poniedziałek, 25 maja 2015

Margus

,,Marko Kraljewicz ('Marko królewicz'), główny bohater serbskiej i bułgarskiej poezji ludowej z czasów wspólnych walk z Turkami; historycznie jeden z synów serbskiego króla Vukašina ( 1371). Jakkolwiek dożył 300 lat, nie umiera, lecz śpi w jaskini, aby się kiedyś przebudzić'' - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 10 Małże do Morny''.



,,Bohaterowie pieśni serbskich walczą niezwykle ciężkimi maczugami. Waga maczugi królewicza Marka dochodziła zdaniem poetów, do 66 oków, tj. ponad 80 kg. Witezie ruskich bylin dźwigali broń jeszcze cięższą, wagi 400, 100, a nawet 300 pudów'' – M. Derwich, M. Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity''.



Kosa Oppman w drugiej księdze ,,Perłowego latopisu'' opisuje sławne dzieje Tatry z Torenia, królowej Aplanu i wielkiej księżnej Montanii, oblubienicy Lecha III. Wspomina też o noszącej to samo imię królowej Valkanicy z III wieku ery XI, żonie króla Lecha Vukaszyna. Owa Tatra z Rudavki, pani o złotych włosach, pewnej nocy, gdy silnie biły pioruny, wydała na świat syna, następcę tronu, co miał stać się pasterzem ludu Valkanicy – Kresu Południa i obok żyjącego już po potopie Ilji Muromca, największym z witezi Dawnych Dni, kiedy na świecie żyli Bohaterowie. Dziecię otrzymało imię Margus (Marko), a na ziemi i na niebie ukazały się znaki zwiastujące narodziny przyszłego króla i junaka, jak ongiś przy narodzinach Volcha Alabasty i Teosta. Piorun Jarowitowy trzysta razy uderzył, aż noc stałą się jasna niczym dzień, ziemia się zatrzęsła i morze zakołysało, a sierp Księżyca okrył się żałobą. Nawki, Zorje i Wieszczyce Losu tańczyły wśród gwiazd i pięknymi głosami zanosiły hymny do Ageja, co powołał junaków by bronili słabych przed złośliwością Rykara. W erze jedenastej i długo potem, ilekroć rodziło się dziecię, w izbach i komnatach stawiano kaszę, miód i ser jako poczęstunek dla pięknej Łajmy (Layma); służebnicy Ageja, pochodzącej znad rzeki Viliny. Rzeka ta płynęła przez ziemię korską, płacącą dań królom Orlandu. Enka Łąjma o cerze podobnej do eburnu – kości słoniowej, dużych oczach przypominających turkusy i długich a puszystych włosach barwy ciemnego miodu, nosząca złote ozdoby i szyte przez rusałki suknie białe bądź błękitne, przychodziła nocą cicha i nieuchwytna do ludzkich obozowisk, chat, dworców i zamków. Stawała nad kołyskami nowo narodzonych dzieciątek i całując ich czółka wyciskała na nich niewidzialną pieczęć, a był to znak zapisu w niespisanym ręką stworzeń ,,Żywotniku'', albo ,,Księdze Żywota – Ageja''. Księga ta jest niedostępna ludziom – złożona została w skarbcu w Domu Enków (Enkohaz) w koronie Wielkiego Dębu. Łajma nieuchwytna jak mgła, zjawiła się również w zamku Psary w Vučym Gardźcu – stołecznym grodzie Valkanicy, gdzie przyjęła ofiarę i na czole małego Margusa, napojonego matczynym mlekiem, wycisnęła pieczętny pocałunek. Lech, który otrzymał imię Vukaszyn, po tym jak zdobył Twierdzę Wilkołaków, w noc po odwiedzinach Łajmy, wielce zląkł się przewrotnej wróżby, rzekomo wypowiedzianej przez Łajmę, a w istocie przez Licho, które mówiło, że Margus przewyższy sławą bohaterską swego ojca, a w końcu połamie mu kości. Lech Vukaszyn, zwyciężający na turniejach, sam stający do boju ze stadem krwiożerczych Neurów z Wieży, a nawet krzyżujący miecz z samym Świętowitem, nie był tchórzem, ale jak wielu ludzi owych czasów wierzył w gusła i zabobony. Przeląkł się wróżby, która miał za słowa samej Łąjmy i przy rozpaczy Tatry z Valkanicy postanowił pozbyć się syna. Nawet nie pomyślał, by go zabić, za to oddał na wychowanie pasterzowi Sokalowi, mieszkającemu w odległej od stolicy i dzikiej prowincji.

Margus był chłopcem słabym, chorowitym i niezdarnym, lecz o dobrym sercu, aż litość brała patrzących na niego.



,, [… król wodników Rysy] był ojcem Wił, z których Wiła Milovana została królową. Przy całym swym pięknie miała oczy barwy ognia, a jedna z jej nóg była jak u kozy. Wiły przybierały postaci różnych zwierząt, a niektóre z nich wybrały kult Rykara. […]'' - Mikołaj Rymwid ,,Nymphologia''.





Pewnego razu nieśmiały, cherlawy i wyszydzany przez rówieśników Margus pasł kozy i zszedł na słoneczną, pełną kwiatów polanę, przez którą przepływał srebrzysty strumyk. Gdy kozy zabrały się do trawy, ujrzał leżące wśród kwiecia dwie dziewczynki, znacznie młodsze od siebie. Margus liczył sobie dziesiąty rok życia, one zaś miały po siedem lat. Nosiły białe sukienki srebrne ozdoby, a ich włoski przypominały barwą złoto. Słońce paliło niemiłosiernie, więc chłopiec zlitował się nad dziewczynkami, z których każda miała jedną nóżkę jak ludzkie dziecię, a drugą jak koźlę i sporządził dla nich z gałęzi osłony przed palącymi promieniami, a następnie zapomniał o całej sprawie. Wielkie było jego zdziwienie i zawstydzenie, gdy pod koniec dnia, gdy nastał już czas powrotu do domu przybranych rodziców, obie dziewczynki stanęły przed nim, śmiejąc się radośnie swymi miłymi, melodyjnymi głosikami i przyprowadziły ze sobą jakąś smukłą jak łania panią o cerze niczym lilie, nosząca suknię barwy byczej krwi, ze smakiem dobrane ozdoby ze złota i bursztynu znad Morza Joldów. Owa nimfa, zbyt piękna, by mogła być ludzką niewiastą, miała wielkie, czarne oczy, płonące ognistym żarem, wijące się do kolan włosy; ni to złote, ni to rude, zaś oprócz ludzkiej stopy miała kozie kopytko, po czym Margus od razu poznał, że ma przed sobą trójkę Wił – pięknych i walecznych nimf, zamieniających się nieraz w sokoły, konie, łabędzie, czy wilki, a wspomagających junaków w ich walce ze złem i zawierających z nimi braterstwo krwi. Niekiedy Wiły zostawały żonami ludzkich bohaterów i rodziły im córki – wieszczki a krasawice, bądź synów – okrytych sławą witeziów. Dziewczynki, będące siostrami, dziękowały Margusowi i całowały jego policzki zimnymi ustami, zaś ich matka rzekła do chłopca, który przestraszony i zakłopotany począł ssać palec.

- Nie bój się nas Margusie Królewiczu, synu Lecha Vukaszyna, bo nie jesteśmy straszne. Jestem Vida Samodiva, a należę do rasy Wił, tak jak wielka królowa Milovana, córka króla – wodnika Rysego – cara Risija. Moje córeczki powiedziały mi, że osłoniłeś je przed Słońcem – Palącą Lampą Wielkiego Swaroga. My, Wiły nigdy nie zapominamy o tych co nam pomagają i umiemy być wdzięczne. Zechciej, Margusie – przyszły królu Valkanicy i Puany, napić się mego słodkiego mleka, które da ci moc, byś mógł wstąpić na junacki szlak – jedna z córek Wiły Vidy podała pastuszkowi kubek z najlepszej porcelany z Sinea, pełen mleka o różanym zapachu, lecz Margus przeraził się i próbował wykrętów.

- To pomyłka, piękna pani. Nie jestem królewiczem, tylko synem dzikich i ciemnych pasterzy; jestem słaby a chorowity, nie mam i nie miałem nigdy w ręku miecza ni maczugi, nigdy nie jeździłem konno, jestem brzydki i głupi, a wszyscy się ze mnie śmieją...

- Jesteś synem króla, czeka cię sława i rycerskie czyny. Agej powołał cię do bycia bohaterem, zmiejoborem, ale jeśli chcesz skończyć jako dziad proszalny, to twoja sprawa.

- Wiłom się nie odmawia – rzekła cichutko jedna z córek Vidy.

Margus w końcu zdobył się na odwagę i duszkiem wypił pachnące różami mleko z piersi Wiły, a wtedy poczuł wielką siłę i męstwo, tak, że czuł, że umiałby wbić słup w ziemię Valkanicy i przewrócić ją na bok, lub samymi pięściami rozbić czaszkę Čorta Czarnego Psa, czy nawet samego smoka Rykara. W owej to chwili Margus stał się mlecznym bratem obu córek Vidy Samodivy; Gjory i Magdy; wielkiej bajarki. W erze jedenastej i długo potem, mleczne braterstwo było jedną z najsilniejszych więzi; więzią na całe życie. Margus, Gjora Samodiva i Magda, z której ust wychodziły święte mity, legendy, baśnie, bajki i zagadki, zostali rodzeństwem i przyjaciółmi na dobre i złe. Wszyscy troje dzielili swe troski i radości i przeżyli liczne przygody. Vida mówiła prawdę. Jej mleko uczyniło Margusa mocarzem; krzepkim a wysokim, odważnym, lecz wolnym od pychy i gotowym do pomocy słabszym. Poeci powiadali, że szedł do boju z mieczem i maczugą ważącą 66 oków, ubierał się w kożuch z trzydziestu skór wilków, albo niedźwiedzi, a gdy pił z jeziora, to poziom wody w nim się obniżał. Z pomocą Vidy uleczył z parchów i obłaskawił dzikiego konia Szarka (Pstrokatego), który stał się jego najwierniejszym towarzyszem. Zebrał drużynę dwudziestu dziewięciu junaków, zaś sam razem z koniem Szarkiem pokonał potwora Żmija Trojegłowa i poślubił przeznaczoną dla złego żmija na żer królewnę Deklę. Liczne były przygody królewicza Margusa, tu zaś opowiemy jeno o niektórych z nich. Kiedy junak dowiedział się o swym prawdziwym pochodzeniu, pożegnał przybranych rodziców i z ich błogosławieństwem udał się do stołecznego Vučego Gardźca. Przez ten czas król Lech Vukaszyn zdążył pożałować tego, że oddał syna i gryzło go sumienie. Kiedy Margus zjawił się na jego dworze, ojciec ucieszył się z tego, lecz jednocześnie wciąż bał się, że jego syn połamie mu kości. Aby temu zapobiec, Lech Vukaszyn nosił liczne amulety – nawęzy, niekiedy sprowadzane aż z Międzyraju, a wśród nich takie, które wykonała sama królowa – czarownica Malkieš Lysarayta z ery dziewiątej. Pewnego razu Lech Vukaszyn podczas polowania goniąc jelenia, spadł z konia, który potknął się o wystający korzeń i kości starego króla z wielkim trzaskiem połamały się, a mózg wylał się z czaszki. Przepowiednia Łajmy głosiła bowiem, że ,,Pogromca Wilkołaków zginie z ręki młodego, rosłego Dębu''. Po jego śmierci więc możnych obwołał królem Margusa, a ów zasiadł na tronie w Vučym Gardźcu razem z uratowaną przed Żmijem Trojegłowem księżniczką Deklą jaką królową. Młody król wybaczył swej drużynie ucieczkę przed żmijem – ludożercą o trzech głowach i każdemu ze swych wojów, stosownie do jego zasług nadał herb i dobra ziemskie, a dwie Wiły, jego mleczne siostry zamieszkały na zamku Psary, gdzie otrzymały nowe suknie, klejnoty i własne orszaki, lecz Gjora i Magda Samodivy jak na nimfy przystało, wolały mieszkać wśród dzikiej przyrody. Margus, który kopytami Szarka zdeptał smoki, Neurów, strzygi i zbójów wciąż marzył o nowych przygodach. 
 




*



Margus był mężem potężnym jak tur, a wzrostem przewyższał najwyższych wojów ze swej drużyny, tak, że sięgali mu ledwo do piersi. Miał długie, czarne włosy i wąsy, a miast miękkich szat jedwabnych a purpurowych wolał kożuch ze skór wilczych lub niedźwiedzich. Nosił zdobiony kolcami ze srebra i drogich kamieni pas z ciemnozielonej skóry Żmija Trojegłowa – złego żmija siłacza rzucającego czary i żądającego w dani od przerażonych chłopów, młodych dziewic, a do boju młody król szedł z mieczem z najprzedniejszej stali z Surji; jednej z krain Międzyraju, ciężką maczugą, szablą zdobytą w boju na ażdachach, wreszcie z pletnią i zdobioną złotym półksiężycem jasnobłękitną tarczą zaczarowaną, darem od czystej Dziwicy, córy Srebronia – Chorsa i Srebrennicy. Jak wszyscy junacy; witezie a zmiejobory; tacy jak Dobrynia Zwycięzca z Dzikich Pól, Ilja Muromiec (Iliyon Muromy), Alosza Syn Wołwcha, czy car olbrzymów Światogor, również Margus czerpał siły z ziemi; wilgotnego, życiodajnego łona Mokoszy i niczym Anteusz z greckich podań, obalony na ziemię powstawał jeszcze silniejszy. W całej Valkanicy nie było męża silniejszego a zarazem równie mądrego (chytrego) jak Margus. Nowy król, Lecha Vukaszyna syn, zwyciężał w bitwach i na turniejach; kruszył skały, podrzucał kamienie młyńskie niby piłeczki, wyrywał stare i ciężkie drzewa z korzeniami, po czym je na powrót wsadzał w ziemię, przebijał strzałami z łuków kilka miedzianych bądź złotych blach naraz. Ta jak jego ojciec władał bez trudu każdym rodzajem broni – palicą, rohatyną, młotem, a toporem. Swych poddanych sądził sprawiedliwie – nie baczył na ich zamożność, lecz na prawdę, opiekował się wdowami i sierotami, nie dawał uciskać cudzoziemców, a swą królewską mocą wlaną przez Enków leczył zadżumionych i trędowatych. Ponadto przekazywał ludziom leki z ziół, które poznał dzięki Wiłom, a niczym Dawid, Salomon Mądry i Mieszko – król Analapii, układał pełne mądrości pieśni i przysłowia. Lud Królestwa Valkanicy czcił swego króla jak ojca, a choć niejedna niewiasta pragnęła mieć dzieci z jego krwi, on nigdy nie zdradził Dekli, której przodkowie przybyli niegdyś z Korsi. Szarko, wierny rumak Margusa, którego ongiś bohater z pomocą Vidy Samovidy wyleczył z parchów, był biały, pokryty rudymi plamami, słynął z szybkości i pojętności. Był największym przyjacielem Margusa, a do tego w swej odwadze chwycił za jeden z jaszczurczych łbów Żmija Trojegłowa. Dawne kroniki i legendy wspominają też o sławnych wierzchowcach innych junaków; o Zebrze Wielkiego Barnuma, Zagrobie Żmija Ognistego Wilka, znającym ludzką mowę Homelu Ilji Muromca, Bucefale Aleksandra Wielkiego, Namrim Oposa, Šemiku Bivoja, czy Tarpanie królowej Wandy. 


 

Niedługo po koronacji Margus udał się nad Morze Rajskie, dziś zwane Śródziemnym, aby zażyć kąpieli. Pławiąc się w nagrzanej, błękitnej wodzie, zanurzył się po szyję, gdy wtem ujrzał podobną do kła płetwę, prującą taflę wody. Owa płetwa grzbietowa należała do rekina lamny, zaś do brzegu było zbyt daleko, by zdążyć uciec. Rekin rozdziawił paszczę i już miał zacisnąć szczęki na udzie króla, wyrywając zeń kawał ciała. Ktoś inny przeraziłby się nie na żarty, lecz Margus, który lubił potrawy z lamny, zwane ,,morską cielęciną'', czym prędzej chwycił ogromnego rekina za płetwy piersiowe. Zamierzał cisnąć nim jak piłką o brzeg, by po wyjściu z morza móc go dobić i upiec, lecz oto kłapiący zębami potwór morski, stał się nie mniej groźnym krokodylem z rzeki Nilus. Margus trzymał wielkiego gada za przednie łapy, ów zaś drapał go tylnymi, a owijając ogon wokół nóg króla, obalił go w wodę. Wtedy do morza wbiegł, rżąc, Szarko, choć nie miał szans by ocalić przyjaciela. Mądry rumak wiedział o tym, lecz za nic nie chciał zostawić swego pana bez pomocy. Pod wodą król silny jak Górzychwał, przez Greków zwany Heraklesem, ścisnął z całej siły przednie łapy krokodyla i połamał w nich wszystkie kości, zaś zwierz z bólu rozprostował ogon, uwalniając Margusowe nogi. Wówczas władca a witeź chwycił za ogon, wyciągnął wielkiego krokodyla z wody i począł nim wywijać młyńce w powietrzu, aż gad pomyślał: ,,Po latach wędrówki, wreszcie znalazłem godnego siebie przeciwnika''. Junak kręcił ciężkim krokodylem, aż temu wylatywały kamienie żołądkowe z trzewi, a gdy potwór podobny do smoka, przybrał na ostatek postać delfina, Margus puścił jego ogon i herbowy zwierz Królestwa Lascaux z głośnym pluskiem wpadł do morza. Król odsapnął i przytulił do siebie łeb spieszącego na pomoc konia Szarka, gdy wtedy z morza wyszedł jakiś mąż, potężny jak tur. Miał oczy barwy Morza Rajskiego, czarne włosy i wąsy; nosił białą przepaskę biodrową, a na szyi srebrną kaptorgę.

- Pozdrawiam was, Margusie Królewiczu, synu Lecha Vukaszyna, wielki carze Valkanicy z przesławnej dynastii Stopanoviców!

- Kim jesteś mężu z morza, że zjawiłeś się tu? - spytał groźnie Margus.

- Jam Makarka z Orlandu, syn Digenesa, syna Dragisława, syna Troileusa, syna Światosława. Tak jak wodnika Volcha Alabastę, tak i mnie, Agej obdarzył umiejętnością zmieniania postaci.

- Zły zrobiłeś użytek z tego daru, Orze – Margus zazgrzytał białymi zębami, aż poleciały iskry.

- Posłuchaj mnie, Obrońco Kresu Południa, bo nie stanąłem z tobą w szranki w złej sprawie. U mnie w Orlandzie nie było nikogo, kto by mnie pokonał, a tylko z kimś równym sobie, bądź silniejszym postanowiłem zawrzeć braterstwo krwi. Ruszyłem więc w podróż na południe, by znaleźć kogoś kto sprostałby mej sile i mej mocy przemiany w groźne zwierzęta. Zawędrowałem do Valkanicy i tu, tego dnia, spotkał mnie zaszczyt bycia pokonanym w nierównym pojedynku przez samego króla – herosa, o którym usłyszałem wiele dobrego. Racz zdecydować bohaterski Margusie, czy zechcesz teraz uznać mnie za swego brata, czy wolisz zmierzyć się ze mną w ludzkiej postaci?

- Wiedz Makarko, że napadłeś na mnie skrytobójczo a nieuczciwie, niby strzyga, karakondżul, czy wąpierz. Jeśli chcesz zawrzeć ze mną braterstwo, stańmy w szranki na tym brzegu, obaj w ludzkiej postaci. Jeśli będziesz oszukiwał, wędrowcze z Połnocy, to utnę ci głowę i cisnę ją do morza – po tych słowach, na oczach dworu, obaj junacy, odziani w białe przepaski na biodrach, stanęli do zapasów, a po upływie trzech godzin, Margus cisnął zlanego potem i krwią Makarkę na piasek plaży. Or, poddany króla Rutysława uznał swą porażkę i poprosił króla o zawarcie pobratymstwa. Od tego dnia Makarka z Orlandu został przyjęty do drużyny Margusa, otrzymał odeń herb Obrot przedstawiający rekina, krokodyla i delfina, zawołanie ,,Cichcem'' i dobra ziemskie w dolinie rzeki Savy.



*





Puana (Polonina, Pouonina, Puanina) była królestwem położonym nad Morzem Smoły, rzekami Erydanem, Maricą, noszącą swe imię od jednej z Wieszczyc Losu i Strumą. Graniczyła z Valkanicą i Krajem Stepów. Ziemia to była dzika, uboga w ludzkie osady. W Puanie wznosiły się pełne orłów i sępów góry noszące swe imię na cześć swej królowej Rodopy, oraz wielka puszcza zwana Pulcharem. Owe ziemie pełne były zwierząt; turów, żubrów, dzików, kozic, niedźwiedzi, wilków, jeleni i Boruta z Leśną Matką wiedzą jakich jeszcze! Puana należała nie tylko do ludzi i zwierząt. Była to kraina pełna satyrów, porywających niemowlęta mamun o krowich głowach, gryfów wijących w górach gniazda ze złota i drogich kamieni, domowych skrzatów stopanów o wyglądzie zmarłego gospodarza, którym składano ,,stopanowe gozby'' – ofiary z czarnych kur, stij - wodnych nimf, których długie włosy wiły się jak węże, albo macki kraka, żmijów, czarnych karakondżuli o psich zębach, leśnych ludzi zakrywających nagość zielonymi płaszczami, Centaurów, czarownic, bazyliszków, sylenów, Trojaczków – trójgłowych ludzi z gór królowej Rodopy, Wił, rusałek, wąpierzy, które zły czar tworzył z ciał zmarłych nie godzących się z wolą Enków, wielkich wijów grobników o głowach wąpierzy, sylfid, czyli wił powietrznych, Płanetników, zagorkiń – górskich nimf o głowach kozic, żar – ptaków, albo złotych feniksów, ał połykających całe chmary ptactwa, ażdach, wielkich węży trusi, smoków, strzyg, latawców, Neurów zwanych wilkołakami, Lynxów – Rysian i wielu innych.

Ludzie, potomkowie Novalsa i Aivalsy mieszkali w grodzie stołecznym Ukaš – Bałař, w Synkovicach, Plisskovie, Ukam – Bałař i w Edeš, oraz w licznych siołach. W lasach, razem z Lynxami, Neurami i meliadami – walecznymi nimfami jesionowymi, widywało się niekiedy, zapuszczające się do puszcz Puany z Valkanicy, władające orężem niewiasty z plemienia Łowczyń. Przed ażdachami i innymi latającymi straszydłami bronili latający bez skrzydeł rycerze z prastarego zakonu stuha, założonego przez samego Pochwista, pana wiatrów. W erze jedenastej, stuha działali również w Valkanicy. Należeli do nich nie tylko synowie Novalsa, ale również istoty z innych ras rozumnych, zwłaszcza Płanetnicy i żmijowie, niewiasty (wyjątkowo rzadko), a nawet dzieci i zwierzęta. Siedziba zakonu rycerskiego stuha w Puanie mieściła się w grodzie Synkovicach. Ziemie późniejszej Puany należały do królestwa Wiła Sławicza.

Państwo nad Morzem Smoły założył Zerivan (Serivanus, Człowiek Zorzy) – wódz i witeź, herbu Ćma, czczący Dennicę, siostrę Swaroga i Srebronia – Chorsa. On to, założyciel Zerivanów – pierwszej puańskiej dynastii bronił swego ludu, a zwłaszcza dzieci. Raz nim został królem, w czasie wojny, gdy tułał się jako wygnaniec, zdołał słowem powstrzymać żołnierza wrogiej armii przed biciem dziecka. W bitwie pod Czernowem, Symbira (Simbira); ostatnia królowa z dynastii Zerivańskiej poniosła porażkę w starciu z nadciągającymi z zachodu wojskami imperialnymi Kościeja I Nieśmiertelnego. Królowa dostała się do niewoli, gdzie była po kolei gwałcona przez samego Kościeja i jego wszystkich wojowników, a na koniec ucięto jej głowę, zaś resztę ciała pożarł pochodzący z Puany żmij Kąsacz, który zdradził. Królestwo Zerivanów zostało włączone do imperium Kościeja. W III wieku ery XI na owej ziemi pojawiła się na krótko Tatra z Montanii w celu przepłynięcia Morza Smoły. Po utracie przez Władcę Zachodu nieśmiertelności i rozpadzie jego imperium, do ogarniętej bezkrólewiem Puany przybył Margus, król Valkanicy. Uwolnił swych sąsiadów od srogości potwora Bisurmana, zaś Puanę i Valkanicę połączyła unia. Po śmierci Margusa, na tronie w Ukaš – Bałař zasiadł biegły w sztukach magicznych Barannus. Władca ów, o przydomku Uqamus (Czarny), w młodości studiował magiczne sztuki na zbudowanym z trupich kości zamku Ossoria w Biesogórach. Po objęciu tronu został pijakiem, miał trzy żony i potrafił brać na siebie postać wilka. Choć jego życie pełne było błędów, okazał się dobrym władcą, zaś pod koniec życia wyrzekł się magii. Barannus założył nową puańską dynastię – Czarnych Czarów. Ostatnim królem z tej dynastii był Astrachan IV – władca zarówno okrutny, jak i gnuśny. Odziewał lasy pali we wciąż nowe ciała, w tym niewiast i dzieci, wciąż obmyślał nowe tortury, oraz żłopał wino z oprawionych w złoto czaszek wrogów niczym smok z Vovel wodę z Visany. Nad nikim się nie litował, a gdy wody zesłanego przez Juratę potopu zalały sąsiednią Valkanicę, ani myślał udzielić komukolwiek schronienia w swym królestwie. W końcu sam zginął w potopie, wraz ze swoim ludem.

W erze dwunastej, na ziemiach dawnej Puany zamieszkali Słowianie, których największym władcą był Sław Stumogilen, co wzniósł sto kurhanów i Trakowie, wyznawcy baranka Traczyka. W erze trzynastej Trację podbili Rzymianie – z krainy tej pochodził Spartakus; wódz powstania niewolników. Po upadku Rzymu, Słowianie zwani Antami na nowo opanowali ziemie trackie, aż podbili ich Bułgarzy, potomkowie herosa Bolgara. Najezdnicy ci dowodzeni przez chana Asparucha, mówili językiem zbliżonym do mowy wielkiego ludu Turków, lecz z czasem przyjęli mowę słowiańską. W roku Pańskim 864, książę bułgarski św. Borys wprowadził swój lud do świętej wiary Chrystusowej. 




 

Wróćmy teraz do naszej opowieści. W czasie kiedy królem Valkanicy był Margus, w Puanie, po śmierci księcia Soldana pojawił się Bisurman (Visurmanus), a był to potwór wielce przeraźliwy, syn złego ducha Onaja Dušmana (,,Tego Wroga'') i czarownicy Doruchy. Bisurman miał postać męża szpetnego i śniadego niczym Egipcjanie, a wysokiego niczym stuletni dąb. Na wszystkich palcach nosił szpony godne smoka, a i jego wielkie, białe zęby godne były smoka. Z wielkiej gęby zionął ogniem, nosił złote kolczyki w wielkich uszach i w nosie podobnym do świńskiego ryja. Ogromną, bezkształtną głowę okrywał turbanem z krasnej kitajki, a jego oczy były niczym czarne i puste studnie – rozsiewał nimi mróz i choroby. Niektórzy powiadali, że miast palców miał żmije, a pod czerwonym turbanem skrywał rogi bycze. Wszyscy za to byli zgodni, że na opasłym, nagim brzuszysku nosił wielkie oko, podobne do oka wołu, w otaczał je wieniec wilczych łbów zionących ogniem. Bisurman zabijał owym okiem niczym bazyliszek. Zawsze nosił ze sobą stalową szablę w kształcie sierpa Księżyca, którą w ofierze poił krwią wszelkich żywych istot. Nienawidził Ageja i Enków. Burzył chramy, obalał kumiry, palił gaje, wstrętna mu była wszelka możliwa wiara. Niczym śmierć nienasycony stale polował, a tak jak obrzydłe Szkieletohieny, rozszarpywał żywcem i zachłannie pożerał ludzi, zwierzęta i inne istoty. Pochłaniał swe ofiary wraz z ich odzieżą, kośćmi, rogami, sierścią, kopytami, czy piórami – gdyby żył dziś, mógłby zjeść listonosza razem z torbą pełną listów. Bisurmana co począł się w prowincji Żivce, rozkopywał kurhany i tratował żalniki, bało się wszelkie stworzenie i jedynie czerwone baby – nimfy czarnych włosach i czerwonej skórze czciły ową ,,bestię pełną atejskiej bezbożności'' (,,Codex vimrothensis'') niczym boga, zanosiły doń modły i składały mu ofiary z ptaków, małych zwierząt, a nawet zabłąkanych w lesie dzieci. Czerwone baby były smukłe podobnie jak rusałki i nosiły kuse, białe sukienki. Zdarzało się, że swoje czerwone twarze malowały białą farbą, chętnie też zakładały ozdoby ze złota i srebra. Bisurman nosił srebrzystą zbroję z karaceny, a przed ciosami broniła go tarcza wykuta z chorsytu – podobnego do srebra metalu z Księżyca, używanego przez Płanetniki. Tarczę ową zdobił wielki, szkarłatny kamień. Ponadto na szyi potwora zawieszony był naszyjnik z 88 czaszek zabitych w boju junaków. Czerwone baby o pomalowanych na biało twarzach i z wpiętymi we włosy piórami białych sylfów pląsały smętnie zawodząc wokół ognisk, rozpalonych na cześć syna Čorta, ów zaś pełen buty niczego i nikogo się nie bał; wioski zamieniał w cmentarze i uprowadzał w jasyr najpiękniejsze niewiasty...

Król Margus polując z Makarką z Orlandu, odłączył się od orszaku i zaszedł na ziemie pozbawionej władcy Puany. Zgubił drogę, zaś leśni ludzie powiedzieli mu, że spokojną niegdyś krainę trapi potwór z Čortieńska rodem, jeszcze straszniejszy od tyrana Todor – cara, co panował po królu Astrachanie II. Potwór z Puany był zdaje się niepokonany, już niejednego mocarnego junaka wysłał do Nawi. Leśni ludzie z plemienia, którego wodzem był Rudosz, pomogli Margusowi i Makarce odnaleźć drogę do Valkanicy. Ledwo Margus powrócił, już zamyślał wyprawę. Opowiedział swej drużynie o potworze pustoszącym ziemie Puany, a w serca Margusowych wojów wstąpiła trwoga, jak wtedy gdy mieli walczyć ze Żmijem Trojegłowem i korzystając z wyrozumiałości swego władcy, poczęli się wymawiać od udziału w niebezpiecznej wyprawie przeciw Bisurmanowi. Jedynie umiejący przybierać zwierzęce postaci heros Makarka z Orlandu zechciał wyruszyć z królem do Puany. W czasie owej wyprawy, tak jak podczas poprzednich, Margus jechał na wiernym koniu Szarku, Makarka zaś towarzyszył mu na grzbiecie Gniadosza. 



 

Bisurman stanął przed oczyma junaków jeszcze straszniejszy niż w opowieściach leśnego plemienia Rudoszan. Widząc Margusa i Makarkę zawył dziko, zelżył junaków i wielbioną przez nich Mokoszę. Zamyślił uśmiercić ich bez większego wysiłku swym wielkim ślepiem, które nosił na brzuchu, a które ciskało czarne pioruny niczym oczy bazyliszków. Jednak czarny piorun odbił się w brzeszczocie miecza Makarki, niczym w zwierciadle, zaś potwór uskoczył w ostatniej chwili. Wówczas Or posłał zapaloną strzałę w potworne oko. Bisurman zawył i złapał się za brzuch, bo jego ślepie pękło i wypłynęło płonąc, a otaczające je wieńcem głowy wilków uschły a obumarły. ,,Arvielde Aradebal Supraban''! - potwór wzniósł swój bojowy okrzyk, obnażając kończyste a białe zęby i wyjął z pochwy krzywą szablę. Margus z grzbietu konia Szarka zaszarżował nań. Ciosem miecza w drobny mak skruszył srebrzystą tarczę potwora, ów zaś szablą strącił królowi szyszak z głowy, a przeciął go na dwie części. Margus odciął Bisurmanowi rękę dzierżącą szablę, ciosem maczugi Kruszyskały ogłuszył go, pozbawił byczych rogów i obalił na ziemię. Bisurman padł z wielkim łoskotem, aż ziemia zadrżała. Wówczas król dobił go ciosem miecza w pierś, skąd trysnęła fontanna czerwonej krwi. Zwycięzca nie okazał radości ze śmierci wroga. Wyjął za to ogromny, kręty i cętkowany róg tura nazywany Wsłoniem (Olifantus) i donośnie weń zadął, obwieszczając ziemi puańskiej wyzwolenie. Po jakimś czasie w miejsce to zbiegli się ludzie z okolicznych siół i z grodu Vorena. Zrazu nie mogli uwierzyć, że niepokonany jak dotąd Bisurman zginął, a gdy ochłonęli z szaleńczej radości, chcieli potworowi uciąć zmiażdżoną ciosem Margusowej maczugi głowę, w ogóle rozszarpać go na strzępy, a potem obrócić w popiół na kupie gnoju. Król Valkanicy jednak na to nie pozwolił, bo wedle jego słów ,,Bisurman był dzielnym wojem, choć służył złej sprawie''. Potwora, mordercę żerców, kozesów i wołwchów, dręczyciela zwierząt, z których wypijał żywcem krew niby wąpierz, oraz gwałciciela dziewic i pacholąt, spalona na stosie z dębowych gałęzi, niczym poległego w boju rycerza, a pełni doń nienawiści Puańczycy piekli kiełbaski w ogniu owego stosu. O strasznym boju obu junaków poczęto układać pieśni, a Margusowi wojowie zazdroszcząc królowi sławy, zawstydzili się swego tchórzostwa. W stołecznym grodzie Puany, w Ukaš – Bałař zebrał się wiec możnych i przełożonych kącin najważniejszych Enków, który ofiarował królowi Valkanicy złotą, zdobioną motywem liści dębowych koronę Zerivanów. Margus przyjął ją i odtąd Valkanicę i Puanę połączyła unia nazwana ,,unią pod Dębem'', od miejsca jej zawarcia i przypieczętowania wystawną ucztą. Pamiętając o pomocy mężnego Makarki z Orlandu, którego ród sięgał czasów księcia Giwojta z Korsi; pół – człowieka, pół – węża, w zabiciu Bisurmana, król obu państw wyznaczył go na namiestnika Puany.




*



,,Lech Vukaszyn […] zwyciężał w bitwach, odpierając ataki hord Kościeja, oraz na turniejach, w czasie których nie miał sobie równych. Raz jego hełm był tak powyginany od uderzeń mieczy i buław, że władca Wielkiego Bałkanu [Valkanicy] musiał udać się po pomoc do kowala. Heroldzi liczący zdobyte przezeń rękawice najmężniejszych wojowników z ziem od Altamiry po Orland i od Nürtu po Tassilię orzekli, że Lech Stopanowicz; zwany przez dworskich poetów Lechem Chrobrym jednego dnia pokonał aż dwustu trzech przeciwników''! - ,,Słowo o Tatrze''





Margus przewyższył ojca swoją sławą bohaterską, mądrością, sprawiedliwością i miłosierdziem. Swych poddanych nagradzał za zasługi, nie zaś za pochlebstwa, w przeciwieństwie do gnuśnych i pełnych próżności władców – tyranów pokroju Kościeja czy wczesnego Lecha III Aplańskiego. Na łowy wyruszał najchętniej z sokołami, orłami, a jastrzębiami. Jego najlepsze białe sokoły pochodziły z Ultima Thule, skąd przywozili je żeglarze z Jutii. Skręcał głowy turom i żubrom, gołymi rękami rozrywał na ćwierci dziki i niedźwiedzie, a na jego stole nieraz już gościł ogon zabitego własnoręcznie smoka. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem łowieckim, każde upolowane zwierzę ogłaszał Margus swym wrogiem, prosił też o przebaczenie Borutę i Leśną Matkę, którzy dali początek leśnej zwierzynie. W naszych czasach wielu potępiło polowania, lecz w erze jedenastej i długo potem myślano inaczej, właściwie we wszystkich dziedzinach życia. Warto jednak wiedzieć, że ani królowa Tatra z Montanii w erze jedenastej, ni analapijska władczyni Wanda w obecnej erze trzynastej, nie lubiły łowów, stanowiąc tym chlubny wyjątek wśród sobie współczesnych. Wzorem swego ojca, Margus na zamku Psary w Vučym Gardźcu urządził turnieje, z których największą sławą cieszyły się pełne przepychu zmagania odbywające się w dzień poprzedzający Noc Kupały, na Jare Gody oraz w dzień przesilenia zimowego. Na zawody rycerskie królów Lecha Vukaszyna i Margusa przybywali wojownicy z tak odległych krain jak Altamira, Ultima Thule, Britaina, Nürt, Orland, Tassilia, Kolchida, czy nawet Bharacja. Na jednym z owych turniejów, król Valkanicy ujrzał zawodnika z Bliskiej Północy, który wszystkich wprawił w zdumienie swą siłą. Uderzeniem swych pięści rozbił potężne głazy, łamał dębowe słupy jakby to były zapałki, zwyciężył wszystkich zapaśników, a w walce na pięści pokonał nawet przodujących w tym sporcie Orów; Rakowa, Jeżowa i Czerdysza, aż król zapragnął by taki siłacz z nieznanego mu kraju, ponoć pełnego gór, zaciągnął się do jego drużyny. W ósmym dniu od rozpoczęcia zawodów, Margus wydał wielką pożegnalną ucztę dla wszystkich swych gości z odległych stron, a wśród nich przy biesiadnym stole zasiadł osiłek z północy, o którym powiadano, że zwał się Waligóra z Montanii. W trakcie uczty, pobratymiec królowej Tatry, pochodzący z sioła Roztoki opowiadał o swej pięknej, lecz surowej krainie, będącej lennem Aplanu. Montańczyk, którego nie należy mylić z bratem junaka Wyrwidęba żyjącego w erze dwunastej, był mężem wysokim i rosłym niby tur. Miał czarne, zakręcone wąsy, nosił zaś strój typowy dla Montanii. Na głowie miał czarny kapelusz zdobiony białym, orlim piórem i muszelkami porcelanek. Odziany był w biały płaszcz, koszulę i serdak, oraz w białe spodnie na udach zdobione ciemnoniebieskim haftem. Nosił szeroki, skórzany pas i buty, które w Montanii nazywano kierpcami. Jako broń, Waligóra, którego nie należy mylić również z noszącym to imię złym olbrzymem z okolic Łysej Góry, nosił zatknięty za pasem sztylet o rękojeści przypominającej głowę orła – świętego ptaka Montańczyków, oraz ciupagę o krzemiennym ostrzu. Waligóra pożerał pieczone prosię, obracając je w żałosny szkielet i pił miód – ulubiony napój królowej Tatry z Montanii, oraz wino z Kraju Stepów z winnic na podgrodziu miasta Tokay w prowincji Wielkiej Puszcie. Margus i inni biesiadnicy wypytywali go o kraj jego przodków i o przygody, zaś góral chętnie odpowiadał, skromnie i prawdziwie mówiąc jak w rodzinnej Roztoce pomagał młynarzowi obracając młyńskie koła. 



 

- Łońskiego roku – snuł opowieść Waligóra z Montanii – w reglowym lesie, wieczorną porą spotkałem wilka, a może nawet Neura. Trza bowiem wiedzieć, że u nas w Montanii – Wyżu, owe weredy zatracone liczne są niby psy ludziom wierne; zresztą i tu musi być wiele wilków i wilkołaków, skoro stołeczny gród słynnego królestwa Valkanicy zowie się Vučy Gardziec; wszak ,,Vuk'' znaczy ,,Wilk''. Ten, którego spotkałem, ślinił się i gapił na mnie jak sroka w gnat a oblizywał się krasnym jęzorem. W końcu ów wilk – wereda rzucił się mi z zębiskami do gardła, lecz nam, potomkom króla Montusa, dziki zwierz niestraszny! Chwyciłem basiora za ogon i począłem wywijać nim młyńce w powietrzu, przygadując przy tym: ,,Basiorze bury, nie tykaj Waligóry''! W końcu puściłem go, a on skomląc jak szczenię i podkuliwszy obolały ogon, czmychnął do lasu. Musiał widać opowiedzieć o swej przygodzie kamratom, bo odtąd żaden wilk, czy wilkołak, nie waży się napadać na mnie – zakończył opowieść Waligóra, zaś król Margus pijąc doń z byczego rogu, zaproponował mu zawarcie braterstwa krwi i przystąpienie do swej drużyny. Montańczyk zgodził się. Margus nadał mu herb Wilkokręt, przedstawiający męża w stroju montańskim, kręcącego w powietrzu wilkiem i wieś Podgorną.




Niedługo potem, król powierzając tron zaufanemu Centaurowi – arcykapłanowi Ageja i Enków na okres trzech miesięcy, wyruszył na wyprawę junackim szlakiem. Zabrał ze sobą Makarkę z Orlandu, Waligórę z Montanii, Wiły – Gjorę i Magdę; swe mleczne siostry oraz młodego żupana Iwicę (Iwę) z Valkanicy; pana na Sprawicy. Junacy wyruszyli w północne rejony królestwa Stopanoviców, blisko granicy z Krajem Stepów. Zapadł już wieczór, gdy rozłożyli się obozem u stóp góry Stolby. Nad nimi rzucał srebrny blask Księżyc wraz z rojem gwiazd i gwiazdeczek, junacy zaś by odegnać istoty służące Rykarowi, takie jak wąpierze – żądne krwi upadłe upiory, rozpalili ogień na polanie, a każdy z nich, wyłączając Wiły, miał po kolei pełnić wartę. Jako pierwszego los wskazał żupana Iwicę ze Sprawicy. Valkaniczanin ujął w dłoń oszczep Prač, którym niegdyś ubił dwa mocarne niedźwiedzie i stojąc w świetle rzucanym przez ogień pełnił straż nad snem przyjaciół. Noce spędzane w dziczy nie były wówczas bezpieczne. Ogień najskuteczniej odstraszał wilki, lecz Europa ery jedenastej pełna była Neurów; wilkołaków bez porównania groźniejszych niż wilki, strzyg, wąpierzy, złych nocnic i licznych innych straszydeł pozostających na usługach Čortieńska. Iwica herbu Żuraw (Grus) był czujny i wytrwały jak ów ptak, co zdaniem autorów bestiariuszy , by nie zasnąć ściska w łapie kamień. Swą żelazną wolą junak odpędzał zmęczenie, by nie okryć się wstydem, aż ujrzał zlatującego z nieba, wielkiego jak wilk nietoperza, który przycupnął na trawie, osłaniając się przed iskrami sypiącymi się z ogniska i przybrał postać bladego i czarnowłosego, chudego męża w aksamitnych, czarnych szatach, z którego ust sterczały białe, podobne do długich igieł kły. Uszy intruza były spiczaste, a duże ślepia czerwone i złowroga świecące. Każdy pojąłby, że owym nocnym stworem jest wąpierz, zwany też wampirem. Straszydło zdawało się nie zauważać czujnego żupana. Umyślił sobie wąpierz ssać chłodną, niebieską krew z szyi którejś z Wił, mlecznych sióstr Margusa, lecz Iwica był szybszy. 



 

- Sługo smoka piekieł, opuść ten obóz, albo będę musiał cię zabić! - wąpierz wyprostował się i ruszył w stronę woja, oblizując się i rechocząc, a z jego posiniałych ust wydobywał się trupi odór. Kościej wyjął zza pasa z ludzkiej skóry kościany sztylet o zatrutym ostrzu. Iwica czym prędzej zatopił krzemienny grot Prača w sercu wampira i przebił go na wylot. Umierając wąpierz wrzasnął głośno a żałośnie, czym zbudził wszystkich śpiących. Na ich oczach pana na Sprawicy rzucił martwego potwora w płomienie ogniska, gdzie ów spłonął z głośnym sykiem, jakby syczał ksykun, lecz z Iwicą nie było dobrze. W blasku Księżyca – lampy Srebronia oraz ogniska dwóch synów Novalsa i dwie Wiły spostrzegły, że ich przyjaciel stał się blady jak śmierć, jego złociste włosy zmieniły barwę na smoliście czarną, oczy stały się czerwone i świecące, na palcach pojawiły się szpony, niczym u strzygi, czarownicy czy mamuny, zaś z ust wyrosły przerażające kły. Nie dziwota; Iwica stał się wąpierzem, bo w czasie walki obryzgały go krople zatrutej, cuchnącej trupią zgnilizną krwi upadłego upiora.

- Ubijcie mnie nim zdołał kogoś ukrzywdzić! - zawołał Iwica resztką swej człowieczej natury, a z jego ust wionęło trupią zgnilizną.

Margus ani myślał zabijać wiernego druha, który poświęcił się dla uratowania go przed zamianą w wąpierza podczas snu. Czym prędzej spętał odrywającego się już od ziemi Iwicę złotym łańcuchem – darem od wołwchów Mokoszy z uroczysk orskich, a ów wył jakby go przypiekano żywym ogniem. Junacy czym prędzej powrócili do grodu stołecznego, gdzie król dał Iwicy – wąpierzowi schronienie w lochach na zamku psarskim, gdzie poił go krwią kozią i byczą, a osobiście pilnował, by nikt nie ważył się go zabijać. Margus bardzo pragnął zdjąć zły czar ze swego woja. Udawał się po radę do kapłanów z Kolegium Kozesów, do żerców i wołwchów. Zwracał się o pomoc do swej żony, królowej Dekli, która jako królowa, mocą Ageja i Enków umiała uzdrawiać i zniweczyć złe czary, zwracał się do słynących z mądrości ras Centaurów i Wił, do wiedźm i czarownic, mądrych bab co umiały doić mleko ze sznura, słał też poselstwa w obce strony – do magów z Peristanu, do królowej Aplanu Tatry, co rozmawiała z samą Mokoszą i cieszyła się jej szczególną opieką, do korgoruszy – mieszkających w Orlandzie dziewic poświęconych Kołowierszy, których przełożoną była Brajka III, wreszcie prosił o pomoc kapłanów Welesa z Velahradu nad Odirną i do mężów poświęconych czci Świętowita na Bliskim Zachodzie, lecz nikt nie umiał pomóc biednemu Iwie. Margus wraz z królową Deklą, dzień w dzień umartwiał ciało postem, wznosił modły do Ageja i wszystkich Enków, a zwłaszcza ukochanych Dziewanny Šumina Mati i Mokoszy i jeszcze hojniej niż zwykle rozdawał jałmużnę i zrywał pęta chorób a kalectw. Jego cierpliwość i zaufanie wystawione zostały na próbę, lecz Margus wyznaczony do bycia królem obu krain, musiał najpierw być carem samego siebie. Potrafił czekać, a wierna Dekla podsycała w nim nadzieję. Któregoś dnia w zamkowej kapliczce, Margus prosił o pomoc Mokoszę – patronkę swego królestwa przed jej alabastrowym posągiem. Biały kumir zdobiły wieńce polnego i leśnego kwiecia, naszyjnik z bursztynu z Burus, albo z Rany, gdzie stał chram jej oblubieńca Świętowita, ośmiopromienna złota gwiazdka na czole, kolczyki w kształcie żołędzi z tego samego kruszcu, złoty pierścień z szafirem, diadem zdobiony modrym kamieniem, oraz złote berło podobne do włóczni, zwieńczone kwiatem lilii. Był to posoch, oznaka władzy rusałczych królowych. Margus, mąż twardy jak stal, wspominając nieszczęście jakie uderzyło w dzielnego Iwicę, ronił łzy po raz pierwszy od bardzo wielu lat. W końcu zmęczony surowym postem i długimi modłami, zasnął w kapliczce, gdzie szemrała woda w maleńkiej fontannie, tryskającej ku czci Mokoszy spuszczającej deszcz i napełniającej jeziora i rzeki żywymi istotami. Kiedy tak spał w wielkim utrudzeniu, sama Mokosza litościwa, pochylająca się nad nieszczęśliwymi, przybyła na zamek Psary z wyżyn Wielkiego Dębu w rydwanie ciągniętym przez białe łanie. Stanęła w kapliczce, gdzie przebywał jej posąg i głosem cichym jak szemranie wody udzieliła rad zbawiennych przez Ageja objawionych śpiącemu władcy.

- Gdy inni zawiodą, ja pomogę, wsparcia swego udzielę zawsze, ja Mokosza, przez Ageja wywyższona. Iwicę odczarujesz dekoktem z Samowilskiego Ziela; cudownej rośliny, w którą zamieniło się ciało Wiły Samowiły co żyła w dziewiątym eonie. Ziele to rosnące na Rusalnym Ostrowie w Nawi Jasnej ma od Ageja moc leczyć wszystkie dolegliwości i niszczyć wszelkie złe czary, bo razem z Welesem stworzyłam je z czystego ciała jytnas. Zaiste droga do Nawi – Welesowego Królestwa daleka, a ciebie Valkanica i Puana potrzebują. Ty znajdziesz Królewską Drogę do Nawi – udasz się do Aplanu, nad Morze Joldów i w nadmorskim lesie wejdziesz w otwartą dla ciebie bramę w pniu największego z aplańskich dębów, a będą to Wrota Dębowe (Nawie Wrota), prowadzące przed tron cara Welesa. W późniejszych czasach kto inny odbędzie podróż w poszukiwaniu Nawi ze wschodu na zachód, drogą długą i pełną niebezpieczeństw – Mokosza przepowiedziała wyprawę Sowiego, Marychy i Giży w erze trzynastej – lecz i ty w swojej wędrówce zaznasz trudów i zasadzek. Bywaj. Idź, a nie ustawaj, bądź wierny i wierz choćby wbrew nadziei – cudna Enka znikła, a Margus obudził się pełen wesela. Zapamiętał swój wieszczy sen i trzykroć złożył pokłon bałwanowi Mokoszy.

Iwica będąc już od dłuższego czasu wąpierzem, zatracił swą ludzką naturę. Choć tego nie chciał, wzywał Rykara, a wypierał się Ageja. Wciąż niesyty krwi, łapał szczury i ssał ich posokę, a mogąc przechodzić przez najmniejszą szparkę, już dawno by uciekł, gdyby Magda Samodiwa, śpiewając magiczną pieśń nie zaczarowała jego celi.

Margus nie zwlekał. Pożegnał Deklę i razem z banami Makarką i Waligórą ruszył na północ w stronę Aplanu. Tam w nadmorskiej prowincji Pomerland, poświęconej Słonecznicy Pomorzannie, miał odnaleźć przejście do Nawi, gdzie rosło Samowilskie Ziele. Junacy żegnając się z królową Deklą, o brzasku opuścili gród stołeczny, wyruszając w długą drogę prowadzącą przez Kraj Stepów i Oyland. Szli zataiwszy swoje godności. Straszydła i potwory nienawidziły Margusa i jego druhów, lecz znając ich potęgę, bały się nań napadać. Mimo to nie obeszło się bez potyczek. W Kraju Stepów trójka junaków została napadnięta przez hordę strzyg z lasu Zdradny, na której czele stał obwieszony złotem król Szczurzy Ogonek w czerwonej szacie, dla którego był to ostatni bój w życiu. Margusa, Makarkę i Waligórę atakowały też varcolaków, Neurów, karakondżuli, podobnych ni to do psów, ni to do karaluchów, brukołaków i żądne krwi chmary dybuków, lecz trzech witezi z Południa, Wschodu i Zachodu szło niestrudzenie, by wypełnić świętą wojnę Ageja; pomóc przyjacielowi. Mokosza – Nad Światami Wywyższona błogosławiła im w trudach wędrówki, a Čorty wiedząc o tym, bezsilnie zgrzytały zębami. Nad Valkanicą i Puaną, osieroconymi po śmierci wiekowego już arcykapłana Ageja i Enków, roztoczyła opiekę królowa Dekla, a choć była niewiastą, wszyscy wojowie i urzędnicy obu zjednoczonych królestw winni jej byli cześć i posłuszeństwo. W zaklętym lochu wył i skrobał szponami zamieniony w wąpierza Iwica. Służba na zamku Psary lękała się go wielce, nawet mu nie współczując. Powiadano o zamkowym wąpierzu, że śpi w trumnie pełnej krwi, a skóra na nim łuszczy się i odpada wielkimi płatami. ,,Czyżby nasz król, co nie zląkł się Bisurmana Bezbożnika miałby drżeć przed zwykłym wampirem? - mówił pachoł do służącej. - Niechże więc pani nasza Dekla, naprawi co Margus popsuł! A może ich obu ów wąpierz opętał''? - tak plotkowano na zamku w czasie wolnym od pracy, zaś Iwica łkał bez łez i bez głosu, opłakując swą utraconą człowieczą naturę. Tymczasem trzech junaków, których poprzedzała sława wielkich czynów, minęło góry Montanii, gdzie Waligóra w swej rodzinnej Roztoce odwiedził postarzałą już i siwą matkę, którą opiekował się jego brat Dębek. W Aplanie zostali rozpoznani, zaś królowa Tatra, której mąż Lech III wędrował do Bharacji na dwór króla tygrysów Bengalii, by zażegnać grożącą Europie wojnę z Azją, zaprosiła ich na swój dwór w stołecznym Niście. Wówczas Margus i jego towarzysze poznali nie tylko pełną męstwa i piękną królową, sławioną przez jej lud za dobroć i mądrość, nie tylko szóstkę dzieci z jej łona; trzech królewiczów i trzy królewny w trzech kolorach skóry, ale samego Deneba; wielkiego jak niedźwiedź białego rysia w ognistej koronie, syna Boruty i Dziewanny Šumina Mati. Deneb przybył z Burus do Nistu, by opiekować się Tatrą i jej dziećmi pod nieobecność Lecha III, tym bardziej, że królestwu Aplanu zagrażał sługa Rykara, król wąpierzy Naraicarot I, następca Erydana. Biały ryś o niebieskich oczach tchnął na junaków swoją mocą, by nic nie odwiodło ich od pomocy Iwie, po czym pożegnawszy królową Tatrę i całując jej białe dłonie, trzech witezi podążyło zgodnie z jej wskazówką nad Morze Joldów, w te okolice, gdzie wielka i święta rzeka Visana wpadała do królestwa Juraty. Ich celem był rosnący w nadmorskim lesie, pamiętający jeszcze czasy Novalsa i Aivalsy dąb Rombot, w którym miało się otworzyć przejście do Nawi. Dąb ten miał się wyróżniać swą wielkością i bijącym odeń majestatem, lecz smok Rykar podjął próby zawrócenia wędrowców z ich drogi. Leśne Čorty nasypały całej trójce w oczy opiłków zaczarowanego żelaza, kutego w kuźniach Čortieńska, a a wtedy Margus, Makarka i Waligóra zabłądzili jak dzieci i nijak nie mogli odnaleźć najroślejszego z dębów; czwartego po Wielkim Dębie, Dub – carze z Orlandu, a Baublisie z Korsi. Trzy dni błąkali się po nadmorskiej plaży, a Čorty niczym wąpierze z wolna wypijały nadzieję z ich mężnych serc. Wreszcie trzeciego dnia wyszedł z kniei i ukazał się oczom trzech witezi jakiś niski, przygarbiony i pomarszczony starzec w czerwonej szacie. Miał spadającą na piersi siwą brodę, a na łysiejącej już głowie – małe, czarne różki. W ręku trzymał rzeźbiony kostur, a był to jeden z leśnych Čortów. Nazywano go imieniem Mikołaj (Nikołaj) i z mandatu smoka Rykara pełnił on urząd króla zaborowych; przerażających, leśnych straszydeł o zgniłej skórze, wielkich kłach i pazurach. Zaborowe o oczach podobnych do czerwonych latarni, rzucały zaklęcia na wędrujących przez lasy, aby błądzili, po czym ukazywały im się w ludzkiej postaci, każąc zapisać sobie duszę, lub niespodziewane dziecię, w zamian za obietnicę wyprowadzenia z lasu. Stąd też wzięła się nazwa owych groźnych istot – zaborowe od zaboru duszy i ciała.

- Witajcie, młodzi rycerze – ze złośliwym uśmiechem, Mikołaj jak królowie strzyg odziany, przywitał szukających dębu Rombota.

- I ty witaj, dziadku – Margus odpowiedział na pozdrowienie władcy zaborowych, który zaklęciem iluzji uczynił swe spiczaste różki niewidocznymi.

- Żal mi was, junosze, a raczcie przyjąć me współczucie – rzekł nagle Mikołaj, a trzej junosze zastanawiali się o czym mówi. - Żal mi was, bo wasz przyjaciel jest w potrzebie. Ciężko zachorzał nieborak, stał się obmierzłym stworzeniem, a wy frasujecie się, że nie możecie znaleźć dlań leku.

- Skąd wiesz, że Iwica zamienił się w wąpierza? - spytał podejrzliwie ban Makarka groźnie marszcząc brwi.

- Wiem to z zasłyszanych rozmów ptaków – odrzekł spokojnie Mikołaj, lecz jedno z jego oczu, niczym u kłamiącego puchacza – potwora z Sirenopolis rozbłysło niczym złota lampka, bo i on kłamał. Swą wiedzę nabył nie u ptaków, lecz na Żelaznym Zamku w Burus od króla wąpierzy Naraicarota I. - Jestem synem lasów i swój dar rozumienia mowy ptasiej, języków wilczych i zajęczych, mowy drzew, gwiazd i kamieni nauczyła mnie leśna królowa Dziewanna, oblubienica Boruty, którą miłuję jak macierz – oko Mikołaja znów rozbłysło złotym blaskiem, bo też znów skłamał. Jako leśny Čort i król zaborowych nienawidził Enków, a zwłaszcza Mokoszy i Dziewanny Šumina Mati, za to ostatniej nocy wlewał swe lodowate nasienie w mamunę Lochę, królową Čortieńska i kochankę Naraicarota I.

- Czy możesz nas, waszmość, zaprowadzić do wielkiego dębu Rombota? - spytał Waligóra z Montanii.

- Biedacy – udając smutek pokręcił głową Mikołaj. - Nim tu przybyliście ów wspaniały dąb, po wielokroć uświęcony piorunem Jarowita, zrąbały siekiery bezbożnych drwali. Mokosza wam mówiła – Čort niedosłyszalnie zgrzytnął pożółkłymi zębami – że ów dąb miał wam posłużyć jako brama do Jasnej Nawi, gdzie rośnie Samowilskie Ziele, stworzone z ciała świętej Wiły. Przybyliście na próżno, ale nie traćcie nadziei. Mam w swym zanadrzu leczącą choroby i niweczącą złe czary cudowną maść; balsam z ziemi Ardt w Teutmanii. Sporządziły go kapłanki z grodu Hercynia Podlaska, na bazie tak rzadkiego składnika o cudownej mocy działania jak jajo bazyliszka, ubitego w Zalesiu – Ultrasylwanii – król Margus dzięki swej mądrości – chytrości znał moc różnych medykamentów; sztuki zielarskiej nauczyły go zaprzyjaźnione Wiły. Wiedział, że nawet ,,bazyliszkowe jaje'' z Hercynia Silvanie nie może wyleczyć z bycia wąpierzem. Tymczasem Mikołaj ciągnął dalej.

- Użyczę wam cudownego leku, o który biją się apteki na Dalekim Zachodzie i wyprowadzę was z lasu, jeśli rozwiążecie wszystkie moje zagadki...

- Co pan – oburzył się Waligóra – jest waćpan sfinksem, albo rusałkom, że chce się waćpan zabawiać zagadkami?

- … w przeciwnym razie – mówił niezrażony Mikołaj, a junaków przeszedł dreszcz – zobligowani panowie zostaną do złożenia swych podpisów na tym pergaminie – wyjął z zanadrza zapisaną kartę. Nikt z drużyny nie znał sztuki pisania i czytania, bo ta zginęła wraz z upadkiem państwa Teosta, a chytry Mikołaj wiedział o tym. - Nie musicie, gardziny, rozumieć tych podobnych do czarnego robactwa znaczków. Wystarczy, że swoją krwią w pokazanym miejscu zrobicie jakiś znaczek, byle nie był to święty znak kras, bo... bo w Uran Haran i w Taj – Każk obraziliby się. Teraz zagadki – Mikołaj schował pergamin. - Co to jest: biały koń w czerwonej stajni? - Margus, którego Wiły wyuczyły sztuki zagadek odpowiedział po krótkim namyśle.

- Ząb – słysząc poprawną odpowiedź, król zaborowych zazgrzytał zębami.

- Sadzone a nie rośnie – zapytał Mikołaj.

- Jajko – odrzekł Makarka.

- Syn bez ojca – Mikołaj zadał najtrudniejszą zagadkę.

- Dym bez ognia – wypalił Waligóra, a leśny Čort gotował się ze złości.

- Teraz – rzekł sapiąc – albo odgadniecie moje imię, albo jak jeden mąż podpiszecie cyrograf! - Margus udał, że zastanawia się nad odpowiedzią na nieuczciwie postawione pytanie, a w rzeczywistości począł szeptać dziesięć imion Mokoszy. Wówczas to przejrzał na tyle, że na łysinie Mikołaja ujrzał maleńkie, czarne różki, znak, że ma przed sobą Čorta. Król chwycił za miecz i jednym płynnym ruchem ściął głowę Mikołaja – Nikołaja, który wrzasnął z bólu jak wąpierz przebijany osinowym kołem. Trysnęła w górę fontanna zielonej krwi, zaś król zaborowych, częsty gość na Żelaznym Zamku, trzymając oburącz odcięty czerep, przyciskał go do serca i wyjął wniebogłosy schronił się w mateczniku. Wtedy to siostry Zmora i Zennica zesłały na trzech junaków twardy sen, a Mokosza pochyliła się nad nimi i białą chusteczką zmoczoną w wodzie z Sobotniej Góry przemyła im oczy, wymywając z nich opiłki čortlandzkiego żelaza. Następnie swą jasną dłonią, zdjęła z nich sen, po czym rozpłynęła się w powiewie wiatru. Kiedy junacy powstali z trawy, ujrzeli przed sobą dąb większy od wszystkich innych drzew rosnących w nadmorskiej puszczy, a imię jego : Rombot. W pniu drzewa otworzyły się wrota. Margus, Makarka i Waligóra przeszli przez nie i trafili do Jasnej Nawi, gdzie jytnas wszystkich ras, ludów, pokoleń i języków żyli wśród piękna i radości. Król zerwał Samowilskie Ziele i zabrał je w drogę powrotną do Valkanicy. Z cudownej rośliny uwarzył dekokt i dał go do picia Iwicy, po zmieszaniu go z krwią kozy, inaczej wąpierz za nic by nie ruszył driakwi. Po jej wypiciu zasnął, a gdy się już obudził, znów był człowiekiem. Dni spędzone pod postacią wąpierza wspominał jak zły sen. Wielka radość zapanowała na zamku Psary i wszyscy sławili Ageja przez Mokoszę wśród uczt i zabaw, po czym żupan Iwica szczęśliwy wrócił do swego majątku. Pełne legend kroniki z Dawnych Dni wspominają tylko dwa przypadki, kiedy to w cudowny sposób udało się odczarować istotę ludzką zaklętą w wąpierza. Poznaliśmy już historię Iwicy; pana z Kresu Południa. Tatra z Montanii nim została królową, jako niewolnica Kościeja została zamieniona w wąpierzycę po ugryzieniu przez króla Erydana z Burus. Swoje odczarowanie zawdzięczała samej Mokoszy, która miłowała ją jak macierz córkę...





,, […] Przed opitą krwią dziewczyną stanął nieoczekiwanie jakiś człowiek pozbawiony skóry. W milczeniu naciągnął łuk i wypuścił strzałę, ugodził wampirzycę, a ta brocząc krwią, osunęła się na klepisko. Był to Anatolij Rdzeniejew.

Tymczasem w koronie Wielkiego Dębu.

- Możesz ją ocalić – mówił Agej do klęczącej przed nim Mokoszy – jak zdobędziesz jej łzy.

- A czy mogę ocalić tak pozostałych ludzi? - spytała.

- Możesz – odparł Agej – lecz pospiesz się, bo Mar – Zanna już przykłada lodowy oścień do jej serca.

[…] Tatra […] powoli konała. Kiedy ujrzała 'jajo płomieniste', wychodzący zeń król Opplan po raz pierwszy mówił jej o misji obalenia Kościeja. Teraz zaś Kościej nią zawładnął i usunął ze swej drogi. Po raz kolejny w życiu była na granicy śmierci. Widziała jak Kościej staje przed Mokoszą i chełpi się przechwyceniem Tatry. Zuchwale pluje Ence w twarz i ją policzkuje. Im dłużej wpatrywała się w tę scenę, tym wyraźniej na miejscu Kościeja widziała siebie. Z krwistoczerwonych oczu po raz pierwszy pociekły łzy.

- Zaufaj mi, ja cię wyzwolę – mówiła Mokosza. - Przebaczam ci.

Z nastaniem ranka wszystko wróciło do normy, a pokutą Tatry miało być 'powtórnie wrócić do łona''' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



*





Margus powrócił w samą porę, bo od wschodu napłynęły czarne chmury.... Jeszcze w ostatnim wieku ery dziesiątej, nim Teost Car – Słońce założył swe państwo nad rzeką Nilus, gdzieś w Środkowej Azji, na południe i wschód od stepów krainy Taj – Każk, gdzieś na pograniczu ziem zwanych w późniejszych erach dwunastej i trzynastej Taj – Promet i Taj – Turan pojawiło się bitne plemię, które samo siebie nazwało Uran – Haran. W słowiańskich kronikach i pieśniach głoszących sławę bohaterów, plemię to nosi nazwę Sępian. Początkowo ich jedynymi dużymi grodami o złoconych dachach strzelającymi w niebo tysiącami ozdobnych iglic były Seldżukabad i Osmanabad, kolejno będące siedzibą sępiańskich władców – kaganów. Wokół nich były nieliczne osady rolnicze, zakładane w oazach takich jak Butros czy Assir. Sępianie nosili barwne, zdobione drogimi kruszcami, perłami i kamieniami stroje z najcenniejszych jedwabi z Sinea, z batystu z Bharacji, czy z gazy i adamaszku z międzyrajskich ziem As i Surji. Mężczyźni zakładali na głowy barwne turbany niczym potwór Bisurman zabity przez Margusa, często zdobione piórami feniksów, strusi i pawi, oraz klejnotami, nosili czarne brody i wąsy. Ich zakon nie pozwalał siwiejących bród farbować na czarno, przeto co niektórzy nosili brody czerwone jak włosy rusałki Ruty. Ich niewiasty nosiły przejrzyste welony i możliwie jak najwięcej drogocennych ozdób, amuletów i talizmanów. W oazach Sępianie uprawiali palmy daktylowe, zboża, drzewa owocowe i jarzyny, hodowali owce, kozy i wielbłądy. Zakon tego ludu nakazywał czcić wiele bóstw i demonów. Na ich czele stał groźny Afryt (Afritus) o psiej głowie, skrzydłach kruka, ludzkim ciele i kończynach zakończonych szponami orła. Domagał się ofiar z ludzi i zwierząt, a tron owego Čorta miał się znajdować na szczycie góry Dżebel – Malik, skąd Afryt o ciele Tassilijczyka spoglądał na świat i ciskał piorunami. Sępianie czcili też boginię Sardonę; Pannę Niebios, przedstawioną w sukni naszywanej drogim kamieniem sardoniksem i herosa przyjętego do grona bogów; Harad – kagana (Władcę Południa). Wyobrażano go sobie jako olbrzymiego Tassilijczyka w skórze lamparta, uzbrojonego w maczugę. Możliwe, że jego pierwowzorem mogli być tacy murzyńscy witezie jak Nubi czy Mngvi. Oprócz Afryta, Sardony i Harad – kagana, Sępianie w swych licznych chramach i w świętych gajach dębowych i cedrowych , u stóp gór i przy źródłach, czcili też inne istoty święte, straszne i złe niczym Čorty, jak Bela – Ahmeda, Zabava, Azifa, Bafometa, Sarras – Agifa, trójcę bogiń Bilax, Akamadi i Orbanę, boginię owiec Orbelo, boga krajów zachodnich Abur – Madżuka, boginię Zachodu – Lax, czy wreszcie boga mórz, wieloryba Bahmuta, którego pierwowzorem był morski potwór Dzika Juda, zwany Behemotem. Najwyższymi kapłanami zakonu Afryta byli kaganowie, którzy nazywali Ageja i Enków złymi duchami, kazali niszczyć ich chramy i posągi, oraz prześladowali święty znak kras. Po kaganach najważniejsi w państwie Sępian byli mianowani przez nich wezyrowie, oraz kurułtaj – rada czarowników i przełożonych świątyń poszczególnych bogów. W mowie Sępian nie istniało słowo wolność, a jedynie wyzwolenie, a ich kaganowie prześcigali się w okrucieństwie. Na ołtarzach lutych bogów codziennie ginęli ludzie, zaś jeden z wezyrów, peristański mag Belisztusu wprowadził wstrętny zwyczaj, by boleśnie okaleczać srom niewieści przez wycięcie zeń łechtaczki. Pomysł by to robić podsunęły mu Čorty. Sępiańscy wojownicy słynęli z męstwa i okrucieństwa. Swych wrogów zasypywali deszczem zatrutych strzał, które wypuszczali w takiej liczbie, że z ich powodu niebo stawało się czarne jak włosiany wór. Z bliska walczyli krzywymi szablami, niczym potwór Bisurman, zabity przez Margusa i ażdachy, a przed ciosami zasłaniali się okrągłymi tarczami. Chroniły ich zbroje z kolczugi i karaceny. Nie to jednak było najstraszniejsze. Jeszcze za życia Kościeja, czarnoksiężnik Ahmed Belizaria nauczył Sępian zaklęcia, mocą którego poświęcone Afrytowi, wielkie jak tury sępy z gór Dżebel Krisili i Dżebel Sardona, potrafiące w trzy minuty rozszarpać dorosłego, silnego człowieka na strzępy i nie mniej straszne karakondżule stawały się ludziom posłuszne i pozwalały się dosiadać niby konie, by służyć bezlitosnym kaganom w ich podbojach. Określenie ,,Sępianie'' wzięło się właśnie od ogromnych sępów, które posłużyły wojownikom z plemienia Uran – Haran jako powietrzni wierzchowce. Karakondżule były wielkości dużych wilków, a pokrywała je maść smoliście czarna. Przypominały karaluchy, lecz miały głowy wilczurów o czerwonych, świecących w ciemności ślepiach i czułkach karaluchów. Były drapieżne i żarłoczne, potrafiły pożreć konia, a także człowieka. Pleniły się na sposób karaluchów. Suki karakondżuli składały mnóstwo jaj, wielkości tych składanych przez kury i ukryte w woreczkach ze skóry nosiły ze sobą przytwierdzone do odwłoka. Mając takich sprzymierzeńców, Sępianie pod wodzą kagana Murad – chana i jego brata, księcia Rezy, ruszyli na podbój krain zachodnich. Wkroczyli do Międzyraju, na Półwysep Rdzawy, albo też Anatolijski, noszący swą nazwę na cześć Anatolija Rdzeniejewa, sługi Juraty i zajęli prastary gród Çatal Höyük, lecz nie poprzestali na nim. Okryci sławą lutych najezdników przekroczyli Morze Mar i przerażający niczym nalot szarańczy, pogańscy wrogowie zagrozili Puanie i Valkanicy, których królem był Wielki Margus. Najazdy Sępian budziły taką trwogę, że wojownicy królestw anatolijskich Spahistanu i Czambułu, rezygnując z walki kładli się na ziemi w oczekiwaniu szybkiej i mało bolesnej śmierci. Ludy ciemiężone przez Sępian przestały widzieć w nich ludzi, jeno dzikie potwory z plujących ogniem i siarką czeluści Čortieńska. Wielu zapomniało, że nie wszyscy Sępianie byli źli.



,, - Myślę, że nie jest możliwym, aby jakaś grupa stworzeń skupiała tylko dobre, lub tylko złe, a i złe nie zawsze są całkiem zepsute – mówiła Tatra. - Przecież w Burus, najpierw uratował mi życie biały ryś Deneb, choć wcześniej nigdy bym się tego nie spodziewała, a później Kłobuch, mimo że to złodziej'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.





Na czele idącej na Puanę i Valkanicę stał król Kagan, z grzbietu czarnego, dwugłowego sępa Gapona dowodzący Jeźdźcami na Sępach, oraz srebrnobrody wezyr Mubalan Al – Dżamak, którego rydwan ciągnęły cztery karakondżule w złotych uprzężach. W imię lutego Afryta, Sępianie parli na zachód, by łupić, mordować, palić, gwałcić i brać w jasyr. Król Margus wraz z drużyną, z banami Iwicą, Makarką i Waligórą ledwo usłyszał żałosną skargę swych poddanych, porzucił radosne uczty, polowania i turnieje, chwycił za miecz i buławę, wdział na siebie karacenową zbroję zdartą z potwora Bisurmana, wsiadł na grzbiet wiernego rumaka Szarka i dał znak do rozwinięcia królewskiego sztandaru ze Słońcem i Księżycem, lwem Puany i białym, dwugłowym orłem Valkanicy, Tinezem Dwugłowym. Drużyny króla i najprzedniejszych witezi, wzywając Mokoszy, Mieczysława, Boruty i Dziewanny Šumina Mati, ruszyły na spotkanie Sępian, a gdy ich spotkały, poczęły zadawać najlepszym hufcom azyjskim ciężkie straty, budząc u Kagana i jego wezyra trwogę i podziw. Osobliwie największe szkody Synom Afryta zadawał król Margus, oraz ban Waligóra z Montanii. ,,Lew Balkanistanu, wódz Psów Niewiernych, sroży się a rozdziera co dzień ciała wiernych Afrytowi. Któż przemoże tego syna Ibala''? - szeptali strwożeni najezdnicy, a wojowie z Valkanicy i Puany wznosili okrzyki: ,,Wielki i wspaniały jest Margus Królewicz, syn Lecha Vukaszyna''!

Oddział Jeźdźców na Karakondżulach; Sępian walczących na lądzie, spalił osady Stojan, Kłopiwnicę i Sielsko w Puanie, uprowadzając do Anadolu (Anatolii) licznych jeńców, młodych i silnych mężczyzn, młode i piękne niewiasty, wreszcie parę dzieci do haremów i armii. Zwierzchnik Jeźdźców na Karakondżulach, wezyr Mubalan Al – Dżamak odznaczył każdego z łupieżców złotym Orderem Sępa, oraz każdemu z wojowników wręczył wyszywany złotą nicią czerwony kaftan z najlepszego, sineańskiego jedwabiu, na pamiątkę czego otrzymał przydomek Mubalan Hojny. Uprowadzeni w jasyr chłopi ze Stojana, Kłopiwnicy i z Sielska mieli zostać sprzedani na targu niewolników w nowej stolicy Kaganatu Sępian – w słynnym z mogił pierwszych ludzi Novalsa i Aivalsy, Çatal Höyük, którego staroludzką nazwę, oznaczającą Nową Nadzieję zmieniona na Katała Gajuka. W grodzie tym, gdzie w zamkniętej dla zwykłych mieszkańców dzielnicy wznosił się tron Kagana, gdzie urzędował wezyr i zbierał się kurułtaj, od jakiegoś już czasu mieszkała zamożna niewiasta, wdowa po Sępianinie, Kurgałaj – marduku, który należał do starego i okrytego sławą, rycerskiego rodu Otolimów, pochodzącego ze starożytnego Osmanabadu. Zasłużeni w wielu bitwach Otolimowie posiadali wiele ziemi, skarbów, stad owiec, krów i wielbłądów, oraz pałaców i niewolników. Młoda wdowa po miran – ašanie z rodu Otolimów, w przeciwieństwie do jego pozostałych żon, nie pochodziła z Azji; z Międzyraju, Surji, Cypru, Królestwa Krety, Kartwelii – Kolchidy, Peristanu, Bharacji, Sinea, czy czarnej Tassilii. Nosiła imię Wilga, zaś późniejsi Ukraińcy nazwali ją Marusią. Jej ojczyzną była Puana, choć niektórzy poeci twierdzili, że pochodziła ze złupionej przez Sępian prowincji Skifitanii w Orlandzie. Wilga o smukłym ciele, długich, czarnych włosach i wielkich, piwnych oczach, strojem nie różniła się od niewiast sępiańskich. Tak jak one zakładała przejrzysty welon z gazy, powłóczyste a zwiewne, jedwabne suknie o pięknych barwach i liczne, złote ozdoby; kolczyki w uszach i nosie, pierścionki, bransoletki na przegubach dłoni i na kostkach, oraz sznury pereł i drogich kamieni na szyi. Wilga, wzorem niewiast z Bharacji na czole miała wypalone czerwone kółko, na ramieniu wykłuć sobie kazała czarnym tuszem, zapisane sineańskimi literami zaklęcie mające odstraszać złe duchy i przynosić szczęście, zaś podeszwy dłoni i stóp malowała henną w barwie karminu i indygo. Niewiasta owa, córa Dylika, syna Włastibora, porzuciła zakon Ageja i Enków, by czcić Afryta i inne Čorty, ale nie była zła. Przeciwnie; bolała ją niedola niewolników, których pełne były targi w rozległym Kaganacie Sępian i na miarę swych możliwości pomagała im. Kiedy żył srogi mąż Wilgi Dylikówny, ona wstawiała się u niego za niewolnikami, by darował im surowe kary, a dla niektórych wyprosiła nawet wolność. Niewolnicy w całym Katała Gajuka znali i kochali ,,słodką Wilgę'' i życzyli jej żywota długiego a szczęśliwego. Sławił ją i polecał w swych modłach Or, Puańczyk, Kartwelczyk, koczownik ze stepów Taj – Każk, czy Tassilijczyk o hebanowej skórze, bo na jej litość nie miały wpływu pobratymstwo, czy maść skóry, lecz cierpienie. Z bożków sępiańskich, Wilga najwięcej czciła dobrą boginię Araduani z oazy Magart, której pierwowzorem była sama, słynąca z miłosierdzia Mokosza w Peristanie zwana Aredvi. Kiedy Jeźdźcy na Karakondżulach uprowadzili do Anadolu chłopów z Puany, Wilga mocno się rozchorowała, a ci, którym okazała dobroć, martwili się o nią i zanosili modły o jej powrót do zdrowia. Nad ranem, córka Dylika ze Skifitanii uczuła silne mdłości, a godzinę potem zabolało ją serce. Następnego dnia poczęły jej sprawiać cierpienie głowa i nogi. Bolały ją tak bardzo, że cały dzień musiała zostać w łożu. Podobną białością do eburnu, cerę Wilgi poczęły pstrzyć maleńkie, lecz bardzo swędzące, czerwone plamki. Różni lekarze z bliskich i dalekich stron imperium Sępian przybywali do jej domu, z rzadkimi ziołami i korzeniami, proszkiem z rogu jednorożca, z drakolitu, ze smoczą krwią, oczami, mózgiem i mięsem, pstrymi pijawkami, pantami i proszkiem ze smoczych zębów z Sinea, z bezoarem, żywą wodą, upuszczaniem krwi, lewatywami, ciepłymi i zimnymi okładami, zaklęciami i amuletami, bańkami, igłami z Sinea, których jako pierwszych w sztuce znachorskiej zastosowała królowa – czarownica Malkieš Lysarayata i Złota Baba ze Znachorem wiedzą co jeszcze! Jednak cały trud sępiańskich medyków i uzdrawiaczy, nawet tych okrytych największą sławą, mistrzów sztuki lekarskiej z Bractwa Al – Qumasala z miasta Al – Razes, okazał się daremny. Nie umiał pomóc nawet nadworny lekarz Kagana, wielki Sina. Biedna Wilga całymi dniami leżała w łożu, a jej ciało trapiła wysoka gorączka. Tymczasem pewnej nocy, chłopi z Puany uciekli z targowiska nim ktokolwiek zdążył ich kupić. Wśród nich był wracz Bogdar z sioła Sielska. Razem z innymi zbiegłymi niewolnikami, marzył o powrocie do Puany i o odbudowie rodzinnej wsi. ,,Niech Mieczysław i Dziwica dadzą panu naszemu Margusowi zwycięstwo nad pomiotem Bisurmana''! - myślał jak cała Valkanica i Puana, a jednocześnie jako prawy wracz, sługa Złotej Baby, nie zawahałby się leczyć nawet samego Kagana. W całym imperium Sępian, niewolnicy i niewolnice narażając się na śmierć w paszczach karakondżuli, bądź w szponach wielkich sępów, uciekali od srogich panów, by kryć się w górach, na pustyniach, w lasach. Zbiegli niewolnicy gromadzili się w bandy niczym zbóje, a nieraz też grabili dobra swych dawnych panów, jednocześnie pomagając innym zbiegom. To właśnie od kryjących się za stołecznym miastem zbiegłych niewolników, puańscy chłopi ze Stojana, Kłopiwnicy i Sielska, dowiedzieli się o swej rodaczce Wildze i jej ciężkiej chorobie.

- Polecajmy ją Enkom, lecz porzućmy myśl o odwiedzeniu biedaczki w jej domu – mówił wódz zbiegów, zbiegły z pałacu Kagana, Murzyn Ardurus, urodzony u stóp Gór Atlas. - Szlachetna Wilga zawsze była dla nas dobra, ale w Katała Gajuka, niczym szczury plenią się karakondżule i polują na nas. Od karakondżuli zaś gorsi są jedynie nasi panowie...

Niewolnicy choć z żalem, odrzucili zamysł ulżenia w cierpieniu swej dobrodziejce. Jedynie wracz Bogdar z Sielska, litując się nad nieznaną mu niewiastą, mimo strachu przed patrolującymi gród karakondżulami, zabrał medykamenty i narzędzia i kierując się wskazówkami Ardurusa a blaskiem Srebroniowym, dotarł do domu Wilgi. Wszedł doń jak złodziej i niczym złodziej przeraził panią domu. Położył palec na ustach i uspokoił ją:

- Pssst. Przychodzę jako twój przyjaciel – po czym usiadł koło jej łoża i zaczął wypytywać się o chorobę Wilgi a słuchał w skupieniu, pełen przerażenia. W końcu pogładził ją po włosach, miękkich jak kitajka, wezwał imienia Złotej Baby i Mokoszy, aż wreszcie wyjął z czarnej, lekarskiej torby maleńką buteleczkę, trzymaną specjalnie na przypadki beznadziejne. Napoił Wilgę jej zawartością, a była to cudowna woda z Sobotniej Góry, mocą litościwej Mokoszy lecząca wszystkie choroby i ułomności, niwecząca złe czary, a nawet przywracająca zmarłych do życia. Wilga w czasie choroby zażyła już wiele magicznych i cudownych leków, lecz ten był naprawdę cudowny. Mocą żywej wody ze źródła bijącego na szczycie Sobotniej Góry, uczuła wreszcie trwałą ulgę, lecz z przerażeniem spostrzegła na swej białej pościeli mrowie maleńkich, obrzydliwie się wijących, czerwonych robaczków, które po kilku chwilach rozwiały się niczym opar mgielny.

- Co to było? - spytała Wilga pełna obrzydzenia.

- Krasnoludki, pani – odparł wracz Bogdar, syn Trpimira.

- Przecież to było jakieś czerwone robactwo, a nie żadne krasnoludki! - oburzyła się wyleczona. - Wszak krasnoludki to takie maleńkie ludziki z białymi brodami, noszące krasne stroje i czapeczki.

- Istotnie – przyznał wracz – krasnoludki to takie skrzaty. Jednak nie jest wam tajnym, pani, że czasem jedno słowo może mieć dwa znaczenia. Są takie kozły, które gimnastycy fikają na dywanie i takie, które można nakarmić kapustą. Zamek w drzwiach nie jest tym samym zamkiem, w jakim mieszkają królowie. Pająk łowiący muchy nie jest tym samym pająkiem, jakiego wiesza się dla ozdoby na suficie. Idąc tym tokiem rozumowania; istnieją skrzaty zwane krasnoludkami, jak również opisane już przez Malkieš Lysarayatę w dziele ,,O sztuce znachorskiej'' czerwone robactwo o tej samej nazwie powodujące dokuczliwe choroby. Krasnoludki – robaczki lęgną się w brudnej wodzie i zdaniem wraczy i znachorów nazywają się krasnoludkami, bo pochodzą od bożąt, które wybrały Rykara – Wilga uczuła wielką wdzięczność dla odważnego sługi Złotej Baby.

Kiedy pierwsze kury poczęły już piać, Bogdra Trpimirović chciał opuścić dom dobrodziejki niewolników, lecz ona zatrzymała go.

- Wracając do swoich, zabierz tyle żelaznych pierścieni z turkusem, ile uznasz za stosowne. Włóż je na palec, ty i twoi towarzysze i udajcie się do ziemi zwanej Puana. Owe pierścienie mają moc glejtu, jaki może wydać sam Kagan. Uciekajcie do Puany, a jeśli trzeba wykupię was z niewoli.

- A ty, pani, nie chcesz powrócić z nami do ziemi ojców? - Wilga posmutniała słysząc to pytanie.

- Ja zostanę, zacny synu Askalpa – odrzekła po chwili. - Zostaję tu, bo stałam się niewolnicą Afryta dla łakomstwa przeklętego – istotnie; urodziła się w nędzy i poniżeniu, zaś ślub z sępiańskim miran – ašanem przyniósł jej bogactwo i poważanie, które jednak nie zatruły jej serca, wciąż miękkiego jak wosk.

Wracz Bogdar na pożegnanie ucałował z czcią jej białe dłonie i wyszedł kiedy jeszcze było ciemno. ,,Niech Enkowie dadzą ci zdrowie, dobra Wilgo, i niech ci przebaczą, że ich porzuciłaś'' – życzył jej w myślach. Dzięki żelaznym pierścieniom, zbiegli niewolnicy mogli bez obaw podróżować po całym imperium Sępian. Pospiesznie przeprawili się przez Morze Mar i osiedli w Puanie i Valkanicy, gdzie król Margus nikomu nie pozwolił ich skrzywdzić. Wojna obu królestw z Sępianami wciąż trwała.

Kagan niczym sprośny Kościej uwielbiał młode i piękne niewiasty, przeto gromadził je w swoim pałacu, jakby to były stada bydła. Jego harem zamieszkiwało sto żon i dwieście nałożnic, których pilnowało dziesięciu eunuchów. Kagan wciąż niesyty cielesnych rozkoszy, żłopał wino niczym smok z Vovel wodę z Visany i tak jak po tysiąc razy przeklęty Kościej, brał do łoża chłopców, a ci co o tym słyszeli, spluwali z obrzydzeniem. W czasie wojny z królem Margusem, władca Sępian zapragnął obcować cieleśnie ze swoim ulubionym paziem, Radu Radycą z Kraju Stepów, z doliny rzeki Olty, za którym oglądały się wszystkie dziewczęta. Kiedy chłopiec poznał zamiary swego władcy, przestraszył się niepomiernie i zranił Kagana sztyletem, po czym uciekł na drzewo, by tam przeczekać, aż królowi żądza przejdzie. O dziwo, za swój czyn, młody Radu Radyca nie został później zabity, ani nawet uwięziony...

Król Margus, rycerski król rycerskiego ludu, rozesłał wici do najdalszych zakątków obu swych królestw, gromadząc pod swymi stanicami tak ludzi, jak i nie – ludzi. Pod królewskim sztandarem zebrały się poczty banów Makarki z Orlandu i Waligóry z Montanii, żupana Iwicy Sprawickiego, rodów Bronnych i Tyrnavów, Bubaków z Oylandu, rycerze Włastimir, Obren i jego brat Branko, Misław, Medmir, Mizamir, Turbot Przymorski, Olakmir z Pomerlandu, Rudosław, Ludolf z Teutmanii, były murzyński niewolnik Ardurus, któremu król Margus nadał godność żupańską, herb i dobra ziemskie, banowie Bronisław, Bolesław, Władysław, Władymir, Leget Czarny i brat jego; Leget Biały, Rozbiwoj Plątonogi, książę Tomisław Hadrian z valkanickiego Przymorza, wojowniczki z plemienia Łowczyń, oraz liczne wojska zaciężne; kondotierzy z Apapu, Oyowie pod wodzą Delisława Bębeńskiego, oraz jarlowie z Nürtu, Velehradu i Wolina, którymi dowodził żeglarz i korsarz Szary Krab. Do boju ruszyli banowie i żupani, kwiat rycerstwa Valkanicy i Puany, wojska zaciężne, oraz mieszkańcy grodów i chłopi. Wielka armia obu królestw chwyciła za obsydianowe miecze, stalowe szable zdobyte na ażdachach, ciężkie maczugi, topory i młoty, włócznie, palice ciężkie a ołowiane, łuki i strzały. Sierpy, kłonice, widły, siekiery posłużyły za broń chłopstwu. Wojownicy porwali za malowane tarcze a włożyli na siebie zbroje z karaceny i kolczugi, oraz ze skóry smoków, bądź ogromnych ryb z wielkich jezior Burus, albo z ojcowskiej rzeki Czterowody (Te – y – aka). Głowy chronili szyszakami zdobionymi barwionymi międzyrajską purpurą końskimi kitami, hełmami z zatkniętymi rogami turów, albo z piórami pawi, bądź strusi. Wielu witezi, zwłaszcza pochodzących z valkanickiego plemienia Usarów zakładało na zbroje skóry wilków a niedźwiedzi, wzorem króla Margusa, a nawet tygrysów z Peristanu, bądź lampartów. Co biedniejsi wojowie chwycili za taką broń jak rohatyny, kiścienie, oszczepy, a nawet szable z ości wielkich ryb z północy. Pod królewską stanicą z białym orłem Tinezem Dwugłowym i lwem Wskrzeszeniem stanęli nie tylko synowie Novalsa i córki Aivalsy z plemienia Łowczyń. Na zew powszechnie szanowanego króla Margusa pospieszyli puańscy Radoszanie i inne plemiona leśnych ludzi, Centaury pod wodzą bana Trpimira Hipocentaurusa, satyry, meliady, czyli waleczne plemię nimf jesionowych, Wiły, wśród których były mleczne siostry króla – Gjora i Magda Samodivy, turonie, lwy, żmijowie, rusałki i wodniki, uzbrojone w szable z rybich ości, dobrzy Neurowie, nocnice i południce, upiory, Wieszczyce Losu, stije, Płanetnicy, bubony, tury, dziki, Dziczanie – plemię ludzi z głowami dzików, Jeżanie, paru Zajęczan z Wysp, krasnoludki, Leśni Ludzie Lynx o głowach rysiów, szablozębne, czarne pantery, dobre smoki i trusie i Enkowie wiedzą jakie jeszcze stworzenia! Pod białymi namiotami szpitalnymi pracowali wracze i znachorzy, a wśród nich były niewolnik Bogdar syn Trpimira z Sielska, liczne rusałki, leśne niewiasty, łagodne i brzydzące się przemocą panny i baby wodne, Płanetnice, parę kapłanek Złotej Baby, a także myszy, nornice, wiewiórki i zajęczyce.

Siódmego lipca, kiedy słoneczny żar lał się z nieba, wojska walczącego w pierwszym szeregu króla Margusa i tchórzliwego a sprośnego Kagana stanęły naprzeciw siebie pod Pleszovem w ziemi Puana.

Imperialna armia Sępian liczyła sobie dwa miliony pięćset Jeźdźców na Sępach i trzy miliony Jeźdźców na Karakondżulach; wojsko to było nieprzebrane niby ziarenka maku. Na jego czele stanął Kagan, dowodzący z grzbietu jednogłowego sępa w pieśniach Orów i Ludu Roksany, zwanego Stiervojedovem – Ścierwojadem (Gapon został przebity włócznią Gjory Samodivy w bitwie pod Radošicą), oraz wezyr Mubalan, jadący zaprzęgiem karakondżuli. Srebrnobrody wezyr w ostatnich dniach pluł i smarkał krwią, lecz wciąż budził postrach u plemion Valkanicy i Puany. Wciąż w imię Afryta nawoływał do najbardziej zapiekłej nienawiści; potępiał wszelką litość dla wroga. Mubalan Al – Dżamak, zwany Piorunem Afryta, palił sioła i grody, łupił chramy Enków, ciała poległych wojów, jak też nie biorących udziału w walkach; starców, niewiast i dzieci oddawał na żer sępom i karakondżulom, a nieraz też porywał młode dziewice; tak córki Aivalsy, leśne panny, jak też rusałki, wierząc, że gwałcąc je, odzyska młodość i przedłuży swe życie. Sępianie do swej armii wcielili liczne ludy z podbitego Międzyraju; ze Spahistanu, Czambułu, Seraju, Surji, Cypru i Peristanu. Sęp Kagana miał czarne pióra, stalowe, zatrute ciemieżem ostrza nałożone na szpony, złotą uprząż i wysadzane drogimi kamieniami; aleksandrytem, berylem, chalcedonem, ametystem, szafirem, a nawet bursztynem i alatyrem siodło z czerwonej skóry. Strój władcy Sępian skrzył się w promieniach Słońca od drogocennych amuletów, z których za najtańszy można by nabyć pięćset wsi. Na głowie Kagan nosił turban z krasnej kitajki, ozdobiony wielkim turkusem i piórem strusia, zaś na ramiona zarzucił tygrysią skórę, niby witezie z Kolchidy. Jego broń stanowiły pozłacany i wysadzany perełkami łuk, krzywa szabla i wysadzana szafirami mała buława z kości słoniowej. Obok Kagana na płowym sępie Arga – adze leciał giermek władcy, wyzwolony niewolnik Mamul Ulax z Kolchidy, zwany Mamelukiem Avazoviczem. Jego zadaniem było strzec Kagana w czasie bitwy.

Król Margus dowodził bojem z grzbietu wiernego rumaka Szarka, odziany w swój skromny kożuch ze skór wilczych i niedźwiedzich. Uzbroił się w miecz i maczugę, mogącą kruszyć skały, oraz w łuk. Strzelania zeń nauczyły go Wiły. 


 

Obie armie stanęły naprzeciw siebie, gotując się do śmiertelnego boju, choć w szeregi króla Valkanicy i Puany wdarł się strach przed niezliczonymi zastępami Sępian. ,,Któż ich przemoże''? - szeptali trwożnie banowie, żupani i kmiecie. Wezyr Mubalan Al – Dżamak otworzył usta i z wielką butą począł lżyć czcicieli Ageja i ich zakon, a także w swym zapiekłym szaleństwie, wielce obrażał najczystszą i najmiłosierniejszą Mokoszę – Aredvi – Araduani, pod tym ostatnim imieniem wyznawaną również przez Sępian. Słowa jego wywołały wielki gniew u ludów Valkanicy i Puany, miłujących Mokoszę, Dziewannę Šumina Mati i Juratę.

- Wy co śmierdzicie jak psy, małpy i wielbłądy! - wygrażał pięścią wezeyr Mubalan, syn arcykapłana Omara z Al – Baktar. - Przeklinam was, psy nieczyste, ageickie świnie brudne a plugawe! Śmierć wam, bezbożnicy i bałwochwalcy, psy nieczyste z pełnego zła Zachodu! Na tej świętej wojnie, Afryt ukarze was rękoma pobożnych, was, bardziej godnych pogardy niż najbrudniejsza świnia! - wojownicy Valkanicy i Puany zgrzytali zębami, wielu miotało przekleństwa: ,,Koźle syny'', ,,Szczurzy pomiot'', ,,Psy sprośnego Afryta'', ,,Bestie złe a wściekłe'' i inne. Król Margus zachował spokój i ważył siły swoje i wroga, obmyślał jak uderzyć, by pokonać liczniejszych Sępian. Pewna Wiła imieniem Zlata wyrzuciła w kierunku wezyra kamień z procy, strącając mu turban. Wzbudziło to śmiech u wojów Margusowych, zaś srogi Mubalan z gniewu stał się czerwony jak skóra kuty z Morza Trzcin.

Następnie Margus wygłosił swoim hufcom krótką mowę, zagrzewającą do męstwa i kazał odśpiewać dziesięć świętych imion Mokoszy. W tym czasie armia Sępian sławiła pieśnią lutego Afryta. ,,Wielki Afryt potłucze swych wrogów jak gliniane garnki...'' Wreszcie obaj władcy dali znak do rozpoczęcia najbardziej krwawej z bitew ery jedenastej.

Z hufców Margusowych pierwszy rzucił się ku czcicielom Afryta, ban Makarka z Orlandu. Przybrał postać krokodyla z rzeki Nilus i jednym kłapnięciem ogromnej paszczy przepołowił karakondżula wraz z siedzącym na jego grzbiecie jeźdźcem. Zaraz po nim, wznosząc bojowy okrzyk, ruszył do boju król Margus, łaskawy dla zwyciężonych, lecz niosący śmierć wszystkim hardym i lutym najezdnikom, rabusiom, gwałcicielom, świętokradcom i podpalaczom. Wokół Margusa leżały stosy trupów Jeźdźców na Karakondżulach, padłych od miecza bądź maczugi. Po bitwie wojowie mieli zamiar oczyścić się z przelanej krwi, lecz póki jeszcze nie wygrali batalii, przelewali ją w najlepsze. Niebo zasnuły szare chmury i po trzykroć ukazał się na nim Jarowitowy piorun, na znak sromu i gniewu Enków i całej przyrody za ludzi – synów Novalsa co mordowali się bez opamiętania. Wszak nawet najgorsze Čorty nie walczyły między sobą, bo wówczas mroczne imperium cara Rykara samo by upadło. Matka Wilgotna Ziemia krztusiła się od wylanej na nią całymi strugami krwi ludzi, zwierząt i stworów. Trup leżał na trupie, konie przerażone powszechnym chaosem ciągnęły po skrwawionej ziemi konających, z których wypływały już wnętrzności. Niczym grad padały głowy i ramiona, a wszędzie wokół bzyczały zatrute strzały. Margus, miażdżący Jeźdźców na Karakondżulach i strzałami ściągający z nieba sępy, niosące na grzbietach lutych wojowników, rycerski król Valkanicy i Puany, rozmiłowany w turniejach i łowach, nienawidził wojen, za krzywdy wyrządzane niewinnym i bezbronnym. Sam nigdy nie napadał na sąsiadów i choć walczył z rzadką u królów odwagą, nie miał upodobania w krwawym szaleństwie, od którego nieszczęsny rodzaj ludzki uzależnił się niby Żbiczanie od čorciego ziela. Kagan gnuśny, sprośny i tchórzliwy, zły jak sam Kościej, z grzbietu sępa wypatrywał Margusa, by zadać mu śmierć niesławną i bolesną. Margus przymuszony do walki przez wroga bezlitosnego i szalonego, nie pragnący łupów, ani nawet sławy, jeno pokoju dla swych królestw, szył strzałami w zachmurzone niebo, a za każdym razem strącał na ziemię bojowego sępa a lecący nań jeźdźcy nieraz płakali ze strachu, nie pomni obietnic dla poległych w ,,świętej'' wojnie i krzyczeli przerażeni: ,,Afrycie; Bożeńku nie łam mi kości! Dam ci połeć''!, jakby to mogło pomóc. Sępianie spadali z nieba na łeb, na szyję i skręcali karki, a nawet jeśli przeżywali upadek, ginęli z rak wojów Valkanicy i Puany. Wreszcie Kagan wytropił Margusa, skąpanego w krwi Sępian i karakondżuli i ucieszył się myślą o triumfie. Jego giermek, Mamul – Ulax przestrzegł swego władcę:

- Zabijając tego wcielonego Sejtan – Ibala okryjesz się chwałą, o Zrodzony z Nasienia Wielkiego Afryta. Jednak Margus nie jest jak inni władcy. Słynie z siły właściwej olbrzymom, a mężny jest jakby miał w piersi serce lwa, albo dzikiego byka. Pamiętasz, panie, jak ów barbarzyński syn Zachodu śmiał wyzwać cię na pojedynek, by uniknąć wojny? Wielki Afryt jeszcze nigdy nie miał tak potężnego wroga!

- Już wkrótce Pies Niewierny przestanie kąsać – rzekł z nienawiścią Kagan.

Tymczasem ban Waligóra z Montanii tłukł Jeźdźców na Karakondżulach ciężkim jak niedźwiedź pniem dębu, a ci mimo gróźb wezyra i kapłanów, uciekali od nadludzko silnego górala niby kury przed lisem. Ci co nie mogli uciec, klękali przed Waligórą ze złożonymi rękoma i prosili by wziął ich w niewolę, byle życie oszczędził, a że Montańczycy są szczerym narodem, ban Waligóra brał Sępian w pęta, zamierzając ich uwolnić po bitwie. Mleczne siostry króla, Gjora i Magda, razem z innymi Wiłami, szyły z łuku, a nigdy nie chybiały. Wyniszczyły tak sporo Jeźdźców na Sępach, a ci mówili między sobą: ,,Łuczniczki z piekieł niszczą mężów wiernych a sprawie oddanych. Kogo taka Wiła ustrzeli, zginie na duszy i ciele, nigdy nie spocznie na łonie Wielkiego Ojca – Afryta!'' Żupan Iwica, co jeszcze niedawno był wąpierzem, przerzedzał szeregi wrogów srebrnym mieczem o złotej rękojeści i złotym sierpem Serbrzem. Niejedna strzała utknęła w jego ciele, lecz on nie zważając na to, szedł i siał śmierć w szeregach Jeźdźców na Karakondżulach. Krew z czoła lała się Iwicy do oczu, kiedy junak dostrzegł rydwan wezyra imperium Sępian. Pan na Sprawicy wydał z siebie dziki ryk i przeskakując trupy, skoczył w stronę rydwanu. W minutę pościnał złotym ostrzem Serbrza psie głowy ciągnących zaprzęg karakondżuli, po czym depcząc po nich, chwycił za chochołę wezyra Mubalana Al – Dżamak, który ze strachu zbladł jak płótno. Iwica pragnął pomścić na nim pojmanie i zgwałcenie swej ukochanej siostry, dziewiczej Borki z Barlina. Jednym ruchem junak ściął siwą głowę wezyra, unosząc ją wysoko i budząc tym popłoch wśród Jeźdźców na Karakondżulach. Jednak Iwica niedługo cieszył się zwycięstwem. Padł martwy z wypalonymi trzewiami, bo wezyr przed śmiercią ugodził go wbijając weń po eburnową rękojeść zatruty sztylet Šiva – chana z Bharacji. Również pod stanicami Afryta walczyło wielu dzielnych wojowników takich jak: Dżazir z Czambułu, Ałhar – aprakami, Šebna, Sivaji, Dungar – ibn Gabiral, Carej – bej z orskiej Skifitanii, Ałma – beg, czy Kalin – szach wśród Jeźdźców na Sępach, oraz Soliman Awicebron, Tochtar – abudżar, Ali – din, Kuszdaj, Udaj, Kusaj – pasza, czy wreszcie Abadir – beg wśród Jeźdźców na Karakondżulach. Jednak wśród wojów Margusowych największą trwogę wzbudził syn Ziemi, przerażający olbrzym Ał – Mansor. Przypominał on Bisurmana. Był to mąż wysoki jak dąb, na głowie miał bycze rogi skryte pod jasnobłękitnym turbanem. Miast palców u rąk i nóg miał żmije, a w jego szczękach srożyły się kły jak u tygrysa, na brzuchu zaś miał wielkie, niebieskie oko, strzelające złotymi piorunami. Potwór okryty był zbroją z karaceny, zaś w rękach trzymał maczugę z kości słoniowej. Ał – Mansor runął na szeregi Valkanicy i Puany siejąc śmierć i zniszczenie. Wiły szyły doń z łuków, starając się trafić w oko brzuszne, lecz chroniła je spiżowa powieka. Król Margus, witeź nieustraszony, chwycił oburącz rydwan wezyra i cisnął nim w Ał – Mansora, obalając go na zalaną krwią ziemię. Wszyscy myśleli, że przerażający olbrzym, lutemu Bisurmanowi podobny, zginął, lecz on powstał i strząsnął z siebie szczątki połamanego rydwanu, który utrącił mu rogi i rozbił głowę. Ał – Mansor powstał, luty i jeszcze bardziej przerażający niż zwykle. Nie miał już turbana, a z wielkiej dziury w głowie wyciekał mu mózg. Błękitne oko osadzone na brzuchu, dosłownie ciskało złote pioruny. Potwór przywołany z równoległego świata przez magów z Peristanu, wydał z siebie donośny ryk, odsłaniając białe kły i wywijając eburnową maczugą, ruszył w stronę Margusa. Król nie uciekł, ni nie zadrżał widząc blask śmierci w ślepiach potwora. Napiął łuk i posłał strzałę w jego buławę, a ta, sporządzona z wielu kawałków kości słoniowej, rozleciała się, budząc wściekłość olbrzyma. Ał – Mansor ryknął jak lew i począł biec w stronę króla. Margus spiął Szarka i uzbrojony w miecz i maczugę ruszył galopem na spotkanie zwycięstwa, bądź śmierci. Jego wojowie mówili o nim ,,Charakternik''!, myśląc, że nie jest zwykłym człowiekiem, lecz magiem. Ał – Mansor lżył Margusa: ,,Zbliż się jeno, ludzkie chucherko, a zrobię z ciebie krwawą miazgę''! W chwili gdy to powiedział, uczuł przenikliwy ból, zaś jego brzuszne oko zapaliło się i wypłynęło, przebite ołowianą palicą żupana Obrena. Jego brat Branko zatopił w ciele Ał – Mansora drugą palicę, która się złamała, a następnie obaj bracia, toporami zrąbali jego nogi, po czym dobili powalonego ciosem kościanego sztyletu w serce i odcięciem głowy. Śmierć Ał – Mansora przeraziła Sępian. Wróćmy do chwili kiedy Kagan szykował się do zadania śmiertelnego ciosu Margusowi. Napiął łuk, lecz strzał nie przyniósł mu zwycięstwa. Król Valkanicy i Puany ostrzeżony przez Murzyna Ardurusa z Tassilii posłał strzałę w szyję czarnego sępa Ścierwojada, a ten martwy runął jak kamień do stóp Margusa. W międzyczasie Ardurus herbu Dzianet, zestrzelił sępa Arga – agę, zaś lecącego na nim Mameluka Avazovicza przebił po krótkiej walce włócznią Asagajem. Kagan przeżył upadek, lecz dostał się do niewoli. Margus przytroczył go sobie do siodła i uprowadził z pola bitwy. Po utracie kagana i wezyra, oraz najdzielniejszych wojowników, męstwo opuściło zażartych dotąd i pewnych siebie Sępian. Nie zważając na wrzaski i uderzenia korbaczy kapłanów Afryta i innych bogów, Sępianie w popłochu, porzucając broń i tratując się, rzucili się do ucieczki, a hufce Valkanicy i Puany ścigały ich aż do brzegów Morza Mar. Po zwycięskiej bitwie pod Pleszovem, radość z odparcia najazdu ogarnęła oba królestwa. Pod przewodem żerców, wołwchów i kozesów padali twarzą na świętą ziemię i przepraszali ją za przelaną krew. We wszystkih chramach i świętych gajach składano dziękczynienie Agejowi i Enkom, organizowano uczty i zabawy. Wojewoda Radosław z Rogova i wielu innych życzyło okrutnej śmierci okrutnemu i rozpustnemu Kaganowi. ,,Król Margus powinien go wydać na męki, bo gdyby to Kagan zwyciężył nie miałby nad nim litości'' – myślał Radosław. Jednak Margus zadziwił wszystkich. Złamał szablę Kagana, lecz darował mu życie i puścił wolno, po wcześniejszym zawarciu pokoju na bardzo długie lata. Niedługo po powrocie do stołecznego grodu Katała Gajuka, upokorzony i złamany Kagan zmarł, na łożu śmierci wzywając Ageja i Mokoszy. Jego następcą został książę Ramis – abu – Hadżar, z którego po cichu poddani się wyśmiewali. Klęska na polu pleszovskim była początkiem końca imperium Sępian. Ostatecznie rozpadło się ono w IV wieku ery XI.

Ani Agej, ani Enkowie nie ucieszyli się ze śmierci tych co im bluźnili; pragnęli raczej ich nawrócenia niż zagłady. Choć walka była potrzebna do obrony obu królestw przed niewolą i zniszczeniem, to jak mówił św. Marcin Burak, proboszcz parafii Bożego Narodzenia w Pawlaczycy: ,,Prawdziwym zwycięzcą jest ten, kto umie wybaczyć''.



*



Po wojnie z Sępianami, król Margus żył jeszcze długo, błogosławiony przez Enków i swoich poddanych. Doczekał się również następcy tronu, owocu łona czystej królowej Dekli. Syn Margusa i przyszły król Valkanicy na cześć Mokoszy – Matki Wilgotnej Ziemi otrzymał imię Semik (Ziemik, Semicus). Jemu to, jak ojcu i dziadu, również dane było dokonać bohaterskich czynów. Kronikarze, tacy jak Kosa Oppman prawią, że w sędziwym wieku, Margus odszedł ze świata jak każdy człowiek. Inni głosili, iż znalazł śmierć w bitwie o Wyspy Hadriana na Morzu Rajskim, odpierając atak Lissandra – króla Apapu, bądź zginął na łowach. Jednak ludowi poeci nie chcieli się pogodzić z tym, by tak dobry władca i witeź wsławiony tyloma wielkimi czynami miał umrzeć jak inni ludzie. Powstały pieśni, w których zmęczony życiem Margus, razem z banami Makarką i Waligórą, słysząc głos złotego rogu Jarowita – Peruna, opuścił gród stołeczny i ułożył się w niedostępnej, górskiej jaskini i zapadł w sen czarodziejski. Pieśniarze prawili, że gdy Valkanica i Puana znów znajdą się w niebezpieczeństwie, trzech bohaterów zbudzi się ze snu kamiennego i porwie za oręż, by bronić ziemi nazwanej na cześć wodnika Bałkana Łobasty. Wszystkie powyższe wersje dalszych losów Margusa zostały zapisane w ,,Codex vimrothensis''. 


 

W erze trzynastej, chłopiec Trajek z Serbii, poddany cara Łazarza, spotkał króla Margusa, przewodzącego wszystkim dawnym bohaterom ziem bałkańskich, którzy za siedzibę obrali zaczarowany zamek, zwany Strażnicą Południa.