piątek, 10 maja 2013

Księga świata cz. VII


Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra. Suplement''. 



Rozdział XXXI

,,Ja go widziałem tylko na malowidle, bo nawiedza on Egipt bardzo rzadko, co pięćset lat, jak mówią mieszkańcy Heliopolis. Twierdzą, że przylatuje wtedy, gdy umrze mu ojciec. Jeśli malowidła są wierne, to wygląda on tak: część upierzenia jest barwy złotej, inna część barwy czerwonej, a kształtem i wielkością najpodobniejszy jest do orła. Trudno mi uwierzyć w to co Heliopolici o nim opowiadają. Przybywając z Arabii, przynosi swojego ojca, spowitego w mirrę do świątyni Heliosa i tu go grzebie. A czyni to w taki sposób: Najpierw lepi z mirry jajo największe, jakie zdoła unieść, potem próbuje podnieść je, a kiedy się to uda, wydrąża jajo i wkłada w nie swojego ojca, po czym inną mirrą zalepia wydrążone miejsce w jaju, gdzie włożył ojca. Kiesy ojciec tam spoczął, jajo jest tak samo ciężkie jak przedtem. Zalepiwszy jajo, niesie ojca do świątyni Heliosa w Egipcie" - Herodot ,,Dzieje". 
,,[...] przyleciał do Egiptu ptak Feniks; [...]. Podam tu zarówno to, w czym oni się zgadzają, jak i rzeczy wątpliwe, lecz godne uwagi. Stworzenie to poświęcone jest Słońcu, a wyglądem głowy i barwą piór różni się od innych ptaków. [...] Pono z dawniejszych Feniksów pierwszy za rządów Sesosisa, drugi za rządów Amasisa, ostatni za Ptolemeusza, [...] przyleciał do Heliopolis, a towarzyszyła mu ciżba innych ptaków, zadziwionych jego wyglądem" - Tacyt ,,Roczniki".

Siostry Szyłka i Nerka zgodnie z obietnicą, zaprowadziły Białego Tulipana nad Viranę, gdzie znajdował się grób Mavratisa. Tam wszyscy troje złożyli hołd jego pamięci i prosili Welesa, pana Nawi, by dzielny wojownik znalazł w jego krainie osłodę po goryczach niewolniczego i żołnierskiego życia. Następnie Nerka dawała ujście swemu zaciekawieniu panterami.
- Czy to prawda, że one tak ładnie pachną, a przez to przywabiają zwierzęta, którymi się żywią? - tak jakoś nigdy nie zapytała o to Tatry.
- To przesąd - zaprzeczył Biały Tulipan. - Lewarty mają cętkowane futra, które czynią je niewidocznymi wśród traw, liści i igrających promieni Słońca.
Ku swej wielkiej radości, już nazajutrz król znalazł się w Niście, gdzie zobaczył Tatrę, a obok niej Deneba. Od innych, znanych Afrykańczykowi siedzib władców, zamek w Niście uderzał prostotą i ubóstwem ozdobnych sprzętów; wielu poddanych miało znacznie bogatsze lokum. Te jednak było niezwykle czyste. Dzieci nadal chorowały, lecz mogły już opuszczać łóżka. Królowa z radością przyjęła prezent w postaci pióra ptaka Roka i chciwie słuchała opowieści o tym i o innych dziwach Czarnego Lądu. Siostry (teraz już w ludzkiej posatci) ustawicznie wypytywały się o różne szczegóły. Słuchały o Nubim - założycielu zakonu ludzi lewartów, o jego przyjaźni z panterą, o walkach z bazyliszkiem, Gorgoną, o przepłynięciu Morza Ciemności i o późniejszych zdradach na rzecz Rykara i Kościeja tych, którzy byli jego potomkami. ,,Bractwo Twierdzy to przy nich piesek" - mówił Biały Tulipan. Innym bohaterem był Mngvi - chłopiec, którego wykarmiła i wychowała mngva. Życie u boku tego szarego tygrysa dało mu nadludzką siłę. Przez wiele lat żył wśród samych zwierząt i bał się go sam chimiset. Gdy zaszedł do stołecznego Loitikonu, budził jednocześnie podziw i litość, bo nie znał ludzkiej mowy. Nauczyła go jej dziewczyna, być może siostra Toeris, a gdy pokochał ją, jej ojciec dał mu dziwne i trudne prace. Wykonując je wspiął się na Górę Magnetyczną i na Triglav w Nawi, walczył z chimisetem, sfinksem, smokami i zbójami. Jednak pewnego razu miał zabić mngvę, która niszczyła przedmieścia Nandii. A była to ta sama mngva, wraz z którą pił mleko przybranej, zwierzęcej matki... ,,Kocha się nie za cokolwiek, lecz mimo wszystko. Kocha się za nic" - w pamięci sióstr ożyły słowa dawno niewidzianego ojca. ,,Nubi i Mngvi zasłużyli na najlepsze żony i dzieci, lecz żaden z nich nie był grafem Żuławisławem" - rozmarzyła się Szyłka. Dalsza rozmowa zeszła na temat Wysp Bergamutów, gdzie podobno żyła rasa słoni o dwóch trąbach. Był to archipelag ciągnący się od północno - zachodnich wybrzeży Tassilii, aż do Góry Magnetycznej. W jego skłąd wchodziły Wyspy Hvanačów, Wyspa Lesista (Madera) i Wyspy Jastrzębie (Azory), a ponadto mrowie innych wysp i wysepek zatopionych w czasie potopu.
- Na Wyspach Bergamutach - podjął Biały Tulipan - podobno żyje plemię białych ludożerców z Bergamuty Średniej. Na głowach mają rogi, jak nosorożce, ubierają się w czarne tuniki, a ich bronią są długie i szerokie noże. Po ludzkie mięso wyprawiają się czasem aż w głąb lądu. Raz gdy wtargnęli do małej rybackiej wioski, wszyscy ludzie (nawet najodważniejsi) pochowali się za drzwiami. Uciec nie zdążyła tylko dziewczynka, wracająca z lasu z orzechami. Zrazu chciała uciekać, lecz nie widząc noża, przestała się bać. ,,Ale ma pan róg"! - następnie łapała przarażające istoty, aby sprawdzić, czy to co mają na głowach jest prawdziwe. Wtem jej ojciec wrócił z morza; podbiegł do ludożerców i przepędził ich wiosłem. Ten, którego dziecko trzymało za róg stropił się bardzo, że nie wzbudził lęku w tak bezbronnej istocie. Cios wiosłem odłupał mu narośl, która choć wyglądała jak u nosorożca, była pusta wewnątrz. Widząc to wszyscy chłopi rzucili się na ludojadów - jeden z nich otrzymał cios garnkiem. Przybysze z archipelagu, uciekwszy na plażę, przemienili się w szczury i dali nura w fale. Dziwne to trochę - a najdziwniejsze, że odłupany róg, ( który rodzice dziewczynki zabrali do domu na pamiątkę), począł rodzić perły, drogie kamienie, lilie, złoto, balsamy, miód, a także beznogie sylfy i gadające po ludzku małpki muhalu. Pewnego razu wioskowy grajek, ujrzał jak z rogu wyłania się Pegaz, czyli koń skrzydlaty. Czy z tego wynika, że strach może czasem rodzić piękno? Jeśli tak, to jak często? - Tatra choć z pochodzenia była zwykłą chłopką, potrafiła zawstydzić nie tylko filozofa Evoliusza, ale nawet mądrzejszych i wybitniejszych od niego; nazywała ów swój talent ,,zdrowym rozsądkiem". Razem z Białym Tulipanem, dziećmi, Denebem, Szyłką i Nerką toczyła tego wieczoru przebogate dysputy. Tassilijczyk chwalił jej wiedzę o pancernych bykach, zionących ogniem, z jego kraju (odradzała królowi Krety posiadanie takowych w zwierzyńcu), wdzięk, ale nade wszystko miłość do męża i dzieci i to jak umiała panować nad sobą...

*

Przez te pięć lat, rodzina modliła się i pościła by ponownie się spotkać. Pewnego wieczoru, podobnego do tych, kiedy czekano na Sirraha, Deneb przemówił:
- Biały orzeł Tinez przybył tu z Burus, bo dostał zadanie opieki nad krajem, kiedy ciebie w nim nie będzie. Powrót Taty już wkrótce nastąpi, ale nie możemy czekać nań z założonymi rękami. Agej mówi, że aby nastapił, trzeba wam udać się do kraju Białego Tulipana po Żar - Ptaka... - nazajutrz na tronie w Niście zasiadł Tinez, a na południe wyruszyła Tatra wraz z dziećmi, Denebem, Szyłką, Nerką, rodziną Wydrzan, co uratowali Przerośla - Żyrwaka z rynsztoka, Antaxieną i jej rodzicami, a także z grupą zwykłych poddanych, zainteresowanych Żar - Ptakiem. Deneb chronił wszystkich przed niebezpieczeństwami - przy nim wszyscy mogli czuć się bezpiecznie, a córki Ayałakaya ciągle nie znały swej prawdziwej postaci - tamta, którą narysował im Żuławisław okazała się fałszywa. Drużyna już miesiąc temu przekroczyła Montanię i gdy znalazła się w Valkanicy, spotkała ją niezwykła przygoda...
Wszyscy rozłożyli się obozem w bezludnej, zielonej dolinie nad rzeką. Od czasu uratowania Przerośla - Żyrwaka, para Wydrzan miała już własną piątkę dzieci. Te najedzone rybami i inną wodna zwierzyną, bawiły się teraz w berka. Gdy jedno z nich upadło na plecy w trawę, ujrzało wśród chmur jakieś istoty, niby wielkie kruki, albo upiory...
- Rzęsa! - wydrogłowy chłopiec zawołał siostrę. - Widzę cudaki na niebie. Są jakby ludzie w czarnych szatach, uzbrojeni w miecze. Mają czarne skrzydła, a w miejscu głowy czerwone, trupie czaszki z zatkniętymi w czub, długimi, białymi włosami.
- Musimy powiedzić o nich mamie i tacie, może oni wiedzą, co to za jedni - rzekła mała Wydrzanka, a tajemniczy lotnicy byli coraz liczniejsi i wykonywali na niebie zawrotne akrobacje.
Gdy rodzice usłyszeli, zdjęła ich trwoga, bo już w Kraju Stepów, gdy ze wszystkimi siedzieli przy ognisku, Deneb opowiadał o tajemniczych i strasznych ażdachach. Były to powietrzne starszydła z Valkanicy, służące Rykarowi. Lecąc na swych czarnych skrzydłach, dokonywały grabieży wsi, miast, stad bydlęcych, a także zabijały bezbronnych wędrowców. Robiły to szablami, miały też łuki i strzały. Jednak prostoduszni Wydrzanie myśleli, że to jakaś dziwaczan i upiorna bajka, a nawet ofuknęli Enka ,,za bajdurzenie o ażdachach i ałach". Ały (albo też chały) to pomagające ażdachom smoki, wielkie i straszne, które w całości łykały ptactwo, owce, Płanetników i ludzi. Tatra natomiast wierzyła Denebowi bez zastrzeżeń. Ponadto przy ognisku, opowiedziała o swoich wspomnieniach z karczmy ,,Pod Wołem u Pala". Prowadził ją człowiek Lesław i południca Uriena, a obecna królowa, wraz z mężem błąkała się po kraju, uciekając przed wrażymi wojskami. Gdy uchodźcy znaleźli tam azyl, napadli na nich rezuni, którymi dowodził książę Taras Długa Kita. Wyglądał jak ażdacha, lecz bezskrzydła. Podobnie Locha - od innych mamun odróżniała się brakiem skrzydeł. Teraz owe istoty przestały być dla wydrzańskiego stadła tylko mityczne. Szybujące ażdachy wydawały wojenne okrzyki i ,,machały szabelką". Szybko poczęły lądować na łące i w nadrzecznych zaroślach, które wycinały. Otoczone zostały przez ludzi towarzyszących wyprawie; Władysława z Czarnej Wólki, Włodzimierza z Kalska i Bolesława Oya. Straszydła jednak odłożyły broń i zażądały rozmowy z królową Tatrą.
- Chwałą Wam, że pozbawiłaś nieśmiertelności Kościeja - wymawiały czerwone szczęki z zębami tegoż koloru. - My go też nie lubiliśmy, bo dawał za niski żołd. Jednak chcemy wiedzieć, czy to ty nie jesteś Urieną z Aplanu. Ta przeklęta południca zamordowała naszego pana, księcia Tarasa Długą Kitę, ,,Izoprofiet'''. Rzuciła weń nożem, z obelżywym wyzwiskiem ,,Równy wieprzom". Oprócz tego miała męża Lesława - karczmarza. Po zabiciu przez tą małpę, naszego sprzymierzeńca, króla Soborowego Orlandu, Wieńczesława II Czerwono - Czarnego, oboje schronili się do Płanetników. Jeśli jesteś Urieną... - puste oczodoły nasunęły Tatrze wspomnienia o Kościeju.
- Nie - odparła krótko.
- Istotnie - potwierdziła ażdacha - ty masz włosy czarne, a tamta złote. Ale zaraz; morderczyni nie uniknie kary! - ludzki, zakończony normalnym paznokciem palec pokazał matkę Antaxieny.
- To nieporozumienie - zaprzeczył jej mąż - wodnik. - Ona nie jest południcą.
- Ja wiem lepiej! - zakrzyknął stwór i zamchnął się szablą, lecz zbrodnię udaremnił mu Deneb.
Rozgorzała walka, a dowódca ażdach, wydał rozkaz wymordowania wszystkich. Nie wiadomo, jak by się to skończyło, bo przybyło parę innych ażdach, a do tego ały. Były to ,,węże bajeczne, smokami przezwane od ssania" (J. Długosz), długie jak tur, żubr i wół razem wzięte, brązowe i latające na maleńkich skrzydłach nietoperzy. Miały wielkie, zdaje się bezzębne paszcze, władne łykać konia z jeźdźcem, a do tego rubinowe oczy i gardziele. Na tarczach i sztandarach owych powietrznych rozbójników widniały ptaki stymfalijskie, smoki, czerwone czaszki, a także podobizny Rykara, Licha, księcia Tarasa i króla Wieńczesława. Jednak podróżni nie byli sami. Ze zdziwieniem ujrzeli na chmurach dwie postaci ludzkie - starca i małego chłopca. Pierwszy z nich miał długą, siwą brodę, nosił miecz i czerwoną tarcze z żółtym słońcem i wizerunkiem postaci niewieściej.
- Mokoša, Mokośka, Aradvi, Aredvi, Sura, Matar..! - wykrzyknął bojowe zawołanie zasłaniając się tarcza przed szablą, a potem atakując mieczem.
- Rykar, Lich, Locha, Kło...buch! - zawyła ażdacha, lecz nie dało się ukryć, że słabła.
Chłopczyk stał na chmurce z zieloną tarczą w ręku. Przedstawiała ona białą chmurę z błyskawicą. Drugą ręką trzymał mokrą gałązkę. Zmoczył otwarty pysk ały (zwanej też ,,holophagus" - całożerca), a ta rycząc dała nura do rzeki, chłopiec pokropił ją bowiem wodą z Sobotniej Góry, której bały się wszystkie starszydła. Ażdachy poderwały się z ziemi i uderzyły na śmiałków, lecz ukazał im się wielki, ognisty orzeł, albo sokół, prawdziwy Car - Ptak. Przybycie ptaka Jaroga, zwanego Rarogiem, Mokoszy i Jarowita, a także Jeźdźców Ognistego Pioruna wypłoszyło latające Čorty. Kim byli ów starzec i chłopiec? W Kraju Stepów Deneb opowiadał również o budzących zdumienie ludziach, zwanych ,,Stuha". Z Enków najwięcej miłowali Mokoszę, określaną też imionami Aredvi, Sura i innymi. Ona dawała im zdolność latania, by mogli bronić wszystkich przed ałami, ażdachami, latawcami i innymi monstrami. Należeli do nich mężczyźni, kobiety, dzieci, a nawet zwierzęta. Pomagali im żmijowie (nie można tu wymienić zaprzedanego Kościejowi Kąsacza) i smoki powietrzne.W niektórych krajach nazywano ich ,,sylfami". W miejscu, które jeszcze przed godziną deptały czarne ciżmy ażdach, stanęli teraz dwaj wojownicy - starzec i dziecko.
- Jestem Światopluk, a to mój wnuk Świętopełk - przedstawił się stuha. - Jeśli chcecie chodźcie z nami do chaty - podróżni serdecznie dziękując wybawcom poszli za nimi - Świętopełk, syn Pełki jest sierotą; wychowuje się ze mną .
W chacie (położonej jak się okazało wiorstę od wsi) pomieścili się wszyscy.
- Widzę, że wasz czworonożny przyjaciel - Światopluk miał na mysli Deneba - dużo mówił wam o stuhach, ażdachach, ałach - wasza wiedza szczerze mi imponuje. To jest Ryksa - baba ze wsi, co przychodzi tu by kupczyć jajami, rzodkiewką i innymi rzeczami - przedstawił kolejnego gościa. - Droga kumo; to są: Deneb - Enk z Burus, Tatra - królowa Aplanu i Montanii, jej dzieci: Mieczysław, Anej Tabiena, Burus, Anej Mari, Przerośl - Żyrwak, Anej Afaraka. To są Wydrzanie: pan Grążel i pani Pałka Wodna, wraz z dziećmi: Rzęsą, Żabą, Traszką, Żmejem i Zwinkiem. Oto topielcy: Jarociech i Vodnica wraz z córką Antaxieną - niestety jedynaczką. A oto panowie: Władysław z Czarnej Wólki, Włodzimierz z Kalska i Bolesław Oy, wraz z żonami.
- O, czym chata bogata tym rada! - uradowała się Ryksa. - Przyniosłam tu taką dobrą kiełbaskę, chlebek, mam nawet figi z makiem. Za darmo - rozpoczęła się uczta.
- A mogę znać cel waszej wyprawy? - zapytał się Światopluk.
- My na południe po Żar - Ptaka - odrzekła Tatra.
- Niech Mokosza Aredvi wspiera was na lądzie, a jej siostra Jurata broni przed morskimi potworami - odrzekł stuha, który sam zapragnął ujrzeć tę niezwykłą istotę. - Muszę jeszcze powiedzieć, że walcząc z tymi stworami (ałami i ażdachami) najważniejsze dla nas jest by zachować życzliwość dla pozostałych stworzeń i dobrze wypełniać swoje ,,nie - stusze" obowiązki...

*
- Uhu, uhuuu! - przerywało ciszę nocy. Na zewnątrz chaty Światopluka czarny koń niósł ubranego w białe szaty mężczyznę o długich, czarnych, kręconych włosach i niezwykle bladej karnacji. W dłoni trzymał (zdaje się) ludzką głowę. Przed nim biegły satyry z pochodniami krzycząc: ,,Gloriya alden Jarilo"!1 Nie tylko satyry stanowiły orszak tego dziwnego jeźdźca...
- Szyłeczko, jestem duch z mogił - przy jednej z córek Ayałakaya stanął strzyżeń. - Idę do ciebie. Otwieram drzwi, wchodzę na próg, do sieni, szukam twej sypialni, znajduję ją wchodzę, stoję przy twym łóżku. Już cie mam! - Szyłka obudziła się pod postacią tygrysią i rykiem przepędziła straszydło. Podobnie zadziałał nań widok starca z brodą, oślili uszami i woskowymi skrzydłami.
Strzyżeń wyleciał oknem pod nogi dziwnego jeźdźca. Ten zaś zapłonął gniewem.
- ,,Gdzieżeś ty bywał czarny baranie"? Każę ażdachom, by cię rozniosły na szablach! - trzymał wystraszone straszydło za chochołę.
- Kobieta zamieniła się w ,,lwa pręgowanego", a do tego przybył Trojan!
- Posłuchaj; ja król wąpierzy, Żuławisław; zabójca Naraicarota II byłem kiedyś w Krainie Białych Pól. Tam rozkochałem w sobie córki Cara Wodnika, a ty parchu, nastraszyłeś jedną z nich! Tu nie ma ,,przepraszam" - następnie rzucił strzyżeniem o ziemię i nie bacząc na Trojana zeskoczył z wierzchowca. Zastukał do drzwi uciętym czerepem.
- Otwierać; to ja Jaryło, czyli Jarowit! - skłamał, lecz mały Świętopełk mu wierzył.
On zaś niczym ptak przekeciał przez sień i skierował swe czerwone oczy ku wszystkim obudzonym. Ci zaś w międzyczasie poznali innego tajemniczego gościa - Trojana.
- W erze dziewiątej byłem chciwym i okrutnym hersztem bandy wodników, zwanej ,,Vodni" z Łobastova - mówił. - Żyłem za panowania innego wodnika; Germana z terenów obecnej Teutmanii. Początkowo był szlachetny, lecz zdobyty przezeń skarb odebrał mu i serce i rozum. Ogłosiłem rezurekcję przeciw niemu, by zdobyć skarb; powstańcy obwołali mnie królem. Szturm na pałac Germana się udał, a jego samego zabiłem. Ten przed śmiercią zaczarował mnie i odtąd wyglądam jak teraz; jak Čort. Nie mogę też żyć w świetle Słońca. Za to moje serce zmieniło się, bo pożałowało. Teraz pomagam ludziom, zwierzętom, żmijom, topielcom, krasnoludkom i innym istotom. Bronię ich przed wąpierzami, strzygami, nocnicami, złymi Neurami i czarownicami, marami i Čortami. Daję rady samobójcom, by wybrali trudniejszą, lecz lepszą drogę życia, opowiadam bajki dzieciom, pod postacią ćmy zapylam kwiaty. Ostatnio przez nieświadomość chciał mnie zjeść północny nietoperz borowiec - miał nad głową niebieski płomyk.
- Sirrah - szepnęła Tatra. - Ciekawe, czy już spełnił swoją misję?
- A wy, Szyłko i Nerko z Końca Świata - przemówił Trojan - źle robicie, chcąc mieć wspólnego męża, bo tak usłyszałem. Tak samo mężczyźni, gdy pojmują wiele kobiet za żony. Agej wymyślił jednego praojca i jedną pramatkę u każdej rozumnej rasy, ale Rykar i Licho chcą wszystko spartaczyć... Jestem tu nazywany ,,królem wszystkich ludiz i bydła", ale to nieprawda - jego blade policzki pokrył rumieniec. Tymczasem oczom zebranym ukazał się Żuławisław zuchwale nazywajacy siebie ,,Jaryłą".
- Witam was uniżenie - przemówił - a szczególnie kochane Szyłeczkę i Nereczkę!
- Żułek! - wykrzyknęły siostry. - Żułeczek, Żuławisławek! - mnożyły zdrobnienia.
- Jesteś wąpierzem - stwierdziła Tatra.
- W rzeczy samej. Jam graf Żuławisławz Burus. Przez wiele lat służyłem wstrętnemu królowi Naraicarotowi I, który zmuszał mnie bym u króla Wiluja kłamał jak z nut na temat Lecha III i obecnej tu (o rety!) królowej Tatry. Teraz kiedy teń nicpoń już nie żyje, mogę być w pełni szczęśliwy i wykrzyczeć to na całe gardło. Mam dobrą wolę i razem z wami chcę szukać Żar - Ptaka. Patrzcie - pokazał zawieszony na szyi czerep - oto głowa króla wąpierzy Naraicarota II. Panując byłby z niego taki sam łobuz jak z Naraicarota I. Kazałem go uśmiercić moim wiernym sługom ażdachom - wszyscy zbledli na to słowo - one to, zuch chłopaki ścięły go szablami, a krew zmieszały z jadem żmii i zatruły tym strzały.

,,Zawsze wierni i oddani
Tylko tobie - ały"

Ja choć wąpierz jestem dobry, a dzięki ażdachom dziś o zmierzchu zostałem nowym królem. Jestem ,,git - powidło" - zwrot żargonowy; staroludzkie ,,git" znaczyło tyle co ,,świetny, dobry''. - Odtąd wąpierze będą uczciwie żyć, przestaną czcić Rykara i pić krew, żywić się zaś będą rosą. Zaczną czcić Ageja i Enków. Mówię, wszystkich ponawracam, Szyłka i Nerka będą królowymi; jedna południc, a druga nocnic, a kto mi podskoczy, tego ażdacha wyrżnie szablą między oczy - zakończył składanie deklaracji.
- Nie wierzę ci królobójco - ozwał się Trojan - kto na krwi buduje, ten we krwi ginie.
- A ty się zamknij, boś nie lepszy, niż Kościej - siostry były po stronie wąpierza.
- Pan Trojan jest ,,królem wszystkich ludzi i bydła" i trzeba go szanować - rzekł stuha Światopluk - ja się nie osądzam. Mówisz, że wąpierze będą czcić Ageja i Enków. To powtórz za mną:

,,Aredvi Sura Mokoš, Matar ov Jurata ad sistera siena, Matar ov hexapoden, floriakoł, rana, otis, saiha, putoris, musa, cristakus, lakerta, żierbiędziuś; kat vypera, kat kaj natrix, kikoniya, sorex, neomysek, taura, vyperius, gigantus, krasnocydy, ryščak, aquarius, talpa; evrayet' ocen tzay viridis ad loiten..."2

Słysząc to Żuławisław machnął wzgardliwie ręką. Wyszczerzył kły podobne do białych gwoździ i rzekł:
- A jeśli tego nie wyrecytuję, to pewnie przebijesz mnie osinowym kołem?! A wy; Szyłko i Nerko - siostry nadstawiły uszu - nie jesteście mi potrzebne, ,,teraz chuchnę na was takim chuchem, że stracicie ducha duchem"3 - miał zamiar owionąć obie dziewczyny i Tatrę swym trującym oddechem, lecz Trojan - ćma wleciał mu do gardła i krwiożerczy upiór musiał go zwymiotować. Następnie kopniakiem posłał go w ciemność, lecz zdołał nawdychać się trującego zapachu z gardzieli straszydła. Światopluk i Ryksa przy pomocy Deneba i Jarociecha ułożyli go w łóżku, by odpoczął.
- Dziękuję wam, kochani. Ja nie człowiek, bym umarł od tego. Umrę wtedy, gdy znajdzie się dziewczyna zdolna mnie pokochać na przekór mej szpetocie - Szyłka i Nerka były mu wdzięczne, lecz nie pragnęły wyjść za mąż po tej ohydnej zdradzie króla Żuławisława.



Rozdział XXXII

Podróż trwała. Pokonane ażdachy rozleciały się po całej Valaknicy i opowiadały swoim kolegom o klęsce. ,,Znów ci stuha! Znów ta Mokosza Aredvi"! - utyskiwały pijąc wodę ze studni i kałuż. Niektóre ponawiały ataki, dla zemsty. Raz syn Władysława z Czarnej Wólki i Wydrzanka Pałka Wodna nie mogąc wytrzymać napięcia spowodowanego atakiem - powiesili się w tajemnicy przed innymi. W konsekwencji, przerażony i zasmucony Grążel, nie przyjmując pociechy, wziął ze sobą dzieci i zawrócił na północ. Wszystkie ataki pomogli odeprzeć stuha - nie wszyscy byli ,,rycerzami bez trwogi i zmazy", lecz wszyscy zasługiwali na wielki szacunek jako ,,łotkip" - wybrańcy Ageja i Enków. Im dalej na południe, tym więcej widziało się harpi, chimer, wielogłowych psów (2 - 3 głów), Centaurów... Gdy któryś ze stworów zbytnio zaciekawił się wędrowcami, Deneb mówił:
- Jestem Enkiem i uśmierciłem dwa brukołaki, daleko groźniejsze od was - nie sprawiało mu to dumy. - Nie zależy mi, ani nikomu z obecnych na waszej śmierci - orszak, ani razu nie został zaatakowany.
Pewnego razu stanął nad morzem, gdzie za swoje prawie nie noszone klejnoty, Tatra kupiła łódź rybacką, na tyle dużą, że pomieściła wszystkich.
- Król Krety opowiadał, że Morze Śródziemne skrywa mnóstwo bestii - mówiła Tatra - lecz widzę, że Jurata pozamykała im pyski z uwagi na nas.
- Nie mów ,,hop", póki nie przeskoczysz - upomniała ją Vodnica.
- Cieszę się, że te pięć lat mija jak zły sen i znów ujrzę Lecha - rozmarzyła się królowa, a przez cały rejs morskie potwory ani razu nie rzuciły się na łódź.

*

Dopiero trzeciego dnia żeglugi zaatakowały korab z wielkim rykiem. ,,To chyba Forkys i Keto, o których opowiadali nam rybacy" - myślała Tatra, lecz daleko bardziej zaprzatał jej głowę los dzieci. Te zaś były przerażone sztormem i tulily się do matki. Deneb śmiało wskoczył w rozhukane fale, w ślad za nim - topielcy. Nawet Antaxiena i Przerośl - Żyrwak nie okazali lęku. Enk płynął do brzegu, zaś cała czwórka holowała barkę. Tatra z dziećmi usnęła wśród huku piorunów i straciła rachubę czasu. Obudziła się na plaży, innej niż te, na których dotąd bywała.
- Jesteśmy w Afryce! - wesoły głos Antaxieny płoszył mewy.
- A gdzie są Władysław z Czarnej Wólki, Włodzimierz z Kalska i Bolesław Oy? - królowa wnet ozdzyskała świadomość.
- Utopili się, lecz Jurata dała im rybie ogony i spiczaste czapki, na znak, że są teraz morskimi wodnikami - odrzekł Jarociech. - Aby szukać Żar - Ptaka wpłynęli do rzeki Nilus.
Wszyscy dwunożni, oprócz wyżej wymienionych, byli na plaży, lecz zabrakło Deneba. Ten bowiem odpoczywał po trudach rejsu na drzewie w pobliskim lesie. Teraz nastała pora na poszukiwanie legendarnego Żar - Ptaka.
- Wiem, pani, że interesujesz się zwierzyną - zagadnął Tatrę Jarociech - co wiesz o tych istotach? - miał na myśli feniksy.
- Są piękne - zaczęła opowieść Tatra. - Wyimaginuj sobie kruka o jasnym jak blask Srebroniowy dziobie, oraz o ogonie niczym welon z pierza. Głos jego jest piękniejszy niż słowiczy, a pióra - każdy ptak ma inne. Są żar - ptaki purpurowe, złote, srebrne, seledynowe, różowe, szmaragdowe, turkusowe, ametystowe... Ten, którego szukamy ma być biały, wydzielać zieloną poświatę i nosić złotą koronę. Żywią się li tylko rosą, świetlikami i biedronkami, wypijają jaja smoków i bazyliszków. Ich jaj nigdy nie widziano - składają je w Nieznanych Krainach za Rzeką Złotą w Afryce, w górach Seylanu, a zapewne i na wyspach Kosmicznego Oceanu. Ponadto są nieśmiertelne, na starość wlatują w ogniska palone przez ludzi, spalają się, a przez to odradzają. Bo ogień miast je niszczyć przemienia je w jajo. Z tego jaja wykluwa się nowy żar - ptak.
,,Szczęsne dzieci, że mają taką bajarkę" - wodnik Jarociech był nastawiony sceptycznie do tych opowieści.
Poszukiwania jakiejś ludzkiej osady okazały się daremne. Zapadł już wieczór, a noc trzeba było spędzić nad morzem. Następnego dnia z rana wyruszono w głąb lądu. ,,Kto zacz"? - pytali się strażnicy małego grodu. Nie uwierzyli, że mają do czynienia z królową zza Morza, a Deneb, by udowodnić, że jest Enkiem, pokazał wartownikom swą ognistą korone. Ci, choć marudząc dali przybyszom strawy.
- Co to to za miasto? - spytała Tatra.
- Teostovo - odparł strażnik. - Zanim przybył tu po milion razy przeklęty Amosow, w tym miejscu stała stolica państwa Teosta, lecz chyba miała inną nazwę.
Przybysze weszli na ulice Teostova; szerokie, zadbane, obsadzone drzewami... Na jednym z nich...

*
- Otus tzay fenix, ylič žir - früval!4 - Deneb objaśnił niezwykły widok, ujrzany na drzewie. Jeszcze niezwyklejszy nastapił gdy ptak rozłożył skrzydła. Spod nich wyszli: książę Ruty (ptak powiedział mu, że jego ojciec Rutysław i matka Rutiena żyją), Ruta i Arvot Baldas i ...
- Leien!!! Tatuś!!! - z gardeł matki i dzieci wydarł się głośny okrzyk radości na widok Lecha III.
Matka z dziećmi tańczyła wokół niego i rzuciła się na szyję. Dzieci zostały uleczone z ciężkiej choroby samym widokiem ojca, a Tatra tak go uściskała i wycałowała, ze wypadł mu z głowy grot strzały wbity na Seylanie przez króla Lankę. Rana zaś zagoiła się i nawet blizna nie została. Brak mi słów by opisac radość, czułość, szczęście, jakie wówczas zapanowały - to trzeba by było przeżyć. Czy Lech III wyznał Tatrze swoją zdradę na Sokotrze? Tego nie wiemy. Chyba tak i uzyskał przebaczenie. Kim my jesteśmy, by to wiedzieć? Jarociech i Vodnica pobiegli do najbliższej karczmy nakupować najlepszego jadłą i napojów, by uczcić radość połączonej znów rodziny. Dodać należy, że wcześniej Żar - Ptak otrzymał obietnicę, że zostanie zabrany do Aplanu i zamieszka w stołecznym Niście.
Ruta uściskała Tatrę i dzieci, te zaś nie mogły się natarmosić Arvota Baldasa. Lech III spytał Przerośla - Żyrwaka:
- Pewnie tęskniłeś za tatusiem, co? - na to mały wodnik odrzekł poważnie:
- Przecież my codziennie rozmawialiśmy z tobą za pośrednictwem Sirraha.
- No tak - zamyślił się król - gdyby nie on... Agej bieatifikoł! - zakrzyknął radośnie, a inni przyłączyli się doń.
Żar - Ptak, tymczasem, odleciał nad rzekę Nilus, by spotkać się z morskimi wodnikami - Władysławem, Włodzimierzem i Bolesławem. Zapomniałem dodać, że ich żony również się utopiły i zostały okeanidami (morskimi rusałkami).

*
W wielkim weselu wszyscy wrócili do Ojczyzny. (Podczas sztormu Szyłka i Nerka pod postacią delfinów czuwały na wypadek, gdyby trzeba było kogoś ratować). W drodze powrotnej spotkali ażdachy, lecz jak Lech III zagroził im, że podzielą los Kąsacza i Uszaka, tchórzliwe, choć groźne straszydła straciły fason i odleciały, gubiąc swe czarne pióra. Po przejściu Valkanicy, przemierzono jeszcze Kraj Stepów i Oyland. W Górach Biesów i Čadów nastąpiło rozstanie z księciem Rutym, który wrócił do Orlandu. Już tu byli witani przez Montańczyków, a następnie - mieszkańców Aplanu. 5 grudnia zastał rodzinę wraz z Rutą i jej miodożernym ,,koniem" w Niście. Po wielkich ceremoniach dziękczynnych, pierwszym co zrobił Lech III, było urządzenie wielkiego święta państwowego, połączonego z ogólną amnestią (szczególnie dla drobnych złodziei). Tydzień później w Orlandzie zmarł stary król Rutysław, a jego następcą został Ruty. Stolicę uczynił na wyspie Cortix (na Tinerpie), gdzie kazał wymalować freski obrazujące najdrobniejsze szczegóły wyprawy. W Pomerlandzie Okidentalnym (prowincja Aplanu) rysowano podobizny Oba i Irtisa i tworzono o nich dziwne legendy, az te przetrwały potop, a białopolskie stwory zostały uwiecznione w heraldyce dwóch miast obecnego Pomorza Zachodniego w Polsce.

*
Sirrah nadal przebywał w Valkanicy, a tymczasem nadszedł czas pożegnania z Denebem. (Tinez oczywiście powrócił już do Burus). Dzieci, a szczególnie chłopcy kochali białego rysia z całego serca, bo przez te pięć lat, był dla nich niczym prawdziwy ojciec. Zabierał ich do lasu podmiejskiego, a także (po przygodzie Tatry z Vrougą) w dzikie puszcze Burus i doliny Narvi. Tam robił im zajęcia z musztry, a także pozwalał na pozorowane walki z młodymi żmijami, Płanetnikami, Lynxami, Neurami i wodnikami. Anej Tabiena na pożegnanie długo była wczepiona w jego kark i płakała. Jednakl Deneb nigdy nie opuścił całkowicie ,,swojej" rodziny. Odwiedzał dzieci każdego dnia, aż pewnego razu na dobre zamieszkał w Burus. Dodać trzeba, że na jego cześć, król Burus nigdy nie zabijał na polowaniu rysiów. Tak więc wyprawa dobiegła już końca. Lecz co miało miejsce, kiedy Lech III wrócił do Aplanu, Ruty do Orlandu, Kellu Simi - Abö stał się sługą Juraty, Ucław trupem, Igaj również, a zachodni i wschodni Koniec Świata wzajemnie się poznały?



Rozdział XXXIII

,,Dżo - dżo, dżo - dżo, la - la - la - la - la - la,
Dżo - dżo! Dżo - dżo"! - piosenka Kellu Simi - Abö i morskich małp, teraz rozbrzmiewała na ulicach królewskiego Nistu, przy stołach uginających się od właśnie tej wschodniej potrawy.
Już nigdy więcej, Lech III nie opuścił rodziny, ani państwa. Dzieci przez ten czas zmężniały i dorosły. Sirrah wypełnił wreszcie swe zadanie w Kraju Stepów, ostatni raz zajrzał do Nistu, po czym na stałe zamieszkał w Burus. Przez ten czas siostry Szyłka i Nerka, których serca złamał Żuławisław mieszkały w stolicy. Jednak pewnego razu zamieniły się w jerzyki i poleciały do Białopolski, aż nad jezioro Nordlin. Wielka radość zapanowała w sercach Ayałakaya i Pani Krowiarki na widok dawno nie widzianych córek. One zaś odbyły lot powrotny na zachód, aż osiadły nad rzeką Roxyzorem. ,,Chcemy służyć wszystkim w cichości i pokorze" - oznajmiły na pożegnanie Tatrze, Lechowi i dzieciom. Teraz zaś zapuściły w glebie korzenie, pokryła je brunatna kora, wyrosły im gałęzie, liście, owoce, niczym rubiny... Zamieniły się w przepiękne jabłonie, a ich skołatane serca znalazły odpoczynek. Kiedy obumarły pod koniec ery jedenastej, z ich drewna zrobiono piękną bramę, którą ustawiono nad brzegiem Roxyzoru. Brama ta, zniszczona przez potop, nosiła nazwę Wrót Europy.
Żuławisław rządził okrutnie wąpierzami w Kraju Stepów, aż pewnego razu, jego ażdachy tworzące gwardię przyboczną zginęły od strzał z łuku. Jemu samemu zaś, ludzie wbili kół osinowy w serce. ,,Oto wierność" - wykrzyknął konając, a miał na myśli wierność ażdach. Zginął w chwili, gdy Jurata podjęłą decyzję o zesłaniu potopu.
Królewska para Aplanu i Montanii dożyła wnuków i siwych włosów. Na łożu śmierci Tatra miała 60 lat, Lech III zaś trochę więcej. Nienawidziona, choć szanowana przez zbójników i chąsiebników, królowa wyróżniała się wielką dobrocią, zwłaszcza dla chorych (w tym trędowatych), wdów, dzieci, oraz niewolników. Zakazała zabijać trędowatych i sprowadzała dla nich leki, taki sam los spotkał zwyczaj palenia wdów na stosach pogrzebowych mężów. Ogłosiła nietykalność kobiety w ciąży i jej dziecka (mając w pamięci dzieje Ruty), a także karała za wkładanie niemowląt do dzbanów w celu ,,hodowania potworków". Nie wszyscy ją rozumieli. W wyobraźni niektórych była koronowaną dziwaczką zamieniajacą się w lewarta, czczącą porońce i osłabiającą wodę, przez ratowanie tych, co do niej wpadli, lub wskoczyli. Chytreyga z Klubu Szarego Orła wypowiadał się o niej z autentycznym uznaniem. Nienawidzili jej handlarze niewolników. Sama była niewolnicą okrutnego i szalonego Kościeja, a potem musiała harować w kopalni gwiezdników pod batem Uszaka. Już na weselu w Svantemocie, gdy król Lech III obiecał spełnić jej jedno życzenie wyprosiła wolność dla pary niewolników, co spotkało się w licznymi komentarzami. Potem wypraszała u męża liczne ustawy łagodzące ich dolę. Zdołała tym zrujnować wiele fortun wyrosłych na handlu ludźmi (tudzież topielcami, żmijami, krasnoludkami, Płanetnikami i innymi rasami rozumnymi). Nigdy jednak nie prześladowała ludzi uczciwych, ani nikomu nie konfiskowała mienia; po prostu handel niewolniakmi przestał już się opłacać. Niemniej Lech III słysząc o gehennie żony nauczył się współczuć ,,mówiącym narzędziom" i nie dawał się przekonać handlarzom.
Jak umarła Tatra? Dawno temu, puste oczodoły Kościeja zobaczyły w pałacu w Presnau, jak z lochu, po niezwykle okrutnych torturach, wychodzi cała i zdrowa Tatra. Król przeraził się tym niepomiernie i pospiesznie zmieszał trujące składniki. Jad żmii, mantrykony, neomysa, rzęsorka, salamandry i ropuchy, krew hydry i jad kiełbasiany, cykutę i sok z muchomora, a to wszystko zaprawił jeszcze rtęcią. Dziewczyna nieświadomie spożyła to w potrawie i w winie, lecz ku przerażeniu Kościeja nie padła trupem, bowiem w lochu odwiedziła ją Mokosza, wdzięczna za jej wierność. W prezencie dała dziewczynie cudowny liść, neutralizujący wszystkie trucizny. Wniosek oczywisty. Ten jednak pewnego razu wypadł jej z ust w jeziorze Synar i stała się tak samo podatna na trucizny jak wszyscy. ,,Pałą w łeb, pałą w łeb, tak w naszym zawodzie zarabia się na chleb - powiedzili sobie łowcy niewolników. - Królowa jest naszym wrogiem, bo bije nas po kieszeni. Musi umrzeć". Jak uradzono tak zrobiono. Na dworze pojawił się zdrajca, który dolał władczyni mozliwie najcięższą truciznę do zupy. Gdy podnosiła łyżkę do ust, nagle -
- Co ci matko? - zapytał Burus, w wszyscy byli zaniepokojeni.
- Pociemniało mi w oczach i nic nie widzę - rzekła Tatra - ale to przejdzie.
Minął dzień, ale staruszka nie odzyskała wzroku. Tak samo było jutro i pojutrze. Wszyscy w pałacu, Niście i w całym Aplanie dziwili się jak można stracić wzrok po zupie. ,,To pewnikiem była trucizna" - brzmiała tajemnica poliszynela. Cały kraj martwił się o swą królową i do Nistu przybywały tłumy, zwłaszcza z Montanii. Prym wiedli tu w szczególności mieszkańcy Torenia. Jednak jej życie nieubłaganie gasło. Po tygodniu zmarła, z dala od swego ojczystego sioła; w Niście otoczona mężem i dziećmi. Umierała cicho, pogodnie, z uśmiechem, choć jak wszyscy bała się śmierci, mimo, że tyle razy otarła się o jej lodowy oścień.

,,Odchodzisz w płomień
Co Perzona Foyakista wyobraża..."

- rodzina, warz z dworem śpiewała prastarą pieśń pogrzebową, wzorowaną na tej lynxyjskiej, aż serce kochanej osoby przestało bić. Ustało. Pościel i szaty zmarłej były mokre od łez, stojących nad nią.

,,Kiedy się rodzisz płaczesz, a ludzie wokół ciebie śmieją się. Żyj tak, abyś gdy będziesz umierał śmiał się, a ludzie wokół ciebie płakali"

- z okazji śmierci Jana Pawła II zanotowała sobie pani Tieriesa ov Jürx.

,,... żeby mieć piękną śmierć, trzeba mieć piękne życie"

- słyszałem od pewnego księdza w Szczecinie.
Dzień potem odbył się pogrzeb (wówczas pogrzeb następował możliwie najszybciej po zgonie). Szły tłumy, zwłaszcza Montańczyków, obecni byli nawet królowie innych plemion. Wśród nich władca Oyów dziękował Lechowi III:
- Dzięki ci panie bracie, że usunąłeś poprzedniego wielkiego księcia Montanii; zbója i pijaka, co mordował spośród nas niewinnych - była to prawda - a dałeś tron tej czcigodnej pani. Ona porzuciła przemoc i kochała nasz ród, niemal jak własny. Dla niej Oy mieli pełne prawo do swego królestwa i już nie musieli tego udowadniać krwią.
Lech III dał głos jednemu z synów; Przeroślowi - Żyrwakowi, a ten rozrzewił się i rzekł:
- Urodziła nas wśród dzikich zwierząt we wielkich bólach. Karmiła swym mlekiem, pieściła, przewijała nasze brudne pieluchy. Uczyła nas wszystkiego, pokazywała prawdę Wielkiego Ageja, ojca i świat, była dzielna gdy ojca zabrakło i gdy trzeba go było szukać. A my nie zawsze byliśmy jej posłuszni; biliśmy się między sobą, kłóciliśmy się, byliśmy krnąbrni. Gdy Locha pod postacią Ruty utopiła mnie; macierz tonęła w bólu. Niech Agej i Mokosza wybaczą jej błędy i zaniedbania. Gloriya alden sie! 5- wykrzyknął wielkim głosem.
- Gloriya alden sie! - powtórzył jak echo tłum.
Następnie Lech III przy pomocy dwóch synów ułożył zmarłą żonę i matkę na stosie pogrzebowym. Na życzenie Tatry nie było ofiar z ludzi, ani ze zwierząt. Za to ogłoszono powszechną amnestię, a przepyszne stypy zjadano na ulicach Velehradu, Śnieżelicy, Torenia Scareyova, Crinixu, Grodu Korabia. Dzieciom rozdawano miód, winogrona i orzechy. Niestety jakiś palant wpadł na pomysł, by zwykłe brzozy obwiązać czerwonymi wstążkami jak owe ojcowskie, zawierające panaceum w postaci oskoły. W rezultacie nie można było odróżnić jednych od drugich.
Za to pod wieczór, ciało i kości królowej pochłonęły płomienie. Było już ciemno, a pogrzeb trwał. Tłum wolnych, bo wyzwolonych ludzi (w większości byłych jeńców wojennych i ofiar chąsiebników) pracowicie sypał ogromny kurhan. Był to tak zwany Kopiec Tatry usytuowany w Niście i obsadzony białym i czerwonym kwieciem. Niestety potop, bez woli i wiedzy Juraty zniszczył kurhan. Po jego zakończeniu, Słowianie otaczalki czcią pewien kobiecy szkielet, rzekomo należący do królowej. Pochowali go w odbudowanym Toreniu.

*
Po śmierci żony, Lech III nie poddał się rozpaczy. Przeciwnie. Dzięki niej stał się lepszym człowiekiem i władcą. Jego celem stało się odnalezienie i ukaranie sprawców jej śmierci (mimo, że Tatra im wybaczyła, uważał, że porządek musi być). Osobiście wypytywał świadków, błąkał się po kraju, aż łowcy niewolników i do niego się dobrali. Gdy wieczorem udał się do pasieki, na modlitwę pod figurą, uczuł to co niegdyś Gotard Urmeier w Burus. Gwiazdy i Księżyc jakby uciekły jeszcze bardziej w górę, a drzewa stały się jeszcze wyższe. Król zrozumiał, że wpadł do dołu i złamał obie nogi. Nad nim stali jacyś ludzie z łopatami i śmiali się.
- ,,Štirchliś alden Tatra, susa ad kudeliniera..." - mężczyzna cytował słowa strachów z Burus. - Jak widać marzenia się spełniają!
- A teraz - dodał jego kamrat - ,,... ad Leien ov Tyjen, tiranus Aplanitis" - Lech III zadarł głowę i usłyszał obelżywą rymowankę, a na siwe włosy spadała ziemia.

,,Wyrodek niewaleczny,
Niewieściuch opiły,
Żony swej sługa prawie,
Plugawiec i zgniły"

Po pół godzinie dół został zasypany. Lech III i Tatra przenieśli się do Nawi, ale to nie koniec.



Rozdział XXXIV

,,Ruta zwyczajna (Ruta graveolens) - gatunek z rodziny - rutowatych; aromatyczna bylina dziko rosnąca na obszarze śródziemnomorskim, w Polsce od dawna uprawiana i niekiedy dziczejąca; cenna roślina ozdobna, lecznicza, przyprawowa i obrzędowa [B. Z.]" - ,,Encyklopedia Biologiczna tom IX Ps - Si".

- Droga Ruto - na wyspie Wolin pojawili się dawno nie widziani mieszkańcy: Ruta i Arvot Baldas. Znaleźli się wewnątrz dawno nie oglądanego chramu Świętowita i patrzyli w twarze dwóch kapłanów. - Oczyszczałaś się już u nas z przelanej krwi królów Irlandii i Nürtu, z krwi wojowników Kościeja. Lecz następnym razem gdy nas opuściłaś i zabijałaś rezunów, Ixmarga, księcia Kylnema z Małego Młyna, a potem smoki znad Kury, Araxu, z Taj - Każku - ciebie nie warto już oczyszczać, bo nienawiść jest w tobie i ty za bardzo lubisz zabijać. O, widzę, że pomieszały mi się twoje wyprawy. Najpierw zabijałaś rezunów, chciałaś się u nas oczyścić, nie mogłaś, więc ,,hajdy"! na wschód. Tam nazabijałaś smoków, a teraz znowu w ,,dyrdy" do nas by się oczyszczać. Nie ma tak. Jesteś zbyt krwawa. Opuść tę piękną świątynię.
- Ja naprawdę żałuję - łkała Ruta, a gadający niedźwiedź ocierał jej łzy.
- Może to prawda - ozwał się drugi kapłan; nie powinniśmy jej przekreślać. Być może Enkowie maja więcej miłosierdzia i cierpliwości niż my. Ja bym jej dał drugą szansę.
- Druga już była.
- To trzecią - wtem ozwał się ,,miodożerca".
- Mądrze mówisz, panie. Ona naprawdę żałuje, wiem to, bo widziałem. Najpierw w Sinea, potem w innych krainach. Jest już inną istotą, a ta biała suknia jest tego świadectwem zewnętrznym. Jako towarzysz jej drogi i przyjaciel zaklinam was serdecznie; uwierzcie jej łkaniu - w odpowiedzi kapłani oddalili się o czymś dyskutując, a Ruta musiała poczekać na odpowiedź kilka dni. Wreszcie ta przyszła:
- Droga Ruto! - tym razem przemawiał ten bardziej wyrozumiały. - Twoja skrucha jest prawdziwa, lecz nie tu twoje miejsce.
- Przecież nie mogę założyć rodziny! - zaprotestowała topielica. - Nie mogę.
- Ja ci nie każę - uspokajał ją kapłan. - Ty jesteś niespokojna dusza; nie możesz być ani matką, ani służebnicą chramu. Nie chcesz być wojowniczką, to idź do swoich sióstr wodnych, albo rób co ci Enkowie i sumienie każą.
- Co mi każą? - spytała Ruta.
- Może Świętowit mi mówił, że lepsza byłabyś na służbie Złotej Baby niż jego - kapłan pogłaskał po kudłatym łbie, po czym topielica i jej wierzchowiec opuścili chram.
Razem przeżyli już wiele przygód. Byli w Velehradzie, Aplanie, Burus (nad Mamirem), na Wolinie, w Niście, nad Tormayą i Tormaytanem, w Nürcie, kopalni gwiezdników, na Księżycu, w Ojcowie, w Çatal Höyük, Taj - Każk, Al - Baktar, Sinea, Ibetain, Imalain, Bharacji, na Seylanie, w Tassilii, Valkanicy, Kraju Stepów, Montanii... Zawsze razem. Niedźwiedź był wierny jak pies. Co teraz ich czeka?

*
- Wiesz, Arvot? - Ruta wzięła łeb zwierzaka w obie ręce na wysokość twarzy. - Szkoda, że nie mogliśmy wziąć udziału w pogrzebie Tatry. Była naszą przyjaciółką. Myślę, że wrócimy na Bliski Zachód, na Lebanę, do rodzinnej wsi. Tam zamieszkam i zostanę babą, leczącą ludzi i zwierzęta. Co o tym myślisz? - spytała się Baldasa.
- Świetny pomysł - pochwalił zweirz, po czym oboje dopłynęli z Wolina na ląd.
Tam Ruta, po tygodniu odnalazła swe rodzinne sioło, lecz nikt jej nie rozpoznał. Rodzice zabici byli przez bandę Neuratusa. Wodniczka zamieszkała wraz z chłopami, a niedźwiedź, choć początkowo budził strach wszystkich, z czasem zyskał powszechną sympatię. Ruta warzyła leki - z własnej, niebieskiej krwi, z oskoły brzozy ojcowskiej (już sama nie wiedziała jak je oznaczać, by się odróżniały od zwykłych brzóz, aż ludzie sami zaczęli się pilnować), z jadu Abajowa i Białej Żmii, oraz z ziół i minerałów. Zmierzała do sporządzenia z czterech powyższych składników panaceum - najmocniejszego z istniejących, ale nigdy jej się to nie udało. Za to budziła podziw chłopów swoją dobrocią, zdolnością nastawiania złamanych kończyn, warzenia leków, znajomością zdrowego odżywiania i licznych ,,bajek", które opowiadała dzieciom i dorosłym. Unikała magii, była raczej wraczem - kobietą. Uleczyła tylu ludzi, że aż wzbudziła nadzieję na przywrócenie im nieśmiertelności!

*
- Witaj Matko! - przed tronem Mar Zanny stała podobna doń postać niewieścia, ubrana w kir. Miała koronę z ognistych strzał, a dłoni trzymała piękną chustkę. Była ona koloru krwi, bez żadnego haftu.
- Witaj Zarazo; Pani Moru, siostro Zimy - odrzekła Mar - Zanna. - Z czym przyszłaś do mateńki?
- Chodzę po świecie i raduję się pięknem tej chusteczki, którą mi uszyłaś, a ręka mnie świerzbi, by sprowadzić mór na ludzi. Pójdziemy na łów, matuchno? - spytała słodko.
- Oczywiście, z przyzwolenia Agejowego - rzekła Mar - Zanna, po czym obie opuściły komnatę w domu Enków (Enkohaz), wśród gałęzi Wielkiego Dębu.
Zaraza szła przed Mar - Zanną, a jak mówią niektórzy - towarzyszył im wielki, czarny pies, trzymający kosę pod pachą i rozwalający wszystko co wyrastało z ziemi. Gdy lodowate, bezlitosne oczy Pani Moru ujrzały jakiś gród, lub sioło usta wykrzywiał zjadliwy uśmiech. Zaraza machała czerwoną chustką, a wówczas jej matka przychodziła by zabijać tłumy swym lodowym ościeniem. Szła od wschodu, aż dotarła nad Lebanę, gdzie mieszkała Ruta. Ona nie umarła, bo jej niebieska krew chroniła przed zarazą. Za to jej serce krajało się na widok codziennej hekatomby. Panaceum pomagało, ale nim wyleczyła z jego pomocą dziesięciu chorych, dwudziestu zdążyło już umrzeć. Rusałki i wodniki w przeciwieństwei do ludzi, miały zdolność widzenia niewidzialnych Enków i Čortów; dzięki temu Ruta ujrzała Zarazę. Ta zaś swoim zwyczajem machała czerwoną chustką, by dać znak Mar - Zannie.
- Odwagi, Aredvi dodaj mi odwagi - szepnęła najada, po czym skradała się w stronę złowrogiej Pani Moru.
Wtem - czarnego psa Arvot Baldas pozbawił kosy (i chyba też złamał mu kark), zaś Zaraza krzyknęła z bólu i zamachała ręką. Chustka upadła w trawę, a trawiły ją płomienie.
- Ty przeklętnico - zaklnęła Zaraza - zmieniłaś się w Światło, by mi spalić chustkę. Poczekaj; poskarżę się matce! - po tych słowach dała drapaka (być może na grzbiecie nieśmiertelnego, czarnego psa).
Ludzi ogromnie ucieszył nagły odwrót epidemii, a Arvot Baldas, wbrew woli przyjaciółki, przy piwie rozpowiadał chłopom o jej bohaterskim czynie. Ci śmiali się serdecznie z pokonanej Zarazy i bez końca znosili kwiaty pod chatę Ruty, ta jednak bała się zemsty. I to krwawej. I słusznie...

*
- Jeszcze nigdy nikt nie zrobił mi takiego ambarasu! - wrzeszczała Zaraza, a jej audytorium składało się z olbrzymich, trupich kości, oraz czarnych i czerwonych rąk (z takimi walczyła Tatra w Żelaznym Zamku w Burus).
- Droga Zarazo - my też nienawidzimy Ruty. Pewnego razu, zauważyłem jak dziecko szło na mogiły - mówiła czerwona ręka - złapałem je i zbiłem, a następnie zagroziłem, że jeśli piśnie coć komukolwiek, to przyjdę po nie do łóżeczka i je uduszę. W domu, smarkacz wypaplał wszystko matce, a ta poszła do Ruty. Ona, ta zdzira, oszukała mnie - pod kołderkę schowała kukłę, którą udusiłem, a dziecko żyje. Chętnie ją teraz zabiję.
- Śmierć Rucie! - zakrzyknęły pozostałe łapska i kości.
- No to - rzekła Zaraza - łapuchny do dzieła! - zapadła noc, a straszydła udały się nad Lebanę, gdzie mieszkała Ruta. ,,Siła złego na jednego" wdarła się do chatki i mimo pomocy sąsiadów, obu dobroczyńców wsi poległo (Arvot Baldas niekiedy pracował jak wół i przeganiał wąpierze). Trupia kość wytoczyła Rucie nimfolit z głowy; niedźwiedź już wcześniej miał rozbitą czaszkę i przetrącone łapy. Za to ohydne łapska i kości zniszczono siekierami.
Rano miał się odbyć pogrzeb Ruty, której śmierć wytoczyła niejedną łzę z oka; zwłaszcza u dwóch kapłanów z Wolina. Położyli jej zwłoki na stosie, by spłonęły, lecz oto stał się cud. Ciało skurczyło się, pozieleniało, zmieniło kształt ludzki na roślinny. Ruta stała się pięknym ziołem rosnącym przy trupie Arvota Baldasa, ale nikt, nawet najlepszy zielarz nie znał jego nazwy. Nad Lebanę przybył nawet król Burus z Aplanu, syn Lecha III i Tatry i zapłakał gorzko, bo miłował ,,ciocię Rutę".
- Ta roślina wcześniej nigdy nie istniała, przeto niech nazywa się ,,ruta" na cześć tej co nosiła to imię! - powiedział król, a pomysł się spodobał.
Ziele to przetrwało potop i rośnie po dziś dzień, w wzmianka o nim jest w ,,Panu Tadeuszu" Adama Mickiewicza.

*
Powiadają też, że podówczas, po raz pierwszy od czasów Goplany III, rusałki i wodniki zapragnęły mieć królową (król raczej nie wchodził w rachubę). Tron zaproponaowały królewnie Vedze z Burus, prawowitej następczyni Goplany III, ale ona nie chciała. Za to, udała się nad Lebanę i swoim diademem objęła bylinę rucianą. ,,Oto królowa''! - ze słowem tym przyklękła. I tak z woli Ageja, Ruta została jytnas opiekującą się wodnikami i rusałkami.



Rozdział XXXV

,,Przez ten cały czas Ruta była niewidzialna. Wyszła kominem z domu, a zamieniwszy się w płomyk, leciała po niebie. Znalazła się w innej chacie, a tam kobieta była w przededniu narodzenia dziecka. Zima mówiła jej, że dziecko będzie mordercą, lecz Ruta miała zrobić, zależało od niej samej. Ukazała się matce we śnie i opowiedziała o tym. Coś jednak niepokojącego ukazało się w myślach śpiącej kobiety. 'Ein matar - mówiła jej Ruta - ein exterminanza payentizen kydar! Eraszu lyvo tzay santyjost'. Erashim ein musen łyben exterminantorus. Erashim myzut łyben gucen cudy, oltyk lovaitie payentizen kydar...6'
- chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz nie mogło jej to przejść przez gardło. Znów stała się płomykiem i odleciała sprzed łoża w stronę Winterfortu".

Ruta już dawno przestała służyć Zimie, a tajemniczy chłopiec, którego narodziny poprzedzał koszmar matki był już dorosły. Nie wyrósł na mordercę; był za to dobrym i szanowanym kapłanem Ageja. Miał na imię Zorzeń, bo matka uznała, że niemowlę przypomina pięknością Jutrzenkę (Zorzę, Dennicę) i nie wiedział komu zawdzięczał życie. Pewnego razu miał wizję, o której opowiedział Montańczykom...
Królowa Tatra w chwili śmierci ujrzała swą ukochaną siostrę Kaztię, która ją uściskała i przeprowadziła przez kładkę, którą wcześniej sama musiała przejść. Na drugim końcu kładki jej oczom ukazła się cała rodzina; brat, matka, ojciec, szwagier, nawet Malkieš. Wszyscy wesoło ucztowali, lecz Tatra czuła tęsknotę za mężem i dziećmi. Spotkała też wszystkich Enków i jytnas, oraz samego Ageja. Ten nieoczekiwanie przeniósł ją do Montanii. Na swej głowie poczuła koronę z płomieni, a chór Wieszczyc Losu zaśpiewał starą, piękną pieśń montańską:

,,Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie,
lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie...
Okręcajmy się wstegą naokoło księżyca,
co nam ciało przeźrocze tęczą blasków nasyca,
i wchłaniajmy potoków szmer, co toną w jeziorze,
i limb szumy powiewne, i w smrekowym szept borze,
pijmy kwiatów woń rzeźwą, co na zboczach gór kwitną,
dźwięczne, barwne i wonne, w głąb wzlatujmy błękitną.
[...] Oto gwiazda co spada, lećmy chwycić w ramiona,
lećmy, lećmy ją żegnac, zanim spadnie i skona,
puchem mlecza się bawmy i ćmy błoną przezroczą,
i sów pierzem puszystym, co w powietrzu krąg toczą,
nietoperza ścigajmy, co po cichu tak leci,
jak my same, i w nikłe oplatujmy go sieci,
z szczytu na szczyt przerzucmy się jak mosty wiszące,
gwiazd promienie przybiją do skał mostów tych końce,
a wiatr na nich na chwilę uciszony odpocznie,
nim je zerwie i w plasy znów pogoni nas skocznie''7...

- Tatro, zostałaś jytnas - uściskała ją uradowana Mokosza. - Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Gdy straciłaś wzrok, po otruciu przez łowców niewolników, odpokutowałaś wszystkie zamierzchłe brudy swej duszy. Jaka jestem szczęśliwa!
- Ja też, Matko - uściskała ją Tatra, po czym Agej przemówił:
- Niech jytnas Tatra łotkip będzie królową wszystkich gór, oprócz Gór Ryfejskich - tą nazwą zaczęto określać azjatykie góry odkkryte przez Lecha III - i rzek, prócz Nilusa - po tym swoim płomieniem nałożył jej kilka koron: Montanii Środkowej, Zachodniej, Gór Biesów i Čadów, Nürtu, Alpenlandu, Gór Jeszcze Nie Powstałych, Gór Ryfejskich (władzę nad tymi miała sprawować wespół z wcześniejszymi ich królami na spotkaniach u króla Wiluja) i Atlasu. Do rąk włożył jej kilkanaście kluczy - były to klucze do źródeł rzek, wtym Odirny i Visany. Następnie do sali wkroczył zasypany żywcem Lech III. Jemu Agej dał włodarstwo nad rzeką Lech i przyległymi obszarami (Lechowe Pole), a także zlecił opiekę nad uchodźcami, kupcami, odkrywcami i wodzami. Jego siedziba miała się znajdować na dnie rzeki Lech (Leien), a siedziba Tatry - u stóp góry Gerlach, gdzie ongiś w jaskini mieszkała jej siostra Kaztia z niedźwiedziem.

*
Zorzeń tak właśnie opowiadał o swej wizji Montańczykom, wskazujac na potrzebę kultu Tatry, jaki przystoi jytnas. Gmin słuchał go w skupieniu, lecz niektórzy bledli i zgrzytali zębami. Byli to zbójnicy. Wtem z tłumu wyleciała ciupaga i raniła kapłana w skroń. Ten osunął się na klepisko. Rana była śmiertelna.
- Niech te góry noszą nazwę po królowej! - wyharczał przed śmiercią. I tak się stało: Montania Środkowa do dziś nosi nazwę Tatry.
Zorzeń tymczasem już nie żył. Jego zabójcy przerazili się widząc, ze jego krew zbiera do ozdobnego naczynia jakaś kobieta - Tatra...



Rozdział XXXVI

Jakie były dalsze losy dzieci królewskeij pary? Anej Mari wyszła za wodza plemienia Taj - Każk, zaś jej siostrę Anej Afarakę poślubił król Tassilii; następca Białego Tulipana. ,,Żyli długo i szczęśliwie".
Anej Tabiena to tytułowa ,,Oblubienica" z obrazu Dantego Gabriela Rosettiego (1865 - 1866). Na ślubie była ubrana w zieloną suknię, w rudych włosach miała róże. Towarzyszyły jej cztery białe druhny o czarnych włosach i ozdobiony kolczykami i klejnotami Murzynek niosący złoty kruż pełen kwiecia. Był to synek Białego Tulipana. Panem młodym był zaś król Apapu. Kraj ten (mieszczący miasto Sybaris) od lat nękała susza; efekt czarów Amosowa, z czasów gdy ten pomagał jeszcze Kościejowi. Anej Tabiena nakazała wybudować systemy nawadniające i sprowadziła drzewa owocowe - przeto u mieszkańców Apapu otrzymała imię Pomona. Niestety zdradzała też swojego męża, bo ten nic nie powiedział o swojej bezpłodności. Otrzeźwienie przyszło gdy słudzy jej kochanka zamordowali (spalili żywcem) jej ukochaną, starą piastunkę, która w Apapie zastępowała jej matkę. Obu małżonków sobie przebaczyło.
Burus, Mieczysław i Przerośl - Żyrwak byli równi wiekiem, toteż dwaj ostatni bracia, niebaczni nauk ojca i matki zaczęli spierać się o koronę. Jak? Ustalili, że pojedynek odbędą z żubrzych grzbietów na oczach tłumu. Jednak zwierzęta były w okresie godowym i poniosły, przeto człowiek i wodnik srodze się potłukli. Gdy przeżyli, oddali tron Burusowi i ten wprowadził zasadę, aby to gmin wybierał króla w podobnych przypadkach. Zaś Mieczysław i Przerośl - Żyrwak udali się na wielką wędrówkę, szlakiem swej matki, pragnąc dokonać wielu bohaterskich czynów. W końcu obaj bracia osiedlili się w siole Wymrocze koło Błyszczydeł i zostali sługami pana Błyszczyńskiego. Mieczysław pojął za żonę Antaxienę, miał synów i córki i na tym baśń się urywa.



Rozdział XXXVII

Czy pamięta Czytelnik pewne słynne dzieło Marii Konopnickiej - ,,O krasnoludkach i sierotce Marysi"? Jest era dwunasta; po potopie. Kronikarz piszący po starokrasnemu (w języku znanym Konopnickiej, Mickiewiczowi, Bułhakowowi, Leśmianowi i Przerwie - Tetmajerowi) Kosa Oppman (przez Polaków zwany ,,Koszałkiem Opałkiem") był nadwornym i wybitnym znawcą dziejów za króla Likostina (przez Polaków zwanego ,,Błystkiem"). Ten wybitny kronikarz pisał właśnie dzieło życia - ,,Perłowy latopis". Gdyby nie to dzieło nie mógłbym napisać ,,Tatry". Miał siwą brodę i czerwoną czapkę, za uchem nosił gęsie pióro, a pod pachą foliał.
Wędrował na południe, w góry Montanii, razem z dziewczynką i psem. Dziewczę nazywało się Aredvi Milovana (Polacy w ślad za Konopnicką nazwali ją sierotką Marysią). Towarzyszący im pies nazywał się Misiek (Ursiś).
Ostatnio Aredvi bardzo płakała, bo jej gąski, które codziennie pasła, wydusił złośliwy człowiek na trwałe zaczarowany przez siebie w zwierzę. A nazywał się Lis Sadełko i zgodnie z imieniem był lisem (już jego ojciec, Mszczuj Sadełko przybierał postać zwierzęcą i miał kłopoty z odczarowaniem się, a był to złodziej). Oppman opowiedział jej o czynach i życiu królowej Tatry, co w sercu Aredvi Milovany wzbudziło nadzieję, że przez nią Agej może ulituje się i wskrzesi gęsi. Opuściła więc chłopa Skrobka i razem z krasnoludkiem i psem udałą się w góry. Po drodze miała dziwne sny, a Kosa zapisywał je, sądząc, że pochodzą od samej Tatry.

,,W jedenastej erze, gdzieś w tajemniczych krainach Dalekiego Zachodu, położonych w okolicach Nawi, pojawił się nowy król''...

Wreszcie byli na miejscu. Wszyscy trzej weszli do groty, gdzie ujrzeli na kamiennym tronie - Ją! Dziewczynka nie musiała nawet prosić, bo królowa zdawała się zgadywać jej myśli. ,,Twoje gąski żyją" - powiedziała - ,,a tabie chwała, że przyszłaś tu z miłości". ,,Mam dla ciebie niespodziankę" - rzekła dalej. Oczom Aredvi Milovany ukazali się ojciec i matka.

Szczecin 28 maja 2005 rok

1 Chwała Jaryle!
2 Aredvi Sura Mokosz, Matka Juraty i jej siostra, matka owadów, kwiatów, żaby, dropia, suhaka, tchórza, myszy, chomika, jaszczurki, węża; tak żmii jak zaskrońca, bociana, ryjówki, rzęsorka, krowy, żmija, olbrzyma, krasnoludka, rusałki, wodnika, kreta; wszystkiego co jest zielone i piękne...
3 zaczerpnięte z komiksu o Tytusie, Romku i A'Tomku o ratowaniu zabytków
4 Oto feniks, czyli żar - ptak!
5 Chwała jej!
6 Nie matko, nie zabijaj swojego dziecka, Jego życie jest świętością. Ono nie musi być mordercą. On może być dobrym człowiekiem, tylko kochaj swoje dziecko.
7 Wiersz Kazimierza Przerwy - Tetmajera

Księga świata cz. VI


Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra. Suplement''.



Rozdział XXVI (opowieść Sirraha)

,,Seylan to duża wyspa na Oceanie Wyrajskim, którą łączy z Bharacją ogromna marmurowo - złota budowla 'Most Arzteina' - ojca królowej państwa Tygrys. Tak jak Bharacja, wyspa jest słoneczna, zielona, pełna zwierząt i drogich kamieni. Do jej portów zawijają statki i tratwy z Afryki, Malgalesio, Bharacji, Sinea, Dżawy, Sumatry, Kalimantianu, Celebesu, a nawet Wyspy Szczurów. Zwierzęta są bardzo podobne jak po drugiej stronie Mostu Arzteina, aczkolwiek mniej liczne - największe to słonie, bawoły, górskie smoki, jednorożce, gryfy, konie morskie, oraz morskie węże. Ludzie żyją tam razem z rusałkami i wodnikami, syrenami, Ucholotami, Cyjanopodami - do niedawna między niemal wszystkimi mieszkańcami wyspy toczyły się krwawe walki. Obecnie królem jest człowiek, ożeniony z morską topielicą; jeżdżą w rydwanie zaprzężonym w górskie gryfy, lub konie morskie. W radzie zasiadają wszystkie wymienione plemiona rozumne, a straż zamkową utworzono z zamorskich Kynokefali i Warańców.
Przez długi czas, Seylanem rządziły ogniste (mogące zionąć ogniem i na jego płomienie odporne) olbrzymy, które przybyły tu w erze piatej jako niedobitki, które uszły przed Żbiczanami. Niektórzy ich władcy napadali na Bharację i prowadzili wojny z ludźmi. Raz jeden z nich złupił zbiory i ukrył je na wyspie. Jednak małpy wykradły mu bharatyjską żywność, płacąc za to trwałym poparzeniem pysków, dłoni i stóp - stąd te są u nich czarne. Ludzie z Bharacji na początku ery jedenastej najechali Seylan i zaczęli wyniszczać ogniste olbrzymy, choć nie mieli broni Żbiczan. Kopali doły z zaostrzonymi palami, okaleczali je w czasie snu, a nawet puszczali na nie oswojone gryfy i smoki. Wykorzystywali w tym waśnie wśród przywódców Seylanu. Wreszcie opustoszały niebotyczne pałace i domy marmurowe. Pod koniec wojny, złapano jedną z olbrzymek z dwuletnim dzieckiem do dołu. Wnet wyskoczyli ludzie, by ich zabić.
Schwytana istota przemówiła do nich;
- Nie znacie dziejów dalekiego lądu na Zachodzie, bo gdybyście znali, nie czynilibyście zamierzonej zbrodni. Było raz plemię Zajęczan - ludzi z głowami zajęczymi. Żyli nie wadząc nikomu, aż przybyli Żbiczanie i wymordowali ich. Wzięli na się krew istot niewinnych. Mordowali nas, olbrzymów, a następnie obrócili w niewolników swych braci - Leśnych Ludzi Lynx. Ci zbuntowali się, a zerwawszy więzy upodobnili się do ciemiężycieli i zniszczyli Królestwo Żbiczan. Oni sami padli ofiarą Neurów. Ci zbudowali powietrzne nawy, którymi chcieli podbić Księżyc. Jednak sprowadzili na siebie potop ciał wężowych. Królestwa budowane krwią we krwi utonęły. Ci co głosili pokój byli w nich wyśmiewani. Ich świetność przemijała jak tamtejsze liście na jesień, a wojna goniła wojnę, bo wciąż była w sercu... Wreszcie rodzicielka tych istot rozumnych pożałowała, że wydała je na świat i padła na kolana przed Agejem... - ludzie uzbrojeni w oszczepy, miecze, łuki, strzały i siekiery stracili cierpliwość.
- Chcesz powiedzieć, że bracia braciom to uczynili, a niewielu uczy się z historii, ale nam niepotrzebne brednie zasłyszane w morskich muszlach! - po tych słowach oszczep przebił olbrzymce oko i zniszczył mózg. Jej dziecko udusiło się w dole przygniecione ciałem matki. Ostatnie ogniste olbrzymy przetrwały jeszcze w górach Seylanu.1
Królowa Anej Arztein pewna o bezpieczeństwo gości za zgodą męża zaprosiła Lecha III, Rutę, Arvota Baldasa i Kellu na Seylan, zaś Ruty skorzystał z zaproszenia króla Karikala III na Andamany. Posłuchajcie!
Po pogrzebie Ucława i Igaja nasi bohaterowie szli razem z Bengalą i jego żoną przez łąkę, za którą rozpościerał się nadmorski las. Minęli wodniki grające w polo na grzbietach nosorożców.
- Kiedy w Bharacji toczyła się wojna, pasterz Krisin ubrał te zwierzęta w pancerze, lecz rozczarował się nimi i puścił do lasu. Jednak król rządzący w Mohenedżo Daro, którego przedwczoraj widzieliście, używa ich w swojej armii - opowiadał Bengala. - Sineańczycy mówią, że jeśli taki stwór powali na ziemię człowieka, to go liże, a na języku ma kolce.
- Pamiętam, że Murzyni opowiadali - wtrącił Kellu - iż w ich kraju żyją podobne istoty, też nosorożce. Jedzą one kolczaste rośliny, z których a Afryce warzy się jady do polowań na nie...
- A może przed pożegnaniem nie zaszkodzi nmała wycieczka na Seylan? - zaproponowała królowa. - Tam dostaniecie statek, którym będziecie mogli wrócić do domu, jeśli będziecie płynąć na zachód i północ.
- Jeśli to przyspieszy nasze spotkanie z rodzinami to mogę się zgodzić - odrzekł Lech III.

*
Ruta spozierając w dół widziała fale Oceanu Wyrajskiego, delfiny, syreny, łodzie Kynokefali, za którymi zazdrośnie wodził oczyma Lech III; jednocześnie ciesząc się z zakończenia misji. Być może w jednej z tych łodzi znajdował się książę Ruty. Podróżni za przewodem Bengali i Anej Arztein z młodymi, szli marmurową trasą zawieszoną między Bharacją a Seylanem. Po bokach widzieli złote słupki zakończone gałkami z drogich kamieni i misternie rzeźbione. Razem z nimi i tygrysami szli Yrbos, Tygrys Uszatek i Akko Jubastin, tudzież Kazuaryjczyk na kazuarze, Cyjanopod,Ucholot, kilku Murzynów, jadących na zebrach i gazelach, a także grupa rusałek z rzeki Induinus. Między nimi była też ta, której jeszcze niedawno Kellu opowiadał o Čalten. Ox był nią oczarowany, choć nie nosiła foczej głowy na karku, ona zaś miała nie lada rozrywkę mogąc słuchać dziwnego hybryda z dalekiego Oxlandu.
- Co wy w Europie zwykle śpiewacie na wycieczkach? - zapytała się Anej Arztein.
- Ta piosenka jest popularna w Aplanie - rzekła Ruta. - Jeśli nie macie nic przeciwko temu:

'Była sobie stokrotka, a nad nią szumiał las
Zielony las. Stokrotka rzecze:
- Ten las jest tak wielki, że aż przeraża mnie,
niech ktoś do mnie przyjdzie, bo mnie samotnej źle.
Aż widzi Varkydera, co zajęczy miał łeb,
Prosi on stokrotkę: Twa piękność mnie zachwyca,
Czy chcesz zostać mą czy nie?
Stokrotka się zgodziła, a był to miesiąc maj,
Ruszyli razem droga, przez zielony gaj'

- śpiewały to Ruta, razem z królową Tygrysa. Z pysków Arvota Baldasa i Akkona Jubastina wydobywały się słowa: 'Brawo, brawo, brawissima'...
- A to słyszałam w Kinperokabadzie od Płanetników - na życzenie tygrysów, Ruta zaśpiewała:

'Mleka, mleka, mleka dajcie,
A jak umrę, to mnie spalcie,
Na srebrzystym, mym Księżycu,
Przy kochanym mym dziewczęciu'

Jednak Lech III wzbraniał się przed wesołością, bo jego tęsknota nagle wzrosła jeszcze bardziej, niż gdy opuszczał żonę i dzieci. Zresztą nie on jeden tęsknił. Przez szacunek dla jego bólu, pieśń urwała się. Zresztą nie on jeden tęsknił. Ruty opuścił ojca i matkę, Kellu Simi - Abö brata. Ruta i Arvot Baldas też chcieli zobaczyć Tatrę i jej dzieci, lecz byli przede wszystkim wypróbowanymi przyjaciółmi i najlepiej czuli się razem, niezależnie czy to na Bliskim Zachodzie, w Irlandii, Nürcie, na Svalbardzie, w Presnaulandzie, na Księżycu, w Aplanie, Burus, czy w Azji. Posiadacz pióropusza z piór sylfów nie założył jeszcze rodziny. Rusałki, zabawiające się zadawaniem zagadek Kellu Simi - Abö, były pannami. Z kolei Cyjanopod i Ucholot przybyły na Seylan, by spotkać się z bliskimi.
- Czy wiecie, że to jest właśnie Most Arzteina? - odezwała się królowa, - lecz nikt nie odpowiedział.
Głos zabrał Bengala.
- Ojcem przezacnej Anej był wielki Artan Lew Pręgowany - mówił król. - Razem ze słoniem Ghotą, wężem Mučalindą, małpą Hanumanem - jeszcze przed przybyciem tu Par - Ušana, a nawet przed zrodzeniem pierwszych rusałek i wodników, to jest w erze szóstej, wielokrotnie walczył w obronie Bharacji. Gdy odpierał atak ognistych olbrzymów, został poparzony ich ogniem, a blizny to jego pręgi. Wszystkie tygrysy noszą je od tego dnia, na pamiątkę bólu jaki sprawiał mu ogień i męstwa z jakim go znosił. Ogniste olbrzymy chciały zabudować całą Bharację i wszystkie zwierzęta przeznaczyć sobie na żer. On zaś kazał mrówkom wielkości ludzi i słoniom wybudować ten oto most, przez który idziemy. W erze ósmej przybyli z Dalekiego Zachodu członkowie plemion Neurów złorzyli mu hołd i obiecali, że nie zniszczą naszej bharackiej przyrody. Założył też wtedy rodzinę i z jego krwi zrodziła się Anej. Z jego imienia wywodzi się jej przydomek - Arztein i nazwa tego mostu - Most Arzteina. Kiedy Bharację zaludniły wodniki i rusałki, przyjaźniłem się w jedna z nich - Bharatieną, tą, którą niedawno widzieliście z okazji walki Ucława i Igaja. Gdy oboje byliśmy młodzi, wyjęła mi kolec z łapy, a następnie zaprowadziła mnie do swego domu i pokazała rodzicom. Nikt się mnie nie wystraszył; nawet jeśli w to nie wierzycie. Dano mi mleka jak domowemu kotu, po czym wróciłem do lasu. Jednak od tego czasu, Bharatiena coraz częściej przychodziła do puszczy, sama, lub z siostrami, a i ja odwiedzałem jej osadę. Pewien sąsiad chciał bronić mej przyjaciółki przede mną, lecz ona sama stanęła w mej obronie. Cała osada wiwatowała gdy podałem jej łapę, a ona usiadła na moim grzbiecie. Broniłem jej przed smokami, innymi tygrysami, lwami, niedźwiedziami, a gdy byliśmy w Gata Okidentalnaya - przed mantrykoną. Ta ukłuła mnie swym skorpionim kolcem i ległem martwy. Bharatiena obmywała mnei swymi łzami. Jej znajomi plotkowali na bagnach pod postacią błęnych ogników: 'To dlatego, że ów lew pręgowany jest dla niej ucieczką od świata. Wybrała zwierzę, aby uciec z nim od bycia żoną i matką. Przymierze przeciwko światu nie jest prawdziwą miłością, nawet wobec zwierzęcia'. Ona postanowiła mnie uratować. Wybrała się na Zachód, do kraju zwanego 'Rokitnicą', aby króla Borutę prosić o ożywienie mnie. Ów był dla niej oschły i mówił, że gdyby tak ożywiał każde zwierzę, zabrakłoby dla nich pokarmu. Na próbę kazał jej policzyć wszystkie liście w lesie (pomogła jej w tym Mokosza pod postacią ptasią) i naznosić na paznokciu wiadro wody. Musiała też walczyć z księciem Perepłutem zamienionym w ogromną szkieletohienę (Lech wie co to takiego; hiena z nagą, lwią czaszką zamiast głowy). Groził, że pożre niemowlę, wraz z matką. Bharatiena nie mogąc go zabić; prosiła, by zjadł ją, a tamte istoty oszczędził. Gdy poczuła lwie zęby na karku zapadła w sen. Gdy się obudziła, było już po wszystkim. Boruta przemówił: 'Dzielnie się spisałaś. Twój tygrys żyje, razem z Anej Arztein. Jest to biała tygrysica, królowa tych zwierząt. Ty zaś wracaj do siebie i swoją miłością obdarz wodnika z rzeki Gangos. Będziecie pasować do siebie'. Następnie przez, jak to się mówi, czarodziejskie drzwi wróciła do Bharacji. Jej mężem został Gangos z rzeki o tej nazwie. Kto jest mądry, ten się domyśli - tym tajemniczym akcentem Bengala zakończył opowieść.
Wędrowcy rozsiedli się w połowie drogi przez most, a koło nich latały mewy i rybitwy. 'Są tacy co traktują Mokoszę, Leśną Matkę i Juratę jak samego Ageja, ale się mylą. Podobno głosi tak Bractwo Czcicieli Rykara' - tłumaczył Kellu rusałkom wybuchającym chichotem na niezrozumiałe dla nich wywody. Nadszedł czas na posiłek. Seylan widać było już za horyzontem. Zbliżał się wieczór i Anej Arztein rozpoczęła następną w tym dniu opowieść.
- Pewnego razu do Bharacji przybyli z Zachodu ludzie. Osiedli nad rzeką Induinus i założyli gród Mohenedżo Daro. Byli rolnikami, żyjącymi w zgodzie ze starszymi rasami rozumnymi. Wielu mężczyzn ożeniło się z rusałkami, a kobiety często zostawały żonami wodników. Wszyscy Bharatyjczycy wywodzą się z jednego rodu, który wówczas przybył w to miejsce. Najstarszym człowiekiem w plemieniu był Par - Ušan, rozmawiający z samym Agejem. Gdy założyli swój gród, starzec sądził ich sprawy i pouczał. Choć nigdy nie nosił korony, wymienia się go jako pierwszego z królów w Mohenedżo Daro. Niewielu królów miało jego mądrość i dobroć. Kilka dni przed śmiercią mówił na wiecu:
- Dzieci, pamiętajcie, że nie jest ważne ci i ile się ma, ale jaki się z tego robi użytek. Jesteście różni, lecz przed Agejem równi,2 bo jego sąd będzie sprawiedliwy. Niedługo mnie nie stanie, a wiem, że nadejdzie czas, gdy Rykar na was uderzy. Wy nie przestaniecie być dziećmi jednego ojca, lecz w Mohenedżo Daro nadejdzie czas, gdy pamięć o tym będzie uważana za zbrodnię - Par - Ušan miał w oczach łzy. - Poleje się krew ludzi i zwierząt, a dzieciom zmarłych ojców zabierze się matki.
- Jak możemy temu zapobiec? - pytał jeden z uczestników.
- Miej serce i patrz w serce - odrzekł Par - Ušan - lecz zachowaj z negio tylko to co jest od Ageja; ocali was miłość - niedługo potem zmarł i był opłakiwany przez cały gród. To co mówił jeszcze się nie sprawdziło.
Tygrysica skończywszy opowieść położyła głowę na marmurze i zasnęła.

,,Ach, ty niebo, ty rodzone,
Białymi chmurkami - ozdobione,
Jako morze - szerokie!

-Ruta nuciła pieśń Płanetników zasłyszaną ongiś na Księżycu.



Rozdział XXVII (ostatnia opowieść Sirraha)

- ,,Ave'tiye payen an Seylan!3 - podróżnych powitały na plaży tłumy autochtonów. Wierzchowiec Ruty dostał garnek miodu, a z fal wynurzyli się wojacy - morscy ludzie, Warańcy i Kynokefale. Siedzieli na grzbietach koni morskich i na cześć gości grali na ozdobnych trąbach i konchach. Na czele ludu wyspy szli pieszo król wraz z żoną; podał rękę królewskiemu tygrysowi z północy. Następnie i goście i gospodarze udali się do wielkiego ogrodu w nadmorskiej osadzie. Poza tygrysami, Arvotem Baldasem, kazuarem, Yrbos i innymi zwierzętami wszyscy usiedli przy wielkim stole, a kucharze wnosili dziwne potrawy. Oto czterech ludzi uginało się pod ciężarem... jabłka. Wyglądało jak te, które znacie, ale było wielkie jak tur i żubr razem wzięte. Kellu Simi - Abö mówił o ciemnocie swego ludu rozmiłowanego w astrologii; wbrew radom ukochanej przezeń Juraty. Powiedział, że w Oxlandzie na urodzinach śpiewa się:

,,Niech mu gwiazdka pomyślności
nigdy nie zagaśnie...

- tymczasem, kiedy Ox poszedł nad morze, zaproszony przez rusałki do tańca, kucharze, ku uciesze wszystkich postawili niezwykły owoc na stole.

,,A kto z nami jabłka nie zje
Niech pod stołem zaśnie"!

- dośpiewali zmęczeni pracą tragarze.
- To jest owoc z gór Seylanu, gdzie żyją ogniste olbrzymy - objaśbniał król imieniem Lanka - pewnie chcecie spróbować jego soku i chrupkiego miąższu. Przeto niech zostanie rozkrojone! - na jego rozkaz, kucharz przeciął nożem błyszczącą od wosku żółtą, czerwono nakrapianą skórkę.
Jednak z owocu sypał się szary proszek. Popiół. Seylańczycy śmiali się do rozpuku, ukontentowani żartem, jaki ich władca zrobił gościom z północy. 'Skoro gdzie indziej są kraje, gdzie ludzie po zjedzeniu lwów ryczą jak one, my mamy jabłka wielkie jak słoniątko; za to z zawartego w nich popiołu można robić mydło, a ze skórki - buty"! - opowiadano sobie.
-Widzisz, z twoją wyprawa jest jak z jabłkiem - Lech III usłyszał nagle głos Bengalii - jest wielkie i piękne, lecz wypełnione popiołem. Tak ty myślałeś, że będziesz bohaterem, lecz twoje miejsce było przy żonie i dzieciach. Już piąty rok upływa, gdy jesteście rozłączeni.
Ten słuchał i płakał, lecz Ruta usiłowała go pocieszyć.
- Co?!!! - król Seylanu wpadł nagle w nieopisaną wściekłość.
Nim ktokolwiek zdążył się zorientowąć co zamierza, porwał łuk i posłał strzałę w kierunku króla Aplanu. Grot utknął w czole.
- Nie zrobiłem tego by cię zabić, choć zasługujesz na to - krzyczał do wzburzonego i przerażonego tłumu - ale po to by cię ukarać. Słyszłem o twojej wyprawie i o żonie i dzieciach, które zostawiłeś; ten pomysł musieli ci podsunąć Rykar, Mara, Jama i inne Čorty! Ten grot jest karą dla ciebie - nie usunie ci go z czoła żaden wracz, ani znachor, a tylko żona. Spełniłem tym swój obowiazek - nadal roztrzęsiony usiadł, gdy nagle głowe spłukała mu Ruta:
- Znam Lecha i jego rodzinę i nic nie usprawiedliwia, abyś go kaleczył. To godne Kościeja! - zapomniała, że na Seylanie nikt nie słyszał o nim. - Lech zostawił w kraju żonę i dzieci, lecz nie przybył tu, by się bawić, lec zapobiec wojnie. Znałam wielu tchórzliwych królów, którzy nie odważyliby się na czyny znacznie mniejsze niż ta podróż, a poza tym szczerze tęskni za Tatrą i dziećmi! Jeśli to robisz w imię Ageja, sam jesteś jak Rykar! - oburzona wsiadła na Arvota Baldasa i skierowała się w stronę morza, by dołączyć do Kellu.
Nagle wyrósł przed nią czarno ubrany wodnik.
- Pani Ruto! - wykrzyknął - Aredvi Maris zabrała do siebie Kellu Simi - Abö! - 'Aredvi Maris to chyba miejscowe imię Jurty' - pomyślała Ruta.
- Czym na to zasłużył? - spytał Arvot Baldas, a wodnik zbyt był zaaferowany, by zdziwić się, że niedźwiedź mówi. Z wolna uspokajał się jednak.
- Jestem księciem rzeki Gangos i mam dom w Mohenedżo Daro; podarek od króla Bharacji. Razem ze mną byli książęta rzeki Induinus i Vramy. Razem z nami były trzy bereginie i Kellu. One wolały rozmawiać z nami niż z Oxiem, ale on się nie boczył na nas, mimo, że ta topielica z Gangos jakoś mu się podobała. Zapytałem się go, bo była to rozmowa o kraju pochodzenia i jego cudach: 'Co to jest oxa'? On zaś odparł: 'To taka ryba z ludzką twarzą', a ja... - jednak twarz Ruty wyrażała niepokój i ciekawość; co stało się z towarzyszem podróży? - Zobaczyliśmy na piasku morskiego wodnika; był to mąż z rybim ogonem, a na głowie miał spiczasty kapelusz. U boku miał przypięty miecz, a w dłoni trzymał kryształowy róg z arakiem. Pozdrowił nas, a szczególnie rusałki, które zachęcał do wypicia z rogu. Ta z rzeki Gangos zapragnęła ryżowego napoju, inne grzecznie odmówiły. Wodnik upiwszy łyk araku powiedział: 'Niech żyją władcy morza; Kraken i morskie węże, Scylla i Charybda, Forkys i Keto, Lewiatan i Behemot, Apsu, Tiamat i Aglu'! - wszyscy zaś przeraziliśmy się, bo były to imiona morskich potworów, które wywołują sztormy i zatapiają nawy. Z nimi walczy Aredvi Maris. Bereginka była wielkiej dobroci, toteż czar prysł. Skóra morskiego wodnika stała się jak u słonia, na głowie wyrosly mu kozie rogi, ośle uszy, broda, a twarz stała się jakby kwadratowa - Rucie oczy płonęły z ciekawości. - Był to morski satyr; niektóre z nich służą wężom morskim jako dostarczyciele żeru. Zamachnął się mieczem, by uśmiercić rusałkę i oddac ją na pożarcie morskim potworom...
- Ja bym mu spuścił takie manto, że z rozumem by się nie połapał - wtrącił Arvot Baldas.
- ... a tymczasem Kellu wygryzł mu miecz z łapska i obaj kotłowali się na piasku. W powietrze wzbijały się tumany płowego pyłu i lała się krew. Morski satyr nie miał już miecza, lecz gryzł i drapał; próbowaliśmy pomóc, lecz jak ten uderzył w nas swym rybim ogonem czuliśmy w kościach coś jakby piorun - była to prawda. - Ox był już bliski śmierci i słychać było jak rzęzi - głośne 'ach'! wydarło się z ust przerażonej Ruty - gdy wtem - zapadła chwila ciszy - z oceanu nadpłynęła ogromna fala i porwała obu zapaśników. Z nas ocaleli wszyscy oprócz Kellu.
- Nie wiadomo wcale, czy umarł - ozwał się Arvot Baldas - może jest teraz na służbie Juraty, tak jak Rdzeniejew?
- I ja tak myślę - dodała Ruta, po czym powróciła w stronę ogrodu, by pojednać się z zapalczywym królem...
Do końca dnia trwało zwiedzanie wyspy, zaś następnego z rana, podróżni wsiedli na korab, by udać się w drogę powrotną. Na pożegnanie otrzymali dziwny przyrząd z Ułan - Raptor: igłę magnetyczną pływającą w skobcu wody. Wcześniej otrzymali taki od Pani Krowiarki, lecz zapodział się gdzieś w Imalain. Na pokładzie znajdowali się Lech III, Ruta i Arvot Baldas. Ruty postanowił przyjąć zaproszenie Kynokefali i pobyć jeszcze tydzień na Andamanach, zaś Kellu Simi - Abö został sługą swej ukochanej Enki. Przedziwne były jego losy!
Urodził się w Oxlandzie. Jego ojcem był Kellu Symur, a matką Aesta Oxis Symura. Nie wyróżniał się zbytnio; był cichy, uprzejmy, łagodny, posłuszny... Dzieciństwo wypełniały mu zabawy z reniferzycą Čalten, znał też zdziczałego kota imieniem Cetlerus, pochodzącego z Aplanu. Jego ojciec był wodzem plenmiennym, czy też raczej naczelnikiem rybackiej wioski, a bliski kuzyn, Čudan żeglował aż do Teutmanii. Pewnego razu (było to kilka lat po śmierci matki podczas srogiej zimy), wiosną zaproszeni przez Juratę na dno Morza Joldów. Tam, Enka pokazała im Pryzmatem nieszczęsny los Przerośla i Ornietasa Gizilija, zdradzonych na Saremie przez niedźwiedzie polarne. Gdy się zgodzili pomóc Przeroślowi, Jurata dała im za druha Anatolija Rdzeniejewa. Wszyscy czterej opuścili Oxland i powędrowali na zachód, aż do Nistu. Po ustaniu wojny z Kościejem, obaj Oxiowie powrócili do ojczystego kraju. Jednak powrócili do Aplanu, kiedy napadli nań Kościej i Wieńczesław, aby was bronić. Kellu Symur został zabity przez księcia Tarasa Długą Kitę, a jego syn Simi - Abö rozbrojony przez straszydło miał być wbity na pal, razem ze starym leśnym człowiekiem. Obu uratował rezun, dla którego ów starzec był ojcem. Wszyscy trzej błąkali się wśród zgliszcz, ruin i pali, a po spotkaniu z kureniem Igora Lorenzkraffta, Kellu został niewolnikiem w jakiejś rodzinie w Presnaulandzie. Dzieci jego pana uwolniły go, litując się, gdy płakał, a Ceta zaniosła go aż do Oxlandu. Tam znalazł opiekę u Čudana Żeglarza, swego kuzyna. Ten marzył, że Kellu zostanie wielkim wodzem plemiennym, lecz Simi - Abö więcej upodobania znalazł w podróżach niż w sądzeniu i wydawaniu rozkazów. Čudan, lubo wyrosły już z tej pasji rozumiał i szanował zamiłowanie kuzyna. Ten zaś udał się do Velehradu, gdzie pięć lat temu spotkał twojego męża. Był świadkiem owej feralnej Rady Królów Europy, a że był ciekawy świata, potajemnie wziął udział w głosowaniu i wylosował udział w wyprawie. Widzieliście go wszyscy tamtego roku w Niście. Razem z wszystkimi przebył ogromną drogę - był w Krainie Białych Pól, Ułan - Raptor, Sinea, Imalain i w Bharacji. Na Seylanie bronił bereginki przed monstrum i został przyjęty na służbę przez Juratę. Pytacie skąd mam taką pewność? Widziałem węża morskiego łakomiącego się na Lecha, może Rutę, a może na Arvota. Wtedy jednak, z morza wynurzyła się męska ręka trzymająca bursztyn, a z kamienia wydobył się promienny obraz Aredvi Maris; Juraty. Wąż morski natychmiast dał nura w odmęty - tymi słowami kończę opowieść."
,,P. S." Potop kończący erę jedenastą zburzył Most Arzteina. Zostało z niego rumowisko, przekształcone w małe wysepki i mielizny.
,,P. P. S." Kellu Simi - Abö to Ox służący Juracie, występujący w zbiorze opowiadań ,,Dom".



Rozdział XXVIII

,,[...] Tezeusz [...] zabił [...] zbója Perifetesa, przezywanego Korynetesem ('Pałkarzem'), bo tłukł podróżnych maczugą. Tezeusz wyrwał mu ją z rąk, jemu samemu roztrzaskał głowę i odtąd zawsze miał przy sobie ową maczugę. [...] położył trupem potwornego olbrzyma Sinisa [...], który zmuszał wędrowców, by mu pomogli nagiąć sosnę, a on niespodziewanie ją puszczał i biedacy wyrzuceni byli w górę jak z katapulty; albo [...] ginęli rozdarci. Tezeusz w taki sam sposób, jak to innym czynił, usmiercił okrutnika. [...] jednym ciosem miecza zgładził olbrzymią dziką świnę, która zdążyła zabić mnóstwo ludzi. [...] poskromił łotra Skejrona [...], który zmuszał wędrowców, żeby myli jego nogi, a gdy to czynili, kopnięciem strącał ich z urwiska, [...]. Tezeusz sprawił, że Skejron mył jego nogi i został zrzucony, jak to się innym działo. [...] zgniótł groźnego siłacza Kerkyona, który zmuszał wędrowców do zapasów. Wreszcie [...] rozprawił się ze złoczyńcą zwanym Damestesem ('Ujarzmicielem') albo Prokrustem ('Rozciągaczem') [...].
Zwycięski i zmęczony młodzieniec stanął nad brzegiem Kefisosu, gdzie miejscowa ludność przyjęła go życzliwie i zgodziła się oczyścić Tezeusza rytualnie po zabójstwach, jakich się dopuścił" - Zygmunt Kubiak ,,Mitologia Greków i Rzymian".

Po Żelaznym Zamku zostało tylko pole oziębionego deszczem żelaza. Z jednej strony Tatra marzyła, by ludzie znów nauczyli się jego obróbki, z drugiej - wiedziała, że znajdą się gotowi wykorzystać je w złych celach. Gdy leżąc na noszach, widziała jak topiła się siedziba martwego Naraicarota I, od strony lasu biegł jakiś starzec, ubrany w białe szaty, a w dłoni trzymał coś zielonego. ,,Jestem Smętkiem i ofiaruję zwycięskiej królowej swój wieniec z jemioły"! - szlochał. Tatra po raz pierwszy usłyszała o nim w czasie swej wyprawy po raka Estinusa. Wróciwszy do stolicy, przygarnęła Szyłkę i Nerkę, a one wciąż nie wiedziały jaka postać jest dla nich najlepsza. Przybrały już wszystkie niemal kształty i barwy ku uciesze chorych dzieci. ,,Nie pomoże im żaden wracz, ani tym bardziej znachor, ani nawet Złota Baba - tylko powrót taty może je uzdrowić" - mówił Deneb. Po latach mieszkańcy Çatal Höyük ofiarowali Tatrze - teraz królowej Aplanu, honorowe obywatelstwo swojego miasta. To były wspomnienia. Po nich przychodziły następne...
Wąpierze rozniesione na mieczach, strzygi przestrzelone z łuku, zbójnicy i chąsiebnicy spaleni żywcem, czarownice wysadzone w powietrze, podobnie jak leofontony... Koszmar. Kilka dni po bitwie, miasto stołeczne było świadkiem wielkiego oczyszczenia z przelanej krwi. Pod okiem miejscowego kapłana; Rdzeniejew, Kurko, Deneb, Ovov Tęczookinson, oraz liczni wojownicy leżeli na trawie i przepraszali Mat' Syraję Ziemlę - Mokoszę za krew, którą na nią wylali. Ongiś takie oczyszczenie miało miejsce po bitwie na lodach jeziora Mamir, później zaś po rozgromieniu armii na lodach Tormaytanu. W Montanii nawet zbójnicy przepraszali ziemię za dokonane na niej rozboje. Czynili tak również złodzieje, oszczercy, pijacy, Bractwo Czcicieli Rykara i inni. Tym razem, jak zwykle, tłumy zwycięzców poddawały się starodawnemu obyczajowi, jednak większośc z nich (nie mówię tu o Kurce) tak naprawdę wcale nie żałowała zabitych przez siebie wąpierzy czy trolli. Przeciwnie - wypędzenie straszydeł i zbójów i bestii z Burus napawało wielu niekłamną dumą. Zwyczaj ojców trzeba było uszanować, ale przykładowo taki Rdzeniejew wcale nie czuł się winny. Wśród zdobywców Żelaznego Zamku nie było Tatry, co wielu komentowało. Ona zaś tamtej nocy, choć nie zamierzała zabić Naraicarota I, uśmierciła mieczem wielu jego poddanych, broniących swego pana. Wahała się czy naprawdę warto wyznać to ziemi, a pośrednio Agejowi. Przecież walczyła w obronie swego ludu. Zabijała okrutne straszydła być może wypasłe na krwi niewinnych dzieci. Zawsze stroniła od rozlewu krwi; nawet polowań nie lubiła. Pokonanemu królowi wąpierzy ofiarowała ocalenie, lecz on go nie przyjął! Za to wydarła zręki Rdzeniejewa Szyłkę i Nerkę, które zwiódł przeniewierczy wąpierz Żuławisław. Zawsze oszczędzała pokonanych zbójników, swoich rodaków. Zawsze gdy z pokorą prosiła ich o pokój, Naraicarot kazał go zrywać. Jednak tym razem nie miała litości - wśród zabitych strzygoni znajdował się ich król, ongiś obecny u Rykara, który chciał zamienić w swych poddanych jej dzieci Mieczysława i Anej Mari. Nie żałowała tego co zrobiła. Te stwory kiedyś były dobre, lecz zmieniły się nie do poznania, stając się wredne jak nieboskie stworzenia. Uznała, że nie warto się oczyszczać z dobrego czynu - ongiś uczył tak Evoliusz, lecz nie pamiętała tego. Z drugiej strony szanowała starodawną tradycję, wyrażającą szacunek do życia i nie chciała dać złego przykładu. Pewnego razu zapytała o radę Deneba, gdy ten ostrzył pazury o brzozoświerk rosnący w ogrodzie.
- Gościsz u siebie córki Cara Wodniak - tak nazwał Ayałakaya - a nie wiesz? Przecież znasz ich historię. Posłuchaj innej. Była sobie raz dobra i miła dziewczyna z gór, którą niegodziwy władca Zachodu wystawił na żer najdzikszego z wapierzy. Ten ugryzł ją, a tym samym pozbawił człowieczeństwa. Zbladła, wyrosły jej kły, a oczy poczerwieniały jak krwawnik. Porzuciła Ageja i ukochaną przez siebie Mokoszę, a poszła służyć temu potworowi. Był on królem wąpierzy i poplecznikiem króla Zachodu. Uznała tego ostatniego swoim panem i na jego rozkaz gryzła miłujących wolność rybaków z Dalekiego Zachodu. Enkowie zafrasowali się tym bardzo i sprawiedliwa pani morza skazała ją na śmierć. Wysłała do niej swego sługę, który strzałę z łuku zatopił w jej sercu. Jednak wtedy ukazała się miłosierna matka wilgotnej ziemi - nie bacząc, że wąpierze są istotami najnieczystszymi i najokrutniejszymi ze wszystkich, zdobyła jej łzy, przez żal wyciśnięte z oczu krwawych, nie chciała bowiem, by owa dziewczyna zginęła pod postacią najohydniejszego ze stworzeń; za bardzo ją miłowała! A wtem wydarzył się cud - czar prysnął, a i inni w różnym czasie odczarowani zostali. - Tatra słuchała uważnie, a biały ryś ciągnął. - Wąpierze to upiory zaprzedane Rykarowi, lecz wiele z nich, to byli ludzie zamienieni w straszydła, tacy jak owa dziewczyna, o której opowiadałem. Obudź się nędzne stworzenie i nie gniewaj się, że tak cię nazwałem, to dla twego dobra. Niech cię Agej wzmocni - otarł łapą łzę z jej policzka.
Od tej pory, Tatra już nie wątpiła w celowość oczyszczenia.
I to było wspomnienie. Tymczasem przybył Sirrah.
- ... tymi słowami kończę opowieść - mówił. - Kończę również swoją misję, choć z bólem. Jestem potrzebny na południu; w Kraju Stepów, bo tam przebywają teraz wąpierze, a ja muszę obronić przed złem dwoje małych dzieci; chłopczyka i dziewczynkę. To już ostatni rok rozstania, wy wyjdziecie Lechowi III naprzeciw. Nie płaczcie, dzieci, bo już wkrótce spotkacie ojca, ja zaś muszę lecieć do innych - mówił Sirrah. - Zanim odlecę, chcę rzec, że zwyciężone straszydła przebywają teraz w Kraju Stepów, a siedzibę mają w tej chacie, w której Erydan zamienił Tatrę w wąpierzycę. Wybrali też nowego króla, a imię jego - Naraicarot II. Istoty te długo wędrowały przez Aplan; nocami i przytajone. Dopiero na styku granic Aplanu, Orlandu i Oylandu ujawniły swą niszczycielską moc. W małej wiosce wybuchła zaraza, a wąpierze, strzygi, brukołaki, sysuny, smoki wdzierały się do domostw, by pożerać ludzi. Ginęły niemowlęta pożerane przez mamuny, latawce szerzyły pożary... Ludzie majacząc w goraczce widzieli latające po niebie końskie kopyta i wszędzie czuli uderzenia biczów sług Naraicarota II. Ów zaś opity krwią, dał ręką znak by dalej wędrować - nagle mały Mieczysław przemówił do nietoperza.
- Nasza mama zasadziła w całym kraju takie drzewka z Ojcowa, które leczą wszystko choróbsko i wszystkie rany po wąpierzach. Te drzewka to są brzozy, które od zwyczajnych, odróżniają się tyn, ze mama kazała oznaczyć je czerwonymi wstążeczkami - mówił chłopczyk.
- Tak trzymać - odparł Sirrah i czule pożegnany przez wszystkich rozpłynął się w mroku.



Rozdział XXIX

,,Pavlas ov Sadić: Misie są fajne!
ojciec Marcus ov Cosiar: Misie są niebezpieczne" - z lekcji religii.4 
,,[...] Andrew Battel. [...] tak barwnie opowiadał kompanom o dziwach tajemniczej wówczas, wręcz legendarnej Afryki, uchodzącej za pandemonium olbrzymów, karłów i potworów, że wreszcie jeden z nich..." - Andrzej Trepka ,,Co kaszalot je na obiad''?

- Te Kynokefale jednak na coś się sprzydają - mówił król do Rutego. - Są niebezpieczne, ale umieją bronić. Jak chociażby, ostatnim razem na Sokotrze. Twoi psiogłowi przyjaciele wybili straszne węże z łapami modliszek i ogonami skorpionów. Gdy wraz z Rutą i Arvotem Baldasem przybiłem tam, miały postać syren, lecz były to jakieś krwiożercze straszydła wabiące śpiewem słowiczym, by potem kłuć, mordować i pożerać... Chwała Kynokefalom! - westchnął. (Dodać należy, że wyprawa posunęła się już daleko, a ostatnio dołączył do niej książe Ruty).
- To tak jak w bajce o siedmiu Simach - skomentował następca tronu. - Było siedmiu braci Simów, z czego ostatni był złodziejem, a dodać należy, że każdy posiadał jakąś umiejętność. Pewnego razu spotkał ich król i zabrał na swój dwór. Wszystkich, prócz siódmego, który był złodziejem. A jednak potem otrzymali jakowąś misję i bez pomocy owego brata -złodzieja nie mofliby jej podołać - gdyby Ruta go nie szanowała, narysowałaby sobie na czole kółko.
Była oburzona na Lecha III. ,,Potwory potworami, ale ty zachowałeś się jak ten Neuratus z Bliskiego Zachodu, no wiesz, ten herszt rozbójników, którego na oczach Tatry kazałam zabić Arvotowi Baldasowi. To było podłe" - mówiła mu, gdy ostatni wąż z Sokotry padł pod ciosem broni kynokefalskiej, wyglądającej jak topór. Następnie ciała groźnych istot zostały spalone. ,,Czy Tatra kiedykolwiek cię zdradziła"? - pytał go głos Ruty. ,,Nie - bronił się w myślach - ale nie widziałem jej już pięć lat, które strawiłem na tą wyprawę. Stęskniłem się okrutnie, a przecież mi się należy". ,,Co ci się należy"? ,,Ona" - odparł z przekonaniem. ,,O, nie - dodał po chwili; już się 'przebudziłem' i nie jestem tym samym Lechem, co przed laty kazał wojsku, by mi ją sprowadziło. Walka ze Szkieletohienami nauczyła mnie rozumu. Mnie się tylko należy jej uczucie, wierność, dobroć, a te potwory zdawały się promieniować tym wszystkim, ale stały się tym czym były - gdy tylko na ląd zszedłem" - polemika trwała. ,,Tobie się należy? Chyba obuchem w łeb. Gdy w Burus służyłam Zimie, dawałam jeść jakiejś kobiecie, co nie założyła rodziny, bo jej zdrowie jest zbyt słabe. Długo przebywałam poza Vracasievem, rozmawiając z nią wieczorami. Opiekuje się sarnami i zającami, sikorami, gilami, gawronami i dzięciołami, a gdy Wiosna i Lato panują, opiekuje się kwiatami i drzewami. Ma dobre serce i nie życzy źle tym, co założyli rodziny, a zwierzęta i rośliny są przy niej szczęśliwe. Raz od Leśnej Matki dostała zamorskie drzewko o czarnym pniu, złotych liściach i rubinowych owocach, lecz musiała je oddać, by mieć chleb. U tego, kto je nabył drzewko zwiędło. Tobie się należy. A ona co może powiedzieć? Kościej uderzył twoją żonę kańczugiem w twarz i kazał wtrącić do lochu, bo też mu się należało"! - w skalanym brudem sercu króla zrodził się żal.

*

- Mamo! Tato! Taki pan, co ma czarną skórę do nas przyjechał! - wołały pięcio - i sześcioletnie dzieci rolników w jednej z aplańskich wsi na widok gościa z zamorskich stron.
- Gość w dom, Agej w dom - przywitali rodzice owego człowieka.
Był to młody, czarnoskóry mężczyzna ubrany na czerwono, uzbrojony we włócznię. Wiózł ze sobą dziwny przedmiot podobny do zasuszonej gałęzi palmowej. Towarzyszył mu wierny pies. Nosił złote obręcze, a do czoła miał przypięty diament uformowany na kształt kwiatu.
- Jestem Biały Tulipan, syn króla Tassilii - przedstawił się gospodarzom - a przybyłem do kraju Aplan, by uczcić miejsce zgonu mego przezacnego rodaka Mavratisa. Słyszałem, że walczył w obronie tego kraju przeciw Kościejowi i jego grób jest gdzieś nad rzeką Viraną. Poza tym, pragnę ofiarować to pióro ptaka Roka z Malgalesio królowej Tatrze, w podzięce, że zwyciężając Kościeja utorowała drogę do niepodległości również mojemu krajowi - pióro wzbudziło powszechny zachwyt, choć nie było kolorowe.
- Król jest teraz na wschodnim Końcu Świata, a o rękę królowej ubiegają się władcy Teutmanii, Nürtu, Irlandii, Puany, Kraju Stepów i Kartwelii. Staczają dla niej pojedynki, ofiarują kwiaty, klejnoty, ptaki, bestie, pachnidła, owoce, konie, obiecują piękno swych królestw, plotkują o ,,lwach pręgowanych", pożywiających się ciałem króla... - mówił ojciec rodziny. - A ona; jakbyś grochem o ścianę rzucał. Ślepo wierzy, że król powróci i ostatnim razem coś takiego powiedziała, że zalotnicy powrócili do siebie.
- Mówiła zdaje się, że kocha go nie za to co on daje, ale za to, że jest - powiedziała gospodyni, a następnie postawiła na stole ogromny garniec kapusty z grzybami.
Na deser były placki z miodem. Gospodarze prosili gościa, by opowiedział o swoim kraju.
- Afryka jest ogromnym lądem, oddzielonym od Europy Morzem Śródziemnym - zaczął Biały Tulipan. - Mój kraj rozciąga się od Morza Śródziemnego do jeziora Czad, a miastem stołecznym jest Loitikon; Miasto Żyraf. Ma dostęp również do Morza Trzcin i Morza Ciemności, nad którym lezy gród Bajadorsk. Nad tym morzem nigdy nie świeci Słońce i żyją w nim okrutne węże i smoki, niekiedy wyprawiające się w głąb lądu. Dlatego Morze Ciemności bywa nazywane ,,Morskim Čortlandem". Mamy ponadto dostęp do Morza Suchego - było tak gorące, że wyparowało i jest tam teraz sama sól. U naszych wybrzeży wyrasta z morza Góra Magnetyczna - wyznacza ona zachodni Koniec Świata. Największą naszą wyspą jest Malgalesio, niepodlegające zwierzchnictwu Loitikonu. Ongiś żyły tam olbrzymy ogniste zionące ogniem, ze wschodu przybyłe. Spustoszyły całą wyspę swymi płomienaimi i gdy głód im zagroził, powróciły do swych domów. Wyspa zaś znów się zazieleniła. Nasz kraj jest gorący, zasobny w rośliny, zwierzęta i złoto. Są w nim góry Atlas, między którymi znajduje się Nawia i gdzie Wielki Dąb rośnie. Najgłówniejsze rzeki to Nilus i Rzeka Złota, prowadząca do Nieznanych Krain. Kto w owej rzece zanurzy rękę, by się wzbogacić, zostanie napadnięty przez potwora Simargła; jest to ptak z psią głową... - wtem przerwał mu synek gospodarzy:
- Mnie babunia mówiła, że taki zwierz nazywa się Paskudjem!
- Paskudj i Simargł to widocznie jedno i to samo zwierzę - rzekła mama. - Niech pan opowiada!
- ... mamy też piękne jeziora i czarodziejskie fontanny. Te ostatnie, zawsze przedziwnej roboty są w grodach i na odludziach. Ta z Bajadorska przypomina puchar, a jej woda leczy zatrutych i poranionych przez morskie potwory. Ludzie tam mieszkający wyglądają jak ja - wskazał swą czarną skórę - a wokół nas jest pełno zwierząt i stworów. Mamy siafu - ludożercze mrówki, okazałe i kolorowe chrząszcze i motyle, szarańczę, skorpiony, warany (mówią, że to młode krokodyli), kameleony (Amosow palił ich żołądki, by sprowadzić deszcz), krokodyle (a także żółte węże z czterema łapami, które płaczą ilekroć jedzą człowieka), wielkie żaby, jeszcze większe węże (wśród nich zielone, wielometrowe pytony, z których ogonów leci dym), węże morskie i ryby dziwotworne, władne pożerać całych ludzi, hydry, bazyliszki, kraki, beznogie sylfy, białe orły, strusie, małpy (a specjalnie: koczkodany i papiony), serwale, dzikie koty podobne do domowych, karakale, lwy, lewart, czyli pantery, gepardy, sfinksy, chimery, marozi (czyli lwy cętkowane), czui - mfisi (hienolamparty), mngvy (koty szare w czarne pręgi, wielkości oślej), szakale, likaony (jest to imię króla Valkanicy, który został zamieniony w dzikiego psa za karę za podanie Enkom potrawy z człowieka), gryfy, pręgowane konie, jednorożce, pegazy, smoki, mantrykony, leofontony, gazele, roślinożerne nietoperze, słonie i nosorożce, brunatne niedźwiedzie z Atlasu, chimisety, tury i bawoły. Trzeba też wymienić feniksy, czyli żar - ptaki. A jakie są nasze stwory?
Kynokefale, Akefale, Cyjanopody, olbrzymy, rusałki, krasnoludki latające na żurawiach, syreny, wodniki, satyry, Centaury, Cyklopy, Gorgony, Lemury, czarownice, Bastowie (ludzie z kocimi głowami, krewni Żbiczan), Czarne Uszy (mają głowy karakali, krewni Lynxów), Hathorowie (rogaci ludzie zamieniający się w krowy), Sobakowie (wodniki strzegące krokodyli), plemię Gorilla (leśni, kudłaci ludzie), niekiedy widziane w Bajadorsku i podobni do nich Pongo. Ci ostatni, żyjący w wielkich stadach, są bardzo silni - potrafią przegonić słonia waląc weń pięściami. W razie śmierci jednego z nich, pozostałe przykrywają zwłoki stosem gałęzi. Są bardzo prymitywni - choć grzeją się przy ogniskach rozpalanych przez ludzi, nie umieją ani rozpalać, ani podtrzymywać ognia. Pongo zajmują się ochroną leśnego plemienia Bambutów. Ludzie doń należący są wzrostu dzieci. Oprócz tego w naszych morzach żyją trytony (skrzyżowanie człowieka, konia i ryby), morskie konie i satyry, hybrydy człowieka i ośmiornicy, oraz stwory o żabich pyskach, płetwiastych dłoniach i stopach, o głowach mających skórne balony. Rosną u nas drzewa rodzące gęsi - słuchacze zrobili wielkie oczy - a w lasach żyją opasłe syleny z oślimi uszami. Widziano też wielogłowe psy, (o dwóch, trzech, a nawet dziesięciu głowach!), czerwone barany, a także zalatujące z Valkanicy kolczaste ptaki pożerające ludzi. Był u nas nawet koń - ludożerca, pelikan karmiący pisklęta własną krwią, jeleń, który żył 900 lat, zjadał węże i odmładzał się w górskim źródełku w pobliżu Nawi, a nawet kaczka znosząca jaja na twardo i kupująca ser u fryzjera - rodzina jak jeden mąż wybuchnęła homeryckim śmiechem, a za oknem było już ciemno.
Biały Tulipan był już zmęczony, lecz na prośbę goszczących go, zgodził się jeszcze coś opowiedzieć.
- Mamy wiele grodów warownych i bogatych; Loitikon, Bajadorsk, Levartov, Lubartov, Polifem, Nandia, Teostovo i wiele innych. Plemię Czarnych Uszu wydało dwóch królów: Czarnoucha i Skakuna, którzy objęłi tron na pólnocy, za Morzem. W erze dziewiątej rządziła u nas królowa rusałek Afaraka, a w dziesiątej - osiedlili się ludzie. Początkowo, Teost wcielony Swaróg sprawował rządy nad rzeką Nilus; wprowadził wiele wynalazków, prawo, małżeństwo, był jednocześnie miłosierny i sprawiedliwy. Jednak Amosow zamordował go, a jego państwo zamierzał złupić i zniszczyć. Mimo to, choć wyrządził wiele zła, na gruzach państwa Teosta zbudowano wspaniałą i kwitnącą Tassilię. Na północy żyje plemię Lemurów - nocnych istot; szkieletów obciągniętych skórą. Z niego to wyszedł okrutny Kościej, który drogą podbojów założył imperium na Dalekim Zachodzie, za Morzem. Początkowo współpracował z Bractwem Twierdzy Amosowa - syna tego samego czarownika, co zabił Teosta. Razem napadli na Tassilię i po wielu latach ją podbili. Pomogli im zdrajcy z grodów Levartov i Lubartov - zakon ludzi - lewartów. Byli to rycerze ubrani w skóry pantercze, lecz rychło przerodzili się w srogich zbójów, mordujących niewinych ludzi. Natomiast przeciw Kościejowi stanęła mądra i dzielna Toeris - kuzynka Teosta. Kontynuując jego dzieła, wynalazła wiele rzemiosł i prowadziła do boju hufce afrykańskie. W niewoli (ujęta za zniszczenie czarodziejskiej kuli, którą Amosow wzniecał pożary) skłóciła obu najezdników. Powiedziała, że wyjdzie tylko za tego z nich, który pierwszy dobiegnie do drzewa. Kościej i Amosow tymczasem dobiegli jednocześnie, a gdy kłócili się, ujrzeli Toeris lecącą na dywanie ze wschodniego Końca Świata i szyjącą z łuku do powietrznych straszydeł zza Morza. Dywan ten należał do przeniewierczego Bractwa Twierdzy, a owe latające straszydła były jego sługami. Obaj wpadli w wielki gniew i poczęli wzajemnie obwiniać się o tą klęskę. Kościej rozkazał wzbić na pal Azaratiela5, syna czarnoksiężnika, ten zaś w odwecie wymordował wielu jego wojowników. Jednak Tassilia została zdobyta, mimo, że przy zdobywaniu przez Kościeja wyschniętego jeziora Czad, nagle wezbrały wody i potopiły jego wojsko. W czasie tej wojny, z południowego Końca Świata przybył wesoły Bes. Choć został królem Bambutów, uczuł, że jeszcze nie dojrzał ku temu i postanowił odbyć podróż na północ. Gdy ujrzał wojnę, zaczął bronić uchodźców, kobiety i dzieci, poznał też Toeris. Odmówiła mu ręki, by móc bronić swego ludu, a Bes przyłączył się i dawał Tassilijczykom schronienie w swojej puszczy. Raz został pojmany i oddano go kuglarzom ku jego upokorzeniu, lecz ci pozwolili mu wrócić do Afryki. Przez wiele lat Bes i Toeris razem wojowali i chronili pokrzywdzonych, a po śmierci Kościeja Toeris wyszła za Besa i teraz żyje na końcu świata jako królowa Bambutów - Białemu Tulipanowi już się oczy kleiły, a dzieci usnęły na ławie. Za oknem pohukiwały sowy.
W chacie gospodarze mieli dwa zwierzęta: pieska i kotka żyjące ze sobą w zadziwiającej zgodzie. Przygarnięto je tydzień temu, były bezdomne. Nagle ozwały się ludzkim głosem:
- Kochani gospodarze! Z całego serca dziękujemy za gościnę, ale nie jesteśmy prawdziwymi zwierzętami - chłop i baba tego dnia byli gotowi uwierzyć już we wszystko. - Nazywamy się Szyłka i Nerka, a pochodzimy z Białopolski. Przygarnęła nas królowa Tatra; niestety nie wiemy co stało się z kochanym grafem Żuławisławem. Przybieramy różne postaci i wędrójemy po kraju, aby go poznać. Opowiedziana historia bardzi nas zaciekawiła. Królowa mieszka w Niście, możemy jutro pana tam zaprowadzić - mówiła Szyłka pod postacią pieska.

*
Rano siostry spełniły swoja obietnicę, a ratajom zostawiły w podzięce swoją biżuterię.



Rozdział XXX

,,Rok (Ruk, Roch, Ruch), w baśniach arabskich ptak o bajecznej wielkości i sile". - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 15 Rewir do Serbja"

Na Oceanie Wyrajskim rozpętał się sztorm. Pioruny rozdzierały czerń nocnego nieba, a białe fale kłębiły się, to podnosiły, to opadały. Uszy rozdzierał huk morskich bałwanów i krzyk jakby nieprzeliczonych stad orłów. Arvot Baldas wbił pazury w pokład, by nie wpaść w kipiel, a wszyscy pozostali żeglarze złapali jego kudły (dodać należy, ze cała załoga, to tylko wodny niedźwiedź, rusałka, król i książę - nie było żadnych marynarzy). Na domiar złego przy akompaniamencie ulewy, ten sam wąż morski, co ostatnio, znów zaatakował. Sama jego głowa była wielka jak żubr, a pysk spiczasty. Łuski za skrońmi tworzyły kolce wielkości ludzkiej dłoni. Resztę pokrywały twarde jak kamienie łuski; czarne ciągnące się wzdłuż grzbietu i ciemnozielone, przykrywające potężne muskuły. Oczy wielkości ludzkiej głowy były żółte, a wnętrze pyska - czerwone. Potwór z furią rzucił się na rozhybotany statek. Arvot Baldas okładał jego łeb potężnymi łapami, a Lech III i Ruty pochwycili topory - dar od Kynokefali, aby przyłączyć się do obrony. Potwór sprężył się i dał nura. Po minucie zaatakował ponownie. W międzyczasie, Ruta ujrzała wśród orkanu postać mężczyzny z foczą głową.
- Kellu! - zawołała. - W imię Juraty ratuje nas! - na moment błyskawice uczyniły niebo jasnym jak w dzień.
- Siadaj na Arvota Baldasa i hul w wodę; oboje umiecie pływać. Niech Lech III i Ruty przywiążą do jego tylnej łapy linę, a on będzie ich ciągnął do brzegu - objaśniał sługa Juraty. - Ten statek krwią zbudowany, już nie ocaleje - po tych słowach zniknął w falach, a Ruta powtórzyła jego słowa.
Lech III i Ruty spełnili polecenie, lecz byli zbyt przywiazani do okrętu - daru króla Seylanu, a poza tym bali się morza.
- Tyś topielica, więc się nie utopisz - argumentował Lech III - ale my...
- Jeleń, gdy go wilki, albo ogary ścigają, też skacze w wodę i nie baczy, że jest wielka i straszna - odrzekł Arvot Baldas, a widok zranionej głowy węża morskiego, znów atakującego, przemówił im do rozumu.
- Poczekaj na nas! - krzyknęli obaj mężczyźni i złapali za linę.
Były mieszkaniec Jeziora Niedźwiedzi, dał susa w spienioną wodę, unosząc Rutę na grzbiecie, a pozostałych żeglarzy uczepionych liny. Tymczasem wąż morski począł pożerać korab - drewno, olinowanie i żagle. Posiłek ten nie wyszedł mu na zdrowie. Jego pobratymiec rzucił się na czwórkę pływaków, lecz Arvot odpędził go. (,,A huncwocie! Dzieci chcesz osierocić? Żonę owdowić"? - mówił tu o królu, a następnie ugryzł morskiego potwora. Ten w odwecie wyrzucił ich w powietrze, po czym wszyscy cali i zdrowi spadli znów w fale, aż te wyrzuciły ich na brzeg). Teraz leżeli na puszystym piasku. Ruta miałą dłoń zaplątaną w kudły swego ulubieńca, a orski ksiażę zarył twarzą w złocistym pyle. Pierwszy obudził się Lech III, a palące promienie Słońca raziły go w oczy.
- Umarli, czy co? - zaniepokoił go widok przyjaciół. - Usnęli; chyba wczoraj rozbiliśmy się, a Jurata zadziwiła mnie swym miłosierdziem - króla uspokoił oddech niedźwiedzia - rozbitka. Koło plaży rósł przepiękny, zielony las, a za nim rozciągały się soczyście zielone stepy; jakby łąki rozciągające się po horyzont. Król postanowił rozejrzeć się po okolicy, szukając wiosek rybackich. Przeszedł kilkanaście łokci i na przybrzeżnych skałach ujrzał dziwne istoty. Miały gęste, ładne i kolorowe futra, sylwetką przypominały ludzi. Trzymały muszle pięcioplaczastymi dłońmi i miały twarze ni to ludzkie, ni to zwierzęce. ,,Koczkodany" - przemknęło królowi przez myśl. Pamiętał z Nistu kilka gatunków tych małp. Królowa posiadała je w swoim zwierzyńcu. Wtem -

,,Bo najlepsza w Velehradzie, Aplanie jest:
Čalten renifer, a nie pies.
W Velehradzie mamy renifera,
W Velehradzie mamy renifera,
Dżo - dżo, dżo - dżo, la - la - la - la - la - la,
Dżo - dżo! Dżo - dżo!"

- król osłupiał, gdy stworki zaczęły ,,małpować" piosenki ongiś śpiewane na Seylanie przez Kellu Simi - Abö, a do tego miast nóg i małpich ogonów miały ogony rybie. Zauważyły przybysza, lecz się nie zlękły.
- Wczoraj dzielnie walczyliście ze sztormem i morskim wężem - nagle odezwała się najśmielsza z morskich małp, lub Syren Brzydkich, a Lechowi szczęka opadła. - Jeśli nie wiecie, jesteście w Afryce; tu wszystko jest możliwe; w jeziorkach płyną balsamy, a na drzewach siedzą stada feniksów - istota podała człowiekowi swą małpią łapkę. - Obudź swych towarzyszy, mamy dla nich słodką wodę - syrenka podała muszlę napełnioną przejrzystym płynem - i świeże ryby - wskazała na załom skalny - my zaś wracamy do morza. - Po chwili wszystkie ,,małporyby" (określenie ukute przez Lecha III) z wesołym, małpim szczebiotem skoczyły w fale.
Tymczasem Ruta, Ruty i Arvot Baldas zbudzili się i razem z królem zastosowali się do rady ,,małporyb". Topielica i jej niedźwiedź zjedli ryby na surowo (ongiś zajadali się tak truchłem wieloryba na Svalbardzie), podczas gdy dla panów rozpalono ognisko - człowiek to nie wodnik, by jeść surowe mięso!
- Słyszałem, że jesteśmy w Afryce - mówił przy ognisku Lech III - pamiętacie może jak w Bharacji goście stamtąd opowiadali nam różne dziwne rzeczy, przykładowo o jakimś rogatym gadzie z bagien pożerającym hiopopotamy?
- Pamiętamy! - odrzekli Ruta i Ruty.
- Naszym celem będzie znaleźć ludzi; najlepiej by było, jeśli bylibyśmy w królestwie Tassilii - mówił Lech III. - Są w nim drogi; takie dobre, bite, a kraj utrzymuje przyjazne stosunki z Aplanem, bo oba wycierpiały od Kościeja. Z tego co opowiadali nam Murzyni, na tronie zasiadł nowy król - Biały Tulipan, który przez cześć dla Mavratisa (czarnoskórego niewolnika z Teutmanii, który wyzwolony przez jakiegoś velehradczyka poległ w obronie mojego kraju nad Viraną) podobno zamierza odwiedzić zamorską północ.
- A kiedy żył Mavratis? - spytał nagle Ruty.
- Za panowania mojego ojca Opplana, jeszcze przed moim narodzeniem - odparł Lech.
- A imię jego stąd się wzięło - ozwała się Ruta - że w Tassilii biel jest barwą żałoby, a ów Biały Tulipan wiele wycierpiał podczas rządów Kościeja. Stracił ojca i matkę, stad teraz nosi na czole klejnot podobny do białego kwiatu - na znak żałoby. Poza tym był niewolnikiem Mięsojada, którego spaliłam na jeziorze Tormaytanus. Raz w jego ogrodzie miał sam jeden ustawić kolumnę z rzeźbą swego ciemiężcy. Tak mocno się napracował, że widzący to rzekli: ,,Ten człowiek tak naprawdę postawił własny pomnik" - od Autora: zwracam uwagę, że nazwano go człowiekiem, w czasach, kiedy niewolników uznawano za ,,mówiące narzędzia".
Po złorzeniu Juracie dziękczynienia i solennej obietnicy Lecha III, że odtąd będzie już zawsze wierny żonie, wędrowcy udali się w drogę, szukać wsi lub grodów. Nie zdążyli się zmęczyć, gdy przeszli las, lecz gdy ,,wypłynęli na zielonego przestwór oceanu" i Arvot Baldas, na którym siedziała Ruta ,,niczym łódka w zieleni brodził" ujrzeli rzecz niesamowitą. Po niebie szybował orzeł. Na głowie miał koguci grzebień, a do kura upodabniał go ponadto ogon. Były w nim pióra czerwone, żółte, niebieskie, białe, różowe, zielone, czarne, szare, brązowe i pomarańczowe. Jednak nie tylko to wymieszanie cech orlich i kogucich przykuło największą uwagę. Ptak wydarł z siebie dziki wrzask i nagle wszystkim ożył w pamięci ów ,,krzyk jakby nieprzeliczonych stad orłów". To też nie było najdziwniejsze. ,,To potwór"! - ktos krzyknął. W ptasim dziobie bezradnie trąbił słoń, a dwa pozostałe konały w szponach. Orzeł, straszniejszy nad wszystkie gryfy Pomerlandu Okidentalnego usiadł na czubku ukwieconego wzgórza. Zabił słonia uderzając nim o ziemię i połknął, a po chwili jego los podzieliły dwa następne. Zamachał skrzydłami, po czym zapadł w drzemkę.
- Czy pamiętacie ludzi z Malgalesio? - Lech III przemówił wreszcie do skamieniałych ze zgrozy kompanów. Arvot Baldas choć był wielkim niedźwiedziem z Jeziora, na widok ptaszyska trząsł się jak szczeniaczek przed burzą. - Oni, jak też gepard Akko Jubastin opowiadali nam o tajemniczej istocie zwanej ,,Rok", która żyje na tej wyspie. Ten, którego widzimy, wygląda zupełnie tak samo jak w ich opowieściach. Ludzie są dla niego za mali, by na nich polował, za to oprócz słoni, łowi też wieloryby, hipopotamy, nosorożce, krokodyle, żyrafy, smoki i morskie węże. - ,,To szkoda, że jak leciał z nami, nie ułowił tego, który zeżarł nam statek" - mruknął Arvot Baldas, a król kontynuował. - W poszukiwaniu żeru, nieraz wyprawia się na pólnoc; czasem widuje się go za jeziorem Czad. Widzieli go mieszkańcy Nandii, a nawet Wczela. Gnieździ się w górach na wyspie Malgalesio, a jego jaja ją wielkie jak chłopskie chaty. Malgalezyjczycy mówili, że ich dzieci igrają w pustych skorupkach... Myślę, że jak się obudzi, będzie tropił stada słoni. Być może śledząc go, zajdziemy tak na północ - rada wszystkim wydała się dziwna, ale widocznie uznali, że skoro rzeka Kongo rozpływa się w Kosmicznym Oceanie, ptak Rok nie będzie ich prowadizł na południowy Koniec Świata.
- Carze - Ptaku, nie wystaw nas do wiatru! - zażartował Ruty.

*
Po kilku dniach wędróki po odludziach, wszystkim serdecznie zbrzydł widok pożeranych słoni, toteż z radością powitali murzyńską wioskę. Zostali tam serdecznie przywitani, a wieczorem goście uczestniczyli w słuchaniu niesamowitych gawęd. Gdy gospodarz nasłuchał się o królowej Tatrze, królach Kościeju, Übranie, Nurtusie V, Wieńczesławie, Rutysławie, Bengalii i Lance, o Kellu Somi - Abö, o bazyliszkach, smokach, niebieskim i jednorogim baranie, kazuarze i Roku, o kryształowej czaszce, dżo - dżo, a także Mokoszy, Juracie, Denebie i Sirrahu, pan domu szepnął coś o ,,bujnej pamięci", pociągnął łyk kokosowego mleka, po czym przystąpił do kontrataku.
- Drodzy żeglarze z Dalekiego Zachodu i Północy! - zaczął uroczyście. - Widzę, że razem występując we szrankach konkursu prawienia klechd, baśni, bajek i podań przybyliście do nas, jako godni rywale. Posłuchajcie jednak i oceńcie perły z naszego skarbca. Tanganiku! Zapraszamy! - zawołał Murzyn. - A racz przyprowadzić do nas małpeczkę muhalu z lasów koło sioła Ituri. Muhalu jest czarna i ma jasną twarzyczkę - zwrócił się do gości. Po minucie jakichś nawoływań i tupotu przyszedł dziwny chłopiec (chyba ośmioletni) z małpką, wyglądajacą tak jak opisał ją gospodarz. Tanganik był niziutki i pokryty rudobrunatnym futerkiem - On nie jest takim człowiekiem jak my; należy do leśnych stworów Agogve.
- A ja choć mam wygląd człowieczy nie jestem ludzką istotą - ozwała się Ruta - jestem rusałką.
- ... Agogve rzadko kiedy mają z nami bliższy kontakt. Czasem widuje się ich na targowiskach Nandii, gdzie kupczą grzybami i jagodami, miodem i rybami. Tanganik jest sierotą - dodał ciszej by nie urazić malca - całe jego plemię zabił potwór straszny; smok z dwoma rogami, wielki jak słoń. Nazywamy to zwierzę Dilai, ale ma też imiona Isangu - Mokéla - Nóembe - Chipekwe. Żyje na bagnach, a jego przysmakiem są hipopotamy. Jednak Dilai nie jest wybredny i pożera każdą istotę mniejszą od siebie. Tanganik jest bardzo dzielny - gospodarz pogłaskał główkę Agogve. - Raz do naszej wioski zakradł się drapieżny zwierz too (ma wymiary kozy, jest czarny i bardzo złośliwy), aby pożreć nam drób. Jednak nie zrealizował swoich zamiarów, bo Tanganik przegonił go z procy. Zuch chłopak. Poza tym - posadził dziecko na taborecie, lecz mały Agogve wybiegł na dwór by się bawić - pewnego razu pan serwal pojał za żonę genetę. Urodziła mu ona lamaprta i żyrafę. Lampart poślubił gepardzicę, a ich dzieckiem był cętkowany, górski lew marozi. Jego żoną była zebra, a dziećmi - hiena i gnu.
- Przecież to niemożliwe! - zaprotestowała Ruta. -

,,Bo wszystko co zielone
To jedna rodzina
Trawa dzieckiem żaby i krokodyla"!

- sensu tyle samo.
- A juści! - odrzekł gospodarz. - Ale czyż tylko za morzem, ludzie zabawiaja się krotochwilami?! - potem rozmowa przeszła na poważne tematy. Murzyni skarżyli się na różne groźne istoty napadajace na nich i na ich inwentarz - w rozmowie padały nazwy chimiset, czui - mfisi, mngva... ,,Dilai nie opuszcza bagien, a marozi gór, ale niektóre zwierzęta mogą być groźne nawet na rogatkach Loitikonu"... ,,Duba, czyli chimiset, wyglada podobnie jak to zwierzę - wskazał na Arvota Baldasa - ale w ostatnich czasach, kiedy był tu Leśny Duch - nie pojawia się tu więcej"... - podróżni nie wiedzieli jeszcze, że w Rokitnickim Siole są drzwi do egzotycznych stron. ,,Za to w ostatnich czasach zachodzi do nas czui - mfisi, czyli 'hienolampart'. Przychodzi, wyrządza szkody w gadzinie, ludzi nie tyka w przeciwieństwie do chimiseta. Żadne pułapki nie skutkują, a każdy mysliwy, zostanie uśmiercony w samoobronie"... Lech III chciał zabić z łuku Amura, jeszcze większego niż Dilai, wcześniej rozsiekł srogiego żmija i Lynxa, Arvot Baldas ugryzł węża morskiego, Ruta idąc przez Azję uśmiercała smoki, a ich nieobecny już towarzysz - Kellu Simi - Abö miał odwagę bić się z morskim satyrem. Czy wiedza o tym skłoni Murzynów by poprosić o pomoc w walce z czui - mfisi?

*
- Pani Ruto, tak się stało, że to pani wylosowała obowiązek walki z bestią - choć już rok temu postanowiła nikogo i niczego nie zabijać, to jednak wylosowała rudy kamyk spomiędzy rzeszy szarych. - Oczywiście nie musi pani robić tego sama; może liczyć na pomoc wszystkich, a nawet zrezygnować z racji bycia kobietą - przemówił do niej naczelnik wioski.
- Dziękuję, ale nie zrezygnuję i wolę sama walczyć - odrzekła spokojnie.
- Razem ze mną - dorzucił spiesznie Arvot Baldas.
- Obroniłem Tatrę przed Kąsaczem i Uszakiem, tak teraz mogę ciebie obronić przed czui - mfisi - nalegał Lech III, ale bezskutecznie.
Tymczasem w ręku Ruty jak niegdyś zalśnił obsydianowy miecz, włócznia i tarcza, dostała też łuk i strzały (niegdyś w Niście uśmierciła tą bronią wielu rezunów). Na jej cześć odbyła się wielka uczta z zaimprowizowaną sceną śmierci czui - mfisi, a z zapadnięciem zmroku, Ruta wyszła na łów. Było już całkowicie ciemno - afrykańskie noce zapadają bowiem bez wieczoru, tylko ,,w mgnieniu oka". Wtem jej oczom ukazał się zielony blask. ,,To ślepia czui - mfisi" - przemknęło jej przez głowę i wycelowała włócznią w ich kierunku. ,,Z postanowień nie wolno się wycofywać" - mówił rok temu Sirrah. Zielone, podobne do gwiazd, lub klejnotów oczyska podniosły się w górę i rzekomy ,,hienolampart" zaryczał:
- Swój! - Ruta odetchnęła i odłożyła broń.
- Mogłam cię zabić, Arvocie Baldasie - ofuknęła go niedoszła łowczyni.
- Już imaginowałem sobie, jak ten zwierz cię pożera i musiałem sprawdzić czy jeszcze żyjesz - rzekł wodny ssak, a mówił to tak szczerze i żałośnie, że gniew jego przyjaciółki wnet minął.
- Nie bój się o mnie - Ruta pogłaskała kudłaty łeb zwierzaka - rezygnuję z pomocy twojej, Lecha, Rutego i krajowców nie z pychy głupiej, by nikt mej sławy łowieckiej nie uszczuplił, ale dlatego, że naprawdę wzgardziłam swym starym życiem pełnym krwi i zemsty. Jestem kobietą i moim żywiołem i powołaniem jest życie i Źródło jego, dobro, a nie zło. Ornieta, siostra Przerośla też chciała i żyła wedle tej chęci, aby zabijać potwory i inne sługi Čortlandu. Jednak Rykara nie można pokonać jego bronią. Tu trzeba raczej dobroci, niż okrucieństwa karzącego okrucieństwo. Jesteś moim najlepszym przyjacielem - wiem, że broniłbyś mnie nawet przed Rokiem, - Arvot poczuł, że mu ,,skrzydła rosną", bo sam lękał się Roka panicznie - ale to mi niepotrzebne! - rzuciła w krzaki, gdzie ukrywali się Lech III i Ruty; miecz, włócznię, tarczę, łuk i kołczan ze strzałami. - Pamiętasz jak zabiłam Mięsojada na Tormaytanie? Vracasievo nauczyło mnie zmieniać się w płomień; Światło. Jako płomień spaliłam go, a potem pożałowałam, że zniżyłam się do metod Kościeja. Teraz też będę Światłem, lecz nie śmiercionośnym. A ty jesteś najbardziej kochanym niedźwiedziem na całym świecie - przytuliła kudłatego zwierzaka, a ten uspokojony odszedł do wioski. W ślad za nim poszli ukradkiem Lech III, Ruty i Murzyni. Ruta, miarowym krokiem obchodziła obory, stajnie, chlewy i kurniki, lecz przez wiele godzin nie zauważyła nic niepokojącego. Jej oczy utopionej, przenikały mrok, w słuch uszu niegdyś zalanych wodą łowił najdrobniejszy szelest. Po jakimś czasie ujrzała dziwne zwierzę. Wyglądąło jak lewart, lecz miało stojącą hienią grzywę i wysokie, zgoła nie - kocie nogi. ,,Hieno - lampart słusznei nosi taką nazwę"! Zwierz węszył, a oczy świeciły mu krwawo. Za nim szedł drugi zwierz. Był ogromny jak lew, lecz zprzypominał raczej tygrysa. Od Bengalii i Anej Arztein różnił się ubarwieniem - miał czarne pasy, lecz na szarym tle. ,,Mngva" - słowa Murzynów znalazły uważny odbiór. Kocury rozmawiały ze sobą i mlaskały językami. ,,Lubię kurczaki"! - mruczał czui - mfisi. ,,Gdy w brzuchu burczy dostaję skurczy i jem wszystko, że aż furczy, taka ze mnie mngva"! - śpiewał drugi zwierz. ,,Czy tu są jakieś głupie psiska, co robią zbędny raban"? - to pytanie zamarło czui - mfisi na pysku, gdy ujrzał bezbronną Rutę.
- Stój! - powiedziała, a kot sprężył grzbiet i gniewnie zamachał ogonem.
- Nie przeszkadzaj mi topielico; jestem głodny! - odparł ,,hienolampart". - Ludzi nie jem, topielice lubię od czasu do czasu, ale najlepsze są hodowlane zwierzęta. Ciebie nie chcę zabijać, więc zejdź mi z drogi! - zakończył.
- I ja ciebie nie chcę zabijać - rzekła Ruta - proszę cię; nie krzywdź tu nikogo!
- Wykluczone! - czui - mfisi rozgniewał się i rzucił na zuchwałą; nie aby zabić, lecz nastraszyć. Jednak Ruta mocno się przelękła. - Zjem cię! - ryczał kocur, lecz w tej chwili poczuł wielkie gorąco. Patrzy i widzi, że skoczył w ogień. - Boli! - ryknął i odskoczył, by lizać poparzone łapy.
Tymczasem Ruta znów przybrała swą zwykłą postać. Szczerze zatroskana pochyliła się nad czui - mfisi, by mu się przyjrzeć, lecz ten ryknął:
- Nie zabijaj mnie Enko! - na to Ruta:
- Nie jestem Enką, tylko rusałką zamieniającą się w Światło - wtem zobaczyła opadniętą szczękę drugiego wroga zagród.
- Jestem mngvą - przedstawił się szary tygrys - jesteśmy uczciwymi zwierzętami, tylko głodnymi, a ludzie chcą nas zabić.
- Jestem Ruta i dostałam broń, aby wasze skóry zdobiły rzędy wojowników. Jednak ja odrzuciłam pomoc w łowach i broń, bom sama przez wiele lat zabijałam tyranów i bestie, lecz moje serce twardniało i nie mogłam już tak dłużej żyć. Ponadto na wschodnim Końcu Świata, w Bharacji byłam świadkiem walki człowieka i tygrysa. Obaj się nienawidzili i ...
- Ta przemowa jest już zbędna - rzekła mngva. - Zadziwiasz nas swoją dobrocią. Mówisz, żeś nie Enką, ale jesteś potężna i możesz nami rządzić. Racz tylko nie zabijać - w odpowiedzi Ruta usiadła w milczeniu na grzbiecie mngvy i lekko popchnęła czui - mfisi, by szedł przodem.
Tymczasem noc już się skończyła i kury piały pośród bladego świtu. Ludzie poczęli się budzić, a widok jaki ujrzeli zrazu ich przeraził, a następnie rozradował. Ruta żyje; jedzie na mngvie, a przed nią bieży czui - mfisi! - darły się dzieci, a wśród nich Tanganik. Tego dnia cała wieś wyległa z chałup, porywając ze sobą ostro zakończone narzędzia rolnicze i sprzęty kuchenne. Mngva ryknęła na widok Arvota Baldasa; kotu wydawało się, że to oswojony chimiset (rzecz mało prawdopodobna, ale trzeba wiedzieć, że mngvy nie spotykały się z niedźwiedziami z Atlasu). Topielica wstała z pręgowanego grzbietu i uściskała swego właściwego wierzchowca - niedźwiedzia. Następnie przemówiła:
- Gdy czatowałam nocą, Arvot Baldas - wskazała na zwierzę podobne do duby - przyszedł do mnie, by sprawdzić czy żyję. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Jednak odprawiłam go do wioski i swój rynsztunek precz odrzuciłam. Rozmawiałam z tymi zwierzętami, a gdy czui - mfisi rzucił się na mnie odstraszyłam go płomieniem - następnie na oczach wszystkich zmieniła się w Światło, po czym znów w cielesną istotę - te stwory już tu są jak widzicie. - Wszystkich zdjął podziw, a jednocześnie rozległy się wołania o uśmiercenie dzikich kotów, w celu ukarania ich za śmierć myśliwych i pasterzy.
,,Nec Hercules contra plures" i wieśniacy nie chcieli przebaczyć. Ruta na kolanach prosiłą o łaskę dla schwytanych istot, Lech III ją poparł, lecz wtem przyszli bracia zabitych i przeszyli oba koty włóczniami.
- Porządek musi być - powiedzieli - a pani jako ta co je złowiła ma prawo do ich skór. Byliśmy dla nich srodzy, ale ktoś musiał pomścić naszych braci. Choć życia to im nie zwróci. W dzieciństwie słyszałem, że pięć stadiów za siołem Ituri żyją jeziorne wodniki, co opiekują się zwierzętami i pilnują ich aby nie wchodziły w szkodę. Ów too, którego przegonił Tanganik, teraz tam mieszka.
-,,Too wygląda jak czarna kuna, wielkości kozy, o czerwonych oczach" - Ruta przypomniała sobie opowieść.
- Czuję się jakbym je oszukała - mówiła - obiecałam, że ich nie zabiję! - następnie omal nie przewróciła się na ziemię ze zmęczenia.
Małpka muhalu była z tego znana, że raz w miesiącu mówiła jak człek.

- ,,Bo słuchajcie i zważcie u siebie, że według Enków rozkazu,
Kto na ludzką gadzinę połakomi się choć razu, ten nie ujdzie z życiem"

- ci co słyszeli ten limeryk, nie wiedzieli, czy mają śmiać się, czy płakać.

*
W międzyczasie wędrowcy dowiedzieli się, że wieśniacy byli poddanymi Białego Tulipana. Opuścili osadę i poszli szukać następnej. Nie potrzebowali przewodnika, bo wsie łączyły drogi. Dawno nie widzieli ptaka Roka - albo poleciał na północ, albo powrócił na Malgalesio. Słonie pasły się gdzieś w oddali i nie zwracały uwagi. Podróżnicy byli już w połowie drogi, gdy zapadła noc. Postanowili więc przenocować przy drodze, wśród traw. Lech III i Ruty udali się po chrust do lasu, aby rozpalić ognisko. Jednak król zabłądził wśród drzew, szukając jak najwięcej suchych gałęzi. Gdy schylał się po kolejną, spostrzegł kolejne niezwykłe zwierzę (a może Čorta?). Stwór wyglądał jak Arvot Baldas, ale był większy. Pokrywało go smoliście czarne futro, stojąc na tylnych łapach podpierał się krokodylim, owłosionym ogonem, którym jednakże machał na boki jak biczem. Wnętrze jego pyska było czerwone niby ogień w piecu, a rubinowe oczy rzucały snop krwawego światła. Na widok człowieka mlasnął ozorem, a w pobliżu kręciły się lwy, lewarty i wilki - latawce (od północnych różniące się zdolnością do pędu sokoła). ,,Matar Forestiner, islit Pa tzay tutay, prilazen oden ysenen! Yba Tatra ad kydaren ein ny azen ysen ad... 6" Wtem Lech III spostrzegł stworu. ,,Nunda - Duba - Chimiset; postrach Nandii"! - wyglądał jak w murzyńskich klechdach. ,,Gospodarz nam mówił, że swymi pazurami rozdziera czaszkę, aby wyjadać mózg. Ruty! Arvot! Ruta!" - nikt niestety nie usłyszał jego wołania. Wówczas król rzucił się na chimiseta ze sztyletem.
- Teraz cię przebiję, a wyżarte mózgi bokiem ci wyjdą, ty kacie pięknego miasta! - kawałek obsydianu wypadł mu z ręki, a oczy zaszły krwią. ,,Przegrałeś bydlaku"! - zdawał się ryczeć chimiset, a w łapie trzymał potężny kostur. Uderzył drugi raz, gdy na drzewie ukazał się przepiękny ptak. Miał postać owych beznogich sylfów z Kazuarii, lecz miał białe pióra, koronę na głowie i otaczało go zielone światło. Był piękny, lecz chimiset wypuścił kostur z łapy. Ryknął strasznie i zasłonił ślepia, po czym uciekł do gawry. ,,My wasze feniksy zowiemy: żar - ptaki" - mówił król w gościnie u Murzynów.

1 Autor jest przeciwnikiem Związku Wypędzonych i Pruskiego Powiernictwa
2 Autor nie jest homoseksualistą, ani nie propaguje homoseksualizmu
3 Witajcie na Seylanie!
4 Gra słów; ,,misie" to ,,chce mi się", ,,należy mi się" itd.
5 Azaratiel przeżył i zginął dopiero w czasach Tatry - zob. ,,Tatra cz.I Misja"
6 ,,Leśna Matko, jeśłi jesteś tu, przyjdź do mnie! Aby Tatra i dzieci nie płakały za mną i ..."