niedziela, 5 czerwca 2022

Brukowce

 



,, [...] 'Ugniatanie nosa przyniesie wam pieniądze - dr Carlton Smith stwierdził, że 91 proc. ludzi uciskających nos zanotowało przypływ gotówki'; 'Wysmarkał nos i wypadło mu oko'; 'Głowa szachisty eksplodowała podczas gry' - informował magazyn 'Rewelacje', polski odpowiednik 'Weekly World News'. Brukowiec z Florydy specjalizował się w produkcji efektownych faktoidów o małym kosmicie adoptowanym przez Hillary Clinton czy dziecku człowieka i Yeti. [...] Założone w 1991 roku 'Skandale' donosiły, że pod Warszawą grasuje królis, polecały maść na porost zębów, a czarownica pachnąca cebulą zaprzeczała, jakoby spała z Kaszpirowskim. [...]'' - Olga Drenda ,,Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji''

 


 

Prorokini w tramwaju

 


,,Pod koniec 1988 i wiosną 1989 roku w Krakowie, Katowicach, Mysłowicach i Wrocławiu widywano tajemniczą pasażerkę komunikacji miejskiej. Mówiono, że jak gdyby nigdy nic wsiadała do tramwaju, rozglądała się po pasażerach, po czym - upewniwszy się, że ją dobrze usłyszą - zwracała się do nich proroczym głosem:

- Wiosna piękna, ale jesień będzie krwawa. 

W Krakowie pewna zakonnica miała podróżować na gapę. 

- My się tu martwimy o bilet, a tymczasem spadnie na Polskę wielkie nieszczęście, wielka bieda - odpowiedziała kontrolerowi - i wypadła na tyle przekonująco, że współpasażerowie nie tylko zamarli z wrażenie, ale też zorganizowali składkę na mandat. [...]'' - Olga Drenda ,,Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji''

Bobok

 

,,W erze dziewiątej na terenach dzisiejszej ziemi Piktów żył olbrzym Szary Człowiek, nazywany też imieniem Mak Dubinus. Był wysoki jak najroślejszy buk, a jego oczy świeciły jak żółte latarnie. Jego zmierzwiona broda i błyszcząca, jakby naoliwiona skóra miały barwę szarą jak popiół. Wspaniale umięśniony, na biodrach nosił przepaskę ze skóry własnoręcznie ubitego tura lub niedźwiedzia, za oręż zaś służyła mu nabijana krzemieniami dębowa maczuga. Była tak ciężka, że nie był jej w stanie unieść nikt inny prócz samego Szarego Człowieka. Mieszkał w zasnutych mgłami górach, w przestronnej jaskini otoczonej wodami jeziora, gdzie igrały konie, zwane kelpie, łase w równym stopniu na wodorosty, ryby, jak też na surowe mięso. Pożywienie Szarego Człowieka stanowiły bulwy i kłącza, pieczone na ogniskiem tury, dziki i kozice, oraz wrzosowe piwo i miód. Piktowie powiadają, że zadaniem tej istoty jest po dziś dzień ukazywać się zatwardziałym grzesznikom i straszyć ich, skłaniając w ten sposób do zmiany postępowania’’ - Celinus Francus ,,Księga gigantów’’, VI wiek.

 


Szary Człowiek siedząc przy ognisku, obgryzał kość upieczonej w całości sarny, aż nadleciał Riri, zaprzyjaźniony kruk i odezwał się doń w te słowa.

- Kra! Enkowie chcą, abyś udał się za morze, na wschód. Trzeba, abyś uwolnił rusałki uwięzione w zamku Kadath na Lodowej Równinie! - Mówiąc to, ptak wręczył mapę narysowaną na smoczym welinie.




Szary Człowiek pospiesznie dokończył konsumpcję mięsiwa, popił je miodem, po czym przepasał się dzwoniącym łańcuchem wykutym przez zdolnych kowali z rasy krasnoludów. Następnie wsiadł do wielkiej dłubanki sporządzonej z pnia olbrzymiego dębu zwanego Rayothem i wypłynął nią na pełne morze. Pracowicie machał wiosłami, a Jurata, osobiście doglądała bezpieczeństwa jego podróży, kładąc pieczęci na paszcze morskich potworów. Dziewiątego dnia przybił do skutych lodem wybrzeży krainy, która w erze trzynastej otrzymała nazwę Rox. Kiedy idąc za wskazówkami mapy, skierował swoje kroki w stronę zamku Kadath, z przeraźliwym wrzaskiem opadła go chmara szantaków, to jest olbrzymich, kosmatych sępów mających błoniaste skrzydła nietoperzy. Straszne te istoty próbowały pozbawić olbrzyma oczu. Szary Człowiek zdołał jednak ubić siedem z nich za pomocą długiego noża przytroczonego do pasa. Pozostałe szantaki, widząc śmierć swoich towarzyszy, broczących zieloną, zatrutą krwią, odleciały wrzeszcząc żałośnie.




Zamek Kadath został, jak wieść głosi, zbudowany z białego kamienia nakładem ciężkiej pracy trolli i varibusów z głębi Azji. Jego dach pokrywała szafirowa łuska zdarta ze skóry wielkiej ryby Molindy złowionej w Oceanie Północnym Lodowatym na przynętę z głowy byka. Pokryta magicznymi znakami, bukwami i czertami brama została sporządzona z kutego złota z nieopisanym artyzmem. Komnaty pełny były złotych i srebrnych rzeźb, kosztownych tkanin barwionych purpurą i porcelanowych naczyń znad Żółtej Holanki. Choć zamek jaśniał pięknem, niczym siedziby Enków, działy się w nim rzeczy szpetne i przerażające.




Panem Kadath był Psir, władca psów i wyrodny syn Żweruny. W zależności od swej woli, brał na siebie postać urodziwego młodzieńca w aksamitnym, czarnym kaftanie, noszącego na szyi wisior z wilczych kłów, bądź zamieniał się w srogiego brytana w kolczastej obroży, o muskularnym ciele pokrytym bliznami wyniesionymi z licznych walk. Pod swoimi rozkazami miał sforę ostrych wilczurów, ogarów i brytanów, które nie były wcale tak niegodziwe jak ich pan i władca. Służyły one Psirowi wyłącznie powodowane psią wiernością, na którą ten wcale nie zasługiwał. W zaklętych lochach zamku Kadath przebywało uwiezionych trzynaście rusałek, panien niezwykłej piękności, z których każdą krępowały złote łańcuchy i kajdany. Psir nakazał je porywać nad jeziorem Hali, rzekami Tinerpą, Tinestrą, Setomlą, Nemaną, Visaną i Odirną oraz w Puszczy Kotev. Pozwalał im śpiewać, grać na harfach i lutniach, haftować, zabawiać się grą w szachy i konwersować, a nawet pluskać się w basenie. Mogły pić do woli syrop winogronowy i zajadać smakowite pieczyste i bakalie na deser. Niewolę w jakiej się znalazły, można było porównać do zamknięcia w złotej klatce, a mimo to wiązała się dla biednych nimf ze strachem i bólem. Ilekroć Psir odczuwał głód, życzył sobie, aby mu przyprowadzono rusałkę z lochu. Wówczas zdzierał z niej szaty i głuchy na błagania o litość i okrzyki bólu, w psiej postaci odgryzał jej piersi, uda i pośladki, aż modra krew tryskała na wszystkie strony.



- Czego ryczysz, głupia? - Pytał warcząc i rozrywając mięso na mniejsze kawałki. - Wszak to co ci odgryzłem, odrośnie!

Istotnie, rusałki były obdarzone zdolnością odtwarzania utraconych części ciała, niespotykaną u ludzi, jednak nie znaczy to, że nie czuły bólu, kiedy zadawano im rany. Psira nie obchodziło jednak cierpienie jego niewolnic. Uprawiałby swój proceder bezkarnie dalej, kiedy na zamek Kadath nie przybył Szary Człowiek. Kiedy groźnie zawarczał, najokrutniejsze brytany podkuliwszy ogony, jęły popiskiwać jak przestraszone szczeniaki. Siłą swych mięśni obalał mury, a złote kajdany kruszyły się w jego dłoniach jak plastelina. Ocalone rusałki pod postacią Świateł uleciały na zimowym wietrze do swoich stron rodzinnych, zaś skrzeczące szantaki na próżno usiłowały je pochwycić i zanieść swoim pisklętom.

- Nie jesteście bestiami i nie musicie słuchać się Psira, którego rozkazy czyniły was złymi. Udajcie się do Toropiecka na dwór królowej rusałek. Okażcie skruchę, a ona, namaszczona przez Mokoszę, przebaczy wam i postara się o jakieś lepsze zajęcie dla was! - Psy skomląc, przyrzekły spełnić to co im olbrzym przykazał.

Co zaś się tyczy Psira, ledwo poczuł zapach przybysza z dalekiej wyspy poświęconej Brigit – Wiośnie, nie czekał na konfrontację. Jak niepyszny zjeżył sierść, podkulił ogon i w te pędy rzucił się do ucieczki. Gnał przez Lodową Równinę, ścigany wrzaskliwymi szyderstwami szantaków. Kierował się na południe, w stronę nieprzebytych puszcz porastających krainę, która w erze trzynastej otrzymała nazwę Rox.


*


Wśród zielonych drzew znalazł wytchnienie. Lęk przed sprawiedliwym gniewem Szarego Człowieka z wolna opuszczał jego serce. Psir, aby się pożywić, ścigał i rozszarpywał zające oraz małe sarenki. Pragnienie gasił wodą z ruczajów. Pewny, że nikt go już nie ściga, przybrał postać podobną do ludzkiej. Kiedy usiadł na omszałym głazie by odpocząć, ujrzał wychodzącą z gęstych krzewów wielką, burą sukę. Rozpoznał w niej, po ognistej koronie unoszącej się nad głową, swoją matkę, Żwerunę, która na przestrzeni eonów czciły wszystkie psy świata.

- Hau! Twój jeniusz ocalił ci życie, abyś miał czas się poprawić, nim staniesz przed sądem Welesa. Nie zmarnuj szansy! - Żweruna przestrzegała niewdzięcznego syna.

- Uciekaj, stara – warknął rozdrażniony Psir. - Nie jestem już szczeniakiem, abym musiał słuchać twoich pouczeń!




Zasmucona Żweruna skomląc, podkuliła ogon i odeszła w las. Nigdy więcej nie zobaczyła już swego nieposłusznego syna. Tymczasem Psir powstał z głazu. W postaci młodzieńca był obdarzony równie wyśmienitym węchem jak wówczas gdy przypominał wyglądem psa. Wciągnął powietrze nosem i skierował się w stronę skąd dobiegał kuszący zapach barszczu. Pół wiorsty dalej jego oczom ukazała się chata z nieokorowanych, brzozowych pni o dachu krytym strzechą. Nad wejściem był wymalowany herb Królestwa Toropieckiego przedstawiający złoty kwiat lilii w polu błękitnym z obu stron podtrzymywany przez dwa srebrne jednorożce oraz wypisane słowa ,,buda’’ i ,,iskoła’’, które w językach starokrasnym i toropieckim znaczyły: szkoła. Psir śmiało wszedł do sieni. Uczące się tu dzieci leśnych ludzi miały właśnie przerwę obiadową i zgromadzone w stołówce zajadały drewnianymi łyżkami czerwony barszcz z glinianych misek, który jasnowłosa rusałka w fartuchu nalewała im chochlą z olbrzymiego gara. Psir oblizał się na ten widok.

- A pan w jakiej sprawie do nas przybył? Nie wygląda mi pan, na któregoś z rodziców moich podopiecznych. - Nieoczekiwanie zagadnął Psira wychowawca klasy.

Był to raczej niski, lecz nie karłowaty, leśny dziad ubrany w zielony surdut. Miał długą, brązową brodę, jedno oko zielone, a drugie żółte oraz łysinę, z której wyrastały dwie duże brodawki przypominające z daleka rogi.

- Pochodzę z Dalekiej Północy. Straciłem dom, który zburzyły mi lodowe olbrzymy. - Mieszając prawdę z kłamstwem odrzekł Psir, zaś leśny dziad przyjrzał mu się badawczo.

- Nazywam się Bobok. Profesor Bobok. - Wyciągnął pokrytą brązowymi plamami dłoń na powitanie. - Niech pan nie zaprzecza, że zainteresowały pana moje brodawki na głowie. Otrzymałem je w darze od rogatego Welesa i pozwalają mi one słyszeć rozmowy mieszkańców wszystkich trzech Nawi.

- Jak to trzech, a nie jednej? - Spytał zdziwiony Psir.

- Istnieje Nawia Jasna, w której jytnas żyją w wiecznym szczęściu pod berłem Welesa, Nawia Ciemna, w której dusze zmarłych oczyszczają się z drobnych zmaz, oraz Nawia Čortów, gdzie potępieńcy cierpią katusze przez całą wieczność. - Objaśnił Bobok. - Wracając do moich brodawek… Wypełnia je zatruta ropa, którą potrafię strzykać w chwili zagrożenia. Parę dni temu uśmierciłem nią niedźwiedzia demonicznego, który chciał pożreć maleńką Maszę…

- Jak nazywa się ten las? - Zmienił temat Psir.

- Puszcza Detińska, panie kolego, do której Weles posłał mnie abym uczył dzieci leśnych ludzi. - Objaśnił belfer. - Może piwa?

- Jak nie, jak tak! - Ucieszył się Psir.



Bobok oznajmił zakończenie lekcji i odesłał dziatwę do rodzinnych chat, sam zaś uda się do swego gabinetu gdzie chował piwo. Zataił przed Psirem, że jego brodawki pozwalały mu także czytać w myślach. Trzeba zaś wiedzieć, że myśli Psira były wyjątkowo brudne. Patrząc na kształtne ciałka ufnych i bezbronnych leśnych dzieci, wyobrażał sobie, że rozrywa je zębami i pożera ze smakiem oraz zaspokaja na nich inne żądze, tak obrzydliwe, że nie godzi się o nich mówić. Nie mógł się doczekać, aż nadejdzie sposobność aby zrealizować te fantazje. Bobok wyczytawszy to w jego umyśle, nalał do kufla złocistego trunku i zaprawił go ropą ze swojej lewej brodawki. Następnie poczęstował nim Psira. Skutek nie kazał na siebie długo czekać. Psir najpierw zrobił się zielony na twarzy, a następnie upadł na podłogę, przybierając postać umierającego psa.

- Za co? - Wycharczał ostatkiem sił.

- Jestem pedagogiem i mam obowiązek bronić dzieci. Nikomu nie ujdzie bezkarnie ich krzywdzenie. - Oświadczył Bobok.

Truchło Psira z Kadath zostało wyniesione pod drzewo, gdzie mrówki obrały je z mięsa o kości…