piątek, 3 stycznia 2014

Oniricon cz. XII

Śniło mi się, że:


- w ,,Mgłach Avalonu'' była scena ukrzyżowania Jezusa, w której przebito Mu serce włócznią zanim doszedł na Golgotę, a ukrzyżowany został już martwy,





- byłem w Rosji gdzie mówiłem po polsku, lecz nikt mnie nie zrozumiał,





- pomyślałem, że mityczna Meduza nawet jeśli nie miała węży zamiast włosów, a tylko węże we włosach, to i tak była straszna,
- byłem na obozie wojskowym prowadzonym przez p. Filipusa ov Falconiusa, gdzie uczyłem się, że będąc żołnierzem nie mogę strzelać do obiektów cywilnych pod groźbą śmierci,





- na owym obozie opowiadaliśmy na przemian fantastyczną historie; opowiadałem o spłodzonych przez alchemików potworach podobnych do nietoperzy, które spaliłem psikając dezodorantem w ogień; przysłuchiwał się nam Juraj Červenák,





- w najnowszym numerze ,,Egzorcysty'' potępiono ,,satanistę Jakuba W.'' (Jakuba Wędrowycza), UWAGA: To tylko sen, nic takiego nie miało miejsca na jawie,




- pewnego króla mieszkającego w chacie nawiedziła grupa złych czarownic, które wygnane z chaty opuszczały ją przez kominek pod postacią czarnych kotów; ostatnia z czarownic o jasnej cerze, odziana w srebrzystą suknię nie chciała się wyprowadzić i wmawiała królowi, że jest dobra, podczas gdy była zła, w jej wygnaniu przyszedł pomóc olbrzym o srebrzystej skórze i białych oczach,





- w Oksfordzie każdej zimy pada dużo śniegu,





- spotkałem Andrzeja Pilipiuka i chciałem się go zapytać czy zawsze jest źle, jeśli w jednym utworze dwóch bohaterów nazywa się podobnie; to znaczy co sądzi o tym, że w ,,Wilczarzu'' Marii Siemionowej występowali bracia Dobrosław i Dobromir,
- w moim laptopie zerwał się zawias łączący monitor z klawiaturą,





- MZK wydaje albumy promujące kanibalizm,





- rozmawiając z J. R. R. Tolkienem dowiedziałem się, że w Śródziemiu znano samochody, radio, telewizję i Internet,



- we ,,Władcy Pierścieni'' występował sfinks,





- dominikanin o. John Boshobora leczył mocą diabła, UWAGA: To tylko sen, w rzeczywistości działalność o. Boshobory jest dobra i akceptowana przez Kościół, a przyśnił mi się w ten sposób, ponieważ zlał mi się we śnie w jedno z ... heretykiem Anthonym de Mello,
- dzwoniłem do kogoś przez telefon i mówiłem, że się schowam w szafie lub kącie,





- spotkałem w miejscu przypominającym szczecińskie Jasne Błonia amerykańską, starą i kłótliwą lesbijkę Gormę o długich, szarych włosach, która twierdziła, że jest ekspertem od twórczości Joanne K. Rowling,



- blogger Samodzielnie Myślący Polak opowiadał grupie młodzieży o rywalizacji Białych i Czarnych Nenadertalczyków, których nazywałem Vakilis Naradami i Nir – Naradami.

Mąż Stanu

Po aresztowaniu księży w 1954 roku, kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych stał się ruiną i nikt doń



nie uczęszczał (przynajmniej tak myśleli mieszkańcy Mokotowa). Budynek został oficjalnie przeznaczony do rozbiórki, ale tylko na piśmie. W rzeczywistości co noc dochodziły stąd tajemnicze dźwięki, inspirujące ludność warszawskiej dzielnicy do snucia w cieple kaloryferów, w długie zimowe wieczory, przerażających legend i baśni. Co się jednak stało z kapitanem Sadłowskim i Lawendycją? Posłuchajmy...



W ruinach świątyni przebywało tej nocy wielu członków ZSMP należących do Dziadostwa. Panował mrok rozjaśniany jedynie blaskiem pochodni, rzutującym na portrety diabłów, śmierci, pierwszego Antychrysta - Lenina i obecnego - Breżniewa i pierwszego sekretarza KC PZPR - Wielkiego Mistrza, Stanisława Kani. Miało tu miejsce typowe dla Dziadostwa, wymieszanie elementów satanizmu z komunizmem. Wszędzie pełno było krwi i innych szczątków ludzko - zwierzęcych walających się po podłodze. Nagle upity wódką tłum zaczął żądać śmierci schwytanych dzisiaj jeńców leżących na podłodze. Stało przy nich dwóch ludzi;



Czech Lubomir Kaldena, cały ubrany na czerwono, w barwy ustroju. Był to gość z Czechosłowacji, delegat SCzZDz Czechosłowackiego, trzymający sztylet w dłoni. Drugim człowiekiem był wódz zwycięskiego patrolu ZSMP, towarzysz Cyprian Koszmider.
- Zabijcie mnie, ale pozwólcie odejść kapitanowi! - nalegała Lawendycja, której zbrodniarze zabrali odzież i owinęli jak naleśnik żelaznym łańcuchem.
Była gotowa przebaczyć tym, którzy mieli ją zabić, choć była wyczerpana i tęskniła za mężem. Kaldena w odpowiedzi kopnął ją w policzek.
- Łaski! Łaski! - darł się związany, lecz z zachowanym odzieniem kapitan. - Zróbcie to tej babie! Sama prosiła! - krzyczał pełen trwogi, gotów po trupach wydostać się z upiornych ruin.
- To - wa - rzy - sz Kal - de - na! Lu - bo - mir! Lu - bo - mir! - skandował oszołomiony wódką tłum. - Za - bij! - klaskali w ręce. - Za - bij!
Czech zapytał się towarzysza Koszmidera, kogo najpierw uśmiercić z jego jasyru, a ten wskazał Sadłowskiego.
- Jestem z wami! - drżącym głosem bełkotał kapitan. - Zróbcie to jej!
- Pozwólcie mi pierwszej zginąć! - krzyknęła Lawendycja, lecz towarzysz Lubomir Kaldena z SCzZDzCz podszedł ze sztyletem do jeńca i ... wolę zaoszczędzić Czytelnikowi szczegółów.
- Kto wy jesteście? - groźnie pytał portier z karabinem, wystawiony przed wejściem w głąb ruiny.
- Jestem towarzysz Onufry Kurowiec ze Zmotoryzowanych Oddziałów Milicji Obywatelskiej. Wiodę jeńców dla was. Przysyła mnie komendant, towarzysz Szaraczkiewicz! - rzekł wskazując na Pana Sołtysa.
- Możecie wejść - powiedział portier i przesunął się na bok.
Przez drogę jeńcy poznali, że eskortujący ich milicjant nie jest człowiekiem złym, tylko głęboko nieszczęśliwym i poszukującym sensu życia. Mogli z nim spokojnie rozmawiać, a ten poznawszy jeńców bliżej obiecał im  uwolnienie i pomoc w szukaniu ,,Solidarności''. Zwierzył się też ze swoich dylematów narodowościowych. Półmrok pochłonął wędrowców. Gdy Dziadowscy pili wódkę, rozprawiając o śmierci Sadłowskiego, oczy Łukasza współpracując z blaskiem pochodni, ujrzały dramatyczne sceny, kiedy w międzyczasie Kurowiec zdjął mu kajdanki z przegubów dłoni. Strzał. Kaldena przewrócił się i chlusnął krwią z ust. Nad nim stał Koszmider z dymiącym pistoletem w wyciągniętej dłoni. Drżał.
- Niech nikt nie waży się zabić tej kobiety! - krzyknął do upojonego tłumu, który zdębiał. - Kiedy ją eskortowałem, Wielki Mistrz, towarzysz Kania zadzwonił i powiedział, że sam Antychryst - mówił z przejęciem - chce aby dostarczono ją do Moskwy żywą, w przeciwnym razie pojedziecie do gułagu! - ciekawe skąd na Kremlu dowiedziano się o Lawendycji?; musiało myśleć tak wiele osób. - Zabiję każdego kto ją ruszy choćby palcem, a ten nóż w głowie to znak falliczny! - retoryka towarzysza Koszmidera jakoś nie wszystkim trafiała do przekonania, bowiem rozległy się okrzyki ,,Zaprzaniec''! i niektórzy strzelali.
W ruinach zrobił się zator, bowiem Kurowiec też skorzystał z broni, aby odciągnąć uwagę widzów uzbrojonych po zęby od Lawendycji. Tymczasem Koszmider korzystając z zamieszania, jedną ręką chwycił ogniwo łańcucha krępującego Lawendycję, ledwo żyjąca z wyczerpania, a drugą dłonią uchwycił się ogromnej, czarnej kotary i począł wciągać po niej kobietę w górę. Żelazne ogniwa wrzynały się w ciało i



kaleczyły je, a nieoczekiwany ratownik skakał po parzących ogniem żyrandolach niczym Tarzan. Jedną ręką dźwigał Lawendycję oplątaną łańcuchem z taką łatwością jakby była torbą pełną wydmuszek.
- Trzeba go zastrzelić! - wrzasnął odwieczny rywal Koszmidera, towarzysz Ewald Culeter.
Jedną dłoń Koszmidera pokrywały białe bąble kontrastujące z ogólnym zaczerwienieniem, a drugą zdobiła głęboka bruzda wyżłobiona ciężkim łańcuchem.
- Nie patrz w dół! - zawył do Lawendycji, po czym sam zawisł na chwilę w powietrzu przeskakując



zwyczajem gibona między jednym żyrandolem z trupich czaszek a drugim.
Rozległ się strzał. Z dużej wysokości spadły na zakrwawioną posadzkę dwa ciała.
- On bronił mojej żony! - ze wzruszeniem i łzami Heniek rzucił się aby wyswobodzić Lawendcyję, leżącą na trupie Koszmidera (ostatnie jego słowo brzmiało: ,,Żyj''!) z utrudniających chodzenie łańcuchów.
W 2003 roku z jednym z wysokonakładowych czasopism ukazał się artykuł przypisujący to zabójstwo Łukaszowi. Bzdura - choć od 1999 roku najtężsi historycy kopie o nią kruszyli. W rzeczywistości winny był (według wszelkiego prawdopodobieństwa) Culeter, ewentualnie towarzysz Paweł Andrzejczak. Tymczasem w ruinach...
- Tak się cieszę, że żyjesz Przeciwmolówko! - cieszył się Pan Sołtys, a serdecznym przywitaniom nie było końca.
Lawendycja straciła ubranie, więc poluźniony łańcuch musiał je zastąpić. Palcem zamknęła powieki wytrzeszczonych oczu  śp. towarzysza Cypriana Koszmidera, po czym ucałowała jego zmaltretowane dłonie, a Heniek to powtórzył. Pan Sołtys w dowód szacunku zdjął cylinder, tym samym ratując go przed przestrzeleniem kulą na wylot. Ma się rozumieć, że ruiny kościoła na Mokotowie to nie sielanka. Dziadowscy kierowani przez Culetera i Andrzejczaka otworzyli ogień, a Kurowiec nie pozostał dłużny.
- Spasajtes ludy! - zakomenderował do naszych przyjaciół, a sam zabezpieczywszy tyły wyjął z kieszeni jakąś czerwoną pałeczkę, dotąd skrzętnie ukrywaną przed oczami zwierzchników i stojąc w bramie rzucił tajemniczym przedmiotem w jedną z pochodni, po czym zdążył dołączyć do uciekinierów. Miał szczęście! Całym Mokotowem wstrząsnął potężny wybuch, niczym trzęsienie ziemi, czy erupcja wulkanu, który wnet pozapalał wszystkie światła w domach całej dzielnicy i wyprowadził setki radiowozów.
- Ukraino! - wołał Kurowiec zrzucając na chodnik milicyjną czapkę. - Tej nocy pomściłem twoje krzywdy, zabiłem mnóstwo Lachów - chciał w ten sposób rozliczyć się z przeszłością, - ale zrobiłem to po to aby ratować innych Lachów. Teraz wyjdź z mojego serca i ustąp miejsca Polsce! - kiedy to krzyczał był jakby w ekstazie, cały mokry od potu i drżący jak osika, nie zdawał sobie sprawy co ostatecznie powiedział. Myślał




tylko jedno - w gruzach zginął stary Onufry, dzielny Ukrainiec, który zginął podobnie jak Samson razem z nienawistnymi Filistynami.
On, potomek Kozaków, wylał krew, aby zlać ją w jednym naczyniu łona polskiej ziemi w jedno z krwią



polskiej ,,satano - komuny'', aby zrodziło się morze do utopienia nienawiści potomków Wandy i Irosława. Milicyjną czapkę zrzucił nowy Onufry, który teraz zapragnął spalić za sobą mosty (i wysadzić ruiny...) stać się Polakiem, kochać Polskę, wstąpić do ,,Solidarności'' i zacząwszy nowe życie walczyć ze złem. - Uciekajmy kanałami! - zakomenderował jak przez sen, a sam zniknął ostatni w okrągłym otworze w jezdni.
- Dobrze, że oprócz nas nie chcieli złożyć więcej ofiar! - powiedziała Lawendycja, której powoli zaczynały kleić się oczy.
Kiedy stanęli wszyscy w kanale ściekowym nad głowami jeździły radiowozy MO, propagandyści z



,,Dziennika Telewizyjnego'' pletli koszały - opały o zamachu bombowym dokonanym przez Amerykanów, a zwykli ludzie opowiadali dzieciom o meteorycie, który powrócił na Ziemię i wyszły z niego dinozaury



(w 1990 roku został wydany zbiór dla nieco starszych dzieci pt. ,,Legendy Mokotowa'' i to jest opowiadanie końcowe). Wszyscy przemierzali kanał szukając ucieczki i starając się nie okazywać lęku czy obrzydzenia. Heniek prowadził żonę za rękę, aby nie utonęła upadłszy w jakąś dziurę. Nagle oczom wygnańców ukazała się tajemnicza, męska postać ubrana na biało z naciągniętym kapturem i w gumiakach.
- Kim jesteś? - zapytał Pan Sołtys tajemniczego człowieka, lecz ten milczał.
- Kim jesteś? - ponowił pytanie, a w kanale słychać było tylko pisk szczurów.
- Kim jesteś? - zapytał po raz trzeci , lecz zamiast odpowiedzi otrzymał ciszę.
W końcu zafrasował się i zaczął żywić obawy, z każdą sekundą coraz straszniejsze.
- A może - na języku poczuł słony smak potu - ty jesteś ubekiem! - wykrzyknął przerażony. - Wiesz, że przyszliśmy szukać ,,Solidarności'' i wyszedłeś ku naszej zgubie! - w kanale zapadła złowroga cisza, a Pan Sołtys zachlupotał adidasami w zielonej cieczy i stanął przed tajemniczą postacią twarzą w twarz. - Możesz mnie zabić, ale ich oszczędź - prosił Pan Sołtys. - Kacie, czyń swoją powinność! - mówiąc to wczepił się w jego ramiona, a w oczach świeciła mu desperacja.
Nagle człowiek w białym płaszczu dotknął ręką biodra Pana Sołtysa i ten syknął z bólu. Nie mógł już chodzić tak sprawnie jak poprzednio. Następnie zdjął kaptur ukazując wąsatą twarz.




- Jestem Mężem Stanu - kiedy to powiedział wszyscy oprócz Czubka padli na kolana,
- Panie - trwożnie mówił Pan Sołtys - tyś jest Liberator!



- Polska i Navia twoją domeną! - Pani Sołtysowa.
- Tyś Omega, syn Alfy! - chwalił Łukasz.
- Wow! - szczeknął Czubek.
- Mariophoros! - Lawendycja wyciągnęła ręce w górę.
- Łamiący potęgę Kremla! - wołał Heniek de Slony.
- Łycar! - chwalił były milicjant Onufry Kurowiec.
- Znamienityj czełowiek! - czy rodzice Dymitra i Nataszy przypuszczali kiedyś, że ich dzieci będą tak entuzjazmować się na widok Polaka?
Od wznoszenia haseł zrobił się hałas płoszący szczury. na powierzchni gdzieś daleko wznosiła się Moskwa - więzienie narodów, a bliżej była filia tego więzienia - Polska Rzeczpospolita Ludowa. Polskę skatowano, skrępowano łańcuchami, nadano jej nowe imię - bluźniercze i aby móc wydzierać skarby z jej łona, związaną zrzucono w otchłań ogromnego Morza Mierzwy - Cloaca Sovietica. Ona jednak zawsze płynęła bliżej powierzchni niż inni Straceńcy. Nad brzegiem stanął tajemniczy, biało ubrany człowiek w gumiakach, Mariophoros, a tym samym Łycar....
- ,,Nie klękajcie przede mną, nie jestem żaden święty, ani męczennik...'' - mówił Mąż Stanu cytując Słowackiego.
- Panie - mówił w imieniu wszystkich Pan Sołtys, a Mąż Stanu zdjął mu paraliż  z biodra. - Przebyliśmy długą drogę z Pawlaczycy, wsi naszej na południe od Warszawy - kiedy to mówił, w kanale zaroiło się od ludzi noszących na ubraniach czerwony napis na białym tle NSZZ ,,Solidarność'' - bo w ,,Wolnej Europie'' mówili, że w Gdańsku tego roku powstała wasza organizacja i że waszmość przyjechał do Warszawy. - Mąż Stanu kazał przynieść krzesła dla wszystkich wędrowców, ale sam nie usiadł. - Dziękuję, panie dobrodzieju. nawet pan sobie nie wyobraża, ile było poświęcenia z naszej strony! Rok temu, tych troje moich dzieci - wskazał kolejno na Heńka, Łukasza i rumieniącą się Lawendycję - sprowadziło Żołnierza z Warszawy, morowego chłopa i on czołgiem wygonił komunę - Pan Sołtys nie używał tu zwrotu ,,Dziadostwo'' , wątpił bowiem, aby Mąż Stanu cokolwiek o nim wiedział. - Zbrodniarzy osądziliśmy, a prowodyra uwięziliśmy... Panie Navi, panie Liberator! - westchnął czerwony z podniecenia jak burak.
- Spotkało nas wiele przygód - mówiła Pani Sołtysowa - był dzisiaj strajk i milicjanci mordowali robotników, więc mój mąż włączył klakson i zbirom pospadały czapki z głów - Mąż Stanu uśmiechnął się pod wąsem - a potem milicja zarekwirowała nam samochód. Wcześniej pan Gienrich - wskazała na Heńka - spotkał człowieka, z który miał zatarg, była bójka, ale potem sobie przebaczyli. Ten człowiek wziął moją córkę - wskazała na ubraną w sam łańcuch Lawendycję, - lecz ich złapała ,,satanokomuna'' i uwięziła w ruinach tego kościoła, co przed godziną był na powierzchni. Tam zabili tego człowieka, a nas wprowadził milicjant, pan Onufry. Chcieli też zabić moją córkę, rozebrali ją i związali łańcuchem; takich mać! - Lawendycja była gotowa zapaść się pod ziemię jeszcze głębiej, - ale uratował ją jakiś obcy człowiek, z ,,satanokomuny'', lecz został zastrzelony. Potem umknęliśmy, a pan Onufry wziął dynamit i wysadził ruiny w powietrze. Potem uciekliśmy do kanału i spotkaliśmy Pana - skończyła opowiadać.
Pan Sołtys znów upadł na kolana i jął prosić.
- Pragniemy należeć do ,,Solidarności'' i każdą kroplę krwi i potu poświęcić na zmycie hańby komunizmu z Polski! - powiedział uroczyście.
Na wąsie Męża Stanu zaiskrzyły się perliste łzy.
- Nie mogę wam dać legitymacji. W 1951 roku zabiłeś człowieka - Pan Sołtys był w szoku i płakał, lecz przyjął to ulegle.
- Panią za to mogę przyjąć - zwrócił się do Pani Sołtysowej.
- Gdzie nie ma mojego Stefana, tam nie ma i mnie - odrzekła hardo, a tymczasem w brudnej wodzie klęczały inne postaci.
- Łukaszu, zabiłeś Jana Czarnego, nie nadajesz się do ,,Solidarności'' - mówił Mąż Stanu, a kolana Lawendycji zazieleniły się od ściekowych zanieczyszczeń.
- I ty jesteś nieczysta, Przeciwmolówko! - z bólem wyrzekł Mąż Stanu. - Wiem, że nie byłabyś zdolna zabić w samoobronie, lecz zabiłaś dwóch ludzi w obronie jednego. Żal mi ciebie, boś wiele cierpiała... Jesteś nieczysta, bo teraz cierpią rodziny zabitych... - mówiąc to pokazał jej mały ekranik w jakimś niezwykłym urządzeniu, na którym ukazały się śmierć ZSMP - owców, oraz żałobę w ich rodzinach.
Lawendycja płakała, od początku żałowała dokonanego zabójstwa.



- To jest ,,Oko Raju'' - ciągnął Mąż Stanu - nazwa nawiązuje do żydowskiej legendy o Aleksandrze



Wielkim, który w kraju Amazonek dostał z nieba klejnot w kształcie oka, przypominający mu aby strzegł się przed pychą. To z niego dowiaduję się o was... - tłumaczył.
- Ej, - przerwał mu gniewnie Heniek - nie nazywaj mojej żony ,,nieczystą''! - mówił wstając z klęczek.
- Chętnie oddałbym życie, aby uczynić was szczęśliwymi, lecz Przeciwmolówka jest nieczysta, niestety. I ty też; zabiłeś ludzi w zemście, choć szybko się opamiętałeś - Heniek opadł ciężko na krzesło.
- Pane... - wyszeptał trwożliwie Kurowiec.
- Wiem i bez Oka Raju, że zabiłeś mnóstwo ludzi wysadzając ruiny kościoła pod wezwaniem Wszystkich Świętych... - mówił metodycznie Mąż Stanu, a Kurowiec płacząc chwycił go za nogi.
- Pane, ty mnie nie rozumiesz! Wielki Polaku! Ty nie wiesz co to znaczy urodzić się synem wygnańców i morderców; ty nie wiesz co to znaczy pół życia kochać kraj, który dawno przestał żyć i już nie zmartwychwstanie, ty nie wiesz dumny atamanie, co to znaczy nienawidzić kraju swoich narodzin i być



toczonym żądzą odwetu, ty nie wiesz, Własie, opiekunie bydła, że ja jestem Ukraińcem! - zawył smętnie padając twarzą w ścieki, a potem wstał i wyprostował się jak struna... - Pane - mówił zmienionym głosem - pod tymi gruzami umarł Onufry Ukrainiec. Narodził się Onufry Polak. Zacząłem nowe życie, pragnę służyć Polsce pod twoim sztandarem, w ,,Solidarności''. Wysłuchaj mnie. Jesteście okrutni, pane...
Mąż Stanu uśmiechnął się doń serdecznie i otarł łzy zmieszane ze ściekiem z twarzy.
- Słuchaj, Onufry - powiedział ciepło - ty błądzisz kiedy mówisz, że twoja Ojczyzna już zginęła i nie zmartwychwstanie. Wszak podobnie miało być z Polską. Tak naprawdę kraj żyje tak długo, jak długo jest kochany, nawet jeśli nie ma go na mapie. Kochaj Polskę, lecz nie wyrzekaj się Ukrainy; twojej matki. Jakakolwiek by nie była, musisz ją kochać, nawet wbrew nadziei. Przyjąć cię nie mogę, bo jesteś nieczysty; zabiłeś ludzi. ,,Solidarność'' nie przyjmuje zabójców. Jeśli chcemy nieść wolność, musimy być wolni, bowiem walka o dobro i wolność tak naprawdę toczy się w sercu, a polityka - to tylko dekoracja. Jeśli zabijamy; nawet w świętej sprawie, to czyż nie profanujemy samych siebie? Czyż i komuniści nie czynią podobnie? My musimy być lepsi. Czyż nie wiecie, że Partia oskarża nas o listy proskrypcyjne i arsenały, a wy czynem potwierdzacie jej oszczerstwa. To nieprawda, że nasza Wielka Kontrrewolucja polega na niszczeniu. Kontrrewolucjonistą może być tylko ten kto tworzy, buduje, pracuje, składa, wznosi, poci się i jest wyczerpany. To miłość a nie destrukcja czyni człowieka prawdziwym bojownikiem o wolność - zakończył Mąż Stanu.
- Jesteś niesprawiedliwy, panie - mówił Pan Sołtys - uważasz, że jak zgrzeszyliśmy, już zawsze będziemy źli, ale dlaczego nie dajesz nam szansy bycia dobrymi? Czyż nie  ,,moc w słabości się doskonali''? Czy nie wiesz - zapytał z naciskiem - o Mariophoros, że Bóg wybrał Pawła, prześladowcę Kościoła? Dlaczego ty przedkładasz sprawiedliwość nad miłosierdzie? - zapytał dramatycznie a Mąż Stanu na chwilę zamilkł.
- Nie przekreślam was - powiedział z naciskiem. - Ciszy mnie widok wśród was rosyjskich dysydentów. Nataszo Warfołomiejewno i Dymitrze Jakowlewiczu; wy nie splamiliście się krwią człowieczą, dlatego możecie należeć do ,,Solidarności''. Czy pragniecie tego?
- Niet - odpowiedział w imieniu obojga Dymitr - chcemy być tam gdzie nasi przyjaciele! - Mąż Stanu uścisnął mu dłoń pełen podziwu.
- Jest mi was żal - mówił, - że tyle lat żyliście pod okupacją, która was spaczyła. Nie będziecie naszymi członkami, ale bądźcie przyjaciółmi. Wracajcie do siebie uczyć się jak żyć w wolnym państwie. Założymy u was nielegalną drukarnię.
- Jeszcze jedno - poprosiła Lawendycja - nasz Kościół jest w gruzach. Czy możemy liczyć na pomoc w odbudowie?
- Pomożemy - powiedział poważnie Mąż Stanu.
Następnie rozkazał aby naszych przyjaciół wprowadzono do jednego z bloków, dano jeść, pić, nocleg, kąpiel i czystą odzież (zwłaszcza dla Lawendycji i byłego zomowca). Następnej nocy (ze względów bezpieczeństwa) nasi bohaterowie z Mężem Stanu i grupą budowlańców z ,,Solidarności'' pojechali ,,Sol - busem'', czyli specjalnym autokarem używanym przez organizację na południe. Przez Las przeprowadziły



siostry Anej i Ayisaka, a rano miała miejsce wielka radość. Mąż Stanu zwiedzał wioskę, w której zamieszkała ekipa budowlana zajęta odbudową Kościoła z gruzów Fortu Marksa, a pod namiotem rozpiętym na placu budowy, Ksiądz Dobrodziej rozpoczął rekolekcję z nowego cyklu: ,,Jak żyć w wolnym społeczeństwie''?