niedziela, 2 czerwca 2013

Orłowcy i Koziczanie - pamięci G. K. Chestertona


,,Wykluł się ptak podobny do orła, lecz większy, a jego białe pierze lśniło jak Słońce, albo Księżyc.
- Niech się nazywa Jarog, albo Raróg i będzie postrachem ał, ażdach i latawców, a ponadto królem wszego ptactwa, czyli Car – Ptakiem – rzekł Agej.
Jarog przybierał czasem postać sokoła, lub jastrzębia, który wylatywał przez komin jako kłąb ognia. Często potem bronił ludzi’’ - ,,Księga Latarnika, czyli Szafirowy latopis’’.


Władzy Jaroga, którego w erze drugiej Agej dołączył do grona Enków, podlegały: białe orły Tinez i Tinez Dwugłowy, czarny orzeł Ridan, Gołębie Dziewańskie, sokoły służące Pochwistowi; Lelum i Polelum, a nawet ogromne Garuda z Bharacji i Rok z Malgalesio. Pewnego razu jego wzrok padł na jedną z Wieszczyc Losu, cudną Raroszkę (Raraszka, Raroška), o skórze jak atłas i jedwabistych, wijących się włosach, czarnych jak pkieł (smoła). Jej siostry; Michalda, co dołączyła do zakonu Sybilii, Marica, która prorokowała o końcu świata i Bożena Wieszczka, która w erze trzynastej została królową Analapii, przyćmiewały krasą Raroszkę, zdolną zmieniać się w sokoła. Jednak kiedy pokochał ją Jarog, władca wszego ptactwa, stała się śliczna jak Enka, a jej duch i głos niby perły. Car – Ptak pojął ją za żonę, kochając tak jak tylko może kochać istota doskonała. Dla niej przybrał postać podobną do ludzkiej i ofiarował jej czyste nasienie. Raroszka poczęła i w erze czwartej wydała na świat plemię Orłowców, zwanych Aquilianami (aquilia – orzeł). Byli to ludzie z głowami orłów, mogący przybierać postać tych królewskich, górskich ptaków. Plemię to, prymitywne i waleczne, za swe siedziby obrało góry, które od ery jedenastej noszą swą nazwę od imienia wielkiej królowej Tatry. Orłowcy kuli swe domostwa w skałach, a utrzymywali się z łowów na wszelką zwierzynę – od myszy i jaszczurek, po niedźwiedzie, żubry i tury. Niestety zdarzało im się czasem, mimo zakazów praojca i pramatki, pożreć jakąś istotę z ras rozumnych, na przykład Zajęczanina – człowieka o głowie zająca. Spożywali też zioło, zwane ,,orło’’. Między sobą nie walczyli. Ich rasą zarządzali książęta. Na czas wspólnego zagrożenia, jak wtedy gdy najechał ich smok Posten, wybierali króla. Byli silni i wytrzymali ; już jako dzieci kąpali się w przeręblach, a młodzieńcy wchodzący w wiek męski wisieli na drzewie na sznurze przeciągniętym przez skórę karku, co przerażało inne istoty. Zwinni i sprytni; nigdy nie krzywdzili starców, ni tych współplemieńców, którzy ulegli wypadkom, lub urodzili się okaleczeni. Dodać należy, że surowo karali tych co ulegli podszeptom Kani, czy Paskudy. Stworzyli piękną muzykę, taniec podobny do zbójnickiego, umieli też rzeźbić w drewnie, kamieniu i kości, oraz snuć długie opowieści o myśliwskich i rycerskich przygodach. Niektórzy należeli do zakonu rycerskiego stuha, broniącego przed latającymi straszydłami. Czcili Ageja i Enków, największą cześć oddawali Jarogowi, a także Borucie i Dziewannie.
W erze czwartej, u stóp Baraniej Góry (Monta Agne) Dziewanna Šumina Mati urodziła pierwszych Koziczan (Rupicaprów). Istoty te do pasa były ludźmi, a od pasa – kozicami, co zaskarbiło im nazwę Rupicaprocentaurów. Zasiedlili góry i prowadzili tryb życia jeszcze bardziej prymitywny niż Orłowcy.


,,Pili wodę prosto z ruczajów, jedli trawę ustami jak barany’’ - ,,Codex vimrothensis’’.

Gdy synowie Boruty spotkali po raz pierwszy synów Jaroga, byli przez nich zabijani jako zwierzyna łowna. Koziczanie broniąc się sporządzili łuki i strzały, oszczepy, miecze, maczugi, topory i tak wybuchła wojna jednych z drugimi. Straszny to był bój; liczba wdów i sierot rosła jak grzyby po deszczu. Zarówno Orłowcy jak i Koziczanie świetnie walczyli w górach, toteż wojna zdawała się nie mieć końca. Jednak dla jednych i drugich miejscem, które poważano bardziej niż inne była pewna skała, w której odcisnęły się kolana dziewanny – Leśnej Matki, dziękującej Agejowi za dar rodzenia mnogich istot różnych ras. Dla jednych, owa enka byłą matką, dla drugich – Panią Zwierząt, od której zależały udane łowy. W pobliżu tej skały nigdy nie rozgrywały się bitwy – tu chroniły się niewiasty, dzieci i starcy (,,Jeno ludzie – niecnoty mogliby się bić w miejscach świętych’’ - ,,Codex vimrothensis’’). Z czasem Orłowcy i Koziczanie zrozumieli, że nie warto się bić, bo oto na góry, zwane przez ludzi Montanią, najechały straszydła, zwane pankami. Miały postać białych mężów o czarnych jak pkieł głowach, bez dziurek w nosie, z włosami prostymi, lub podobnymi do kolców jeża, a ich łapy były jak u wilków lub niedźwiedzi. Służyły Rykarowi i były wielce krwiożercze. Istoty wcześniej walczące udały się do Skały Dziewańskiej, by prosić o ocalenie i ślubować pojednanie. Następnie ruszyły w bój przeciw pankom i pokonały ich, a mówiono, że sama Leśna Matka szyła z łuku do najezdników. W górach zapanował pokój, aż do ery szóstej, gdy na tron królestwa Żbiczan, wstąpił zły król Lataviec. Żbiczanie, dzieci Boruty i Leśnej Matki byli ludźmi o głowach żbików. Ich ostatnim królem był Lataviec.

,,Trzeba bowiem wiedzieć, że król Lataviec wyznawał Rykara i ‘kolegował się’ z różnymi powietrznymi monstrami. Tępił za to stuha, Płanetników i smoki powietrzne. Mocą czarnej magii otaczał się obłokiem ognia i latał, skąd wziął swe imię. Wcześniej zwał się bowiem: Lisyvek, tak jak ojciec. Swą długowieczność zawdzięczał miodowi z kwiatu paproci, zrobionemu przez wędrowną pszczołę – dar Dziewanny. Otrzymał go, kiedy jeszcze był dobry. Teraz zaś stał się wielkim okrutnikiem. Mordował Lynxów [ludzi z głowami rysiów], Oxiów [ludzi z głowami fok], Wydrzan i Żbiczan, oraz podpalał im chaty i domy. Podpalenie Rokitnicy planował od dawna. Lubił palić i ścinać lasy, oraz wypalać łąki. Niszczył mogiły i kurhany, ucinał głowy i rozprowadzał čorcie ziele [narkotyk – sok roślinny]. Kradł, gwałcił i bluźnił Enkom. Mieszkał w ogromnym, wysokim jak szczyt Risina zamku ze srebra, malachitu i drogich kamieni, wzniesionym przez tysiące niewolników. A nade wszystko nienawidził i prześladował Lynxów, aż ci wzniecili powstanie’’ - ,,Gesta hybridorum’’.

Stolicą Żbikonu był górski gród Karpaty (Carpatopolis). Lataviec gdy dowiedział się o istnieniu Orłowców i Koziczan zaczął im przygotowywać straszną zgubę...

*
Król pod postacią żbika w koronie, biegł po niebie otoczony płomieniami, a na dole maszerowały jego roty odziane w kolczugi i skórzane kaftany. Latavcowi towarzyszyły ały, ażdachy, ogniste latawce i latawice, wąpierze, strzygi... Na przedzie wojsk kroczył wąpierz Stosław Kusy, zwany ,,Trującym Stosławem’’. Był wysoki jak dwóch dryblasów, nogi miał jak kur, potrafił przybierać postać smoka, lecz najgorsze było to, że niczym smok ogniem, zionął trupimi wyziewami, które zabijały wszystko z czym się zetknęły. Gdy wiał wiatr zabijały też wojowników Latavca. Panki i górskie smoki służyły za przewodników. Była noc gdy ogromny wąpierz siał śmierć dmuchając trupim jadem. Wtem zabrzmiał brzęk strzały i Trujący Stosław wydał okropny wizg. Z jego rany polała się krew tak cuchnąca, że Żbiczanom krew poszła z nozdrzy. Wampir wiedział kto go zranił – za skałą ukrywał się młody Koziczanin. ,,Przeklęty Rupikapryjczyku’’! – Stosław Kusy zamieniwszy się w smoka ruszył z impetem za Koziczaninem, a za nim wojacy. Koziczanin został trafiony strumieniem ognia, a dobiły go strzały Żbiczan i wąpierzy. Nazywał się Kaliniec (Kalynec). Smok wciąż ranny, znów przybrał postać wąpierza. Dmuchał swoimi čortieńskimi wyziewami, niszcząc trawy i nie zauważył, że zza załomu skalnego wyskoczył nagle Orłowiec. Na dziobie miał żelazną maskę, wypełnioną zielem ,,orło’’, które chroniło przed truciznami (liść o tych samych właściwościach, dany Tatrze przez Mokoszę, należał do innego gatunku). Na palcach miał stalowe szpony, a za pasem trzymał zaostrzony kawał drewna. Trujący Stosław poczuł palące uderzenie główką czosnku i zobaczył wroga. Orłowiec miał na imię Raroszek (Raraszek).
- Księżyc świeci, martwiec leci, sukieneczką szch, szach – wyzywał wroga. – Panieneczko, czy nie strach? – w odpowiedzi Kusy dmuchnął nań trupią zgnilizną, lecz wnet został obalony i poczuł, że w jego sercu zagłębia się kół. Wrzasnął przeraźliwie i na daremno usiłował przybrać postać smoka. Żbiczanie patrzyli na to i zbaranieli (a zapewne też cieszyli się ze śmierci straszydłą), gdy na czarnych skrzydłach nadleciała ażdacha i szablą odcięła orlą głowę Raroszka od jego żylastego, półnagiego ciała. Tymczasem pewien Żbiczanin chciał na kolację ustrzelić z łuku zająca. Chybił, a było to brzemienne w skutkach...
Owym zającem, który uniknął strzały był Zajączek Złocieniaszek o złocistym futerku. Jego matką była Dziewanna Šumina Mati, oblubienica Boruty, a on sam należał do grona Enków. Pędził na złamanie karku dniem i nocą, nie jedząc i nie pijąc. Niestrudzenie przemierzał hale i regle, aż zatrzymał się pod bramą wykutego w skale zamku Birkut (Virkut). Rarożyc – Syn Raroga, król Orłowców zasiadał na tronie wykutym w kamieniu, a na skalnej ścianie wisiało wyszyte na jedwabiu godło przedstawiające na polu błękitnym srebrny piorun ze skrzydłami i głową orła, zwieńczoną zamkniętą, złotą koroną, wysadzaną rubinami. Król miał na sobie jeno przepaskę biodrową ze skóry popielicy wielkiej jak tygrys (Hłys gigantejus – wymarłej jeszcze przed stworzeniem człowieka), na nogach wysoko sznurowane sandały, na palcu nosił pierścień z kryształem górskim, a na orlej głowie – diadem przytrzymujący pióropusz z piór głuszców i cietrzewi. Słuchał doradców. Królowa miała długą suknię z salamandry; tkaniny uzyskanej z ogromnego, białego szczura żyjącego w ogniu, gdzieś w Azji, nad Żółtą Holanką, lub Niebieską Rzeką Białych Delfinów. Narady toczyły się w najlepsze, gdy wtem odźwierni wnieśli do sali strasznie wychudzonego zajączka. W mig spostrzeżono, widząc jego złociste futerko, że to zwykły szarak, ale sam Zajączek Złocieniaszek. Wnet dano mu wodę i zieleninę, zadając sobie pytanie, czemu tu przybył.
- Na Porenuta – Porenut to nazwa godła Orłowców – co was tu sprowadza? – spytał król Rarożyc.
- Przebudźcie się Aquilianie! – zawołał zając, a nad jego głową ukazała się korona z ognia; znak, że był Enkiem. – Król Lataviec Rykarolubiec zgromadził wielką armię, by was wybić do nogi! – Orłowcy osłupieli, choć spodziewali się tego. Nikt nie uznał słów Zajączka Złocieniaszka za łeż, bo przecież Enkowie nie kłamią.
- Dziękuję ci w imieniu całego plemienia Orłowców, sługo Ageja – Rarożyc powstał z tronu. – ongiś nasi ojcowie pobili smoka Postena, tak teraz my pobijemy Latavca. Roześlę wici do książąt mej rasy i do Koziczan.
- Orłowiec Raroszek i Koziczanin Kaliniec już zdążyli zginąć – rzekł zajączek. – Polegli w ataku na wąpierza Stosława Kusego, zwanego Trującym Stosławem – na te słowa książę Rach wydał okrzyk będący u Orłowców odpowiednikiem płaczu: ,,Kjuwit’’!
Rarożyc nie zwlekał i rozesłał wici – zielone wieńce do książąt swego plemienia i do króla Koziczan Onucego, którego sztandar wyobrażał czarną kozicę na niebieskim polu. Trzeba dodać, że Onucy, błędnie zwany Pafnucym, ongiś wypił z Latavcem wiele żętycy i wódki; nie wierzył w jego złe zamiary i twierdził, że każdy kto myślał inaczej był głupszy od niego. Wyruszył do boju w ostatniej chwili zmuszony przez radę przewodników stad Koziczan. Wreszcie Porenut Gromorzeł i Giemza Przepikna Kozica załopotały na wietrze, a obie armie stanęły naprzeciw siebie. Posłowie nie uzyskali pokoju, bo Lataviec umiłował wojnę.
Król Żbiczan chodził po niebie po dywanie z ognia. Ażdachy, wąpierze, strzygi i kikimory mu salutowały, aż miękko opadł na skraj lasu. Ogień zgasł, a sam Lataviec znów przybrał postać człowieka z głową żbika. Ujął w dłoń kościane berło, zakończone czaszką nowonarodzonej sarenki, podniósł je w górę i wrzasnął:
- Niech te góry płoną, aż po sądny dzień! – Żbiczanie napięli łuki, zaś z tarcz uformowali mur najeżony włóczniami o zatrutych grotach. Mieli pomoc latających straszydeł i smoka wypełnionego gradem.
- Ale was zrobimy na szaro, wy sobacze pociotki, świńskie podogony! – wygrażał pięścią Żbiczanin Kudak (Qdak) o zwisającym brzuchu, okryty łuskami ogromnego karpia z północnego jeziora.

- ,,Mokosza Aredvi Sura:Nieskalana,
Forma Ageja,
Macierz Sobotniej Góry...’’

- śpiewała modlitwę krasnoludków armia Orłowców i Koziczan.
- A wy co, wypadliście sroce spod ogona?! – zaśmiał się grubiańsko wojewoda Kudak, lecz zaraz potem padł, bo w jego oku utknęła strzała. Koziczanie sunęli naprzód uzbrojeni w kopie. Żbiczanie bali się swego króla jeszcze bardziej niż wroga, a ich ,,odwaga’’ wzbudziła powszechny podziw. Lataviec gwizdnął i na broniących się spadły z nieba ały, zwane też chałami, lub holofagami (całożercami). Były to istoty podobne do pytonów z małymi skrzydłami – jednym jak u wrony, a drugim jak u nietoperza i przepastnymi paszczami. Ały ginęły pod ciosami mieczy, a na ich miejsce zjawiały się następne i jeszcze następne. Wąpierze rozcięły brzuch smoka gradowego i na obie strony wysypał się grad tak gruby, że rozbijał hełmy. Walczący musieli przerwać batalię, a wrócili do niej zaraz po przerwaniu gradobicia. Rarożyc pod postacią orła tak dużego, że mógłby unieść dorosłego męża, strącał z nieba larwy i kery, strzygi i skrzydlate węże, sfinksy, wąpierze... został raniony szablą ażdachy, której rozłupał dziobem krasny czerep z kitą. Na dole ranni z obu stron konali w męczarniach, we krwi i wnętrznościach, a ukryte w jaskiniach samki (niewiasty hybrydów ludzko – zwierzęcych), dzieci i starcy modlili się o zwycięstwo swoich, bo w przeciwnym wypadku czekała ich rzeź lub niewola. Bitwa zajęła pierwszy dzień, drugi i następny i choć obie armie dawały z siebie wszystko, Orłowców i Koziczan było coraz mniej. Królowie rarożyc i Onucy polegli i zostali rozsiekani. Nad polem bitwy widziano ogromnego, białęgo ptaka, na którego widok uciekały latające potwory – mówiono, że to był Jarog. Któraś ze strzał trafiła go w locie, lecz nie zginął. Mówiono, że widziano Borutę jadącego na łosiu i godzącego włócznią w ały, Dziewannę szyjącą z łuku i Raroszkę pielęgnującą rannych z obu armii. Kiedy Swaróg gasił Słońce, hale były zasłane trupami. Jeden Orłowiec został oszczędzony, by powiadomić o klęsce samki i dzieci.

*
Tego dnia w skalnych grodach, pełne napięcia oczekiwanie przerodziło się w wybuch boleści. Orłowianki i Koziczanki sypały sobie popiół na głowy i zawodziły, a wróg był coraz bliżej. Wtedy to królowa Rożenica z Rudaw zgromadziła wszystkich na błaganiu Enków o ratunek: ,,Zachowajcie nas od okrutnej śmierci i niewoli’’! Jarog i Raroszka wysłuchali kornych próśb. Gdy wojska Latavca zaczęły penetrować jaskinie, wyleciały z nich stada orłów i wybiegły kozice. Te również były tępione, lecz nie udało się ich Latavcowi wygubić, bo oto wybuchły powstania Lynxów; Gerlacha, a potem Uralisława, zwanego Uralem, lub Roxyzorionem. W naszych czasach w niejednym orle płynie krew Jaroga i Raroszki.



,,Niektórzy Niemcy wierzą, że Zajączek Złocieniaszek każdej Wielkanocy przynosi prezenty’’ - ,,Codex vimrothensis’’.


Gołębie Dziewańskie

,,Pośród Oceanu, na dębie siedziały dwa białe gołębie
I radziły; i gruchały; z czego stworzyć świat?
Z białego kamienia miesiączek srebrny
Ze złotego piasku Słoneczko
Z naszych piórek – gwiazdeczki,
Z żołędzi – wilgotna ziemia
Z dębowych listeczków – rośliny i zwierzęta
A z gołębiego jajeczka – chłopiec i dzieweczka’’ – pieśń ludowa zanotowana w ,,Codex vimrothensis’’.


Pan lasów, Boruta zrobił z kory brzozowej paletę, sporządził też pędzel i kolorowe farby, oraz ze skóry padłego smoka, hodowanego przez Płanetnika, a z którego trzewi wysypał się grad – sztalugę malarską.
- To dla ciebie, byś mogła oddać wizje, które ci Agej zsyła – rzekł do swej narzeczonej, Dziewanny Šumina Mati; po polsku: Leśnej matki, miłosiernej i pełnej słodyczy. Podziękowawszy narzeczonemu, usiadła na omszałym głazie i wezwawszy imienia Ageja, zabrała się do pracy. Wzięła na pędzelek czarnej ziemi, białej chmurki, modrego nieba, ognia ze Słońca, kory drzewnej, blasku gwiazd i Księżyca i wymalowała ptaki. Całe stada ptaków wyleciały ze sztalugi, a jedne piękniejsze i milsze od drugich. Były wśród nich białe orły Tinez i Tinez Dwugłowy, czarny orzeł Ridan, atwory, Gołębie Dziewańskie... co to takiego atwory? Ptaki te o złotych dziobach z zębami i nogach, były podobne do pelikanów, lecz ich pióra były modre jak niebo. Gnieździły się przeważnie w Rokitnicy (Rokitnickie Sioło) gdzie umilały czas Borucie i Dziewannie śpiewem słodkim jak kląskanie słowików, ale czasem ukazywały się ludziom. Rodzinom biednym, lecz pracowitym, przynosiły potajemnie zaczarowane pieniądze, wykute przez Swarożyca, które jakoby zawsze wracały do właściciela. W czasie tych wypraw przybierały postać świetlistych smug, sunących po nocnym niebie. Zdolność ta nie była też obca krasnoludkom z plemienia niebników (nebników, nebnyków) i zaziemskich istot, przybierających również postać konia lub feniksa, a nazywanych Kometami.
*
Czysta Dziewanna umaczała pędzelek w chmurze i namalowała dwa śliczne gołąbki – podobne do siebie jak dwie krople wody. Agej dał życie tym białym ptakom, które na cześć Leśnej matki nazwano Gołębiami Dziewańskimi. Tak jak orły Tinez, Tinez Dwugłowy i Ridan zostały przez Ageja włączone do grona Enków i zamieszkały w pięknym dworcu wśród gałęzi Wielkiego Dębu. Miały możliwość stale przebywać w bliskości Ageja, w jego kaplicy, podobnie jak Wieszczyce Losu. Ten, co wytrysnął jako nagi płomień z serca Niepodzielnego, Crinix ov Loitenost’1 karmił Białe Gołębie wizjami niczym nie skrępowanych piękna, prawdy i dobra. Gołębie Dziewańskie dzieliły się tymi wizjami z resztą stworzeń dobrej woli. Co więcej, pozostając niewidzialne, zachęcały do czynienia dobra, podpowiadały wyjście z beznadziejnych sytuacji, ostrzegały przed niebezpieczeństwem, a niektórym jytnas służyły nawet za tłumaczy. Najwięcej czci doznawały od poetów, rybałtów, wajdelotów, rzeźbiarzy i malarzy, którzy od nich chcieli brać inspiracje. Gołębie te były dla Słowian tym, czym Muzy dla Greków. Jednak Čorty, pełne nienawiści do Ageja i Wyższego i Niższego Stworzenia, chciały zepsuć wszystko co piękne i dobre, także kunszt poetów, śpiewaków, rzeźbiących w drewnie, czy kamieniu i tych co malują. Rykar powierzył psucie sztuki Obłędkowi, zsyłającemu szaleństwo, Opsesowi – temu od żądzy (od jego imienia pochodzi słowo ,,obsesja’’), Fantazmie, narzucającemu wizje pełne brzydoty, fałszu i zła, który w herbie miał dewizę: ,,Jancykryst będzie artyst’’, wreszcie Kani i Paskudzie; Čortom wyuzdania. W erze jedenastej, czasie wielkiego upadku człowieka, żył pieśniarz Vagramus z Valkanicy. Jego pieśni były piękne i wielu szczerze je lubiło, jednak rybałt obawiał się, że słuchacze będą chcieli czego innego, oczywiście pieśni ociekających krwią i nasieniem, bo wszak era jedenasta była czasem upadku smaku i upodlenia serc. Grajek posłuchał rady Kani i Fantazmy, lecz czuł, że nowe pieśni nie są jego powołaniem. Dopiero gdy zgasło życie tej, której słał najpiękniejsze utwory, znów usłyszał gruchanie Gołębi Dziewańskich. Pieśń, którą wtedy ułożył, wolna od złych podszeptów, była najpiękniejsza w jego życiu.


1 Źródło Piękna

Kuszenie Betel - Gausse

Betel – Gausse, królowa jeziora Mamir w Burus, miała postać wielkiej jak cielę ropuchy. Jej głowa nosiła złotą koronę, a w łapie królowa dzierżyła złote berło zakończone figurką wymarłego już płaza podobnego do salamandry. Mimo przerażającego wyglądu nie była zła. Zresztą ropuchy nie są złe –



,, ... rolnicy i ogrodnicy wiele im zawdzięczają, a to z powodu pożerania przez nie wielkich ilości owadów i ślimaków, niszczących uprawy’’ – K. Owinniczew ,,Animalistyka’’.


Była era dwunasta, kiedy służący jej dobry potwór Wiłkokuk – strasznie wysoki mąż o wilczej głowie, zakończonej z tyłu wilczym ogonem, orlich szponach i żmii zamiast ogona – przyprowadził przed jej oblicze rusałkę Marychę (Arikę), którą wykupił od Zimy. Marycha, o pięknych, rudych włosach, nie lubiła tej Rodzenicy; została utopiona przez rusałki wbrew swej woli, a nawet odmówiła wykonania rozkazu zabicia dwóch leśnych ludzi, którzy lekkomyślnie opuścili plemię. Była głęboko wdzięczna dziwnemu stworowi, który wykupił ją za szafiry, aby ta, co ukochała Wiosnę i Lato, nie musiała już służyć srogiej ziemie. Rusałka poszła z nim nad jezioro Mamir, po czym oboje zanurkowali – Wiłkokuk jako Enk, syn Boruty i Dziewanny Šumina Mati był nieśmiertelny, a Marycha jako rusałka oprócz płuc miała też skrzela. Na dnie ujrzeli prostokątny mur z marmuru, bądź alatyru, a za nim ogromny pałac o wyglądzie kopuły, zbudowany z opalu. Na szczycie owej kopuły stał złoty posążek wodnego koguta (kurka wodnego). Koguty takie mają łapy jak kaczki i są wielkości ludzi – służą Borucie jako wierzchowce do penetrowania jezior w Rokitnickim Siole. Masywna brama była ze złota. Wiłkokuk otworzył ją bez klucza i wszedł razem z Marychą. Oboje znaleźli się w przestronnej sali tronowej, pachnącej drzewem sandałowym, piżmem i kamforą. Podłoga była ze śnieżnobiałęgo marmuru lub alatyru; widać było basen, kolorową wazę, donicę z brzozą, zielony stół i krzesła. Ściany wykonano z szafiru lub malachitu, zdobiły je barwne witraże. Z sufitu pokrytego malowidłami przedstawiającymi różne żywe istoty, na sznurze z rubinów, wisiał miedziany żyrandol, a jego ogień był niebieski. ,,Nie bój się’’ – szepnął Wiłkokuk do ucha Marychy, przebitego złotym kolczykiem. Rusałka krzyknęła jednak ze strachu i cofnęła się odruchowo, bo na fantazyjnym tronie z porfiru zasiadała – ona! Królowa Betel – Gausse milczała i wlepiała w rusałkę swe mądre, piwne oczy.
- Przepraszam – Marycha dygnęła – po raz pierwszy panią widzę – Betel – Gausse złapała muchę językiem. – Nazywam się Marycha, córka Baltaina z Burus. Zeszłej jesieni utopiły mnie zimowe rusałki i uczyniły jedną z nich. Nie lubię Zimy – piękna jest tylko za oknem. Sieje zimno i uprzykrza życie ludziom i zwierzętom. Jestem wdzięczna panu Wiłkokukowi, że mnie wykupił – na to ropucha.
- Nie bój się mnie, moje dziecko. Kiedyś byłam krasawicą jak ty, lecz nieszczęsnam nazwałam krzywe prostym, a proste krzywym i to mnie zgubiło. Jednak jak świat się skończy, znów będę piękna. Marycha zaprzyjaźniła się z królową jeziora; ta była dla niej jak matka. Nie kazała rusałce nikogo krzywdzić, lecz bronić i leczyć niebieską krwią, czy wskazywać drogę zabłąkanym. Zaprzyjaźniła się również z Wiłkokukiem, nic nie robiąc sobie z jego strasznego wyglądu. Gdy jedli obiad, czy wieczerzę, przy zielonym stole, Marycha zwierzyła się ropusze.
- Przestraszyłam się was w pierwszej chwili – rzekła rumieniąc się – bo kiedyś usłyszałam jak pewien kapłan groził, tym co narażają swe życie, nie dla ratowania życia innych, ale dla czczej zabawy na turniejach, że ci w Čortnawi będą musieli całą wieczność współżyć z ogromną ropuchą – przerwała zawstydzona. – Jednak i tak wiem, że nie mówił tego o waszej wysokości.
- Kapłanów trzeba słuchać – wtrącił Wiłkokuk. – Wysłuchaj ludzkie dziecię, opowieści królowej Mamiru, co jest zgodna z ich nauką – w krągłym oku Betel – Gausse zakręciła się duża łza.

,,Lepiej nie mówić wszystkiego co się myśli, bo można zranić’’ - ,,Codex vimrothensis’’.

Otworzyła pysk i rzekła:
- Jestem Enką – jedną z Potęg Świata. Przyszłam na świat w erze drugiej, a moimi rodzicami są Enk Rybołów i morska upiorzyca Rybitwa. Był to czas, kiedy Mokosza urodziła górę Triglav - Gwóźdź, wokół której wynurzyły się wszystkie trzy lądy świata. Byłam piękna jak zorza – moja kosa lśniła złotem i jantarem, oczy – lapis – lazuli, usta – koralem, każdy mąż zobaczywszy mnie wówczas, byłby się zakochał na widok mej postaci i skóry, ech, jakby wyrzeźbionej z eburnu czy marmuru. Szaty miałam z mgieł i śniegu, a klejnoty dla mnie sporządzał sam Swarożyc. Żyłam szczęśliwie, wielbiąc Ageja. Jednak pewnego razu, gdy przechadzałam się brzegiem sinego morza, porosłym drobnymi roślinkami, ujrzałam Čorta, lecz nie wiedziałam, że to Čort. Nazywał się Kobold, przez Krobatów, zwany Malikiem z racji wzrostu. Miał postać krasnoludka, ubranego w ciemny błękit (krasnoludki nie zostały jeszcze wtedy stworzone, lecz istniały jako idea zapisana w Czarach). Byliśmy sami. Kobold przywitał się, przedstawił, przez cały czas rozpływał się w pochlebstwach. ,,Panno, której widok jest tym dla oczu, czym krynica dla konającego z pragnienia, pozwól o najkraśniejsza z krasawic, że ja, twój brat w Ageju, ofiaruję co klejnot, który prztystawiony do oka ukazuje najszczerszą, zakrytą prawdę o naturze wszechrzeczy – uśmiechnięty jak dziecko wyjął z zanadrza piękny diament oprawiony w złoto.



- Jesteś bardzo miły – uśmiechnęłam się i przyjęłam diament. – Niech ci Mokosza wynagrodzi! – wtem Kobold zniknął jak kamfora.
Drżąc z ciekawości o ja nieszczęsna, poczęłam patrzeć przez diament. Sstraszne było to co zobaczyłam. Morze widziałam jako gnojówkę, Słońce jako paprzysko...
- Czyli gniazdo kuropatwy? – zdziwiła się Marycha.
- Nie, jako strupy z ludzkiej głowy, chmury były dla mnie kulami łajna, takimi jakie lepią żuki znad rzeki Nilus, niebo jawiło mi się jako falujące morze zardzewiałych noży, a pierwsze rośliny jako trupie kości. Gdy odjęłam diament z oka, znów wszystko widziałam takie jakie było. Rozpłakałam się rzewnie. ,,Czy to możliwe, że świat jest taki obrzydliwy’’? – pytałam się w myślach. Postanowiłam wrócić do Domu Enków na Wielkim Dębie. W czasie uczty znów sięgnęłam po przeklęty klejnot i ujrzałam śmieci, gnój i zgniliznę. Jarowit, car Ziemi jawił mi się teraz jako kościotrup unurzany w wymiocinach, a Mokoszę widziałam jako stoczoną trądem. Krzyknęłam rozpaczliwie, ugryzłam się w udo (naprawdę tak zrobiłam!) i pędem sokoła opuściłam współbiesiadników. Smutna błąkałam się po świecie i ze wstydem wyznaję, że zwątpiłam w Ageja. ,,Dlaczego Perzona Foyakista stworzył wszystko tak szpetnym? Czy naprawdę jest dobry?’’ W swoich wędrówkach zaszłam aż na skraj Čortieńska, gdzie buchał przeklęty ogień. Znów przyłożyłam Koboldowy diament do oka i ujrzałam bujne niwy pełne kwiecia, lasy, strumienie, ptaki, motyle i mnóstwo roześmianych dzieci, które wołały mnie. Gdy spojrzałam na to bez diamentu, oczom moim ukazały się płomienie i tłumy straszliwych Čortów z widłami, wśród oparów siarki. Zapomniałam powiedzieć, że ów kamień działał nie tylko na wzrok. Osłupiałam i nie wiedziałam co robić. ,,Chodź do naszego dobrego pana Rykara’’! – wołały ,,dzieci’’. Jedno z nich przyleciało do mnie na skrzydłach motyla i wręczyło mi słomkę ze słowami: ,,Przełąm ją, a będziesz na zawsze z nami’’. Zawahałam się. Długo trzymałam słomkę w palcach, gdy tymczasem na Čortieńsk padł jakiś niewieści cień, który przepłoszył jego mieszkańców. Zacisnęła słomkę w ręku, a diament od Kobolda wypadł mi i runął w otchłań. Wtedy kuszące miraże znów przybrały właściwą postać. Odwróciłam się i ujrzałam Mokoszę, Postrach Čortieńska. – Betel – Gausse opowiadając miała łzy w oczach. – Rzekła mi: ,,Zostałaś oszukana i nie wybrałaś Rykara w pełni świadomie i dobrowolnie. Żałuj, a Agej ci wybaczy’’ – rzuciłam się, by wypłakać się w jej ramionach. Wróciłyśmy do Domu Enków, opowiedziałam wszystko i nikt mnie nie potępił. Jednak co to? Spozieram w zwierciadło i widzę siebie taką jaką jestem teraz. Taki był skutek złamania słomki danej przez Čorty. Jednak jak świat się skończy, wtedy skończy się i ma pokuta pod postacią ropuchy. Znaszli kto to Teost?
- Znam – odparła wzruszona Marycha.
- Mówił mi, że pozwolił Amosowowi się zabić, nie tylko w zastępstwie swych ziomków znad rzeki Nilus, ale i moim, by Rykar stracił do mnie prawo.
- A jak i tak nie przestanę miłować cię jako macierzy! – rzekła rusałka wykupiona od Zimy. – W ciele ropuchy skrywasz złote serce, skruszone, takie jakie Agej kocha – po tych słowach nad głową Betel – Gausse ukazała się korona z ognia; znak przynależności do Enków.

*
O licznych przygodach Marychy i jej męża, człowieka Sowiego, ułożył poemat nieznany wajdelota z Liteny. Ową ,,Pieśń o Swowim’’ może Czytelnik znaleźć w książce ,,Legenda’’.


Nawki

Tako rzecze Chiron, mędrzec:



- W drugiej erze, Weles ociekający potem po uformowaniu Nawi dla trzech kategorii dusz, siadł na głazie, by odpocząć. Trzema parami oczu ujrzał swe odbicie w źródełku i gdy wspominał na przedziwną krasę Mokoszy, albo Leśnej Matki – Dziewanny, czy na piękność Jarowita, ogarnęła go wielka żałość, że jest taki czarny, kudłaty i brzydki, że nie wygląda jak Enk – Posłaniec Ageja, ale jak Čort – jeden z Wrogów. Obok stał jego wierny rumak Zamor [Zmórz] o karej maści i pocieszał swego pana. (Konie nie były jeszcze stworzone, choć istniały jako idea zapisana w Czarach – drugim rumakiem owych czasów był biały wierzchowiec Świętowita). Weles siedział, a łzy kapały z jego wszystkich sześciu oczu. Tymczasem Nawię postanowiła odwiedzić złocista Mokosza Aradvi Aredvi Sura. Była delikatniejsza niż morska piana, słodsza od miodu, powabniejsza od rusałek, a jej serce było gorętsze od Słońca i miękkie jak roztopiony wosk. Ujrzała frasunek Welesa i spytała swego brata o jego przyczynę.



- Cóż mi o tym, że będę najbogatszym z Enków i sędzią dusz, kiedy cierpię srom niewypowiedziany, bo Agej uczynił mnie z włosów Niepodzielnego tak szpetnym, jak szpetne są Čorty. Jestem obrzydliwy, choć nigdy nie zdradziłem Ageja, nawet wtedy gdy Rykar namawiał mnie do buntu.
- Nie jesteś obrzydliwy – rzekła ciepło Mokosza – zostałeś stworzony z miłości, tak samo jak ja.
- Łatwo ci mówić, kiedy nawet gwiazdy korzą się przed twą pięknością.
- Jak mogę ukoić twój ból? – spytała Aredvi zarumieniwszy się.
- Wola Ageja jest bezwzględna – rzekł smutno Weles. – Jesteś najukochańszą z jego cór, Koroną Stworzenia i największą z matek. Agej nie może nic ci odmówić; jeśli będziesz chciała, proś go, by raczył obdarzyć mnie urodą.



- Spróbuję – obiecała Mokosza i opuściła Nawię.
Na drugi dzień znów odwiedziła Welesa i rzecze mu, że Agej chce z nim rozmawiać. Wtem rozległ się potężny głos i ukazał się ogień na niebie.
- Welesie Trygławie Trojanie!
- Oto jestem – pan Nawi padł na czarne, kudłate kolana.
- Mokosza mówiła mi o twej skardze. Stworzyłem cię brzydkim, aby istoty rozumne wiedziały, że nie sądzę ciała, ale serce. Nie mogę odmienić twojego wyglądu – mocarnemu Enkowi zbierało się na płacz. – Twe pragnienie spełnię w inny sposób.
- W jaki, Panie? – spytał Weles.
- Miłośniku piękna, oto dam ci moc stworzenia najpiękniejszych istot.
- To lepsze od piękności! – zakrzyknął Trzygłów i wyciągnął ręce w górę – wtem wywód Chirona przerwał król Jesza.
- To bardzo ciekawe. I co dalej? – Centaur popił i podjadł i już po chwili znów się zabrał do opowiadania.
- Weles udał się do Bierzma Wszechświata i godzinami przebierał wśród idei, szukając najcudniejszych. Wreszcie wybrał. Z blasku gwiazd, Księżyca i Słońca, z rosy, krynicznej wody, najcudniejszej gry na harfie Dziewanny Šumina Mati – stworzył niewiasty, które były wiecznie młode i nieśmiertelne. Smukłe jak łanie, o włosach miękkich jak kitajka, turkusowych oczach, nie mające najmniejszej skazy w wyglądzie , głosie i duszy; od słowa Nawia zostały nazwane nawkami, lub mawkami. Wszyscy Enkowie podziwiali dzieło Welesa. Wszystkie nawki nosiły na czole znak ze srebra – odwrócony półksiężyc i gwiazdkę – tą ostatnią nosiły później królowe sarmackie. Mokosza, Dziewanna i Srebrennica dały im w prezencie czarodziejskie suknie uszyte z blasku gwiazd i Księżyca, które były mocne i wyglądały jak jedwabne, atłasowe, czy salamandrowe.
- Czy to znaczy, że ze skóry płaza zwanego salamandrą? – zdziwił się Jesza.
- Salamandra to nie tylko zwierzę, ale i wschodnia tkanina, odporna na ogień – ze śmiechem wyjaśnił Chiron.



- W Nürcie nazywa się nawki – walkiriami, a w Arabii – hurysami. Nikomu nie oddają swojego dziewictwa. Ich pracą jest służyć jytnas w Nawi Jasnej. Roznoszą wyborne potrawy i napoje; z rzepy, mięsa dzika i miodu; potrafią tak wdzięcznie tańcować, śpiewać i układać niestworzone historie, że to aż się w głowie nie mieści. Jednak ich właściwym zadaniem jest nieść pociechę – w Nawi Ciemnej i na naszym łez padole, udzielać wskazówek w głosie sumienia, odganiać Osmętnice, które opętują niewiasty pocałunkiem w usta. Kiedy w erze dziewiątej rodził się wielki junak, wodnik Volch Alabasta; na Ziemi ukazały się nawki i Zorje w widzialnej postaci, siejąc wszędzie radość. W czasach imperium sarmackiego, jedna z nich, bezpiecznie przeprowadziła dwoje dzieci przez dziurawą kładkę. Nawki przekazują wolę Ageja i pokazują jak kochać. Jytnas prowadzą do Jasnej Nawi – Jesza słuchał oczarowany, a Paskuda, zwany Zalotnikiem, rozmyślał jak wykoślawić jego podziw dla rodu niewieściego.


Siedem cudów świata (z ,,Gołębiej Księgi'')


,,Już Filon z Carogrodu w dziele ‘O siedmiu cudach świata’ sporządził wykaz ludzkich dzieł, które uznał za najbardziej godne podziwu. Wedle mojego konceptu za siedem cudów świata można uznać: egipskie piramidy, które patriarcha Józef kazał wybudować jako spichlerze, wiszące ogrody Babilonu; dzieło królowej Semiramidy, założycielki lutego narodu Asyryjczyków, chram Diany w Efezie, o którym wspomina pan św. Łukasz w ‘Dziejach’, bałwan Jowisza w Olimpii; dzieło Fidiasza, grobowiec króla Mauzoleosa w Halikarnasie, Kolos, albo Bałwan Heliosa na wyspie Rodos i morską latarnię z Faros’’ - ,,Codex vimrothenisis’’.



G. K. rozdz. 1 wersety 200 – 240. ,,Tako rzecze mądry wołwch Kuda Sitinicz z Nowego Grodu Północy do ucznia swojego, młodego Jeża Czerniawicza.
- Sześć jest rzeczy największych na świecie; wspanialszych niż kurki [gwiazdy] stworzone przez Rodegasta. Siódma z nich dopiero będzie nam dana; jeszcze w tym eonie – nauczał mądry Kuda na początku ery dwunastej.
- O jakich rzeczach mówisz, mistrzu, jakie nazywasz cudami świata? – spytał Jeż Czerniawicz.
- Na początku jedenastego eonu, nad rzeką Nilus w Rajku [Afryce] żył Teost, zwany ‘Carem – Słońcem’, a był to wcielony Swaróg. Miłosierny i sprawiedliwy, syn dziewicy Kory, wyświadczył wiele dobrego udręczonej rasie ludzkiej. Czarnoksiężnik Czerwony Wiaczesław Amosow uczynił zakład z Čortami, ‘że uśmierci Teosta za złoty gród, złoty korab, za siedemset niewiast z perłowymi zębami, mających oczy z turkusa, złota, szafiru, szmaragdu i jantaru. Przybył z hulajpartią do carstwa nad Nilusem, a Teost pozwolił się zamęczyć, aby ocalić życie swej trzodzie – jest to niepojęte; potrzeba wiary, bo rozum tu nie wystarczy. ‘Rozumie, ty byś był ślepy bez wiary’! – śpiewają lirnicy. Żadni wojowie nie bronili katowanego Teosta, choć ten czynił tylko dobrze; całe królestwo zlękło się jednego wiedźmaka [czarodzieja]! Mordowanemu towarzyszyły jeno dwie niewiasty – jego macierz Kora i uczennica Kwietna; Urodzona z Kwiatów, którą wyzwolił. Krasny Wiaczesław cisnął nagiego Teosta na pozbawione liści drzewo kraku, zwanego też dębem. Tam, czarnoksiężnik i jego wojowie posyłali w jego kierunku strzały, kamienie, błoto, gnój, kości; kłuli go lancami i mieczami, wyciągali ze stawów ręce i nogi, a owe Drzewo Karako rosło na śmietnisku. Oto pierwszy z cudów świata – na tym dębie spełniła się wieszczba boga Niepodzielnego o Okrwawionym Drzewie. Krew Cara Słońce je uświęciła, dlatego cały Čortland nienawidzi go i drży przed nim. Niedługo potem Čorty Przegrzecha i Farel szalejąc pod postacią orkanu wyrwały dąb z korzeniami. Feostolubcy [czciciele Teosta] z czcią brali dla siebie kawałki tego drzewa by oprawione w złoto i srebro przechowywać w chramach i chudobach, by rozpamiętywać ich tajemnice i wyglądać ratunku. Również nasz chram posiada jeden taki kawałek. Okrwawione Drzewo ponownie wsadzone do ziemi przez Mokoszę i obsypane złotymi liśćmi i zaczarowanymi owocami, stało do końca jedenastego eonu. Gdy przyszedł jego kres, wraz z potopem zesłanym przez Juratę, Cudowne Drzewo zostało przeniesione do Domu Enków [Enkohaz] i powróci kiedy siły ciemności zostaną ostatecznie zwyciężone.
Teost umierał trzy godziny, a Rod rad byłby skrócić je do trzech chwil. Mocą jego koralowej krwi, której nienawidzą Čorty, miriady dusz opuściły ciemność i zaduch Nawi Ciemnej. Gdy obdarte już z wszelkiego piękna ciało znalazło się w rękach Kory i Kwietnej na kilka chwil zamieniło się w chleb – tworzywo, z którego Jarowit ulepił pierwszą parę człowieczą, a krew stała się miodem i piwem. Dlatego my, wołwchowie ofiarujemy Agejowi owe napoje, by upamiętnić krew Teosta – antidotum na śmierć; drugi cud świata.
Okrutny Amosow uciął mu głowę i zabrał ze sobą. Uciął głowę poobijaną, z wyrywanymi włosami, przekłutym językiem, wybitymi zębami, z podbitym okiem zalanym krwią. Wracając na Wyspy Przeklęte zgubił ją i do dziś nie wiadomo, gdzie się znajduje. Tak zaginął trzeci cud świata. [Dopiero pod koniec ery dwunastej relikwia znalazła się w rękach króla Samona; otrzymał ją od samej Kory. Spadkobiercą nienaruszonej głowy był celtycki król Kilitin. Jego córa Ślągwa, przez Greków zwana ‘Keltydą’, a przez Celtów ‘Silen Rydómiel’ poślubiła Lecha I Dalmackiego, założyciela Analapii. Wieki później złoty relikwiarz złupili Sarmaci, a głowę Teosta spalili – przyp. T. K.]. O żałosne, ponure widowisko śmierci! Świętego bezbożnik, łagodnego okrutny, Teosta – wcielonego Swaroga, Czerwony Amosow zabił na drzewie, lecz Rykar nie miał ostatniego słowa.
Kora i Kwietna nie miały możności spalić ciała, tak jak jest w obyczaju słowiańskim, przeto z czcią zasypały je piaskiem. Dni mijały, aż oczom obu wiernych niewiast ukazał się Swaróg – Dadźbóg, Teost wskrzeszony przez Ageja. Miejsce gdzie spoczywało jego ciało, Sambo, król Tassilii kazał oznaczyć głazem [w innym rękopisie: złotą stellą] ustawionym przez olbrzymy. Król tassilijski, o czarnej skórze, z wielkim nabożeństwem odnosił się do tego miejsca, a i rzesze pątników przybywały do grodu Teostovo nad Nilusem. Niestety potop zesłany przez Juratę poniósł ów głaz daleko. Celtowie też czczą Teosta, podobnie jak my, Słowianie i aby uczcić pochówek jego ciała, nie palą swych zmarłych, lecz chowają pod kurhanami. Na dziś kończę naukę, jutro pomówię o reszcie cudów świata – zakończył mowę mądry wołwch Kuda Sitinicz.

*
Nazajutrz młody Jeż Czerniawicz nadstawił uszy i usłyszał te słowa pamiętne:
- Z wszystkich istot świętych najbardziej godna czci jest Mokosza; Najczystsza z Dziewic i Najczulsza z Matek; Aradvi dostojna, Aredvi pokorna, Sura jaśniejąca; deszcz sprowadzająca, przez lud Persów nieskalaną Anahitą zwana. Kto ją czci, ten czci samego Ageja. Złocista Królowa Ziemi, która sprowadziła Miłość z Domu Enków do świata, pierwsza oblubienica i macierz, powiła wiele dzieci. Najgodniejszym synem tej, której niewiasty dają kłaczki wełny, by z nich przędła, jest Sobotnia Góra – jej urodzenie czci Święto Kupały [Sobótka]. Monta Cupalis to wierch wysoki i pokryty zielenią; widuje się go w Sklawinii, lecz raz w jednym miejscu, a raz w innym. Na szczycie owej góry jest krynica, której zimna, czysta woda leczy wszystkie choroby, a nawet może ocalić tych, których Mar – Zanna już przebodła swym lodowym ościeniem. Nad źródełkiem rośnie brzoza ozdobiona sznurem korali. Zaiste – w drzewo to zamieniła się czcigodna Brzoza czysta; małżonka Dębu syna Dobromira. Z jej łona wyszły ludy Aenlaep: Słowianie, Bałtowie i Celtowie. Owa pramatka Sklawinii udała się na Sobotnią Górę po wodę dla oblubieńca – Mokosza za jej zgodą zamieniła ją w piękne drzewo, by mogła służyć dostarczając gałązek. Przy końcu świata Brzoza odzyska człowieczą postać. Potrzeba wiele trudu by wejść na wierch ów święty, gdzie mieszkają orły, węże i rysie. Ten kto podejmie się tego mozołu, napotka straszne potwory jak strzygi czy kostusie [kościotrupy]; ciemność, zmęczenie, grad, deszcz, czy lawinę. Biada mu jeśli się odwróci – przerażony, bądź skuszony widokiem miłosnym, albo zatrzymany wołaniem litość budzącym – takowy obróci się w kamień, lub zostanie rozszarpany. Mokosza i Dziewanna Šumina Mati pomagają wędrowcom dostać się na Sobotni Wierch.
Caryca Ziemi, smukła w kostkach, zamiast pasa używa złotego łańcucha o dziesięciu ogniwach, z których każde wyobraża jedno z jej imion. Tą samą symbolikę posiada noszony na jej atłasowej szyi diament najeżony dziesięcioma kolcami. Jej imiona nie są nikomu tajne i nie potrzeba misteriów, by je poznawać. Musisz zresztą wiedzieć, że ‘esoterismus’, ‘ocultismus’, czy ‘hnosa’ to dzieła Čortów, żerujących na człowieczej pysze i głupocie. Jakież to są imiona święte złocistej Mildy o ustach słodszych od miodu?



Mokosza Aredvi Sura:Nieskalana,
Forma Ageja,
Macierz Sobotniej Góry,
Macierz rasy człowieczej,
Macierz sierot, porońców i poterczuków,
Ocierająca łzy,
Pani Złotego Łańcucha,
Ta, której Boją się Smoki,
Królowa Ziemi,
Korona Stworzenia’’.

Wymawiaj te imiona z czcią i rozważaj je, bo jest to modlitwa niezmiernie miła Agejowi, słuchając jej darzy tym, co jest jego wolą. Čorty nienawidzą tych dziesięciu imion i starają się na wszystkie sposoby odwieść od modlenia się nimi, bowiem czystość, pokora i miłosierdzie Mokoszy niweczy ich knowania. Nieraz za jej wstawiennictwem zostały odepchnięte siły zła, zagrażające całym krajom i ludom; toż to i Kościej dybiący wiele razy na Aplan nie zdołał go zniszczyć, właśnie dzięki Mokoszy. Jej imiona rozważają prości i możni, ludzie i inne rasy rozumne. Mokosza kruszy łańcuchy nałożone na nieszczęśliwych przez sługi Čortieńska – każdy Čort – hiszpanka, strzyga, wąpierz, czy Licho, lęka się jej dziesięciu świętych imion. Dlatego złoty łańcuch Mokoszy – ongiś razem z diamentem o dziesięciu kolcach broniący rusałek i wodników przed Biesami i Čadami – jest zwany piątym z cudów świata. On niweczy czary.
Agej Miłosierny każdej istocie rozumnej przydzielił raz na zawsze ducha opiekuńczego, by bronił przed złem i pomógł zostać jytnas. W Apapie [Italii] nazywają takie ‘geniuszami’. Artyści – kmiecie przedstawiają je pod postacią zwierząt, bądź jako lustrzane odbicie osoby im przydzielonej – w takim przypadku duch nosi nazwę ‘sobowtór’. Nie można ich do niczego zmusić – można jeno prosić o to co zgodne z wolą Agejową. Pewien jytnas z Apapu żył w wielkiej przyjaźni ze swym duchem opiekuńczym, ‘jeniuszem’ zwanym i miał nawet zeń tłumacza. Duchom tym sprawia radość, gdy powierzona im osoba rozwija się w dobroci i mądrości – są z nami nawet wtedy gdy nasze brudy duszy budzą wstręt w Ageju i Enkach. Biada natomiast tym, którzy pod jakimkolwiek pozorem zwracają się nie do duchów opiekuńczych, posłańców Ageja, lecz do Čortów, które wąż piekielny Gorynycz wysyła ku naszej zatracie. Zły nie może leczyć, jeno przemieszczać chorobę. Uczcie się z historii zacnej królowej Tatry, obecnie jytnas gór, która wezwała znachora – oszusta, do dwójki dzieci rażonych żądłem mantrykony. Deneb, biały ryś, syn Boruty, nie wracał z lekarstwem, bo został uwięziony w Čortieńsku, więc pani Aplanu zwróciła się do wiedźmina [czarownika, nie zabójcy potworów], a ten przyczynił się do zadania Čorta królewiczowi i królewnie. Uczcie się z tej historii, bo dzieje uczą życia. [Dzieci – Mieczysław i Anej Mari zostały uwolnione dzięki wyprawie do Čortieńska białego orła Tineza, Króla Węży i nieskalanej Kurki, córy Jarowita – przyp. T. K.].
Takie są cuda świata w liczbie sześciu. Siódmy dopiero będzie nam dany, jeszcze w tym eonie. Słowa me dotyczą księgi, w której zostanie spisany cały Zakon Ageja i Enków. Księgę tę zniosą z niebios cztery gołębie o białych piórach, przeto zostanie nazwana ‘Gołębią Księgą’. – Taka była nauka o siedmiu cudach świata, jakiej mądry wołwch Kuda Sitinicz udzielił uczniowi, młodemu Jeżowi Czerniawiczowi’’ - ,,Gołębia Księga’’ (,,Columbieva Boka’’, ,,Gołubinaja Kniga’’).



Dzień Dziękczynienia - Dyń Danka




Z okazji Dnia Dziękczynienia – nowego święta, które ustanowił poprzedni Ojciec Święty, Benedykt XVI chciałbym podziękować osobom, które przyczyniły się do powstania tego bloga: mojej Mamie, informatyczce, pani Silvainie, oraz pani Fiłcie ov Jazde - Stanitis. Dziękuję również tym wszystkim, którzy zaglądali na mojego bloga: Pavlasowi ov Vidłarowi, Janesowi ov Calcium, Voytakusowi ov Višnicowi i jego mamie, pani Evie ov Višnic, panu Michalusowi Avriliusowi ov Pinusowi, panu Tomasusowi ov Simkieviciusowi, Voytakusowi ov Viernitisowi i Filipusowi ov Falkoniusowi.