wtorek, 20 lipca 2021

Nikt

 

,,Nikt (‘Święty Nikt’, łac. ‘Historia Neminis’, ang. ‘John Nobody’), satyryczna legenda występująca u ludów europejskich do XII w.: ‘święty Nikt’ będąc ‘bez grzechu’, dokonuje tych wszystkich wielkich i dobrych czynów, jakim według biblji ‘nikt’ nie podoła’’ - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 11 Moroksyt do Optyka’’





Pierwszą parę Neurów o imionach Leu i Veder zrodziła Dziewanna Šumina Mati pod koniec ery siódmej nad rzeką Ner. Istoty te podług swej woli mogły przybierać postać ludzką lub wilczą, przeto nazywano je też wilkołakami. Wielu mężów z rasy Neurów w ludzkiej postaci miało łyse głowy i zrośnięte brwi. Idąc za przewrotnymi radami smoka Rykara, który zawsze pragnął zguby dzieci Ageja, Neurowie powstali przeciw Lynxom; ludziom o głowach rysiów. Mordowali ich i żywili się ich ciałami tak jak wcześniej Lynxowie czynili Żbiczanom, a Żbiczanie Zajęczanom, aż zniszczyli ich cywilizację. Na początku ery ósmej ich król wraz ze swym ludem wyrzekł się smoka Rykara i powrócił do Ageja oraz Enków: Boruty, Dziewanny, Welesa, Chorsa – Srebronia, Wiłkokuka i Ovova Tęczookinsona. Neurowie uleczeni przez Złotą Babę z wścieklizny, założyli rozległe państwo ze stolicą w Białej Wieżym ciągnące się od Sonoru za zachodzie po Góry Toropii Leuty na wschodzie. Z wolna zatracali pierwotną dzikość, zamieniając się w wilki jedynie z okazji świąt. Założyli Uczelnię – Szkołę Szkół, urządzali igrzyska sportowe, a nawet budowali statki latające, którymi potrafili dolecieć aż na Księżyc. Spośród wielu legend jakie powstały w erze ósmej istniała też taka, która opowiadała o Neurze imieniem Nyti czyli Nikt.


*






Nyti żył za panowania króla Warkota syna Szaryna. Powiadano, że w jego piersi biło serce obrośnięte w kłaki, dar Welesa. Miało mu ono zapewniać siłę, szybkość i wytrzymałość jeszcze większe niż to zwykle bywa u Neurów, wyostrzać zmysły i potęgować moce wieszcze. ,,Do dziś nie wiemy czy legenda ta jest prawdziwa, bowiem żaden medyk nie przeprowadził sekcji jego zwłok’’ - zastrzegł anonimowy autor ,,Gesta hybridorum’’. Siłą woli odmieniał postać na wilczą lub człowieczą. Jako wilk miał szare futro i świecące w mroku złote oczy. Potrafił przeskoczyć rzekę Odirnę, przegryźć pancerz żółwia, znał też ziołowe leki na ukąszenia żmij, hydr, bazyliszków i neomysów. Kiedy przybierał kształty podobne ludzkim, stawał się barczystym junakiem o łysej głowie, złoto – miedzianej brodzie zaplecionej w siedem warkoczy na cześć siedmiu mocy Jarowita i nieodmiennie złotych oczach. Na szyi nosił zawieszoną podkowę – dar zaprzyjaźnionego centaura Dalibora, najeżoną żelaznymi kolcami, którą wykuły karły z Rohatyńca. Jego obnażony tors zdobiło wykonane czarną farbą malowidło przedstawiające Borutę w wilczej postaci i jego syna; białego wilka Ovova Tęczookinsona atakujących z obu stron smoka Stujara. Nosił czarne szarawary przepasane szerokim czerwonym pasem. W ludzkiej postaci walczył nabijaną krzemieniami maczugą Łupigłową, ciężką jak smok i trzy wieloryby. Nie potrafił jej unieść nawet najsilniejszy olbrzym, lecz dla Nytiego była lekka jak piórko. Imię Nyti znaczyło w mowie Neurów i krasnoludków Nikt, bowiem nikt inny nie był władny dokonywać takich czynów jak on.



*


Izalia, dwunastoletnia córka bana Nurova z Radohyża, w ostatnich dniach ciężko zaniemogła co rzadko kiedy zdarzało się Neurom. Biedaczka, zwykle skora do zabaw na świeżym powietrzu i uganiania się za rączą zwierzyną, teraz leżała całymi dniami w łożu, cierpiąc jednakowo w postaci ludzkiej i wilczej. Bolała ją głową jak również brzuch. Ciało trawiła wysoka gorączka, a dopisujący zwykle wilczy apetyt był teraz jeno wspomnieniem. Na domiar złego złośliwa Zmora trapiła i tak już udręczoną Izalinę koszmarami. Ban Nurov i matka dziewczęcia ; Pelpina z rodu Skowyrskich, drżeli o życie swej ukochanej córki i każdego wieczora groźnym warczeniem odpędzali spod okien czarne króliki, które niosły na barkach trumnę dla Izaliny, zawodząc przy tym ponure pieśni. Na próźno rodzice zwracali się o pomoc do wraczy i znachorów z najróżniejszych ras rozumnych; do kapłanów Złotej Baby, wreszcie do magów i szarlatanów. Izalia tocząc pianę z ust gasła w oczach gdy w jej komnacie zjawił się wracz Obolałek, a był to krasnoludek. Długo mierzył puls chorej dziewczynie, szczególowo wypytywał jej rodziców o to co przed chorobą jadła i piła oraz o to czy nikt nie rzucił na nią uroku, sumiennie przebadał węchem, wzrokiem i smakiem pobrane próbki jej wydalin, aż w końcu kręcąc siwą głową, oświadczył poważnie.

- Pacjentce pomóc może jedynie maść z trzystu ziół – rzekł stanowczo krasnoludek.

- Gdzie taką możemy dostać? - spytał rzeczowo ban Nurov.

- To nie takie proste – cmoknął strapiony wracz. - Maść przechowywana jest w srebrnym puzderku w kształcie muszli perłopława ukrytym pod Piesogórą – był to masyw górski, wokół którego raz w roku psy gromadziły się, aby wyć na cześć swej pramatki Żweruny.

- Najmę mocarzy z rodu cara olbrzymów Światogora, aby przesunęli górę! - zawarczał ban Nurov.

- Niestety; składa się ona ze skały tak ciężkiej, że najsilniejsze olbrzymy nie zdołają przesunąć jej choćby na piędź – rozczarował go doktor Obolałek.

- No to rozkażę kretoludkom, Jeżeviczanom, Króliczanom i innym kopaczom, aby wykopali tunel pod Piesogórą! - twarz bana Nurova z gniewu przybrała czerwony kolor.







- Wiedz, banie, że wielu próbowało zrobić podkop pod Piesogórą, ale i te wysiłki okazały się daremne. Puzderka z maścią strzegą mrówki; duże i kąśliwe, a w boju zajadłe. Zjadły żywcem mamuta Kretomira i dwóch innych mocarzy, psa Evara i kota Cavalirusa, którzy próbowali się tam dostać. Ocalał jeno ich towarzysz, Oślik Białasek, który opowiadał, że ma tam swe leże królowa wszystkich mrówek na świecie, która jest czarna jak smoła i ogromna niczym smok, na głowie zaś nosi złotą koronę. Z mandatu Welesa strzeże nieprzebranych pokładów złota, srebra, drogich kamieni, kadzidła i właśnie owej maści cudownej, która jako jedyna może uleczyć twoją córkę, panie. Jednak Królowa Mrówek nikomu nie zwykła udzielać swych bogactw. Przykro mi, ale zrobiłem już wszystko co w mojej mocy i teraz pomóc może już tylko cud – zwiesił głowę krasnoludek, któremu szczerze żal było młodej i pięknej Izalii.

- Musi być jakiś sposób! - zawarczał gniewnie ban Nurov na moment przybierając postać wilka, aż przestraszony Obolałek wziął nogi za pas.

Podczas gdy jaśnie pani Pelpina ze swymi dwórkami zanosiła modły do Ageja i Enków, ban Nurov rozsyłał wici do wszystkich swoich wasali, zwołując ich na wyprawę po maść tkwiącą w korzeniach Piesogóry. Nieurowie nigdy nie należeli do istot bojaźliwych, jednak tym razem wszyscy wasale bana położyli uszy po sobie i podkulili ogony, na gwałt szukając wymówek, aby tylko nie wziąć udziału w wyprawie. Piesogóra ich przerażała czemu zresztą trudno było się dziwić. Każdy z nich wolałby zmierzyć się z rozsierdzoną strzygą czy kikomorą niż być pożeranym żywcem przez mrówki.

- Czasem są takie sytuacje, że nic nie da się zrobić… - próbował perswadować zrozpaczonemu ojcu jego wasal Rapidus Bury, lecz ban Nurov przepędził go kłapiąc zębatymi szczękami.

Wielki frasunek i zgryzota zapanowały w dworcu w Radohyżu. Życie uchodziło z nieszczęsnej Izalii, a luta Mar – Zanna stanęła uśmiechnięta złośliwie w kącie gładząc zimną dłonią oścień z sopla lodu i czekając niecierpliwie kiedy będzie mogła wrazić go w serce dzieweczki. Nie doczekała się.

Była godzina ósma rano gdy do drzwi dworca zakołatał złotooki mąż o głowie łysej i miedzianej brodzie zaplecionej w siedem warkoczy.

- Jestem Nyti syn Belojara i pomogę twojej córce, banie! - zaczął bez wstępów.

- Dziwne imię… Nyti czyli Nikt… - wymamrotał ban Nurov. - Czy przyszedłeś pomóc czy raczej naigrywać się z cierpień naszej rodziny?

- Przyszedłem pomóc – warknął Nyti. - Zaprzyjaźniony kruk powiedział mi o całej sprawie.

- Jak niby chcesz tego dokonać? - ban Nurov tyle razy doznał rozczarowania, że zabrakło mu już nadziei.

- Pozwól mu spróbować, może to Agej i Enkowie nam go zesłali – wtrąciła mądra Pelpina matka Izalii.

- Jeśli uzdrowisz moją córkę, dam ci ją za żonę! - obiecał ban Nurov, który nie zwykł rzucać słów na wiatr.

Nyti nie słuchał, jeno wybiegł za drzwi jakby unoszony na skrzydłach Pochwista – Striboga. Stanął przed Piesogórą i natarł się dokładnie smoczym sadłem, aby uczynić swe ciało niewrażliwym na ukąszenia mrówek. Następnie napiął muskuły i z wszystkich sił naparł na górę. Z wysiłku sapał i stękał, a pot spływał po jego plecach niczym rzęsisty deszcz. Jednakże dzięki sile zaklętej przez Enków w jego kosmatym sercu, dokonał tego co było niemożliwym nawet dla największych mocarzy z rasy olbrzymów. Powoli, lecz systematycznie przesunął Piesogórę na bok. Kiedy zziajany wywiesił jęzor, oczom jego ukazał się ogromny lej prowadzący w głąb ziemi.

- Raz kozie śmierć! - warknął Nyti i skoczył w nieprzeniknioną ciemność.

Miast na wzrok musiał się teraz spuścić na wyostrzone skądinąd zmysły węchu i słuchu. Mrówki wyczuwały, że jest wysmarowany od stóp do głowy smoczym sadłem i unikały go. Tak Nyti przeskakiwał na coraz to niższe poziomy, aż trafił na samo dno leja. Pradawne opowieści okazały się wiarygodne. Królowa wszystkich mrówek świata była czarna jak noc i większa niż najroślejszy tur. Jej głowę zdobiła złota korona z wprawionymi w nią drogocennymi kamieniami, których blask rozświetlał mroki podziemia. Jedną z kończyn dzierżyła długi na piętnaście łokci posoch z kości słoniowej pokryty warstwą złota i zwieńczony figurką mrówki o oczch z rubinów. Niczym na tronie zasiadała na ogromnej stercie złotych i srebrnych monet, pereł, bursztynów, szlachetnych i półszlachetnych kamieni łącznie z najdroższymi i najrzadszymi z nich – białymi alatyrami, posążków z kości słoniowej oraz naszyjników z platyny. Wokół niej uwijały się miriady jej poddanych, a zarazem dzieci – mrówek czarnych, czerwonych, brązowych, żółtych, a nawet zielonych i białych. Potężne żuwaczki Królowej Mrówek w przeszłości nieraz spływały krwią intruzów, nawet tak potężnych i lutych jak smok Rozdrap, amfisbena Parkuda czy samiec mantykory Borkojar. Teraz jednak wyczuwając za pomocą czułków, że w piersi Nytiego bije kosmate serce, jako jedynemu nie okazała mu wrogości, jeno chętnie i bez zwłoki dała mu puzderko z maścią dla wyleczenia Izalii. Powiada łokis Głupiśmiech w jednym ze swych wierszy, że Królowa Mrówek zgodziła się dać Nytiemu maść cudowną w zamian za obcowanie z nią cieleśnie na miękkim łożu z kadzidła. Neur miał się zgodzić dla ratowania nieszczęsnej Izalii i napełnił trzewia Królowej Mrówek swym nasieniem. Ponoć zniosła później jaja, z których miały się wykluć stwory zwane mrówkowilkami łączące części ciał obu tych zwierząt. Trzeciego dnia wieczorem Nyti wydostał się z leja niosąc w sakwie puzderko z maścią. Lotem sokoła pobiegł do bańskiego dworca i zastukał kołatką.

- Przynoszę lek dla twojej córki, banie – wydyszał nie skrywając radości.

- Teraz to musztarda po obiedzie – warknął gniewienie ban Nurov. - Spóźniłeś się. Moją Izalię, bezlitosna Mar – Zanna przebodła swym lodowym ościeniem. Doceniam twój trud – dodał łagodnie, ale nie myśl, żeś cudotwórcą.

- Królowa Mrówek rzekła mi, że maść potrafi nawet zmarłych zawracać z Nawi znów na ścieżkę życia – zaoponował Nyti.

- Daj mu szansę; nic nie mamy już do stracenia – poprosiła pani Pelpina, zaś ban przystał na jej prośbę.

Za radą Nytiego pani Pelpina wzięła maść i z pomocą swych służebnych natarła nią rozebrane ciało Izalii. Kiedy skończyły, spostrzegły, że blada twarz dziewczyny nabrała rumieńców. Izalia otworzyła oczy i usiadła na brzegu łóżka.

- Mamo! Dlaczego jestem goła? - zapytała nie kryjąc zdziwienia. - Miałam taki dziwny sen; płynęłam łódką po podziemnej rzece, a sternikiem był wycharsły mąż w sowiej masce okryty płaszczem z piór puszczyka…

- Już wszystko dobrze, córeczko – pani Pelpina roniąc łzy radości przytuliła mocno swą pociechę i obie samki wilczym zwyczajem lizały się po twarzach.

Ban Nurov uścisnął mocno dłoń Nytiego.

- Za twój szlachetny junacki trud dam ci najwyższą nagrodę na jaką mnie stać; rękę mojej córki!

- Nie zrozum mnie źle, banie – odrzekł Nyti – ale nie pragnę Izalii za żonę.Jest dla mnie za młoda, sądzę też, że jako wolna i rozumna istota sama powinna podjąć decyzję czyją zostanie oblubienicą. Przy moim boku raczej nie byłaby szczęśliwa.

Ban Nurov słuchając tej zuchwałej w jego mniemaniu mowy, rodziawił szeroko usta pełne wilczych kłów, po dłuższej chwili jednak zrozumiał powody odmowy.

- Racz w takim razie, szlachetny junaku, przyjąć inną nagrodę. Zapraszam cię na ucztę! - Nyti przyjął zaproszenie i przez trzy dni i noce pochłaniał pieczyste z dzików, gulasz z jelenia, mięso bobrów, świstaków, zajęcy i królików, kuropatwy, jaszczurki, żółwie oraz wszelkie inne przysmaki, które służba z trudem nadążała wnosić.



*





,,Każde zwierciadło jest magiczne; jedne w mniejszym, inne w większym stopniu. Spozierając w ich tafle czarownice i magowie dostrzegają rzeczy zakryte dziejące się w zamierzchłej przeszłości lub przyszłości, w odległych krainach bądź też nawet w światach istniejących równolegle do naszego. Istnieją opowieści o pustych zwierciadłach, które niczego nie odbijają, albo też o takich, które w określonych godzinach stanowią bramy do zaświatów. W lsutrach czasem ukazują się Enkowie, zwłaszcza Boruta w Leśną Noc, kiedy na dworze wśród trzaskającego mrozu i grubej warstwy śniegu kończy się stary rok, a zaczyna nowy. Częściej jednak wpatrując się zbyt długo w zwierciadło ujrzeć w nim można Čorta. W erze jedenastej na Dalekim Zachodzie żyła próżna panna Estella von Hapir, która spędzając całe dnie na podziwianiu swego oblicza, w końcu któregoś poranka, kiedy zwlekała z zejściem na śniadanie, zamiast swej twarzy ujrzała w lustrze wypięty zadek bezwstydnego Čorta, co też bardzo ją wystraszyło’’ - Nils Korabieńczyk ,,Księga zwierciadeł’’





Nyti goszcząc w modrzewiowym dworcu żupana Nyrii Huana z chutoru Warkunowa przy pucharze kumysu sprowadzonego z Księżyca usłyszał historię napełniającą serce smutkiem.






- Minął już rok odkąd moja córka Bieliza przepadła niczym kamień w wodę na zawsze pogrążając mnie w żałobie – łamiącym się głosem opowiadał żupan Nyria Huan; utrata ukochanego dziecka stanowiła bolesny cios nawet dla twardych serc Neurów. - Wielce urodna była moja panienka. Włosy miała bialutkie niczym śnieg albo futro naszego patrona, czcigodnego Ovova Tęczookinsona. Dlatego właśnie razem z żoną nadaliśmy jej imię Bieliza. Miała też jasną cerę i piękne sowie oczy świecące w ciemności. Kiedy zamieniała się w wilczycę pokrywało ją białe futro. Była równie piękna jak dobra, radosna i pełna życia; nawet sarenki jej się nie bały. Kiedy przepadła, poczułem, że wielka szponiasta łapa wydarła mi serce z piersi.

- Czy mogę wiedzieć w jakich okolicznościach twoja córka znikła? - taktownie zapytał Nyti.

- Moja Bieliza miała tylko jedną małą wadę: zbyt długo przesiadywała przed wielkim zwierciadłem w swym pokoju podziwiając swą urodę. Któregoś wieczora z lustra wynurzyła się para szponiastych łap pokrytych siną skórą. Złapały moja córeczkę za włosy i pierś po czym wciągnęły ją w głąb lustra. Nikomu teraz nie uda się jej przywrócić naszemu światu. Nawet Enkowie są bezrdni – dodał ciszej żupan.

- Powiem niskromnie, że dlatego zowię się Nyti, bo moimi rękami Agej i Enkowie dokonują czynów, którym nikt inny nie jest w stanie sprostać. Niegdyś odważyłem się wejść do głębokiego leja pod Piesogórą gdzie mieszka Królowa Mrówek, tak teraz nie stchórzę przed wyprawą do lustrzanego świata!

- Spróbuj, chrobry junaku – pokiwał głową żupan – i niech cię wszyscy Władcy Matecznika mają w opiece.

Nyti do połowy zamieniony w wilka skończył właśnie pałaszować gotowaną kurę z rosołem i kluseczkami, po czym prowadzony przez żupana skierował się w stronę pokoju jego córki. Oczom Nytiego ukazało się niezaścielone łoże, półki z książkami spisanymi na brzozowej korze, zawieszony nad łóżkiem obraz Dziewanny Šumina Mati karmiącej z obu piersi Leu i Veder – prarodziców rasy Neurów oraz ołtarzyk z drewnianymi figurkami Ovova Tęczookinsona i jego brata Wiłkokuka. Uwagę przyciągnęło olbrzymie stojące lustro w rzeźbionych ramach zakryte fioletową materią. Żupan zerwał płachtę odsłaniając matową taflę.

- Powodzenia – rzekł smutno żupan i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Nyti wyszeptał zaklęcie w mowie krasnoludków, lecz nim skoczył do lustra, ujrzał jak zza czarnej kotary wyszedł rosły basior o siwej sierści i czerwonych ślepiach.

- Ktoś ty? - spytał Nyti zachodząc w głowę jakim cudem ów basior zjawił się w pokoju nieszczęsnej Bielizy.

- Jestem Volk, przyjaciel – przedstawił się siwy wilk.

- Jak się tu znalazłeś? - dopytywał Nyti.

- Przybiegłem tam gdzie mnie Agej posłał – uciął Volk. - Będziesz potrzebował przewodnika, a świat za lustrem nie jest mi cudny. Wiedz, że Bielizę porwał Jazyd – Čort srogi i uwięził ją w zamku zbudowanym z luster. Grozi jej marny los niewolnicy tego łotra; los gorszy od śmierci…

- Nie mogę się doczekać, ażeby zatopić kły w jego gardle! - warknął zapalczywie Nyti.

- Miast strzępić ozory po próżnicy ruszajmy w drogę! - przerwał jego wywody Volk po czym dał susa w taflę lustrzaną.

Nyti podążył niezwłocznie w ślad za nim. Obaj Neurowie znaleźli się w świecie przejmująco zimnym i smutnym jak grobowiec. Niebo miało postać przezroczystej kopuły z grubego szkła. Nie było na nim chmur ani ptaków. Drzewa o czarnych, poskręcanych pniach na gałęziach zamiast liści miały ostrza brzytew, zaś zamiast owoców rosły na nich zbielałe zwierzęce czaszki. W świecie tym nie uświadczyłbyś trawy. Zamiast niej podłoże stanowił brokat jakby z miriad potłuczonych bombek na choinkę. Wszystkie kwiaty szczerzyły jadowite kły, a wokół nich walały się szkielety drobnych zwierząt; żab, jaszczurek i myszy. Woda w strumykach syczała jak kłębowisko węży, zaś pływały w niej potworne ryby o olbrzymich kłach i wyłupiastych oczach. Zewsząd wiał przenikliwy wiatr mający tę właściwość, że przynosił myśli pełne rozpaczy.

- To miejsce jest tak smutne, że tylko się powiesić – westchnął Nyti.

- Nie bluźnij – skarcił go Volk. - Nie zapominaj po co tu przyszliśmy.

Przez trzy dni obaj Neurowie w wilczych postaciach szli przez las złożony ze skrzeczących drzew, na których rosły fioletowe jabłka napęczniałe od cuchnącego dymu. W dzień przyświecało im blade Szczerbate Słońce, w nocy zaś trzy księżyce podobne do trupich czaszek. Nyti i Volk sycili głód pożerając bezwłose króliki kopiące nory w brokatowym piasku. Syczącą jak wąż wodę z leśnych strumieni mogli pić jedynie pobłogosławiwszy ją uprzenio świętym imieniem Vada – tyła. W przeciwnym razie jeden łyk tej cieczy groził krwawą biegunką. Szli niestrudzenie, kąsani przez jaszczurki – wampiry, zaś żaby – koszmary ukazywały im się w snach strasząc ich niemiłosiernie. Trzeciego dnia stanęli u stóp szklanej góry stojącej pośrodku pierścienia płomieni. Na jej szczycie wznosił się zamek o ścianach pokrytych lusterkami. Kasztel ten był niezwykle brzydki; prawdziwy architektoniczny potworek. Nyti nazwa go w myślach ,,snem szalonego cukiernika’’. Obaj Neurowie zwinnie niczym karakale, przeskoczyli ognisty wał. Volk nabrał powietrza w płuca i zawołał donośnie jak Stentor.

- Przeklęty Jazydzie, płatny pachołku obmierzłego smoka Rykara! - głos Volka brzmiał jak dzwon. - W imię Ageja oddaj po dobroci dziewczynę, którą uprowadziłeś, albo stawaj z nami do walki o nią, tchórzu sromotny!

Jazyd usłyszał wyzwanie i odpowiedział nań w sposób sobie właściwy.

- Wracaj do swego smrodliwego bydła, Własie! - zabrzmiały słowa szydercze wypowiedziane daleko niosącym się głosem, który brzmiał jak zgrzyt metalu o szkolną tablicę.

Wnet uniosły się stalowe kraty i z lochów wydrążonych wewnątrz szklanej góry jęły wychodzić tabuny Čortów o zatrutych rogach i szponach. Każdy z nich pokryty był bladą lub siną skórą, ich oczy zaś jarzyły się żółtym lub czerwonym światłem. Z ust wystawały krzywe żółte kły i kapała cuchnąca siarką ślina, której krople spadając na ziemię, zamieniały się w jadowite węże oraz skorpiony. Każdy Čort miał sześć rąk uzbrojonych w kastety, szable, pałki, topory i włócznie. Nad całą tą hordą unosiła się czarna chmura, z której dobiegały rozkazy Jazyda.

- Bądź dzielny i mocny! - polecił Volk, po czym tchnął na Nytiego po trzykroć zwielokrotniając jego siły.

Neurowie skoczyli na wojsko Čortów gryząc, bijąc i rozszarpując piekielnych wrogów. Zapamiętali w walce nie zwracali uwagi na własne rany, zaś brokatowy piasek pod ich stopami zamienił się w błoto od lejącej się obficie posoki Čortów. W potężnych szczękach Nytiego i Volka rogate czaszki pękały jak skorupki jajek. Choć Čorty miały przerażenie w oczach, jeszcze bardziej lękały się gniewu Jazyda. Żaden z nich nie ośmielił się wycofać, ani rzucić broni w geście poddania się, aż w końcu wszystkie zginęły rozszarpane. Z czarnej chmury unoszącej się nad pobojowiskiem dobiegały pełne wściekłości przekleństwa i odgłosy nadchodzącej burzy, jednak Volk rozpędził ją potężnym dmuchnięciem. Z ciał ubitych przeciwników i ich oręża, Neurowie ułożyli piramidę, po której dostali się do zamku Jazyda. Pilnujący miedzianej bramy Čort Mizd mający głowę suma i pokryty smoczymi łuskami, na widok zlanych posoką Neurów, podkulił gadzi ogon i uciekł piszcząc. Nyti złapał ciężką kołatkę i uderzył nią z taką siłą, że połamał wrota. Neurowie szli węsząc przez pałac Jazyda, zaś nosy bolały ich od odoru siarki. Nie atakowani przez straże, doszli do sali tronowej. Jazyd powstał z mosiężnego stolca gdy tylko weszli. Był wysoki jak jodła, skórę miał siną, włosy długie i białe, ślepia czerwone, zaś rogi czarne. Stał na trzech nogach zakończonych smoczymi pazurami. W szponiastej łapie trzymał miecz zakończony zębami ryby – piły. Jego płaszcz i przepaska na biodrach były utkane z pawich piór.






- Jestem zbyt wielkim mocarzem, abyście mogli mnie związać i dom mój ograbić! - zaryczał Jazyd głosem, od którego pękały zwierciadła w sali tronowej.

- Oddaj nam Bielizę, a jako Mistrz Przysiąg gwarantuję, że darujemy ci życie! - zapewnił Volk, lecz Jazyd jeno wzgradliwie potrząsnął rogatą głową.

- Walcie się, parszywe psy Ageja! - zaśmiał się urągliwie.

Wówczas Nyti zwinnie jak pantera wskoczył na stół, porwał ciężkie, bogato rzeźbione krzesło i z całej siły rozbił je na drobne drzazgi na głowie Jazyda. Gdyby władca lustrzanego świata był człowiekiem, już byłby martwy, lecz będąc Čortem rozdzielił się na dwóch identycznych osobników, śmiejących się szyderczo.

- No, dalej – szydził Jazyd – uderz mnie jeszcze raz! Chyba starczy ci odwagi?

Nyti skoczył mu na pierś obalając go z łoskotem na kryształową podłogę. Zatopił kły w jego gardle i tak długo gryzł, nie zważając na obietnicę ofiarowania mu całego worka złota, aż odgryzł Čortu głowę i rzucił ją do paleniska.

Tymczasem Volk potykał się z drugim Jazydem starającym się wymknąć po cichu do lochów, aby tam poderżnąć gardło uwięzionej Bielizie. Volk cierpiał straszliwie czując w pysku nadzwyczaj gorzką i palącą , zieloną krew Čorta, lecz nie zwolnił uchwytu szczęk. Jazyd dobył kindżału i dziewięciokrotnie raził nim Volka w prawe oko, kark, serce, gardło, grzbiet i brzuch. Z Volka wylewały się strumienie szkarłatnej posoki, lecz nie przestawał gryźć zajadle Čorta, aż rozerwał mu brzuch. Oszczędzę opisu walających się po podłodze trzewi. Dość wiedzieć, że Volk zagryzając Jazyda sam oddał życie.

- Sława tobie, Wilku Ageja, który zagryzasz zło tego świata! - zawołał Nyti, bowiem w miejscu gdzie skonał Volk, rozbłysnęło wielkie światło i na jego miejscu stał sam Weles; potężny pan Nawi; mąż pokryty czarnym futrem i dźwigający na karku trzy rogate głowy.

- Czas nam zejść do lochów, oswobodzić pannę Bielizę! - zakomenderował Weles.

Tymczasem żupan i jego żona dzień w dzień wpatrywali się jak zaklęci w taflę lustra. Nie sposób opisać ich radości, gdy Nyti wyszedł ze zwieciadła niosąc na ramionach straszliwie wychudzoną i wciąż przerażoną Bielizę, której nagość okrywały szarpie i czarny płaszcz Welesa.

- Opowiecie wszystko przy combrze sarny i winie satyrów! - oznajmiła żona żupana Nyrii Huana, z której wilczych oczu ciekły wielkie jak ziarna grochu łzy radości.



*


,, […] Figura miała postać nagiego człowieka i była zielona, jednakże jej głowa stanowiła koszmar i szaleństwo. Zbyt wielka dla ludzkiego ciała, nie miała żadnych atrybutów człowieczeństwa. Cimmeryjczyk patrzył na rozpostarte odstające uszy i zakręcony długi nos, po którego obu stronach wystawały białe kły ze złotymi kulami na końcówkach. Oczy pozostawały zamknięte, jak we śnie. […] jej oczy rozwarły się nagle. […] To nie była żadna figura, tylko żywa istota, a on sam dał się przyłapać w jej komnacie’’ - R. E. Howard ,,Wieża Słonia’’.





Pośród dżungli w krainie, która od ery dziewiątej nosiła nazwę Bharacji, wznosił się warowny gród, zwany Hatipur. Zamieszkiwała go rasa Olfów to jest ludzi z głowami słoni. Były to istot potężnej postury i słoniowej siły, obdarzone ponadto bystrym rozumem. Pierwszą parę Olfów; Lefantosa i Lefantynę zrodziła czysta Dziewanna w erze czwartej. Olfowie żywili się pokarmem roślinnym. Znali tajniki sztuki kulinarnej i mieli wielkie zamiłowanie do wszelkich słodyczy. Największą czcią otaczali Swaroga – Surję i Chorsa – Srebronia – Czandrę, zaś podczas świąt religijnych malowali swe potężne ciała w bajecznie kolorowe kwiatowe wzory i nakładali ozdoby ze złota oraz piór pawich i papuzich. Jako jedynych wierzchowców używali czarnych szczurów dorównujących wielkością koniom. Posiadali własne pismo, a nawet bibliotekę. Swoich zmarłych grzebali pod stosami gałęzi na cmentarzu za grodem. Choć nie prowadzili wojen zaborczych, ich ogromna siła napawała lękiem serca Neurów i innych ras rozumnych. Powiadano, że żaden Neur nie wyjdzie żywy z Hatipuru – grodu mocarnych Olfów.





,,W dwudziestym roku od wstąpienia na tron Fantiny Devi, w porze monsunów nasz przesławny Hatipur nawiedził pewien Neur, poseł od króla Warkota z Białej Wieży. Rozbawiło mnie jego imię, brzmiało bowiem Nyti co znaczy Nikt. W miarę jak opowiadał nam o swoich przygodach uświadamialiśmy sobie, że istotnie musi mieć serce porośnięte w kłaki, dające mu moc dokonywania czynów niemożliwych do spełnienia dla nikogo innego. […] Nasza pani Fantina biorąc Welesa – Jamę na świadka kazała przekazać królowi Neurów, że my, Olfowie pragniemy żyć z nimi w pokoju, a jego poddani o ile nie zechcą nas krzywdzić, zostaną przyjęli w Hatipurze zgodnie z wymogami świętego prawa gościnności, na którego straży Agej postawił Enków. Nyti okazał się tak silny jak nam opowiadał. Na prośbę naszej królowej podniósł wielki i ciężki kamień Lingam, którego pięciu Olfów nie było władnych choć odrobinę przesunąć i położył go pod wodospadem, aby cały czas mógłbyć zwilżany przez wodę. Mam wobec niego również osobisty dług wdzięczności. Kiedy bowiem przebrałem miarę w jedzeniu ciastek ryżowych z miodem do tego stopnia, że pękł mi brzuch, nasi medycy nie dawali mi żadnych szans ocalenia. Jeden tylko Nyti nie tracąc zimnej krwi, poprosił o igłę, nici i arak do odkażania, po czym zaszył mi brzuch, ratując mi życie.

- Na przyszłość miarkuj się pan w dogadzaniu sobie! - ostrzegł mnie i pogroził mi palcem.

Zasługuje to na tym większy podziw, że nie kształcił się na wracza ani znachora. Nyti potrafił również wyć tak przeraźliwie, że swoim skowytem przeraził na śmierć tygrysa Surukiego o żelaznych zębach, który od trzech lat polował na nasze pociechy przechodzące koło ruczaju w drodze do szkoły. Niech Agej pobłogosławi przyjaźń między Neurami a Olfami!’’ - Ganezjusz Mądry ,,Hatisutra’’



*


Nad brzegiem rzeki Bobry, albo jak podają inne źródła – Puczaju, w chatce z trzciny i mułu mieszkała para Neurów nosząca imiona Bladin i Budzyna. Mieli oni dwójkę ciekawych świata pociech – dwuletnią Savinę i jej czteroletniego brata Łżykwiata. Dzieci ilekroć chciały, mogły przybierać postać wilczych szczeniąt. Nie były zbyt skore okazywać posłuszeństwa rodzicom, ci zaś ostrzegali je często.

- Pod żadnym pozorem nie chodźcie do Czarnego Błota otoczonego olsem.

- Dlaczego? - pytały dzieci.

- Bo tam mają swe leże piekielne potwory, którym wielce smakuje delikatne mięsko małych szczeniątek – odrzekła matka.

Dzieci podkuliły wilcze ogonki ze strachu, szybko jednak zapomniały o przestrodze, bawiąc się ze sobą radośnie. Savina ponad wszystko uwielbiała motyle. Ilekroć ujrzała któregoś z nich na łące, biegła za nim popiskując z przejęciem. Łżykwiat dotrzymywał siostrze towarzystwa w gonitwach za paziami królowej, paziami żeglarzami, rusałkami, modraszkami, cytrynkami i bielinkami piszcząc przy tym uciesznie i kłapiąc ząbkami. Tego feralnego dnia, który anonimowy autor ,,Szmaragdowego latopisu’’ nazywa ,,dniem egipskim’’, uwagę małych Neurów przykuł insekt inny niż motyle. Był to głośno brzęczący komar od swych pobratymców różniący się tym, że jego skrzydła miały piękną, szkarłatną barwę. Dzieci słyszały onegdaj od matki, że tak właśnie wygląda Krasnybrzęk – graf Marchii Komarów. Budzyna ostrzegała swoje pociechy, aby pod żadnym pozorem nie biegały za Krasnymbrzękiem, był to bowiem posłaniec Nergala i Aszina; dwóch potworów obmierzłych mających swe leże na dnie Czarnego Błota. Służąc im, Krasnybrzęk wabił niewinne dziatki na moczary gdzie czekała je śmierć długa i bolesna. Łżykwiat i Savina były jednakże zbyt przekorne i naiwne, a do tego obdarzone zbyt słabą wolą, aby posłuchać rodziców. Krasnybrzęk brzęczał zachęcająco i zawisł w powietrzu jakby czekając, aż dzieci za nim podążą. ,,Nic wam nie zrobię – zdawał się mówić. - Chcę być tylko waszym przyjacielem. Chodźcie ze mną, a wskażę wam świetne miejsce do zabawy!’’ Łżykwiat i jego siostra pod postacią wilczych szczeniąt pobiegli za czerwonoskrzydłym komarem. Dzieci szczekały podekscytowane nie zauważając, że znajdują się coraz dalej od rodzinnej chatki. Nim się obejrzały, znalazły się w obrębie mrocznego olsu; podmokłego lasu olchowego. Rozglądały się i węszyły za Krasnymbrzękiem, lecz ten gdzieś się zawieruszył. Wilkołacze dzieci po raz pierwszy poczuły strach.

- Jejku, trzeba było posłuchać mamusi i tatusia gdy prawili żebyśmy się nie oddalali – pisnęła Savina. - Pewnie teraz martwią się o nas!






Łżykwiat tak się przestraszył, że oddał mocz prosto do bagna. Słońce; lampa Wielkiego Swaroga, gasło już na niebie, a świat z wolna ogarniały ciemności. Woda w bajorze poczęła bulgotać, aż z donośnym pluskiem wynurzyły się z niej dwa potwory. Przypominały rosłych mężów; nagich i ociekających błotem, których wstydliwe członki ukryte były pod osłonami z kozich rogów. Na ich karkach spoczywały głowy sumów o paszczach pełnych wyszczerzonych zębów rekinów i wyłupiastych rubinowych oczach świecących w mrocznym lesie jak upiorne lampy.

- Czy… czy panowie nazywają się Aszin i Nergal? - drżąc spytała Savina. - Bardzo nam miło. Czy panowie raczą odprowadzić nas do mamy i taty? - trzeba przyznać, że dziewczynce nie brakowało odwagi, którą tak sławiono u samek i samców Neurów.

Oba potwory roześmiały się urągliwie, aż zatrzęsły się ich piwne brzuszyska. Następnie szybko i zdecydowanie pochwyciły szponiastymi dłońmi dwójkę szczeniąt za luźną skórę na karku, nie zważając na ich desperackie ugryzienia.

- Jak tym razem przyrządzimy oba bachory? - spytał Aszin.

- Nadziejemy je żywcem na rożny po czym będziemy piec albo tylko wędzić – oznajmił Nergal. - Grunt żeby nas zabawiały swym piskiem, bo to zaostrza apetyt.

Dzieci płakały z przerażenia.

- Płaczcie ile wlezie – szydził Nergal. - Tu jest Czarne Błoto i sam Agej nie wyrwie was z naszych brzuchów!

- Nim jeszcze was upieczemy – dodał Aszin – będziecie nam dogadzać w łożnicy!

Nie dane było potworom spełnić swych zapowiedzi, bo oto powietrze rozdarł świst. Dwa mistrzowsko wycelowane topory dosięgnęły celu w jednej chwili odrąbując ramiona Aszina i Nergala, których palce nawet po odcięciu zaciskały się na karkach dzieci. Zza drzew wyszedł łysy i brodaty junak, o którym śpiewano, że dokonywał czynów niemożliwych dla nikogo innego.

- I tu cię przyniosło, obrzydliwy Nyti? - zacharczał Aszin. - Tak ci przeszkadza, że kochamy dzieci?

- Ja wam dam: ,,kochamy dzieci!’’ - Nyti tak mocno zgrzytnął wilczymi zębami, że aż posypały się iskry. - Przywiązać wam kamień młyński to zbyt łagodna kara!

- Jest nas dwóch, a ty jeden – rzekł Nergal. - Zginiesz, a twoją czaszkę postawimy na słupie ku przestrodze wrogów efebofilii!

Nyti podniósł z ziemi oba zakrwawione topory i nie tracąc słów, ruszył na oba potwory z błyskiem mordu w oku. Choć otrzymał niejeden cios łamiący żebra, a jego nagi tors rozrywały szpony i rekinie zęby, nie spoczął, aż nie rozłupał sumich głów obu dręczycieli dzieci, a ich zwłoki cisnął do bagna. Dysząc, zlany krwią jak rzeźni, spojrzał ze współczuciem na całkowicie zdrętwiałe ze strachu Savinę i Łżykwiata. Delikatnie pomógł im wyswobodzić się z uścisków odciętych rąk prześladowców.

- Już po wszystkim, nieboraczki – wziął wilczęta na ręce. - Wracamy do rodziców. Na przyszłość macie ich słuchać, bo chcą waszego dobra.



*

,,Pycha kroczy przed upadkiem’’ - przysłowie.





 

Pieśni o chrobrych czynach Nytiego śpiewano od Sonoru aż po Góry Toropii Leuty. Sława herosa nie ominęła również dworu króla Warkota w Białej Wieży. W przypadającą z kwietnia na maj nocy Czarodzielnicy, kiedy tradycja nakazuje zapalać ognie na cześć Welesa, Nyti zjawił się na zaproszenie monarchy w jego zamku w grodzie stołecznym. Warkot wydał ucztę na cześć swego gościa. Stół uginał się pod ciężarem upieczonego w całości dzika nadziewanego jabłkami i orzechami a polanego aromatycznym sosem z czerwonej cebuli, srebrnych mis z wędzonymi świńskimi uszami – przysmakiem centaurów z puszcz późniejszej Liteny, słoniny obficie doprawionej korzennymi przyprawami, pieczonej rzepy, trufli, wędzonych łososi, smażonych pstrągów, czarnego i czerwonego kawioru, złotej wazy z zupą żółwiową, marynowanych ślimaków, żabich udek, chrap łosia i ogona bobra w galarecie, przepiórczych jaj oraz skruszałego rekina złowionego na złoty hak u wybrzeży mroźnej wyspy Ultima Thule. Ponętne lisołaczki z plemienia Kitsune z Dalekiego Wschodu, uśmiechając się promiennie, uwijały się jak w ukropie napełniając kielichy króla, jego gościa i dworzan maślanką – ulubionym napojem Neurów, a także upajającym miodem i sokami z afrykańskich owoców. W czasie uczty królowa Sarva pełna niepokoju szeptała z damami dworu o niedawno koronowanym Dabog – carze; tyranie, który zasiadł na stolcu Szarej Ordy gdzieś pośród stepów i mokradeł Wschodu.

- Zwiadowcy mówili mi, że ten były szpieg zdążył już wymordować walecznych Tygrów z Morwowego Lasu i ułożyć kopiec z ich czaszek – frasowała się mądra królowa. - Pełen obłudy czci smoka Rykara, choć obleśną gębę wyciera sobie Agejem i Enkami…

Jednakże serce króla Warkota było tego wieczora wolne od wszelkiej troski. Po spełnieniu toastu za Arktura; praojca niedźwiedzi, król powstał z rzeźbionego krzesła i uroczyście zawiesił na szyi Nytiego duży ostro zakończony ząb przymocowany do złotego łańcucha.

- Hau! W imię Ageja i powołanych przezeń Potęg Lasu odznaczam cię Białym Kłem ku upamiętnieniu twych zasług.

- Dziękuję, mój królu – odrzekł wzruszony Nyti, zaś pozostali biesiadnicy na jego cześć podnieśli w górę puchary i rogi pełne pienistego miodu i maślanki, po czym zawyli niczym wilki.

Od tego dnia serce Nytiego odznaczonego najwyższym orderem jaki znali Neurowie, z wolna zaczęło napełniać się pychą. Banowie i żupani kłaniali mu się w pas. Był zapraszany do szkół gdzie opowiadał dzieciom – szczeniętom o swoich przygodach. Na jego cześć nazwano jedną z ulic w grodzie stołecznym. Sam król Warkot zlecił karłom; Dedalowi i jego siedmiu synom odlanie z brązu posągu bohatera, który stanął na Wilczym Majdanie w Białej Wieży. Podczas junackich uczt, kiedy to strumieniami lało się wino wytwarzane przez satyry, Nyti coraz chełpił się swą siłą, puszczając w niepamięć od kogo i w jaki celu ją otrzymał.

- Nikt nie dorówna mi odwagą, ostrością kłów ni potęgą ramienia. Gdybym chciał, mógłbym zagryzać największe smoki i olbrzymy, a nawet ruszyć z posad Górę Aradvi Sura Aredvi i cisnąć ją w fale. Jestem waszą opoką! Pokonałbym nawet Enków i samego Ageja, gdyby przyszło mi z nimi walczyć! - bełkotał pijany, a tych, którzy go słuchali, ogarniało przerażenie.

Tymczasem wśród stepów za rzeką Piargą w stołecznym Jurtagradzie wznosił się wyścielony skórami pokonanych wrogów złoty tron Dabog – cara.







,,Był to potężnie umięśniony mąż wysoki na dziesięć stóp pokryty lśniącą skórą czarną jak antracyt. Głowę miał łysą, uszy spiczaste, troje czerwonych oczu, dwa rzędy zębów przypominających kły lwa albo tygrysa oraz smocze szpony na palcach dłoni i stóp. Na każdej kończynie miał po sześć palców. Swoje dwa sromne członki skrywał pod przepaskę ze skóry rysia. Za oręż służyła mu żelazna maczuga zwana Bilmen, której prócz niego nikt inny nie mógł unieść. Choć mienił się wyznawcą Swaroga i jego syna Swarożyca, w bezksiężycowe noce składał krwawe żertwy smoku Rykarowi i Čortom. Nade wszytsko dążył do stworzenia własnego imperium Szarej Ordy, w którym wszystkie istoty innych ras w tym Neurowie, miały być pozabijane w wymyślnych męczarniach i pożarte.





 

Szara Orda, którą Mistrz Zdziwus z rasy dziwów nazywa Szarymi Ludźmi, składała się z istot dwunożnych, znających ogień i narzędzia. Pokrywała je gruba i bezwłosa, szara skóra. Ich oczy świeciły w ciemności, zęby zaś były dłuższe i ostrzejsze niż to bywa u Neurów. Istoty te, wielce złośliwe, przewrotne i lubieżne czerpały radość z torturowania swych ofiar, picia ich krwi i zbierania czaszek [...]’’ - Ałun Vrar ,,Kronika Neurów’’


Choć Dabog – car zapewniał biorąc na świadka Welesa – Strażnika Przysiąg, że niczego nie pragnie goręcej jak życia w pokoju z królem Warkotem i poddaną mu rasą Neurów, knuł zdradę w swym robaczywym sercu pełnym zgnilizny. W wigilię Święta Czerwonych Jeleni uderzył na dworce i chutory Neurów niosąc gwałt, rzeź i pożogę.

W owym to czasie Nyti walczył w szeregach Wilków Stepowych – elitarnej formacji, którą król Rozdrap II powołał do walk z brukołakami. Wilki Stepowe starły się z Szarą Ordą pod Purchawicą. Nyti szalał jakby rażony wścieklizną. W postaci na poły ludzkiej, na poły wilczej, nie zważał na rany zadawane ostrzami kos i kiścieni, jeno raz po raz obalał na czerwoną od krwi trawę coraz to nowych napastników. Potężnymi kłami miażdżył łyse łby niczym orzechy, rozrywał gardła, odgryzał żylaste, dzierżące oręż ręce. Dobrze wymierzonymi ciosami łamał żebra i kręgosłupy, zaś serca nieprzyjaciół napełniał panicznym lękiem. Ostrza toporów, choć rozcinały ciało, pękały w zetknięciu z jego kośćmi, zaś nabite krzemieniami maczugi ześlizgiwały się z jego łysej czaszki.

- Jestem niepokonany! - zawył Nyti. - Jestem drugim Mieczysławem depczącym Mieczywłada!

Ledwo wyrzekł te słowa bluźniercze, cios zadany Bilmenem; żelazną maczugą Dabog – cara powalił go na kolana. Po tym ciosie spadły jeszcze cztery kolejne. Nytiego ogarnął mrok nieprzenikniony, którego bariery nie potrafił przekroczyć żaden z jego wyostrzonych zmysłów. Taka przyszła nań zapłata za pychę żywioną zamiast wdzięczności za dar kosmatego serca. Szara Orda wraz ze swym władcą wydała ryk triumfu i dalejże rzezać Neurów…

Nyti ocknął się oblany kubłem lodowatej wody. Spostrzegł, że stoi przywiązany powrozami do rzeźbionego pala męczarni. Opuściła go bohatyrska siła, przeto nie zdołał się uwolnić z więzów. Ujrzał Dabog – cara trącającego go kościanym berłem pod żebro i dzikich rezunów z Szarej Ordy, którzy teraz spluwali nań i śmiali się zeń szyderczo. Z jurt wybiegły szare kobiety; nagie i szpetne o zmierzwionych czarnych włosach. Na widok Nytiego skrzeczały jak małpy, okładały go pięściami i rozrywały twarz czarnymi szponami.

- Ukatrupmy tego mordercę naszych braci i mężów! - wrzeszczała piskliwym głosem księżniczka Agrafena, córka Dabog – cara, której mąż Burłaj zginął zagryziony przez Nytiego.

Jednak kiedy Dabog – car zaklaskał w szponiaste dłonie, szare kobiety dysząc i syczac z nienawiści powróciły do jurt. Ponad dwie godziny Nyti konał z pragnienia z wywieszonym ozorem w promieniach palącego Słońca. Nikt nie dawał mu się napić za to jeniec słyszał zewsząd ogłuszające uderzenia w bębny.

- Zgi – niesz, zgi – niesz, mar – nie, mar – nie! - zdawały się grozić mu gromkie instrumenty.

Gdy zapadł zmierzch na placu w Jurtagradzie zjawiły się Szaliswiaki; plemię zaprzedanych złu istot, które łączy szereg paktów podpisanych krwią z Szarą Ordą. Przypominały straszliwie wychudzonych mężów mających swe siedliska w leśnych ostępach nad rzeką Sinowodą. Odzienie ich stanowiły szare garnitury i cylindry na głowach. Miały czerwone świecące w ciemności oczy, dlugie skołtunione brody i niemieszczące się w ustach kły większe niż te, które mają wąpierze. Cztery Szaliswiaki w białych rękawiczkach włożonych na włochate dłonie niosło lektykę z trupich kości i skóry. Siedział w niej piąty Szaliswiak o srebrnej brodzie, na którego palcu błyszczał czerwonym światłem sygnet z wizerunkiem twarzy Čorta Remfana; oznaka władzy królewskiej.

- Witaj, mój panie bracie, Wile drugi tego imienia! - Dabog – car kończąc obgryzać kość pozdrowił króla Szaliswiaków ochrypłym głosem.

Wił II wysiadł z trupiej lektyki i uchylił cylindra, z którego wyleciały dwie białe ćmy. Szare kobiety przyniosły Szaliswiakom pieczone mięsiwo i dzbany niezwykle mocnego samogonu. Wił II zaintrygowany podszedł do pala z przywiązanym doń Nytim.

- Co za ładny okaz! - władca Szaliswiaków cmoknął z uznaniem. - To jest Neur jeśli się nie mylę?

- W rzeczy samej – przytaknął Dabog – car. - Pojmałem skurczybyka w bitwie pod Purchawicą, gdzie zdążył ubić ze czterdziestu moich chłopców. Jutro zamęczymy go przy tym palu. Bardzo powoli. Wyrwę mu i zjem serce i wątrobę, a wówczas moje siły urosną do tego stopnia, że nikt mnie nie pokona i ustanowię Wieczne Imperium smoka piekieł na ziemi.

- Jako twój sojusznik chciałbym prosić o prawo wychłeptania wraz ze swymi najbliższymi współpracownikami jego krwi, zjedzenia mózgu, oczu, szpiku dobytego z kości oraz jąder – zasugerował Wił II.

- Zgadzam się i jeszcze dorzucę ci jego nerki na deser! - Dabog – car był dziś w dobrym nastroju.

Nyti słuchając co zamierzali uczynić z jego ciałem znani z okrucieństwa wrogowie, pobladł ze zgrozy. Jego kosmate serce z wolna wypełniał żal za bezbożną pychę, która pozbawiła go pieczy Enków i przyczyniła się do popadnięcia w niewolę. Gdy strażnicy nie patrzyli w jego stronę zajęci pijaństwem i grą w kości, z bursztynowych oczu Nytiego ciekły gorące łzy skruchy.

- Moja wina… wielka jak krowa tura… lecz czy miłosierdzie Ageja nie jest większe? - gdy szeptał te słowa, Car – Księżyc oświetlił srebrnymi promieniami rzeźbiony pal, do którego przywiązany był Nyti.

Sprawił, że z wyobrażonych w drewnie oczu i paszcz dziwacznych stworów jęło sączyć się orzeźwiające mleko.

- Pij! - w głowie Nytiego rozległ się łagodny głos Chorsa – Srebronia. - Pij mleko życiodajne, bo będziesz potrzebował sił, aby stąd uciec.

Nyti wystawił wilczy ozór i chciwie zlizał mleko sączące się po palu męczarni. W miarę jak je spożywał, wracała jego utracona siła. Napiął muskuły zrywając z siebie pęta. Przepełniony wdzięcznością opadł na czworaki i zamieniony w burego basiora rzucił się do ucieczki. Pędził z szybkością strzały, jakby mu wyrosły skrzydła. Przeskoczył kolczasty częstokół otaczający obozowisko Szarej Ordy. Jednym susem przesadził rzekę Pirgę. Z głębi stepu dobiegały go gniewne krzyki i porykiwania opraców, lecz on śmiał się z nich. W blasku Srebroniowym opuścił step i zagłębił się w mrocznym lesie. Tam dopadło go zmęczenie, zaś tropiciele z Szarej Ordy i plemienia Szaliswiaków deptali mu po piętach, solennie obiecując poddać go najwymyślniejszym torturom kiedy tylko go pochwycą.

Po niebie pląsała już urodziwa Dennica zwiastująca ponowne rozpalenie Słońca na niebie przez Swaroga gdy nyti dysząc ciężko, ujrzał pośród brzóz i klonów zaścielone łoże. Leżała w nim dziewczyna nadzwyczajnej piękności odziana w białe giezło, na której długich czarnych włosach spoczywał wianek z chryzantemy.






- Panienko nadobna, dozwól mi skryć się w twym łożu przed pościgiem Szarej Ordy! - poprosił Nyti.

- Wskakuj, bohaterze! Już nikt nigdy ci nie zagrozi! - zgodziło się dziewczę.

Nyti nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Dał susa na łoże i nakrył się po uszy bialutką pierzyną. Dziewczę zaś, którym była sama Mar – Zanna zarzuciło mu białe ramiona na szyję i ucałowało namiętnie. Wówcza w oddali rozległo się uderzenie gromu, zaś łoże w mgnieniu oka zamieniło się w mogiłę. Kiedy na miejsce przybyli siepacze z Szarej Ordy, ich kaprawym oczom ukazała się nagrobna stella z wyrytym na niej ognistymi literami napisem: ,,Tu spoczywa mocarz Nyti z rasy Neurów. Pokonał wszystkich prócz Śmierci’’.