wtorek, 16 lutego 2016

Radwan

,,W czas rzeźby srogiej,
Ban Radwan uciekał przed wrogiem,
Pioruny bardzo biły, drogę oświetlały, gdy Radwanowi wojowie, do kąciny przez las się przedzierali.
Gdy chłód i cień chramu ich owionął, ban Radwan z Uskoków, świątynną stanicę śmiało ujął,
I z bojowym okrzykiem wypadł na wroga,
Ten myśląc, że to odsiecz przybyła, haniebnie dał nogę''
- ,,Gędźba o junakach, hajdukach i uskokach''





Działo się to w czasie, kiedy na tronie w Agram, stolicy Czerwonej Krobacji zasiadał król Virovit Sławdarović, będący honorowym członkiem rycerskiego zakonu stuha. Oto najwierniejszy z jego sług, ban Radovan, przez Polaków zwany Radwanem, ten sam co w czasie bitwy z Panończykami, schronił się przed nimi w chramie ukrytym pośród lasu, skąd wybiegł ze świątynną chorągwią, teraz płynął korabiem o żaglach ze szkarłatnej pawłoki, hen do Syrii, albo nawet do Bharacji. Był to bowiem czas pokoju, zaś odległe krainy, te wszystkie Mitanni, Nubie, Iberie, Mari, Sumer, Sarmacja, Scytia i Huristan nęciły czekającymi na junaka przygodami. Okręt nazwany imieniem ,,Feniks'', czyli żar – ptak minął wybrzeże Grecji, na której tronie zasiadał Słowianin Jesza, oraz Anatolii – ziemicy Hetytów. Na wyspie Cypr, gdzie Mokosza przechadzała się wśród gajów Pafos, Krobaci odnowili zapasy, po czym skierowali się w stronę Międzyraju, nazywanego też Orientem i Lewantem.
Gdzieś u wybrzeży Syrii, dawnej prowincji sarmackiej, dopadł ich sztorm białogrzywy, który połamał przybrane w purpurę maszty ,,Feniksa'' i rozbił o podwodne skały jego ciało dębowe. Z całej załogi, jeno ban Radovan z Uskoków ocalał. Gdy otworzył oczy spostrzegł, że przebywa na łożu z kości słoniowej, zaścielonym piernatami z edredonowego puchu, wewnątrz pałacu z przejrzystego złota i pereł, o kryształowej kopule. Jedno spojrzenie uświadomiło rycerzowi, że pałac został zbudowany pod wodą.
- Ja żyję, a co z moją drużyną? - złapał się za głowę.
Myśl tę wypowiedział widać na głos, bo usłyszał odpowiedź.
- Bądź spokojny o swych druhów, dzielny żeglarzu. Śpią w swoich komnatach – Radovan spostrzegł, że powiedziała to morska rusałka przedziwnej piękności, odziana w srebrzysty bisior naszywany perłami.
W jej długich, czarnych włosach, czaił się krab, dookoła zaś figlowały małe rybki.
- Kim jesteś, pani? - spytał ten co ongiś pobił Panończyków.





- Nazywam się Ojdola, co w słowiańskiej mowie oznacza: Płacząca nad Nieszczęściami Innych. Zostałam w dziecięcych latach oddana pod opiekę Doli – Enki dobrego losu, którą gdzie indziej nazywają Fortuną.
- Czy to ty mnie uratowałaś? - chciał wiedzieć Radwan.
- Swoje życie zawdzięczasz mojemu ojcu, Nirowi, który jest morskim wodnikiem. Ma on rybi ogon i nosi spiczastą czapkę. Podziękuj mu; gdyby nie on, pożarłyby cię morskie potwory.
Okeanida zaprowadziła Radwana do wyłożonej łuskami złotej rybki sali, gdzie witeź został przywitany przez morskiego wodnika – pana tego zamku, wyglądającego tak jak w opisie córki. Nir (Nirus) wyprawił ucztę. Klasnął w dłonie i stół począł się uginać od miedzianych i cynowych naczyń; półmisków z pieczonymi kawałkami tuńczyków, łososi, rekinów, marlinów, od śledzi w śmietanie i occie, oraz od wydrążonych w wielkich perłach i opalach dzbanów i pucharów pełnych wina z morskich winogron. Radwan rozpoznał siedzących za stołem towarzyszy swej żeglugi: Stanigniewa, Avita, Radogniewa, Stanigoja, Vuka, Korogryza i innych, którzy pogrążeni byli w głębokim, czarodziejskim śnie.





- Oni potrzebują wypoczynku – rzekł Nir. - To dzielni ludzie, ale nie nawykli do żeglugi. Sztorm złamał ich dusze, tak jak wcześniej połamał maszt. Obudziwszy się chwycili za miecze, myśląc, że planuję ich zgubę, przeto ich uśpiłem. Będą spali, gdy moi słudzy ułożą ich na plaży na wyspie poświęconej Mokoszy, zwanej Cypr. Tam obudzą się, gdy tchnienie Pochwista sprawi, że przypłynie ku nim okręt mogący ich zabrać do Krobacji – uczta dobiegła końca w milczeniu, po czym Nir poprosił swą córkę Ojdolę, aby coś zagrała dla niego i dla gości. Ojdola ujęła w swe białe dłonie złotą harfę i dobyła z ust swych koralowych pienie wspaniałe.





,,Sławcie usta moje, Perłowica sławne czyny;
On był Chłopcem z Perły Urodzonym, z perły narodził się jako jedyny,
Zrodził się z perły białej a dużej, znalezionej przez bezdzietną niewiastę w jaskini, haj!
Tak gościnność dziewicy ubogiej wspaniale wynagrodzona została,
Montania daleka o szczytach ośnieżonych nowego obrońcę zyskała.
Perłowic był prawy i krzepki, oglądały się za nim wszystkie dziewki, haj!
Ciupagą swą ocalenie góralom zgotował, pośród górskich szczytów
wielkiego a strasznego Węża Złoczynia popsował, haj!
Krwawił od jadowej rany Perłowic młody, lecz przeżył,
Jego sława po całej Sklawinii się szerzy, haj!''

Ban Radwan i król – wodnik Nir słuchali pieśni pełni zachwytu. Nie było rusałki, którą Rigel nie obdarzyłby przepięknym głosem, a także umiejętnością gry na harfie lub lirze. Mężnemu Krobatowi przyszło zabawić na dnie Morza Rajskiego piętnaście miesięcy, które na lądzie liczono jako piętnaście lat. W tym czasie pojął za żonę Ojdolę, córkę N ira, której imię Syryjczycy wymawiali Aszera. Ślubu udzielił im morski biskup. Choć piękny był pałac morskiego wodnika, w którym zamieszkali nowożeńcy, Radwan z każdym dniem coraz bardziej tęsknił za ,,słodką Krobacją''. W końcu, pożegnawszy teścia, powrócił do kraju swych ojców zabierając ze sobą żonę, którą przedstawił na dworze króla i królowej w stołecznym Agramie.


*





Tak jak ongiś żupan Miloš Obilić z Valkanicy, tak również i król Virovit, syn Mścibora IV z Krobacji, wyruszał na wojnę, bądź łowy, dosiadając dobrego smoka. Trzeba bowiem wiedzieć, że nieliczne smoki wybrały służbę rycerskiemu zakonowi stuha. Król Virovit poczytywał sobie za honor był kawalerem tego zakonu wojowników, mocą Mokoszy unoszących się wśród chmur, by bronić ludzi przed ałami, ażdachami, strzygami, wąpierzami, złymi smokami, harpiami, larwami, dybukami czy innymi straszydłami. Królewski miecz, ,,Odblask Purpury'', mający moc cięcia kamieni i żelaza, wykuty został w smoczym ogniu. Ten, który nim walczył był młody i urodziwy, jak ów heros grecki, co w zimnej Hiperborei strzałą z łuku ubił koszmarnego Tsathogguę. Jego dłonie łamały podkowy i skręcały karki turów i niedźwiedzi. Ceniono dowcip króla Virovita, jego ogładę i dworność, o szczodrości nie wspominając.
Tego dnia na jego zamku wielki raut się odbywał. Stoły uginały się od pieczeni i złotych pucharów z winem, zaś po porcelanowej posadzce tańczyły damy ze swymi rycerzami, a wśród nich Ojdola z Radovanem. Król Virovit Mściborović dojrzał morską rusałkę przez złote lorgnon i z miejsca zapłonął do niej pożądaniem, choć miała już męża. W przerwie między jednym tańcem a drugim, król Krobacji spytał swojego witezia czy może mu sprzedać żonę. Proponował mu za nią sumy naprawdę wysokie; w grzywnach złota, stadach bydła i dobrach ziemskich. Radowan jednak słysząc te propozycję, poczerwieniał jak burak, aż w końcu odparł dyplomatycznie, że jego żona nie jest na sprzedaż. Król udał, że to rozumie i nie drążył więcej tego tematu, choć w sercu swoim już planował zgubę swego najwierniejszego wojownika.

*

Tak jak ongiś Azarmarot, król sarmacki chucią zaślepiony, usiłował odebrać nadobną Morenę swemu wasalowi Jarosławowi, tak teraz Virovit, król krobacki często zajeżdżał do majątku Radwana, aby nagabywać jego wiecznie młodą żonę. Ojdola, szczerze miłując swego wybrańca, zawsze odmawiała swemu władcy, ów zaś powracał zły i markotny. Nic już go nie cieszyło, jeno pogrążył się w rozmyślaniach jak przywłaszczyć sobie cudzą żonę. Myślał o niej w dzień i w nocy, dawniej wesoły na ucztach i zdrowy jak byk, teraz nie jadł, nie pił i nie sypiał. Zbladł i wychudł, aż poczęto o nim szeptać za jego plecami, że to jakaś zmora po nocach krew zeń wysysa, albo czarownica urok nań rzuciła. Sam Virovit zadurzony jak Tristan w Izoldzie, aby zrealizować swe pragnienie począł chodzić na rozstajne drogi do wiedźm, katów, czarnych kowali i czarowników. Wychodził od nich, kiedy noc mrocznym całunem kładła się na grody i sioła, pola i lasy.





Któregoś dnia król zaprosił bana na łowy. Gdy obaj oddalili się od orszaku, pomykając za jeleniem w leśne ostępy, ten, w którego żyłach płynęła krew Krobiciów, dobył długiego a cienkiego sztyletu o falistym brzeszczocie, którego ostrze na samym końcu rozwidlało się jak język węża, po czym zatopił go aż po rękojeść w plecach swego poddanego. Myślicie, że Radwan zginął? A guzik prawda! Przeżył, lecz zmalał, raniony ostrzem wykutym w ogniu Čortieńska. Stał się mały jak myszka, a do tego niebieski jak Płanetnik. Wyrosła mu też broda długa, a siwa, a odzienie jego stało się takie jak to, które noszą krasnoludki. Virovit zamienił Radwana w sinego krasnalka; skrzata przez Walonów nazywanego smerfem. W owe istoty po raz pierwszy zostało zamienionych przez Welesa siedmiu synów Malmazina, króla Kos, a była to kara za zgłębianie przez nich zakazanych, magicznych sztuk. Ich osady leżały zagubione w leśnych ostępach, gdzieś między Galią w Batawią. Radwan widząc czym się stał, wyjąc z rozpaczy zaszył się w leśnym runie, zaś przeniewierczy król śmiał się długo i szyderczo. Jego dworzanie, łowczy i sokolnik byli z nim w zmowie; zostali wtajemniczeni w spisek, zaś jedyny sprawiedliwy w tym gronie, ban Kransota zginął od trucizny nie zdążywszy ostrzec swego przyjaciela Radwana.
Teraz Ojdoli nie miał już kto bronić przed zalotami króla. Ów z grzbietu smoka zwyciężył latające zagony ażdach, zbrojnych w szable, po czym pełen pychy, zaniedbując oczyszczenia z przelanej krwi, pospieszył do Radwanowego majątku. Dzień w dzień nachodził Ojdolę i zalecał się do niej – dawał jej sznury pereł i pióra pawie. Rusałka już nie wiedziała jak ma odmawiać, zaś król – zalotnik z dnia na dzień stawał się coraz bardziej natarczywy. W końcu stracił wszelki umiar. Tak jak ongiś Tatra, tak teraz Ojdola została przez żołdaków zawleczono na zamek władcy – prostaka. Virovit kazał jej wybierać ziarna grochu z popiołu.
- To złamie twoją hardość – powiedział król i trzasnął drzwiami.
Ojdola płakała i wzdychała do Doli, swojej patronki, która odmieniła się w niedolę. Jej łzy wpadały do popiołu i zamieniały go w błoto. Jednak Dola, Enka losu wysłuchała pokornych próśb tej, która została jej poświęcona w latach swych dziecinnych. W ciemnej kuchni wnet zaroiło się od myszy, pomogły córce morskiego wodnika oddzielić ziarna grochu od popiołu. Gdy nazajutrz ujrzał to król Virovit, poczerwieniał jak burak i łamiąc dane słowo ani myślał zrezygnować z dalszych zalotów.
Tymczasem ban Radwan w sinego krasnalka zamieniony, błąkał się tygodniami wśród traw i grzybów, które teraz wydawały mu się wysokie jak drzewa. Szedł i wypłakiwał oczy. Był bezbronny, mógł go pożreć tchórz, zaskroniec, ropucha, borsuk, żbik, gronostaj, czy kuna. Podskubywał jagody i grzyby, wykopywał korzonki i tylko w Enkach pokładał jeszcze nadzieję.
Ojdola zawodziła smętnie leżąc na gnijącej słomie w zimnej celi w wieży. Virovit nie miał dla niej litości. Którejś nocy, zakutą w kajdany rusałkę zbudził jakiś niebieski ludzik dosiadający nietoperza. Siny krasnalek przeciął kraty złotym lancetem, wykutym w smoczym ogniu, po czym wleciał do celi budząc swą żonę. Ojdola przestraszyła się.
- To ja, twój Radovan – zapiszczał cichutko skrzacik – a ten nietoperz, który teraz użycza mi grzbietu jest jednym z tych, których Dziewanna Šumina Mati używa do zakręcania włosów – siny krasnalek przeciął zaczarowane łańcuchy pętające jego żonę, po czym Ojdola wdzięczna Doli, wzięła na siebie postać Światła, czyli błędnego ognika z rodzaju tych, które widuje się na bagnach i razem opuścili wieżę, a Księżyc i roztańczone a rozśpiewane gwiazdy wskazywały im drogę ucieczki.
- W czas polowania król Virovit przebił mnie zaczarowanym sztyletem, zamieniając w to, czym się stałem. Na szczęście błogosławiona pani Dziewanna użyczyła mi jednego ze swych nietoperzy i dała mi złoty lancet... - opowiadał zaczarowany Radovan.
- Nawet nie wiesz, mój miły, ile wycierpiałam przez zaloty tego wieprza, którego nazywacie tu królem – mąż i żona udali się na północ.
Każdej nocy ich nietoperz gnał na złamanie karku, aż zostawił Krobację daleko za sobą. Siny krasnalek i morska rusałka pod postacią Światła pożegnali zwierzątko nad rzeką Visaną, na ziemiach w erze trzynastej zwanych Analapią. Nietoperz, z którego puszystego grzbietu zdjęto siodło, poleciał do Rokitnickiego Sioła do swej pani. Radwan i Ojdola byli bezpieczni, lecz trapiła ich myśl jak zdjąć zaklęcie. Mokosza, której miłosierdzie wysławiała cała Sklawinia, wejrzała okiem swym modrym na modlitwy i posty małżonków i napełniła ich myśli. Wierność została wynagrodzona. Gdy Radwan spał w zagłębieniu dłoni swej żony, Mokosza pełna wdzięku, z kryształowego flakonu napoiła skrzata swymi łzami, wylanymi nad śmiercią samobójców, zaś zwycięzca Panończyków, wasal zdradzony przez swego seniora, odzyskał ludzką postać. Wielka była radość bana – wygnańca i Ojdoli. Na stałe zamieszkali nad rzeką Visaną, żyjąc jak kmiecie, wśród ciężkiej pracy, ale szczęśliwi. Mokosza ofiarowała im herb Radwan, zaś ich liczni synowie i córki wstąpili, idąc drogą zasług, do stanu rycerskiego. Odlegli potomkowie Radwana i Ojdoli żyją w Polsce po dziś dzień.






*

Źle działo się w Królestwie Krobacji. W niespotykanych dotąd ilościach, rozpleniły się strzygi, wąpierze, ały i ażdachy; siejące spustoszenie i biorące w jasyr wielkie ilości jeńców. Virovit choć zepsuty, wciąż jednak był latającym rycerzem stuha, świadomym swoich obowiązków. Gdy doniesiono mu o nadciągających ażdachach kazał czym prędzej osiodłać smoka, lecz ten spał tak głęboko jak tylko może spać smok. Król w gniewie kłuł go palicą, lecz nic to nie dawało. Jego wspaniały, zionący ogniem wierzchowiec już nigdy nie otworzył powiek, a z czasem zamienił się w skałę.
- Głupie bydlę – warknął król, po czym mocą Mokoszy usiłował wzlecieć w niebo, tak jak to czynili inni rycerze stuha, lecz tym razem nie udało mu się to.
Nie zważając na dobre rady doradców, dosiadł śnieżnobiałego rumaka z Arabistanu i pełen gniewu a goryczy wyruszył do boju. Jego ciężki miecz podobny do Zerwikaptura, ścinał czerwone czaszki ażdach zakończone białymi kitami. Nie straszne mu były mogące pochłaniać całe chmary ptactwa paszcze ał, wąpierze, ani strzygi. W końcu nadleciał ogromny smok; Gadiuka – car było jego imię.
- Poddajcie się, Wasza Wysokość – rzekł potwór o zimnych, bezlitosnych oczach.
- Gnój! - zawył władca, po czym cisnął palicą w smoka.
Gadiuka – car konając, pogrążył Virovita w płomieniach, śmierć bohaterską mu przynosząc. Tego dnia w Nawi, Weles sądzący dusze stanął przed trudnym wyborem....