piątek, 30 czerwca 2023

Gwiazdor (opowiadanie ze zbioru ,,Dzieje bohaterskie'')

 

,,Może budzić strach! To starzec ubrany w baranicę (długi kożuch z baraniej skóry) i futrzaną czapę. Twarz ma ukrytą pod maską lub umazaną sadzą. Na plecach dźwiga wór z prezentami, a w ręku trzyma gwiazdę (stąd jego imię) i rózgę dla dzieci, które nie zasłużyły na prezenty. W wieczór wigilijny tradycyjnie przychodzi do polskich dzieci na Kujawach, Kaszubach, w Lubuskiem i Poznańskiem. Coraz częściej zastępuje go Święty Mikołaj’’ - Monika Ułnik – Strugała ,,Idą Święta. O Bożym Narodzeniu, Mikołaju i tradycjach świątecznych na świecie’’





W Aplanie nad rzeką Viraną leżała niewielka wioska Bambira. Mieszkał w niej kmieć Żywun z żoną Lewkonią. Jako jedyne dziecię mieli ośmioletnią córeczkę, Karmilkę, która cały czas marzyła jeno o tym, aby mieć braciszka. Żadne zabawki nie mogły dziewczynce wynagrodzić tego braku. Nocami śniła, że idzie brzegiem rozlewiska wśród stada łabędzi. Ptaki nie bały się jej i pozwalały się głaskać. Brodząc w płytkiej wodzie Karmilka znajdowała muszlę skójki osiągającą rozmiary kołyski. Otwierała ją z przejęciem. W środku zamiast perły czekało na nią gaworzące niemowlę, jej upragniony braciszek. Po każdym takim śnie, dziewczynka budziła się smutna, zmuszona wrócić do przykrej rzeczywistości. Zupełnie nie mogła zrozumieć dlaczego jej koleżanki, Lilka i Miłka zazdrościły jej bycia jedynaczką…

Nastał grudzień i Matka Wilgotna Ziemia spoczywała pod grubym całunem śniegu, zbierając siły, aby znów rodzić na wiosnę. W całym Aplanie, w grodach i wioskach trwały przygotowania do świętowania Szczodrego Wieczoru upamiętniającego narodziny Teosta Cara Słońce. Karmilka spała w swoim łóżeczku, przytulona do wełnianego pieska, a jej duch błąkał się, przeżywając przygody w bajecznie kolorowych zaświatach…



Dziewczynce zdawało się, że w jej izdebce pojawiły się trzy karzełki z Zaziemia. Były nagusieńkie i pokrywała je szara, gładka skóra. Miały też chude kończyny, z których każda zaopatrzona była w trzy szponiaste palce, duże, łyse głowy podobne do jaj strusia, małe usta i nosy oraz zajmujące pół twarzy, czarne, błyszczące oczy o mądrym spojrzeniu. Przybyły z naprawdę dalekiej gwiazdy błądzącej. Karmilka nie przelękła się. Stworki wtaszczyły do jej izdebki duże jajo, wykonane z połyskliwego metalu. Położyły je ostrożnie na podłodze. Jajo otworzyło się. Wewnątrz było wyłożone czerwonym pluszem. Jeden z karzełków dał Karmilce znak szponiastą dłonią. Dziewczynka posłusznie i bez lęku ułożyła się wewnątrz metalowego jaja, które zamknęło się i wyleciało oknem, wzbijając się coraz wyżej w niebo. Z boku latające jajo zaopatrzone było w małą szybkę. Karmilka wyglądając przez nią ciekawie, widziała swą pogrążoną we śnie, zasypaną śniegiem wioskę. Jajo wzbijało się coraz wyżej w niebo, zaś Ziemia oglądana oczami dziecka zdawała się być coraz mniejsza. Wreszcie oczom Karmilki ukazało się święte ciało Mokoszy pod postacią dysku spoczywającego na grzbietach trzech wielorybów. Dysk otoczony był cielskiem Żmija lub Żmii trzymającej koniec ogona w paszczy. Z wężowego grzbietu wyrastały niczym smocze kolce, niebotyczne góry Kaf o ośnieżonych szczytach. Ze środka okręgu Ziemi wyrastał Wielki Dąb, podpierający koroną niebo, zbudowane z krzemienia. Wokół kosmicznego drzewa krążyły Słońce i Księżyc. Wówczas Karmilka zrozumiała, że znalazła się w Zaziemiu. Jej serduszko poczęło bić szybciej, nie z trwogi jednak, jeno z radosnego podniecenia.

- Witaj, przygodo! - Szepnęła dziewczynka.

Ujrzała miriady gwiazd lśniących na podobieństwo drogich kamieni. Urokliwe te ciała niebieskie, obracając się, śpiewały świętą pieśń ku czci Ageja. ,,Santyj, santyj, santyj Hašpad Agej Zabołat!’’ Karmilka radowała się mogąc oglądać te wszystkie cudowności. Jednocześnie zadawała sobie na głos pytanie.

- Ciekawe dokąd lecę i co ujrzę na końcu wędrówki?

Drgnęła gdy odezwał się do niej syntetyczny głos z głośnika ukrytego w pluszu.



- Przed nami gwiazda Antares. Nosi swe imię na cześć ostatniego króla Bujanu – Karmilka nigdy wcześniej nie słyszała o pradawnej wyspie Bujan, ani też nie znała imion gwiazd.



Metalowe jajo lekko wylądowało na powierzchni Antares, jakby cały czas czuwała nad nim niewidzialna a dobroczynna siła. Srebrzysta skorupa pękła i Karmilka wyszła z jaja, rada, że może rozprostować nogi. Znajdowała się na lotnisku w grodzie z białego marmuru. Nie było jej ani za gorąco, ani za zimno. Wszystkie budowle w grodzie były zdobione kunsztownymi rzeźbami przedstawiającymi smoki, gryfy, sfinksy i tym podobne zwierzęta, splecione ze sobą w walce bądź w miłosnych zapasach. Pełno było wysokich drzew, broczących niezwykle aromatyczną żywicą oraz ukwieconych ogrodów, których strzegły oswojone lwy o fioletowych grzywach. Na powitanie Karmilki wyszło dwanaście urodziwych dziewic w białych giezłach. Miały one oczy niebieskie lub zielone, długie włosy zaś w barwach złota, onyksu, bursztynu, szafiru, szmaragdu i turkusu. Każda z owych panien nosiła na czole opaskę z drogocennym kamieniem, z którego wydobywało się światło, rozpraszające mroki nocy.



- Witaj na Antaresie, mała Ziemianko! - Przywitała Karmilkę panna, której pukle połyskiwały jak złoto, zaś czoło zdobił rubin w kształcie serca. - Moje siostry i ja jesteśmy gwiezdnicami, córami Gwiazdora. Zowię się Luba.

- A ja Karmilka – dygnęła grzecznie mała Ziemianka. - Czy pani mówi o tym Gwiazdorze co rozdaje prezenty?

- W rzeczy samej – uśmiechnęła się gwiezdnica Luba – ten sam Gwiazdor, którego wizyty aplańskie dzieci wyczekują w Szczodry Wieczór, jest moim tatą.

Serce Karmilki zabiło żywiej.

- Zawsze chciałam mieć braciszka – rzekła smutnym głosem.

- Chodź z nami do malowanego dworu – odrzekła Luba. - Tam przedstawisz swoją prośbę Gwiazdorowi.

Gwiezdnice zaprowadziły Karmilkę do dużego dworu o ścianach pokrytych kolorowymi malowidłami, przedstawiającymi czyny Enków i jytnas z zamierzchłych er. Dwór składał się z trzech pięter, a jego dach kryty był złotą łuską. U wejścia warowały białe wilki większe niż ich pobratymcy bytujący na Ziemi. Zwierzęta te były uwiązane na złotych łańcuchach, a swe leże miały w ogromnych budach. Zawarczały groźnie na widok Karmilki, lecz Luba nakazała im stanowczym głosem leżeć. Kiedy dziewczynka weszła przez złoconą bramę, oniemiała na widok przestronnych sal i korytarzy o ścianach zdobionych malowidłami planet i gwiazdozbiorów. Na powitanie gościa wyszła rudowłosa gwiezdnica o zielonych oczach i złotej podkówce zawieszonej na szyi. Wskazała dziecku stołek i poczęstowała sokiem malinowym, tudzież piernikami, obwarzankami, suszonymi figami i granatami. Gdy dziewczynka podjadła sobie, gwiezdnice włożyły jej na głowę wianuszek z białych i złotych kwiatków, po czym zaprowadziły ją do sali tronowej.



Tam właśnie Karmilka spotkała jytnas Gwiazdora. Był to krzepki i żylasty starzec, odziany w barani kożuch. Twarz miał zakrytą drewnianą maską przez co wyglądał tajemniczo i groźnie. Zasiadał na dębowym, rzeźbionym tronie, zdobionym licznymi złoceniami. Zamiast berła trzymał w trzęsącej się dłoni rózgę, zaś na jego kolanach spoczywał siermiężny worek, czekający na to, aby wypełniły go prezenty.




Obok stał taki sam tron dla oblubienicy Gwiazdora i macierzy tysiąca tysięcy gwiezdnic. Nosiła imię Gwiazdka i była rusałką urodzoną w erze dziewiątej za panowania królowych Kury i Araxieny. W erach dwunastej i trzynastej Ormianie nazywali ją imieniem Asthiq i sławili jej niezrównaną urodę, czułość i płodność. Gwiazdka wyglądała bardzo młodo, zaś Gwiazdor zdawał się przy nie być jej dziadkiem lub nawet pradziadkiem. Niezwykle zgrabna i ponętna, miała jasną cerę, seledynowe oczy i jedwabiste, czarne włosy, zaplecione w warkocz sięgający pasa. Została obdarzona głosem nadzwyczaj melodyjnym i miłym dla ucha, a cała jej postać zdawała się żywym wcieleniem piękna i dobra. Odziana była w śnieżnobiałą suknię, a jej jedyne ozdoby stanowiły miedziana obręcz na ramieniu i sznur bursztynów na szyi. U jej bosych stóp łasił się długowłosy, biały kot z wystającymi kłami i trzema oczami w trzech różnych barwach.

Karmilka ukłoniła się dwornie na powitanie dostojnych władców gwiazdy Antares.

- Nie musisz się mnie bać, dziecko. Noszę tę maskę, bo przed laty twarz poparzył mi zaziemski smok ogniem ze swych trzewi, gdy broniłem przed jego zakusami cnoty swych córek, Wiary, Nadii i Luby. Pochodzę z rodu człowieczego. Za czasów Teosta Cara Słońce, którego narodziny wyznaczyły początek obecnego, jedenastego eonu, byłem prostym zagrodnikiem znad Virany. Moja chata stała otworem dla wszystkich potrzebujących, a szczególnie troszczyłem się o sieroty. Umarłem, gdy przyjęty przeze mnie w gościnę dziad okazał się zbójcą i wraził mi nóż w serce, aby móc obrabować moją chatę. Po śmierci, z wyroku Welesa zostałem przyjęty do grona jytnas. Enkowie nadali mi w lenno gwiazdę Antares. Już jako jytnas poślubiłem mą umiłowaną Gwiazdkę. W każdy Szczodry Wieczór udajemy się na Ziemię, aby prezentami sprawiać radość dzieciom. Czy jest coś szczególnego, co chciałabyś dostać od nas w tym roku, dziecino?

- Kochany Panie Gwiazdorze, nie proszę o zabawki i słodycze, jeno o braciszka – Karmilce zbierało się na łzy gdy to mówiła.

Gwiazdor mruknął jak niedźwiedź i zamyślił się głęboko, wyłamując kościste palce ze stawów, zaś gwiazdka zaszeptała mu coś do ucha.

- Bądź spokojna, dzieweczko – przemówił po dłuższej chwili Gwiazdor. - Twoja miłość zostanie nagrodzona. Czy zanim wrócisz do rodziców, rada byłabyś zobaczyć, skąd się biorą prezenty?

- Byłabym wielce rada – Karmilka aż pokazała białe ząbki w uśmiechu.



Gwiazdor i Gwiazdka powstali z tronów i zaprowadzili Karmilkę do przestronnej hali, której sufit zdobiły złote gwiazdy. Wewnątrz hali dziesiątki gwiezdnic szyło ubranka, piekło pierniczki i inne łakocie, nawlekało koraliki, strugało z drewna i kości zabawki, po czym pakowały to wszystko do ozdobnych pudełek przewiązanych kokardkami. W pracy pomagały im krasnoludki w szkarłatnych kubraczkach i spiczastych czapkach.

- Naprawdę nie wolałabyś raczej lalki lub wełnianego niedźwiadka? - Spytał Gwiazdor.

- Ponad wszystko marzę o braciszku – oznajmiła stanowczo Karmilka.

- Dostaniesz go – zapewniła ją Gwiazdka.

Po zwiedzeniu sali, w której przygotowywane były prezenty, Karmilka pomyślała o powrocie.

- Bardzo mi się tu podobało, ale tęsknię już za mamą i tatą. Oni też już pewnikiem za mną tęsknią.

Karmilka wraz z Gwiazdorem i Gwiazdką wyszła na plac przed ich domem.

- Ilekroć zapragniesz znów nas odwiedzić, będziesz tu zawsze mile widziana – uśmiechnęła się Gwiazdka i uściskała serdecznie dziewczynkę.

- Droga Karmilko – zabrał głos Gwiazdor – jajo, którym tu przyleciałaś już nie nadaje się do lotu.

- Rodzice będą się o mnie martwić – zasmuciła się dziewczynka.

- Dlatego polecisz moim rydwanem, kierowanym przez mojego zaufanego woźnicę, karła Uldrę z Rupes Nigra. Miło mi było ciebie poznać. Przybij piątkę i weź na drogę figi z makiem i daktyle.

- Dziękuję, panie Gwiazdorze! - Rzekła Karmilka, przybiła piątkę, wzięła woreczek z bakaliami i wtuliła się w barani kożuch rozdawcy prezentów.


 


Na majdanie stał już pozłacany rydwan zaprzężony w trzy białe wilki o orlich skrzydłach. Bajarze nazywali je wilkami – wiatrolotami. Cugle tych zwierząt trzymał czarnowłosy karzeł o skośnych oczach i żółtawej cerze, odziany w biały kożuch.

- Panie Uldro, zawieź mnie z powrotem do mojej wioski! - Poprosiła Karmilka.

Śnieżny karzeł dał skrzydlatym wilkom znak do lotu. Rydwan oderwał się od gwiazdy Antares i począł pędzić przez usiane gwiazdami Zaziemie. Karmile zdawało się, że w każdej z gwiazd dostrzega promienny uśmiech jednej z cór Gwiazdora. Kiedy dziewczę powróciło do rodzinnej chaty, wciąż trwała noc, zaś wszyscy domownicy pogrążeni byli we śnie. Widać w Zaziemiu czas płynie inaczej niż na Ziemi. Karmilka wskoczyła do swego łóżeczka i spała w nim do rana. Gdy się obudziła wraz z pianiem koguta, czekała na nią wytęskniona i jakże miła niespodzianka. Lewkonia, matka Karmilki trzymała w ramionach i karmiła piersią niemowlę.

- Mam braciszka! - Ucieszyła się Karmilka.

- Ano, tak – odrzekła matka. - Gdy zbierałam chrust w lesie, usłyszałam kwilenie dobywające się z dziupli. Leżał w niej ten właśnie dzidziuś, dar Ageja i Enków, odrzucony przez złych ludzi. Będzie wychowywał się z nami.

- Mamusiu, czy mogę nazwać go Gwiazduś, na cześć pana Gwiazdora? - Spytała uszczęśliwiona Karmilka.

Dzidziuś uśmiechnął się do swojej przybranej siostrzyczki.



*



,,Stada bucentaurów widuje się po dziś dzień za wielką górą Elbrus, na której szczycie spoczywa kamień Alatyr i rzeką Darią. Wielu myli te istoty z gauszydami, podobnymi nieco do byków, z których karków wyrastają ludzkie torsy. W rzeczywistości bucentaury wyglądają inaczej. Do pasa przypominają ludzi pokrytych kozią sierścią, mających na głowach okazałe rogi koziorożców i uszy capów. Ze zręcznością koziorożców skaczą po skałach. Pierwszą parą byli Bu i Gradzina, zrodzeni w erze czwartej przez Dziewannę. Pożywiają się górską i stepową roślinnością, w tym ostami, a także polują na bażanty, świstaki, zające, sarny i przepiórki. Mięso upolowanych zwierząt gotują z ziołami w mleku wydobywającym się z kosmatych piersi ich samek. Cenią sobie wielce biegi, zapasy, polegające na bodzeniu się rogami, strzelanie z łuku i procy oraz rzucanie oszczepem. Osobniki męskie staczają walki przy użyciu rogów o stadka samek. Nigdy nie zabijają osobników swego gatunku w przeciwieństwie do ludzi. Swych zmarłych wystawiają na żer sępom, rogate czaszki zaś gromadzą w chramach, Oddają cześć Pizumari, jak nazywają Niebo wraz z jego wszystkimi zjawiskami i mieszkańcami’’ - ,,Gesta hybridorum’’





W czasach, kiedy ziemie późniejszej Medii i Persji nazywane były Peristanem, z tej racji, że zamieszkiwały je chramy peri o pięknych piórach, ludzi zaś żyła na tych terenach jak na lekarstwo, siedmioletni bucentaur imieniem Vaxu pytał ciekawie swą macierz, Subajurę.

- Mamo, kogo przedstawia ta rzeźba? - Malec wskazał paluszkiem na kamienny kumir przedstawiający zamaskowanego starca w długim kożuchu, trzymającego w dłoni rodzaj włóczni zwieńczonej dużą gwiazdą.




- To Astrasz, posłaniec Pizumari – wyjaśniła z szacunkiem Subajura. - Przed dziesięciu laty, kiedy nasze pastwiska i tereny łowieckie trapiła susza, Astrasz ulitował się i przybył do nas z dalekiej gwiazdy Antares. W ręku dzierżył posoch zakończony złotą gwiazdę o ośmiu promieniach. Tańcząc w okręgu i śpiewając pieśń czarodziejską, przywabił na nieboskłon zaciekawione chmury. Następnie rozciął ich wełniste brzuchy ostrymi kolcami gwiazdy, przez co wydobył z nich deszcz. Padało przez trzy dni i noce, aż wyschłe potoki wypełniły się wodą, zaś zwiędła trawa ponownie stała się zielona i soczysta. Po wyświadczeniu nam tego dobrodziejstwa, wsiadł do złotego rydwanu, zaprzężonego w skrzydlate wilki i odleciał ku swej gwieździe.

- Chciałby go kiedyś poznać! - Mały Vaxu aż cmoknął z podziwu.

- Ponoć daleko na zachodzie nazywają go imieniem Gwiazdor – zakończyła opowieść Subajura i przytuliła synka.



*


Kiedy Gwiazor i Gwiazdka posilali się, jedząc z miski flaki latającej krowy, przez uchylone okno wleciał biały orzeł Tinez, mający swe gniazdo w odległej krainie Burus.

- Jakie wieści przynosisz? - Spytał Gwiazdor przerywając posiłek.

- Jest wolą Ageja, abyś udał się w daleką przyszłość, do trzynastego eonu. Masz ocalić šumskie dekle i zabrać je w nasze czasy.

- Czy ta era, która nastanie, bardzo będzie się różnić od obecnej?

- Nawet nie wiesz jak bardzo. Odejdą w niepamięć Enkowie, ludziom zaś będą służyć maszyny poruszające się na lądzie, w przestworzach i w wodzie.

- To jakieś straszne czasy – zafrasował się Gwiazdor. - Czy ludzie z przyszłości będą w cokolwiek wierzyć?

- Nastanie kult Idącego Pod Górę, Nowego Teosta. Niestety wielu czcić go będzie samymi wargami, a nawet dopuszczać się niegodziwości w Jego imię.

Gwiazdor wstał od stołu i wziął swój posoch zakończony złotą gwiazdą. Orzeł Tinez zakreślił złotym dziobem elipsę w powietrzu. Otworzył tym sposobem portal do ery trzynastej. Gwiazdor trafił na ziemię dzisiejszej Chorwacji w czasie gdy toczyła się I wojna światowa.



Do małej, dziś już nieistniejącej, chorwackiej wioski Slaniny przybył austro – węgierski wywiad wojskowy. Cesarsko – królewscy agenci, którym przewodził oficer, hrabia Adolf von Spark, zorganizowali sąd doraźny i powiesili większą część mieszkańców Slaniny pod zarzutem kolaboracji z Serbami. Wywiad wojskowy dokonał jeszcze wielu podobnych zbrodni, o których mało dziś już kto pamięta.



Po wywieszaniu chłopów i podpaleniu wioski, Austriacy zabrali się do rozprawy ze schwytanymi w lesie šumskimi deklami. Były to leśne niewiasty porośnięte małpim futrem, noszące na głowach kapelusze ogromnych grzybów. Von Spark nie bardzo wiedział co z nimi zrobić; wieszać jako rzekomych szpiegów, czy też przekazać do badań w tajnych laboratoriach. Nie zrealizował żadnego z tych zamysłów, bo oto w rozbłysku zielonego światła zjawił się Gwiazdor. Kule Austriaków nie mogły go zabić, bo jako jytnas był nieśmiertelny. Uśmiercił von Sparka dotknięciem gwieździstego posochu, zaś czarny samochód cesarsko – królewskiego agenta sam z siebie stanął w płomieniach. Austriacy uciekli jak niepyszni, krzycząc, że zaatakował ich Krampus.

- Już jesteście bezpieczne. To nie są czasy dobre dla magicznych stworzeń – Gwiazdor rozciął nożem powrozy krępujące šumskie dekle.

- Zabieram was na gwiazdę Antares – oznajmił. - Zamieszkacie tam w Puszczy Pardus, gdzie nikt nie ośmieli się uczynić wam krzywdy.

Šumskie dekle płacząc ze szczęścia, poczęły ściskać Gwiazdora, on zaś poprowadził je w stronę portalu zakreślonego dziobem białego orła Tineza.