piątek, 11 grudnia 2015

Człowiek - rak

,,Wołwch, który sprzedał bohaterowi [Ilji Muromcowi] konia, imieniem Izasław miał syna Aloszę, zwanego w 'Codex vimrothensis' - Alosza Syn Wołwcha. Miał splecione w trzy warkocze, złociste włosy i niebieskie oczy. Uczestniczył w wyprawach Ilji, w tym również ostatniej. Ojciec marzył, że syn zostanie wołwchem, lecz Agej we śnie przepowiedział mu inną przyszłość'' - ,,Legenda''



O Aloszy opowiadały pieśni, iż wyskoczył z łona matki zakuty w karacenową zbroję i szyszak z końską kitą, zaś chodzić, jeździć konno i walczyć potrafił zaraz po urodzeniu. W czasie gdy Ilja Muromiec przemierzał oceany na grzbiecie Wyspożółwia, Alosza opuścił Sklawinię, by szukać przygód w Burus – zamieszkałej przez Bałtów krainie nad Morzem Srebrnym, pełnej lasów i wielkich jezior, gdzie na ludzi polowały olbrzymie ryby. Alosza Syn Wołwcha był już niegdyś w owych stronach. Zabił potwora morskiego pustoszącego port w Truso, któremu konat pod naciskiem starszyzny musiał dać na żer córkę, oraz zwyciężył złą czarownicę myjącą włosy w Bełdanach. Ilekroć to czyniła, sprowadzała burze i sztormy niszczące uprawy i zatapiające łodzie rybackie, a biorąc na siebie piękną postać uwodziła junaków, aby ich więzić na dnie jeziora. Ten, którego ruskie byliny nazywają Aloszą Popowiczem miał w Burus przyjaciół tak wśród możnych jak i wśród ubogich.
,,Perłowy latopis'' przedstawia następującą historię o początkach mroźnej krainy jezior, dzikich bestii, oraz barbarzyńskiego, lecz szlachetnego ludu, któy tak chwalił Helmond:




,,Gdy Kurko opuściła łono Gromorodnej Perperuny, każdy z Enków dawał jej coś w darze. […] Przyszła kolej na Mokoszę.
- Znam krainę, gdzie niczym szafiry naszyte na zieloną tkaninę, leżą wielkie jeziora. Nazwy ich: Lykayuk, Tormaytanus, Mamir, Synar, Nidean, Vikora, Einotin i całe mnóstwo innych. Rosną tam lasy pełne dzikiego zwierza, łąki toną w kwiatach, mieszkają tam tacy Enkowie jak: Deneb, Sirrah, Altaira, Wolarz, Betel – Gausse, Rigel. Ryby są tam wielkie jak domy; żyją tam Lynxowie, Neurowie, rusałki, krasnoludki, czarownice, żmijowie, wodniki, inne stwory. Na jeziorze Lykayuk każdego roku od grudnia do marca wznosi się pałac Zimy. Mieszkają tam też ludzie, a kraina ma dostęp do Morza Ancylusa [nazwa Morza Srebrnego w erze dziesiątej] – Mokosza skończyła opowiadać.- Jak nazywa się ta kraina? - spytał Jarowit.- 'Burus', co w języku ludzi znaczy 'Dar' – odrzekła Enka. Następnie wyjęła kłębek nici ze słowami:- Jak wasza córka urośnie, a będzie chciała odnaleźć Burus, niech rzuci przed siebie ten kłębek i idzie za nim, aż do końca. Tam odnajdzie mój dar.- Jesteś kochana, Pani i Siostro! - wykrzyknęła Gromorodna.



*
Kurko rosła, aż osiągnęła dojrzałość. Zapragnęła poznać krainę, o której mówiła jej Mokosza. Rzuciła przed siebie kłębek i szła za nim przez góry, lasy, łąki, aż znalazła się w pięknym miejscu. 'To pewnie jest ta kraina Burus' – pomyślała. Z pomocą ludzi zbudowała sobie chatkę na palach wystających z bagna. W bliskim sąsiedztwie zamieszkała rusałka Vega – córka Goplany III. Zaprzyjaźniła się z Kurką i często odwiedzały się. W jeziorze Mamir zamieszkała królowa Betel – Gausse, a w Synarze – wielki jak słoń, rak Estinus''




Na początku ery jedenastej w Burus zamieszkał król wąpierzy Erydan. Jego siedzibą był budzący trwogę Żelazny Zamek; pełen potworów i złej magii. Zazwyczaj niewidzialny, sprowadzał śmierć na tych z rodu ludzi, którym na mocy klątwy dane go było ujrzeć. Erydan niegdyś będący wodnikiem i przyjacielem Enków, po przemianie w wąpierza, skradł z wozowni Welesa dziki ciągnące rydwan trójgłowego pana Nawi. Za pomocą ohydnych czarów zamienił je w Świniule – uczłowieczone świnie o zielonej skórze, którym nakazał wytwarzanie gnojowicy i wlewanie jej do wielkich jezior. W III wieku jedenastego eonu do Burus przybyła Tatra, której Kościej rozkazał przywieźć do Presnau raka Estinusa. Tatra spaliła wówczas beczki z gnojowicą przeznaczoną do zatruwania jezior. Później król wąpierzy pomścił ową stratę, w Kraju Stepów zamieniając ugryzieniem Tatrę w istotę sobioe podobną; pijącą krew i zepsutą. Tatra jako wampirzyca uczyniła wiele złego, lecz Mokosza odczarowała ją zdobywając jej łzy. Dziewczyna znów będąc człowiekiem, udusiła Erydana włosami. Po jego śmierci Swiniule powróciły do Welesa, by na powrót stać się jego dzikami. Parę lat po tym wydarzeniu na opuszczony tron króla wąpierzy wstąpił Naraicarot I, kochanek mamuny Lochy. Za pomocą intryg i wspierania zbrojnych hulajpartii nękał Aplan, aż Tatra, teraz już królowa owego kraju na Visaną i Morzem Joldów, władająca pod nieobecność króla Lecha III, wkroczyła z wojskiem do Burus i oblegała Żelazny Zamek. W owej wojnie ludzi wspierali Enkowie; tacy jak Deneb, Wiłkokuk, Kurko, Król Węży i Tinez, a także rusałki, Neurowie, Lynxowie i dzikie zwierzęta. Naraicarot I zadał sobie śmierć w czasie oblężenia, Żelazny Zamek zaś został zdobyty i roztopiony. Ocalałe wąpierze pod osłoną nocy udały się do Kraju Stepów.





Zmieniali się ich władcy – Naraicarot II, Żuławisław, Tybald... Nastał potop, jak w kalejdoskopie zmieniali się człowieczy królowie na tronach, lecz wąpierze pamiętały o minionej chwale Erydana i wciąż knuły jak powrócić do krainy, zwanej przez Słowian – Wielką Prusią.
- Nie muszę wam tłumaczyć, bo jako znamienity rycerz wiecie to świetnie, nasz zacny przyjacielu z ziemicy Słowian – mówił na nocnej naradzie w blasku pochodni, w wielkim drewnianym dworcu konata grodu Truso, konat Varsona z Sambii do Aloszy – że wróg, z którym teraz przyszło nam się potykać, daleko sroższy i mocniejszy jest od Swenów – Waregów, czy nawet Tartarów. To sam król wąpierzy Tybald i jego wojewoda; książę Drakar szykują się do ataku na nasze ziemie. Już skierowali tu swoją awangardę. Już lęgną się w lasach i na kurhanach; nocami biorąc na siebie postać wielkich nietoperzy, gryzą i tak ich przybywa. Nie da ich się zwyciężyć tak jak ludzi. To demony.
Narada wojenna buruskich konatów, przełożonych świątyń i starszyzny wojów, zebrała się w grodzie, który dziś nazywa się Elblągiem, by radzić nad odpowiedzią na list od księcia Drakara pełen słów butnych.

,,Książę wąpierzy Drakar, hrabia von Banat, etc. etc do swych niewolników z Burus, odwiecznego Vaterlandu wąpierzy, na pohybel nędznej, śmiertelnej i starzejącej się rasie ludzi. Sława Gorynyczowi! Ja, Nieśmiertelny i Nieumarły, Silny i Jurny, Wiecznie Młody, Bezlitosny i Nieugięty, Nieposkromiony, po wieki Napełniający Trwogą zajęcze serca wasze! Ja, Abiekt, Polujący w Blasku Księżyca, Czarne Słońce Dacji, [….], Potentat od Zmierzchu do Świtu, wzywam was, wy godne pogardy, ciepłokrwiste robaki....''




W liście owym oprócz nieprzeliczonych gróźb i obietnic znalazła się i taka. Wąpierze będą bronić Burus i podzielą się z wybranymi wodzami i kapłanami swą wiedzą czarnoksięską, w zamian za co dostaną dziesięcinę w urodziwych młodzieńców i dziewic, na podobieństwo haraczu ściąganego przez sułtanów Turanu.
- Myślę, że lepiej poświęcić te parę żyć ludzkich, aby reszta mogła żyć w pokoju i jeszcze korzyść osiągnąć – nieśmiało wybąkał gruby i rudy konat Barmulis, zwany Zadem Wołowym, o którym powiadano za jego plecami, że ,,był dobrym biegaczem''. - Wszak sprawiedliwym i zgodnym z naturą jest, aby nieliczni ginęli zamiast licznych – w komnacie dworca wybuchł zażarty spór.
Siwobrody konat Ianitius wołał:
- Nie tak postępowali nasi ojcowie, aby przyszłość swego ludu tchórzliwie oddawać na pastwę potworów.
Jednak całkiem spora grupka wodzów, co prawda niechętnie, ale jednak, gardłowała:
- Czy nie lepiej, aby zginęło paru, niż cały lud?
W dusznym powietrzu unosił się gniew, a sprzeczne racje walczyły o lepsze, niby koguty. Padały coraz ostrzejsze i grubsze słowa; a w ruch szły okute srebrem laski kapłanów, pięści, pałki, pasy i rogi do picia. W końcu Alosza dobył rogu, którego używał na łowach i w bitwie, zadął weń donośnie, a gdy wszyscy umilkli, sam zabrał głos.
- Źle uczynicie jeśli zgodzicie się być niewolnikami Drakara. Ani to honorowe, ani rozsądne – Alosza przemawiał z mocą, w sposób budzący szacunek. - Gorynycz kłamie i jego słudzy kłamią; wszelka uczciwość jest im obca. Jesteście wolnym narodem, więc nie poświęcajcie honoru dla polityki, bo Agej i Enkowie, oraz praszczurowie wasi patrzą na was. Raczej, jeśli chcecie pokoju, szykujcie się do walki, bo nie jest hańbą polec w starciu ze złem, ale mu ulec! - słuchając słowiańskiego witezia, zawstydzili się ci co chcieli ugody z wąpierzami.
Jeden tylko Zad Wołowy próbował oponować:
- To szaleństwo. Czeka nas wszystkich straszna śmierć.
- Lepsza godna śmierć, niźli życie w upodleniu – odparł junak i nikt już nie ośmielił się mu sprzeciwić.
Rada wodzów plemiennych przegłosowała nierówną walkę z księciem Drakarem, wrzucając do kosza białe i czarne kulki. Pozostało jeszcze podyktować kapłanowi – tuliszowi, znającemu tinezyjskie runy, napisanie odpowiedzi na list władcy upadłych upiorów.

,,Konaci Burus do księcia wąpierzy Drakara! Ty, książę, Čorcie wompierski, przeklętego Čorta bracie i towarzyszu, samego Gorynycza sekretarzu. Jaki z ciebie do Čorta witeź, skoro nie umiesz gołą rzycią jeża zabić. Twoje wojsko zjada čorcie g... . Nie będziesz, ty, sukin Ty synu, synów sławiącej Ageja ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i woda, zakręt twoja mać. Kucharzu ty transylwański, kołodzieju arowencki, piwowarze z dalekiego Porx, garbarzu, świński pastuchu, świnio, złodzieju, kołczanie scytyjski, kacie i błaźnie dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, węża Tat'a potomku i chwoście zagięty. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, ciemny łbie, zakręt twoja mać. O tak ci plemiona Burus odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, za co możecie w rzyć pocałować nas. Podpisali: konaci Burus od Pomezanii o Sambię''.




- Niech teraz Perkun i pani Kurko mają nas w opiece, bo właśnie obraziliśmy jedną z największych potęg Čortieńska – bladym świtem zakończył naradę arcykapłan Givur – ozberek. Nastał czas wojny.


*



W jeziorze Synar mieszkał pewien śniardw. Miał postać rosłego człowieka i z wyjątkiem twarzy i nóg okrytego czerwonym, raczym pancerzem. Jego głowę chronił przyrośnięty do niej, żelazny szyszak zwieńczony zielonym ogonem wodnego konia, spod którego blask rzucały wielkie, zielone oczy, niczym u Kościeja II. Pod ludzkim nosem miast wąsów, ruszały się długie czułki, zaś miast rąk srożyły się ogromne , zdolne ciąć blachę kleszcze. Całości dopełniała spódniczka z czerwonej chityny, żywo przypominająca płetwę ogonową raka. Wśród śniardwów zdaje się nie było nigdy samic, a jeśli były, to wymarły na długie eony przed nastaniem człowieka. Istoty te rodziło muliste dno jeziora Synar od ery drugiej poczynając.
Ten śniardw, o którym opowiada przytoczona tu legenda, nazywał się Rusłan (Ruslanus). Liczył sobie trzysetny rok życia, co dla śniardwa znaczyło niewiele, a nasłuchawszy się snutych w myślach opowieści innych śniardwów, o bohaterach swej rasy, który razem z człowiekiem Żalem, zostali przez Kometę przeniesieni na Księżyc, skąd sprowadzili ,,Gołębią Księgę'', któregoś dnia opuścił jezioro Synar, by szukać przygód. Ludzie widząc jak po ich krainie chodzi stwór, znany dotychczas z bajek dla dzieci, mówili: ,,Bliski jest już koniec, bo oto legendy stają się rzeczywistością''. Rusłan przypominający imieniem wielkich bohaterów ludzi – Urusłana i Jerusłana Zalazarowicza, u jednych wzbudzał obawę, innych zaś śmieszył. Czuć było od niego jeziornym mułem; psy nań szczekały, a co bardziej rozwydrzone dzieci rzucały weń kamieniami, on jednak dobrze chroniony chitynowym pancerzem, szedł dalej. Jak każdy śniardw, stwór zamknięty w sobie i nieśmiały, odzywał się niechętnie, a gdy już, to mówił budzącym śmiech piskliwym, dziecinnym głosikiem. Ciekawiło go wszystko, choć sprawiał wrażenie doskonale obojętnego. Gdy dotykał kogoś czułkiem, poznawał jego myśli – sztuka ta wąpierzom też nie była obca. Niewiele czasu potrzebował aby, aby przekonać się, że Burus stoi w obliczu najazdu Mrocznego Wroga. Stanął przeto do walki w hufcu konata Vasimirasa III Starego, a jego towarzyszem broni był sam Alosza Syn Wołwcha.


*




Stary bóbr z jeziora Vikora, o czarnym futrze przetykanym nitkami siwizny, w długi zimowy wieczór opowiadał swym wnuczętom, jak to ongiś wojował przeciwko siłom ciemności...
- ...Polem bitwy był brzeg Vikory – opowiadało zwierzę paląc fajkę ze starego korzenia, prezent od zaprzyjaźnionego wodnika. - Na głos bojowego rogu stanęły pod licznymi i barwnymi stanicami bobry, wydry i jeże; wszystkie uzbrojone w piki niczym zadziorni Celtowie z Helwecji, król węży miedzników Czur; ojciec Ilji Muromca wraz ze swym pokrytym złocistą łuską ludem; wszystkie miedzniki na czas bitwy przybrały postać rycerzy w miedzianych zbrojach, dziki, rysie, borsuki i rosomaki, żbiki; małe, choć zajadłe; o sercach mężnych i pazurach ostrych, potężne orły, sokoły i jastrzębie, tury i żubry o wspaniałych rogach. Prastare drzewa ujrzały hufce Lynxów i Neurów, żmijów, dobrych południc, nocnic i czarownic, zbrojnych w łuki i strzały Wił i rusałek, wodników dzierżących srebrne tarcze i trójzęby, krasnoludków i różnych leśnych duszków, szyjących strzałami ze srebrnych igieł, jednego śniardwa imieniem Rusłan; marzącego o junackich wyczynach, lecz niezdolnego zabić komara bez płaczu i wyrzutów sumienia, wreszcie Płanetników dysponujących całymi tonami gradowych pocisków. Nie zabrakło też ludzi; owych groźnych dwunogów, co polują na nas dla naszego futra, mięsa i stroju. Pod dowództwem starego, a przez to bogatego w doświadczenie konata Vasimirasa (nie raz i nie dwa gościł mnie w swoim dworcu na grze w szachy i paleniu fajki), zebrali się konaci wszystkich plemion Burus od Pomezanii po Sambię, a każdy przyprowadził konnicę i piechotę w zbrojach z łusek olbrzymich ryb. Galindowie, Bortnowie, Sambowie lśnili w promieniach Słońca, a opisu ich wszystkich, wielobarwnych chorągwi nie pomieściłoby nawet grube i rzetelne dzieło herladyczne. Wśród najtwardszych wojów z ludu Bałtów, szczególną odwagą, prawością i siłą wyróżniał się młody Słowianin – Alosza Syn Wołwcha; zabójca potworów.





Wąpierze pod przewodem księcia Drakara w czarną zbroję zakutego, unosząc się na nietoperzowych skrzydłach, runęły na nas jak burzowe chmury. Antracytowy mrok im towarzyszył. W ich szeregach walczyły też strzygi, nocnice, czarownice, harpie, rogate Čorty zbrojne w widły, a nawet ciężki, pełzający na sześciu łapach, czary smok z Bliskiego Zachodu. Nie było czasu na przedbitewne pieśni. Bój zaczął się nagły jak uderzenie pioruna – opowiadał stary bóbr. - Rusłan odbijał szczypcami czarne strzały zatrute piekielnymi jadami, a niejednego wąpierza czy strzygę przepołowił mimo zbroi. Miedzniki wraz ze swym władcą Czurem walczyły z bliska zaklętymi mieczami. Parę z nich zginęło z urwanymi ramionami i rozszarpanymi gardłami. Czur, którego od pozostałych miedzników, węży w ludzką postać obleczonych odróżniał jeno złota korona zatknięta na hełmie, powiewając szkarłatnym płaszczem podbitym gronostajami, niczym prawdziwy żmij ruszył śmiało w stronę czarnego smoka, o skórze nabijanej turkusami i szafirami. Ów nadlebański potwór z rodu Zirnitrydów ognistym tchnieniem obrócił w popiół stada turów, żubrów i dzików, pożarł Lynxa we włócznię o liściastym ostrzu uzbrojonego, buruskiego woja Subrona nacierającego z maczugą i tarczą, oraz dwóch żmijów – bliźniaków. Król Czur odpierając tarczą strumień cuchnącego siarką ognia doskoczył w stronę Zirnitryda i zwinnie niby wąż, którym zresztą był, wpełzł mu pod miękki, oślizgły i śmierdzący brzuch, pod czym jednym ruchem ostrzejszego niż brzytwa miecza wypatroszył potwora. Uczyniwszy to wzniósł w górę ów drgający zezwłok, na postrach wojsku Drakara, po czym uchwycił smoczy ogon, aby wywijać jego właścicielem na wszystkie strony. W końcu Czur wypuścił z rąk ogon, martwy smok zaś poszybował w zakryte czarnym dymem niebo strącając na ziemię markiza Czurpakowa o czerwonej twarzy i dwudziestu innych wąpierzy, których dobili obrońcy Burus. Sprzymierzone z nami czarownice z Wiklinowa unosiły się na miotłach i posyłały z łuków małe, lecz śmiercionośne błyskawice. W przedbitewnym układzie zastrzegły sobie od konatów Milesa i Keszer – Borłoka daniny z ich córek w razie zwycięstwa. O ich magii mówi się, że jest ,,biała'', ale przecież nie znamy wszystkich tajemnic, a ,,nie wszystko złoto co się świeci'' jak głosi przysłowie. Mi w każdym bądź razie ich warunek wydał się podejrzany i razem z tuliszami ostrzegałem konatów na wiecu, ale nikt nas nie słuchał. Jeden z tuliszów, Zygamus Zyndram powiedział mi wówczas, że po wiekach u Słowian nastanie państwo zwane Serenissima, gdzie rządzić będą głupcy, zdrajcy i złodzieje, a ludzie mądrzy i ucziciwi doczekają się jeno szyderstwa, wzgardy i strasznej śmierci. Bywa i tak – bóbr pyknął z fajeczki.
- Dziadziusiu kochany! - zapiszczała wnuczka sędziwego bobra. - Co było dalej?
- Gorynycz jest królem królów! - wrzasnął książę Drakar, a jego oddech był lodowaty i cuchnący.
Alosza, który za ojca miał kapłana, oburącz chwycił za topór, słynny z wyrytych na nim run mocy z Nürtu, po czym z okrzykiem: ,,Słońce zwyciężaj''!, zwalił nim z nóg okrytego kolczugą olbrzyma zwanego Skim. Powaliwszy go niczym stuletni dąb, rozłupał jego tarczę i głowę w szyszaku. ,,Na pohybel loży''! - zawołał Alosza budząc lęk w nieumarłych sercach wąpierzy. Do licznych swych innych czynów godnych sławy, dodał Alosza i ten, że ciężko ranił potwora; wielkiego psa o trzech głowach, o którym śpiewali wajdeloci, że nazywał się Psar, ów zaś otrzymawszy ranę, uciekł skomląc z podkulonym ogonem... Tak to było, drogie dziateczki – bóbr wypuścił kółko dymu – także i ja, wasz dziadek przebodłem piką niejedną strzygę, ażdachę i kikimorę. Bitwa nad brzegiem Vikory dobiegła końca. Wodzowie plemienni odznaczyli najdzielniejszych wojowników, w tym tego nieśmiałego, rozmodlonego śniardwa Rusłana, jednak Drakar uciekł, a to oznaczało, że wojna trwa. O tym jednak jak się skończyła, opowiem wam innym razem – zakończył opowieść dziadek bóbr.

*



Psar, podobny do wielkiego psa doga o ciele białym, czarnymi łatami pokrytym, otrzymał cios toporem w środkowy łeb. Nigdy nie zbywało mu na odwadze. Nie był okrutny jak inne Cerbery, ale litościwym też nie można go było nazwać. Był bojaźliwy i nijaki - ,,lelum polelum'' jak określiłby go pan Andreus ov Leovishiner. Do armii Drakara wstąpił zapędzony batem z łańcuchów; bronią wąpierzy. Zraniony ręką Aloszy, podkuliwszy ogon wydał z siebie straszliwe wycie, po czym z przerażeniem w trzech parach oczu, ewakuował się z pola bitwy. Zwolnił dopiero przed białym namiotem, w którym opatrywano rannych. Namiot ów, znajdujący się poza zasięgiem Cienia, budził nadzieję, lecz Psar, choć zżerany przez muchy, bał się doń podejść. Trząsł się więc ze strachu i płakał jak wtedy gdy był szczenięciem. Tak przy tym biadolił, użalał się nad swym nieszczęsnym losem bestii co miała budzić lęk, lecz nie umiała być straszna, jęczał i smarkał jak człowiek, że poły namiotu się rozchyliły. Psar ujrzał rusałkę i swoim zwyczajem się przeląkł, lecz był zbyt wyczerpany, aby uciec. Owa rusałka nosi w zachowanych pieśniach imię Ludmiła, córka wodnika Wołostara; kniazia jednego z pomniejszych jezior. Urodziwsza niż człowiecze niewiasty, była smukła i wysoka, o cerze jasnej i gładkiej, oczach niebieskich; niewinnych i pełnych blasku, włosach jasnorudych, jedwabistych, pasa sięgających, rozpuszczonych. Odzieniem jej była suknia z białej chmury utkana, oraz okrywające nagość ramion chusty z błękitnego jedwabiu. Całości dopełniały liczne ozdoby ze złota (gwiazdka noszona na czole, finezyjne kolczyki w uszach i w nosie, naszyjnik, pas ze złotych ogniw i obręcze wokół kostek), oraz wieniec z dębowych liści. Ludmiła Wołostarówna tak jak jej siostry władała łukiem, włócznią, czy szablą z rybich ości – tradycyjną bronią Burus, niczym Amazonka, a i odwagi jej nie brakło, jednak decyzją ojca została skierowana do pracy w namiocie szpitalnym. Ujrzawszy Psara wielkiego jak niedźwiedź , albo tygrys, a piszczącego i trzęsącego się jak szczenię, zlitowała się nad nim, chwyciła białą dłonią za jedną z czerwonych, nabijanych stalowymi ćwiekami obroży i łagodnymi słowy zaciągnęła do namiotu. Wewnątrz mimo oporu innych sanitariuszek – gudełek, Wiły i leśnej baby, opatrzyła środowy łeb, przemywając jego ranę lekiem z ziół i własnej rusałczej krwi – niebieskiej i zimnej, co natychmiast pomogło. Psar polizał jej jasną twarz. Choć siny balsam zagoił ranę, odbudowując nawet strukturę czaszki i mózgu rozoranych zaklętym, żelaznym grotem, trójgłowy pies nadal potrzebował pomocy, bowiem choć rany zniknęły, ich skutki pozostały. Jeszcze tydzień musiał poświęcić na leczenie. Opiekę zapewniła mu Ludmiła, którą wielu myli z żoną Jerusłana o tym samym imieniu. Cerber dochodził do zdrowia w położonej na rzecznej wysepce chatce rusałki karmiony mięsem żab i kaczek, oraz obficie pojony jej chłodną, mającą moc panaceum krwią. Dobrze mu było, zaś pozostałe nimfy widząc, że nie czyni krzywdy Ludmile, przestały się go bać. Sama Ludmiła z wielką odwagą odwiodła wojów konata Visiora, polujących na sługi Drakarowe.




- On nie jest złym duchem – mówiła Ludmiła – jeno znającym ludzką mowę, nadprzyrodzonym zwierzęciem. Służył wąpierzom jeno ze strachu, a nie ze złej woli.
Słysząc jej słowa mowy i pieśni, Burusowie zaniechali zabicia Psara. Ów zaś pokochał Ludmiłę jak matkę i chodził odtąd za nią jak mały psiak.


*

Kiedy Ludmiła udała się wraz z uleczonym przez siebie Psarem w głąb lasu, by zrywać jagody, nieoczekiwanie upadła jak kwiat ścięty kosą. Z jej piersi wystawała strzała o żelaznym grocie umaczana w piekielnym jadzie. Rusałka żyła, lecz nie mogła wstać, a jej pełne światła oczy zaszły mgłą. Trzy nosy Psara wnet dostarczyły mu odpowiedzi na pytanie kto strzelił z łuku. Oto wśród liści krył się strzygoń, co miał dwa rzędy kończystych kłów, sługa Drakara. Pies widząc co strzyga uczyniła z jego panią, uczuł gniew i niczym buldog z Britainy, wgryzający się w nozdrza byka, pognał ku straszydłu i w parę chwil rozerwał je na strzępy. Potem siadł u wezgłowia Ludmiły i wył z rozpaczy długo i żałośnie. Piętnaście dni i nocy z rzędu czuwał nad jej ciałem, nie jedząc, nie pijąc, zas ptaki, jaszczurki, żmije, żaby, sarny, traszki, zające, rysie, dziki, żubry, tury, łosie, tarpany, żmije, łasice, kuny, zaskrońce, wilki, lisy, rosomaki, sobole, pokryte grubym futrem nosorożce i jeże przychodziły by pożegnać nimfę. Żyła, lecz działo się z nią coś jeszcze gorszego niż śmierć. Pomalutku rosły jej kły, a niebieska krew zmieniała kolor i zaczynała niemożliwie cuchnąć. Cała leśna społeczność ze zgrozą uświadomiła sobie zamysł Drakara – oto rozesłał swe sługi, aby zatrutymi strzałami przysparzali jego wojsku nowych wąpierzy.
- Płocha sprawa - pokręcił głową w czerwonej czapce siwobrody krasnoludek. - Jedyne co teraz można dla niej zrobić, to przebić jej serce osinowym kołkiem, uciąć głowę i położyć między nogami, a w końcu spalić i wrzucić popiół do ognia – wodnik o szerokiej piersi pokrytej dużymi łuskami pokiwał z uznaniem krótko ostrzyżoną głową, lecz Psar kłapnął wściekle wszystkimi trzema paszczękami naraz, aż krasnoludek mimo sędziwego wieku pomknął szybko jak jeleń mocząc się w spodnie.
- Ostatnio pojawił się u nas śniardw, zwany Rusłanem. Może on by pomógł? - zaproponowała sikorka modra, w może traszka grzebieniasta. .
Posłano więc po Rusałana. Ów ujrzawszy piękną rusałkę zrobił się czerwony na twarzy, w czym wyraził się jego podziw dla jej urody, a zaraz potem zbladł współczując jej cierpieniu. Nie czekając dłużej, zbadał ją czułkami niczym lekarz używający słuchawek, po czym wyciął z jej piersi zatruty grot i tkankę zakażoną (to co wyciął jako chore, miało później odrosnąć jako zdrowe). Uratował jej życie niczym czarnoskóry wodnik Meus, co ocalił królową Afarakę przed Zbreźnią Dzikofiejewem. Jednak resztki jadu usunąć musieli znachorzy z kolegium tuliszów. Odtąd Ludmiła pokochała śniardwa, choć był taki dziwny.


*





W Burus nad niewielkim, śródleśnym jeziorem Podkowianką od ery czwartej poczynając , żyła zrodzona przez Borutę i Dziewannę rasa Podkowców. Stworzenia te miały postać ludzi o głowach nietoperzy, których nosy zakończone były spiczastymi naroślami przypominającymi podkowę. W innej wersji wyglądali jak ludzie, jeno ich mięsiste narośle na nosie i kończyste zęby pozwalały ich odróżnić od prawdziwych synów Novalsa i córek Aivalsy. Podkowcy umieli namierzać dowolny obiekt, człowieka, czy najmniejszego nawet owada za pomocą dźwięków tak wysokich, że nie dosłyszałoby ich ludzkie ucho, które powracały do uszu Podkowców jako pomian (w mowie Greków: echo). Umieli też przybierać postać nietoperzy, stronili jednak od wysysania krwi, a nawet żyli w nieprzyjaźni z wąpierzami i strzygami. Odziewali się w skóry reniferów i jeleni. Zdobili półnagie, smagłe ciała ozdobami z rogów żubrów i turów, pazurów rysi, żbików, rosomaków, kłów wilków i tygrysów szablozębnych, szabli dzików, pelerynami ze skór gronostajów, białych łasic, kun, tchórzy, wydr, norek i zajęcy bielaków, oraz skaryfikacją i malowidłami z urzetu. Mieszkali w paru wioskach złożonych z lepianek na brzegach Podkowianki – jeziora przypominającego kształtem podkowę; herb Rodegasta. Narzędzia i broń wytwarzali z krzemienia, a ich szamani znali wiele zaklęć przeciw wąpierzom i strzygom. Podkowcy żyli się najchętniej owadami, dżdżownicami, ślimakami, ale też rybami, żabami, traszkami, wężami, jajami, pisklętami, kaczkami, jarząbkami, głuszcami, kuropatwami, przepiórkami, zającami, królikami, oraz grubszą zwierzyną od saren po żubry i tury. Spożywali też, choć w mniejszej ilości; jagody, korzonki, żołędzie, kasztany i buczynę, zaś rytualną potrawą świeżo pasowanych wojowników stanowiło mięso rysia i dzika. Zimą Podkowcy zapadali w sen w swych chatach, zaś na straży stały potężne zaklęcia i najdzielniejsi junacy. Tym czym mamuty dla Naradów, a bizony dla Indian, tym dla Podkowców były hrax – raxy przez Słowian zwane ,,gżegżółkami'' – biało – brązowe króliki wielkości źrebaków. Zatknięte na pale czaszki tych wymarłych już dziś zwierząt zdobiły osady nad Podkowianką.
Wojna z wąpierzami wciąż trwała. Bezlitosny wróg krył się w mroku i kąsał, powiększając swe szeregi. Dlatego też konat Morpus wysłał swego syna Nolusa, młodzieńca, który ubił już tura, oraz darzonego uznaniem za odwagę śniardwa Rusłana w poselstwie do Podkowców. W obliczu tak straszliwego wroga, każdy sojusznik się liczył. Trzy dni później u stóp prastarej, zamieszkanej przez driady lipy, gdzie składano ofiary, nastąpiła krwawa bitwa. Błoniaste skrzydła wąpierzy rozsiewały mrok, któremu towarzyszyły piwniczne chłód, wilgoć i miazmaty. Gdy przebrzmiał bitewne pieśni, rusałki, a wśród nich Ludmiła, Wiły, panny wodne, czarownice i południce oddały z jesionowych łuków salwę płonących strzał o srebrnych grotach. Wąpierze ginęły pod ciosami kopii i włóczni Centaurów, mieczy buruskich wojów, złotych trójzębów i harpunów wodników i żmijów... Spustoszenie siały też kły, pazury i rogi Neurów, Lynxów, kotołaków i dzikich zwierząt. Mroczni wojownicy nocy umierali z przeraźliwym wrzaskiem, a ich nieumarłe ciała pochłaniały płomienie z paszcz wodnych smoków z jezior, podobnych do traszek. Czur ubił sześćdziesięciu krwiopijców, jego towarzysz – żubr BojanWładymirowicz stratował osiemnastu, ryś rozdarł trzynastu, zaś rusałki zastrzeliły z łuku aż sześciuset. Jednak to Rusłan, niepozorny śniardw z jeziora Synar skruszył kleszczami czarną zbroję okrywającą księcia Drakara i rozpłatał go jak prosiaka, niszcząc mu serce, zaś truchło rzucając w ogień ze smoczych trzewi. On to zakończył bitwę u stóp Świętej Lipy.
Poślubił rusałkę Ludmiłę, a gdy konaci Burus przesłali królowi Tybaldowi czaszkę Drakara, ów skierował swe krwawe oczy ku innym krainom. Śniardw zaś i rusałka przeżyli razem mnogie lata w szczęściu i miłości otoczeni dziećmi. Synowie wdali się w ojca, a córki w matkę.