piątek, 21 czerwca 2019

Bogdal








,,Olszan spłodził Barnima VI, którego znamy jako króla Bogdala. Ów nowy król poślubił księżną Zielonych Stawów i bardzo ją kochał. Niestety królowa zmarła rodząc córkę, która otrzymała imię Liya (Lilia). Gdy królewna liczyła sobie osiemnastą wiosnę życia, a księżna Ślążą, czarownica skompromitowana rozpustą i pijaństwem, została odwołana ze stanowiska, ku radości ludu prowincji, namiestnictwo otrzymała Liya. Mimo młodego wieku zdobyła serca niemal wszystkich swą dobrocią i roztropnością, a król był z niej dumny. Tymczasem Papież wysłał misjonarzy do Sklawinii, by pozyskali ją do wiary Chrystusowej. Pięciu mnichów nie znalazłszy posłuchu w Bohemii, dotarło do Analapii i głosiło Dobrą Nowinę w prowincji Śląż, zaś kapłani Ageja i Enków rzucali na nich oszczerstwa. Gdy piorun zniszczył jeden z chramów, co przekonało wielu ludzi do Chrystusa, sioło będące tego świadkiem otrzymało nazwę Pioruniec. Nowa wiara pozyskiwała sobie nawet kapłanów i kapłanki starej wiary, w końcu usłyszała o niej królewna Liya, rezydująca w Opolis. ‘Król Papież wysłał mocarnych czarnoksiężników, którzy zniszczyli piorunem chram Świętowitowy i chcą nas wszystkich pozabijać’ -mówili oszczercy, lecz Liya zapragnęła rzetelnie zbadać sprawę. Na jej rozkaz misjonarze przybyli do Opolis, a ich zwierzchnik, opat Marek, sam dający przykład świętobliwego życia, zapalał innych, w porywający sposób mówiąc o swej wierze. Liya słuchając z każdym słowem, zaczynała tęsknić do ‘Crostosa’, za którego ongiś oddała życie królowa Wanda Dziewicza. Gdy po kilku dniach opat Marek, były retor i żarliwy chrześcijanin skończył naukę, królewna rzekła:
- Chcę przyjąć chrzest, nawet jeśli ma to być ostatnia rzecz w moim życiu! - po tych słowach padła na podłogę i skonała, a w ostatnich chwilach swego życia została ochrzczona.
Widząc ten cud wielu Analapów przyjęło chrzest. Oszczercy nie próżnowali.
Czarnoksiężnicy z Rzymu zabili czarami królewnę Liyę, choć nie zrobiła im nic złego, a nawet chciała przyjąć ich wiarę. Oni chcą nas wszystkich pozabijać’.
Wieść ta dotarła do Nesty i król wielce bolał nad śmiercią córki, a gdy dotarły doń oskarżenia, że winnymi jej śmierci są groźni czarownicy w Rzymu, zapragnął ich ukarać, by nie mogli więcej krzywdzić jego poddanych. Po naradzie z arcykapłanem Wieżejką (Viseyka) postanowił, że pozabija rzekomych magów gałęzią świętego dębu, wyobrażającego Wielki Dąb. Wierzono bowiem, że czary najlepiej niweczy broń magiczna ze świętego drzewa lub kamienia wykonana. Tymczasem misjonarze trafili do prowincji Polani. Zmierzali do Posany. Król zaczaił się na nich w krzakach jak jakiś zbójca i nagle wyskoczył z konarem, by ich zabić.
- To za Liyę! - wykrzyknął zamierzając się na opata Marka gdy wtem gałąź wypadła królowi z ręki, a on sam począł tańczyć taniec świętego Wita.
Władca z rodu Kraka od dziecka był bowiem epileptykiem. Opat Marek modlił się.
- Chryste, nie poczytaj mu tego grzechu. Jeśli będzie Twą Wolą, spraw, by wyzdrowiał – następnie przeżegnał króla znakiem Krzyża Świętego, a taniec świętego Wita ustał.
Barnim VI został wyleczony z epilepsji do końca życia.
- Bóg dał, żem cię nie zabił – powiedział leżąc na twarzy.
Przyjął chrzest i imię Bogdal, co znaczyło ‘Bóg dał’. Zrozumiał, że śmierć Liyi nie była winą ani misjonarzy, ani ich Boga, swemu mieczowi nadał imię Gloria Christi, począł sprowadzać misjonarzy z Irlandii i Brytanii, nawracających łagodnie i skutecznie, oraz wzorem Poznana, Kraka i Wandy założył w Neście ogromną bibliotekę. Wysyłał misjonarzy do najbardziej zapadłych stron swego kraju, a nawet do Roxu, Tmu – Tarakanu, Bohemii, Nürtu i Saksonii. Bogdal ofiarował w prezencie Papieżowi ‘Biblię’, spisaną na korze brzozowej w języku starokrasnym, a Namiestnik Chrystusowy przyjął ją i pobłogosławił’’ - ,,Codex vimrothensis’’







Miniatury zdobiące karty ,,Codex vimrothensis’’, jak również freski w kościele w Wymroczu przedstawiają świętego króla Bogdala w sięgającej czasów Kraka złotej zamkniętej koronie zdobionej dużymi rubinami i parą złotych rogów, z których każdy miał trzy końce. Przyjęcie chrztu przez króla Analapii upamiętniał krzyż wieńczący całą konstrukcję.
Po przyjęciu w Neście chrztu z ręki arcybiskupa Tytusa, król Bogdal wyruszył na objazd swych włości, aby krzewić w nich świętą wiarę Chrystusową.
- Bacz, Panie, abyś swych poddanych prowadził ku niebieskiej ojczyźnie nie jak bezlitosny tyran, jeno niczym kochający ojciec, a to będzie wymagało iście anielskiej cierpliwości – upominał władcę jego kapelan Panoptyk z wyspy Iona.
Po opuszczeniu stołecznej Nesty, Bogdal wraz ze swym dworem skierował się do leżącego nieopodal sioła, zwanego Wężowiec, gdzie został przyjęty przez naczelnika wsi z całą gościnnością jakiej wymagał uświęcony zwyczaj. Na stole królowały pieczone, saskie kiełbasy i szynka z prastarego grodu założonego przez króla Hamona, oraz przednie piwo i wino. Bogdal, syn Olszana zmarszczył brwi, gdy dostrzegł leżącego na zapiecku węża o oczach z rubinów ulepionego z czarnej jak smoła żywicy.
- Co to jest? - spytał król.







- To Czarny Wąż podarowany nam przez samego Welesa, aby nas chronił przed ukąszeniami jadowitych gadów – z szacunkiem wyjaśnił Mirko, naczelnik Wężowca.- Raz wielka horda czarnych żmij i miedzianek jak niepyszna opuściła naszą wieś, gdy moja córka Miłuna wyszła naprzeciw nim z Czarnym Wężem w ręku. To nasz święty skarb.
- Jeszcze do niedawno i ja, pogrążony w niewiedzy, czciłem Welesa, lecz teraz wiem już, że jest on jeno ułudą a mamieniem diabelskim – po chwili namysłu powiedział król Bogal. - Dajcie mi to! - rozkazał.
Gospodyni podała królowi Czarnego Węża, który na chwilę ożył w ręku władcy, a następnie został przezeń ciśnięty w płomienie paleniska.
- Co zrobiłeś, Panie?! - struchlał Mirko. - Ściągnąłeś na nasz dom gniew mądrego i sprawiedliwego Welesa! - żona i dzieci gospodarza widząc co uczynił król, zaniosły się szlochem.
- Nie musicie się już obawiać zemsty Čortów – odrzekł Bogdal – przyjmijcie chrzest, a Maryja miażdżąca głowę węża obroni was przed nimi!
- Panie; my zawsze kochaliśmy Enków. Nasza rodzima wiara bardziej nam odpowiada niż to w co wierzą obce ludy – tłumaczył Mirko.
- Prawda nie jest do wyboru, do koloru, ale jedna dla wszystkich ludzi – Bogdal spojrzał na swego kapelana w westchnął. - Nasz Pan, Jezus Chrystus nikogo nie przymuszał, aby szedł za Nim, więc i ja nie powinienem was przymuszać. Liczę, że kiedyś Go prawdziwie poznacie i całym sercem umiłujecie, co zapewni wam życie wieczne. Dziękuję za gościnę i żegnajcie – król Bogdal wstał od stołu, po czym przez nikogo nie żegnany, skierował się w stronę Wymrocza.


*

- Nie godzi się, aby witeź z rodu tak starego i okrytego sławą jak Błyszczyńscy porzucał wiarę ojców z obawy przed gniewem władcy – pan Borzywoj silnie wzburzony przemawiał do opata Marka idąc przez ogród. - Przyjmę zakon Białego Chrystusa jeno wtedy gdy udowodniona zostanie mi jego prawdziwość! - opat Marek zaczął wtedy przytaczać ustępy z Pisma Świętego oraz z dzieł Ojców Kościoła, pan Borzywoj zaś odpowiadał fragmentami nauk udzielanych mu w pacholęcych latach przez żerców. Długo trwała owa zdań wymiana, a do porozumienia wciąż było daleko. Opat Marek zasmucony odjechał z Wymrocza.
W nocnym widzeniu sennym pan Borzywoj został przeniesiony aż na koronę Wielkiego Dębu do Domu Enków. Ujrzał przestronną komnatę pełną pleśni i pajęczyn, w której wiatr hulał. Stały w niej licznie puste trony wzniesione przez ludzi dla Enków. U ich stóp poniewierały się w nieładzie porzucone korony i berła. Pan Borzywoj zapłakał żałośnie na ten widok. Idąc przez pusty Dom Enków zaszedł do kaplicy Ageja. Otworzył rzeźbione drzwi i w miejscu świętego płomienia Boga Bogów ujrzał jaśniejącego męża o przebitych na wylot dłoniach i stopach.
- Ktoś Ty? - spytał z drżeniem pan Błyszczyński.
- Jestem Jezus Chrystus, którego odrzucasz.
- Po prostu chcę być razem ze swymi przodkami – odrzekł Borzywoj.
- W domu Mego Ojca jest mieszkań wiele – odrzekł Jezus. - Nie martw się o nich, jeno pójdź za Mną…
Wtem zapiał kogut i pan Borzywoj przebudził się ze snu. Długo dumał nad owym widzeniem, aż w końcu poprosił o chrzest.
- Odtąd nie będziesz się już nazywał Borzywoj; Wojownik z Boru, jeno Bożywoj – Boży Bohater – rzekł opat Marek zanurzając głowę pana Borzywoja w wodach Visany.