sobota, 2 kwietnia 2016

Ognisty człowiek

,,Czasem łatwiej przychodzi śmierć szybka a bohaterska, niż praca znojna, zdawać by się mogło – niegodna uwiecznienia w pieśniach, a mimo to bardziej potrzebna'' – Chiron Hipocentaurus




Od niepamiętnych czasów, na rozległych bagnach Sklawinii, gdzie ludzie żyli jak bobry, ukazywały się błędne ogniki. Były to żywe istoty, starsze od ludzi, bo stworzone przez Mokoszę już w erze dziewiątej. Wśród ogromnej ich liczby widywało się Światła, których postać przybierały rusałki i wodniki, a także ognistych ludzi i świeczniki. Te dwie ostatnie rasy jawiły się ludziom w rozmaitej postaci; jako błędne ogniki barwy czerwonej, żółtej lub sinej, tańczące na polach i błotach jako niewielkie kule ogniste, migoczące światełka, płomyki – całe konstelacje płomyków, niekiedy jak w przypadku ognistych ludzi – układających się na kształt ciała ludzkiego.
W owym czasie na bagnach gdzieś w Analapii żył sobie ognisty człowiek o imieniu Iskrzyk. Całe jego ciało utkane było z iskier i płomyków. Iskrzyk mógł je dowolnie przybliżać, przemieszczać i oddalać, kurczyć się do rozmiaru płomyka świecy, lub stawać się tak dużym jak ognisko, nad którym można by upiec wołu. Potrafił też przybierać postać psów i innych zwierząt o ciałach utkanych z ogników.






Razu pewnego znudziło mu się ciągłe mieszkanie na bagnie, zapragnął poznać szeroki świat. Gdy odchodził, ojciec i matka dali mu złoty nawęz, zwany ,,Obliczem Swarożyca'', chroniący przed wodą mogącą zagasić ogień Iskrzyka. Nawęz ów miał zaś postać niewielkiej okrągłej tarczy z wyobrażeniem Słońca. Iskrzyk szukając przygód, doleciał pod postacią ognistej kuli z rozwianym ogonem nad Morze Srebrne, gdzie został uczniem morskiego wodnika, mistrza Sinowłosa, który czuprynę miał długą i niebieską. Pod jego okiem uczył się Iskrzyk całymi dniami walki mieczem, szablą z ości ogromnej ryby, trójzębem i harpunem, zasad postępowania z honorem zgodnego i reguł dworności. Już wkrótce młody ognisty człowiek miał przeżyć swój chrzest bojowy...


*





W owym czasie, gród Roztokę nad Morzem Srebrnym, w prowincji Bliski Zachód nawiedził luty smok. Wielki jak korab Waregów, albo półtorej wieloryba, wynurzył się z sino – zielonych fal białogrzywych. Był to morski smok, nie mający skrzydeł. Palce jego spięte były błoną, ogon zaś kończyła płetwa w kształcie żabiej stopy. Potwór zionął niebieskim płomieniem. Gdy wypełznął na plażę, jął palić rybackie korabie i sieci rozwieszone na Słońcu, aby się suszyły. Nie darował chatom na podgrodziu Roztoki, lecz niszczył je bezlitośnie. Pożerał ludzi i ich trzodę. Wielu wojów, zachęconych nagrodą króla Bogusława I, syna Radosława I Wielkiego udawało się do Roztoki, by ubić smoka, dziewic pożeracza, lecz trud ich był daremny. Nikt nie wierzył, że Iskrzyk może uwolnić mieszczan od plagi.






- Smok chlapnie wodą i ugasi tego ognistego człowieka z bagien. Tyle już płakaliśmy, że aż nam łez brakuje, by opłakiwać tego cudaka – mówili mieszkańcy Roztoki.
Iskrzyk zdawał się tańczyć nad wodą. Smok warczał i porykiwał gniewnie, nie mogąc go chwycić zębami, a Sinowłos przypatrywał się temu z bezpiecznej odległości, skryty w falach. Oblicze Swarożyca chroniło ognistego wojownika przed wodą i ogniem z paszczy smoka, niebieskim od soli. Na brzeg wyszli roztoccy kupcy i rybacy, by patrzeć na zażarty pojedynek, w wyniku którego zrodziły się białogrzywe bałwany, hulające na pełnym morzu ku zgubie żeglarzy. Iskrzyk podskoczył tak wysoko jak żaden człowiek nie potrafi. Opuścił się z wolna na powierzchnię morza, a stopy utkane z płomyków spoczęły na łbie smoka. Ognisty człowiek czym prędzej aż po rękojeść zatopił Ość – jak nazywał swój miecz – w smoczych nozdrzach, które tak jak u wieloryba, usytuowane były na czubku głowy. Rozległ się wizg, od którego wały Roztoki zaczęły się rozsypywać. Fale zabarwiły się na czerwono. Ciałem smoka wstrząsnął dreszcz. Szponiasta łapa po raz ostatni pacnęła Iskrzyka. Zerwała mu z szyi złoty nawęz i wciągnęła pod wodę, która ugasiła ognistego człowieka.
Widząc to Sinowłos wydobył miecz Iskrzyka ze smoczej czaszki, po czym wylazł na brzeg i ociekając wodą udał się do bawiącego podówczas w Roztoce króla Bogusława I, aby przypisawszy sobie zwycięstwo, prosić o nagrodę. Król uwierzył wodnikowi i nadał mu herb Żmij Morski, Sinowłos nie omieszkał nawet pokazać władcy smoczego języka, który wił się jak robak. Herb nie był jedyną nagrodą. Bogusław I obiecał również swą córkę Małankę za żonę i nic nie znaczyło to, że bała się wodnika i nie chciała mieszkać w zimnym morzu jako rusałka! Słowo się rzekło....


*

Wody pogrążonej w mroku rzeki Nevedamai niosły łódź Sowicy w stronę Nawi. Wśród pasażerów był jakiś młody rycerz o ciele utkanym z płomyków, a także jakaś mewa. Łódź dopłynęła do przystani na Sudnym Ostrowie, gdzie Weles zasiadał na złotym tronie pośród bagniska, a Mokosza i Čart stali po obu jego stronach, by bronić dusz i je oskarżać. Księga została otwarta, sąd się rozpoczął. Mewa, która towarzyszyła w drodze Iskrzykowi, sfrunęła nagle do stóp Welesa i okazało się, że była to Jurata w ptasim przebraniu.






- Panie bracie – pozdrowiła cara Nawi – przybyłam tu, aby oznajmić ci, że z woli Ageja, ten ognisty człowiek musi wrócić między żywych, aby zapobiec niechcianemu ślubowi królewny Małanki z wodnikiem Sinowłosem – Weles niechętnie wypuszczał mieszkańców Nawi poza jej obszar, ale musiał uszanować wolę Ageja.
- Słyszę i jestem posłuszny – zagrzmiały zgodnym chórem wszystkie trzy głowy pana Nawi, a Jurata okryła Iskrzyka swym płaszczem z grudek bursztynu i już po chwili był znów wśród żywych.
Fale Morza Srebrnego bawiły się złotą wydmuszką niczym piłką. Gdy wreszcie wyrzuciły ją na brzeg, pękła złota skorupka i wyleciał z niej maleńki płomyczek, który rósł i rósł, aż przybrał postać podobną do ludzkiej.
- Jurata mówiła mi – dumał Iskrzyk – że mój mistrz Sinowłos okłamał króla Analapii, aby podstępem poślubić jego córkę. Mam temu zapobiec, bo królewna z wyroku Agejowego przewidziana jest komu innemu – pomyślał ognisty człowiek i zgodnie ze wskazówkami Juraty skierował się do zamku grododzierżcy Roztoki, który gościł króla Bogusława I.
Iskrzyk pod postacią ognistego motyla wleciał w czas wystawnej uczty przez otwarte okno, upodobnił się do człowieka i upadł na kolana przed władcą Analapii. Sinowłos na jego widok przybrał barwę kredy.
- Wiedz, o sławny potomku Wielkiego Lecha – zwrócił się ognisty człowiek do króla – że wydając swą córkę za Sinowłosa, unieszczęśliwisz ją tylko. Nie każda dziewica chce być zamieniona w rusałkę, ognicę, wąpierzycę, czarownicę czy Neuryjkę. Może uśmiecha jej się pozostanie istotą ludzką?
- Cóż za bezczelność! - parsknął któryś z dworzan.
- Wiedz, królu, że obecny tu morski wodnik Sinowłos, który mnie uczył władać orężem, przywłaszczył sobie moje zwycięstwo nad smokiem.
- Czy to prawda? - Bogusław I Radosławic spytał groźnie Sinowłosa.
- Myślałem, że ten ognisty człowiek zgasł w morzu! - odpowiedział szczerze Sinowłos.
- To prawda – potwierdził Iskrzyk – mój ogień zgasł i stanąłem przed trzema obliczami Welesa; wielkiego sędziego dusz, lecz błogosławiona Jurata sprawiła, że powróciłem między żywych. Pytaj jej; ona potwierdzi, a nawet jakby słowo samej królowej Morza Srebrnego ci nie wystarczyło, królu, to tu mam listę świadków, którzy widzieli moje zmagania ze smokiem i mogą potwierdzić, żem to ja go zabił – Iskrzyk zdjął z szyi ołowianą tulejkę i wyjął z niej papirus, na którym wypisane były imiona roztockich kupców i rybaków.
Wobec takich dowodów, król Bogusław I zmienił się na twarzy wobec Sinowłosa i dobył miecza by go rozpłatać jak rybę. Wodnik jednak czym prędzej zamienił się w niebieski płomyczek i wyleciał oknem ku Srebrnemu Morzu. Król odebrał mu herb i nadał go Iskrzykowi, ten zaś chcąc być pożytecznym, porzucił junacki szlak i resztę swych dni spędził wyprowadzając zabłąkanych ludzi z lasów i bagien.