,,I taki ogarnął ją żal za dzieckiem, że ledwie pomogła znachorce przenieść zwłoki na tapczan. Potem uklękła na środku izby i, bijąc głowę w klepisko, wołała:
- Oj, Grzegorzowa!… A cóż wyście najlepszego zrobili!…
Znachorka była markotna.
- Et!… Cicho byście lepiej byli… Wy może myślicie, że dziewuszysko od gorąca tak sczerwieniało? To tak z niej choroba wylazła, ino że trochę za prędko, więc i umorzyło niebogę. To wszystko przecie z mocy boskiej’’
- Bolesław Prus ,,Antek’’
W listopadzie 2024 r. przeczytałem pracę polskiego etnografa, Henryka Biegeleisena (1855 – 1934) ,,Lecznictwo ludu polskiego’’ z 1929 r., której wznowienie ukazało się nakładem wydawnictwa ,,Replika’’ 1.
Opisana w książce medycyna ludowa była przednaukowa, zdecydowanie bardziej szkodliwa, niż pomocna w odzyskaniu zdrowia. Opierała się na magicznym pojmowaniu świata. Przykładowo zastosowanie miała w niej zasada, aby podobne leczyć podobnym (tak jak we współczesnej homeopatii 2) np. kolor żółty był skuteczny przeciw żółtaczce. Wyjaśnienia jakich udzielała medycyna ludowa dziś zostałyby uznane za naiwne. Przykładowo raka (chorobę) przenosiła mucha siadająca na zdechłym raku (zwierzęciu). Żaba potrafiła policzyć zęby w otwartych ustach człowieka i spowodować w nich ubytki. Tyfus dzielił się na żydowski (zjadliwy) i katolicki (łagodniejszy). Opis spalenia chorej Rozalki w piecu, znany z ,,Antka’’ Bolesława Prusa (patrz: motto) opiera się na autentycznych praktykach znachorskich. Uzasadniały je ludowe przekazy o Jezusie uzdrawiającym chorych włożonych do pieca.
Za sprawców chorób uważano: wiatr (stąd obawa przed przeciągami i nazywanie zarazy powietrzem 3), ciała niebieskie (astrologia 4), diabły i inne demony, robaki (w tym robaki zębowe, znane już w starożytnych Indiach 5) , czary (np. chcąc kogoś okulawić, należało przebić ślad jego stopy ostrym narzędziem), przekleństwa, oczy uroczne 6 czy podmienianie dzieci przez demony żeńskie (mamuny, białą panią). U podstaw leżało pierwotne przekonanie, że człowiek mógłby być nieśmiertelny, gdyby nie choroby, wywoływane przez demony.
Po pomoc udawano się do znachorek i znachorów, wraczy, czarownic, czarodziejów, kowali (rwących zęby z braku profesjonalnych dentystów), owczarzy i wędrownych olejkarzy z Węgier i Słowacji. Chłopi odczuwali natomiast nieufność wobec lekarzy ich lekarstw (patrz: kazus postrzelonego kłusownika Kuby z ,,Chłopów’’ Reymonta, który wolał sam amputować sobie nogę siekierą niż pójść do szpitala).
W lecznictwie zastosowanie miały: rośliny (czosnek, cebula, dąb, którego dotyk zapewniał zdrowe zęby), wódka, puszczanie krwi 7, zaklęcia, a wśród nich formuła Abracadabra (po raz pierwszy użytą przez rzymskiego lekarza Quintusa Sammonicusa Serenusa) i zaklęcie satorowe (sator arepo tenet opera rotas), zamawianie chorób, zadawanie bólu pacjentowi (np. gryzienie w celu usunięcia z organizmu demona, gryzia), wystawianie na działanie ognia i Słońca, woda z leczniczych źródeł, zakopywanie w ziemi (uważane za dobry sposób na porażenie piorunem), leki pochodzenia zwierzęcego, amulety i talizmany 8 (np. skamieniałe belemnity i narzędzia z epoki kamiennej), stukanie się na wiosnę kamieniem w głowę w celu zapewnienia sobie zdrowia (relikt kultu kamiennej broni Peruna), apokryficzne listy z Nieba, egzorcyzmy, odchody ludzi i zwierząt (zarówno kał jak i mocz), ślina, drogie kamienie, sznur wisielca, ziemia z grobu (wrzucona do wódki leczyła z pijaństwa), zakreślanie magicznych kręgów ochronnych (w tym oborywanie nocą pola przez nagie kobiety) oraz części ludzkich ciał, stanowiące relikt pogańskich ofiar z ludzi (np. palce zmarłych niemowląt, krew skazańców, zwłoki Żydów w czarach góralskich, czy świeca z trupiego łoju, używana przez złodziei do usypiania domowników).
Choroby postrzegano zwykle jako wielogłowe potwory ludzko – zwierzęce. Mieszkały na odludziach (lasy, bagna) i tam były wypędzane zamawianiami przez znachorów.
Krasnoludki, kojarzące się dziś z miłymi skrzatami, w wierzeniach Mazurów były małymi, czerwonymi robaczkami, siedzącymi wewnątrz człowieka i powodującymi jego cierpienie.
Podobna rolę odgrywali biali ludzie, zwani też zimnymi ludźmi, również znani z Mazur. Czyhali w kałużach by zarażać. Mieli postać białych (czasem też sinych), ni to karzełków, ni to robaków, posiadających niekiedy wiele głów.
Osobami z macicą były nie tylko kobiety, ale też mężczyźni :). Macica przypominała kształtem robaka lub chrabąszcza, uzbrojonego w ostre pazury. Przemieszczała się po organizmie powodują dotkliwy ból. Można ją było skłonić do opuszczenia ciała, pijąc lek z łajna i wódki. Podobne wierzenia występowały nie tylko u Słowian, ale również starożytnych Greków.
Kołtun, zwany krzywdząco po łacinie plica polonica, powstawał z braku higieny, na głowach cały czas brudnych i przepoconych z powodu noszenia cały rok futrzanych czapek i chust. Nieświadoma tego chłopska wyobraźnia tłumaczyła etiologię kołtuna zadawaniem go przez czarownice. Jego ścięcie groziło śmiercią. Jeśli już chłop odważył się na ten zuchwały czyn, musiał przebłagać kołtun np. za pomocą ofiarnego tytoniu, pieczywa czy pieniędzy 9.
Zmory były demonami dręczącymi we śnie. Piły krew, przygniatały swoim ciężarem i zsyłały koszmary. Niektóre z nich zamiast ludzi dręczyły konie, drzewa, a nawet kamienie i wodę. Najczęściej przybierały postaci kobiet, ale też różnych zwierząt (Biegeleisen uważał, że nazwa kikimora oznacza kocią zmorą), a nawet owoców (gruszki i jabłka). Istniały też takie odmiany tych demonów jak morus (męska zmora z Wielkopolski, męcząca we śnie kobiety) i gniotek (mlaszczący chłopiec w czerwonej czapeczce). U podstaw tych wierzeń legły brak higieny snu (nocowanie w ciasnych, niewietrzonych izbach pospołu ze zwierzętami, pijaństwo i niezdrowe, nieregularne posiłki) oraz paraliż senny.
Za epidemie powietrza (dżumy) była odpowiedzialna Morowa Dziewica, którą uwiecznił w swej poezji Adam Mickiewicz. Sprowadzała śmierć, machając czerwoną chustką. Posiadała odmiany lokalne takie jak Hera z Kielecczyzny (troszcząca się, aby bliscy jej ofiar zgromadzili dostateczne zapasy żywności), Kuga z Serbii i Homen, wędrowny orszak widm z Podola.
Zołotnik był demonem żółtaczki. Zamawiający go znachorzy zwracali się doń z ogromnym szacunkiem. Mówili np., że jego matka urodziła go na złotym tronie. Bywa to interpretowane jako ślad kultu słowiańskiego boga Welesa, który karał fałszywie przysięgających właśnie żółtaczką.
Cholera w kobiecej postaci prosiła chłopa o podwózkę. Później wyjawiała mu swą tożsamość, obiecując mu, że jego samego oszczędzi.
Demonami febry było siedem córek Heroda, wychodzących z morza. Walczyli przeciw nim święci.
Róża (nie mylić z kwiatem o tej nazwie) w serbskim tekście zamawiania miała ośmiu synów. Tak jak wszyscy oni zginęli kolejno na wojnie, tak samo powinna zginąć choroba. Znachor podkreślał wagę tych słów, grożąc Róży siekierą, jeśli nie opuści chorego (Słowianie wierzyli, że żelazo odstrasza demony 10).
Żółwiem nazywano narośl u ludzi i bydła. Wierzono, że żółw błotny mógł po wynurzeniu się z wody, wejść do organizmu śpiącego na polu chłopa. Z tekstów zamawiań wiemy, że taki chorobotwórczy żółw miał siedem głów i dziewięć żon.
W okolicach Krakowa sprawcą nieżytu nosa był demon, luboż, mieszkający w nosie. Przyznaję, że jako mały chłopiec, nic nie wiedząc o tych wierzeniach, fantazjowałem o Królu Smarków. Mieszkał w moim nosie i nie pozwalał pójść do szkoły ;).
Podobnie jak dziś ma to miejsce w medycynie chińskiej, nasi przodkowie korzystali z wielu leków pochodzenia zwierzęcego. Pozyskiwanie ich wiązała się nieraz z ogromnym okrucieństwem. Uciekano się do wyciskania krwi z żywych kretów, rozdzierania żywcem myszy, odcinania ogonów kotom i wściekłym psom, topienia żmij w wódce czy przewlekania igły z nicią przez oczy żab i jaszczurek. Małe zwierzęta takie jak myszy czy raby trzymano przy ranie aż zdechły. Z jaskółek uzyskiwano leki na choroby oczu. Ceniono całe mrowiska (dodawane do gotowania leczniczych mikstur), wylinki węży, pajęczynę (razem z chlebem używaną do opatrywania ran), oczy raków, pazury wydry (do leczenia choroby zwanej wydrą), końskie kopyta i oślą krew. W okolicach Gniezna wierzono, że spożycie wilczego mięsa daje moc leczenia choroby, zwanej wilkiem. Najbardziej zaskoczyło mnie zastosowanie przez słowiańskich znachorów świnek morskich (zarówno żywych jak i zabitych) do wyciągania chorób. Stało się to rzecz jasno możliwe dopiero po odkryciu Ameryki.
Ostatni rozdział omawia smutny los ludzi starych. Początkowo byli zabijani przez swe dorosłe już dzieci w uroczystym obrzędzie połączonym z ucztą (eutanazja po słowiańsku 11). Później zaczęto wypędzać ich na żebry. Ostatecznie młodsi zgodzili się ich utrzymywać w zamian za pracę. Istnieją polskie legendy o kanibalizmie i przeznaczonym na zabicie starcu, który ocalił swe życie, ucząc młodszych uprawy zboża.
Myślę, że gdyby Biegeleisen dożył naszych czasów byłby zmartwiony popularnością szeptuch, szarlatana Jerzego Zięby, całym ruchem antyszczepionkowców, działalnością charyzmatyka Tomasza Dorożały, wydłużającego nogi mocą wiary, nie mówiąc już o fatalnym stanie polskiej służby zdrowia :(.
1 Zainteresowanych dorobkiem naukowym Biegeleisena odsyłam do posta: ,,Śmierć w obrzędach, zwyczajach i wierzeniach ludu polskiego’’.
2 Odsyłam do posta: ,,Homeopatia’’.
3 Np. w Suplikacji: ,,Od powietrza, głodu, ognia i wojny...’’
4 Odsyłam do posta: ,,Astrologia’’.
5 Odsyłam do posta: ,,Robaki zębowe’’.
6 Odsyłam do posta: ,,Oczy uroczne’’.
7 Odsyłam do posta: ,,Puszczanie krwi’’.
8 Odsyłam do posta: ,,Amulety i talizmany’’.
9 Odsyłam do posta: ,,Kołtun’’.
10 Odsyłam do posta: ,,Magiczne zawody. Kowal, czarodziej, alchemik’’.
11 O zwyczaju tym pisał serbski autor Aleksandar Tesic w zrecenzowanej na tym blogu powieści fantasy ,,Zakon Smoka’’ .