wtorek, 8 grudnia 2015

Zamorska wyprawa

,, [Sołowiej Chąsiebnik] spotkał przedziwnego syna Juraty – żółwia, na którego skorupie rosły lasy, góry, płynęły rzeki i jeziora. Był to Wyspożółw, w Britainie zwany Fastitocalon. Wyspożółw był tylko sam jeden na świecie. Sołowiej osiedlił się na nim i zbudował sobie dom i skarbiec, w którym zgromadził łupy zdobyte na Niemal Człowieku. […] [Po śmierci Sołowieja, drużyna Ilji Muromca] objęła na własność Wyspożółwia. Osiedliła się na nim i podróżowała po morzach i oceanach całego świata. W owianej mrocznymi legendami Lemurii odkryła, że jej mieszkańcy nie byli magicznymi potworami, tylko zwykłymi ludźmi. Ilja poślubił Wandę i po raz pierwszy przyjął dar z jej dziewictwa. Miał syna Wentę (Ventę) i paru innych, którzy założyli na Wyspożółwiu pływające państwo Vinetę. […] [Wyspożółw] zwany przez Celtów i hobbity 'Fastitocalon', zrodzony przez Juratę jeszcze w erze trzeciej był jedynym takim stworem jaki pływał po morzach i oceanach. Jego ubarwienie to ciemna szarość (lub czerń według innych autorów), zaś oczy miał barwy żółtej. Zamiast płetw jak żółwie morskie miał łapy o palcach spiętych błoną i dosyć długi ogon. Za jednym otwarciem pyska zakończonego dziobem, połykał całe ławice ryb. Pozwalał sobie kierować Wencie, który gdy chciał coś powiedzieć Wyspożółwiowi przykładał trąbkę do ziemi i przez nią mówił'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''




Wanda, córka księcia Siły i czarodziejki Światłowidy (Likostoviżata), siostra obdarzonych nadludzką siłą braci Waligóry i Wyrwidęba, niewiasta rzadkiej urody, założycielka grodu Venetiya – Venteopolis w Italii i królestwa Wandei w Galii, na prośbę Ilji Muromca ujęła złotą lirę w białe dłonie, by przy wtórze jej dźwięku śpiewać pieśni o czasach starożytnych, Enkach i bohaterach. Słuchali jej w blasku ogniska Ilja z Muromy co widział prastarego cara olbrzymów Światogora, bracia Waligóra i Wyrwidąb, którzy w niemowlęcych latach pili mleko niedźwiedzicy i wilczycy, oraz Hagne; córka Libi Palatiry, księżniczka z ziemicy Amazonek, wraz ze służebnicami w białe tuniki odzianymi pannami równie pięknymi i walecznymi jak ona sama. Podczas gdy Wanda o cerze jasnej i włosach długich a złocistych, w suknię z błękitnej kitajki odziana, nie skrzywdziłaby nawet ptaka, Hagne, której imię znaczyło Czysta (Prana) o cerze smagłej i wijących się włosach czarnych jak u Maura, w suknię jak krew smoka czerwoną i karacenowy pancerz ze złocistych łusek odziana, choć liczyła sobie jeno dwunastą wiosnę życia, w czasie czternastu bitew zabiła własnoręcznie pięćdziesięciu mężów silnych i zdolnych do obrony, zaś na łowach ścinała głowy dzików, turów, lwów, tygrysów i bawołów. Obie dziewice smukłe były i wysokie o twarzach niewinnych, pełnych łagodności i doskonałego piękna. Kiedy owa drużyna płynęła na pokrytym lasami, górami, rzekami i jeziorami grzbiecie Wyspożółwia, Wanda otworzyła usta i szarpiąc struny liry wydobyła z nich pieśń o bohaterze z Orlandu co przed potopem żył i walczył.

,,Po cóż ty mnie, nieszczęsnego Dobryniuszkę, porodziła?
Ja Dobrynia nie jeździłbym po pustym polu,
Ja Dobrynia nie zabijałbym niewinnych dusz,
Nie przelewałbym krwi na próżno,
Nie łzawiłbym Dobrynia ojców i matek,
Nie wdowiłbym Dobrynia młodych żon,
Nie skazywał na sieroctwo dzieciątek.
Leżałbym jeno spokojnie, jako ten kamień przy drodze''.

- Dobrynia Zwycięzca z Dzikich Pól – objaśniała Wanda – służył Wołdzie; królowi Orlandu, który czynił wiele niesprawiedliwości wobec ludu sobie przez Enków powierzonego. Nie mogąc odwieść władcy od jego okrucieństw, Dobrynia zawiesił sobie na szyi młyński kamień i wybrał śmierć w wodach jeziora Ilmen. Jednak inna wersja powiada, że bohater ów, przez rusałki przywrócony między żywych łykiem złotej wódki, znalazł śmierć dowodząc zastępem junaków przeciw wężowi Gorynyczowi, co porwał królewnę Zabawę Putiatiszną. Zabił go Zmej Tugarin, Gorynycza syn – jeszcze wiele innych pięknych pieśni Wanda śpiewała owego wieczora, a Srebroń – Chors; car Księżyc jasny i okrągły zatrzymał się na chwilę w swym niebiańskim tańcu.





Wyspożółw przebierał niestrudzenie płetwiastymi łapami, a Ilja jako ten co pokonał Sołowieja Chąsiebnika czyniąc go swym rabem, jako jedyny miał prawo wyznaczać gadowi kierunek rejsu, mówiąc doń przez złotą trąbę przyłożoną do ziemi. Po wielu latach bohater Muromy i Karačoru otrzymał z tego powodu herb Trąby od Arty, królowej Amazonek. Herbu tego używał również jego syn Wenta; pierwszy i zarazem ostatni król Vinety. Wyspożółw opłynął Czarne Królestwa, gdzie właśnie licznych i godnych zapamiętania czynów dokonywał Sokolnik dosiadający wielkiego bielika Igłąda – Ihlada, po czym skierował się w stronę tajemniczych i pełnych wszelkiego bogactwa ziem azjatyckich. W owym czasie do Azji należały olbrzymie, przypominające rozmiarami Grenlandię wyspy Mu i Lemuria (Lemurstan, Lemuriya). Podobnie jak szereg innych lądów – Atlantyda, Avalon, Hy Brasil i Golkonda zostały zrodzone przez Juratę wraz z końcem potopu zamykającego erę jedenastą. Wyspy te ponownie pogrążyły się w odmętach w erze trzynastej za czasów Kraka. Stało się to za sprawą ich licznych niegodziwości, takich jak chociażby bestialstwo na Lemurii. Zatopiły je morskie potwory, mające kniazia nad sobą w osobie smoka z Vovel.





Wśród wolnych służebnic, panien w bieli ze szlachetnych rodów pochodzących, które Hagne zabrała ze sobą z rodzinnego Arxgardu, była najmłodsza i najpiękniejsza z nich, Klea kształcona w licznych naukach w chramie bogini Vardavy. Klea strzelała z łuku biby sama Dziewanna, w Italii zwana Dianą, biegnąc potrafiła dogonić jelenia i jednym ciosem pięści miażdżyła czaszki jasowskich żubrów, jednak w czasie wojennych przygód ubiła tylko jednego wojownika z krainy zwanej Baktrią (Al – Baktar) w upojeniu somą (haomą) przegryzając mu gardło. Klea wielce przodowała w naukach, a zwłaszcza w tej co ją zwą Nauczycielką Życia. Podjęła się przeto spisywania dziejów wyprawy księżniczki Hagne na grzbiecie Wyspożółwia.




,,12 dnia miesiąca ardaszir [w kalendarzu Amazonek: grudzień] dobiliśmy do złotonośnych, obfitujących w perły i klejnoty brzegów wielkiej wyspy Mu, leżącej na południe od Bharacji i Seylanu. Ziemia ta, zrodzona w pierwszym wieku obecnej ery dwunastej, cieszy się łaską Xvaru (Słońca) i deszczami obfitymi. Płyną przez nią cztery wielkie rzeki: Purgara, Ticon, Asfa i Zaiza – nar, nie brak też rozległych, malarycznych bagien pełnych niewyobrażalnych wręcz potworów, oraz wielkich, malowniczych jezior, których największe i najgłębsze jest Zotiq – szan. Jego wody upajają jak soma Ariów i zsyłają natchnienie wieszcze. Najwyższym wzniesieniem jest zawsze pokryta świeżą zielenią, święta góra Turnya (Turana), na której szczyt co roku po stromych schodach wchodzą królowie Mu, aby palić kadzidło bogom w intencji całego królestwa. Nie ma pod Słońcem takich kruszców i kamieni, nawet najrzadszych, których nie można by znaleźć na Mu. Wyspę ową porastają nieprzebyte, wiecznie zielone lasy, pełne dzikiego zwierza, takie jak w Bharacji.
Rośnie tu lotos czarodziejski, używany w obrzędach przez szamanów z dalekiej Białopolski grzyb co sprowadza widzenia, rodzące najzjadliwsze trucizny drzewo Bohun Upas, bagienne i leśne drzewa pożerające ludzi i zwierzęta, a także ryż, palmy wszelkich rodzajów, pomarańcze, persymony, cytryny, pszenica, proso, salaki, kaktusy, których sok mogą pić ludzie, mango, grzyby mun stanowiące przysmak w Sinea, korzeń kudzu, którym Sineańczycy leczą skutki opilstwa, mandragora co krzyczy wniebogłosy gdy ją z ziemi wyrywają, drzewo cynamonowe, sandałowe, tekowe, hebanowe, cudowny lek żeń – szeń, co tak jak mandragora ma korzeń w kształcie człowieka, bagienne mangrowce; drzewa, których korzenie sterczą z wody niczym szczudła, ananasy, aloes, bajecznie kolorowe storczyki i setki innych.
Jeszcze większym bogactwem i różnorodnością odznacza się świat zwierzęcy wyspy Mu. Żyją na niej słonie i tygrysy, złociste i czarne pantery, gepardy, pantery mgliste, irbisy, wilki, cyjony, szakale, hieny, taraje, tury, nosorożce, bydło zebu, bawoły arni, gaury, bentengi, dziki, tapiry czaprakowate, przeróżne małpy – od małych rezusów po duże orangutany, jelenie i antylopy, nietoperze rudawki, czarne pawie, sępy, marabuty, pytony siatkowe, kameleony, gekony, wodne, lądowe i morskie, rodzące szylkret żółwie, warany, jaszczurki zwane 'smokami latającymi', nadrzewne żaby poruszające się lotem ślizgowym, rekiny, płaszczki, morskie i słodkowodne ryby o oszałamiających barwach, ośmiornice, perłopławy, rozgwiazdy, korale, ogromne motyle, wije i pająki, modliszki, patyczaki, straszyki i nieprzebrane zastępy innych. Co więcej na Mu można uświadczyć wielogłowego smoka, bazyliszka, białego jednorożca o czarnym rogu ze świecącym, czerwonym czubkiem i zadem w czarne pasy, gryfa, skrzydlatego warana, olbrzymie nietoperze polujące na ludzi takie jak ahool, sfinksy o ciałach lampartów i tygrysów, zatapiające okręty węże morskie, Centaury – braminów biegłych w czarnoksięskiej sztuce tantry, , feniksy, syreny i morskie rusałki o upajającym głosie, nimfy, które w Bharacji nazywają się 'apsary', elfy zwane 'ribhu', podziemne, dwugłowe karły o brązowej, lśniącej od oliwy skórze, biegłe w sztuce kowalskiej, Cyklopy – ludożerców i zionące ogniem olbrzymy, Nagów – węże o ludzkich głowach, Kynokefale, Akefale, latające na żurawiach afrykańskie skrzaty, zwane Pigmejami... Ludzie z Mu są potomkami Grabu i Jodły. Wzrostu wysokiego, cerę mają ciemną, prawie czarną, włosy czarne i długie. Za strój wystarczą im przepaski z białego jedwabiu, wszyscy zaś, tak niewiasty jak i mężowie, możni i ubodzy uginają się pod ciężarem ozdób ze złota, srebra, pereł, kamieni i kości słoniowej, niczym konie Giptów. Mężowe noszą ponadto białe turbany, w wielkiej cenie jest też malowanie białych kropek na skórze u obu płci, czym podobni są do kaledońskich Piktów. Dzielą się na szereg plemion, takich jak: Tałuzu. Saisa, Szasta, Sorba, Korburu, Sombari, Zibu, Taizona, Kałaba, Koziri, Makuru – anasz, Makuru – abi, Amasa – tari – tari, Muza – sipasz – szan, Kubalone, Konena – arida i szereg mniejszych. Nad nimi wszystkimi panuje plemię Naacala, z którego wywodzą się królowie Mu. Ludy owe czczą niezliczonych bogów i boginie takich jak Latyr – zasiadający na górze Turana władca burzy i Koła Czasu, Turus – władca zwierząt, przedstawiany jako biały jeleń, […] i setki innych. Ludzie z Mu czczą owych bogów sprośnymi przedstawieniami w teatrach, ukazujących ich prawdziwe bądź wymyślone zbrodnie. Źle skończy taki naród, co nawet własnych bogów nie szanuje! Wielkim poważaniem wśród możnych jak i ubogich cieszy się zakon braminów, nazywany Wielkim Białym Bractwem (Brudasaist'vo Gracilis Vakilis). Należą doń siwobrodzi mężowie w powłóczyste, białe szaty odziani, zaś ich siedziba mieści się w wieży z marmuru w grodzie stołecznym. Wielka jest ich władza, uważają się za bogów i nawet król nic nie może uczynić przeciwko nim. Władają sztuką magiczną, tak, że potrafią bez skrzydeł unosić się w powietrzu, spać na gwoździach, zaklinać węże i dokonywać szeregu innych rzeczy dziwnych, na Mu określanych mianem cudów. Mężowie ci wielce są zakłamani; domy wdów objadają dla pozoru odprawiając długie modły. Lubują się w bogactwach i zaszczytach, choć wzywają wszystkich wokół do ubóstwa, skromności i rozwoju duchowego. Choć pod ich oknami dzieci mrą z głodu, nawet palcem nie ruszą, by im pomóc, tłumacząc to obłudnie prawami boga Samsary. Swym uczniom bronią jedzenia mięsa (zamiast niego pić krowią urynę), sami zaś mięsem się raczą od wielkiego święta... czyli bardzo często. Obawiam się, że złość Wielkiego Białego Bractwa przetrwa nawet upadek Mu. Byliśmy w grodzie stołecznym – w porcie Ar – Paragan nad rzeką Zaiza – nar. Miasto to jest dziesięciokrotnie większe niż nasz Arxgard [nad Termodontem], pełne marmurowych pałaców i świątyń o złotych dachach, rzeźbionych kolumn zwieńczonych posągami lwów i sineańskich smoków, teatrów, łaźni, zamtuzów, kramów, warsztatów i dzielnic, gdzie Bieda z Nędzą hulają. Inne wielkie miasta to: Palur – Palarat, Supra – upramat, Pułgar – bułabar, Ar – alarab, Burgora – alabarat, Atuana, Kazir – dżabarat i szereg innych. W chramach Mu i Lemurii kwitna wszelkie nauki, oraz sztuka magiczna, lecz ich osiągnięcia trzymane są w tajemnicy przed innymi ludami. Mu zjednoczył Tamir I Dalima, król plemienia Naacalów w IV wieku ery XII. Obecnym władcą jest Karak (Kharak), o którym mówią, że jest tyranem... [….]'' - pisała w ,,Diariuszu'' Klea z plemienia Amazonek.




Po opuszczeniu Mu, Wyspożółw skierował się w stronę pobliskich wysepek zamieszkanych przez osobliwe plemiona Obojnaków i Rakonogów (Estinogiren).




,, […] Na początku miesiąca surad – aszir [w kalendarzu Amazonek: styczeń], kiedy to śniegi zalegają grubym całunem w krainie Ilji Muromca, Waligóry, Wyrwidęba i Wandy, na niewielkiej wyspie Kiné spotkaliśmy lud Obojnaków (Germoafroditen, Ałgisomokoszinowie). Z uwagi na to plemię, towarzyszący nam Słowianie nazwali tę wyspę imieniem Obojna. Ujrzeliśmy mieszkające w chatkach krytych palmowymi liśćmi niewiasty, bardzo ładne; wysokie o cerze śniadej i włosach czarnych, a ich jedynym strojem były sznury pereł na szyi. Jedynym, za to poważnym defektem ich urody są męskie części sromne. Obojnaki to rasa łagodna, ciekawa świata, ufna, całe dnie pędząca na zabawach w morzu i lesie. Istoty te pytane przez nas jak się rozmnażają, w odpowiedzi pokazały nam leśne źródełko, którego kryształowe wody, przed wiekami zmieszane z nasieniem perskiego boga Mitry, który zażywał w nim kąpieli, mają moc budzić życie w żywocie niewieścim. Jedna z nas [Amazonek] waleczna Kirbas – kubera – ašmi zabrała dzban owej wody do Amazonii by wypróbować jej magiczne działanie na sobie. Obojnaki, wśród których nawiasem mówiąc nie ma kasty kapłańskiej, z bóstw czczą jedynie boga Hermesa i boginię Afrodytę, których towarzyszący nam Słowianie określali imionami: Algis (zapożyczonym od Bałtów) i Mokosza. Z racji ich pochodzenia, docierający tu przed nami żeglarze greccy (jak choćby Arisanos, Dioran, Kalimenes, Stratobonos i Mastiranos z Delos – miletu) określają Obojnaki imieniem 'Hermoafrodytów'. Życie pędzą rozpustnie niczym kozły, albo małpy. Wszystkich perwersji jakim się oddają od najmłodszych lat na wołowej skórze byś nie spisała. W odróżnieniu od ludzi z Mu i Bharacji nie znają pisma, ani żadnej nauki czy sztuki, opowiadać zaś umieją tylko sprośne plotki. Ponieważ nic nie wiedzą o własnych dziejach, ochotnie upamiętniają tych, co ich niegdyś krzywdzili. Mam tu na ziemię wbity miecz Osorkona Obojnakobójcy – trzeciego króla Mu, co zwyciężył Bharację i Seylan. Jak opowiadał mi Ilja Muromiec, powołując się na słowa swego przyjaciela Aloszy, którego ojciec Izasław był wołwchem (kapłanem Antów), ówże król Osorkon bił także Słowian i co więcej, w Visoko w rejonie rzeki Bosny zbudował piramidy ku czci Szamasza, boga Słońca […]''




- głosi kolejny zapis w dzienniku podróży, który sporządziła Klea Dziejopisarka.


*



W dniu, kiedy straszliwa zadymka szalała nad pokrytą białymi zaspami Sklawinią, Ilja Muromiuec wraz z towarzyszami zamorskiej wyprawy; braćmi Waligórą i Wyrwidębem, ich siostrą Wandą oraz Amazonkami, penetrował wiecznie zieloną, pełną Słońca i wielobarwnych muszli na złocistej plaży wysepkę, która w greckich i słowiańskich atlasach nosiła nazwę Estirana. Zamieszkujący ją lud Rakonogów, półnagich ludzi obu płci o stopach odwróconych do tyłu, z zapałem i wyczuciem smaku zdobiący śniade ciała kolorowymi malunkami, perłami, drogimi kamieniami, piórami papug i białych czapli, oraz amuletami, czego naśladować nie należy, okazał się przyjazny i gościnny, znacznie bardziej niż ludzie z Mu, wśród których hulała dekadencja. Plemię owo największą czcią otaczało Anahitę – dziewiczą panią wód słodkich i płodów ziemi, takich jak maniok, niewyobrażalnie piękną, w białą suknię odzianą. Anahita, której imię, co zauważył Ilja Muromiec było jedno z wielu imion Mokoszy, cześć odbierała jako matka najwyższego boga Dievsa, który tak jak Boruta pasł dzikie zwierzęta. Poczęła go gdy promień Słońca złotego o poranku padł na jej łono. Dievs i Anahita przed wiekami żyli na wyspie Estiranie, lecz któregoś dnia odpłynęli za morze, by powrócić za tysiąc lat. Historię tę odkrywcy usłyszeli od Ridukhu – bramina składającego kadzidlane i kokosowe żertwy wspomnianym bóstwom.
- Chcielibyśmy widzieć jakiego to władcę macie nad sobą – spytał Wyrwidąb, na co Ridkukhu uśmiechnął się i skinął nań, po czym zaprowadził do leśnej jaskini oświetlonej setkami świec.
- To jest nasz król – wytłumaczył kapłan wskazując na stojący na kamiennym tronie obraz Rakonoga w sułtańskim turbanie namalowany na cyprysowej desce, która ongiś posłużyła kupcowi Sadce w opuszczeniu władztwa Morskiego Cara.
- To jest obraz – zmarszczyła się Hagne – a gdzie jest ten, kogo wyobraża malowidło?
- Może wasz król jest w dalekiej podróży? - z powątpiewaniem spytał Waligóra.
- Nic z tych rzeczy – bramin złożył dłonie i uśmiechnął się promiennie. - To ten obraz na tronie jest naszym królem. Taki król malowany jest o niebo lepszy niż król z krwi i kości, bo tak mamy ludowładztwo....
- Raczej anarchię – mruknął Wyrwidąb.
Gdy obaj bracia, Hagne i Klea wraz z braminem powrócili z lasu, zapadł zmierzch, zaś na plaży rozpalono zdające się sięgać rozgwieżdżonego nieba ognisko z aromatycznych pnączy. Nadszedł czas biesiady, tańców, pieśni i snucia bajecznych historii. Rakonogi podobnie jak rasa Hermoafrodytów pędziły życie długie i beztroskie, pełne zabawy, a ich jedynym zmartwieniem była walka z nudą. Mimo to ich serca były szlachetne, mimo dumy i zadziorności, zaś każdy gość, tak spodziewany jak i niespodziewany był dla nich istotą świętą, niby Dievsem samym. Dla gości z dalekich ziem przygotowano moc owoców lasu: mango, bananów, kokosów, daktyli, marakui, papai, cytryn pomarańczy, mandarynek, ananasów, arbuzów, jabłek, melonów, salaków, fig, ale nie brakowało też pieczonych tuńczyków, marlinów i innych ryb, krabów, homarów, langust, krewetek, ostryg i innych małży, ośmiornic i kalmarów, rozgwiazd, jeżowców, gołębi z Nicobaru, pawi, bażantów, kurów bankiwa, pieczonych morskich łuskowców o błękitnej łusce chwytających plankton długimi językami, świń, antylop i Fugas – Objadło wie co jeszcze! Rakonogi bardzo lubiły łakomstwo, niby niedźwiedzie szykujące się do snu zimowego, zaś swoim gościom dawali jeszcze więcej niż sami jedli. Uczta nie mogła się odbyć bez żłopanego bez umiaru araku z Bharacji i miejscowej wódki z mango. Ilja Muromiec wzbudził powszechny aplauz swych gospodarzy, opróżniając jedna po drugiej piętnaście beczek araku i co ważne – zachowując przy tym życie i zdrowie. Uczta u Rakonogów ciągnęła się do świtu, oraz przez trzy następne dni i noce, gości zaś bolały brzuchy i głowy.


*

Karak, syn Ołmazdara III, syna Urbos – kardamona, syna Szamasz – apaliddiny, syna Latyr – pałura, syna królowej Axmi, córki Purdan – babura z dynastii Kir a plemienia Naacalów, władał wielką wyspą Mu na Oceanie Wyrajskim, już siódmy rok zasiadając na Pawim Tronie w Białym Domu – pysznym pałacu zdobnym w kolumny, kopuły i minarety w stołecznym Ar – Paraganie. Wzrostu był średniego, skórę zaś miał dużo jaśniejszą niż większość jego poddanych, pokrywały ją zaś wymyślne tatuaże henną wykonane i skaryfikacje tworzące wzory podobne do gwiazd i gwiazdozbiorów. Włosy jego krótkie i czarne, ociekające pachnidłami, podobnie wąsy. Nosił turban jedwabny, duży i biały, zdobiony skrzącym się piórem tęczowego feniksa i drogim kamieniem; chryzoprazem zaczarowanym, który miał moc ukazywania zdarzeń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Jego ciało, muskularne i lśniące od oliwy zdobiły złote pierścienie i obręcze, oraz ciężki naszyjnik z olbrzymich pereł. Wstyd zasłaniał jedwabną przepaską naszywaną cekinami i brokatem. Jadąc do boju na słoniu, bądź białym, urodzonym z morskiej piany rumaku, zwanym Kalki, zakładał podbity czarnym aksamitem płaszcz ze skóry złocistego lamparta. Berło miał uczynione z eburnu zwieńczone wyobrażeniem ludzkiej dłoni.




W królewskim gineceum, czyli haremie Białego Domu mieszkały setki i tysiące, tysiąc osiemset i więcej młodych i niewyobrażalnie wręcz pięknych niewiast, których prawie nagie ciała zdobiły henna i rzadkie klejnoty. Owe damy z babińca, z których każda posiadała liczne niewolnice – odaliski, kucharzy, słonie, pawie, łabędzie, małpki, fretki, koty, mopsy, lub inne małe pieski, gazele, bądź pantery, sterty pobudzających zmysły sukienek z gazy, szkatułki pereł, drogich kamieni i pachnideł, biegłe były w grze na różnych instrumentach, wróżeniu z dłoni i stóp, oraz z fusów sineańskiej i cipangijskiej herbaty, grze w szachy i karty, w nade wszystko w sztuce zabaw miłosnych. Flota wojenna i handlowa Mu sprowadzała je z Bharacji i wyspy Seylan, Sinea i Cipangu, Kori, Vietmanii, Khemeru, Dżawy, Sumatry, Kalimantianu, Siamu, Arabii i Afryki, Libii i Turanu, Lemurii, Sumeru, Syrii, Atlantydy, Hetycji, Amazonii, Medii, Persji, Baktrii, Sogdiany, Scytii, oraz Sklawinii, zaś doglądał ich cały legion czarnoskórych eunuchów z Zielonego Kontynentu na Wschodnim Końcu Świata, gdzie królowie Mu zakładali kolonie i faktorie.
Skarbiec królewski wykopany przez dwugłowe karły głęboko pod ziemią pękał w szwach od złotych monet, naczyń i ozdób, srebra, platyny, elektronu, bursztynu znad Morza Srebrnego, drogich, rzadkich, czy wręcz zaczarowanych kamieni, pereł i kości słoniowej. Na straży tych bogactw stał zielony smok o trzech głowach i kłach zatrutych jadem. W złote oparcie tronu króla wprawione zostały duże niczym piąstki dziecka kamienie przepięknej barwy, które miały moc widzieć i mówić. Karak co dzień polował, czy to z grzbietu słonia, czy konno, a w jego pałacach myśliwskich, rozsianych po całym Mu, pełno było skór tygrysich, lwich i panterczych, rogów antylop i gazeli, nosorożców i jednorożców, koziorożców, jeleni, skór sineańskich pand i niedźwiedzi, krokodyli i wielkich waranów z Wyspy Szczurów, piór pawi, białych czapli, bażantów argusów, zasuszonych marlinów i żaglic, skorup żółwi szylkretowych i Boruta z Dziewanną wiedzą co jeszcze!
Charakterem i sposobem sprawowania władzy, król Mu niewiele różnił się od Kościeja. W gniewie znosił z powierzchni Ziemi całe miasta i plemiona, wciąż wymyślał nowe tortury, a wyrok śmierci orzekał najczęściej nie za przestępstwo, lecz z nudów, chciwości, bądź chuci. Wówczas wydawał nieszczęśników słoniom do zadeptania, bądź nabijał ich na błyskawicznie rosnący bambus. Dla sławy i łupów pustoszył mnogie krainy – Bharację, Arabię, Axum, Malgalesio, Sumer, Tebet, Sinea, Lemurię.... Choć wysyłał innych na śmierć, samemu nie brakło mu odwagi, co jest rzadką cechą u możnych tego świata. Omal nie wytracił w zupełności plemienia ludożerców Padajów, po czym uczynił kolonią Mu ich krainę zwaną Kasmiria.
Tenże Karak w siódmym roku panowania skierował swe zastępy, które miast koni dosiadały waranów o skrzydłach opierzonych, ku wyspie Rakonogów. Wojownicy z Mu, zbrojni w łuki, strzały, oszczepy i proce, lecieli pozłacanymi rydwanami, magiczną sztuka wyposażonymi w skrzydła łabędzi, zaś ich król jak zwykle zamierzał walczyć w pierwszym szeregu, jak na króla przystało. Czynił tak, bo lubił zabijać, choć dla porównania, gdy grał w szachy, siedział na tronie, zaś sługa w jego imieniu przemieszczał figury, w razie przegranej odpowiadając głową. Plemię zamieszkujące Estiranę, widząc niebo ciemne od powietrznej floty Mu, niby od nalotu szarańczy, bezzwłocznie chwyciło za wszelki dostępny oręż. Do walki stanęli tak mężowie jak i niewiasty Rakonogów. Jedynie dzieci i starcy, oraz chorzy i kalecy pod przewodem Ridukhu i innych braminów, schronili się w chramie Dievsa – Pasterza Zwierząt o dachu zdobnym w iglice, który przed wiekami wznieśli Lemurianie w miejscu, które po ich odejściu na powrót porosło puszczą. Gniew gorzał w sercach Estirańczyków na zdradzieckiego Karaka, co napadając na nich nie raczył wypowiedzieć wojny jak na cywilizowanego władcę przystało. Afekt ten palił i dodawał siły. Królowie i generałowie z Mu nieraz już przekonali się jak groźnym, nieznającym trwogi ni litości przeciwnikiem mogą być pogardzane przez nich plemiona Murzynów, Padajów, Kynokefali z Andamanów i Afryki, Gałmati – okrytych skórami i używających kamiennych narzędzi hobbitów z Flores, czy Rakonogów. Jednak męstwo dzikich obrońców Estirany nie wystarczyło do walki z imperium Naacalów.





Ilja Muromiec siał spustoszenie wśród najezdników, najpierw włócznią, a gdy ta złamała się, mieczem i ciężką jak tur, żubr i niedźwiedź maczugą, wznosił dookoła siebie dymiące stosy ciał ludzi, skrzydlatych waranów i połamanych wozów bojowych. ,,Ten biały barbarzyńca – opowiadali później pochodzący z Mu weterani owej bitwy – walczył jak sam Saitan – dev wcielony''! Słowiańscy autorzy porównywali szalejącego w boju Ilję raczej do Peruna niż któregokolwiek z Čortów.
Podobne przerażenie w sercu samego Karaka, przyzwyczajonego do zabijania przeciwników silnych i zdolnych do obrony, wzbudzili Waligóra i Wyrwidąb. W ich wielkich jak bochny łapskach, stalowa broń, hełmy z bułatu i damastu, oraz kości najroślejszych wojowników z Mu i ich skrzydlatych waranów pękały jak patyki, abo niczym lud na wiosennym jeziorze.
Strzały, którymi raziła księżniczka Hagne (Okiena) wraz z innymi Amazonkami, bzyczały donośnie i złowrogo niby dżiny, ifryty a potępione dusze z najstraszliwszych majaków pustynnego Arabistanu. Żadna z nich nie chybiła celu; każda śmierć zadała, z cichym okrzykiem: ,,Azif''! Jedynie Wanda nie ćwiczona w wojennych i łowieckich sztukach, pozostała w leśnym azylu, gdzie razem z kapłanami pielęgnowała dzieci i chorych.
,,Dlaczego wy, którzy posiadacie tak wiele pałaców, z zawiścią spoglądacie na nasze ubogie namioty''? - rzucił w twarz rzymskiemu cesarzowi Klaudiuszowi, zwyciężony przezeń Caractacus, król Brytów. To samo mogliby rzwc dzicy mieszkańcy Estirany najechani przez Mu. Karak walczył jak berserk z Nürtu. Walcząc czuł, że żyje. Jak faraon kładący trupem Hyksosów, Hapiru, Libijczyków, czy jeszcze innych zakurzonych barbarzyńców z pustyń Semistanu, tak król Mu; Naacal z nasienia Naacalów ciosami żelaznego korbacza zadusił Amazonki; Kirun – arunę, Arubę, Hirkan – barbudę i Silandaar – maranę; niewiasty silne jak niedźwiedzice i pełne wdzięku jak pantery. Wtedy to rozległ się łopot olbrzymich skrzydeł i dał się słyszeć krzyk orła, takiego jak Ziz (Sis), którego bali się Solimowie.

,,Oto wielki jak górski wierch, dwugłowy orzeł, niczym grom rzucił się na węża, zabił go ciosem dzioba w kark i poniósł wysoko, ponad obłoki. Niezwykły to był ptak. Jego dzioby i nogi mieniły się złotem, a pióra wszystkimi i odcieniami szkarłatu, lazuru, złota, zieleni i srebra. Najchętniej przebywał w krainie, która w erze dziesiątej, na cześć królowej rusałek Bharatieny została nazwana 'Bharacją', ale zapuszczał się też w inne rejony Azji.
- Co to było? - spytał Tar – Alatyr, dotąd oniemiały.- Garuda – odparł przytomnie Rysie Uszko. - Ten ptak nazywa się Garuda, a jego pielesze są w górach Imalain […]'' - ,,Szmaragdowy latopis''.




Tenże Garuda, o którym opowiadały już legendy ery siódmej, albo też jego potomek, przyleciał na pomoc Rakonogom. Zawsze to czynił ilekroć ustawiony na szczycie wielkiej góry Meru w Bharacji, magiczny, cynowy kocioł, zdolny pomieścić pięć słoni, napełniał się mięsiwem. Był to znak dla Garudy, że Estirana potrzebuje pomocy. Na sam jego widok budzący w sercach trwogę, taką jaką wzbudzał rogaty bóg Pan, znaczna część najodważniejszych wojowników z Mu, poczęła uciekać w dzikim nieładzie, wypadając przy tym ze skrzydlatych rydwanów, łamiąc sobie karki, albo tonąc w pełnym rekinów Oceanie Wyrajskim. Hagne, przez krasnoludki zwana Okieną, zasłoniła Kleę Dziejoipisarkę grecką tarczą o nazwie ,,hoplon'' . Gdy uderzenie królewskiego korbacza zostało odparte, kosztem wgniecenia w tarczy, księżniczka Amazonek chwyciła za łuk z rogu koziorożca z Nubii i posłała strzałę w serce króla Mu i wielkiego księcia Naacalów. Karak, o którym można było powiedzieć wiele złych rzeczy, ale nie to, że był tchórzem, wyleciał z rydwanu z trzymającą korbacz dłonią przeszytą na wylot i zmartwiałą od ciemięża. Gdy ujrzał Amazonkę celującą doń z łuku, ujął swój oręż w zdrową dłoń i rzucił nim w kierunku potężnej przeciwniczki. Żelazny łańcuch zdusił jej łabędzią szyję, zaś nabita kolcami kula na jego końcu rozbiła czaszkę. Hagne, córka Libi Palatiry odeszła w sposób godny prawdziwej Amazonki; w bitwie i młodo. Zaraz potem głowę Karaka ściął Ilja Muromiec. Taki był koniec bitwy, największej w dziejach Estirany. Poległych oddano płomieniom. Hymny zwycięstwa sławiące Dievsa – Mocarz, co pokonał tura i tygrysa, przeplatały się z lamentami po zabitych Rakonogach.
Gdy ucichły łzawe mowy, nadszedł czas kolejnej uczty, na której nie zabrakło gości z dalekiej Sklawinii. Arak, rum i samogon z mango i liczi lały się tym razem nie strumieniami, lecz wezbranymi rzekami, co dla dziatwy było piękną lekcją ze strony dorosłych. Ilja Muromiec zachwycił tak gospodarzy jak i gości pochłaniając za jednym razem trzy zapiekane w glinie dziki białowąsy i popijając je piętnastoma beczkami araku. Gdy ucichły brawa i wiwaty nagradzające ów wielkopomny wyczyn, podano przystrojone piórami pieczyste z czarnych pawi z Mu, zaś Ilja na prośbę organizatorów biesiady, opowiadać począł o jednej ze swych przygód.
- Razu pewnego – zaczął – ujrzałem na szerokim stepie kamień z napisem głoszący: ,,Kto pójdzie na prawo, ten w małżeńskim jarzmie zajęczy niemrawo''. Ruszyłem w owym kierunku, nie dla żeniaczki jednak, ale dla sławy mołojeckiej i dania świadectwa, że o szczęściu męża decyduje męstwo, a nie ślepe i bezduszne przeznaczenie, którym straszą się Grecy. Podążając junackim szlakiem dotarłem do włości carycy – dziwaczki Usi, córki Gopaka. Miała ona w zwyczaju zapraszać wędrowców do stołu, po to tylko, aby potem za pomocą zapadni wtrącać ich do lochu. Sprawiało jej to radość okrutną i bezmyślną. Również i ja za jej sprawą poleciałem na łeb, na szyję do ciemnicy pełnej mrących z głodu nędzików. Skruszyłem kraty i kajdany, dopadłem carycę Usię i ją samą spuściłem do lochu, by nabrała tam rozumu. Zaręczam, że nauka nie poszła w las – Ilja zamyślił się. - Niektórzy skoromochowie śpiewają, żem spalił carycę dziwaczkę za jej niecne sprawki, ale przecież niewiast się nie zabija. W drodze powrotnej odnalazłem kamień z napisem, co mnie przywiódł do carstwa Uzyszu i wyryłem na nim: ,,Ilja Muromiec poszedł w prawo i nie został żonaty''.
Gdy upłynęły dni uczty, pieśni, pląsów, śmiechów i wszelkich innych uciech, te Amazonki, które przeżyły bitwę, wśród nich Klea, udały się pieszo w głąb Azji ku brzegom jeziora Apin. Słowianie zaś szykowali się, by wsiąść na Wyspożółwia i udać się ku nowym przygodom na pełnych niebezpieczeństw lądach i morzach. Rakonogi ledwie wytrzeźwiały, złożyły ślub w świętym gaju Anahity, że na dziesięć lat zaniechają picia trunków, zaś po upływie tego czasu pić je będą z wielkim umiarem. Fastitocalonauci opuścili Estiranę, zaś ponownie stanęli u jej brzegów po upływie dziesięciu lat. Przez ten czas Rakonogi, choć z najwyższym trudem opanowały swe pijaństwo, rozwinęły handel wymienny z Maladavą i Kynokefalami z Andamanów, zaś ich królem w miejsce obrazu został jeden z bohaterów wojny z Mu. Ilja wraz z drużyną nie mógł się temu nadziwić, na co jeden z Rakonogów odrzekł:





- Czyż nie jesteśmy trzodą Dievsa i Anahity? Z nimi wszystko możemy!