Za panowania Atamrasa, ostatniego króla pierwszego imperium sarmackiego, wybuchło wielkie powstanie Słowian, spowodowane dążeniem władcy do ich wynarodowienia. Wśród jego wodzów znaleźli się zbiegli niewolnicy, bracia Jesza i Nija Niewidek.
,, […] tymczasem wróg ludzkości, król wąpierzy Tybald postanowił przejąć władzę. W jego zamku na dackiej ziemi, […] zgromadzili się na uczcie i naradzie zaprzysięgli wrogowie imperium Sarmatów. Był tam król Hunów Xur (jego córka rok temu została zabita w okolicach dzisiejszego Wrocławia), królowa Amazonek Selencja I, król Scytów Urtakimenes, oraz władca germańskich Lemanów – Gelmet'' - ,,Codex vimrothensis''
W
obliczu najazdu, Sarmaci i Słowianie zawarli rozejm i skierowali swe
oręże przeciwko wspólnym wrogom. Po ich odparciu (Xur połknął
złoty liść, by nie wpaść w ręce wodza leśnych ludzi Franta –
Prometeja, zaś Selencja I dostała się do niewoli po przegranej
bitwie w Babim Jarze), Imperium Sarmackie się rozpadło, zaś Jesza
został królem Grecji. W owym to czasie toczy się akcja naszej
opowieści.
Gdzieś
na ziemiach, które dziś noszą nazwę Polski, w małej wiosce żył
spłodzony w zamtuzie bęś i sierota. Nazywano go Strzygoniem
(Stregonem),
bo powiadali ludzie, nic nie wiedzący o jego ojcu i matce, że
spłodziły go strzygi. Jak łatwo się domyśleć, smutne było jego
życie. Od najmłodszych lat był wyśmiewany, bity i przepędzany z
miejsca na miejsce. Przez nikogo nie chciany, wędrował od grodu do
grodu, od sioła do sioła, przymierając głodem, żebrząc i
kradnąc. Myśląc, że ściga go pełne złośliwości
Przeznaczenie, trafił do niewielkiej wsi Bieżkowice, gdzie kurne
chaty miały dachy kryte słomą i skąd nikt go nie wypędzał, mimo
wypalonego na policzku piętna. Kmiecie z Bieżkowic jak prawdziwi
Słowianie, pozwalali mu pożywiać się w swoich chatach i korzystać
ze swych łaźni, owych ,,al
– izba'',
o których w erze trzynastej pisali kupcy arabscy. Jednak Strzygoń,
budzący litość jako półgłówek, nie mógł się pozbyć
natrętnego smutku. Choć nikt go nie bił, trapiła go tęsknota,
jakby Osmętnica pocałowała go w usta. Aby zadusić w sobie smutek,
szedł do karczmy i tam pędził długie godziny na tańcowaniu z
dziewkami. Jednak tylko Tulilistka, córka kołodzieja, nie wiedzieć
czemu, widziała w Strzygoniu – półgłówku kogoś kto zasługiwał
na coś więcej niż litość, za kogoś wartościowego, choć
skrzywdzonego. Jednak Strzygoń zbyt długo był zajęty użalaniem
się nad sobą, aby zauważyć, że jakaś dziewczyna może go
kochać.
Gdy
szedł przez las, jego uwagę przykuło drzewo o dużej dziupli.
Mogła to być wierzba, albo sosna. Strzygoń wiedziony ciekawością
zanurzył rękę w czarnej, wypróchniałej dziurze, ryzykując, że
ugryzie go jakieś leśne licho i wtedy z drzewa wysypały się
maski. Wykonane były z drzewnej kory, skóry, metalu, papieru z
Sinea, porcelany, piór, liści, zdobione kością słoniową,
perłami i drogimi kamieniami, różniły się znacznie pod względem
wielkości, koloru i pochodzenia. Synowi przeskoczki nie było
tajnym, że wiele podobnych masek zakładali Słowianie w czas swoich
świąt – tańców w korowodach i zimowych godów ku czci Welesa,
kiedy to obnosiło się po domach w zamian za datki – turonia,
kozę, Rodusia – wcielonego Roda; lub Złotego Smoka służącego
grzbietem Swarożycowi. Widząc leżący u swych stóp stos
słowiańskich masek z kory imitujących pyski zwierząt, zabrał je
do swojego barłogu na skraju wsi. Nie omieszkał ich przymierzać, a
kiedy to czynił, brał na siebie postać wilków, lisów,
niedźwiedzi, borsuków, rosomaków, rysiów, żbików, turów,
żubrów, zajęcy, jeleni, dzików, wiewiórek i różnorakich
ptaków. Podobało mu się to i często to czynił, nie bacząc, że
im dłużej baraszkuje w lesie pod postacią zwierzęcia, tym
trudniej mu potem wrócić do postaci ludzkiej.
,,Przez ten cały czas Ruta była niewidzialna. Wyszła kominem z domu, a zamieniwszy się w płomyk, leciała po niebie. Znalazła się w innej chacie, a tam kobieta była w przededniu narodzin dziecka. Zima mówiła jej, że dziecko będzie mordercą, lecz co Ruta miała zrobić, zależało od niej samej. Ukazała się matce we śnie i opowiedziała o tym. Coś jednak niepokojącego ukazało się w myślach śpiącej kobiety. 'Ein matar – mówiła jej Ruta – ein exterminanza payentizen kydar! Eraszu lyvo tzay santyjost'. Erashim ein musen łyben ezterminantorus. Erashim myzut łyben gucen cydy, oltyk lovaitie payentizen kydar...1' - chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz nie mogło jej to przejść przez gardło. Znów stała się płomykiem i odleciała sprzed łoża w stronę Winterfortu. […] Ruta już dawno przestała służyć Zimie, a tajemniczy chłopiec, którego narodziny poprzedzał koszmar matki, był już dorosły. Nie wyrósł na mordercę; był za to dobrym i szanowanym kapłanem Ageja. Miał na imię Zorzeń, bo matka uznała, że niemowlę przypomina pięknością Jutrzenkę (Zorzę, Dennicę) i nie wiedział komu zawdzięczał życie. Pewnego razu miał wizję, o której opowiadał Montańczykom.... […] wskazując na potrzebę kultu Tatry jaki przystoi jytnas. Gmin słuchał w skupieniu, lecz niektórzy bledli i zgrzytali zębami. Byli to zbójnicy. Wtem z tłumu wyleciała ciupaga i raniła kapłana w skroń. Ten osunął się na klepisko. Rana była śmiertelna.- Niech te góry noszą nazwę po królowej! - wycharczał przed śmiercią. I tak się stało. Montania Środkowa do dziś nosi nazwę Tatry. Zorzeń tymczasem już nie żył. Jego zabójcy przerazili się widząc, że jego krew zbiera do ozdobnego naczynia jakaś kobieta – Tatra...'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''
Strzygoń
znikał w lesie na całe dni i noce, lecz nie czyniło go to
szczęśliwym. Ciągłe zakładanie masek i przybieranie coraz to
nowych postaci, z wolna przestawało go bawić. Stawało się nudne,
niczym ciągłe biadolenie Ravialusa ov Rikłocica, mówiącego
stale, że mu się nudzi. Ten, o którym mówiono, że synem strzyg
był, czuł, że brakuje mu czegoś istotnego, czego drewniane maski
nijak nie mogły mu zapewnić. Któregoś dnia, dręczony smutnymi
myślami, wyrzucił wszystkie larwy z dziupli na leśne runo i począł
płakać długo i rzęsiście. Kiedy tak zawodził, nie zauważył,
że brodaty starzec w szarej opończy, podszedł go bezszelestnie jak
kot i położył rękę na jego ramieniu.
-
Pokój tobie, nieszczęśliwy człowieku – rzekł łagodnym głosem
starzec, nad którego głową migotała korona z błędnych płomyków.
- Jestem Zorzeń (Zorjen'),
jytnas, ale czuję, że moje imię nic ci nie mówi. Strzygoniu; co
za fatalne imię niegodne człowieka! - choć ty uważasz się za
bezwartościowego, dla Ageja i Enków masz większą wartość niż
ci się wydaje. Obacz co dla ciebie zamyślił Ten, który jako nagi
płomień wystrzelił z serca Niepodzielnego. - Zorzeń ukazał
Strzygoniowi wizję życia, jakże innego niż te, które syn
przeskoczki prowadził. W widzeniu tym, młodzieniec ujrzał siebie
poślubionego Tulilistce, jednej z wiejskich dziewczyn, która
kochała go miłością szczerą i żarliwą. Prowadzili razem
gospodarstwo i aż do siwej starości otaczały ich dzieci, wnuki i
prawnuki.
-
Czy to wszystko naprawdę dla mnie? - płacząc jak bóbr spytał
Strzygoń.
-
Dla ciebie – potwierdził Zorzeń; żerca – męczennik. - Musisz
o to najpierw zawalczyć, pocić się i trudzić, a dopiero wtedy
Enkowie ci pomogą. Chcesz tego, czy może wolisz żebrać?
-
Chcę kochać, pracować i być kochanym – odpowiedział Strzygoń.
-
A więc dobrze – rzekł Zorzeń – kropię cię świętą wodą, w
której gaszono ogień i nadaję imię Miłowan; nowe imię na
początek nowego życia.
Za
radą jytnas Zorzenia, młodzieniec udał się do wójta, który był
również kowalem z prośbą o pomoc w budowie chaty i założeniu
pola. Wójt zwołał innych chłopów, mężów silnych, a ci
dopomogli i w budowie chaty i w wykarczowaniu skrawka lasu pod nowe
pole. Miłowan, niegdyś zwany Strzygoniem, poślubił Tulilistkę,
miał z nią synów i córki. Przeżyli razem mnogie lata, prawnuków
się doczekawszy, a w czas późnej starości, gdy ugościli Jarowita
i Algisa, zostali przez nich na swą prośbę zamienieni w dwa drzewa
bukowe, aby na zawsze być razem. Ponoć drzewa te, splecione
korzeniami, do dziś rosną w Polsce.
1
Nie, matko, nie zabijaj swojego dziecka! Jego życie jest
świętością. On nie musi być mordercą. On może być dobrym
człowiekiem, tylko kochaj swoje dziecko....