środa, 10 grudnia 2014

Kwietna



Za panowania króla Teosta, w siole Dube leżącym na ziemiach, które później nazwano Oylandem, dwoje ludzi nie mogło całymi latami doczekać się dziecka. Dobiesław i Jedlina, bo takie były ich imiona, otoczeni sromem i szyderstwami sąsiadów, udali się do czarownicy Vitochy, aby prosić o pomoc, bo bez dziecka nie wyobrażali sobie życia. Mieszkanka chaty na kurzej nóżce, wzięła jako zapłatę złoty naszyjnik, kosz gęsich jaj i główkę kapusty, po czym kazała sobie przynieść po pudzie płatków królewskiej róży, dziewiczej lilii, pachnących fiołków, bratków – kwiecia stworzonego z ciał Iwana i Mary, wreszcie mleczów o barwie radującej serca ludzi i Enków. Zebrawszy to wszystko, czarownica długo mieszała płatki z licznymi eliksirami, takimi jak ,,vis vitalis'', wodą z kąpieli dziewicy, mlekiem matki, popiołem z urny pogrzebowej, sadłem niemowlęcia, jakimiś proszkami, maściami, olejkami.... Tańczyła wokół kotła, śpiewała i wymawiała zaklęcia, wzywając wszystkie znane przez siebie Čorty, lecz nic. Dobiesław i Jedlina poczynali już tracić nadzieję, a Vitocha wrzeszczała i raniła się mieczem i włócznią, lecz skutek był żaden. Nie dziwota – Čorty nie potrafiły dawać życia, a jeno je odbierać i dręczyć. Wreszcie Agej zlitował się nad macerującymi się płatkami kwiecia i stworzył z nich niemowlę – dziewczynkę śliczną i delikatną jak lilie. Dobiesław i Jedlina zabrali ją do swej chaty i z dumą pokazywali sąsiadom piękne dziecię.



- Jako, że zrodzona jesteś z kwiatów, zwać się będziesz Kwietna! - rzekła uradowana matka.
Rodzice bardzo kochali Kwietną (Florię), lecz gdy miała piąty rok życia zmarli gdy do Dube, gdzie rósł prastary dąb, przybyła Dżuma – służebnica Zarazy. Smukła i blada, odziana w kir, miała długie, czarne włosy, czarną chustę, czarne wysokie buty, pas ze skóry węża morskiego, za którym nosiła bicz upleciony ze smoczych języków, którym rozsiewała śmierć. Jej piersi ssały czarne szczury, ona sama zaś okryła Dobiesława i Jedlinę okropnymi, czarnymi krostami. Kwietną przygarnął karczmarz Tenko z żoną, z której ust wystawał kieł. Mieli oni kilkoro dzieci; synów i córek; Kwietną głodzili, bili i zamykali w ciemnej komórce, wyzywali, ani razu nie okazali jej czułości. Gdy miała dziesięć lat karczmarz postanowił sprzedać ją handlarzom niewolników z Międzyraju, więc uciekła, opuszczając Dube. Zdążyła wyrosnąć na bardzo piękne dziewczę; na miniaturach z ,,Codex vimrothensis'' patrzy na nas dziewoja smukła jak łania, o jasnej cerze, a ciemnych, jedwabistych włosach, ładnie zarysowanych brwiach, rzęsach niczym skrzydła czarnego motyla i piwnych oczach, odziana w suknię ze szkarłatnego atłasu. Długo błąkała się po puszczach, polach, bagnach, siołach i grodach. Młodzieńcy i mężowie nie mogli od niej oderwać wzroku, a rusałki, zwierzęta i dobrzy ludzie chronili ją przed głodem i tymi wszystkimi, co nastawali na jej dziewictwo. Kwietna w swojej tułaczce przemierzała ziemie zwane później Oylandem, a jeszcze później Bohemią i Al – Firaq, Krajem Stepów, Panonią i Dacją, Orlandem i Roxem, Kartwelią, czyli Kolchidą, aż wreszcie przez Międzyraj dotarła do carstwa Teosta w Afryce. Błąkając się i budząc wszędzie zachwyt swą pięknością, spotkała nad rzeką Nester takiego samego włóczęgę jak ona. Nazywał się Borzymierz i był dziwakiem i marzycielem, lecz Kwietna pokochała go takim jakim był. Marzyła o wspólnym zakończeniu tułaczki i założeniu rodziny. Szli wspólnie przez wiele krain, a serce Zrodzonej z Kwiatów płonęło namiętną miłością do Borzymierza. Jemu też ofiarowała swój wstyd dziewiczy, a nie miała nikogo, kto wytłumaczyłby jej zło cielesnego aktu przed pokładzinami lub ślubem. Gdy stanęli na ziemi króla Teosta, Borzymierz znudzony swą wciąż piękną towarzyszką, sprzedał ją zbójowi Parszywkowi do zamtuza w grotach Vilva, którego istnienie było tajemnicą poliszynela. Nie dość, że utraciła ukochanego, codziennie oddawała się różnym odrażającym typom, a na ulicy ludzie odwracali się od niej i spluwali na jej widok.

*

Kwietna klęczała na łożu, a łzy perliły się na jej licu jak rosa na trawie. Parszywek, o nochalu barwy krwi, wrzeszczał i klął niczym szewc. Wygrażał kułakiem, targał swą niewolnicę za jedwabiste włosy i tak przygadywał:
- Ty pomiocie wiedźmowski, szelmo ty! Nie chciałaś mi przynosić grosiwa, więc zapuściłaś sobie ogon jałówki. Nie minie cię kara!
- Panie! - Kwietna drżała i zalewała się łzami. - Ten ogon siedmiokroć hańbiący przyprawił mi Paskuda Zalotnik, który przybył tu jako wystrojony młodzian....
- Nonsens! - ryknął Parszywek. - Twój Paskuda i inne Čorty to wymysł bab i wołwchów, aby prawdziwe chłopy mogły rzec coś soczystego. W takie bzdury wierzą jeno bachory, baby i ten głupi Teost. Ja cię, suko, nauczę odganiać się ogonem od miłośników cielesnych zabaw! - Kwietna oczywiście nie kłamała; ostatniej nocy Paskuda – Čort rozpusty przybył jako mąż z bródką i włosami niby pkieł, noszący beret z kogucim piórem, czerwone kozaki ze złotymi ostrogami, białe pludry i koszulę, oraz turkusową kamizelkę z diamentowymi guzikami. Jedno oko miał szmaragdowe, a drugie złote. Czuć było od niego siarką i gnijącą roślinnością. Rzucił się na Kwietną i przybrał swą właściwą postać – czarnej, włochatej małpy z rogami byka, skrzydłami nietoperza i ogonem żmii. Sprawił, że przerażonej przeskoczce wyrósł ogon krowy – hańbiący ją po siedmiokroć, po czym odleciał do smoka Rykara. Kwietna miała nadzieję, że przynajmniej odstraszy to on niej rozpustników.
- Izgaj! - rozdarł się na całe gardło Parszywek, a do pokoju wszedł sapiąc zbój z sioła Busławia leżącego na ziemiach późniejszego Orlandu.
- Czego, Mordo? - spytał oprawca noszący bat za pasem.
- Przynieś rozpalone żelazo i utnij nożem krowi ogon tej czarcisze, a piorunem, bo nogi powyrywam! - Izgaj z Busławia zniknął za drzwiami, po czym wrócił ze smolnym łuczywem.
Przerażonej Kwietnej odciął ogon i miejsce po nim wypalił ogniem, tak jak Górzychwał przez Greków zwany Heraklesem zabijał w erze dwunastej hydrę; postrach Lerny. Nic to nie dało, bo po trzech dniach, ogon odrósł i rozwścieczeni sutenerzy usuwali go jeszcze kilka dni z rzędu. Tego dnia Kwietna szła by wabić do zamtuza, ulicami grodu nazwanego później Teostovem. Jej usta pyszniły się jaskrawą czerwienią, ramiona i dekolt były odkryte, a ogon krowi starannie schowany. Skręciła w jakąś uliczkę, lecz przejścia nie znalazła. Choć Słońce przypiekało, wiał wiatr kręcący bicze z piasku. Wir powietrza i złocistego, pustynnego pyłu tańczył przed Kwietną i powoli rósł na jej oczach. Przeskoczka wytrzeszczyła je i cofnęła się gdy wir powietrzno – piaskowy najpierw zrównał się z nią, a następnie przewyższył o głowę. Żyjąca stale pod groźbą noży zapijaczonych zbójów, rzuciła się do ucieczki, gdy wtem za jej czarną jak pkieł kosę chwyciła żylasta ręka. Odwróciła się i ujrzała wąsatego draba mającego na sobie jeno białą przepaskę biodrową. Gdyby mogła przyjrzeć się mu uważniej, zauważyłaby, że miał szczerozłote pięty. Nie dziwota, była to wszak strela. Istoty te pochodziły od ludzi; ich prarodzicami byli Godun i Alissa. Strele umiały latać pod postacią piasku unoszonego trąbą powietrzną, siłą przewyższały innych synów Novalsa, zaś zranić lub zabić je było można rzucając w wir kawałkiem żelaza. Niektóre strele miały srebrne pięty; wszystkie zaś nienawidziły kobiet lekkich obyczajów.


- Gdybym mógł, nakryłbym cię kurhanem z kamieni – warczała strela – ale nam, ludziom o złotych piętach, bardziej się godzi inaczej karać nierządnice! - Kwietna struchlała, bo słyszała o strelach od innych przeskoczek. Półnagi drab o piętach z kruszcu porwał ją w ramiona i niczym rycerze stuha wzbił się z nią w górę. Kwietna myślała, że zaraz roztrzaska się o podwórze i wniebogłosy wołała: ,,Pali się''!, lecz nikt nie nadbiegł, jeno gołębie odleciały z dachów, a koty pochowały się w piwnicach. Strela tarmosiła ją za włosy, wywijała nieszczęsną młyńce trzymając za jej rękę, nogę, lub ogon. Złoty kolczyk z ucha Kwietnej został wyrwany, szkarłatna krew ciekła jej po policzku. Krzyczała, płakała i błagała o litość, tak, że głaz by się wzruszył, lecz strela nieubłaganie ciskała nią na wszystkie strony, a gród żył własnym życiem. Serce podchodziło przeskoczce do gardła, raz traciła przytomność, by za chwilę ją odzyskać i znów stracić. Zapadała w rodzaj snu, widząc w nim Borzymierza, Parszywka i Izgaja, karczmarza Tenkę i jego żonę o wielkim zębie, obie postaci Paskudy, licznych rozpustników starych i młodych..... Strela już miała rozbić jej głowę, lub skręcić kark, gdy na wysypane piaskiem podwórze wszedł mąż w drewnianej koronie, odziany w stary płaszcz barwy szkarłatnej.
- Zostaw ją, Godynie – rzekł surowo, a strela poczęła uniżenie się kłaniać i tłumaczyć.
- Widzisz przesławny Teoście, synu Zdenka, ja jestem łagodny, pobożny, przyzwoity i bogaty jak mało kto. Musisz wiedzieć, Carze Słońce, że ta niewiasta, to …
- Znam ją – rzekł Teost. - Nie tobie być jej sędzią i katem.
- Wszak musisz wiedzieć, panie, że ma ciało wielokroć skalane w zamtuzie – broniła się strela
- Tylko Nieskalany może skazywać skalanych – odrzekł Teost, a trzeba wiedzieć, że to łeż Amosowa, że palił w piecu cudzołożne żony.
Godyn zamilkł, spuścił kędzierzawą głowę, przybrał postać wiru powietrza i odleciał jak niepyszny. Kwietna ocknęła się. Otworzyła oczy i spostrzegła, że leży u stóp Teosta. Nie wiedziała, że to on ją ocalił. Przeraziła się, bo zdążyły do niej dotrzeć słowa o jego nauczaniu potępiającym wszelkie współżycie cielesne przed stadłem małżeńskim. Skuliła się w kłębuszek, a z jej piwnych oczu polały się zdroje łez. Teost, Car – Słońce dzierżący jako berło pałkę wodną zerwaną nad jeziorem, przyklęknął przed ledwo żywą ze strachu sierotą z Dube i przemawiał do niej łagodnie.
- Choćby świat cię potępił, dla Ageja i Enków jesteś święta i niewinna, wybaczone są twoje winy, Córo Łąki, boś wiele umiłowała – Kwietna przestała płakać i spojrzała w łagodną twarz wcielonego Swaroga, a ów pomógł jej wstać.
- Czy to ty, panie – pytała z drżeniem – sprawiłeś, że z nieba spadły wielkie, żelazne kleszcze, wyrwałeś zęby Trędosławowi i połamałeś bat Dżumy?
- Wszystko to Agej zdziałał przeze mnie – odrzekł Teost.
Kwietna zawahała się powiedzieć mu o hańbiącym ją siedmiokrotnie ogonie; nie dlatego, że nie wierzyła w jego moc, ale wstydziła się mówić wielkiemu królowi, synowi Dziewicy, przy którego narodzinach wody rzeki Nilus miały stać się winem, władcy, któremu w kolebce oddały cześć zwierzęta z czterech stron świata, a kto wie, czy nie samemu Enkowi stworzonemu przez Ageja z ciała Niepodzielnego, o czymś tak sromotnym jak krowi ogon. Mimo wszystko, potężniejszy od czarnoksiężników Teost był jej ostatnią deską ratunku. Upadła przed nim na twarz i chwytając za połę krasnego płaszcza poprosiła.
- Panie, w zamtuzie Paskuda napiętnował mnie....
- Wiem wszystko – przerwał Teost. - Mogę uwolnić cię od niego – Kwietna podniosła się na kolana i podniosła ku niemu ręce, a on narysował święty znak kras, a wtedy hańbiący siedem razy ogon wyczarowany przez Čorta rozpusty odpadł, zmalał, poczerniał, zmienił się w oślizgłą masę, którą wypiła Mat' Syraja Ziemla.
- Majstir1! - Kwietna płakała ze szczęścia, a Teost położył spracowaną dłoń na jej puszystej główce.
- Wielu będzie ci wypominać poprzednie życie, lecz ja cię obronię, bo chcę zaprowadzić cię przed święty chram Wielkiego Ageja. Zniosę przybytek Kani i Paskudy; każę zamurować jaskinie Vilvy, wyzwolę niewolnice Parszywka. Laź azen ysen2! - od tego dnia, od tego dnia Kwietna została uczennicą Teosta i zaprzyjaźniła się z jego matką Korą Pokrową – Słonecznicą, sisotrą Heleny, Rujany, Pomorzanny i Saule. Już nigdy więcej nie przekraczała progu zamtuza, a Parszywek na próżno usiłował ją zastraszyć. Wielu po cichu śmiało się z króla, że zaufał przeskoczce, gorszono się, że jadał z dziewkami z zamtuza, pijakami, dziadami, szaleńcami, odmieńcami, opowiadał im o Ageju, miłosiernym bardziej niż strasznym, nikogo nie przekreślającym. Ów król – garncarz i pasterz, mieszkający w glinianej chacie , potrafił ostro strofować bogatych, sytych i nieczułych, udających nabożeństwo, a pełnych fałszu. Mawiał: ,,Kocham upadających, choćby nie wiem jak często, jeno obłuda i brak miłości mierzi mnie i gniew budzi''. Niektórzy jak Daniło Bronzow, plotkowali, że Teost i Kwietna pobrali się i mieli dzieci, lecz to łeż sromotny – Car Słońce ani razu nie poznał niewiasty, a jego połowica to jego poddani, za których przelał krew...

*

Daleko na północ od Morza Rajskiego, do którego wpadał Nilus, we wsi Baranówce żyły dwie siostry. Jedna z nich, jak wszyscy bojąc się śmierci i cierpienia ostatecznie wybrała Rykara. Po zjedzeniu dziecięcia wyprutego z łona matki, Locha (Lesena), bo tak brzmiało jej imię, zamieniła się w mamunę. Jej piersi stały się żmijami, wyrosły jej kły wąpierza i szpony czarownicy. W odróżnieniu od innych mamun – niewieścich straszydeł porywających, podmieniających i pożerających niemowlęta, Locha o rudej kosie, nie miała skrzydeł. Rykar przeznaczył ją na królową Čortieńska i swoją kochanicę. Na jej uroczystą koronację w Čortnawi, na jednej z Wysp Przeklętych przybył luty i chytry czarnoksiężnik Czerwony Wiaczesław z prastarego rodu Amosowów. Razem z nim na wyspie Waździerz (Vasdier) zgromadziły się krocie Čortów i złoczyńców. ,,Doprowadzę do samobójstwa''! - mówił Przegrzecha walczący z Pochwistem i Juratą. ,,Dorośli będą współżyć cieleśnie z dziećmi''! - zapowiadał Kania o rdzawych piórach. ,,Jeśli dostanę złoty gród, złoty korab i siedemset niewiast o zębach z pereł, oczach z turkusu, złota, szafiru i szmaragdu, oraz bursztynu, to mogę zabić Teosta''! - zapowiedział Amosow o czerwonym nosie, odziany w krasną szatę. Minęło parę lat. Do królestwa nad rzeką Nilus wraz ze swą królową przybyły Asasynki z Sindu graniczącego z Bharacją. Było to plemię walecznych krasawic w czarnych sukniach, znanych z toczenia zajadłych bojów z Minotaurami. Przybyły przed tron Teosta, by prosić o zdjęcie pęt Słodkiego Ziela – narkotyku, który zażywały przed każdą potyczką. Miłosierny Car Słońce spełnił ich błaganie, zaś od królowej Asasynek otrzymał w darze niewolnika grającego na harfie, człowieka o wilczej głowie ze stepów Taj – Turan, którego Kosa Oppman nazwał w ,,Perłowym latopisie'' Niegodzijaszem. Teost zwrócił mu wolność i uczynił swym uczniem. Tymczasem Amosow rzucił czary na carstwo wcielonego Swaroga. Słońce się zaćmiło, a łono Ziemi zadrżało; wody Nilusa i Morza Rajskiego obróciły się w krew; gęsto biły pioruny, wiał lodowaty wicher, z nieba spadały gwiazdy i grad przemieszany z krwią. Ludzi i zwierzęta ogarnęła trwoga, najdzielniejsi chowali się w chałupach i drżeli jak owcze ogonki. W owym to czasie Wilkogłowiec Niegodzijasz za kaszankę sprzedał Teosta jego bezlitosnym wrogom, a ci zgotowali mu męki. Jeszcze przed zgonem Dadźboga w ludzkie ciało obleczonego, Wilkogłowiec pożałował zdrady; lamentował żałośnie pod drzewem grabu, a to okazało się prastarym potworem Grabiukiem i pożarło Niegodzijasza. Teost został pojmany w gaju gdzie zanosił modły do Ageja, w świętym gaju z dębem, głazem i stawem. On, Swaród w ciele króla, co sprowadził żelazne kleszcze z nieba na ziemię, drżał, a ciężar czekającej go kaźni przygniatał władcę do ziemi. Ciekły zeń strugi potu, a przed oczyma wraz z krwawymi płatami przesuwały się korowody sług Rykara z wyszczerzonymi zębami, gotujących w kotłach, piekących na wielkich rusztach, wbijających na pale, obdzierających ze skóry, krzyżujących, szatkujących ręce i nogi licznych stworzeń. Widział nagie i obdarte ze skóry niewiasty karmiące piersiami psy, ropuchy, szczury i żmije; mężów wplecionych w struny monstrualnych instrumentów, wreszcie płonące jezioro wódki pełne pijaków. Starucha cała oblepiona skwierczącą smołą biegła po gaju wrzeszcząc wniebogłosy, a Čorty goniły ją i dźgały widłami. Teost przygnieciony ciężarem świata prosił Ageja, by nie musiał zasiadać na tronie Okrwawionego Drzewa, o którym w pierwszym eonie prorokował bóg Niepodzielny. Słyszał muzykę niby ryk lwa i chichot hieny, wokół niego kłębiły się Čorty; wysuwały z paszczy żądła i kłuły nimi ciało tego, co je ongiś wyrzucał. ,,Zawróć! To szaleństwo! Szkoda, aby twa krew została wylana na darmo''! - szeptało, mówiło i krzyczało tysiąc tysięcy głosów. Jakaś postać niewieścia podobna do hurysy, trącała go w twarz stopą i mówiła: ,,Patrz co straciłeś''!, lecz zaraz zniknęła w oparach cuchnącego dymu. Wierny uczeń Cara Słońce, Jurek, co później zaniósł jego zakon do Sonoru, teraz spał, bo żałość położyła pieczęci na jego powieki. Usiłował go obudzić zaprzyjaźniony nietoperz; jedne źródła podają, że zwał się Latopyrz, a inne, że Mysko. W Valkanicy i w Puana opowiadano legendę, że był on początkowo myszą, żyjącą w chramie, gdzie pewnego razu Teost składał Agejowi ofiarę z kołacza. Jego kawałek spadł na mozaikę, a myszka, która go zjadła zamieniła się w nietoperza. Od tego czasu gacek Mysko został wiernym przyjacielem i uczniem Cara – Słońce. Tymczasem do gaju weszli knajacy Amosowa, uzbrojeni po zęby, a był z nimi sam wiedźmiarz. Ojciec Czarnego Ładysława, kata ulicy Bliźniąt, wskazał Teosta prętem leszczynowym, a jego słudzy opadli Dazboga wcielonego niczym wilki baranka. Gdy zanosił błagania do Ageja, sprośne Osmętnice całowały go w usta i zakładały na jego szyję wielkiego węża Cmuka, który swym żądłem wypijał radość, spokój i nadzieję z serca, lecz dawca pisma i Zakonu rozerwał jego sploty. Teraz cuchnący wódką żołdacy przewrócili go na ziemię i kopali, obdzierali z szat, wyrywali włosy... Skrępowali go łańcuchem i pognali w kierunku śmietniska, a zza pleców Amosowa jarzyły się żółte oczy Niegodzijasza z Al – Ghirkhan. Nietoperz Mysko krążył nad swym przyjacielem. Z piskiem rzucił się na jednego ze zbójców imieniem Mouko i zębami poranił mu twarz, lecz cóż mógł zrobić, jeden mały nietoperz przeciw dziesięciu rosłym drabom? Teost spojrzał na krwawiącą twarz Mouki i strużki krwi przestały ciec, co zresztą nie przeszkodziło owemu Mouce bić później Cara Słońce po twarzy okutą w żelazo rękawicą. Nagiego dawcę żelaza i małżeńskiego zakonu, słudzy Amosowa ciągnęli za związane łańcuchami ręce i nogi po kamieniach i wystających korzeniach, pluli nań i lżyli go, a w oddali szły Kora, pies Agip, kot Fitek i jego uczennica Kwietna, którą wybronił od streli i zamtuza. Kiedy knajacy o krasnych nosach, śpiewając na całe gardło sprośne pieśni, ciągnęli nagiego wysłannika Ageja po ostrych kamieniach i cierniach, by przelać jego krew za grodem, z ciernistych zarośli wyskoczyło coś czarnego niby pantera i coś białego. Ciszę rozdarło ujadanie i miauczenie. To pies Agip o sześciu łapach, szczerząc długie na kilka cali kły i buchając z kufy płomieniami niczym smok, rzucił się w obronie swego pana. W stronę draba cuchnącego jak gorzelnia, który ciągnął na łańcuchu wcielonego Swaroga, skoczył biały kot Fitek. Nie miał on żmii w ogonie jak car kotów Harubamba, lecz zionął ogniem tak jak Agip, z którym zawsze żył w zgodzie. Amosow dał znak by stanąć. Laską wykonaną z pewnego drzewa rosnącego w Bharacji, sprawił, że wierny i dzielny kot poszybował wiele mil, aż na Wyspę Słoni – Melitę na Morzu Rajskim. Opryszkowie, w których żyłach płynęła krew strzyg, tak ,,odważni'' w gwałceniu, paleniu, rabowaniu i torturach, zlękli się sześcionogiego psa o ogonie lewarta, lecz szybko wyjęli szable z ości wielkich ryb z buruskich jezior i otoczywszy Agipa zasiekli go. W tej samej chwili, potwór Grabiuk pałaszował ciało Niegodzijasza z Gyrkhanii....

*

Amosow wstał z tronu z ludzkich czaszek i zbliżył się do bezlistnego dębu Karako, w którego koronie po trzech godzinach skonał Teost. Podniósł rękę i ciało spadło z drzewa. Czerwony Wiaczesław uciął krótkim mieczem głowę Cara – Słońce, po czym razem ze swymi knajakami powrócił do smoka Rykara by odebrać nagrodę. 


Na północ od Morza Rajskiego stajały wielowiekowe zaspy i gruba tafla lodu, kiedy nad rzeką Nilus w glinianej, porzuconej chałupce, o dziurawym, słomianym dachu, łono Panny zrodzonej z krwi Juraty opuszczało Dziecię – nagi Car Słońce, chwalebny a wzgardzony, śmiertelny a królujący po wieki z Agejem. Na dworze była noc – jasna i spokojna, a srebrzysty Księżyc i urokliwe gwiazdy czciły narodziny wcielonego Swaroga tańcem i tym co ludzie średniowiecza określali jako ,,musica mundana''. Wody w rzece, oraz w studniach na krótko stały się winem. W Čortieńsku wyły wszystkie Čorty, a zwierzęta rozmawiały ze sobą ludzkim głosem. Pewien gospodarz, Charłamp Azelburk chciał podsłuchać co też wygadują jego woły. Wbrew radom żony jął podsłuchiwać i usłyszał taką mowę: ,,Jutro naszego gospodarza zawieziemy na mogiły''. Chłop tak się przestraszył, że zmarł. Ze strachu. Kora, rodząc leżała na słomie, a obok niej był jej oblubieniec, garncarz Zdenko i córa Roda – Pana Czasu, Wiosna jak kwiaty delikatna, na skrzydłach bocianich latająca. Ona to, patronka rodzącego się życia, odbierała Dziecię i wielce dziwowała się jego piękności. Tymczasem pod oknem czaiły się mamuny Koszlava i Jęczkowska. Z karminowych ust kryjących białe kły, ciekła im ślinka na żmije rosnące w miejscu piersi, bo wielce nęciło je delikatne ciałko dzieciątka. Cichutko wślizgnęły się przez okno, w którym nie było błony, ani tym bardziej szklanych płytek i zawisły na czarnych, sokolich skrzydłach. Już wyciągały delikatne, niewieście dłonie uzbrojone w orle szpony, już miały oderwać maleństwo od łona macierzy, gdy nagle Wiosna wydała przenikliwy krzyk i stanęła między mamunami, a Korą i Teostem. Wówczas to czar prysł i Zdenko ujrzał niewidzialne dotąd straszydła. Pochwycił przegniły kij i jął odpędzać służebnice Rykara. Mamuny śmiały się z kija, lecz prędko miny im zrzedły, bo w rękach dzielnego garncarza nadłamany kij stał się tęgą pałką, taką jaką walczyli Odyniec, Ilja Muromiec, Margus, Górzychwał – Herakles – Herkules, Ciżeń – Tezeusz czy Maciek Kropiciel. Jęczkowska, której żmije zionęły ogniem i lodowatym powiewem, krzyknęła jak harpia i machając skrzydłami zrobiła krok wstecz, gdy wtem w jej pięcie zatopiła zęby polna myszka, zwabiona zewem Wiosny. Rychło dołączyło do niej więcej szarych zjadaczek ziarna, trafiły się też szczury, łasice, a na pokrytą lśniącymi, czarnymi włosami głowę Koszlavej rzuciła się sowa. Mamuny, tak lubiące pożerać żywcem niemowlęta, teraz kwiczały jak niedorżnięte prosiaki; jedna przez drugą wyleciały oknem. Już wkrótce, aby przywitać wcielonego Swaroga, do glinianej chaty przybyły krocie zwierząt; lwy, tygrysy i lewarty, jelenie, sarny, plamiste daniele, dzikie konie, tury, żubry, jednorożce, smoki, bazyliszki, połozy, skorpiony, hydry, zające, lisy, jeże, wilki, sobole, gronostaje, niedźwiedzie; bure i białe, bobry, wiewiórki, strusie, szakale, słonie, nosorożce, pardusy, onki, żółwie, bociany, orły, sokoły, salamandry, pelikany, kozice, rosomaki, rysie... Jeno pantera mglista z Bharacji nie złożyła hołdu Teostowi, bo była zajęta łowieniem myszy. Jeszcze później, gdy Słonecznica haftowała siedząc przed chatą, a Teost ssał z jej piersi, przybył do niej Čort w postaci wołwchyni. Wziąwszy na siebie postać wieszczki rozprawiał z przejęciem o Dziecku Przeznaczonym na Ofiarę, o Carze Słońce, którego krew miała obmyć świat skalany przez Rykara i istoty przezeń zwiedzone. Rzekoma kapłanka mówiła Korze, żeby oddała jej synka, a ona ,,wychowa go z dala od sług cara czeluści''. Kora Pokrowa stropiła się, lecz odrzekła, że Agej, jeśli zechce, uchroni królewicza. Čort odszedł zaciskając pięści. Mijały lata. Dorosły już Teost sprawił, że z nieba spadły ogromne, żelazne kleszcze, z których nauczył wykuwać sierpy, noże, gwoździe, ostrza pługów... Wreszcie ten koniec na dębie. Koniec? A może początek?
Kiedy Kora rozmyślała o tych sprawach, trzymając w ramionach bezgłowe ciało Teosta, przy niej Kwietna płakała ukrywszy twarz w dłoniach, Jurek stał i milczał, Fitek na Melicie ocierał łapką łzy z oczu, a nietoperz Mysko krążył nad zamordowanym władcą, gotów walczyć o jego ciało z całymi hordami strzyg i nocnic. Na niebie dotąd czarnym jak antracyt ukazał się Księżyc – dziedzina Chorsa Srebronia i miriady gwiazd – ogników unoszących się nad Zaziemskim Oceanem. Od czasu kaźni już nie było wiadomo czy to jest jeszcze noc, czy już dzień. Wtem coś spadło z nieba i przycupnęło u stóp Kory. Nie była to strzyga ani wąpierz, jeno zwykła kaczka, jakich wiele pływało po rzece Nilus. Popatrzyła na zlanego krwią Cara Słońce, na jego macierz i przyjaciół. Nie wiemy czy coś mówiła (Kora jako Słonecznica rozumiała mowę ptaków), może tylko milczała. Dość, że macierz wcielonego Swaroga pogłaskała ptaka i uśmiechnęła się doń. Agej nagrodził kaczkę za pocieszenie jego służebnicy. Kilka dni po śmierci Teosta, dobra kaczka zniosła jaja o krasnych skorupkach, przypominających męczeńską krew i Życie potężniejsze od śmierci. Na pamiątkę tego zdarzenia ludzie po dziś dzień malują jajka na wiosnę. Śladem wdzięczności i sympatii dla poczciwego ptaka był napisany w erze trzynastej poemat ,,Nim rozbłysły gwiazdy...'' Józefa Przekrasnego z Ludu Roksany. W utworze tym, dedykowanym królowej Marii Mariewnej, świat powstał z jaja kaczki Antary, złożonego w fale kosmicznego Oceanu. Powoli się rozwidniało. Nigdzie nie było najmniejszej gałązki, by uczynić zadość ówczesnemu zwyczajowi i spalić ciało w ogniu – symbolu Ageja. Kwietna przyniosła w znalezionym w ruinach garnku wody z rzeki, która przestała już być krwią i wspólnie z Korą i Jurkiem obmyła ciało Teosta, a następnie z czcią przysypali je piaskiem i popiołem, opłakując największego z władców, który służył.
Tymczasem Amosow dostał od Rykara i Lochy złoty gród, złoty korab i siedemset niewiast o oczach z drogich kamieni i zębach z pereł, a wszystko to mieściło się na Księżycu. Czarnoksiężnik wszedł przez złotą bramę i usiadł na złotym tronie. Nagle w jego nozdrza uderzył silny zapach siarki.
- Ratunku! - wrzasnął gdy wszystkie skarby zapaliły się.
Rykar i Locha oszukali Amosowa. Spalił się na sypki popiół, który wiatr rozwiał, a dusza cierpi męki w Nawi Čortów. Pozostał po nim syn – Czarny Ładysław Amosow.

*

Od płaczu po śmierci syna i jego poddanych, Kora straciła wzrok, lecz nie nadzieję. Gdy go odzyskała, jej oczom ukazała się zieleń, błękit nieba i wody. Podszedł do niej jakiś mąż złocisty w koronie z ognia.
- Jestem Swarogiem, który jako człowiek nosił imię Teost – oznajmił Korze. - Do nikogo nie mam żalu. Uczynię cię jytnas, matko, tak jak Zdenka – wziął Korę za rękę, a następnie przenieśli się n koronę Wielkiego Dębu, gdzie ogień uwieńczył skronie Kory i gdzie czekała na nią Jurata – oblubienica Swaroga i macierz Słonecznic, oraz Swarożyc – najlepszy kowal jakiego znał świat....
Kwietna otworzyła oczy. Leżała na brzegu wielkiej rzeki Nilus, gdzie miast krwi, znów płynęła woda, w której pluskały się ryby i inne stworzenia. Po nocy bez blasku gwiazd i Księżyca, ogniu z nieba i okrutnej trwodze i zgliszczach nie zostało śladu. Słońce rozrzutnie darzyło swym blaskiem od skutej lodem ziemi Ulro na północy po Terra Australis Incognita na południu i od Sonoru na zachodzie po Zielony Kontynent i Wielowyspie na wschodzie. Nagość popiołów zakryła bujna roślinność; dęby i cedry, róże i lilie, palmy rodzące daktyle, cyprysy i sykomory (w dziupli jednej z nich zamieszkała zmora Lilza – ostatnia córka czarownicy Lilith). Piękne były gaje jabłoni, granatów, pomarańczy, cytryn, pola pszenicy, jęczmienia, prosa i sorga – zboża popularnego w późniejszych czarnych królestwach Tassilii, Ofiru, Nubii, Axum i Abisynii. Za zburzonymi przez czary Amosowa murami winnic ,,faunowie leśni'' zajadali się soczystymi, słodkimi jak miód winnymi gronami. Łąki okryły się barwnym płaszczem kwiatów. Spustoszone królestwo pełne było dzikich zwierząt; małpy harcowały w ruinach chramów, kobry i bazyliszki pilnowały porzuconych skarbów, szakale i pantery założyły swe legowiska w ruinach domostw, a słonie przechadzały się po ogrodach. Mocą Czerwonego Czarownika zniknęły jednak żelazo i pismo teostyjskie, matematyka i pełne zwojów, tabliczek i kodeksów biblioteki. Choć ptaki i nilowe rusałki sławiły Ageja śpiewem, serce Zrodzonej z Kwiatów przepełniał smutek. Kwietna powstała ze złocistego piasku, pełnego muszelek i otrzepała zeń suknię. Skierowała kroki na łąkę, gdzie zerwała naręcze białych lilii o upajającym zapachu. ,,Zaniosę je na mogiłę Teosta... Jeśli ją znajdę'' – pomyślała. Ruszyła ze śnieżnym bukietem w stronę śmietniska. Dąb Krak okrył się zielenią i zrodził pierwsze żołędzie; tron z czaszek, na którym siedział Amosow zburzyły hieny. W miejscu mogiły Śmiertelnego nad Wiekami był podłużny, płytki dół, a Kwietna wypuszczając lilie z białych dłoni, padła na kolana i zakryła twarz. Zbyt wiele płakała tamtej nocy, by teraz ronić łzy, lecz płakało jej serce. Car Słońce był dla niej wszystkim, on w nią uwierzył, podał dźwigającą rękę i wyrwał ze szponów Kani. Żaden władca nie troszczył się tak o swój lud jak on, a mimo to opuszczony przez swoich zginął jak zbój, a nawet po ciele nie został ślad. Gdy serce Kwietnej gryzł ,,mól zakryty'', w pierwszej chwili nie dostrzegła za sobą kojącego blasku, jakby Słońce zstąpiło na ziemski padół. Nie usłyszała hymnów do Ageja śpiewanych przez żar – ptaki, nie poczuła woni i aromatów stale obecnych w krainie Enków. Dopiero po chwili odwróciła głowę i ujrzała przecudną pannę, w szacie złotej i koronie z ognia. Na jej podołku składał głowę biały jak mleko jednorożec. Kwietna aż zaniemówiła. Patrzy a tu w miejscu jednorożca stanął lew, wreszcie uczennica Teosta ujrzała gryfa trzymającego przednimi łapami modrą tarczę z winną kiścią z gwiazd. Wreszcie usłyszała głos: ,,Kwietno, córo Ageja, czemu szukasz Nieśmiertelnego w mogile''? Wówczas łuski opadły z jej powiek i rozpoznała wskrzeszonego Teosta i Korę. Z radością rzuciła im się do nóg i wołała: ,,Zabierzcie mnie do siebie''! Teost położył spracowaną dłoń na jej puszystej główce i zaprzeczył: ,,Musisz jeszcze zostać, a świat górny, środkowy i dolny będą patrzeć na ciebie czyś wierna Agejowi''. Teost Car Słońce i Kora Pokrowa pożegnali Kwietną, wsiedli do rydwanu zaprzężonego w żar – ptaki, czyli złote feniksy i błogosławiąc światu udali się ku Domowi Enków. Kwietna tymczasem przemierzała ziemie królestwa swego mistrza i wszystkim, tak ludziom jak i innym istotom rozumnym, zwierzętom, ptakom, rybom i drzewom głosiła jego Triumf, lecz odwracano się od niej z pogardą, pamiętając, że była ongiś przeskoczką. Ona jednak nie zrażała się szyderstwami. W końcu doczekała się chwili, gdy przybyły po nią lelki Vir i Visa, a Teost i Kora zabrali ją do siebie.


1 Mistrzu!
2 Pójdź za mną!