporządziła z sitowia nosze, które rozpięła między
Srebrnoróżkiem, a Złotoróżkiem, a następnie pokierowała
wszystkich najkrótszą drogą ku Sobotniej Górze. Szli w spokoju,
nie napastowani przez Borutę - jakby ten nie istniał. Musieli
zboczyć na wschód gdzie ludzi dręczył Simargł Paskudj. Szli u
podnóży dwóch gór: Złotej i Srebrnej, na obu zasiadał jak na
tronach władca tej krainy.
- Czy to
jest Sobotnia Góra? Jest taka piękna - zapytał się brat u stóp
Złotej Góry.
- Nie -
zaprzeczyła Dziewanna - tam nie ma ożywczej wody, są tam kruki o
żelaznych dziobach.
Szli dalej,
ponownie skręcili na zachód, aż znaleźli się u kresu wędrówki.
Sobotnia Góra była cała zielona, były na niej bezlistne krzaki i
drzewa, miała łagodne wejście. Gnieździły się na niej orły,
rysie i węże, a na szczycie było małe, modre źródełko, nad
którym rosła brzózka. Godzamba i jego tury zastały na dole, zaś
w górę wspinała się na jednorożcu Leśna Matka i dzieci.
- Tylko
pamiętajcie, żeby nie oglądać się wstecz, mimo, że ujrzycie
wiele straszydeł - przestrzegła brata i siostrę.
Trzeba
dodać, że miejsce to nieraz odwiedzał Boruta. Nie chciał by
ludzie i zwierzęta mogły się leczyć cudowną wodą i dlatego
odpędzał wszystkich od góry widziadłami i potworami. Tak było i
teraz. Władek i Sławka czuli orkan, atakował ich wilk i puchacz, a
także cała armia niedźwiedzi.
- To tylko
widziadła; przepędzi je wasza odwaga - tłumaczyła dzieciom Leśna
Matka, gdy opadło je całe stado wilków.
Widziały
też latawce, ały, ażdachy, smoki i armie jadące na nich, lwy i
gryfy. Potem zaś ogień, znów orkan, ulewę, lawinę kamienną i
trzęsienie ziemi. Ścigały ich kościotrupy, wołające: ,,Po co
wam to? Rodzice nie żyją". Wreszcie po wielu przygodach,
rodzeństwo znalazło się nad krynicą.
- Ułamcie
gałązkę brzozy i pokropcie nią siebie, ludzi i zwierzęta
zamienione w kamień, a u dołu rannego Godzambę. Weźcie też wody
do dzbana i zanieście ją do Gozdu, by uleczyć rodziców - Władek
i Sławka ochotnie spełniły polecenie.
Gdy byli
już na dole, oni, Godzamba i odczarowani wspinacze tańczyli z
radości wokół góry. Tam zaś słyszano ściekły ryk bezsilnego
Boruty.
Teraz
wszyscy wracali do swych domostw. Po trzech dniach drogi wędrowcy
osiągnęli Gozd. Na jego rogatki przybył Boruta, by zniweczyć
pracę brata i siostry. Przybrał postać czarnego lisa z ognistymi
oczyma i począł łasić się do brata i siostry. Gdy jedno z nich,
schyliło się, by pogłaskać zwietrzę, to ku przerażeniu Leśnej
Matki wydarło dzban z wodą z Sobotniej Góry i rozbiło go.
Następnie czarny lis, śmiejąc się jak człowiek czmychnął do
lasu.
- Nic
straconego - pani lasu otarła łzy dzieciom i sprawiła, że
potłuczony dzban i jego zawartość zostały przywrócone do
całości.
- To cud! -
krzyknęli goździanie, a pani lasu zapytała ich:
-
Ygzen lyvayet' Poprad ad Kłodzka ezen Raygrod3?
- zapytała o rodziców Władka i Sławki.
- Pani, oni
są na marach! - zawołała ubrana na czarno goździanka, a dzieci aż
trzeba było cucić.
Leśna
Matka dała dzban Godziembie i rozkazała wylać wodę na ciała męża
i niewiasty. Ci nagle skoczyli z mar jak jelenie i spotkali się z
dziećmi. Pani lasu wróciła do swego królestwa i nie widziano jej
więcej. Kłodzka upiekła wielki kołacz i sprosiła całą rodzinę.
Wszyscy mieszkańcy Gozdu i spalonego Rajgrodu wesoło ucztowali.
Godzamba zabrał swoje tury i pożegnał się. Pięć tygodni później
ożenił się i był dobrym mężem. Poźniej jego Złoto - i
Srebrnorożek pomagały w odbudowie Rajgrodu jak woły.
*
Dar
od turoni - dwie połówki złotej podkowy pokazywano potem przez
długie lata w Rajgrodzie. Potem przekuto je ponownie i w erze
trzynastej użył jej Wernyhora, potem zaś Woland dał w prezencie
Małgorzacie. Zwyczaj chodzenia z turoniem w Polsce pochodzi z
pamięci o tych turoniach, które pewnej zimy użyczyły gościny
dzieciom. Prawda jest jedna.
1
Fikcja literacka. W rzeczywistości polskiego folkloru Boruta i
Rokita to dwa różne diabły
2
Matko Dziewanno ratuj nas!
3
Gdzie mieszkają Poprad i Kłodzka z Rajgrodu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz