niedziela, 31 maja 2020

,,Przyjaciel wesołego diabła''


,,’Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego’’ - Mt 18, 3






Kornel Makuszyński (1884 – 1953) był cenionym polskim pisarzem. W wieku przedszkolnym jako pierwsze z jego dzieł poznałem komiksy o Smoku Wawelskim, Koziołku Matołku i Małpce Fiki – Miki z ilustracjami Mariana Walentynowicza (1896 – 1967). W szkole podstawowej przyszła kolej na powieści ,,Awanturę o Basię’’ i ,,Szatana z siódmej klasy’’. W napisanym przeze mnie w klasie trzeciej gimnazjum poemacie dygresyjnym ,,Milenium, czyli Nowe Triumfy’’ Jena ov Blackeyova spotkała Kornela Makuszyńskiego w Armagedonie (odsyłam do posta: ,,Triumf Literatury’’). W pierwszej klasie liceum przeczytałem pozytywnie oceniający twórczość Makuszyńskiego artykuł w ,,Naszym Dzienniku’’. Twórczość Makuszyńskiego była skazana na zapomnieniu w dobie stalinizmu. Dziś w wolnej Polsce inspiruje współczesnych Autorów czego przykładem jest powieść Konrada T. Lewandowskiego ,,Szatan i spółka’’ (2017).






W maju 2020 r. przeczytałem powieść dla młodzieży ,,Przyjaciel wesołego diabła’’ z 1930 r., która moim zdaniem można uznać za jeden z najwcześniejszych polskich utworów fantasy ;). Wcześniej obejrzałem zrealizowany na jej motywach polski film pod tym samym tytułem z 1986 r., powieść uznaję za lepszą.
Akcja rozgrywa się in illo tempore w bliżej niesprecyzowanych krainach. Co ciekawe sam Makuszyński pisał na wstępie, że jego bohater był Polakiem i mieszkał w Polsce.
Głównym bohaterem jest 14 – letni chłopiec Janek, sierota znaleziony w lesie przy martwej matce przez konia Huragana. Wychował go mieszkający na odludziu mędrzec Witalis; lekarz i astronom, człowiek wielce szlachetny, choć nieco niepraktyczny. Autor wyposażył swojego bohatera w same najlepsze przymioty: odwagę, prawość, uczciwość, miłość, zdolność do poświęceń, wierność, oraz wiarę w Boga (był katolikiem). W obronie swych wartości i przyjaciół Janek był gotów znosić największe trudy i upokorzenia. Przykładowo odmówił, gdy sułtan kazał mu wyrzec się Boga i został skazany na pracę niewolnika. Gdy Witalis będąc na tropie epokowego odkrycia kulistości Ziemi stracił wzrok, Janek zgodził się na propozycję ,,czarnego człowieka’’ - w istocie posła z dalekiego kraju, który w zamian za czarodziejskie kryształowe oczy dla ociemniałego mędrca, przystał na okrutny warunek. Miał wyrzec się ukochanej osoby, po czym iść na zachód przez rok i sześć niedziel, pokonując po drodze liczne niebezpieczeństwa. Powiedziano mu, że na końcu czekał go sąd i kaźń. Janek przystał na to wszystko i podpisał cyrograf, aby tylko ocalić Witalisa. Na końcu pełnej przygód wędrówki spotkał uzdrowionego mędrca, zaś sam został koronowany na króla. Wszystkie nieludzkie zadania jakie przed nim stały były próbami jego miłości i hartu ducha; próbami, które przeszedł pomyślnie.
Na swej drodze Janek spotkał wiele istot nadprzyrodzonych.






Obdarzony wolą i mową las (odległe echo słowiańskich leśnych bóstw i demonów), kiedy usłyszał do wiatru o tym jak Janek wyrzekł się i porzucił mędrca Witalisa przegnał chłopca spoza swojego obrębu.






Wilki władały ludzką mową i kiedy spotkały tułającego się Janka, chciały go zagryźć, za to, że wyrzekł się swego dobroczyńcy. Chłopiec wytłumaczył im jednak, że był do tego zmuszony, aby przywrócić wzrok mędrcowi, a wówczas wilki opowiedziały wszystkim leśnym stworzeniom o jego niewinności.






Tytułowym wesołym diabłem, wzorowanym na mało rozgarniętych demonach z polskiego folkloru był Piszczałka – kosmaty chłopiec o kozich racicach. Był sierotą. Wychowywał się w piekle, gdzie diabły kazały mu stać na straży z halabardą w łapie przed wejściem do ich siedziby. Był to początkujący diablik nie mający jeszcze ogona – oznaki diabelskiej dojrzałości. Przyjaźń Janka pomogła Piszczałce zerwać z demonicznym towarzystwem. Janek nauczył diablika modlić się do Boga i Maryi, oraz chronić się pod krzyżem przed innymi diabłami. Choć w rzeczywistości diabeł z własnej woli i winy nie może się nawrócić, historię Piszczałki (a przy okazji też Hellboya ;) jak najbardziej można odnieść do ludzi.






W pościg za zbiegłym Piszczałką ruszyły diabły z piekła, na których czele stał demon Barabasz. Żądały od Janka wydania zbiega, lecz chłopiec odmówił, a schronienia obaj znaleźli w cieniu krzyża.







Mówiące krokodyle mieszkały w czarnej, rojącej się od pijawek piekielnej rzece. Piszczałka odwrócił ich uwagę, dzięki czemu Janek mógł przedostać się na drugi brzeg.







Janka i Piszczałkę schwytali podziemni ludzie – niscy, ciemnoskórzy, o ponurym usposobieniu, oddający cześć świętemu kretowi. Na powierzchnię mogli wychodzić tylko w nocy, bowiem panicznie bali się Słońca. Fanatycznie wierzyli, że Ziemia jest płaska i gotowi byli torturować Janka, aby tylko wyparł się wpojonej przez Witalisa prawdy o kulistym kształcie naszej planety. Janek nie wyparł się prawdy naukowej, choć przypalono mu stopy ogniem. Myślę, że Makuszyński miał szczęście, że nie dożył naszych czasów, kiedy to w Internecie panoszą się wyznawcy Płaskiej Ziemi. 







Janek i Piszczałka zaszli do żelaznego miasta zamieszkałego przez bezduszne automaty (historie o konstruowaniu takich istot były opowiadane już w starożytności o czym przekonuje książka Bartłomieja Grzegorza Sali ,,W upiornym laboratorium’’). Automaty miały ciała zbudowane z metalu i uważały się za wyższą formę życia niż ludzie. Schwytały Janka, ułożyły na ołtarzu i chciały przeprowadzić jego sekcję. Na szczęście aktywne były tylko w dzień, kiedy mogły czerpać energię ze Słońca, zaś nocą zamierały. Wówczas Janek i Piszczałka rozmontowali wrogów i uciekli z ich miasta na żelaznym koniu – automacie.







W górach rannym Jankiem zaopiekował się mieszkający samotnie pokutnik. Niegdyś ubliżał swemu ojcu pasterzowi i został przezeń przeklęty. W zdjęciu klątwy pomógł Janek odważnie dźwigając uciętą głowę nieszczęśnika, podczas gdy jego zimne ciało szło po omacku. Gdy obaj dotarli do osady pasterzy, ojciec spotkał syna i przebaczył mu, a wówczas jego głowa i ciało zrosły się.







Warto wiedzieć, że historycznym pierwowzorem potężnego, wschodniego władcy – sułtana, kalifa, króla i cesarza w osobie był turecki sułtan Sulejman Wspaniały (1494 – 1566). Oprócz gry w szachy jego jedyną miłością była urocza, jasnowłosa córka, księżniczka Roksolana, której matka pochodziła z Lechistanu (Polski). Księżniczka na prośbę Piszczałki przyczyniła się do uwolnienia Janka płacąc zań swoimi włosami, które w oczach jej ojca były cenniejsze niż złoto. Pierwowzorem tej postaci była sułtanka Roksolana, zwana Hurrem (1502 – 1558), ukochana żona Sulejmana Wielkiego, była niewolnica z Rohatynia na Ukrainie, która działała na korzyść Polski. Historyczna Roksolana była pierwowzorem również Czerwonej Sonii z Rogatino, postaci wymyślonej przez R. E. Howarda.
Gdyby Czytelnik miał wątpliwości, to spieszę uspokoić, że powieść nie ma nic wspólnego z satanizmem. Wręcz przeciwnie: jest pełna chrześcijańskich wartości, optymizmu, humoru i wiary w ludzką dobroć, której nie powstydziłby się sam Jeszua Ha – Nocri. Zainteresowanych dalszymi, filmowymi losami Piszczałki odsyłam do posta ,,Bliskie spotkania z wesołym diabłem’’.
Śniło mi się, że mały diabeł Piszczałka, został czarami zamieniony przez zakonników w chłopca (jego matka również otrzymała ludzką postać).

sobota, 30 maja 2020

Oniricon cz. 595

Śniło mi się, że:





- Darth Vader miał hełm wykładany od wewnątrz masą diamentową,






- w XVI wieku Estończycy byli przemocą nawracani na chrześcijaństwo,






- w Empiku spotkałem rodzimowiercę, z którym pracowałem niegdyś w archiwum IPN - u, zaproponował mi udział w neopogańskim obrzędzie, lecz odmówiłem tłumacząc, że jestem katolikiem, mitologią słowiańską interesuję się od strony historycznej i literackiej, a nie religijnej, dodałem też, że czytając książki Jana Parandowskiego i Zygmunta Kubiaka o mitologii greckiej nie oddaję czci bogom Olimpu i że tak samo jest z książkami o mitologii słowiańskiej,






- Andrzej Pilipiuk prosił czytelników o pomoc w odwołaniu dyrektora PUP - u, który był Indianinem z Boliwii,






- Greta Thunberg jest Antychrystem,
- w Trójmieście wybuchła kolejna afera pedofilska, w którą zamieszany był Wojciech Cejrowski, przed sądem biskupim stanął młody ksiądz oskarżony o masturbację, który nie chciał przeprosić,
- na jakiejś wycieczce leżałem w łóżku z piękną terapeutką z KTA noszącą okulary, która prosiła mnie o tłumaczenie wyrazów i całych zdań z języka polskiego na starokrasny, potem wszedł do pokoju o. Markus ov Cosiar i żartobliwie nazwał nas ,,państwem młodymi'', speszyłem się i zaprotestowałem: ,,Ys ein tzay hašpad junis'' (Nie jestem panem młodym),






- zobaczyłem wyznawców santerii i porównałem ich do ,,krzykliwej sekty Niewolnicy Izaury'',





- komentując wybryk studentów, którzy donieśli na wykładowczynię krytykującą LGBT, a potem sami trafili na policję, orzekłem, że sprawiedliwość domaga się dla nich kary osadzenia w obozie, jednak miłosierdzie zakazuje ich zabijać, mówiłem, że gdyby Bóg był wyłącznie sprawiedliwy, musiałby zgładzić całą ludzkość, bo wszyscy są grzesznikami, a zapłatą za grzech jest śmierć, dodałem, że to dobrze, że Bóg nie jest taki jak w książkach Jacka Piekary, odnośnie tego autora mówiłem, że początkowo uważałem go za opętanego satanistę, później jednak czytając jego profil na Twitterze przekonałem się, że jego książki mają wymowę kryptochrześcijańską, bowiem pokazują jakie chrześcijaństwo NIE jest, dzięki czemu można docenić to jakie jest, UWAGA: To tylko sen, na jawie nie chcę nikogo zamykać w obozie,






- zobaczyłem półnagą Orianę Fallaci depczącą Mahometa, któremu odcięła głowę,






- według bułgarskich wierzeń Maryja początkowo była motylem, w jednym z bułgarskich apokryfów została przedstawiona jako poczwarka,






- pan Martinus ov Simcass zapytał co to jest merkawa, odpowiedziałem, że jest to izraelski czołg, w dawnym hebrajskim słowo to oznaczało rydwan, dodałem, że w cyklu ,,Zastępy anielskie'' Mai Lidii Kossakowskiej merkawa była ożywionym rydwanem, powiedziałem, że Kossakowska dużo nawiązuje do wierzeń żydowskich, Janes ov Calcium zapytał mnie czy sama jest Żydówka, a ja odparłem, że nawet jeśli to co w tym złego,
- byłem w zborze amerykańskich Murzynów, gdzie bardzo otyły syn pastora strzelał do ludzi i bił ich pięścią, aż w końcu ojciec uderzył go pięścią w głowę,





- istnieje przysłowie ,,zdrowy jak Żyd'' (odpowiednik: ,,zdrów jak ryba''). 

piątek, 29 maja 2020

Wielka Dulebia








Ukraińcy są młodym narodem, który zaczął się kształtować w XIX wieku (wcześniej byli to Rusini), zaś pierwsze, efemeryczne zresztą organizmy państwowe utworzył dopiero w pierwszej połowie XX wieku. Jak wiele innych młodych narodów posiadają olbrzymie kompleksy, które usiłują tworzyć wymyślając dziwaczne mity o swoim pochodzeniu. Przykładowo ukraiński neopoganin Łew Syłenko twierdził, że do narodu ukraińskiego, który w starożytności wynalazł koło i pług, mieli jakoby należeć … Budda, Zaratusztra i św. Jan Paweł II 1. Innym przykładem jest zawierająca wiele błędów i przekłamań praca neopoganki Haliny Łozko ,,Rodzima wiara ukraińska’’ dowodząca min. autentyczności ,,Księgi Welesa’’ przez świat nauki zgodnie uważanej za falsyfikat.
Dziś w dobie Internetu obserwujemy prawdziwy renesans megalomanii narodowej. Jej przykładem są pseudonaukowe fantazje Polaków o Wielkiej Lechii2 i Rosjan o Wielkiej Tatarii.







Ukraińcy aby nie czuć się gorsi, wymyślili sobie Wielką Dulebię zaznaczoną na mapie Wołyńskiego Centrum Badań Historycznych i Geograficznych oraz opisaną w książce Demjanowa i Andrejewa ,,Wielka Dulebia Rusińska’’, Kijów 2006. Wielka Dulebia była ponoć wczesnośredniowiecznym słowiańskim mocarstwem obejmującym niezwykle rozległe obszary:

,,Poza ziemiami zasiedlanymi przez przodków dzisiejszych Ukraińców w skład tego przepotężnego organizmu wchodzić miały także terytoria obecnej Białorusi, Mołdawii, Rumunii, Słowacji, Czech, Polski, Łotwy, Rosji i Austrii’’ - ,,Wirus ‘Magna Lechia’ dotarł już na Ukrainę...’’ na stronie: ,,Salon 24. Bazyli 1969’’.







Stała na bardzo wysokim szczeblu rozwoju kulturalnego, jednak zniszczyły ją najazdy barbarzyńskich plemion ze stepów. Pozostałością Dulebian są ,,czystej krwi’’ Ukraińcy (jest to rasistowski bełkot, bowiem w Europie – gdzie przez tysiąclecia wędrowały i mieszały się rozliczne ludy – nie ma czegoś takiego jak ,,czystej krwi’’ Ukrainiec; dotyczy to także Polaków i innych narodów, może z wyjątkiem Islandczyków). Postulat odbudowy Wielkiej Dulebii bywa wysuwany w środowiskach ukraińskich nacjonalistów, co stawia pod znakiem zapytania współpracę z Polską i w ostatecznym rachunku służy rosyjskiemu imperializmowi. Dla ciekawostki: Czesław Białczyński interpretuję mapę Wielkiej Dulebii jako mapę Ku – Jawi Kujowskiej ;).







1 Odsyłam po posta: ,,Turbo Ukraińcy’’.
2 Odsyłam do postów: ,,Refleksja lechicka’’, ,,Czesław Białczyński’’, ,,Ave Caesar Chrobry, czyli Słowianie oczami Pawła Szydłowskiego’’, ,,Słowiańscy królowie Lechii’’ i ,,Fantazmat Wielkiej Lechii’’.

czwartek, 28 maja 2020

Oleg cz. 3










Wiele wiorst na wschód od stołecznego grodu Dendropolis, pośród usianych jarami i kurhanami stepów znajdowała się jaskinia zasnuta oparem niosącym odór siarki. Jej mroczne wnętrze zamieszkiwał luty smok trójgłowy pokryty zieloną łuską, a imię jego Seret. W chwili gdy zaczyna się nasza opowieść, kiedy to dorosły już książę Oleg odbił z rąk chazarskich prastare Dendropolis, założone ongiś przez króla Kija, smok Seret przyjmował w swej grocie gościa. Przybył do niego ledwo powłócząc nogami Fugas przez Niemców zwany Schweinhundem, miał bowiem dwie głowy – jedną wieprza, a drugą brytana. Był to Čort z mandatu przeklętego Czarnoboga odpowiedzialny za grzechy obżarstwa o czym świadczył jego zwisający niemal do ziemi brzuch. Całe nagie, żółto – brązowe ciało Fugasa lśniło od pokrywającego je tłuszczu z pożartych kiełbas, kaszanki i ciast. Z jego świńskiego ryja i psiej mordy wydobywał się okropny fetor przetrawionego jadła, trunków i popsutych, pożółkłych zębów. Pod napiętą jak membrana bębna skórą brzucha głośno buzowały nagromadzone w jelitach gazy, które co jakiś czas wydobywały się Fugasowi spod zakręconego ogona z wielkim hałasem i z jeszcze gorszym odorem.









- Jestem nienasycony jak sama Mar – Zanna – kwiczał i szczekał na przemian Fugas – bo zjadłem całą beczkę solonych śledzi z Morza Srebrnego i wciąż było mi mało!
- Tak, tak – pokiwał trzema głowami smok Seret – a za to, żeś smoku z Vovel zeżarł jego ulubioną potrawę z móżdżków, serc i płuc potępionych poetów, wypędzono cię z Čortieńska na zbity łeb, a raczej: na dwa zbite łby – zachichotał smok.
- Ostatnim razem zeżarłem ludziom gotującym się do wesela czterdzieści kołaczy, trzy barany, cztery wieprze, dwa jelenie, tuczonego wołu, misę rosołu, sto pierogów z kapustą i grzybami, trzy olbrzymie bochny chleba, barszcz, kawior, bliny, wypiłem beczkę piwa, wina, wódki, miodu i kwasu chlebowego, a całą wieś tak zapaskudziłem swoimi odchodami, że upodobniła się zupełnie do grodu Kalska z ery jedenastej! - Fugas opowiadając o swoim wyczynie aż trzymał się łapami za brzuch bolący go od śmiechu.
- Słuchaj, drogi Świński Psie – ozwał się smok Seret – mam trzy paszcze i brzuch większy od twojego, przeto potrafię zapełnić go większą ilością jadła niż ty. Łońskiego roku zeżarłem wraz z pasterzem stado wołów przeprawiające się przez rzekę noszącą moje imię, potem spałaszowałem stado baranów, osiem koni z kopytami, jelenia, żubra, a na deser… mmm… zjadłem sobie trzy dziewice słodkie jak miód. Po tym wszystkim nie poczułem nawet bólu brzucha.
- To jeszcze nic – warknął i zachrumkał jednocześnie Fugas. - Kiedy bawiłem w Analapii opróżniłem cały spichlerz ze zboża, a głupi ludzie myśleli, że to zawiniły myszy! Potem wgramoliłem się do spiżarni, gdzie zjadłem wszystkie kiełbasy, sery, szynkę, boczek, miód, kaszę i obwarzanki; znowu wina spadła na myszy. Wreszcie nad brzegiem Morza Srebrnego złasowałem wyrzuconego przez fale wieloryba, który coś tam bredził ludzkim głosem o gniewie Juraty na rozpustnych rybaków. Wciąż było mi mało, więc wlazłem do wody i zacząłem obgryzać macki żywemu Krakenowi, a ten tak się wpienił, że aż rozpętał sztorm. Gdyby moje łakomstwo mogło latać, już dawno przemierzyłbym całe Zaziemie! - na te słowa z trzech par nozdrzy smoka Sereta poczęły wydobywać się opary cuchnącego siarką dymu co oznaczało narastającą irytację.
- Słuchaj, beko sadła! Zaraz dokonam takiego czynu, że o moim łakomstwie skoromochy będą śpiewać w bylinach! - aby nie być gołosłownym, smok rozpostarł błoniaste skrzydła i wzbił się wysoko, zostawiając na dole Fugasa z rozdziawionymi ze zdumienia świńskim ryjem i psią mordą.
- Dziadku, co to za dziwny ptak; taki wielki i zielony, którego skrzydła rzucają cień na ziemię? - sześcioletnia Oleńka pytała starego Owsiwuja o białych jak mleko, sumiastych wąsach, z którym mieszkała w małym chutorze zewsząd otoczonym stepem.
- To nie żaden ptak, wnusiu, jeno smok ognisty – zafrasował się Owsiwuj. - Schowajmy się szybko do chaty, a może nas nie zauważy – dziadek wraz z wnuczką czym prędzej schronili się za drzwiami.
Tymczasem Seret szybował coraz wyżej i wyżej niczym owe gargantuicznych rozmiarów gady latawce żywiące się truchłem smoków, które żyły w erze trzeciej. Seret poleciał wyżej niż największe 










i najsilniejsze orły: Anqa, Bar Juchne, Ziz i Garuda. U kresu swej wędrówki doleciał do samego Słońca. Rozdziawił wówczas wszystkie trzy paszcze i dalejże obgryzać soczysty, palący miąższ słoneczny, dalejże niczym chciwy wąpierz wypijać jego złote i wonne soki jakby to było żółtko jaja wysysane przez węża. Dość powiedzieć, że pożarł Słońce w całości, jakby Swaroga nie było, najedzony zaś ułożył się na olbrzymiej chmurze, owinął swe cielsko ogonem i smacznie zasnął. Wówczas to cały świat ogarnęły egipskie ciemności. Z nimi przyszły strach i trwoga. Rzesze straszydeł opuściły swe komysze, aby czynić nieprawość wobec bezradnych ludzi. W pewnej angielskiej kronice zapisano wówczas, że tego dnia ,,Słońce zgasło na wschodzie’’. Chrześcijanie i Saraceni, Żydzi i poganie z drżeniem i trwogą wyglądali końca świata. Smok Seret zaś spał zwinięty na chmurze i radował się w sercu swym przewrotnym.


*

- Obudź się, Wieszczy Olegu! Nie przystoi, abyś leżał w łożu ululany, podczas gdy twój lud błąka się w ciemności i szczęka zębami z zimna! - kiedy kniaź tytanicznym wysiłkiem otworzył zaspane oczy, ujrzał nad sobą pysk pochylonego nad nim oswojonego do łowów geparda.










- Spać, bo życie zbyt zawiłe… - wymamrotał zaspany Oleg. - Jarema! Po kiego biesa wyrosły ci skrzydła?! - wykrzyknął już bardziej przytomnie.
- Pan Swaróg obdarzył mnie mową i skrzydłami, abyśmy razem przywrócili światu Słońce – cierpliwie objaśniał gepard Jarema.
- To pomyłka – westchnął smętnie Oleg siadając na łożu. - Słońce zeżarł smok Seret i nawet Kazia go nie przywróci!
- I to mówi junak, który w dziecięcych latach po dwakroć wydarł ukochaną siostrę z objęć śmierci, którą chcieli jej zadać wilkołak Dlakosław i Łotr – Jesiotr? Zgnuśniałeś, jak widzę! - zawarczał gniewnie Jarema, a gdyby twarz Olega nie była czerwona od wyżłopanych trunków, okryłby ją teraz purpurowy rumieniec wstydu. - Natychmiast rusz żopę z tego łoża, albo cię zagryzę, a potem sam umrę z rozpaczy! - Oleg zerwał się jak oblany ukropem.
- Co mam czynić? - spytał w jednej chwili wyleczony z choroby z przepicia.
- Każ rabom przygotować twój złoty rydwan i zbroję. Przypasz miecz wykuty przez krywickie olbrzymy z plemienia Asiłków. Zaprzęgnij mnie do rydwanu, abyśmy wyruszyli w podniebną podróż! - Oleg uczynił wszystko tak jak mu polecił skrzydlaty gepard.
Kiedy złoty rydwan Olega stanął na majdanie przed pałacem w Dendropolis, a kniaź wsiadł do swojego pojazdu, załopotały białe, orle skrzydła Jaremy. Oleg poczuł, że wzbija się coraz wyżej; że leci coraz szybciej, a jego twarz chłoszcze coraz zimniejszy wiatr. Im wyżej, tym było zimniej, ogień z dwóch pochodni ledwo się tlił, w powietrzu wirowały płatki śniegu przypominające kunsztowne klejnoty wróżek, a na kożuchu kniazia osadziła się gruba warstwa szronu. Długi był ten lot i niezwykle męczący. Oleg nie wiedząc sam o tym zasypiał na stojąco, śnił koszmary o smoku Serecie rozszarpującym Słońce jak lis kurę, budził się przerażony i po jakimś czasie znów popadał w odrętwienie.











- Musisz być mężny i mocny jak ongiś twój ojciec Ruryk, który uwolnił świat od króla wąpierzy Tybalda. Już niebawem będziemy na miejscu.
Lodowato zimny deszcz spłynął po przemarzniętej twarzy Olega, kiedy łapy Jaremy i złote koła rydwanu miękko stanęły na chmurze tak ogromnej, że można nią było zakryć cały Rox.
- Dobądź miecza i niech walka cię rozgrzeje! - ozwał się Jarema, a z jego oczu wydobyły się dwa długie snopy zielonozłotego światła.
Oleg wyjął z pochwy ze smoczej skóry miecz, zwany Druzgotem, a wtedy w jego członkach rozlało się ożywcze ciepło jakby to nadobne Słonecznice, córy Swaroga i Juraty, nacierały jego umęczone ciało kojącymi balsamami.
W blasku poświaty bijącym z oczu geparda, ujrzał Oleg nagiego olbrzyma o skórze czarnej jak antracyt i błyszczącej jakby ją naoliwiono. Olbrzym ten miał czerwone, świecące w mroku oczy, śnieżnobiałe kły, zaś na jego głowie spoczywała korona z płomieni. Jarema widząc to monstrum o trzęsącym się brzuchu, obnażył kły i najeżył sierść na grzbiecie.








- To Bałwan Solu – zwierz wyjaśnił Olegowi – musisz go pokonać!
Bałwan Solu ryknął przeciągle, a w jego potężnej ręce ni stąd ni zowąd pojawiła się maczuga nabijana bretnalami. Wielkolud biegiem ruszył w stronę Olega. Kniaź, któremu gepard Jarema cały czas przyświecał oczami, uchylił się przed ciosem maczugi mogącej rozłupać czaszkę smoka. Ostrzem swego miecza rozciął przyrodzenie Bałwana Solu. Zatopił oręż w jego podbrzuszu i przekręcił, aż obryzgały go żrące krople jadowicie zielonej krwi, które wypaliły dziury w książęcej zbroi. Bałwan Solu szalał z wściekłości i grzmocił dokoła swą maczugą, aż z chmury strzelały błyskawice. Jarema rozpostarł skrzydła i z całym impetem rzucił się na nogi olbrzyma. Przegryzł w nich ścięgna, a wtedy Bałwan Solu runął na łeb, na szyję z krawędzi chmury. Upadł w okolicach grodu zwanego Rostovem i zabił się na miejscu, a jego zielona krew i mózg z rozbitej czaszki na długo skaziły ziemię.
- Dzięki, Jarema – wydyszał zmęczony walką książę Oleg.
Nie dane mu jednak było odpocząć.
- Kto mnie budzi? - zagrzmiał głos jakby trzech potężnych trąb.
Otworzyły się trzy pary przypominających krwawe gwiazdy oczu. Rozpostarły się, wzniecając wichurę skrzydła błoniaste. Smok Seret stanął na czterech łapach i zamachał ogonem strącając trzecią część gwiazd na ziemię.
- To ja, Oleg Rurykowicz, przybyłem wydrzeć ci Słońce z trzewi! - zawołał kniaź i ruszył do ataku.
Zaśmiał się urągliwie smok Seret i plunął ogniem z trzech paszczy. Oleg zasłonił się szczytem żelaznym, zaś gepard Jarema gryzł i szarpał smocze skrzydła.
- Nigdy nie odzyskasz Słońca! - szydził smok Seret. - Z woli Czarnoboga cały okrąg Ziemi musi sczeznąć w zimnie i ciemności!
Smok zadawał Olegowi bolesne rany szponami i zatrutymi kłami, a krew kniazia padała na ziemię jak czerwona ulewa. Oleg nie pozostawał mu dłużny i ostrzem Druzgota rąbał smocze głowy, aż oddzielały się od ciała. Gdy ściął ostatnią z nich, zatopił miecz w miękkim brzuchu poczwary rozcinając go na całej długości. Taką to zapłatę otrzymał Seret za swoje łakomstwo. Z trzewi wydobył się słup ognia przedziwnie cuchnącego siarką, po czym równie szybko zgasł. Oleg usiadł na chmurze i gorzko zapłakał, bo sprawa przywrócenia światu Słońca wydała mu się już na zawsze stracona. Jarema dzielił jego smutek. Na próżno trącał nogę kniazia wilgotnym nosem, nic nie mogło go pocieszyć.
- Nie tak miało być – jęknął żałośnie skrzydlaty gepard.
- Nie tak – zgodził się Oleg.
Pozbawiony Słońca świat umierał wśród śnieżnej zamieci straciwszy wszelką nadzieję. Łzy Olega zamieniały się w lodowe sople, kiedy kniaź poczuł na ramieniu spracowaną rękę prastarej istoty. Odwrócił się i w świetle wydobywającym się z oczu Jaremy rozpoznał niebieską jak ultramaryna twarz dawno niewidzianego przyjaciela.
- Kalika! Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę! - wykrzyknął Oleg.
Stary Płanetnik miał pokrytą zmarszczkami, łysą głowę, sumiaste wąsy białe jak mleko, odziany zaś był w podarty i upstrzony łatami czerwony kontusz.
- Nie czas na łzy – Kalika szorstko upomniał kniazia – jeszcze jest nadzieja dla świata. Pan Swaróg kazał mi, abym ci przekazał, że konieczne jest byś złożył w żertwie swoje serce; tylko tak przywrócisz słoneczny blask światu. Masz do wyboru: odejść teraz w sławie do Nawi, bądź zhańbić się tchórzostwem na wieki.
- Wybieram to co słuszne – rzekł poważnie Oleg, a Kalika pokiwał głową z aprobatą.
W niebieskiej dłoni Płanetnika zalśnił ofiarny sztylet ze złotym ostrzem z rękojeścią z kości słoniowej.
- Kiedy zatopisz to ostrze w sercu, twoje ciało pochłoną płomienie na znak, że żertwa została przyjęta.
- Zgadzam się – rzekł zdecydowanie Oleg, a Płanetnik pomógł mu zdjąć zbroję.
Kalika otworzył sine usta i jął śpiewać hymn ku czci Nieznanego Boga, którego kniaź czcił w głębi swego serca.
- Agej Zabołat, Agej Gracilis, Agej Viełatifikoł… - zawodził Płanetnik, podczas gdy Oleg szybkim, stanowczym ruchem zatopił sztylet w swej piersi.
Wówczas ciało kniazia zapłonęło niczym pochodnia, a z ust jego wydobył się okrzyk, który słychać było od wschodu po zachód… Oleg cierpiał za starożytne królestwo Wielkiego Rusa i cały okrąg Ziemi…


*

Oleg otworzył oczy. Spostrzegł, że leży przykryty białą pierzyną, a przez okno wpadają promienie Słońca. Przy łożu spoczywał wyciągnięty na perskim dywanie gepard Jarema. Nie miał skrzydeł, ani nie mówił ludzkim głosem.










- Gdzie jestem? Czy to Nawia czy raczej Walhalla? - kniaź spytał urodziwej panny służebnej z plemienia Płowców.
- Miłościwy Panie – rzekła służebnica – jesteś w swoim pałacu w Dendropolis. Wszyscy się lękali, bo niedawno było straszne zaćmienie Słońca i opowiadają, Panie, że udałeś się na daleką i niebezpieczną wyprawę, aby pokonać smoka, który przyniósł światu ciemność – zarumieniła się Połowczanka.
- Sława bogom; to tylko sen – westchnął Oleg gdy wtem na swej obnażonej piersi dostrzegł bliznę po ranie zadanej sztyletem, której wcześniej tam nie było…. KONIEC

Oleg cz. 2








,,Pośród nieopisanie licznych morskich potworów takich jak dziwsmits – gadzia foka o kolczastej płetwie grzbietowej, livjatan – zajadły biały wieloryb o wielkich zębach i mnóstwie innych […] zarówno wiekiem jak i złośliwością wyróżnia się Łotr Jesiotr w pieśniach Scytów, Uliczów i Pomorców nazywany również Łotrugą. Wyglądem przypomina zwykłe jesiotry, odróżnia się od nich jednakże swymi rozmiarami, dorównuje bowiem wielkością smokom i wielorybom. W jego paszczy srożą się kły nadzwyczaj okazałe, władne przeciąć najgrubszy pancerz. Ryba ta wielce jest chytra i rozkosz znajduje w zatapianiu korabi. Uderzenia ogona Łotrugi niecą iskry. Łotr Jesiotr żyje całymi eonami. Już w erze trzeciej przemierzał głębiny i toczył walki z morskim smokiem Morsenem – władcą podwodnego miasta Amonites. W erze czwartej kiedy na lądzie rozwijała się cywilizacja Zajęczan, walczył z wielkim rekinem Carcharisem. Łotr Jesiotr sam dla siebie jest sterem, żeglarzem i okrętem. Wciąż przybywa mu lat, lecz jego srogość nie maleje. Zna ludzką mowę i niczym Kościej wielkie znajduje upodobanie w porywaniu i więzieniu na dnie morza nadobnych panien’’ - Kosa Owinniczew ,,Animalistyka’’







Svanhilda Rurykówna piszczała i podskakiwała z radości jak mała małpka gdy ojciec obiecał jej wspólny wypad w miesiącu żniw do Kraju Uliczów nad Morzem Ciemnym. Księżniczka niecierpliwie odliczała dni do wyczekiwanej wyprawy i myślami już pluskała się wśród ciepłych fal.
- Będzie tak wspaniale, Tatusiu! - przymilała się do ojca. - Będę pływała z małymi syrenkami i nazbieram ładnych muszelek i Tatuś kupi mi sznur pereł z Propontydy, prawda? - przez cały czas oczekiwania na wyjazd jedyna córka Ruryka i Świętomiry nie umiała myśleć o niczym innym.
W końcu gdy żeńcy zapuścili swe sierpy w zboże, ów dzień wreszcie nastał. Ku wielkiej radości Svanhildy i dwunastoletniego już Olega, kniaź Ruryk nakazał rabom spakować bagaże i załadować je na wozy ciągnięte przez konie i woły, po czym wraz z żoną i dziećmi udał się na słoneczne południe słynnym szlakiem ,,Put’ z Variagom w Greki’’. Morze Ciemne zdawało się witać książęcą rodzinę rozkosznym szumem białogrzywych fal i nagrzanym piaskiem.
- Wołchwowie prawią, że w bardzo zamierzchłych czasach nim nastał potop, znajdowało się tu Morze Smoły – objaśniał Ruryk swoim dzieciom.
- Czemu tak się nazywało? - spytał dociekliwie Oleg.
- Ponoć zamiast wody znajdowała się w nim smoła; tak lepka i gęsta, że nawet największe i najsilniejsze smoki wpadając w nią, były skazane na śmierć. Potem jednak przyszedł potop i albo wypłukał źródło smoły, albo też wgniótł je swoim ciężarem głęboko w ziemię, dlatego też wody tego morza są teraz czarne jak skóra nocnicy – Ruryk cierpliwie przekazywał swym pociechom wiedzę o minionych erach jaką zdobył przysłuchując się dyskusjom bractwa uczonych wołchwów.
Jednak mała Svanhilda jakoś nie była zainteresowana naukowym wykładem. Lalki i zabawy na świeżym powietrzu zawsze pociągały ją bardziej niż zgłębianie tajemnic wszechświata. Pośpiesznie przebrała się w różową przepaskę na biodrach i gdy tylko panna służebna namaściła ją oliwą z Attyki, mała księżniczka ze śmiechem pobiegła do wody. Pluskając się wśród fal przypominała małą rusałkę. Svanhilda pływała z wdziękiem małej foczki. Niebawem jednak jej beztroski śmiech zamienił się w pełen przerażenia krzyk. Oto para wielkich kleszczy zacisnęła się na jej ciałku nie naruszając skóry, po czym wciągnęła ją w głąb morza.
- Ratujcie moją księżniczkę! - zawołał Ruryk.
Oleg nie czekając na innych porwał w dłoń trójząb przeznaczony do łowienia ryb na wieczerzę, po czym pędząc przed siebie zanurkował w największej głębinie. Skoczył z pluskiem rozbryzgując wodę na wszystkie strony, a gdy tafla zamknęła się nad jego głową, księżna Świętomira płacząc wtuliła się w męża.
- Najpierw straciliśmy córkę, a teraz syna – szlochała księżna.
- Nie wiadomo czy na pewno straciliśmy – Ruryk usiłował pocieszyć żonę. - Jak mawiał nasz jurodiwy Jarzec: ,,Zawsze jest nadzieja’’.











Tymczasem księżniczka Svanhilda zdążyła spostrzec, że pochwycił ją ogromny ,,car – krab’’ o lśniącym, jakby naoliwionym pancerzu barwy rdzy, po czym straciła przytomność. Krab z wolna opadał na dno, a im w większą głębinę się zapuszczał tym było ciemniej i zimniej. Wreszcie jego odnóża stanęły pewnie na piaszczystym dnie.
- O Wielki Przedwieczny Carze Morskich Otchłani! - zapiszczał czołobitnie krab. - Składam ci jako żertwę tę oto dzieweczkę… - krab ćwierkał jak najęty, podczas gdy w gęstwinie czarnych wodorostów rozbłysnęły ślepia podobne do złotych gwiazd i wypłynął z niej prastary jesiotr przewyższający wielkością najbardziej okazałe korabie.










- Sława ci, Łotrze – Jesiotrze! - zapiszczał krab i przestraszony zaczął cofać się do tyłu.
- Dobrze się spisałeś, mój rabie – Łotr – Jesiotr pochwalił kraba, po czym szybko niczym myśl schwycił go długim pyskiem i zmiażdżył straszliwymi zębami.
Svanhilda na ten widok krzyknęła przerażona.
- Nie zjem ciebie, dzieweczko – przemówił do niej Łotr – Jesiotr. - Zostaniesz moją żoną; królową Morza Ciemnego. Z twego łona wyjdą zastępy mocarnych Zitoronów; rybich rycerzy, którzy podbiją świat!
- Nie, nie chcę! - płakała księżniczka Svanhilda. - Jestem jeszcze za młoda na swaćbę i tęsknię za rodzicami!
- A znasz przysłowie: dzieci nie ryby, głosu nie mają? - zakpił Łotr – Jesiotr. - Jestem morskim carem, którego potęga dorównuje potędze Juraty. Mnie się nie odmawia, smarkulo, bo jak będziesz dla mnie oziębła, to cię bez żalu schrupię jak tego raba – kraba!
- Mój brat, Oleg, który ubił wilkołaka Dlakosława przybędzie tu i pomści mnie, a nawet gdybyś go uśmiercił, ty stara jak świat beczko kawioru, to wiedz, że mój tatuś, Ruryk, który jest kniaziem Słowian i Waregów pochwyci cię w żelazne sieci i rozłupie twój brzydki łeb toporem! - na te słowa Łotr – Jesiotr zaśmiał się gromko, aż zakołysały się korabie płynące po Morzu Ciemnym.
- Ale jesteś pyskata, mała księżniczko i zupełnie nie doceniasz mojej potęgi. Ja, Łotruga – car w ubiegłych eonach zagryzałem i pożerałem smoka Morsena, rekina Carcharisa, a nawet wężowego wieloryba Bazyla Okeańskiego, a miałbym zląc się jakichś tam ludzi, którzy w skali całej Ziemi istnieją od tak niedawna i żyją krótko niczym jętki? - Svanhilda płakała, a jej łzy zamieniały się w perły. - Porzuć wszelką nadzieję, księżniczko i bądź moją oblubienicą. Jestem tu taki samotny, a jedynym uczuciem jakim darzą mnie inne istoty jest strach.










Tymczasem Oleg, który od najmłodszych lat pływał jak ryba, nieustraszenie pogrążał się w mrocznej i zimnej głębinie. Był już głęboko kiedy ujrzał trytona i sześć syren, których oczy świeciły jak klejnoty. Chciał płynąć dalej, lecz syreny otoczyły go swymi srebrzystymi ramionami. Przebiły jego uszy złotymi kolczykami, dzięki czemu wzrok mu się wyostrzył tak dalece, że chłopiec mógł teraz widzieć w najciemniejszej topieli. Z kolei do pępka Olega syrena o włosach barwy miedzi włożyła złote ziarenko, które wnet zapuściło korzenie w jego ciele. Sprawiło to mu straszny ból, ale też zwielokrotniło jego siły, tak że teraz mógłby smoka rozerwać na kawały, gdyby jakiś stanął mu na drodze.
Łotr – Jesiotr przygniótł Svanhildę do piaszczystego dna końcem swego spiczastego pyska i tak przy tym mówił.
- Żadne ze stworzeń, nawet Enkowie ni sam Agej nie wyrwą cię z mojej potęgi!
- Litości! - łkała Svanhilda. - Pozwól mi zaczerpnąć tchu na powierzchni, bo zaraz się utopię! - jednak bezlitosny rybi władca był głuchy na jej błagania.
Oleg szybko odnalazł Łotra – Jesiotra. Odwrócił jego uwagę od swojej siostry bębniąc bosymi stopami po olbrzymim łbie ryby.
- I po co się tu pchałeś, ty… przynęto dla ryb? - parsknął gniewnie Łotr – Jesiotr.
- Przyszedłem odzyskać moją siostrę – oznajmił Oleg. - Bez niej nie odejdę!
- Głupi robaku! - warknął Łotr – Jesiotr i z rozdziawianą paszczą ruszył w jego kierunku.
Oleg zwinnie uchylił się przed kłapiącymi szczękami i stanął pewnie na mulistym dnie. Korzystając z wyostrzonego wzroku wymierzył trójząb w biały brzuch Łotra – Jesiotra, a następnie z całej siły zatopił go niemal w całości w trzewiach potwornej ryby. Ciałem Łotrugi wstrząsnął potężny spazm bólu, którego reperkusje stanowiły morskie bałwany szalejące na powierzchni. Łotr – Jesiotr bił zapamiętale ogonem wokół siebie, aż potłukł w drobny mak swój kryształowy pałac ukryty z zagajniku czarnych wodorostów. Wówczas Morze Ciemne rozświetliły miriady kolorowych świateł płynących ku powierzchni. Były to dusze więźniarek Łotra – Jesiotra; porywanych na przestrzeni dziejów i zamykanych na klucz w kryształowym pałacu księżniczek słowiańskich, scytyjskich, sarmackich, amazońskich, hetyckich, kolchidzkich, trackich, dackich, greckich i bizantyjskich, które teraz odzyskały wolność. Łotr – Jesiotr, który całymi eonami siał śmierć w morskich odmętach, teraz sam stanął przed pośmiertnym sądem cara Welesa w Nawi. Oleg nie tracąc ani chwili, chwycił za rękę Svanhildę i począł płynąć ku powierzchni. Dzieciom droga ku ocaleniu wydawała się wiecznością, w końcu jednak znów stanęły na plaży.









- Synu… - mamrotał pijany ze szczęścia Ruryk – dokonałeś czynu większego niż ongiś Sadko. Twój trójząb umieszczę w herbie Roxu na pamiątkę twojego męstwa!
- Moja kochana córeczka! - księżna Świętomira szlochała z radości, całując Svanhildę jakby chciała ją rozgrzać.
- Mój brat jest największym bohaterem! - rzekła z przekonaniem uratowana księżniczka przytulając się do matki. CDN