czwartek, 11 października 2018

Andreida - ruski epos z XI wieku


,,Dziwne rzeczy widziałem w ziemi słowiańskiej, idąc tutaj. Widziałem łaźnie drewniane; rozpalają je do czerwoności i rozbierają się do naga i oblewają się ługiem garbarskim i biorą młode pędy i biją się nimi sami i tak siebie biją, że ledwie żywi złażą i oblewają się zimną woda i tak ożywają. I to czynią co dnia, nie męczeni przez nikogo, lecz sami siebie męczą i jest to dla nich kąpiel, a nie męczarnia’’ - św. Andrzej (wg ,,Powieści lat minionych’’).







- Były Zielone Świątki, kiedy przebywaliśmy wszyscy razem zgromadzeni na modlitwie; Matka naszego Pana i my, Jego uczniowie – postawny mąż o długiej, brązowej brodzie skręconej w loki, odziany w sięgającą ziemi, lśniącą tunikę stał na wysadzonej mozaiką podłodze pałacu Irosława; króla Roxu w stołecznym Dendropolis i głosił zbawienne orędzie. - Nagle dał się słyszeć szum jakby uderzenie gwałtownego wiatru i napełnił cały dom, w którym przebywaliśmy. Ukazały się nam języki jakby z ognia, które się rozdzieliły i nad każdym z nas spoczął jeden…
- Przypomina mi to dziwożony; żony dziwów, bo i one mają ogniste języki nad głowami – mruknął za zastawionym mięsiwem stołem bojar Putyjar.
- …. i wszyscy zostaliśmy napełnieni Duchem Świętym, który dał nam odwagę, dar wymowy i dar języków, abyśmy mogli zanieść Dobrą Nowinę o ogarniającej cały ród ludzki miłości zmartwychwstałego Chrystusa aż po najdalsze krańce świata. Duch Święty mi mówi, że nadejdzie czas kiedy i sławne Królestwo Roxu wraz ze stołecznym Dendropolis pokryje biały płaszcz mnogich cerkwi…








- Nie słuchaj go, panie – króla Irosława szarpnęła za skraj sobolowej szuby miniaturowa, chuda jak Kościej, prawie przezroczysta kobieta o żarzących się oczach, siwych włosach i ostrych zębach. - Tak wiernie ci służę rekwirując na twe potrzeby zboże we wrażych spichlerzach, a ten żydowski Bóg, którego głosi ów przybłęda, nazywa to kradzieżą i zabrania tego. Co to za Bóg, który zabrania władcy kraść?! Wygoń go, miłościwy panie! - król Irosław groźnie zmarszczył brwi i zmienił się na twarzy stając się najpierw blady jak prześcieradło, potem zaś czerwony jak pewien ptak udomowiony przez Atlantów i Azteków.
- Słuchaj, Andrzeju – rzekł król – ta oto Szyszymora z rasy kikimoł, którą nazywasz demonem, wiernie mi służy, przysparzając mi bogactwa i nie zamierzam rezygnować z jej usług. Powiadasz, drogi Apostole – ciągnął już łagodniejszym tonem – że twój Zakon nakazuje mieć tylko jedną żonę?
- Tak właśnie głosi Zakon, do którego głoszenia zostałem wezwany, królu – potwierdził św. Andrzej.
- Moi kapłani, wołwchowie Ageja i Enków też mi to wyrzucają, ale ja ich nie słucham – roześmiał się Irosław. - W Roxie inaczej niż w Analapii, Slawi i Egipcie, moje królewskie słowo znaczy więcej niż bredzenie jakichś tam żerców i klechów. Mam cztery, obecne tu urodziwe żony: królowe Krywicę, Smolenicę, Dulebę i Ulicę; córy Leszka II Płodnego; króla Analapii. Wszystkie one cieszą się przyjaźnią moich lędźwi i nie zamierzam tego zmieniać. Choć nasz słowiański zakon uczy: ,,gość w dom – Bóg w dom’’; rozkazuję ci, przybłędo; paszoł won z mojego zamku, albo cię psami poszczuję! - św. Andrzej zasmucony tym, że król wzgardził zbawieniem wiecznym, opuścił niegościnne Dendropolis, na jego podgrodziu strzepując pył ze swych sandałów i wiedziony Duchem udał się do ziemi sąsiadujących ze Słowianami bitnych Scytów.

                                                                  *








,,W czasach cesarza Nerona, gdy na tronie przesławnej Analapii w stołecznym grodzie Grakchov zasiadał król Krakus Smokobójca i jego jaśniejąca dziewiczym pięknem córa Wanda, wodzem wszystkich Scytów – chrobrego ludu wywodzącego się od herosa Scyty, brata Sarmaty, był wieszczy Deombrotes Zakonodawca herbu Dębno. Był ci on synem Teresa, syna Idantyrsa, syna Belssusa, którego jako swego protoplastę czczą Bessowie i Sabakowie. Wśród wszystkich szczepów scytyjskich cieszył się poważaniem należnym największym prorokom; śpiewano pieśni o jego zdolnościach wróżbiarskich, mocy uzdrawiania, znajomości run i zaklęć. Jak na Scytę przystało słynął też jako jeździec wyborny i łucznik zabijający dwa ptaki jedną strzałą. Sławiono jego siłę w zapasach, bystry wzrok, powodzenie w łowach z chartami i sokołami, oraz liczne zdobyte na bitwach skalpy wrogów ludu scytyjskiego. Deombrotes miał dar widzenia rzeczy zakrytych przed wzrokiem swych pobratymców. Urodził się martwy, lecz życie przywrócił mu odziany na czarno mag perski z obciętym nosem; wraz z życiem dając mu wielką siłę i moc wołwcha – kołoduna. Już w szesnastej wiośnie życia nauczał Deombrotes, że dusza jest nieśmiertelna i po śmierci przenosi się do innego ciała jak nauczają bramini z Bharacji. Wprowadził zakon, aby zmarłych chować pod kurhanami i wydawać uczty na ich cześć. Czcił triadę bóstw: Labiti przez Słowian zwaną Ładą, Apii i Jazde, czyli Jesza, których magowie nazywali Ogniem, Ziemią i Powietrzem, lecz zabronił sporządzania ich wizerunków. Zamiast tego nauczył Scytów jak mają się do nich modlić i składać im żertwy. Pouczony przez Agrimpasę, przez Słowian zwaną Mokosza, a przez Greków – Afrodytą, nauczył wróżyć z liści lipy – poświęconego jej drzewa. Karał na gardle za kradzież i ustanowił zakon, że małżeństwa mogą zawierać między sobą ludzie równi stanem. Wzorem Greków nauczył też mieszać miód z wodą. Nosił długie, czarne włosy zaplecione w siedem warkoczy, wierząc, że w nich zaklęta jest mądrość i siła. Jednym ciosem włóczni o ostrzu z oriszalku – metalu z zatopionej Atlantydy, powalał tury, żubry, dziki i niedźwiedzie, a jednocześnie zabronił zabijać więcej zwierzyny niż wymagała tego potrzeba; chronił orły, sokoły, wilki, dropie i suhaki, poił mlekiem węże i założył kilkanaście świętych gajów. Wraz ze swą ukochaną żoną, chrześcijanką Galadą miał synów Pauzaniacha i Oktomazdesa’’ - Calimac Radostek ,,Rzecz o Deombrotesie’’.

Andrzej; Apostoł Jezusa Chrystusa wygnany przez króla Irosława, nie znalazł dużego posłuchu na ziemiach Ludu Roksany, a to za sprawą wołwchów, którzy podburzali kmieci i bojarów przeciw niemu, opowiadając o nim i jego Bogu rzeczy kłamliwe i budzące grozę. Nie chcieli bowiem utracić swojej pozycji. Jeno nieliczni z Ludu Roksany przyjęli z rąk Apostoła chrzest w wodach wielkiej rzeki Tinerpy. Wśród nich znalazł się przymierający głodem sierota o ciele pokrytym wrzodami imieniem Sysun. Andrzej mocą Chrystusa wyleczył jego wątłe ciało i ochrzcił Sysuna, a ten odtąd chodził wszędzie za nim niby wierny pies.
Królowi Scytów jak i jego ludowi nieobca była cnota gościnności. W swojej jurcie z kolorowego jedwabiu z Sinea posadził Andrzeja i jego sługę Sysuna po swojej prawicy za suto zastawionym, dębowym stołem na kozłach, nakrytym białym, odpornym na działanie ognia obrusem utkanym przez sineańskie księżniczki z długich włosów olbrzymiego szczura żyjącego w płomieniach, a zabitego kroplą wody. Na złotych i srebrnych półmiskach parowało pieczyste z jelenia i baranina podana z jaśminowym ryżem z Bharacji, oraz z jarzynami posypanymi utartym białym serem o lekko słonym smaku. Na deser służba wniosła aromatyczne kołacze z makiem i orzechami, zaś w ozdobnych pucharach i pozłacanych rogach turów pełno było wina z Kolchidy i oszałamiającego miodu. Sam król Deombrotes pił korzenną wódkę z analapijskiego grodu Canum z oprawionej w złoto czaszki króla Ujgurów, którzy najechali Rox przed czternastoma laty.








Po lewej stronie króla Scytów zasiadała urodziwa Amazonka o cerze smagłej i oczach lekko skośnych i czarnej kosie rzadkiej piękności.
- Jestem Asi – Tarassa, kuzynka królowej Deribani Wydłubującej Oczy – mówiła Amazonka z palcami tłustymi od cebulowego sosu. - Królowa skazała mnie na wygnanie za to, że w gniewie ubiłam inną Amazonkę, która dobierała się do mojego mężczyzny, którego zresztą potem solidnie wychłostałam za niewierność. Nie żałuję, że pozbawiłam życia tę wywłokę – splunęła Asi – Tarassa. - Rada byłabym o was usłyszeć; kim jesteście i skąd przybywacie – już łagodniejszym tonem zwróciła się do Apostoła Andrzeja.
- Przychodzę z poselstwem od Jezusa Chrystusa, którego zapowiadały mity Słowian o Teoście, a który jest Królem ludzi, aniołów i wszelkich innych stworzeń. Jego orędziem jest Miłość, która wymaga, lecz ostatecznie przynosi szczęście.
- Wiadomym mi jest, że tak Żydzi jak i Rzymianie nastają na życie wyznawców waszego Zakonu – zabrał głos Deombrotes. - Powiada się, że jeśli ustaną wasze prześladowania, wy sami staniecie się prześladowcami, bo ci, którzy teraz padają na twarz, kiedyś sami będą bili po twarzy. W Roxie powiadają, że jedni ludzie rodzą się po to, aby bić, a inni po to, aby być bitymi – dodał po chwili namysłu, a Sysun posmutniał słysząc te słowa, bo całe życie otrzymywał cięgi i dopiero Andrzej potraktował go przyjaźnie.
- Nie tak uczył mój Pan, Jezus Chrystus – zaprzeczył żarliwie Andrzej. - Dla Niego nie ma znaczenia czy ktoś jest królem czy rabem, ale to jak kocha Boga i bliźnich. To właśnie miłość do każdego człowieka zaprowadziła Go na krzyż…
- Musi to być miłość tak wielka, że trudna do przyjęcia – zamyślił się Deombrotes. - Niezwykły musi być ten twój Bóg. Opowiedz o Nim więcej.
- Tak jak w słowiańskim micie wszystkie drogocenne kamienie powstały z Jarkiego Głazu, tak wszyscy ludzie; od carów po rabów są z Bożego rodu, niczym latorośle wyrastające z winnego krzewu. Chrystus zaś; Prawdziwy Bóg i Prawdziwy Człowiek był między ludźmi jak alatyr wśród innych kamieni. Kto dąży do Chrystusa jest jak kamień drogi, który się oczyszcza i szlifuje.
- Jednak dla was jesteśmy poganami – rzekł Deombrotes. - Czy gdybym przyjął chrzest nie sprzeniewierzyłbym się swoim przodkom i ich tradycji i kulturze?
- Mój Pan nie przyszedł świata potępić jeno go zbawić – zaprzeczył Andrzej. - Nie przyszedł waszej kultury zniszczyć, ale ją uświęcić.
Deombrotes zaciekawiony poprosił Andrzeja o święte pisma chrześcijan; pisma Starego i Nowego Zakonu. Studiował je pilnie, nie raz i nie dwa pytając Apostoła o rzeczy, których nie rozumiał, a ten mu je objaśniał z wielką cierpliwością. W końcu poprosił o chrzest, a wraz z nim do grona wyznawców Chrystusa dołączyła Asi – Tarassa jako pierwsza z ludu Amazonek. Powróciła do swej ojczyzny by opowiedzieć o Chrystusie uczącym kochać i wybaczać, lecz przypłaciła to śmiercią męczeńską wbita na pal i obdarta ze skóry. Tymczasem Andrzej wyruszył w dalszą drogę…

                                                                     *









Galada, panna wielce urodziwa, o włosach ciemnych jak pkieł i miękkich jak kitajka, urodziła się w Azji Mniejszej w możnym rodzie biorącym swój początek od celtyckiego ludu Galatów. Przyjęła chrzest z rąk św. Pawła Apostoła, a wówczas jej ojciec, wielce rozsierdzony, sprzedał córkę w niewolę piratom łupiącym wybrzeża Morza Czarnego, zwanego Ciemnym lub Ponckim.









Kapitan pirackiej galery, na której pokład trafiła Galada, budził przerażenie swym wyglądem, pokrywały go bowiem skudlone włosy; czoło miał niskie, uszy duże, ręce długie; kostek sięgające, a w ustach jego żółte kły się srożyły. Nazywał się Marcus Kimeco i jak podaje Stach z Warty, był synem niewiasty, w którą przelał swe nasienie włochaty stwór z gór Azji, w starszych mitach nazywany ,,varibus’’, a w nowszych – yeti. Marcus Kimeco nazywany Yetisynem od lat dostarczał niewolnice na dwór cesarza Nerona. Tego dnia, kiedy gęste, białe jak mleko mgły unosiły się nad wodami Morza Ciemnego, Galada przebywała związana pod pokładem razem z szesnastoma innymi niewolnicami schwytanymi w różnych krainach barbarzyńskich rozciągających się do Kolchidy aż po Bharację. Oczy kapitana i jego załogi świeciły niczym błędne ogniki unoszące się na bagnach, na próżno usiłując ujrzeć brzegi Scytii we mgle. Yetisyny coś powarkiwały do siebie, radząc czy przeczekać mgłę czy też płynąć dalej. Niewolnice skute łańcuchami popłakiwały w wielkim udręczeniu bądź patrzyły nieobecnym wzrokiem przed siebie, zobojętniałe na swą niedolę. Jedynie z ust Galady wydobywały się szeptem słowa psalmu: ,,Choćbym szedł przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś przy mnie… Twój kij i laska pasterska są moją pociechą...’’ Marcus Kimeco szczekliwym głosem wydał rozkaz załodze, gdy wtem oczom synów yeti ukazały się płonące pochodnie i poczęły ich zabijać strzały płynących w czółnach scytyjskich łuczników. Rozpoczął się abordaż; Scytowie wspinali się na galerę ze zwinnością małp papionów, którym giptyjski heros Sinti skradł tajemnicę obróbki żelaza. Rozbrzmiał szczęk akinakesów i niejeden trup yetisyna brocząc krwią pogrążył się z pluskiem w falach morza. Kimeco ryknął rozdzierająco odsłaniając pożółkłe kły i dobył topora mierząc nim w Deombrotesa. Król Scytów zamachnął się mieczem i odciął nim uzbrojone ramię bestii. Yetisyn powalony bólem upadł z łoskotem na kolana trzymając się za tryskający posoką kikut, a wtedy Deombrotes odciął mu głowę i kopnął ją za burtę. Scytowie wybili całą załogę yetisynów. Nikt nie prosił o litość, ani nikt jej nie okazywał. Gdy zginęli wszyscy piraci, król Scytów wyrąbał sobie drzwi do ładowni. Czym prędzej nakazał rozkuć niewolnice z kajdan. Ukląkł przed pobladłą Galadą i spytał zamiatając brodą pokład.
- Czy zechcesz zostać moją królową? - już niebawem na scytyjskiej ziemi odbyło się siedemnaście hucznych wesel.
Galada jako pierwsza chrześcijańska królowa Scytów zasiadła na tronie po prawicy Deombrotesa i powiła mu synów Pauzaniacha i Oktomazdesa.
Co zaś się tyczy Sysuna, ucznia św. Andrzeja, głosił Ewangelię w Tracji, Macedonii i na ziemiach Sorabii Południowej, aż w końcu powrócił do Dendropolis, gdzie poniósł śmierć męczeńską wbity na pal za panowania króla Łżymira syna Irosława.