piątek, 29 kwietnia 2016

Zoran

,,Łabędzice tak jak córki Aivalsy przechodzą menstruację – stąd ludzie wierzą, że są to kobiety w przebraniu ptaków'' – K. Owinniczew ,,Animalistyka''





Powiadano, że Zoran, syn Kisłowoda, króla Roxu, w latach swej młodości nosił imię Tur i najchętniej bawił w lesie. ,,Dziwny był'' – szeptali dworzanie, nie miał bowiem serca do polowań. Zamiast tego wolał włóczyć się po lasach, radując się pięknem drzew i kwiatów, oraz przyjaźnią zwierząt. Nie czuły przed nim lęku sarny ani zające, ani chyże jelenie. Wilki lizały go po twarzy jak





psy, żbiki i rysie łasiły się jak koty, zaś ptaki od mysikrólików po puchacze siadały mu na ramionach. Nawet pszczoły w obecności królewicza zdawały się zapominać do czego służą żądła. Pokrywały jego twarz grubą warstwą, tworząc coś w rodzaju brody. ,,Jurodiwy''! - mówili o nim możni i ubodzy.
Tur miłował wielce koty i gdy ujrzał jakiegoś, to nie mógł się powstrzymać, aby go nie pogłaskać. Tak było również teraz, gdy oczom królewicza okazał się okazały, tłusty kocur pokryty długim i gęstym futrem barwy kobaltowej. Wokół ciemnoniebieskiego, żółtookiego kocura unosiły się białe motyle – owady poświęcone Mar – Zannie. Tur natychmiast zeskoczył z przepięknego, białego konia z Arabistanu. Z bijącym sercem uświadomił sobie, że widziane przez niego zwierzę to sam Bahar





(Bagarus, Vagarus) – władca perskiego miasta Buchary. Królewicz schylił się i pogłaskał kota, który rozkosznie zamruczał niczym Baja; kotka Janesa ov Calcium, gdy wtem – gwałtu – rety! W miejsce






Bahara, w oparach szarego dymu stanęły cztery sfinksy ze stepów Roxu. Nim następca tronu dobył oręża, rzuciły się ku niemu niczym pantery i poczęły dusić łapami o mięśniach twardych jak żelazo. Czarne płaty latały przed oczami Zorana, kiedy dwa sfinksy niczym zmory wyciskały z jego piersi życie, a dwa pozostałe raniły jego konia lwimi pazurami. Młodzieniec leżąc na ziemi, na próżno wywijał nogami, co upodabniało go do ryby wyjętej z wody. Zsiniałymi ustami wyszeptał imię:






- Dennica.... Gwiazda.... Zorza... Pani.
Kończył się poranek i południce szykowały się do zejścia na ziemię, gdy Dennica, siostra Swaroga i Chorsa usłyszała wołanie o pomoc. Opuściła się na bielusieńkiej chmurce z nieba na ziemię i złotą rózgą rozpędziła sfinksy na cztery wiatry. Tur widząc to, natychmiast powstał z murawy i objął Dennicę za nogi, bijąc przed nią czołem.
- Nie czyń tego – bo i ja jestem tylko stworzeniem. Podziękuj lepiej Agejowi.
- Tak zrobię, Pani – odparł królewicz – pozwól tylko, że odtąd będę się nazywał Zoran – Dennica uśmiechnęła się słodko i znikła niczym mgła.
Następca tronu zgłodniał porządnie, toteż skierował się w stronę zamku w stołecznym Dendropolis.


*


W owym czasie na ziemiach Roxu, w Scytii i Sarmacji postrach budził Zakon Pantery, którego nie należy mylić z szalejącą w Afryce sektą ludzi – lewartów. Zakon Pantery miał swoją siedzibę w grodzie Sungirze, założonym przed wiekami przez scytyjską królową Sungirę, tą samą, którą zabiło użądlenie skorpiona wełnistoszczypcego, żyjącego na terenach od Taurydy po Sinea. Ci co należeli do Zakonu Pantery pędzili dnie paląc opium, pijąc wino i miód z ludzkich czaszek, ucztując całymi nocami i praktykując najbardziej wyuzdaną rozpustę, na której widok nawet Goplana III i Kościej zarumieniliby się ze wstydu. Niewiasty z Zakonu Pantery rodziły swe dzieci w czasie uczt, po czym natychmiast po urodzeniu owe niewinne istoty były wrzucane w ogień. Członkowie obleśnego Zakonu nosili skóry złocistych panter zarzucone na ramiona oraz naszyjniki z ich kłów i pazurów. Kiedy nie kalali się rozpustą i pijaństwem, parali się ohydnymi czarami i rozbojem. Wszystkim wziętym do niewoli ścinali głowy stępioną szablą i układali je na ołtarzu Franta – Przechery: Čorta wszelkiej maści chąśników. W swym podobnym do wielkiej, lamparciej czaszki kamiennym zamku Sarkuł w Sungirze mieli niezmiernie głębokie lochy wypełnione po brzegi zrabowanymi skarbami. Królowie Roxu już od trzech pokoleń usiłowali położyć kres owej zarazie, lecz zawsze ponosili klęskę.


*

Zoran Kisłowodycz niegdyś nazywany Turem, od trzech miesięcy nosił na skroniach koronę króla Roxu i choć nie miał upodobania w wojaczce, nie wątpił, że jeszcze nie raz będzie musiał dobyć miecza w obronie swego ludu. Całe przedpołudnie słuchał raportów zwiadowców ze zbuntowanej prowincji. Przed obliczem młodego króla stało ośmiu mędrców - wołwchów siwobrodych, w białe szaty odzianych. Każdy z nich mocą Welesa potrafił brać na siebie postać myszy, jaszczurek, ciem i pająków, aby w ten sposób szpiegować znienawidzony przez cały Rox Zakon Pantery.






- Na czele stoi postrach budzący Lubart – car – relacjonował srebrnobrody starzec. - Ma ci on postać ni to ludzką ni to zwierzęcą; łeb, ogon i pazury ma jak pantera i pokryty jest ftrem cętkowanym, lecz wyprostowany chodzi jak człowiek. Kotołak istny...
- Myślałem, że kotołaki istnieją jeno w starych bajędach – zamyślił się młody król.
- Powiadają, że Lubart syn Borosłowa stał się potworem po rytualnej kąpieli we krwi młodej pantery i zjedzeniu na surowo jej serca, wątroby i nerek. Wszystkich obrzydliwości, które oni wyczyniają, na wołowej skórze byś nie spisał... - westchnął inny wołwch.
- Ponadto służą mu Mężyki i Dziadki; to jest młode i stare skrzaty, upadłe krasnoludki porywające dzieci, które przez Zakon Pantery są pożerane jak kapłony, lub wychowywane na skrytobójców. Lubart – car używa ponadto Mężyków i Dziadków jako szpiegów – w chwili gdy kapłan Welesa to mówił, jeden z Mężyków ukryty w mysiej dziurze podsłuchiwał całą rozmowę.
Król wypytywał zwiadowców do północy, liczył swoje siły, rozmyślał o sojuszu z Analapią – królestwem rodzącym bohaterów, oraz niemniej walecznymi Bohemią i Slawią. Przerażał go ciężar nadciągającej wojny, aż zaczynał żałować, że nie może znów stać się małym chłopcem, jednak odwrotu nie było. ,,Kiedy się walczy z Čortami, strzygami, wąpierzami, smokami i czarnoksiężnikami, wówczas nie ma miejsca na dyplomację'' – pisał Prawdosław z Cierniowa w ,,Kronice Lisów''.
Rozesłał więc Zoran wici do bojarów, wysłał posłów do zachodnich królestw słowiańskich, do Scytów z Taurydy; szukał pomocy nawet w Medii i u Amazonek. Również Lubart – car nie omieszkał się zbroić. W przepastnych kuźniach Sarkułu niewolnicy kuli miecze i kosy; konstruowali czakramy i korbacze, zaś czarownicy zakonu wyli posępne inkantacje do demonów gwałtów i rozbojów...

*

,,Zdarzało się, że senior, razem z żoną i dziećmi, uczestniczył w rodzinnym święcie wieśniaka. Jednak w XV w. zwyczaj ów napiętnowano, bowiem niektórzy uważali, że feudał nie powinien pospolitować się przebywając w towarzystwie swojego poddanego'' – Régine Pernoud, Phillippe Brochard ,,Tak żyli ludzie. W średniowiecznym zamku''






Gdzieś na ziemi zamieszkanej w późniejszych wiekach przez Krywiczów, w dosyć ubogiej chacie stoły uginały się od mięsiwa, kołaczy, klusek, sera, owoców, jarzyn, pierogów, talerzy z zupą i dzbanów z wybornym lipowym miodem. Zamieszkująca chatynkę rodzina, pełna dumy i radości wydała ucztę dla sąsiadów i przybyszów, a okazji do tego dostarczyła ceremonia postrzyżyn najmłodszego syna. Było to urodziwe pacholę o złocistych puklach. Na poczesnym miejscu zasiadał król Zoran, a po jego prawicy Biełuń – jeden z Enków. Był on synem Boruty i Dziewanny, miał zaś postać krzepkiego starca z głową białego rysia, odzianego w powłóczystą szatę barwy szaro – niebieskiej. Z mandatu Ageja, Biełuń – Belunus sprawował pieczę nad polami i pomagał zabłąkanym odnaleźć właściwą drogę. To właśnie on sprawił, że jadło i napoje na postrzyżynowej uczcie rozmnożyły się, tak jak wieki później na postrzyżynach Ziemowita. Zoran miał w Biełuniu cennego sprzymierzeńca. Sędziwy Enk służył młodemu królowi mądra radą, posłował w jego imieniu do walecznego plemienia Łączan mającego swe siedziby w królestwie Bohemii, a w razie potrzeby tłukł zbójów w skórach panterczych swym ciężkim i sękatym kosturem.


*

Uroczystości związane z postrzyżynami przeciągnęły się na następny dzień i jeszcze następny. Kiedy wreszcie król Zoran i Enk Biełuń opuścili chłopską chatę, zataczali się nieco.
- Zechciej powiedzieć mi, mistrzu – czknął władca Roxu – skąd się właściwie wzięli ci Łączanie, co mają nam pomagać, heeeeeeep?
- Trza ci wiedzieć, Zoranie Kisłowodyczu – odparł Biełuń – że plemię Łączan poczęło się z krwi pieśniarza Sławojdy i Łąki, która przybrała postać niewieścią.
- Kogo? - zdziwił się król.
- Łąki – odrzekł Biełuń. - Łączanie to plemię żyjące z rolnictwa i wypasu bydła, ale potrafią też dobrze walczyć. Będziesz miał z nich dobrych sojuszników – król i jego doradca zaszli nad jezioro.
Biełuń kazał władcy Roxu ukryć się w trzcinach. Niebawem rozległ się łopot wielkich, białych skrzydeł i oczom króla ukazały się prześliczne, białe łabędzice. Jedna po drugiej padały na ziemię, przybierając postać urodziwych panien w giezłach utkanych czarodziejskim sposobem z chmury. Zrzuciły przyodziewek i poczęły się beztrosko pluskać. Zoran skromnie odwrócił wzrok, nie omieszkawszy się zarumienić.
- Łabędziewy – szepnął mu do ucha Biełuń.
- Słyszałem kiedyś baśń o junaku, który spotkał te istoty, alem myślał, że to tylko takie bajędy dla dzieci... - rzekł młody król.
- Jest wiele rzeczy, które wy, ludzie, nazywacie wymysłami, a okazuje się, że są prawdziwe – rzekł Biełuń. - Jesli chciałbyś którąś z tych krasawic za żonę, to wiesz co masz robić.
- Wiem i zamierzam to zrobić – Zoran zaczerwienił się jak burak. - Mokoszo, dodaj mi odwagi! - po cichutku dziedzic tronu Rusa przywłaszczył sobie jedną z białych koszulek i schował ją za pazuchą.
Gdy łabędziewy skończyły kąpiel, wyszły na brzeg, ubrały się i pod postacią łabędzic odleciały. Tylko jedna z nich, o złocistej kosie, nie mogła znaleźć swojego giezła.






- Co to za figle? - pytała głosem niby dźwięk srebrnego dzwoneczka. - Oddaj moją koszulkę, a jeśli jesteś staruszkiem, lub staruszką – będziesz mi dziadkiem lub babcią, jeśliś mąż czy niewiasta – ojcem bądź matką, a jeśliś mym rówieśnikiem, bądź mi bratem lub siostrą! - na te słowa Zoran opuścił ukrycie.
- Jestem Zoran Kisłowodycz, król Roxu z dynastii Wielkiego Rusa. Tę koszulkę oddam ci, nadobna łabędziewo, jeśli obiecasz, że zostaniesz moją żoną i matką moich dzieci! - łabędziewa zarumieniła się lekko.
- Obiecuję – rzekła poważnie. - Zważ, że rzadko to czynię, bo nie lubię rzucać słów na wiatr. A jeśli jesteś ciekawy mojego imienia, to nazywam się Narfa, córka Cara – Łabędzia.
- Narfa... Ładne imię. Oddaje piękno twego ciała i duszy – łabędziewa Narfa mocniej się zarumieniła słysząc te słowa, zaś Zoran pospiesznie oddał jej giezło skromnie odwrócił się.
- Skąd wiesz jaką mam duszę, skoro widzisz mnie po raz pierwszy? Nie wszystkie piękne istoty są dobre...





- …. Za to wszystkie dobre są piękne – dokończył Biełuń, a Narfa złożyła na policzku Zorana pocałunek o zapachu jaśminu. Król powrócił do Dendropolis z narzeczoną, lecz jego serce trapił frasunek z powodu wieści o nowych posunięciach wroga....


*

,,Królowie i ich poddani często żenili się z hamadriadami (Siczysław), czarownicami (Radosław II), leśnymi kobietami (Aleksander, Mnata), meliadami (Orleń), morami (Raszid; król sarmacki), odnynami (Gniew I), południcami (Gniew II), rusałkami (dziesięciu królów), Wiłami (Jurand V), a nawet strzygami (Lestek II)'' - ,,Codex vimrothensis''


Lubart – car siedział na rzeźbionym fotelu i rozrywał kończystymi zębami pieczone jagnię. Jego lamparci ogon wił się z namiętności, bo zielone, kocie oczy Lubart – cara wlepiały się właśnie w powierzchnię wielkiego, zaczarowanego zwierciadła o złotych ramach. Potworowi aż ślina pociekła z paszczęki, gdy pokazało mu urodziwą Narfę idącą przez kwitnący, pałacowy ogród w stołecznym Dendropolis, przytuloną do króla Zorana, patrzącego w nią jak sroka w gnat. Lubart – car mlasnął i oblizał się.
- Będziesz moja, gołąbeczko, a twemu sokołowi jasnemu łebek skręcimy – warknął.
Czym prędzej wezwał do siebie szpiegów. Kazał im po zrzuceniu skór panterczych przebrać się za kupców i udać do Dendropolis. Lubart – car choć dniem i nocą gził się z niewiastami, w głębi duszy nienawidził ich serdecznie. Wydłubywał im oczy, obcinał nosy, piłą pozbawiał głów, wybijał zęby, wyrywał serca, wtykał zapalone pochodnie w srom niewieści i to samo zamierzał czynić Narfie. Aż strach o tym pisać, bo nigdy nie ma się całkowitej pewności, czy jakiś psychopata nie zechce tego naśladować. Lubart – car nie znał ojca. Przez całe życie wychowywały go kobiety, traktując jak małe, głupie i smarkate dziecko, które się ciągle strofuje i do którego nie ma się zaufania, nawet gdy był już dorosły. Skrzywiło to jego i tak już zwichrowaną od różnych schorzeń psyche, tak że znienawidził niewiasty i zaczął je mordować. Niech Czytelnik nie myśli, że go usprawiedliwiam. Był zawsze pełen pychy, skłonny do gniewu i nienawiści, a im bardziej tłumił w sobie nienawistne myśli z obawy przed karą Ageja i Enków, tym uporczywiej one wracały. Zanim zaczął okaleczać kobiety, samego siebie okaleczał, pełen pogardy i nienawiści do swego jestestwa. W końcu porzucił zakon Ageja i Enków. Począł czcić najobrzydliwsze Čorty i po przejściu krwawej inicjacji zamienił się w potwora.


*


,,Decydująca bitwa rozegrała się w wigilię Szczodrych Godów na lodach jeziora Połoskiego. Synowie Roksany mieli za sobą posiłki Łączan walczących pod szmaragdową stanicą z naszywanymi na nią złotymi kwiatami i gwiazdami. Wspierali ich również Slawijczycy – waleczni górale z zachodu, którym niestraszne są niedźwiedzie, witezie z Wielkiego Księstwa Moravii, bitni Bohemianie, oraz prawi i nieulękli Analapowie. Pod stanicami Lubart – cara stawili się jeno nieliczni, wyklęci przez swych ziomków odszczepieńcy z ludów Scytów, Sarmatów, Bołgarów, Kipczaków i Czeremisów. Niebo pociemniało i złote gwiazdy jęły wychodzić ze swych komnat, by przypatrywać się człowieczym zmaganiom. Trębacze zadęli w złote i srebrne surmy, po czym obie armie rzuciły się ku sobie z zaciekłością wareskich berserków z Nürtu. Lód okazał się nadzwyczaj mocny. Król Zoran nienawykły do zabijania przeciwników, bożył się po bitwie, że to sam Chors – Srebroń – Car Księżyc pokierował jego ręką, tak, że zginęli z niej okrutny rycerz Azzo – pan na zamku Klatka w dzikich górach Dacji, który był wąpierzem, oraz sam Lubart – car. Zwierzęca głowa tego ostatniego potoczyła się po twardym jak skała lodzie, bitwa zaś zamieniła się w rzeź...'' - Igor Szczerbak ,,Złoty latopis''





Gdy Zoran wojował na lodach Połoskiego Jeziora, gdzie pod lodem spały węże zabijające wzrokiem, Biełuń został w stołecznym Dendropolis. Sprawował pieczę nad Narfą, która z utęsknieniem wyczekiwała powrotu kochanka. Marzył jej się piękny ślub – myśląc o nim przebierała w strojach, klejnotach i pachnidłach. Kupcy z Sungiru wzbudzili radość w jej sercu sznurem pereł z Morza Ciemnego, tak dużych jak gołębie jaja. Pokazywali łabędziewie wyszywane złotą i srebrną nicią tkaniny z Damaszku, Gazy i Mossulu, a ta cieszyła się jak dziecko. Jej radość prysła, gdy przyłożyli jej sztylet do gardła; zawinęli w perski dywan i wsadzili na dromadera. Był wieczór gdy szpiedzy Lubart – cara w pośpiechu opszczali Dendropolis. W drodze ich wyostrzone przez magię zmysły odebrały wieść o śmierci Lubart – cara. Oprawcy zaczęli się przeto zastanawiać co czynić z porwaną Narfą, aż nadszedł Biełuń i po krótkiej walce, dobrze wymierzonymi ciosami kostura rozbił ich głowy jakby to były puste tykwy. Uwolnił Narfę z dywanu. Wziął na siebie postać białego rysia, kazał dziewczynie usiąść na swym miękkim grzbiecie, po czym cicho i z niemałą szybkością zabrał ją do Dendropolis. Tam czekała ją już łaźnia i łoże.






Gdy Zoran powrócił z południa, a jego giermek dźwigał za nim czaszkę Lubart – cara i zardzewiałą zbroję wampirycznego rycerza Azzo jako trofeum, Biełuń związał jedwabną wstęgą dłoń jego i dłoń Narfy. Na ich skronie nałożył złote korony na pamiątkę królewskich zaślubin Mokoszy i Świętowita i w imię Ageja i Enków ogłosił mężem i żoną. Na królewskie stoły wjechało pieczyste, kołacze i trunki, ryby, zupy, owoce i jarzyny, ciastka i orzechy, oraz zamorskie przyprawy z Bharacji i wielkiej wyspy Dżawy. Gdy wszyscy bawili się w najlepsze, Biełuń niepostrzeżenie wziął swój kostur i przez nikogo niezauważony wyszedł w ciemność i szedł przed siebie, aż go las pochłonął....